Description

Wspomnienia mniej lub bardziej biezace, bo technologia wyparla potrzebe pisania listow i nawet maili do bliskich i blizszych i tych calkiem oddalonych

Friday 4 September 2015

Jak to mRufa Szmaragdowa Wyspe zdobywala.... (podejscie pierwsze, odslona druga)

Kontynuujac - jest nadal pierwszy dzien na Szmaragdowej Wyspie

Wiedzac juz, ze Jedna Taka przyleci bardzo poznym wieczorem, uprzedzilysmy naszych gospodarzy, ze bedziemy sie krecic do pozna, bo wydawalo nam sie ze tak wypada... Okazalo sie ze calkie mzbednie - gospodarz poinformowal nas ze zdarzaly mu sie pobudki po polnocy gdy napruty nieco gosc wracajac z pubu pytal grzecznie czy moga mu zrobic kanapke bo jest okropnie glodny, wiec to ze my sobie wrocimi po nocy do domku na tylach posesji kompletnie go nie wzrusza. Ale grzecznosc sie oplacila - lae to za chwile. Poxza tym ja wcale nie wiem czy to o grzecznosci poszlo, bo po tej rozmowie Wiedzminka korzystajac z intrygujacego oswietlenia wyciagnel rure od odkurzacza i przyczepiwszy ja do swojego aparatu zaczela pstrykac zdjecia frontu naszego b&b.
Sprawialo to niezwykle profesjonalne wrazenie i nawet mialam obawy, ze wlasciciel sie moze wkurzyc na takie zachowania paparazzi-stajl.
Ale tej nocy nic sie nie stalo - tzn nie zmienili pospiesznie zamkow w naszym domku noclegowym ani nie wystawili naszych walizek na ulice.
Caloksztalt dramatu z Jedna Taka zakonczyl sie na tym, ze spedzilysmy sporo czasu na lotnisku oczekujac na ostatni chyba samolot z Londynu, ktory dowiozl nasza kolezanke.
Uslyszalam wtedy jeszcze, ze Smok Wawelski w moich "rekach" malo, ze przestal zionac ogniem i zamienil sie w Baranka to jeszcze z rewerancjami zawezwal nasza kolezanka pozniej do pierwszej klasy, gdzie upila sie szampanem i w ogole tarzala w luksusach.
Prosze jaka mam sile sprawcza - ze szponow nieuniknionej deportacji wyrwalam kolezanke wprost w dzikie luksusy.
W trakcie naszych podrozy po Szmaragdowej Wyspie odkrylysmy, ze opowiesc o tym wydarzeniu zaczynala obrastac w rozne szczegoly i niescislosci - zas podczas drogi powrotnej ujawnilo sie, ze nikt nikogo nie lamal kolem tylko Jedna Taka najnormalniej w swiecie sie zgubila i widocznie wsytd jej bylo nam sie przyznac, wiec mozliwe ze zbudowala cala legende.
Ale o powrocie za czas jakis, bo na razie dopiero przyjechalysmy na Szmaragdowa Wyspe.
Bylam wtedy pelnowymiarowa wegetarianka z awersja do sadzonych jajek.
