Description

Wspomnienia mniej lub bardziej biezace, bo technologia wyparla potrzebe pisania listow i nawet maili do bliskich i blizszych i tych calkiem oddalonych

Friday 28 October 2016

Jak to mRufa probowala zostac domatorka, czyli kto tam kogo wykanczal?

Otoz pewnego pieknego dnia, po pokonaniu wadolow legalnych i urzedowych otrzymalam pek kluczy wiodacych do mojego wlasnego M (wtedy prawie, obecnie znowu prawie, acz pomiedzy byl kilkuletni okres gdy bylo tylko moje). Bylo to po starych nomenklatourach M-3, czyli 2 pokoje z kuchnia.
I lazienka.
A takze tarasem, jakies 2 metry na 2 metry, a wrecz nawet 2 na 3 metry.
Mieszkanie bylo w tzw stanie surowym (BARDZO), czyli mialo wylewke, zagruntowane sciany, okna oraz drzwi wejsciowe.
I kable. Wystajace tu i owdzie ze scian oraz zwisajace smetnie pod sufitem.
Jest rok 2001 mniej wiecej jego druga polowa.
Pierwsze co zrobilam to zwiozlam do tego bunkra (bo ciemne w srodku, okna takie smiesznie bo z kratownica i ogolnie swiatla do srodka nie wpuszczaja jakos oslepiajaco duzo, co mi kompletnie nie przeszkadza - latem to blogoslawienstwo bo sie chata nie nagrzewa nadmiernie, a zimo mi to obwisa bo jakby jasnie-oszklone nie bylo, po powrocie z Zakladu tylko ciemnosc na zewnatrz goscila) dwa krzeselka turystyczne nabyte przez rodzicieli okazyjnie w poprzednim stuleciu i prawie nigdy nie uzywane, a takze szalenczo elegancki czarny okragly stoliczek do kawy na hybrydzie jednej i 3 nog zarazem oraz mozliwe ze cos do picia, ale tego juz nie pamietam.
I wydalam przyjecie.
To znaczy zaprosilam dElvix na obiad.
Z zastrzezeniem, ze musi sie pospieszyc bo jak zajdzie slonce to obiad bedziemy zrec na podworku w swiatlach samochodu lub na korytarzu ;).
Obiad rzecz jasna przygotowalam u Fadera na kwadracie, to znaczy tam gdzie wowczas mieszkalam. Byly to dosc grube nalesniki, troche probujace udawac tortille, ale wtedy tego nie wiedzialam, wiedzialam, potrawke z proteina sojowa, papryka kolorowa oraz pieczarkami, w termosie do lodow (owszem termos do lodow wbrew nazwie po prostu zapobiega/spowalnia zmiane temperatury zawartosci), zwiorkowany na grubo ser zolty, sztucce, talerze i mozliwe, ze jakies kubeczki, z tym ze tego tez juz nie pamietam. A otoz wlasnie sobie przypomnialam...
Otoz, dostalam kilka lat wczesniej taki koszmarny zestaw piknikowy - koszmarny bo z koszmarnego rozowego plastyku - dzbanek w wyuzdanym ksztalcie - z kanciastym dziubkiem - w nim 4 kubeczki z uszkiem profilowanym na haczyk przez co idealnie wpasowywaly sie w ten dziubek i do tego tyle samo spodeczkow z trzymadelkiem w ksztalcie polrurki, ktore uzupelnialy przestrzen nad kubeczkami i to wszystko nakryte wieczkiem.
Tak zwany praktyczny prezent.
Mogl sie snic po nocach.
Na przyjecie w bunkrze jak znalazl.
Co mysmy w tym pily (i czy w ogole cos) nie mam bladego pojecia, ale wlasnie to wszystko zostalo zwiezione przeze mnie do mojego "luksusowego" bunkra.
Przyjecie odbywalo sie z koniecznosci w bliskiej bliskosci drzwi tarasowych albowiem swiatlo konczylo sie bardzo szybko.
Do dzis z rozczuleniem wspominamy te parapetowe, w wyjatkowo bliskim definicji ksztalcie - parapety byly ;).
No ale wiadomo bylo, ze bunkier nie bedzie bunkrem wiecznie i trzeba bylo znalezc srodki i sposoby na uruchomienie prac wykonczeniowych.
Myslicie moze, ze zaprzeglam do nich Fadera, jako prawdziwa jedynaczka?
Ha, nic bardziej mylacego... Fader mianowicie w przewidywaniu zblizajacych sie rozrywek, postanowil uatrakcyjnic mi czas wykonuja sobie na poczekaniu zawal. Jakos na dniach po wlasnie przeprowadzonych wyborach... Co moglo, ale nie musialo miec zwiazek...
Na co ja, jak ta przyslowiowa baba malo mialam klopotow to kupilam se, moze nie prosie, ale chomika karlowatego.
I tak znalazlam sie niejako sama ze soba do zorganizowania materialow wykonczeniowych, ekipy remontowej, funduszy na to wszystko i czasu na koordynacje, a takze sily i czasu na odwiedzanie Fadera w roznych jednostkach uzdrowiskowych, a równoczesnie na prawce zawodowa, bo jednak te srodki musialy pochodzic w pracy zawodowej.
Mloda wtedy bylam i kuloodporna.
Pózniej (przy drugiej fazie wykonczeniowki niejako) dogladanie zawalonego Fadera, ktory doszedl do siebie i pogodzil sie z porzuceniem i chomika, ktory sie do tego czasu wyekspirowalbyl zastapilam nauka na roznych frontach oraz praca naukowa na pol etatu.
Ale to za chwile. A konkretnie to chyba w osobnym wspisie, bo niejaka demirja zalecila dziabanie mojej rzeki wspomnien tamami rozdzialow niego gesciej... 
Paprobujem, jak mawialy rzymianki
Na ratunek przyszla przyjaciólka mojej Rodzicielki Osobistej i jej Ziec, ktorzy to laskawie i z wielkim zaangazowaniem sluzyli porada, gdy jej potrzebowalam i towarzystwem, gdy go potrzebowalam.
Zdaje sie, ze na ogladanie materialow wybralam sie z Faderem tylko raz czy dwa zanim zaniemogl i prawde powiedziawszy ten raz czy dwa z nim w sklepach budowlano-wykonczeniowych to byla tortura oraz mordega, a jedyne porozumienie osiagnelismy przy plytkach podlogowych do kuchni i na tym koniec.
A nie, jeszcze na tym, ze ja nie mam gustu. Bo nie chcialam zloconego wzorku. Dziwna jakas jestem.
Tak, ze jak kazda czarna chmura tak i te wydarzenia mialy swoj drobny plusik - wszelkich decyzji dalszych dokonywalam samodzielnie, posilkujac sie opinia Przyszywanej Ciotki i jej Ziecia.
Zakupow dokonywalam tak zatem przy wsparciu moralnym wlasnie tego duetu.
Zakupy mialy zostac do mnie przywiezione, bo sklep oferowal transport, moze nawet za darmo, tego nie wiem, ale poniewaz miekszanie jest na parterze, wysokim, ale parterze, to nie musialam za mocno negocjowac wniesienia.
Ogolnie wszystko sie zgadzalo - plytki na podloge i na sciane byly z tej samej linii i wybralam je perspektywicznie w kolorku lekko seledynowym albowiem pasowal on do koncepcji jaka mialam zamiar wprowadzic jak mi zostanie pieniedzy - mianowicie pol scianki z luksfer, w kolorze butelkowej zieleni, zeby rozdzielic wirtualnie klo od reszty lazienki - jako dziecko blokowiska uwazalam lacienke z kibelkiem razem za dopust bogow i totalna klatwe.
Nie pamietam w ktorym momencie luksfery zostaly przemianowane na hiperglasy, ale mimo, ze Smoczynksa upiera sie ze to ona wymyslila to mam swiadka, ze to byla jednak moja robota jednak i jak zwykle nie zamierzona - interfejs geba-mozg nie zadzialaly jak trzeba i przeksztalcily luksfery w hiper-glasy... Kiedy jednakowoz t ojuz nie pomne, bo albo po pierwszej fazie wykonczeniowej albo po drugiej...
No i glownie o dostawe tych plytek oraz innych cementow czy kleju chodzilo. Facet z vanem przyjechal, do wniesienia doprowadzil - tzn chyba wnosil je osobiscie te paki bo to nie byly duze rzeczy tylko ciezkie. I tak je wnosil jakos tak chylkiem troche i nawet czulam podejrzenia lekkie, pamietam to jak dzis, bo mi katem oka sie zauwazylo, ze na kartonach z plytkami jest napisane cos na B, a pamietalam ze kupowany byl napis "Verde" czyli zielony. Ale jak wszystko zostalo wniesiona i zerkenal na karton na gorze to stalo tam jak wol "Verde" i wnoszacy facet od vana tez tak mowil jak kazal podpisywac.
A ze ja bylam troche zakrecona jak to sie wszystko dzialo - Fader juz byl zaniemogniety, a ja chyba musialam wracac do pracy, albo jechac cos zalatwiac to nie wsluchiwalam sie dluzej w moje podejrzliwosci, tylko zamknelam lokal i pojechalam gdzie indziej.
Po 1-2 tygodniach jak weszla pierwsza ekipa remontowa - w skladzie 2 mlodziencow oraz jednego poloneza zwanego Szerszeniem i przystapili do pracy. Jako, ze pracowali poza etatem to mieli nieco mniej czasu w dzien, ale w zwiazku z tym liczyli za lokal.
Prace zaczely sie od lazienki, bo mialam do lazienki wszystko zakupione - tak, wanne tez. I zaczely sie niespodzianki.

