Description

Wspomnienia mniej lub bardziej biezace, bo technologia wyparla potrzebe pisania listow i nawet maili do bliskich i blizszych i tych calkiem oddalonych

Tuesday 28 March 2017

Przesilenie z wiatrowka, czyli jak mRufa zdobywala nowa sprawnosc.

I wcale nie chodzi o zakup kurtki wiatrowki...

Jak juz wspominalam, przy okazji ostatniego latania, Ozzie poniosl strate, ja sie czulam irracjonalnie winna i w ramach tego poczucia winy, bez mala jak moj Fader, gdy mnie sie dzieje krzywda, przychililabym mu,no  moze nie nieba, bo jednak nie lacza nas tak silne i bliskie relacje, ale czegos tam bym mu przychylila i w szale tego przychylania poruszylam temat jak sadzilam bezpieczny, mianowicie air-riffle target shooting czyli strzelania z wiatrowek do celu.

Rozochocony pogawedka Ozzie zaproponowal mi demosntracje, na ktora sie pochopnie zgodzilam i najwyrazniej w swiecie moje przychylanie czegokolwiek zostalo zinterpretowane jako entuzjazm szalenczy wzgledem sportu strzeleckiego jako takiego i kompletnie z zaskoczenia odkrylam, ze zapisuje sobie na karteluszku daty kiedy Ozzie bedzie strzelal w swoim klubie strzeleckim, bo wyznal ze calkiem niedawn ozrobil uprawnienia instruktorskie i moze przyuczac innych.
Zeby nie bylo ja ogolnie do strzelania jak najbardziej – sprobowalam broni krotkiej, strzelby (boka, nie dubeltowki), z luku mi totalnie nie poszlo – Wiedzmince zac dla odmiany bardzo dobrze, a takze pistoletu pneumatycznego.

Wiatrówka jednakowoz, czyli karabin pneumatyczny jakos do mnie nie przemawial, mimo, ze Fader na przyklad chlopieciem bedac i synem lesniczego przy okazji rowniez, o strzelaniu z wiatrówki opowiadal rozlicznie.

No i przyszla chwila prawdy czyli poniedzialek i termin mojej probnej lekcji strzeleckiej. Checi na to mialam coraz mniej, szczegolnie, ze wiem jak zle mi szlo celowanie z boka (nie mylic z celowanie z boku, co ma miejsce raczej przy wiatrowce). A ogladane wiatrowki Ozziego byly tak szatansko ciezkie ze po pierwsze zwatpilam, a po drugie nabralam szacunku do tezyzny fizycznej Ozziego, nie wygladajacego na miesniaka.

Profikatycznei napisalam do Ozziego maila, bo moze jednak zmienil zdanie? Wszak za kilka tygodni staje w zawodach miedzyklubowych w Polnocnej Irlandii i po co mu marnowac cenny Strzelecki czas na przyuczanie mRufy.

Tym bardziej, ze wlasciwie to powinnam sie pakowac na nadchodzacy krotki urlopik.
No po prostu nie chcialo mi sie tak ze az grzmialo.

No i w poniedzialek wypadalo rowniez tzw przesilenie wiosenne czyli zrownanie dnia z noca, czyli Spring Equinox, a to zwykle bywa osobliwe w temacie ludzkich zachowan itp.
Mnie dotknelo na przyklad w sposob wielce fizyczny mianowicie w niedziele wlazlam w drzwi, z takim impetem ze zdarlam sobie skore przedramienia o klamke i nabilam malowniczego siniaka, co uswiadomilo mi ze chyba jestem troszeczke bardziej nieskalibrowana niz ustawa przewiduje i powinnam uwazac nieco bardziej niz zwykle.
Tym bardziej wiec dawanie mi do reki broni poniekad palnej wydawalo mi sie cokolwiek niestosownym.

Ale podobnie jak z tym lataniem w zeszlym roku co mialam takie opory, ze az strach, nie mialam tez w sobie sily, zeby przepuscic taka okazje z wlasnej nieprzymuszonej woli, wiec szukalam zewnetrznej wymowki.

(Nie)Stety odpowiedz Ozziego brzmiala: Bede od 19.30, przyjezdzaj.
Zaklelam bezdzwiecznie pod nose mi zrezygnowana dotrwalam do pory wyjazdu.
Nawidakcja uzyta z racji nieznanej lokalizacji i juz po zmroku poprowadzila mnie jakos tak troche oplotkami.. no dobra nazwijmy rzeczy po imieniu – totalnymi zadupiami.

Widac to jaksi spisek nawidakcyjny ogolny bo przeciez nawidakcja w samochodzie Stu tez nas prowadzila jakimis oplotkami.

