Description

Wspomnienia mniej lub bardziej biezace, bo technologia wyparla potrzebe pisania listow i nawet maili do bliskich i blizszych i tych calkiem oddalonych

Thursday 21 April 2016

Jak damy jadaja frytki - relacja na goraco mozna by rzec.

Dzis, wczesne popludnie, Kolchoz, Lochy.
Siedze sobie w Kolchozie, czuje sie kijowo, zeby nie uzywac nadmiernie wulgaryzmow, wrecz sie czuje tak, ze tylko prezerwatywy na uszy zalozyc.
Dla niewtajemniczonych - Idzie zajaczek przez las z lateksem na uszach, spotyka niedzwiedzia. Niedzwiedz pyta: "Te zajac, dlaczego masz gumki na uszach?" Zajac patrzy nan ponuro spode lba, w prezerwatywy przystrojonego: "Zeby pokazac wszystkim ze mam ch**owy dzien!"
Totez wlasnie jak sie tak dzis czuje, bo wczoraj mialam jakis dziwny nieplanowany atak astmy, ktory mnie zdrowo przeczolgal. Polowe czasu usilowalam wypluc plucka w malych porcyjkach, a druga polowe, po zlapaniu paru rwanych oddechow na zastanawianiu sie za co.
No, ale przezylam wiec nie ma co sie rozdrabniac.
Dzis boli mnie glowa, drzewo oskrzelowe piecze jakby mi ktos plynny ogien wlewal, oddech krotki, plugawy... tfu... mialo byc bez rozdrabniania sie.
Siedze zatem z tymi symbolicznymi gumkami na uszach, roboty mam w chu... i tak az do piatku, na dodatek mam dzis (a w perspektywie i jutro) tzw dluga zmiane - mianowicie ja nie pracuje na zmiany, ale Lochy Kolchozowe ogolnie owszem i pomiedzy 8 rano, a 18 wieczorem w kazdym operacyjnym zespole jakis tylek musi siedziec na warcie.
Normalnie nie jestem to ja, bo ja jestem bardziej koncepcyjna niz operacyjna, ale szef mie poprosil, to co mialam sie nie zgodzic, jak zaledwie 3 dni wczesniej pozwolil mi wyjsc pol godziny wczesniej bo se chcialam do kina na film zdazyc tak?
A w zeszly piatek powiedzial ze moge nie wracac jak potrzebowalam kogos odwiezc na autobus. No wlasnie.
Tak sie nie robi.
Dodam jeszcze, ze nie raz przymykal oko jak znikalam na 3 godziny na lunch, zeby obejrzec film poza godzinami szczytu - zeby nie bylo - odpracowywalam szalenstwo uczciwie, ale chodzi o elastycznosc.
Takze dzis bym wcale inaczej sie nie zachowala tylko poszlam bym w pi... erm w pineche i wrocila o 15tej odpracowac reszte godzin gdyby nie to, ze a)czuje sie gumkowato, b) akurat nic o tej porze nie graja i c) bo jest w pyte roboty.
Chyba nawet w tej kolejnosci, hehehe.
Takze dzis jestem wlasnie od 8mej i kibluje do 18tej.
No to siedze.
Mam nawet wlasne jedzonko na lunch i nawet dobre, w sensie ze to co lubie, ale jakos nie chce mi sie ruszyc zeby wepchnac go mikrofali celem podgrzania.
Siedze zatem taka spiczniala i troche juz glodna, co wcale nie poprawia mojego morale, dlubie w tym wiaderku z ekskrementami czyli w recznie wygenerowanym ekstrakcie, ktory juz wczoraj raz poprawialam, ale okazalo sie, ze ma duplikaty wiec go zrobili dla mnie po raz drugi tylko, ze nie zdazylam im powiedziec, ze format tez jest do dupy, wiec musieli mi go wygenerowac po raz trzeci bo stanelam okoniem i powiedzialam co o tym mysle.
I teraz dlubie w nim dalej.

Czy przedstawilam odpowiednio zarys atmosferyczny?
No wlasnie.