Obecnie jestem czyms w rodzaju "recovering vegetarian" nadal z awersja do sadzonych jajek.
Lokum mialysmy w b&b. Pierwszy raz mialam do czynienia z takim czyms - kwatera  byla ustawowo ze sniadaniem, a z pokoju nalezalo sie wyniesc najpozniej do 11tej, a wrocic mozna po 15tej. Wczesniej tylko slyszalam o tym fenomenie.
Po ekscesach lotniskowo-nocnych, na sniadanie zwleklysmy sie dosc pozno, ale uratowala nas godzina roznicy miedzy Polska a Irlandia oraz niewyregulowany zegarek z budzikiem.
Dziewczynom sniadanie Irlandzkie bardzo podeszlo, mnie dosc srednio, ale ogolnie wiedzialam, ze czekaja mnie rozne trudnosci zywnosciowe wiec sie nie przejelam tylko zaczelam robic liste zakupow z pierwsza pozycja: cheddar!
Po sniadaniu podszedl do nas zaklopotany wlasciciel i zaczal wyjasniac, ze ma problem, bo wlasnie odkryl podwojna rezerwacje od dzis do kiedys tam i w zwiazku tym on by sie chcial nas zapytac czy bysmy sie zgodzily przeniesc do innego lokalu, kilka minut stad. Ze to jest jego lokal i ze to nie jest daleko no ale jednak na sniadanie trzeba by bylo przychodzic czyli spacer o poranku.
W pierwszej chwili mialam zaprotestowac bo kurcze jak to. My bylysmy pierwsze. Niech ci drudzy musza uprawiac sporty przed sniadaniem, ale chyba cos mnie tknelo i zgodzilam sie ze obejrzymy jak to daleko itp.
Poszlismy.
Obejrzalysmy.
I osobiscie bylam gotowa blagac, zeby nas tam zostawil. Upewnilam sie tylko ze nie musimy doplacac bo nie bylam w stanie uwiezyc w cos takiego. Bo mnie ogolnie nie spotykaja takie rzeczy jak dostac cos lepszego/wiekszego/drozszego niz sie zaplacilo... No chyba ze spowoduje to jakies inne uciazliwosci...
To byl Apartament.
Na dodatek niedawno wykonczony, luksusowy, z poteznym salonem, aneksem kuchennym i dwoma sypialniami, podobny uklad jak nasz domek tylko ze 2-3 razy wieksza przestrzen. Na miejscu okazalo sie, ze to taka inwestycja tych wlascicieli i ze dla pomnozenia zystkow wynajmuja go glownie w sezonie, rodzinom na dluzsze okresy czasu - w sensie minimum na tydzien. My tam mialysmy byc chyba jeszcze ze 3 albo i 4 dni i to co nas kosztowala cala rezerwacja nalezaloby pomnozyc minimum przez 3 zeby wnajac ten apartament oficjalnie. Takze jasnym chyba jest, ze dziarsko pobieglysmy sie spakowac i przenioslysmy do apartementu.
Z jakiegos powodu Jedna Taka wmowila sobie, ze te przenosiny to byla moja robota i do konca pobytu w tym lokalu piala peany jaka to ja jestem niesamowita, nie dosc ze ta pierwsza klasa z szampanen to jeszcze to...