Od pierwszego zakretu w kierunku szerokopojetyego zadupia siedzial m ina ogonie Minias. Nie lubie jak ktos mi siedzi na ogonie  imam tendencje, ze probuje uciekac. Probowalam wiec usilnie stracic ogon, ale nic z tego. Ja w lewo, on tez, ja w prawo on tez, ja mistrzowskim unikiem wchodze w kolejny zakret z polobrotu (bo przegapilam prawie, ale oficjalnie byl to mistrzowski unik, jasne?), on tez. Co za cholera, przemknelo m iprzez mysl, sledzi mnie?? No musi sledzic bo kto by taka glupia droga jechal tam gdzie ja??

W koncu wjechalismy w maisteczko ze strzelnica, ja pedze jak po sznurku, a ten cholerny Minas za mna... No sledzi mnie jak bonie dydy...

To ja troszku posciemnialam, pojechalam po rondach bez kierunkwoskazow – taki ze mnie rebeliant – nic... jak przylepiony za mna.

Nawidakcja mowi skrec w lewo i bedziesz u celu, to ja skrecilam w lewo i znowu mistrzowsko zignorowalam ostatnia instrukcje, ze to tu. Pojechalam dalej (przeoczylam ze to juz tu, ale cicho... to bylo precyzyjnie zaplanowana dla zmylenei przeciwnika!), a Minias...

Skrecil w zaulek ze strzelnica.

Ja dostalam ataku usmiechu, zawrocilam i dolaczylam Zabojca Lisow do Miniasa, ktory okazal sie nadziewany amatorem strzelania z wiatrówki...

Odczekalam az sie amator uda do lokalu, a sama sprawdzilam czy nie ma wiadomsoci od Ozziego typu “wiesz, jadnak nie przychodz”. Nie bylo.

Ociagajac sie okropnie polazlam do tej szopy z przerostem ambicji, tfu wroc, siedziby klubu strzeleckiego... ;)

Uchylilam drzwi, a tam szum jak w ulu, wlaze z przyjemnym wyrazem twarzy i trafiam w pierwszym rzucie na zaciekawiony wzrok kierowcy Miniasa.

Pomieszczenie wielkosci wypelnione bylo kilkudziesiecioma wiatrowkami rozmaitego autoramentu, plus podobno jakas inna bronia tez i przeszlo 12tka chlopa w wieku glownie niezbyt interesujacym – srednia ponizej 60tki za bardzo nie spada.

Ale jednak chlopy to chlopy, wiec stezenie testosteronu w pomieszczeniu bylo wyraznie namacalne.
Przywitalam sie zatem  na tyle glosno, ze tak z polowa pomieszczenia mnie zauwaza i testosteron do tej pory spokojnie popasajacy nad tematem strzelania, celownikow i teksturu rekawicy do podtrzymywania lufy, jako ten rumak, stanal na tylych kopytach i zarzal bojowo.

Ja ledwo dalam rade zachowac w tym momencie powage bo zmiana w atmosferze jest byla wyrazna, ze jakbym byla atrakcyjna blondynka, albo w ogole nadzwyczajnie atrakcyjna kobieta innej masci, to T- Rumak rozniosloby te bude w drobazgi.

 Szczesliwie ja to ja, a nie atrakcyjna blondynka dowolnego umaszczenia, wiec  wszystkie “chlopaki”  nagle sie wyprostowaly, naprezyly miesnie wszelakie, w tym w duzej mierze piwne.
I wlasciwie na tym sie skonczylo bo jeden z panów, najwyrazniej jakis tam prezes klubu czy inny skarbnik uodporniony widac na nagle pojawienie sie pierwiastka ‘gender balance’ ochlonal szybko i zainteresowal sie co ja tu robie, wiec wyznalam ze ja do Ozziego, ktory w tym momecie tez musial zauwazyc zmiane w natezeniu szumu (bo jego uwaga byla kompletnie sfokusowana na czekajacej go czynnosci strzelania) i obejrzal sie sprawiajac, ze po chwili stal sie obiektem polswiadomej niecheci reszty panow.

Zostalam komus tam przedstawiona, ale kompletnie nie pamietam, ktory ze starszych “chlopaków” jest ktory, za to bezblednie wylapalam dwoch osobnikow o sredniej wieku zblizonej do mojej.
Jeden, bardzo sympatycznie sie zapowiadajacy “wystrzalowy” osobnik, odruchowo zaczal petac sie w okolicy w ktorej pobieralam moje wstepne nauki, strategicznie sie zakolejkowal na te sama runde strzelecka co moja druga. Pierwsza chyab tez, ale z pierwszej to ja glownie pamietam, rozpaczliwa irytacje na tle tego gowna co mi na uszy kazali nalozyc i paru innych rzeczy, ale o tym za moment nieco obszerniej.