I tak sobie mysle, bo tydzien temu jakos Urosz, moj kumpel niezawodny kupil mi frytki i uratowal dzien, ze poczekam chwile bo moze dzis tez mi kupi? Dodam, ze tak tydzien temu jak  dzis wcale nic na temat tego nie rozmawialismy.
Ale tak siedzie glodna i naburmuszona, mysle ze trzeba by isc podgrzac to jedzenie, ale nie moge sie ruszyc. Jakby mnie krzeslo z tylko trzymalo. Bo moze...
Nagle na ekranie mruga mi na pasku, ze dostalam wiadomosc na naszym Kolchozowym czacie.
Myslac, ze to jeden z moich dzisiejszych dreczycieli, z ociganiem zagladam, a tam:
Urosz: "Jestes tam?"
Urosz: "Twoje frytki przybyly!"
Zbaranialam.
No chyba nie dziwi, przesz wiadomo, ze z zaskoczenia zawsze baranieje.
Przez zbaranialy umysl przegalopowalo kilka mysli jak grupka sploszonych rybikow cukrowych:
'Ku**a, w myslach czyta czy co', 'Pisalam do niego? Nie pamietam, sprawdze... Nie, nie pisalam', 'Dobroczynca!', 'Dobrze, ze zonaty, bo musialabym chyba za niego wyjsc, a okropnie mi sie nie chce'. Na tym stadko sie skonczylo.
Zebralam sie w sobie, przelamalam zbaranienie i odpisuje:
Ja: "oh! Jak sie ciesze. Chyba podswiadomie na nie czekalam."
Ja: "To co ide do Was, tak?"
Sprawdzilam w portfelu, ze nie mam drobnych zeby oddac za te frytki, ale nie przejelam sie tym bo uznalam, ze po prostu wezme i rozmienie to co mam.
 Wspomnialam tez odruchowo jedna z historycznych frytkowych trasakcji. Otoz po pobraniu i przyprawieniu frytak, zamierzalam odejc do swojego biurka, bo u chlopakow bylo ciasno czy moze czasu nie mieli, wiec zapytalam odruchowo ile im wisze, Urosz odparl, ze jemu nic bo to Czetan kupowal, wiec zapytalam Czetana,a ten mowi £1.20. w tym moemcie uswiadomilam sobie ze nie mam ani grosza przy sobie, wiec i odruchowo odparlam, "O to swietnie, bo i tak nie mam pieniedzy", na co chlopaki parskneli smiechem i Czetan, sasiad biurkowy Urosza, dodal ze nic nie szkodzi oraz ze smacznego, a ja zamierzalam dodac, ze pobiore ze sciany placzu gotowke i mu oddam troche pozniej ;) Okazalo sie, ze jak Czetan powiem "don't worry about it" to oznacza, ze on pieniedzy nie oczekuje. W ten sposob jestem u niego do dzis zadluzona, a ze on slodyczy nie lubi to nie mam co probowac i piec mu ciasta. Ale mam juz pomysl co zrobie. Ba nawet 2. Wspomnialam to wszystko i poszlam. 
Jeszcze tak lebiegowato troche, ale poszlam.
Na biurku miedzy Uroszem, a Czetanem lezy porcja frytek, w rozszarpanym opakowniu, juz doprawiona.
Pomyslalam nie wiedziec czemu, ze to wlasnie dla mnie juz gotowe tylko siadac i zrec, tylko nie ma na czym usiasc (co ciekawe nigdy mojej porcji nie doprawiali, bo to rzecz indywidualna, ale jakos mnie to zueplnie nie poruszylo).
W tym momecie Czetan siegnal widelcem do torebki nadzial frytki i zjadl. Na co ja niewiele myslac po prostu siegnelam lapa po frytke i pozarlam ja.
Zauwazyl mnie Urosz i parskajac pozywieniem wykrzyknal: "Oj! To nie Twoje!".
