Description

Wspomnienia mniej lub bardziej biezace, bo technologia wyparla potrzebe pisania listow i nawet maili do bliskich i blizszych i tych calkiem oddalonych

Friday 23 November 2018

mRufa kontra Mercury 1-1, czyli kinowe porazki w nowej odslonie.

Otóz rzucil sie nie mnie Mercury.
I wbrew pozorom to nie makaronizm jak mawia Marga, tylko Freddy.
foto z https://queenphotos.wordpress.com/2013/07/14/freddie-sheer-heart-attack-tour-2/
Zeby nie bylo - ja bardzo lubie twórczosc Queen.
We will rock you bylo hymnem mojej przyjaciólki i moim w sredniej szkole, Radio Gaga moim ulubionym przebojem przez wieki, no i w ogóle - zeby nie bylo, ze nie lubie, c'nie?

Ale jak zobaczylam zajawke filmu Bohemian Rapsody przed wieloma miesiacami to mnie odrzucilo - no nie pasowal mi odtwórca roli Freddiego, koniec i kropka.
Moze za dobrze pamietam go jako zywego (tak jestem stara, no juz trudno, wydalo sie), chociaz moze nie tak blisko i dokladnie jak wokaliste Airbourne, ale jako zywo, takiego wytrzeszczu to on jednak nie mial, nawet jak byl juz ciezko chory.
A moze po prostu jakas anty-chemia jest i tyle, bo od razu wiedzialam ze NIE pójde na ten film i NIE bede go ogladala.
(Dodam uczciwie, ze w ogole nie chadzam na filmy o kapelach/muzykach, nie wiem czemu. Nie mam parcia.)
Nie pomoglo nawet, ze kolega przystojnego Roba (ze studiów) gra Briana-kudlacza.
Nie pomoglo, ze Sandra chciala pójsc i zupelnie nie zrobila na mnie wrazenie pochwala od Bozenki, która wlasnie obejrzala ten film pare tygodni temu i sie dziwila, ze czemu nie.
To tyle tytulem wyjasnienia.

Od tygodnia szaleje Merkury w retro (astrologicznie, co nie?).

Taki obrazek przyslala mi kiedys przy okazji Judi od krysztalow i uwazam go za nadzwyczaj udany.
Mnie jak zawsze zaczyna przeczolgiwac do dwóch tygodni przed i tak tez bylo.
Otóz wybralam sie w koncu do kina - wybierac sie usilowalam od przeszlo 3 tygodni - czyli krótko po poprzednim raporcie, ale zycie mi nie sprzyjalo, bo albo nie mialam czasu, albo energii, a jak byly i czas i energia to nie bylo w kinie absolutnie nic mnie interesujacego.
Juz bylam bliska w miniony poniedzialek udac sie na Grincha, ale po pierwsze czulam sie jakby mnie ktos zlamal na pól i zlozyl do kupy przy pomocy drutu kolczastego, po drugie kiblowalam w Kolchozie do godzin wymiatania pracowników na miotle z budynku.
No to nie poszlam.
Kolejne dwa dni przynosily podobny bilans - bo nawet jak wyszlo mi sie z raz kolo 5tej (ewenement) to akurat nic nie grali stosownie czasowo.
Wczoraj mialam nawet mysl czy by nie pójsc na tego Grincha, ale o 16.45 kiedy mial sie zaczynac (poprzedzony reklamami itp) ja jeszcze konczylam rewizje i poprawianie historii uzytkowników z piana na pysku (bo po raz 3ci i wcale sie od tego lepsze nie robily - nota dla potomnosci - zle zdefiniowane historie nie robia sie lepsze od patrzenia na nie. Nawet patrzenia bardzo stanowczo i ponuro. A takie podejscie uprawia wiekszosc moich kolegów z zespolu.).
Skonczylam punkt 5ta i po zakonczeniu czynnosci sluzbowych i pozegnaniu ciezarówki numer 2, która wlasnie zaczela urlop przed rozpoczeciem macierzynskiego, wyszlam z pracy z bojowa mysla - jak zdaze to ide na Robin Hooda na 5.15.
Tzn mysla byla, ze jak dojade pod kina do 5.20 to spróbuje.
Dojechalam i 5.20 punkt bylam na górze przy kasach.
Wyprzedzilam po drodze jakiegos faceta, który calym soba wskazywal, ze nie wie czego chce - bo najpierw wyprzedzil mnie do schodów ruchomych, chociaz wcale do nich nie szedl, po czym rozlazlym krokiem dal sie mnie wyprzedzic do nastepnych schodów ruchomych.
Otwarte byly dwie kasy i przed obiema "klebilo sie" 3-5 osób, wiec stanelam w tej blizszej myslac dosc niejasno, ze moze kupie cos do jedzenia, bo od sniadania wlasciwie nic nie jadlam, to moze bym jakies nachosy z tym niedobrym sosem zjadla.
Niezdecydowany stanal za mna.
3 sztuki sprzed drugiej kasy odeszly razem jako jeden klient i rozlazly koles kurcgalopkiem tam popedzil.
Ja zrezygnowana stalam dalej i dostarlo do mnie, ze przy kasie odbywaja sie jakies negocjacje.
Po 3 minutach monitorowania negocjacje trwaly twardo dalej.
Jakies zwroty jakies popcorny czy inne lody, ale nie film.
W koncu dwójka w pretensjach i z lodami sobie poszla a do negocjacji przystapila kolejna trojka.
A ja sobie stalam i snulam refleksje, ze cholera zamieniam sie chyba w tych róznych co zawsze wysmiewalam, ze narzekaja jak ludzie do kina ida z obiadem w dwojakach i wybrzydzaja przy kasie jakby to byla restauracja Michelina.
Po pewnym czasie zaczelam przysluchiwac sie tamtej drugiej stronie, z nadzieje ze Niezdecydowany jednka na cos sie zdecyduje i pójdzie w cholere - otóz usilowal dowiedziec sie o której zacznie sie jakis tam film, zeby nie ogladac reklam i zajawek i czy jak pojdzie teraz na obiad to zdazy sie najesc zanim zacznie sie film o 8mej.
Nic jakos nie kupujac deliberowal tak a moze nawet monologowal z zapalem.
W tym momencie zlapalam wzrok zdesperowany kasjera z tej drugiej kasy i pomyslalam, ze moze jednak szybciej zdecyduje sie ten Niezdecydowany niz tych trzech co tez przyszli na film do obiadu.
Ruszylam wiec dostojnym krokiem z lekkim pólusmieszkiem w te strone i bym jak nic zbaraniala widzac ulge na obliczu kasjera, gdyby nie to ze juz prawie tam dotarlam i wlasciwie zatrzymywalam sie w kolejce jako druga.
"Przepraszam, moze ja obsluzej te pania, a pan sie w tym czasie zastanowi" wyrwala mnie z zaskoczonego stanu wypowiedz chlopaka za lada.