Niespodzianka numer 1
Na zywo, przy pierwszym ogladaniu i wycenie:
- O... ale tu wszystki rury ida na wierzchu...
- No?
- To trzeba bedzie sporo kuc...
- Nie.
- Jak to nie?
- Ja nie chce rur w scianach
Porozumiewawcze spojrzenie obu chlopakow - "Idiotka jakas czy co?"
- No nie chce, bo pozniej w razie draki trzeba do byle go...czego zrywac plytki i kuc sciany.
- yyyy, no tak...?
- I co maja tak zostac na wierzchu? to i tak musimy je poprzesuwac zeby plytki...
- Nie.
-???
- A nie mozecie takiej oslonki zrobic o tu, i tu i az dotad?
- A dalej? to przeciez pralka Ci bedzie wystawala
- Dalej juz nie. A poza tym ja chce pralke w kuchni, wiec chce zebyscie te rurki i odplyw na duga strone przeniesli
Chlopcy wypogodnieli, bo o ile wcale nie chciali laowac sie w roboty giganty to pewna duma zawodowa w nich bulgotala i marszczyl im sie tylki oraz watroby na mysl o tym jak to bedzie wygladalo z tymi rurami na wierzchu.
oslonka tworzy bardzo wygodna poleczke na plyny lazienkowe a takze podpurke na noge w razie potrzeby (do not ask).

Niespodzianka numer 2
Telefon
-mRufa, sluchaj jest problem chyba
- no?
-bo wiesz te plytki
- no??
- no te na podloge sa zielone, a te na sciane to oprocz jednego opakowania sa bezowe.
-ozeszkur.... a jednak dobrze mi sie zdawalo ze cos mi nie pasuje...
- no to co robimy?
- a co robic, kladziemy co jest
(mowilam, ze mam patologiczna awersje do wykonywania zwrotow? no wlasnie. dopiero od paru lat usiluje sie czasem przelamywac i zdaje sie ze dokonalam poki co 3 zwrotow w zyciu).
- ale jak to?
- no tak, no przeciez nie zawioze ich do sklepu sama i nie rozladuje.
- Ale ja nie wiem czy tych bezowych starczy na wszystkie sciany...
- to zacznij tymi zielonymi przy podlodze za wanna.
- A no dobra. Przyjedziesz dzis?
- Przyjade, musze przeciez popatrzec jak ten bez wyglada.
Wygladalo calkiem spoko i prawde mowiac pozalowalam ze i tej podlogi mi zlej nie przywiezli bo wlasciwie wygladalo to lepiej z tym bezem niz z tym bladym zielonym.