Czetan czym predzej wtracil, ze jemu nie szkodzi bo on i tak nie zje wszystkich.
A ja cala te wymiane wyparlam, rzecz jasna i przezuwalam z rozkosza te cholerna frytke.
Urosz opamietal sie i mowi: "No Sorry, no, mialem Ci je przyniesc, ale i tak bys tu musialam przyjsc z nimi po przyprawe."
Mentalnie kiwnelam na to glowa, bo prawde mowi, ale przez to ze frytki juz przyprawione leza przede mna jak wol, to pomyslalo mi sie cos w rodzaju 'halucynacje ma widac, przesz Czetan juz mi przyprawil'.
I nadal przekonana, ze Czetan wyzera moje frytki (nie wiem czemu tak uwazam, ale kompletnie nie przeszkadzalo mi to, bo jakas mala faldka zwoja mozgowego wyjasnilam sobie, ze pewnie kupili jedna porcje dla nas trojga i bedziemy zrec komunalnie, przy czym Czetan widelcem, bo jak kupuja wiecej to i tak nie dajemy rady pozrec wszystkiego, mimo ze ja dostaje tylko frytki, a oni traktuje je jako dodatek), zerkam lekko zdezorientowana na Urosza.
Ten zas nie zrazony siega w bok i wyciaga druga torbe z porcja frytek, ktore mi wrecza.
Dodam, ze nie chodzi o klasyczne angielskie 'chips' tzw 'soggy chips' tylko takie troche bardziej klasyczne cienkie frytki, pol na pol chrupiace i soggy czyli oklapniete.
No to znowu zbaranialam, ale juz na krotko bo w koncu zarcie w garsci trzymam i trzeba je doprawic. Przyprawa stoi na wierzchu.
Jest to przyprawa z Afryki Poludniowej specjalnie do frytek - sola z czyms tam jeszcze, co sprawia ze jak ja normalnie nie lubie frytek - slowo daje ze nie, tak z ta przyprawa uwielbiam. Pewnie ma glutaminian sodu... ;) nazywa sie Steers Seasoning Salt.
Wylupalam frytki, polozylam na papierowej torbie i paru reczniczkach tez papierowych bo przyslam przygotowana, sypie przyprawe, trzymajac caly naboj zywnosciowy w drugiej rece, a katem oka szybko zerkenlam czy moge na czyms usiasc bo skoro mamy jesc komunalnie to przesz nie bede stala. Ale krzesel brak.
Na to odzywa sie Czetan: "Siadaj", zauwazyl brak krzesel wolnych "ah" i dodal rozkazujaco: "Urosz, przyprowadz damie krzeslo"
Ja - odzyskalam juz moce umyslowe i parsknelam: "I znajdz od razu te dame, bo z tym tu tez troche krucho!"
Czetam parsknal w swojego kurczaka, Urosz zerwal sie, porzucajac co tam mial w garsci i przyprowadzil krzeslo.
Siadlam godnie, bo z braku damy musialam improwizowac oraz uznalam, ze chyba nie do konca mialam racje ale i tak wyszlo, ze zremy komunalnie, bo rownoczesnie przyszla matka Czetana, ktora pracuje w innym zaulko Lochow, poczestowala sie frytka, ja sie odsunelam, zeby mialam blizej, na co ona odparla "Nie, nie, ide stad bo jak tu bede stala to bede jadla" i poszla sobie, co mnie nawt nie zdziwlo bo wiem ze ona jada pozniej i co innego ale po pare frytek zawse przychodzi.
Siedzimy, jemy, nawet nie gadamy za duzo, bo pelne geby.
Nagle Czetan mowi - konczac stopniowo swego kurczaka i dopychajac jeszcze tymi frytami z widelca "No dobra, to co bedzie na lunch?"