Wbrew ssaniu w zoladku odparlam energicznie, ze ja to poprosze tylko o bilet na film. I ze filmem tym jest Robin Hood na 5.15.
Wybralam rzad, zaplacilam i gdy mialo nastapic wydrukowanie biletu, zabraklo papieru.
Cholera jasna pomyslalam refleksyjnie.
"Bardzo przepraszam, przyniose tylko nowa rolke i wydrukuje"
Bardzo stoicko odparlam, ze jasne, myslac rownoczesnie niejasno, ze moze z raz omina mnie te wkurzajace reklamy.
Nie zdawalam sobie sprawy, ze ten szum za mna to byla przelatujac zlosliwa godzina.
Nowa rolka przybyla i zaczal sie proces wymiany.
W polowie chlopak powiedzial, ze wlasciwie to ja moge juz isc jakbym chciala, ze dal mi miejsce w ostatnim rzedzie i se moga usiasc gdzie chce bo jest prawie pusto, a film jest w salce 8.

Upewnilam sie, ze na pewno w 8 i poszlam mentalnie smiejac sie ze acha-cha-cha, ale by bylo smiesznie, jakby mi dal zly bilet jak poprzednio.

Poszlam do tej salki 8 i zdebialam bo mialo byc prawie pusto, a tu calkiem sporo ludzi. Ale ostatni rzad faktycznie pusty to moze to mial na mysli.
Poszlam tam i usiadlam.
Przeczekalam koniec reklam i zajawki i na ekranie pojawil sie tytul filmu.
.
.
.
.
buduje napiecie
.
.
.
.
jeszcze buduje
.
.
.
.
no dobra pieta wysiada, juz nie buduje

Bohemian Rhapsody.

Juz nawet nic nie pomyslalam, tylko zlapalam kurtke i torbe i wyszlam, za drzwiami myslac nieco rozpaczliwie, ze przeciez nie mam biletu to nie wiem jak ja udowodnie ze zaplacilam, jak tego chlopaka na drugiej kasie juz nie bedzie.

Oczywiscie juz go na kasie nie bylo, ale zauwazylam, ze rozmawial jeszcze z innymi chlopakami, wiec podeszlam do niech i z lekka uraza oznajmilam, ze w ósemce to jest Bohemian Rhapsody!!

Chlopak nawet nie pytal co mialo byc tylko zlapal za ekran kolegi (kasowy znaczy a nie ze jego cyferblat) zerknal i przepraszajac przerazliwie powiedzial, ze to miala byc sala 7, ale ze spokojnie mój film sie jeszcze nie zaczal.

I w tym momencie uswiadomilam sobie, ze to byl ten sam chlopak który mi wymienial bilet na wlasciwy poprzednim razem, jak zmiast filmu z czasem trafil mi sie film z zegarem.
(ofiara dysjalkulii czy co??)
Poszlam na wlasciwa sala, która faktycznie byla prawie pusta, ale ostatni rzad zajelo 3 nastolatków, na szczescie jednak film przyszli ogladac, a nie wkurzac ludzi, ale i tak usiadlam w innym rzedzie i mozliwe daleko od nich.
Usiadlam, obejrzalam po raz wtóry reklamy i zajawki, pogratulowalam sobie w duchu, ze nie mam tym razem zakaski i napoju, ktory moglam zostawic omylkowo w 8-ce i w lekkim napieciu czekalam, czy aby na pewno jestem w dobrym miejscu.
Robin Hood.
Uff.

I tak to wlasnie rzucil sie na mnie Mercury, ale mój upór doprowadzil do remisu.

Kurtyna!