Niespodzianka numer 3
- czesc mRufa
- no?
- Ta muszla co ja przywiozlas
- no?
- No bo ona sie nie da podlaczyc pod skosem tak jak kanalizacja sugeruje, bo rezerwuar jest za szeroki.
- No i super, bo ja jej nie chce pod skosem.
- Yyyy, okej?
- Bo ja ja chce w tym rogu ale normalnie. Przeciez Wam pokazywalam.
- No tak, ale wiesz, odplyw jest za blisko sciany zeby muszle tam wbic.
- No to co mam zrobic?
- No bo my mozemy kupic kolanko i inne brakujace elementy (tu padly fachowe slowa, ale ja ich nie umiem odtworzyc)
- No to kupcie, i ja Wam zwroce koszty, no nie? Przeciez sie umawialismy, ze za materialy place sama, tylko mi dajecie rachunek.
- A to swietnie, no faktycznie, zapomnialem.
Kibelek, przez jakis rok-dwa stal w starym rodzicielskim mieszkaniu w przedpokoju, obok rownie okazyjnie zakupionej kuchenki gazowej, ktora to kuchenka zostala pozniej zainstalowana w drugim rodzicielskim mieszkaniu, a kibelek zmienil lokalizacje i zamieszkal w szafie na balkonie w tymze drugim mieszkaniu, bo kibelek z durgiego mieszkania byl dosc nowy i nie wymagal wymiany.
Mini-umywaleczke, ktora mialam byc zamontowana w kibelku rowniez nie zostala uzyta i chyba zostala gdzies wydana, bo ja do lazienki kupowalam wlasna umywalke.
Kiedys kolezanka (podczas mojej pierwszej tury na Wyspie) usilowala mi zart powiedziec: Czym sie rozni szafa od ubikacji? a ja zobaczylam okiem wyobrazni nasza szafe balkonowa z muszla w srodku i rzeklam, ze w zasadzie to niczym...  tylko w kibelku mam mniej ubran. Kolezanka juz miala odpowiedziec zgodnie z celem zartu, ze "No to ja Cie do swojego domu nie wpuszcze!", ale ja zatchnelo i musialam wyjasnic, czemu mam ubrania w kibelku miec...
Dygresji ciag dalszy - wiele lat pozniej, juz bedac w O, czytalam ksiazke Sir Terry'ego pt Ladies and Gentlemen i jest tam fragment o przyszlej krolowej Magrat rozwazajacej ucieczke z komnaty przed szykajacej jej elfem, czy moze ot tak refleksyjnie rozmyslajacej nad luksusem wychodka przy sypialni i futrach wiszacych na scianach prowadzacych do "tronu". Otoz bohaterka zastanawiala sie czy oprocz oczywistej ochorny futer przed molami, taka metoda przechowywania nie miala przypadkiem dodatkowych walorow. 
Mianowicie gdy szedl krol wszyscy sie mu usuwali z drogi. 
Ale czy robili to z szacunku, czy ze wzgledu na aromat okrycia wierzchniego?

Niespodzianka numer 4
- Czesc, przyjedziesz dzis?
- Jasne, a co? (owszem, juz przy 3ciej zaczelam spodziewac sie problemow za kazdym telefonem)
- No bo chcielismy dzis montowac te umywalke i tego...
-No?
- I ona jest podwieszana...
- CO? przeciez jest z szafka?
- No tak. wlasnie ta szafka jest podwieszana. I nie wiemy co robic, bo wiesz...
- NO?
- No bo nie wiemy jak ja powiesic.
- Na scianie? (pytam ostroznie)
- Ale trzeba albo ciac, albo bedzie bardzo wysoko wisiala. (to juz zostalo wystekane bo chlopaki moj nikczemny wzrost widzieli i widac nie bardzo mieli odwagi powiedziec, ze mozliwe, ze bede musiala na drabinke wchodzic zeby umyc rece...)
...... kilka godzin pozniej......
Demonstracja problemu.
- No widzisz? no i nie wiem jak wysoko te rogi wycinac...
- Wcale. Powiescie tak zeby sie opierala dolem na tej oslonce do rur.
- Serio?
- Jasne. Jest ok. przynajmnie nie ochlapie sie po pas przy myciu zebow ;).
- O rrrany, to dobrze, bo juzesmy kombinowali jakby tu szefowi zakosic kosiarke do drewna (tu padla znowu stosowna nazwa, ale wyleciala mi z glowy, wiec musi wystarczyc kosiarka do drewna) na jeden wieczor, zeby nie zauwazyl.

Panele zostaly zamontowane, sciany pomalowane na bialo, listewki przyklejone i podloga w kuchni polozona.
Wprowadzilam sie polowicznie, bo jeszcze bez mebli i bez drzwi wewnetrznych i czym predzej wykonalam w lokalu parapetowkowego Sylwestra. Tak drzwi do lazienki tez nie bylo.
Byl za to drazek rozporowy produkcji Fadera, a na nim narzuta na fotel, z fredzlami po obu stronach, co bylo kluczowe, przerobiona na zaslonke (jedna strone fredzli powiazalam w petelki i nanizalam na drazek), taka barowa troche, bo siegajaca jakies 20-25 cm nad ziemie. Ale nie w tym dzielo.