Parsknelam, Urosz tez i dodal wyjasniajaco "To byla parafraza z mjego syna, ktory po obfitym sniadaniu, przeciagnal sie i rzekl "No dobrze, to to byla przekaska, co bedzie na sniadanie?"" Chcialam powiedziec, ze jaki Ojciec taki Syn, ale nie zdazylam bo przeszla za nami jedna taka z helpdesku, zobaczyla torbe pod frytkami i jeknela rozdziajaco "Ohhhh, BurdelKing!". Mylnie na dodatek bo nie byl to BurdelKing.
Czetan sprostowal, ze nie, ale ze moze sie poczestowac, a ze dziewcze stalo raczej nad "moja porcja", niz nad jego i glodnym wzrokiem patrzylo to na mnie to na "moje" kartofle, dodalam, unisono z Uroszem zeby sie poczestowala.
Dziewcze zawahalo sie ale widac bylo ze grzeszna pokusa weglowodanow smazonych na glebokim tluszczu byla silniejsza i rzekla "To wezme jedna". I wziela.
Czetan mowi do niej "Wez wiecej! Smialo", ja juz mialam zawtorowac, ale wstapil we mnie diablik. Odwracam sie do Czetana i warcze - "Ej, to moje!"
Czetan parsknal w swojego kurczaka, a ja odwracam sie do dziewczecia i glosikiem golebicy dodaje: "Wez wiecej, smialo!".
Chlopcy zaczeli ryczec w swoje posilki, ja tez parsknelam, ale dziewcze najwyrazniej w swiecie niezwyczajne mojej skromnej osoby sploszylo sie, podziekowalo i ucieklo.
Czetan z wyrzutem - "Przestraszylas ja!"
Ja, w strone uciekajacego dziewczecia "Przepraszam!"
Ale przez smiech, bo biorac pod uwage ze mialy to byc frytki komunalne, i na dodatek nie mam drobnych zeby za nie zaplacic i majac w pamieci wspomnienie kursywa nie moglam sie opanowac tak na zawolanie, chlopak i zreszta tez.
No mam nadzieje, ze nie przestraszylam dziewczecia zbyt powaznie, bo nie bylo to moim zamiarem.
Skonczylismy posilek i mowie - "dziekuje bardzo, wprawdzie nie mam jak zaplacic, niemniej jednak bardzo dziekuje"
Urosz na to odparl, ze nie szkodzi pod warunkiem ze podwioze go dzis do domu (co bylo juz wczoraj uzgodnione), na co odparlam ze jasne, szczegolnie ze mowi to jak juz zjadlam, co znowu sprawilo ze Czetan parsknal w kosci po kurczaku.
Minelo jakies 1.5 godziny.
Oczywiscie nie bylo moim zamiarem najesc sie na krzywy ryj wiec przeczekawszy tlum obiadowiczow czy tez lanczowników w naszej kantynie poszlam po puszczek trucizny i rozmienilam pieniadz, po czym udalam sie do chlopakow oferujac te tam 1.20. Czetan odmowil, Urosz w pierwszej chwili nawet by i wzial bo nie skojarzyal po co i za co, ale przypomnial sobie "company line" i sprobowal mnie pogonic slowy "ja nie biore pieniedyz ja pobieram naleznosc w przejazdkach. W milach, no."
Na co odparlam ze to drogo te frytko wychodza, na co parskneli wszyscy, po czym dodalam, naprezajac "muskuly" klatki piersiowej, zadziornie: "Co? Stawisz sie, stawiasz? To co Na gole Klaty??"
Na co Czetan, biedak parsknal na klawiature, a ja ucieklam, bo moje "muskuly" sciagnely nagle STRASZNIE duzo uwagi...
Kurtyna

