Description

Wspomnienia mniej lub bardziej biezace, bo technologia wyparla potrzebe pisania listow i nawet maili do bliskich i blizszych i tych calkiem oddalonych

Friday 22 November 2019

Czary bez mleka i po co Blyskawicy olej

Taki mam jakis tydzien w morde i nozem ze sama nie wiem co we mnie udezylo.

Zaczelo sie od tego, ze w poniedzialek ponizszy napis przecztalam jako

The system is rolling out security ENCHANTMENTS... (System wdraza czary/uroki/zaklecia bezpieczenstwa) co samo w sobie nie jest jakies niezwykle bo jak kiedys zaczelam zglebiac nieco zagadnienia zabezpieczen systemowych i algorytmów szyfrowania to tak wlasnie sie czulam jakby czytalam magiczne inkantacje i przepisy na eliksiry:

"Ogon szczura zasuplaj dwukrotnie w prawo, nastepnie przenicuj i zasuplaj w lewo i takim sposobem wlasnie zabezpieczyles przesylany pakiet danych Potrójnym DESem"

Ale nawet od Systemu (nazwa produktu i producenta jest ta sama), który ma dosc niekonwencjonalne podejscie do takich rzeczy jak nazwy modulów czy patronatu nad nimi (taka koza na przyklad jest symbolem modulu/pakietu marketingowego) nie spodziewalam sie siegania po czary!

Enhancement idiotko, nie Enchantments!!
Ale jak widac (acz moze malo wyraznie), chodzilo o ENHANCEMENTS, czyli udoskonalenia/usprawnienia.

Brawo ja?

Po takim poczatku moglo byc juz tylko gorzej.

Nieco pózniej udalam sie do kombo drukarkowo-xero-skanujacego celem wydrukowania, podpisania i zeskanowania, a nastepnie nadania owego skanu na moja skrzynke emailowa pewnego dokumentu dosc pilnie potrzebnego jako papierologia pewne sprawy, która sie ciagnie za mna od póltora roku (i dla wtajemniczonych - wlasnie ulega finalizacji, bez mojej obecnosci!!).
Plan wykonalam, nawet z rozpedu dwukrotnie wysylajac do siebie skan, wrócilam do laptoka, otworzylam jednego z identycznych maili, otworzylam zalacznik i troche zbaranialam bo zeskanowana strona byla pusta. Najpierw pomyslalam, ze zeskanowalam jak idiotka do góry nogami i bede sie teraz gimnastykowac, zeby odwrócic pdfa, ale nie, niz z tych rzeczy - pusta strona od góry do dolu. Z rozpedu sprawdzilam oryginal, ale nie, tekst nie wyparowal podczas skanowania.
Rozgoryczona wrócilam do druk-skanera celem powtórki i tylko tym razem uwaznie spojrzalam na znaczki na nakladce podajnika do glowicy skanujacej.
Tak
Okazalo sie ze papier trzeba klasc tekstem do góry, a ja polozylam dokument napisem do dolu, tak jakby to robila przy kopiowaniu, bo ze ja zwykle nie uzywam tej nakladki i polozylam papier tak jakbym kladla beposrednio na plycie kserokopiarki.

No i nadal brawo ja.

Dalej to byl wtorek i bardzo dlugi dzien i jak wracalam mocno zryta mentalnie wieczorem to byla osobliwa kolejka i w samym srodku tej kolejki zapalilo mi sie na pulpicie auta swiatelko smarowania - taka ikonka co wyglada jak dzbanuszek z kropla na koncu.
A to nie jest dobry znak.
Zgasla, a ja zmartwialam.
No niby moge sie zatrzyamc, ale co mi to da - ciemno jak w czarnoziemiu, olej niby mam ale bede go chyba przelewac garstka bo na Wyspowych ulicach instytucja latarni jest chyba wylacznie zarezerwowana do centrów wiekszych miast.
Dojechalam w nerwach do domu i poszlam spac, bo co wiecej moglam po nocy zdzialac.

