Description

Wspomnienia mniej lub bardziej biezace, bo technologia wyparla potrzebe pisania listow i nawet maili do bliskich i blizszych i tych calkiem oddalonych

Monday, 28 October 2019

Poczochraj Tapira, czyli kazdy ma takiego Rumaka, na jakiego zasluzyl.

Czyli ciag dalszy

Wystepy goscinne trwaly kilka dni i z racji limitowanej pogody bez deszczu nie udalo nam sie zrobic az tak duzo jak chcialysmy, ale poniewaz pogoda bez deszczu wystapila laskawie w kawalkach przez trzy dni, to udalo nam sie zrobic cos fajnego/zabawnego kazdego z tych trzech dni.
I tak na srode zaplanowalam dla nas szereg atrakcji poczynajac od Farmy Czosnku, gdzie trafilysmy zaskakujaco latwo i na której mozna bylo spróbowac duzo czosnku w róznych formach - lacznie z konfitura czosnkowa i kupic go jeszce wiecej w jeszcze wiekszej ilosci odslon - równiez jako piwo.
Piwa nie mialam odwagi kupic, na wypadek gdyby okazalo sie czosnkowe w smaku.
Mozliwe, ze byl to blad albowiem do produkcji uzywany jest tzw "czarny czosnek" który wizualnie wyglada jak drobny wegiel, a wg opisu smakuje nieco podobnie do lukrecji. No ale spekalam sie. Solennie obiecuje, ze sie odwaze przy kolejnej wizycie na Wyspie Wight, której absolutnie nie wykluczam.
Po wizycie na farmie obralysmy kierunek na Amazon Zoo, czyli jeden z dwóch zoologicznych obiektów na Wysepce, z niecnym planem pomacania Pancernika.
Albowiem obiekt oferowal, za dodatkowa oplata mozliwosc pomacania nastepujacych stworzonek - Surykatek, Pancernika i Tapira.
Oczywiscie kazde z nich bylo odplatne osobno, ale kurcze, potencjalne pomacanie Pancernika bylo totalnie warte dodatkowej odplatnosci, wiec pedzilam do owego zoologa za przewodem mojej nadal uparcie milczacej nawidakcji, a i Kuzynka nie byla przeciwna.
Nawidakcja prowadzila nas wytrwale, acz w ciszy i jak to czesto bywa z przygodami, tzn konkretnie to dotarlam do "celu", nie zobaczylam owego "celu" i pojechalam dalej.
Przeklinajac Nawidakcje ile wlezie.
Pojechalam na tyle dalej, ze zaczelam miec watpliwosci czy slusznie przeklinam, bo jestem pewna, ze pare dni wczesniej widzialam znaki mówiac, ze "cel" byl faktycznie blisko "celu".
Zawrócilam i ignorujac juz Nawidakcje, co bylo latwe, bo nie pyskowala, obserwowalam wraz z Kuzynka znaki dymne przy drodze.
Otóz slusznie - znaki wskazywaly bardzo wyraznie, ze nalezy skrecic tam skad w gniewie (nawidakcyjnym) wyjechalam, wiec skrecilam przy akompaniamencie pelnego oburzenia monologu na temat nawidakcji, znaków drogowych i dróg na Wysepce w szczególnosci, ale poruszalam sie juz duzo wolniej i z zaskoczeniem zobaczylam, ze znaki mówia prawde, a i nawidakcja sie nie mylila, bo zoolog jest ukryty w ramach wiekszego parku omc biznesowego gdzie biznes jest nieco przyziemny, a konkretnie ogrodniczy.
Przeprosilam Nawidkacje, ale ta chyba nie do konca mi wybaczyla. Ale to za chwile.
Poszlysmy w strone wejscia do zoologa i ze smutkiem spostrzeglam ze na dwóch z trzech plakatów o bliskich kontaktach z natura jest napis "Niedostepne".
Smutek mój poglebil sie, gdy dostrzeglam ze ten jedyny dostepny to wcale nie Pancernik.
Ale nie tracac jeszcze poprawionego sukcesem nawidakcyjnym nastroju udalysmy sie do kasy.
Przy kasie okazalo sie, ze istotnie z bliskich spotkan trzeciego stopnia dostepne jest tylo jedno i nie jest to Pancernik, gdyz Pancernik sie zasmarkal i co gorsza dostaje antybiotyk, wiec sie poddalam bo jednak zlapac katar od Pancernika to nie jest eksperyment dla osób o slabych nerwach.