Wiedzminka sie tarza w luksusach
mRufa sie tarza w luksusach


Wyjasnilysmy jej z Wiedzminka ze to raczej wynik wczorajszej sesji fotograficznej bo pewnie wlasciciel sobie wymyslil, ze jestesmy z jakiejs agancji turystycznej albo co i liczy na bezplatna reklame...
A tak na prawde to zupelnie nie mam pojecia czemu nas przeniosl, bo nie wygladalo zeby mial kupe narodu na sniadanich ale cholera wie.
Wazne ze byla to mila niespodzianka.
Pobyt w Dublinie przez te kilka dni uplynal nam na zwiedzaniu tak miasta jak i okolic - jeden dzien spedzilysmy w poteznym parku, przy jakims dworku z pawiami i zabawnie wygladajacym czerwonym (rdzawo) duzymi drzewami na kompletnie lysej zielonej lace.
Ot nic szczegolnego. Bez dziwnych przygod. Za to ze spora iloscia wyglupow.
Nie mam nawet zadnych wlasnych fotek zeby udostepnic, bo nie mialysmy aparatow cyfrowych i na dodatek ja prowadzila msamochod wiec nie mam nawet tych zdjec analogowych zbyt wielu. Fotki zalaczone to wlasnosc Wiedzminki, zeskanowana z negatywow wiec nie do konca oddaja kolory rzeczywiste.
Po kilku dnich przyszla chwila wyjazdu z Dublina i podrozy na zachod. Docelowym portem byl Cork.
Nasz gospodarz, przejety rola, probowal nam wyjasnic jak jechac, zeby ominac platnej drogi, a przynajmniej tej pierwszej najdrozszej czesci.
 Podziekowalysmy i zaprezentowalysmy mu z duma plik wydrukow, co powital ze zdumieniem, ze my takie zorganizowane...
Wiedzminka dostala ataku smiechu, ja przywdzialam maske Mohikanina, a Jedna Taka nie sluchala wcale co mowil wiec tylko sie na nas z wyrzutem niemym popatrzyla.
Przygotowane, ze bedzie platna droga mialysmy garsc drobnych na podoredziu. Miala te drobne chyba Wiedminka, a moze Jedna Taka siedzaca z tylu. I miala mi je podac w stosownej chwili, zebym ja kulturalnie wreczyla osobie zbierajacej haracz.
Jedziemy.
Droga szeroka, piekna, kilometry znikaja pod kolami, a bramek od haraczu jak nie bylo tak nie ma. No to sie zagadalysmy. Nagle... Zahamowalam w ostatnim momencie bo jakos zupelnie niespodziewanie pojawila sie barierka i takie cos dziwne z boku...
O cholera, pomyslalam panicznie, to juz to... no to... nie umialam sobie przypomniec nazwy i w tym momencie galop mysli wyrwal sie na zewnatrz slowami: "To jest to... To... To Gówno!!".
Wiedzminke sparalizowalo na moment, poza tym chyba jednak drobne na haracz miala Jedna Taka z tylu.
Bramka byla automatyczna, bez ludzkiej interwencji i zaczynala sie taka dziwna micha, ktora oczywiscie minelam.
Cofnac sie nie bylo jak bo chyba ktos juz sie za mna wpychal, a moze byly kolce.
Rany gorzkie co robic!!
Wyjsc nie moglam bo cos blokowalo moje drzwi - za daleko bylam wjechana. Siegnac reka do tylu tez nie.
"Ty!" wolam do sploszonej Jednej Takiej, "wez wrzuc tam pieniadze, co?, Bo chyba siegniesz, co?"
Nie siegnela.
Samochod podskakiwal lekko od naszej miotaniny w srodku, w koncu oprzytomniala Jedna Taka wylazla z samochodu, wrzucila pieniadze i metoda komandosa bez mala, wskoczyla do samochodu zebysmy zdazyly przejechac zanim nam sie bramka zamknie.
Uff. Udalo sie.
Niewykluczone ze stanowilysmy potezna atrakcje na tej autostradzie, bo dopiero jak ruszylysmy to zauwazylam, ze inne samochody tkwia przy swoich michach i ruszaja dopiero za nami.
Pierwszy raz w zyciu spotkalam sie wtedy z automatyczna platnoscia na autostradzie.
Zdaje sie, ze placilysmy jeszcze z raz w innym miejscu, ale wiem tez ze w drodze powrotnej nastawione ze wszystkich sil na "to gówno" bo taka nazwe dostaly bramki na platnych autostradach zostalysmy z garsci drobnicy bo bramki w drugim kierunku nie zlapalysmy z jakiegos powodu.
Dalsza droga prowadzila nas troche glowna droga a troche poboczniejszymi - miedzy innymi przez takie miasteczka z zamkami jak Cahir oraz Cashel.