Tlo tematu jest takie, ze jak bylam w czerwcu na badaniu technicznym to mi powiedzieli, ze oleju trzeba dolac, bo troche malawo jest.
Kazalam dolac i zapytalam o detale - czy mam sie zaczac denerwowac, bo w styczniu byla wymiana oleju, wiec raptem pól roku, czemu tak, itp. 
Powiedziano mi, ze mam sobie co jakis czas sprawdzac, miec zapas jakby bylo znowu malawo, ale ze w samochodach po przekroczeniu pewnego wieku takie rzeczy zaczynaja sie dziac.
Uznalam, ze przeciez nie bede co miesiac sprawdzala skoro pól roku bylo ok no i poza tym no do cholery, tak?
Sprawdzialm zatem jakos chyba w sierpniu i nie pamietam czy bylo to po czy przed przygodzie pewnej opony i wygladalo, ze jest tego oleju ze ho-ho, wrecz czubato.
Teraz tak patrzac z perspektywy tego tygodnia zaczynam podejrzewac, ze spojrzalam ze zle strony bagnetu, ale wtedy wygladalo, ze jest elegancko, a olej byl czysciutki.
Od tamtej pory jezdzilam sporo w dluzsze trasy, a calkiem ostatnio, w pazdzierniku po pogniecionym nabrzezu Wysepki, czyli czesto na wysokich obrotach a juz najczesciej to w korkach.
Podobno takie atrakcje zwiekszaja zertosc silnika na olej.
Mysl o sprawdzeniu poziomu oleju przemykala mi przez glowe pare razy ale tak niezbyt natretnie bo przeciez dopiero 2 miesiace (no dobra, z hakiem) od poprzedniego sprawdzania, no to przesz bez przesady, nie?

Rano wstalam czarnym switem, popukalam sie w czolo bo i tak nic mi nie dawala ta pobudka skoro ciemno, ale korzystajac z czasu ogarnelam sie wczesniej przed-pracowo, naszykowalam wszystko do Kolchozu, w tym czasie zaczelo szarzec wiec wyszlam zajrzec Blyskawicy pod maske.
Przygotowalam olej, recznik papierowy, nerwy wlasne i zajrzalam.

Poziom oleju by dramatycznie niski.
To znaczy po jednej stronie bagnetu, bo po drugiej bylo go jeszcze w normie, niskiej, ale normie.

Tu przemknela mi mysl, ze moze te 2.5 miesiaca temu spojrzalam tylko na te optymistyczna strone, ale zepchnelam ja do kata, zeby sie dodatkowo nie denerwowac.

Zajrzalam ponowniem celem namierzenia gdzie ten olej, co go mam, powinnam wlac.
Nie powiem co mi to dalo, bo ilosc posiadanych przez Blyskawice nakretek, które mogly byc do oleju troche mnie przerosla, a nie moglam nic na nich wyczytac (bo sa opisanie) albowiem mimo szarówki, bylo jeszcze za ciemno.
Pobieglam zatem do domu i rzucilam sie w poszukiwanie ksiazki samochodowej.
Wbrew pozorom nie bylo to dlugie szukanie, bo moze i jestem skromnym dodatkiem do poteznego roztargnienia, to w temacie samochodowym prezentuje osobliwa pedanterie - otóz wiem doskonale gdzie mam cala papierologia dotyczaca auta.

W czasie jak wydobywalam ksiazke i wertowalam ja szukajac wlasciwego rysunku z informacja, zrobilo sie juz na tyle jasno ze jak poszlam zbrojna w wiedze to i napisy staly mi sie dostepne.

Zaczelam silowac sie z zakretka, ale ta cholera ani drgnela, ani w jedna ani w druga strone.