Monday 11 April 2016

Errata do "Pojechalam, Przezylam, Wrocilam"

Bedzie dosc krotko, slowo. Wiem uwierza jak zobacza ale prosze:

Po kolei.
Errata 1 - Moja Osobista Chrzesnica mowi...
Otoz przyjechalam (ja, czyli mRufa, nie moje Chrzesnica) pare dni po przyjezdzie na Planete Ojczysta, odwiedzic ponownie dziecko (oraz Matke owego czyli Smoczynska).
Melduje sie wiec pod ich blokiem, ze przypuszczam za chwile atak na tylne drzwi do klatki z nadzieja, ze jest nadal popsuty zamek i drzwi sa blokowane przy pomocy patyka.
Pedze, patyka brak, ale jakos tak z glupia frant zlapalam za uchwyt i okazalo sie ze drzwi nadal otwarte, a jako blokada wystepuje duzo bardziej dyskretna: rekawiczka.
Smoki maja Pieczare podniebna, bo na pietrze trzecim. Moja niezadowolona z zycia astma zwykle pozwala dojsc mi na polpietro miedzy 2 i 3cim i musze tam zlapac oddech, co nie trwa dlugo bo fizycznie daje rade spokojnie tylko oddechowo jestem zwykle niewydolna. Tym razem tez tak bylo.
Zatrzymalam sie pol pietra przed ich Pieczara lapac oddech.
Przy okazji sprawdzam telefon, a w nim wiadomosc
"Tylne drzwi juz naprawione i zamkniete, musisz isc przodem."
Owszem, w pierwszej chwili niedotleniony mozg podsunal mi opcje powrotu na dol, obejscia budynku dokola i ponownego zdobywania szczytow, ale szybko sie opanowalam.
W drugiej chwili ucieszylam sie, ze zadalam klam tym slowom, zanim do mnie dotarly, bo dymalabym dookola bloku podwajajac dystans pokonywany.
Weszlam, przywitalam sie, pobawilysmy sie z dzieckiem nowa zabawka, ktora jest moze odrobine zbyt skomplikowana na jej mozliwosci, ale jestem gleboko przkonana, ze tylko chwilowo, bo to takie mechanicznie zorientowane dziecko, ze juz od roku nawet mi do glowy nie przychodzi dawac jej pluszakow czy nie daj bogowie, lalek.
Bawimy sie.

Dziecko dzielnie kombinuje, lapie bardzo sprawnie niuanse tak nowej zabawki jak i osobliwej gramatyki swej cioci mRufy.
Nie jestem w stanei odtworzyc dialogu calego, ale oto perelki:
Ja - wstaje
CO (Chrzesnica Osobista) - Gdzie idziesz?
Ja - do lazienki, zaraz wracam.
(poszlam i wrocilam)
CO - Nie wychodz Nigdy.
Ja - Ale musze kiedys, bo ja tu nie mieszkam przeciez.
CO - A dlaczego Ty tu nie mieszkasz?
koniec pierwszego aktu.
Dziecko wie doskonale, ze ciocia przyleciala samolotem, ktory sie nie rozbil, bo wyladowal na pasie - tak to jej wlasna narracja - bo przeciez odbierala mnie z lotniska i nawet pomagala niesc torbe (ze swoim nowym samolocikiem i starym Furby'm, zeby nei bylo ze wyzysk nieletnich ;).
Zabawa przenosi sie do innego pomieszczenia gdzie jest pozywienie, a takze nastepuje atak glupawki. Po paru godzinach, wroca Smok, a dziecko kladac kres wyglupaffce, porzuca nas niegodne i zabiera Tatusia do swojego pokoju grac w szachy (tak wiem, sama zdebialam).
Po jakiejs godzinie wbiega do pomieszczenia gdzie kontynuujemy, ze Smoczynska nasza czesc glupaffki (niezrazone nieobecnoscia dziecka), rozglada sie, zauwaza mnie i wola:
"Tak sie ciesze, ze jeszcze nie wyszlas!"
po czym wraca do zajec w pokoju z szachami.
Koniec aktu drugiego.
Nie, nie usiluje tu sie reklamowac - ten przeglad ma puente.
Otoz nadeszla pora kapania i spania. Dziecko-Pidzamowiec wbiega do nas i podpuszczona przez Mamunie pytanio-poleceniem "pokaz jak mnie kochasz" serwuje jej uscisk Boa-dusiciela, po czym zapytana "Kogo jeszcze kochasz?" po chwili zerka ne mnie z ukosa, na co ja juz mam podpowiedziec ze Tate, a dziecko uprzedza mnie:
"Ciocie, ale nie pokaze jak, bo sie spiesze!" i wybiega ekstracugiem od nas do swojego pokoju.
KURTYNA.