Droga miala potrwac kilka godzin i mialysmy na te droge przygotowane rozne przekaski w tym takie fajnie czipsy co znalam je z czasow studenckiej przygodu na Wyspie, mianowicie czipsy o smaku octowo-solnym.
Taki dziwny twor co na pierwszy smak wydaje sie obrzydliwy, ale po tym pierwszym smaku siegasz po kolejny, i kolejny... zupelnie jakby sie czlowie uzaleznial, nie tyle od smaku co od tej ulgi jak juz przelknie i przestanie go szczypac.
Sa tacy co sie nie moga do tego przyzwyczaic, ale wiekszosc moich znajomych uraczonych specjalem ma podobne odczucia jak ja.
(W czasach studenckich okreslalam to slowami "I want to punish myself with pleasure" co zrozumiale wywolywala wielka ucieche wsrod sluchajacych swintuchów.)
Na cel eksperymentowania na dziewczynach wybralam marke sprzedwana w takich tubkach, bo wiem ze sa najlagodniejsze i na dodatek w jakiejs promocji srzedawali takie tubki mini "do szkolnego lunczboxa".
No i pochrupujac te czipsy, kometujac doznania i ogolnie gadajac oraz rozgladajac sie ciekawie wokolo, pedzilysmy w strone Corku.
Zatrzymujac sie przy co ciekawszych widokach celem ich sfotografowania. Oraz bardziej prozaicznie, skorzystania z wychodka.
No i przy Rock of Cashel zakrztusilam sie tym cholernym chipsem.
Atak kaszlu wynikly z zakrztuszenia, nie dosc ze nie pozwolil mi wyjsc z ssmochodu, to na dodatek przerazil dziewczyny, bo przeciez jak im tam skonam to beda ten samochod na pleckach chyba targaly - ja bylam dedkowanym kierowca ale to pikus.
Wiedzminka nie prowadzaca kompletnie, a Jedna Taka owszem keirownica ale smiertelnie przerazona perspektywa jazdy po drugiej stronie lustra, bo podczas naszego okolodublinskiego zwiedzania sprobowala na jednym rozleglym parkingu i nie spodobalo jej sie.
Nie zeszlam rzecz jasna, ale postanowilysmy bardzo zgodnie, ze jednak nie bede w czasie jazdy jesc czipsow octowych.
Pojechalysmy dalej i natrafilysmy na cos pieknego... waska droga w malutkim miasteczku, ale ma na scisk miejsca na 2 samochody mijajace sie z przeciwka, zaczyna bardzo malowniczo schodzic w dol i nosi napis na asfalcie "SLOW".
Zrozumiale. Zwolnilam i jade dalej.
Spadek coraz bardziej stromy i przechodzacy w lekki luk - kolejny napis na drodze "VERY SLOW".
Ma sens, zwalniam jeszcze bardziej.
I wtedy oczom naszym ukazuje sie tak ostry zakret przy tym spadku, ze wyglada jakby sie droga konczyla sciana domu, a na asfalcie napis:
"DEAD SLOW"
Ja zdebialam, na szczescie z noga jednak na hamulcu, druga na sprzegle.
Wiedzminka trzymajaca w reku tubke z czipsami o jakims innym smaku zeby mnie nimi poczestowac na moj komentarz, "Ty patrz!" podskoczyla i upuscila te tubke sobie pod nogi.
Na to juz ja i drgnelam, nawet dosc gwaltownie, bo stanely mi w oczach te butelki z woda wtaczajace sie pod pedaly hamulca i okazjonalne zolwie, ktore sobie lubia pod tym pedalem usypiac... i stanelam na hamulcu kompletnie zaniechawszy jazdy...
Szczesliwie tubka spadla pod Wiedzminkowe nogi, a nie moje no i nie mogla sie do mnie przetoczyc bo poleczka wokolo drazka biegow byla wyzsza niz mozliwosci tubki czipsow wiec uspokoilam sie na tyle, zeby wreszcie zjechac z tej pulapki drogowej, po czym pelna ulgi i resztek adrenaliny dostalam takiego ataku smiechu, ze az sie splakalam o posmarkalam, rozbolam mnie brzuch i dostalam czkawki.
Dziewczyny tez sie dolaczyly jak juz im zdolalam cala sytuacje z mojego punktu widzenia wyluszczyc.
Gremialna decyzja postanowilysmy z czipsow w tubkach jako podroznych snackow jednak zrezygnowac kompletnie, niezaleznie od smaku.
Do Corku dojechalysmy o jakiejs glupkowatej porze, mianowicie w godzinach szczytu i wrabalysmy sie oczywiscie w korek. Takze w Corku w korku stalam. I to nie raz.
Mialysmy tam wynajety hostel. Youth Hostel nawet.
No nie caly hostel. Tylko jeden pokoj 4 osobowy z osobna lazienka. Dla nas trzech.
Rozsmieszalo nas to bo generalnie mimo, ze jeszcze bylysmy po tej fajnej stronie 30tki to juz bardzo jej blisko - Jedna Taka chyba nawet wlasnie osiagnela ten okragly wiek, a my po pare lat za nia.