Rzucilam sie znowu do domu zeby doczytac w ksiazce w która strone sie kreci - a! w przeciwna do wskazówek zegara.
No tak ale ja znam zegar który chodzi w przeciwna strone.
No ale opanowalam z wyslikiem gonitwe mysli i dawaj znowu silowac sie z pokretlem.

Ni chu-chu nie drgnie.

A jakby tam czyms zlapac z boku? Qrwasz, ze ja nic nie.. A! Mam przeciez kombinerki!

Pobieglam do kuchni szukac kombinerek - te dla osdmiany tez doskonale wiem gdzie trzymam, bo w szafce pod zlewem w puszce z innymi narzedziami, a narzedzia mam nie tylko funkcjonalne, ale niektóre wrecz ladne!
Oczywiscie moje sa Niebieskie, a nie juziowe i posiadam wylacznie srubokret i mlotek (który ma w raczce matrioszke srubokretowa, a mimo to calkiem nezle wywazony!) - kombinerki posiadam wylacznie funkcjonalne, bo jakos nie mialam wiary z trwalosc tych "ladnych" :)
Zlapalam kombinerki i dodatkowe papierowe reczniki zeby w ferworze walki nie popkac plastykowej zakretki - taka trzezwosc umyslu zachowalam ze i zawód wyuczony (inzynier nie-calkiem-mechanik) sie mi odezwal i wykonywany (analityk)!

Odkrecilam te cholerna zakretke i tu troche mnie opuscily rózne zalety umyslowe bo usilowalam wcelowac do sredni duzego otworu przy srednim oswietleniu z wysokosci 10cm.
Troche mi nie wyszlo i reka mi drgnela, ale pelan nadziei, ze hamulców sobie olejem nie zalalam bo to nie tu, lalam dalej. Litr to byl wiec mialam leki czy to aby nei za malo, zebym mogla pojechac do pracy i po wiecej oleju, ale po odczekaniu (w tymczasie wytarlam te krople co mi sie wymsknela, a takze rece i zapamietalam typ oleju) chwili sprawdzilam poziom oleju i zatkalo mnie po raz kolejny tego poranka.
Oleju bylo do polowy pomiedzy niskim i wysokim poziomem.
Po tej pesymistycznej stronie bangetu!

Uspokojona posprzatalam brudne papierowe reczniki, narzedzia, ogarnelam troche tajfun w kuchni - bo do pudelka z narzedziami (po czekoladkach z Chopinem) w szafce pod zlewem szlam po trupach, nie oszukujmy sie, a takze w sypialni bo ksiazke samochodowa mam w kontenerku przy lózku, tak kocham swój pojazd, ze skoro nie moge z nim sypiac to chociaz zdjecia jego mam pod reka kazdej nocy hehehe.
Nawet rece spróbowalam domyc! Ale udalo mi sie to dopiero na drugi dzien.
Urwalam sie troche z pracy i udalam do Dilera zeby dokupic sobie oleju - moze nie najtaniej ale jakbym zle zapamietala typ to sprawdza w systemie co mi sprzedali poprzednio!
Tam tez poradzono mi, po wysluchaniu historii, dolac pól litra i sprawdzic poziom, bo moze byc ze wystarczy.
Nastepnego poranka nie mialam sily zerwac sie mrocznym switem i obiecalam Blyskawicy, ze doleje po pracy.
Pelna dobrych intencji wyszabrowalam papierowe reczniki z Kolchozu i pobieglam do auta zeby póki jeszcze zmrok nie zapadl wcelowac.
Otworzylam maske, sprawdzilam poziom - nawet jakby wiecej bylo niz poprzedniego dnia! Ale moze to bylo zludzenie apteczne bo róznica wydawala mi sie minimalna.
Zlapalam za zakretke a ona znowu swoje - ani drgnie!
A kombinerki gdzie?
A w domu.

No i brawo ja po raz kolejny!

No to spakowalam recznik papierowy, i olej, zurzyty do smieci, wsiadlam jak nie pyszna za kierownice i pojechalam do domu.