Przyjechalam po kilku dniach ponownie. Tym razem rodzinnie skladamy (probujemy) autobus pietrowy ze sklejki. Najwieksza frajda dla Dziecka to wylupanie wszystkich elementow z deseczek.
Ale Smok i ja probujemy nadac autobusowi jakis ksztalt.
Dziecko dzielnie asystuje, usiluje pomagac, ja sila woli powstrzymuje chec przegonienia Dziecka bo przeciez to ona ma sie dobrze bawic, a nie my Stare Konie, tzn Smok i mRufa stare. No starsze, znaczy dorosle na oba boki z okladem.
Dziecko do Smoka:
"Daj, ja to sprobuje zlozyc, bo dzieci takie jak ja juz same powinny probowac. Chce sprobowac."
SZACUN.
Ja wycofuje sie strategicznie na tyly i zaczynam udzielac sie werbalnie ze Smoczynska, ale katem ucha podsluchuje Team Dziecko-Tatus.
Tatus cos wyjasnia Dziecku, ktore slucha chciwie, nastepnie wg instrukcji dokonuje manipulacji, odwraca sie do mnie i demonstruje:
"Zobacz, to sie tu na klada i tu sie wklada, a pozniej sie w to wtyka taka zaroweczke zeby to nie wypadlo. Widzisz?"
I odwraca sie do dalszej manipulacji.
Ja wszystko ogarnelam az do zaroweczki.
Na tym sie zawiesilam i mozg odmowil wspolpracy.
Patrze baranim wzrokiem na Smoka...
"Zawleczka" wyjasnia Smok litosciwie.
KURTYNA!
----------------------------------------------------
Errata 2
Urosz opowiada.....
Juz po ujawnieniu ze z duma zajal jedyna wlne miejsce na parkingu T3 celem odbrania mnie z T2.
"Kilka lat temu odbieralem Meza od Foki cudzej z lotniska. Umawialismy sie tekstowo, na jego libanski telefon. Finalne ustalenie, ze bede na niego czekal w terminalowej kawiarni wyslalem chyba jak juz wylaczyl telefon.
Dojechalam na miejsce, siedze sobie, popijam latte i czekam. W tym czasie Toffi (imie jego jest w brzmieniu podobne, i przez lata byl tak nazywany przez syna Urosza, ktory nie umial jeszcze wymowic imienia wlasciwego) wyladowal, pobral bagaz, uznal ze nie trzeba go odbierac i za sam sobie swietnie da rade, bo nie jest zmeczony, wlaczyl telefon Wyspowy (nie libanski), sprobowal wyslac wiadomosci z powyzszym, plus z prosba o odebranie go przystanku w O. Nastepnie opuscil terminal mijajac kawiarnie, w ktorej na niego czekalem popijajac kawe. 
Telefon nie byl w tak dobrej formie jak wlasciciel, wiec wiadomosc do mnie nie dotarla od razu. Toffi dosiadl autobusu do O, telefon w tym czasie doszedl w koncu do formy i zaczal funkcjonowac, wiec Toffi zadzwonil do mnie, siedzacego nadal w kawiarni.
"Czesc, jestem w autobusie do O. Wlasnie ruszamy z terminala. Czy bedziesz mnie mogl za jakas godzine odbrac z przystanku w O?"
Zaskoczony odruchowo odparlem "Race you to O!" i dodalem, ze wlasnie skonczylem pic kawe na tym terminalu i moge wyjsc, gonic autobus.
Toffi poczul sie dosc niewyraznie i szybko zaczal kombinowac co tu robic, bo autobus juz jedzie. Wymyslilismy w koncu ze wysiadzie na T5, gdzie poczeka na mnie, a ja w tym czasie wyjde z terminala, zaplace za parking i wyplacze sie z czelusci lotniska celem wjechania w nie ponownie tym razem na T5."
W swietle powyzszej kombinacji, bez mala alpejskiej, uznalismy (Urosz i ja), ze aktrakcje towrzyszace mojemu odbieraniu mieszcza sie bez problemow w normach i standardach.
----------------------------------------------------
Errata 3

Wrocilam i zanim sie porzadnie rozpakowalam, wydobylam z walizki...
RENATE!!
wraz z cudna niespodziewanka, ktore razem obecnie mieszkaja na mojej zamrazalce:

Klony Renaty i rozne wariacje Yetich, Lisow Stefanow, Aniolkow, Wielkich Ryb i nie tylko... link po prawej stronie wpisu - u Le Szopa

I co moze nie jest dosc krotko (jak na mnie)?? ;)