Upewnilam sie tylko, ze bede mogla tego pancernika zobaczyc chocby przez szybke i zaczelam debatowac ze soba czy czuje sie na silach na spotkanie z Tapirem,
Kuzynka oznajmila, ze ona mi chetnie zasponsoruje te impreze ale sama absolutnie nie reflektuje.
Przez chwile sama mialam watpliwosci, czy chce sie zmierzyc z grzywiasta bestia, bo zapytawszy o porównacza wielkosc uslyszalam, ze on wiekszy od sredniego cielaka.
Co bylo kompletna bzdura, bo na wysokosc, dorosly Tapir jest wlasnie wielkosci sredniego cielaka.
(Refleksja po czasie - moze na wysepce cielaki sa mniejsze?)
Aczkolwiek idac w mase to pokonuje cielaka walkoverem, ale umówmy sie, ze ja sie dopytywalam o wielkosc wzywyz, a nie wszerz.
No krótko mówiac, zdecydowalam sie.
Do randki z Tapirami (bo bylo ich dwoje) mialam przeszlo godzine wiec udalysmy sie na zwiedzanie reszty zoologa.
Jako, ze mamy pazdzienrik, a na Wysepce to wrecz Pi**ernik, to wiekszosc zwierzaków ukrywala sie w swoich dziuplach, skulona wokol lamp grzejacych itp, wiec taki na przyklad leniwiec wykrecony byl do nas swoim bardzo kudlatym tylkiem. 
Surykatki w zasadzie sie krecily, ale tez w poblizu swojej lampy kwarcowej, a do ocelota przyszla paczka z amazona, ale go nie bylo wiec mu ja w ogródku zostawili.
Czerwone Pandy okazaly nam uprzejmosc i wylegiwaly sie w swojej altanie, a Tapiry i Kapibary lezaly sobie na kupie w swoim domku.
Pancerników bylo cale mnóstwo, ale wiekszosc z nich zakopana po grzbiet w trocniach pod kwarcówkami.
Do randki mojej wciaz bylo troche czasu, wiec namówilam kuzynke zebysmy poszly podkarmic kangury.
Byly to Male kangury - Wallabies.
To znaczy to byl Gang ulicznych Wallabies, ale o tym dowiedzialysmy sie dopiero podczas ich ataku.
Moje uprzednie doswiadczenia z kangurami pozwolily mi na pewna smialosc, wiec nabylam nam po garsci karmy i weszlysmy.
To znaczy prawiesmy weszly bo w momencie otwarcia "sluzy" dwa cwaniaki wepchaly nam sie pod nogami do owej "sluzy" i nawet nie usilowaly udawac ze to przez pomylke.
Nieco zbite z tropu odstalysmy dluzsza chwile usilujac je naklonic do powrotu na wybieg, ale jedyne co moglysmy osiagnac to szanse na empiryczny eksperyment pt ile kangurów zmiescie sie w budce telefonicznej, bo takiej wielkosci byla owa "sluza".
Z przejecia, ze niechcacy wypuszcze skaczace pluszaki z zagrody nie mialam nawet szansy trzepnac fotki tym dwóm omc dezerterom.
Zamiast tego usilowalam malo skutecznie je zachecic do powrotu do srodka, podczas gdy kuzynka dzielnie odciaga reszte bandy od bramek.
Jeden kangur dal sie znecic pasza do powrotu na wybieg, a na drugiego juz mi zabraklo zarla, wiec posluzylam sie druga "sluza" do wyjscia i dokupienia kolejnej podwójnej porji tych roslinnych bobków.
Oczywiscie wejscie bylo utrudnione bo w sluzie tkwil ten cholerny kangur.
Musialam go troche przepchnac, nadepnelam mu niechcacy na ogon, czego nawet nie zauwazyl, nastepnie przycielam mu ten ogon, równie niechcacy w miedzy bramka a pekiem trawki, wycofalam sie, skopalam delikatnie ogon z drogi, wlazlam i myslalam, ze pójdzie futerkowa gadzina za mna skuszona iloscia zarcia jakie mialam w rekach, ale nic z tego.
Tkwil uparcie ni to wpatrzony w dal za siatkowa bramka ni to poskubujacy kazionna trawke w sluzie.
Nie to nie, powiedzialam i zajelam sie reszta stada.
Wróc.
BANDY.
    