Oleju dolalam dzis rano, zatrzymala sie na 0.4 i po pesymistycznej stronie bagnetu poziom okazal sie byc na wyokiej kropce.

Niniejszym rozpoczynamy testy zuzycia oleju.

Bo po co mój samochód ten olej zaczal wciagac, to slowo daje nie wiem.
Jeszcze jakbym ja, to by mozna bylo powiedziec, ze uzupelniam braki oleju w glowie!
A tak to nie wiem.
No chyba, ze faktycznie jest to zemsta za powozenia Blyskawicy stoczami Ventonru?

----------------------------------------

I na oslode i finale wpisu oraz calkiem z czapy, rozmowa z dzis.

Osoby: Kolega obok, pracujacy dzis z domu, mRufa, Kolezanka tez pracujaca z domu.

Kolega (lekko rozzalony) - wlasnie zostalem ochrzaniony przez zone, ze wczoraj przy rozpakowywaniu zakupów schowalem czipsy do lodówki...

mRufa (smiertelnie powaznie) - bylo schowac do zamrazalnika, byly by extra-chrupiace.

Kolezanka - (nieokielznany rechot) Oh, sorry, to bylo srasznie smieszne!

Kurtyna.

Friday 8 November 2019

Co mozna znalezc podczas poszukiwania browaru?

Po wyczochraniu Tapira i przebraniu sie w zapasowa kurtke, nie podeptana przez gang malych kangurów, zasiadlam do Czerwonej Blyskawicy i zaczelysmy sie z Kuzynka zastanawiac co zrobic z tak milo rozpoczetym dniem.
Z racji lokalizacji naszej i nie tylko padl pomysl, ze poszukamy sobie jednego z kilku lokalnych browarów, w konkretnie tego najstarszego, bo piwa mieli smakowite - Kuzynka przetestowala, a z moich dotychczasowych doswiadczen wynikalo, ze wizyta w takim browarze zwykle dawala opcje degustacji produktów przed zakupem, a mnie zamajaczylo sie zakupienie kilku próbek. Nie wnikajmy dla kogo, bo byla to chwila slabosci, której nie uleglam dodam z duma, acz wylacznie ze wzgledu na niesprzyjajace okolicznosci.
Winnice nas nie interesowaly, bo ku memu zaskoczeniu Kuzynka wyznala, ze nie przepada, co sprawilo ze musialam sobie przewartosciowac rózne rzeczy albowiem od lat tkwilam w przekonaniu, ze Kuzynka wlasnie wino lubi. A tu taka niespodziaka.
Mnie osobiscie bylo to obojetne bo ja ani wina ani piwa nie uzywam (tak, wiem na festiwalach piwa bywam co jakis czas), ale wina nie cierpie wrecz organicznie (co wyjasnia czemu na fetiwalach wina nie bywam).
Wbilam wiec w nawidakcje kod pocztowy, bo kombinacja ulicy i kodu na mojej nawidakcji nie istniala, a przywyklam ufac bardziej kodom, byc moze nie calkie mslusznie.
I ruszylysmy.
Trasa byla dosc krótka, ale troche mnie zaczelo niepokoic systemateyczne zwezanie sie dróg jakimi mialam podazac.
Na ostatnim skrzyzowaniu wpadlam w rzetalny stupor, bo nawidakcja zalecala mi jechac prosto, a prosto to byl wylacznie las.
Z droga, owszem, ale las i z droga raczje lesna.