W ktoryms momencie dorobilam sie kuchenki gazowej (tej w ktorej pieklam sernik przed wycieczka do Torunia) i pralki (lodowka i mikrofala (pierwsza, ktora po kilku latach upgrejdowala sie o miotacz ognia w komorze mikrofalujacej i dostala eksmisje) byly jednymi z pierwszych nabytkow), ale zanim to nastapilo to skrecalismy z Faderem, szafke tymaczasowa pod zlew kuchenny, ktory nabylam wraz z reszta materialow wykonczeniowych.
Szafka miala prosta konstrukcja, a ze byla tzw pod zabudowe to nie miala drzwiczek ani blatu i zlew mial na niej po prostu spoczac i zostac podlaczony tak do wody bierzacej jak i odplywu.
no i teraz nie wiem jak to opisac zeby dalo sie zrozumiec...
Otoz ogolnie, jak ktos mial kiedys jakiekolwiek doswiadczenia ze skladaniem mebli od Szweda, zrozumie mnie doskonale.
Fader poztanowil odpuscic sobie instrukcje. W zasadzie nie mam oporow bo w takich sytuacjach tez sobie odpuszczam, bo takie proste konstrukcje to my wciagamy nosem.
Tym razem jednak mielismy publicznosc - z jakiegos powodu byla u mnie tez dElvix i byla swiadkiem tej sceny.
Fader wlasnie zaczynal przykrecac tzw drugi bok, zamykajac kontrukcje, gdy zauwazylam ze na deser pozostawil nam deseczke rozporowa, ktora nalezalo zamocowac pomiedzy dwoma bokami przy pomocy kolkow i kleju - stanowila czwarty bok pod zlewem. Sila rzeczy nalezalo ja zatem mocowac PRZED zamknieciem konstrukcji.
Fader jednakze z zapamietname 'mlotkowal' ten bok na miejscu i nie jestem pewna czy w gre nie wchodzil jakis element z klejem...
Troche mi zalezalo na tej konstrukcji bo juz mi szczerze dojadlo zmywanie w wannie, wiec podnioslam czym predzej deseczke i pytam:
"A to?"
"nie teraz, to na koncu" uslyszalam i juz wiedzialam, ze kompletnie mnie nie sluchal.
Bo Fader juz tak ma, ze jak ma publicznsoc to po prostu ignoruje czlonkow rodziny i robi preformance wylacznie pod publicznosci.
Zwykle mnie to wkurza, ale tym razem, jako, ze dElvix to moja blizniaczka ginekologiczna (przejezyczenie od blizniactwa i drzewa genealogicznego, elementary, dear Watson!), czyli wlasciwie rodzina, to po prostu zignorowalam irytacje i wrzasnelam:
"Ale Tato to ma wejsc TU, do srodka, to jak to zaklajstrujesz na ament to jak to tam upchniesz?? Sila Woli??"
dElvix dostala ataku smiechu, a Fader otrzasnal sie z zapamietania i odrywajac mlotkowany wczesniej bok wymamrotal z pretensja "No i czemus od razu nie mowila??"
Co mialam mu wytykac, ze mowilam, ale nie sluchal, jak i tak by mi nie uwierzyl ;)

Rzecz jasna w pewnym momencie pojawily sie drzwi wewnetrzna oraz jakies meble, w tym szafa w przedpokoju i tylko kuchnia stanowila pole bitwy przez dlugie lata.
Bitwy pomiedzy rozymi wyzwaniami zywnosciowymi, a mna.
Ale przynajmniej zmywac naczynia (poczatkowo nieliczne) moglam jak normalni ludzie, bez zmywarek - w zlewie...

Ciag dalszy wykanczania, a moze nawet druga tura, nastapily dopiero po paru latach i chyba zasluguja na swoj wlasny raport wiec na tym etapie na razie temat zawiesze...

Monday 17 October 2016

The Horror Stories (zaslyszane)


Wszyscy juz wiedza, ze moje uczucia do szefowej mojego szefa, pieszczotliwie nazywanej tu The Horror sa subarktyczne w takim stopniu, jak odmrozenia, ktore pala ogniem.

Ale jako reporter musze byc na tyle bezstronna aby docenic humor sytuacyjny.

I stad mamy

Horror opowiada, czyli The Horror Stories.

We czwartek wyznala nam, ze musi jechac na warsztat ze swoim samochodem gdyz zapalilo mu sie swiatelko hamulcow. Troche zesztywnialam na ten komunikat i NA PRAWDE nie wnikajmy dlaczego... Po czym dodala wyjasniajaco, ze jest to swiatelko ABSow (nie tych gumek antyposlizgowych co na skarpetki nalepiaja tylko w samochodzie takich – tych co to na sliskim robia masaz prawej stopy).

Tu sie rozluznilam, bo o zadnej ekscytacji nie moglo byc mowy. Nawet chyba prychnelam nieco pogardliwie.

Na to Horror pospiesznie dodala, ze ona tez sie w zasadzie nie przejela, ale ze jedzie w dluga podroz (tu chcialam zapytac czy na Hebrydy Zewnatrzne czy tylko Orkady (bo dalej sie samochodem juz nie da pojechac od nas)), ale sie ugryzlam w jezyk, bo pytania tylko ja rozjuszaja, tzn zachecaja do dluzszych monologow.

W piatek rano:

Horror wkracza, a ze jest jeszcze pusto wokolo zaczyna mnie dreczyc towarzysko.

Kurtuazyjnie wiec, na odczepnego zapytalam o samopoczucie...

...SAMOCHODU! No za kogo mnie uwazasz, czlowieku, ktory czyta?

Otoz okazalo sie, ze nawalil jakis czujnik i przez to te ABSy ma wylaczone.
Ale to jej wcale nie przeszkadza, bo w przeciwienstwie do mnie ona umie i jest przyzwyczajona do jezdzenia bez.

Tu poczulam sie potraktowana poblazliwie (czytaj: rozjuszona) i wyjasnilam jej dobitnie, ze wbrew pozorom oraz mlodzienczemy wygladowi (hahaha), moja pelnoletniosc nie dosc, ze osiagnela pelnoletniosc to juz za 3 lata wyjdzie z wiezienia za breaking and entering (podobno na Wyspie daja za to do lat 7miu), wiec prawde mowiac jezdze z ABSami mniej wiecej tyle lat co i ona, a wczesniej bylam bez (No chyba, ze mowimy jednak o skarpetach, bo te to juz mialam od 1994 – kupilam sobie we Wloszech na obozie roku zerowego – tym pierwszym. Nadal dzialaja.).