Przy samym hostelu byl spory parking.
Bylam tym zachwycona, bo moja wieczna zmora we wszystkich podrozach samochodem sa trudnosci ze znalezieniem parkingu, w sensie ze miejsca na postawienie samochodu.
Zachwyt trwal dopoki nas w srodku nie zapytali czy jestesmy samochodem i jesli tak to mamy galopem pedzic do kiosku naprzeciwko zeby kupic dyski parkingowe.
Bo to jest parking platny i trzeba miec dysk bo inaczej zakleszczaja samochod.
No to popedzilysmy.
Dysk okazal sie kartonikiem z osobliwa kombinacja cyferek i literek.
Usilowalam przez chwile klocic sie, ze to nie dysk, bo dysk powinien byc okragly i ja chce okragly, tak jeszcze z oszolomienia, ale w polowie pierwszego zdania sie powstrzymalam bo dotarl do mnie idiotyzm tematu dyskusji.
W swietle tych rewelacji postanowilysmy zmodyfikowac nieco plany i zrezygnowac ze spedzenia w Cork calego pierwszego dnia bo oplata za parking przebila by koszty paliwa calodziennej wycieczki gdzies tam.
Jak latwo sie domyslic bo luksusach apartamentu czekal nas nieco zimny prysznic...
I to JAKI!! ;)
Dodam, ze nigdy wczesniej (ani pozniaj hahaha) nie byla w hostelu.
Fotki z tego przezycia sa i za pare dni je tu wetkne ale wymagaja obrobki (usuniecia naszych gab zakazanych), bo byl to widok niepowtarzalny.
Wiedzminka w Hostelu sie tarza. Szok wymagal zakupienia dopalacza.
Ale w slowach - pokoj mial wielkosc jakies 2.5m na 3m, nie pamietam na jaki kolor pomalowny ale nie bialo i mam w sobie poczucie ponurosci jak wspominam (zdjecia pokazuja cos co moglo byc szarzejaca cytryna ale kto wie), z wykladzina dywanowa zdaje sie granatowa, o teksturze szmergla (latwo odkurzac jak sie ktos pokusi, a brudu nie widac bardzo dlugo) i 2 pietrowe, metalowe lozka, pomalowane na strazacka czerwien i przybrane posciela czerwona z granatowymi koldrami.
Odnosze wrazenie, ze byla tam tez jakas namiastka stolika i krzeslo, tak zeby wchodzac do pokoju sie nie rozpedzac bo mozna byla wparowac prosto do lazienki.
Zeby same zgrzytaly na widok tych czerwonych lozek z granatowymi koldrami.
Pokoj posiadal okno, z szyba typu lazienkowego, znaczy ze niby widac ale tak na prawde gowno widac.
Ale to nie byl problem bo zdaje sie, ze wychodzilo na slepa sciane w nikczemnie bliskim sasiedzwie.
I tak dobrze, ze nie na smietnik.
Do kompletu byla osobna lazienka. Razem z wychodkiem rzecz jasna.
Slepa oczywiscie.
Z zaulkiem przysznicowym i prysznicem "na ulicy" czyli ze stalo sie na podlodze. Zdaje sie ze byly tam takie plytki pod tym pryszniciem, takie z lat 70tych.
Klimatyczne.
Brudno nie bylo, nie moge powiedziec - zapach srodkow do dezynfekcji towarzyszyl nam przez caly pobyt.
Ale bylo to wszystko takie stare i zapyziale z tej starosci, ze czlowiek wchodzil jak na tortury i wypryskiwal z tej lazienki w jak blyskawica.
Takze moge bez szczegolnej dumy powiedziec, ze poki co bylam w hostelu 2 razy - pierwszy i ostatni.
I zeby nie bylo - nie narzekam - wybieralam ten hostel wiedzac ze to nie Ritz, bo bylo tanio, ale po tym apartamencie z luksusami stanowil szok estetyczny ciezki to przelkniecia ;)


Ciag dalszy w odslonie trzeciej albowiem znowu sie robi post rzeka, a kto ma czas na czytanie rzeki ten kupuje powiesc, a nie czyta bloga :)

3 comments:

  1. Oj, ja do dziś pamiętam ten zapach środków dezynfekujących. Słowo daję to było traumatyczne przeżycie. A w pokoju było dużo czerwonego koloru i stolik też był ale głowy nie dam :-) ale i tak było fantastycznie. To moja pierwsza wspólna z Tobą przygoda i powiem szczerze zawsze jest moc atrakcji... korki w Cork'u, kocie jelita, szarżujące krowy, konie i takie tam, no i oczywiście roboty drogowe :-) jest co wspominać.

    ReplyDelete
    Replies
    1. A narowisty mostek kiedy byl? Chyba za drugim razem, co?

      Delete