To byly mile zlego poczatki czyli pierwszy kawalek lesnej drogi.
Ale dosc dobrze ubita wiec zaryzykowalam.
Jakas mile w las oznajmilam Kuzynce, ze cos jest na rzeczy albowiem wylacznie z nia udaje mi sie wpier***ic w takie lesne drogi i omc bezdroza (tu przeleciala nade mna zla godzina), wiec w zasadzie nie mam czemu sie dziwic, ze dalo nam sie to równiez w kraju w 90% pozbawionym lasów, ale parlam dalej, bo nawidaktor mi mówil mi ze jeszcze troche.

tu widok wraz z Mapka okolicznosci drogowych i istotnie owa omc droga która wciaz sie zwezala i robila wyboista.
Raz musialam przepuscic rowerzyste, który walil na mnie taranem jak ta owieczka w Irlandii. Minelam w koncu jakies rozwidlenie z wiazdem jakby na pole i pociagnelam dalej, az w konczu oczom mym ukazal sie ... nadal las, a droga juz od dluzzej chwili nie tak pieknie ubita, robila sie wrecz dla zwyklego samochodu nieprzejezdna, a jej szerokosc (a raczej brak szerekosci) wykluczala zawrócenie.
Nawidaktor twierdzil, ze pozostala mi jeszcze mila albo i ponizej do celu, ale przestalam w sobie czuc ducha odkrywcy i zdobywcy, bo jakie by to piwo nie bylo dobre, nie bylo warte porysowanej karoserii czy tfu-tfu gumy w srodku lasu.
Nieco sploszona oznajmilam, ze sie poddaje i ze Kuzynka ma sie modlic do bóstw motoryzacji zeby nic za nami sie tu nie pchalo bo ja sie musze wycofac do jakiegos szerszego miejsca celem zawrotki i ruszylam tylem.
Informuje uprzejmie, ze do jazdy ciaglej tylem kamerka cofania jest przydatna, ale nie az tak jak sie moze niektórym wydawac - no chyab ze po zmroku, bo wówczas owszem.
A jazda tylem w linii prostej jest dla mnie wyzwaniem na równej drodze, a co dobiero na wyboistej i w lesie.
Wycofalysmy sie do owego rozwidelnia, które pozwolilo mi zawrócic (tu kamerka cofania oddala nieocenione uslugi, bo wbrew pozorom rozwidelnie nie przypominalo Placu Defilad, ani nawet drogi dwukierunkowej) i ruszylam do tego ostatniego skrzyzowania przed lasem.

Pamietajac zgrubnie wyglad mapy pojechalam nas w prawo i ignorujac protesty Nawidkacji jechalam tak dlugo, az trafilam na miejsce gdzie moglam zaparkowac - mianowicie - przed supermarketem.

Tam dluzsza chwile bladzilysmy nosami po mapie, nastepnie po ekranie mojego telefonu bo usilowalam wypatrzec jakis bardziej sesnowny adres, taki dla turystów, który na stronie nie byl ujawniony, a co gorsza mimo godzin otwarcia, nigdzie ni bylo opcji typu "wycieczka po browarze" czy tez "degustacja", ale mozliwosc, ze Browar dla zwiedzajacych nie jest otwarty wyparlam kompletnie i w koncu ruszylysmy.

Droga tym razem byla asfaltowa i dosc dlugo bardzo zachecajaco szeroka, az w koncu nastapilo skrzyzowanie które zabralo nas na droge bardzo waska, ale nadal uczciwie asfaltowa i po pewnym czasie taranem rzucila sie na nas kobieta spieszona.
Przepuscilam ja grzecznie boczkiem, a ona sie usmiechnale jakims takim wiedzacym usmiechem, ze poczulam lekki niepokój.
Kuzynka wysnula przypuszczenie, ze obecna droga laczy sie z ta poprzednia lesna, co wydalo mi sie prawdopodobne, ale parlam dalej.

druga droga - prawie tak samo waska jak ta lesna, ale nadal uparcie asfaltowa i równa.
W koncu uznalysmy zgodnie, ze to nie mozliwe, aby taka droga prowadzila jako glówna do browaru i ze to pewnie jest droga dostawcza, a wizja cysterny lub tira z piwem idacego na mnie taranem mocno mnie zdegustowala, wiec zawrócilam przy najblizszej okazji i zaczelam nas wyjezdzac.