Tu Horror wpadla nieco w stupor, bo przeciez nie jezdzilam samochodem od pierwszego dnia na Wyspie i ona sobie wyobrazila, ze ja nawet prawa jazdy nie mialam.

Owszem wyjasniam cierpliwie, nie jezdzilam bo nie bylo mnie stac na Kolchozowej pensji kupic sobie samochodu i wynajmowac mieszkania rownoczesnie.

Tu Horror zacukala sie nieco i dotarlo do niej, ze moglam miec jakies zycie, w tym zmotoryzowane, zanim ona mnie poznala (jakze ja smialam...) i przez to otrzymalam pozwolenie na funkcjonowanie.

No to laskawie wyjasnilam jej, ze nie dosc ze dluzej jezdze niz NIE jezdze to na dodatek, nauczylam sie prowadzic samochod na dlugo zanim nauczylam sie chodzic na obcasach.

Po wyjasnieniu sobie tego drobiazgu (dzieki bogom nie wspomniala nic o wspomaganiu kierownicy, bo by sie okazalo, ze znowu mnie nie docenia... ;) ) powrocila do snucia opowiesci.

Otoz ten czujnik jest rzadki i nie maja go na stanie, nawet w autoryzowanym salonie ze sklepem z czesciami Vauxhala i w zwiazku z tym ona wlasciwie to moglaby w te swoja dlugo podroz jechac bez ABSa, ale... (i widac bylo, ze nie umie sie zdecydowac czy mimo swej stracenczej odwagi i niezlomnosci poczeka na naprawe bo nie chce by warsztat poszedl z torbami bez jej robocizny, czy moze nie chce swiata i okolic zawstydzac, swa umiejetnoscia jezdzenia bez ABSów.)

Zlitowalam sie w koncu, bo nie lubie jak sie ktos meczy, nawet gadzina.. erm tfu.. osoba za ktora nie przepadam i zapytalam na kiedy sprowadza czujnik.

Na wtorek.

A kiedy podroz?

We srode.

Czyli zdaza wymienic.

No owszem, potwierdzila Horror, niezadowolona ze popsulam jej element dramatu.
We wtorek rano jest umowiona do warsztatu.

Wyznalam jej zatem glupkowato, ze nadal mam nieco obolaly posiniaczony klykc, ktory wynikal z wymiany zarowki w swietle przednim.

Uslyszlam natychmiast, ze ona tez umie wszystkie swiatla wymienic, ale woli zaplacic bo niektore zarowki wymagaja demontazu polowy samochodu i jej sie czasem po prostu nie chce.

Tu poczulam nieprzeparta chec parskniecia smiechem bo znowu widac bylo, ze miala zabójczy dylemat czy rznac taka specmajsterke, czy moze jednak krezusa, ktorego na wszystko stac i lubi dac innym zarobic.

Poszla na kompromis.

Na co mnie sie glupkowato wyrwalo, ze ja akurat mialam dosc bycia traktowana poblazliwie na warsztacie Czerwonej Blyskawicy.

No i jak to ja trafilam jak kula w plot, bo uslyszalam:

'Chcesz byc potraktowana poblazliwie? Chcesz?'

(przesz usilujesz to robic caly czas, wstretna babo! pomyslalo mi sie marginalnie)

'To wybierz sie do warsztatu przy salonie Vauxhala w O!'

'Kiedy ja wlasnie nie chce...' wymamrotalam troche niepewnie, bo Horror byla szalenie podkrecona wspomnieniem, wiec troche bylam tez zaciekawiona.

Otoz jezdzila ona swego czasu sluzbowym Vauxhalem Capitanem (po naszemu Oplem Capitanem rzecz jasna) i nawalilo mu po wymianie czegos innego cos w zawieszeniu – hydraulicznym, znaczitsa cos pocieklo.

W tylnym.

Poczula, ze cos jest zle, bo ja podczas jazdy zarzucalo w okolicy zadka (pojazdu, nie osobistego) wiec czym predzej zadzwonila i umowila sie, ze sprawdza i naprawia.
Mechanik sprawdzil, uznal ze nic sie nie dzieje, wiec Horror mu wyjasnil, ze przeciez czula jak jej dupa lata, tzn tyl samochodu lata....

Na co mechanik poblazliwie odparl “Moze bylo troche wietrznie, kochanie?” .

Kurtyna.

Ja okiem wyobrazni zobaczylam jak na jej miejscu trafia mnie straszliwy szlag i wale go po mordzie okolicznym francuzem... kluczem, a nie niespodziewanym Zabojadem ;).

Ciag dalszy przygody z podwiewanym zawieszeniem byl taki, ze w innym warsztacie spisali samochod jako niezdatny do jazdy i Horror zrobila pierwszemu warsztatowi z doopy mroki sredniowiecza.

Ale nie byl to jedyny raz poblazliwego traktowania.

Innym razem, w tymze samym przybytku.
Horror zglosila sie z problemem, bo sie jej drzwi same zatrzaskiwaly i nie dawaly sie otworzyc dopoki sie nie przekrecilo kluczyka w stacyjce, co bylo dosc trudne jak sie akurat zatrzasnely z kluczykami na zewnatrz, i wymagalo to nie lada refleksu aby przy kolejnej probie otwarcie zdazyc w wsiadaniem zanim sie zatrzasna.

Tu poczulam niechetna solidarnosc, bo samochod Fadera tez przez dluzszy czas wyczynial takie sztuki... Tyle, ze Faderowi udalo sie zamknac kluczyki w srodku, samemu bedac na zewnatrz... (gdzies tam juz wspomnialam o jednej przygodzie w tym temacie).