To byla zorganizowana grupa przestepcza specjalizujaca sie w wymuszeniach, deptaniu bo obuwiu i odziezy i jako dodatkowe srodki wymuszajace stosujac powarkiwanie i poddrapywanie.


Rózowe buty naleza do kuzynki. Kangury tez mialy do nich uraz bo podeptaly ja epicko.

A poza tym urocza jak cholera i zeby nie randka z Tapirem to bym tam z nimi siedziala do dzis, wychodzac tylko co jakis czas na siku i celem dokupienie tych roslinnych bobków do podkarmiania.
A na sam koniec udalo mi sie tego podelca ze sluzy wejsciowej zwabic do srodka. Widac dotarlo do niego, ze tkwiac w wEjsciu raczej nie wYjdzie.
W koncu nadeszla pora aby porzucic tych kudlatych gangsterów, umyc lapy, przynajmniej górne (kuzynka umyla sie prawie cala bo w przeciwienstwie do mnie nie miala zapasowej kurtki) i udac sie pod wybieg Tapirów które nadal polegiwaly sobie radosnie w towarzystwie Kapibar.
Nie ukrywam, ze wciaz mialam wewnetrzne opory, bo ten cielakowatej wielkosci stwór wygladajacy jak krzyzówka malego slonika z dzikiem, albo sredniego kuca z mrówkojadem, troche mnie peszyl.

Ale okazal sie przeurocza para - matka i syn, radosnie witajacy mój poczestunek.

Uparcie i blednie nazywalam Matke Nelsonem uwazajac ze jak wieksze to chlop. Pozywienie stanowily cwiartki jablek, bananów i marchewki, tzn banan i marchew byly podziabane w poprzek, a nie na cwiartki.

Nastepnie, zebym sobie nie myslala, wreczono mi szczote i kazano czochrac Tapira.
A ja glupia myslama ze chodzilo o grzywke.
No cóz. 
Kazdy ma takiego Rumaka na jakiego zasluzyl...

Nelson sie na mnie kompletnie wypial jak tylko skonczylo sie zarelko i wyjechalam ze szczota wiec zaczelam wyczesywac Matke tapirowana.
Acz nie narzekam.
Otóz dobrze wyczesany Tapir lubi sie usmiechnac.



Widok usmiechnietego Tapira byl tego wart!

PS. Ciag dalszy nastapi bo to wcale nie byl koniec dnia, a co dopiero wycieczki. Tapira skonczylam czochrac kolo 14tej, wiec dzien byl wciaz mlody wiec postanowilysmy odwiedzic jeden z lokalnych browarów. Ale o tym przy innej okazji!

5 comments:

  1. Umarłam z zazdrości :D Z powodu czosnków oraz z powodu tapirów.
    Wczoraj do snu usypiał mnie uchachany tapir :D

    ReplyDelete
    Replies
    1. M wykupila dla córki na urodziny w kwietniu (bo zeby po tanisci to trzeba juz teraz) pakiet zoologiczny w pobliskim nam parku ze zwierzyna, który obejmuje karmienie tapira i kapibary. nie wiem czy wliczony w cene jest atak kangurów i czochranie owego tapira, ale jakby co to informuje, co nie? ;)
      Czosnek juz caly rozdalam, wiec najnormlaniej w swiecie musze pojechac ponownie ,co nie?

      Delete
  2. P.S. To ostatnie zdjęcie z prawej to powinnaś rzucić na jakiś duży format, bo jest wspaniałe :D

    ReplyDelete
    Replies
    1. to z wyszczerzonymi zabkami typu mokry sen ortodonty? ;) przemysle, ale po wyedytowaniu mnie z oweg ozdjecia troche sie moze jakosc na duzym formacie rozplynac.
      Ale na razie to prosze trzymac kciuki albowiem czeka mnie dwu-godzinna sesja z bardzo trudna osoba... nawet wypelnienie sie pierogami ze serem po brzegi moze nie wystarczyc!

      Delete
    2. Jak pierogi nie dają rady, to ja nie wiem, co da. Ale kciuki to oczywiście w standardzie.

      Delete