W polowie zatrzymalam nas celem wbicia w nawidakcje jakiegos innego koordynatu - juz nie pamietam czy by to drugi browar, równie niedaleki i równie enigmatyczny co do otwarcia dla zwiedzajacych, czy moze promenada w Shanklin, ale cos tam wbilam i ruszylam dalej.
Po przejechaniu paru mil ukazal mi sie z nienacka znak pt "Mermaid Gin Distillery". (Mermaid - Syrena (morska, nie okretowa, ani spalinowa))
Totalnie zaskoczona, oglosilam to gromko i dodalam "wjezdzamy??"
Kuzynka zaaprobowala i smy wiechalysmy.
Na parking wjechalysmy.
Parking przynalezal do czegosc co wygladalo raczej na pub, a nie destylernie.
Ale napisy wokolo glosily "Wejdz i spróbuje naszego syrenkowego dzinu", "tu robiony jest Dzin Syrenkowy".
No to weszlysmy.
Z mysla, ze nawet jak z dzinem to sciema to moze chociaz cos zjemy.
Otóz byl to istotnie pub/bar ale na tylach mial destylarnie.
Dzinu.
Dzin okazal sie bardzo dobry, ale takze dosc kosztowny w duzuch butelkach, wiec tylkosmy sobie podegustowaly, ja przy okazji rumu ichniej produkcji spróbowalam, wysluchalysmy opowiesci o korzeniach zakladu - okazalo sie, ze zalozyciel tego Utajonego Browaru oraz loklanej winnicy i ktos jeszcze zebrali sie do kupy i wymózdzyli, ze beda robic whisky. 
Ale ze whisky wymaga lezakowania minimum 3 lata aby nazwac sie whisky, a zalozyciele postanowili nie ograniczac sie do minimum to ich pierwsze barylki juz lezakuja od pewnego czasu i jeszcze im paru lat brakuje (do planowanych lat 5ciu) to w miedzyczasie przypadkiem zaczeli produkcje dzinu, a w chwili obecnej planuja wejscie na rynek krajowy (prawda - na bezclówce lotniska Heathrow 26 pazdziernika 2019 juz byli) ze swoimi dwoma produktami - dzinem rózowym i niebieskim.
Podobno opakowanie (butelka) w pelni biodegradowalna, co mnie zaintrygowalo, ale jeszcze tego nie sprawdzilam.
I tak to w poszukiwaniu browaru udalo nam sie znalezc jedyna na wyspie destylarnie. I to na dodatek Dzinu Syrenkowego!!
Oraz prawdopodobnie jedyna lesna omc przejezdna droge w pól-promieniu 500 mil!
Po odczekaniu, az troche mi te dwa naparstki dzinu wyparuja z organizmu (i pozarciu paczki orzeszków solonych aby w tym parowaniu pomóc) pojechalysmy dalej i nawet prze chwile mialam obawy, ze pozaluje pomyslu, bo znowu trafilam na mocno pognieciony kawalek nabrzeza, ale okazalo sie ze tuz przy samym brzegu ulega rozprostowaniu i prezentuje dosc urokliwa plaze, dostepna nie tylko alpinistom, bo prowadzila wzdluz niego przejezdna promenada, a takze operowala winda dla spieszonych, która bylam zachwycona i tylko zalowalam, ze nie mam okazji skorzystac bo wynalazek byl cudny, szczególnie, ze klif znacznie przerastal nasz osobisty jastrzebiogórski, a wszak nawet u nas funkcjonowalo cos w rodzaju kolejki, zdaje sie ze w okolicy Rozewia?

Ciag dalszy relacji ze zdobywania Wysepki byc moze nastapi, ale obecnie mam na tapecie inny temat, który mnie przesladuje od paru dekad, wiec to na razie tyle.

PS. cos mam farta to jezdzenia tylem na okolicznosc Isle of Wight, co?