Zglosila wiec problem i zostawila samochod. W tym samym czasie zglosila sie do warsztatu firma, bo auto firmowe i zadysponowala serwis, bo akurat byla pora.
Horror nic o ty mnie wiedzac, w stosownym czasie odebrala samochod, ktory zostal zserwisowany, ale nie naprawiony.
Pierwsze co to pod domem po wyjeciu kluczykow nie zdolala otworzyc drzwi wiec wsciekla sie i nie wysiadajac wcale wrocila do warsztatu z geba pelna pretensji na co uslyszala, ze przeciez wsystko bylo w porzadku.
A ze to kobita uparta jest to nie popuscila.
Niechetnie przyjeli samochod z reklamacja, mechanik wsiadl do samochodu celem demonstracji, ze wszyztko jest w porzadku... i juz nie dal rady wysiasc, bo zostal zatrzasniety ;).

To wszystko niezle, ale najlepsze bylo to jak zlapala kiedys gume. Znany mi problem bo tez pare razy zlapalam, ale kolo musialam wymieniac tylko raz.
Wramach kontrastu do poblazliwcow dla odmiany poznala warsztat pelen gentalmenów.
Otoz Horror stwierdzila, ze nie bedzie zmieniac kola tylko podpompuje i dojedzie na takim cieknacym kole na warsztat i tam to zrobia...

Wyjela pompke.

Nozna.

Podobno to istotne... Osobiscie zawsze mialam reczne albo elektryczne.

Podpiela te nozna do kola i pompuje.

Napompowala, zadowolona z siebie, probuje odczepic pompke celem zakrecenia wentyla.

ZONK.

Pompka stala sie z kolem monolitem.
Zapadka blokujaca pompke na miejscu zakleszczyla sie tak solidnie, ze nie bylo mozwy zeby ja odczepic.

Co robic.

Po dlugiej debacie wewnetrznej (i niewatpliwie poteznym naboju narzekania do kazdego kto zechcial posluchac, albo nie uciekal z refleksem, uznala ze musi zdjac to kolo i sprobowac rozerwac monolit z pozycji horyzontalnej.

(to ktorego nie chcialo jej sie zdejmowac i podpompowala w tym wlasnie celu...)

Zdjela kolo.

Pompka nadal jak przyspawana.

No to zalozyla zapas i na tym zapasie pojechala do warsztatu straszliwie zawstydzona.

Mechanik potraktowal spraw bardzo profesjonalnie i powiedzial jej, ze widzi takie przypadki bardzo czesto, bo te pompki nozne takie sa ze potrafia sie zakleszczyc...

Ja padlam, bo pompowala zeby nie zdejmowac kola...

Karma jest nieprzejednana...

I przy okazji wyjasnie o co chodzi z tym narzekaniem i uciekaniem.

Otoz kobieta ma syndrom niedopieszczonej. To jest takie slowo wytrych, ktorym okreslam ludzi co sie domagaja bycia w centrum uwagi. W rozmowie chca byc sluchane i nic poza tym, dialog dwustronny jest meczarnia straszliwa i szukaja kazdej mozliwej okazji zeby sie wbic w slowo i roztoczyc wlasna opowiesc. Nie przeszkadza im martwy wyraz twarzy interlokutora. Ba w ogole nic im nie przeszkadza. Zmuszone do sluchania natychmiast traca zaitneresowanie i okazuja to bardzo wyraznie okraszajac potezna dawka znudzenia.

Dodatkowo preferuja male audytoria bo pozwala im to na powtarzanie tej samej opowesci wielokrotnie bez tej dziwnej moralnej zgagi, ktora objawia sie slowy “juz mi o tym mowilas... SIEDEM razy”.

Raz sie zdarzylo, ze przeciekla nam w Kolchozie klimatyzacja.
Przeciekla dosc spektakularnie, bo w postaci prysznica prosto na plecy Horror.

Karma jest nieprzejednana...

Jak juz sie pozbieralam z podlogi gdzie przyciskalam twarz, zeby nie ryczec niestosownym smiechem, ucieklam do wychodkow zeby na nia nie traffic, bo po godzinie pojawila sie w suchym ubraniu i reszte dnia (wiecej jak polowe) spedzila chodzac od biurka do biurka i opowiadajac o swoim przezyciu.

Na poczatku wszyscy jej wspolczuli rzecz jasna, nawet ja, jak juz sie otrzepalam z kotow kurzowych, ale normalny czlowiek jak juz pojechal do domu sie przebrac po takim przezyciu, to juz by nie wracal.
No przeciez to w pelni zrozumiale by bylo.
Ale przeciez w domu nie bylo nikogo, zeby jej sluchal. Syn w szkole (a jak tylko ja skonczyl oraz osiagnal stosowny wiek to spie... erm  dal z niego noge natychmiast i nikt mu sie nie dziwil), a nawet jakby byl w domu to ile do cholery razy mozna mu te sama historie opowiedziec no nie? Szczegolnie jak jest nastolatkiem i zamyka sie w pokoju jeszcze zanim do niego dobrze wejdzie.

No ale ona musiala wrocic i skapac sie ponownie tym razem w chwale swego bohaterstwa  i poswiecenia...

O! Juz wiem. Naturalna Meczennica :D Horror, The Natural Born Martyr...

Tuesday 11 October 2016

Zaslyszane na przestrzeni lat - dzieci mowia

Jakos tak mi sie zebralo w Listopadzie, zeszlego roku na wspominki, nie wiedziec czemu, moze przez to zem sie postarzala akuratno o rok kolejny...
A moze przez to, ze rozmawialam z kims o osobowosci i akcjach mojej CO plci zenskiej i mi sie przypomnialo pare innych tekstow dzieciecych, w tym moje osobiste?
Co by to nie bylo postanowilam troszke to wtedy pospisywac, bo i czemu nie. I wlasnie spis nabral mocy urzedowej.
Zaczne od siebie.
Stanowczo zaslyszane bo ja tego nie pamietam...
Nie mialam jeszcze lat 3 na pewno bo mieszkalismy jeszcze w domu nauczyciela (Osobista Rodzicielka byla tym nauczycielem) przy lokalnej szkole. Mowimy o koncu lat 70tych.
Jest cieplo, powiedzmy pozna wiosna/wczesne lato.
Mam kolege. Lukasz ma na imie, starszy pewnie z rok bo i nieco wiekszy ode mnie. Musi mnie bardzo lubic bo nagminnie zabiera mi lalki.
Nie mam ich tak znowu duzo, ale mam do nich wozek.
Z buda ten wozek.
Czerwony. (to juz pamietam, bo mialam go jeszcze przez pare kolejnych lat)
Z wozka mi je zabiera.
Pewnego dnia rozzalona, ze mi je tak zabiera poskarzylam sie Rodzicielce mojej osobistej.
Rodzicielka, widac w swawolnym nastroju, a moze z troski zebym nie zostala beksa, ktora trzeba cale zycie chronic przed wszystkimi poradzila:
"To daj mu w zeby i przestanie Ci lalki zabierac."
Podobno nie oponowalam.
Przy kolejnej okazji na lace, ktora robila za nasz plac zabaw aka podworko.

Na okolicznej laweczce siedzi kilka matek, ktorych pociechy brykaly wsrod traw.
Nadciaga Mala mRufa ze swym wozeczkiem.
Tym z Buda.
Czerwonym.
Na tej lace jest tez jej kolega Lukasz, aka Lalkonapper.
Lukasz podchodzi.
Mala mRufa, zerka nan rezoultnie do gory i wita go temi slowy:
"Lukas, otwoz buzie... To Ci dam w zeby zebys mi lalek nie zabiejal"
Jedna z matek na laweczce sie posiusiala podobno, druga prawie spadla na ziemie bo siedziala z brzega.
Kurtyna.
Czego jak czego ale logiki przyczynowo skutkowej odmowic mi nie mozna. Albowiem zeby dac komus w zeby trzeba miec je w zasiegu nieprawdaz.
-------------------------------------------
Mniej wiecej w tym samym okresie - moze z rok pozniej.
Jak wiele dzieci zamiast R mowilam J.
A jak bylam podekscytowana czyms lub rozentuzjazmowana to podobno lubilam sobie krzyknac HURA...
Are you getting the idea?
Moj biedny Fader przezywal katusze w miejscach publicznych, bo na przyklad na komunikat, ze idziemy na lody okazywalam swoj dziki entuzjazm...
Doszlo do tego, ze kazdy komunikat o czyms fajnym Fader poprzedzal zalecieniem "Tylko nie krzycz hura!".
Rodzicielka podejrzewam podchodzila do sprawy bardziej stoicko bo Mamy tak juz zwykle maja, ze jakos mniej sie przejmuja opinia publiczna, a bardziej szczesciem i dobrym samopoczuciem Latorosli... ;)
-------------------------------------------
W zblizonym okresie do powyzszych, acz pewnie jednak z rok-2 pozniej niz Lalkonapper, bo juz lapalam cyferki, otoczenie zanotowalo taki oto dialog malej mRufy z swoim Osobistym Dziadkiem.
Przy czym ja tez te sytuacje pamietam.
Dziadek udajac sie do drewutni po opal: "mRufciu, Dam Ci 2 zlote, a tym mi przynies drewna."
Ja, po krotkim namysle: "To ja Ci dam Dziadku 5 zlotych i sam dobie przynies."
Sluchajacy swiadkowie do dzis sobie chwala moja przebieglosc, podczas gdy znowu mamy do czynienia z prostodusznoscia i uczciwoscia mojej miniturowej wersji.
Namysl byl potrzebny z praktycznych powodow, mianowicie musialam sprawdzic czy mam przy sobie te 5 zlotych co mi sie zdawalo, ze mam.
To byla uczciwa negocjacja finansowa, a nie przekomarzanie sie  okolo-4 latki z Dziadkiem. Zawsze bylam nieludzko zracjonalizowana i doslowna jesli idzie o sprawy miedzyludzkie... szczegolnie jako maloletnia istota. (co moze wyjasnic, czemu nie obrazilam sie nic, a nic na zarzut bycia szczególarzem, uslyszany niedawno od Bozenkowej Sekretarki ;), tak, tak, prosze Bozenki - dawniej bylo duzo gorzej! )
-------------------------------------------
Wiele, wiele lat pozniej.
W posiadlosci moich ciotek, w tym jednej chrzestnej. Spedzam u tejze chrzestnej jakies male kawalatko wakacji.
Jako astmatyk mam pewien poranny i wieczorny rytual, znany wiekszosci astmatykow.
Pierwszy poranek po przyjezdzie.
Na stanie jest dwojka dzieci - Mala G i jeszcze mniejszy W.
W jest juz dwudziestokilku letnim mlodziencem o nieznanym mi stopniu poczucia humoru wiec na wszelki wypadek nie ujawniam imienia. G podejrzewam, ze raczej by sie nie przejela, szczegolnie ze od jakiegos czasu pracuje w przedszkolu.
W mial jakies 2 latka, pewnie nawet blizej 3, zwazywszy na wyszukane dialogi jakie prowadzilismy...
Jest ranek. Wstalam, odzialam sie i udalam do lazienki z moim nareczem inhalatorow (chyba ze 4 wtedy mialam).
Siedze w lazience i aplikuje je w scisle okreslonej sekwencji i dawkach.
Jeden na przyklad wymaga odczekania 10 minut przed zapodaniem kolejnego specyfiku, jeszcze inna wymagala: aplikacji na wdechu, przytrzymania oddechu na 10 sekund, wydechu, czynnosci powtorzyc.
W korytarzu slysze kroki dziecka.
W panice sprawdzam czy zablokowalam drzwi - do inhalacji uzywalam wtedy takiej wielkiej buly ktora przeslaniala mi gebe i nie chcialam zeby sie dziecko przestraszylo.
Slysze glosy:
W: "Zie mRufcia?"
Mama W: "Mrufica jest w lazience"

(tupot, szarpniecie za klamke, ja z ulga wydycham kolejna aplikacja bo te drzwi zamkniete)
Mama W kontynuuje: "Nie przeszkadzaj mRufci, bo ona tam oddycha"
Tu troche mnie zatknelo i prawie pomylilam sie w odliczaniu 10 sekund
Ale dalam rade.
Wydech. Psik/Wdech, 1...2...
W: "Bo jakby nie oddychala, to by byla umarnieta?"
Prychniecie w lazience, parskniecie w kuchni
Mama W: "Tak synku, bylaby umarnieta"
Kurtyna
Musialam wziac dodatkowa dawke specyfiku bo tamta sie kompletnie zmarnowala.
-------------------------------------------
Tego samego roku/lata, nad jeziorem rodzinnym - tzn kawalkiem brzegu jeziora, ktory nalezy do posiadlosci moich krewnych, zeby nie bylo ze my jacys wlasciciele ziemscy jestesmy.
To znaczy oni sa. Ja niekoniecznie ;).
Ja plywam wokolo pomostu, czekajac na Rodzicielke Osobista, celem udania sie na eksploracje akwenu - Rodzicielka z racji wieku i slabszego serca, mimo doskonalych umiejetnosci wodnych plywala z opona.
Samochodowa opona.
Jej wlasnej opony bym az tak nie podkreslala zwazywszy, ze sama mam nie gorsza...
Znaczy konkretnie to z detka od tej opony.
Tak dla komfortu ducha bardziej niz z potrzeby ciala, dostarczajac zreszta nam obu szeregu rozrywek typu "patrz, plyne w ramce".
Po pomoscie biega W.
Ja: "Tylko uwazaj zebys sie nie potknal bo tu jest nierowno"
W, po chwili namyslu: "Bo jakbym sie potkna i przewrocil, to bym sie udezyl w glowe i by mi glowa pekla, o tak na pol"
Tu demosntracja pekniecia od czubka glowy prze srodek nosa.
Ja zamarlam slyszac taka krwawa wizje roztaczana prze omc 3-latka, w pol machniecia noga i zaczynam sie zanuzac taka zdebiala w wodzie.
W kontynuuje "i krew by sie lala i mialbym potem taki plaster o tu" i pokazal na srodek czola.
Ja (otrzasnawszy sie z zaskoczenia zanim kompletnie poszlam na dno) : "Raczej mialam na mysli, ze wpadniesz do wody i bedziesz caly mokry"
Kurtyna.
-------------------------------------------
Calkiem niedawno bo chyba na poczatku ubieglego roku.
Smok (zwany tatusiem) usiluje czegos zabronic dziecku, czyli mojej Osobistej Chrzesnicy (lat 3):
"Nie ma mowy!"
Dziecko (rezolutnie): "Ale mowa juz jest!"
I wez tu dyskutuj z taka...
Kurtynka
-------------------------------------------
2008 rok. Nie ja osobiscie, ale przyczynilam się do scen kupując dziecku dElvix i Mundka Szczeniaczka-Uczniaczka zabawke edukacyjna. I nawet nie dziecko mowi, ale zabawka dziecka wiec prawie sie liczy.

dElvix pisze do mnie po jakims tygodniu od mojej wizyty: 'hm... ze szczeniaczka to chyba jak na razie najwiekszy ubaw mamy my...
Wczoraj okolo godz. 22:30 ja juz lezalam w lozku, a Mundek zmierzajac w jego kierunku wylaczal jeszcze swiatlo w salonie i przy tej operacji zaczepil noga zabawke, ktora odezwala sie do  niego: "Pospiewaj i pobaw sie ze mna" a Mundek na to "Spadaj! O tej godzinie bede spiewal?"
Myslalam, ze nie wyrobie ze smiechu w lozku.
Innego dnia znowu byla tez taka sytuacja, ze Mundek sie odgrazal w zartach, ze pojdzie do kochanki i tez jakos niechcacy zaczepil reka szczeniaczka, ktory byl razem z nami na kanapie w salonie, a szczeniaczek sie odezwal "Uuu... Laskoczesz..."
Ryknelismy na to smiechem, a za chwile szczeniaczek znow sie odzywa "Przytul mnie", a ja na to "Zobaczysz, wyrzuce Cie z domu razem z ta Twoja kochanka" :)"

-------------------------------------------
Dawno temu, bo w wykonaniu mojego CO plci meskiej obecnie, chlopiska obecnie prawie 19to letniego, ale wowczas kilkuletniego brzdaca. Przy okazji niedzielnej-koscielnej. 
W Kosciele jak wiadomo (a jak nie to wyjasniam) duzo sie spiewa, sporo stoi, z rzadka zapada cisza, zwykle gdy wszyscy siadaja lub wstaja, lub tez przeczekuja rozmaite inne manipulacje. Po zakonczeniu kolejnego z psalmow czy hymnow,  zapada cisza, na co moj chrzesniak uznal, ze przyszla jego szansa na wystep solowy i intonuje gromko:
"Maszeruje wojsko, maszeruje....!"
Kurtyna.
-------------------------------------------
Ostanio calkiem moja CO osobista, obecnie lat 4.5 z haczykiem. Usypianie. Dziecko na swoim lozku, Matka - Smoczynska na podlodze obok. Historyjki zostaly opowiedziane (np o zyrandolu, ktory spadl z sufitu i uciekl do piwnicy, albo o doniczce, ktora wpadla do dziury), dziecko przygasa, zaczyna rownomiernie posapywac, Smoczynska pelna nadziei, ze wkrotce przeszwancuje sie do sypialni i nawet sobie pospi jak czlowiek cywilizowany, a nie jak cavewoman na posadzce...
Nagle spod kolderki dochodzi mocno spiace pytanie
"Mamo, a dlaczego na ciaglej nie mozna wyprzedzac, a na przerywanej mozna?"
I wez tu czlowiek spij z takim dylematem!!
Nie musze dodawac, ze Smoczynska rozbudzona zostala kompletnie.
KURTYNA!