Drugi bardzo mlody, tzn z mojego punktu widzenia bardzo mlody, nie umial sobie znalezc miejsca. Wlazil mi w droge, podczas gdy ja usilowalam wszystkim z drogi schodzic.
Zorientowalam sie ze chlopie ma jakies tam deficyty spoleczne, wiec jak stanal w koncu u mego boku i wpatrywal sie blogo w moj profil myslac, myslac ze nie widze, odsunelam sie tylko dyskretnie kawalek bo w tym tloku nie bylo mowy odsunac sie porzadnie i udawalam, ze nie widze, bo jak raz odwrocilam sie w jego kierunku to myslama ze sobie kark skreci z taka gwaltownoscia usilowal udawac, ze patrzy w strone przeciwna.

Zeby nie bylo – nie mam sklonnosci narcystycznych na punkcie mojego wygladu (co do reszty to nie wiem, nie zastanawialam sie) wiec jak ktos sie we mnie wpatruje jak ciele w malowane wrota musi byc albo napruty jak Messerschmitt, albo w zyciu nie stal tak blisko kobiety i napawa sie kazda chwila wiedzac, ze za chwile moze dostac po mordzie za namolnosc ;)

Katem ucha sluchalam mamrotania Ozziego o tym , ze on nie bedziena razie kladl nacisku na moja posture tylko skupi sie na samej czynnosci celowania wiec ja sobie usiade.
Wyobraznie usluznie podsunela mi obraz jak w snajperskim siadzie celuje w tarcza i po chwili dostala w leb kamieniem rzeczywistosci.
Otoz stolek podsuniety przez Ozziego byl wysokosci stolika do polozenia tych popierdulek do strzelania i podparcia broni.

Na stoliku polozona byla taka jakby poduszeczka japonska  na sterydach, zeby podetknac pod lufe.

Usiadlam i oczywiscie okazalo sie ze w tej pozycji to celuje, ale glownie tylkiem w sufit, bo lufa to wylacznie w okolice listwy przypodlogowej na drugim koncu hali.

Ozzie widzac to podetknal mi jeszcze 2 takie poduszeczki (pod lufe, nie pod tylek), ale to nie pomoglo za wiele. Za to jak podetknal kolejna to poczulam, ze bedzie ciekawie.

Otoz jest tak.
Siedze tylkiem powyzej glowy, lokciem  nie moge sie podeprzec bo mam go na bok, drugim w ogole do stolika nie siegam, lufa kiwa sie radosnie na podporce z czterech japonskich poduszek na sterydach, a na lbie tkwia te koszmarne sluchawki, ktore usiluja mi zjechac w bok, kazde ucho w druga strone, poza tym nie moge sie oprzec policzkiem o kolbe bo mi blokuje ten nausznik z piekla rodem, a w uszach slusze wzmocniony szelest wlasnych wlosow, a przy okazji Ozzie usiluje mi przekazywac jeszcze jakies wskazowki.
Sluchawki uparcie mi zjezdzaly albo na boki albo na czubek glowy, a praworzadny Ozzie pracowiecie mi je na leb natykal z powrotem.

Acha... i jeszcze okazalo sie ze zamykam nie to oko co trzeba...

Proby strzelania wyszly tak, ze nie warto o nich wspominac... Ozzie nawet wysunal niesmiala sugestie, ze moze naparzalam w tarcze sasiada...
Ale ja wiedzialam lepiej bo wiedzialam, ze nie widze tego co powinnam w ‘celowniku’ wiec walilam prawdopowodnie w te listwe przypodlogowa...
Biedna listwa.

Dominujaca mysl w mojej glowie – ‘zaraz to wszystko pizgne i wyjde stad z hukiem’.

Ale sie powstrzymalam, wzielam oddech i przelozylam wiatrowke na lewa strone, eliminujac w ten sposob problem z zamykaniem niewlasciwego oka i choc raz trafilam w szerokopojeta okolice celu ;).
Co stanowczo poprawilo mi nastroj.

Pierwsza runda sie zakonczyla, a po zmianie celow czekala mnie druga.
Zaproponowalam dosc stanowczo, ze moze ja jednak bede stala bo te ulatwienia mi okropnie przeszkadzaly...

Niestety sluchawek ze lba zdjac nie moglam, bo podobno ktos strzelal z ostrej broni i wymog jest ze musze byc uszy zatkane.

1) Okazalo sie, ze stojac jest o tyle latwiej, ze trzeba kontrolowac tylko rece, a nie cale jestestwo.

2) Okazalo sie ze strzelal ktos na siedzaco, ale mial nizszy stolek i strzelac umial w ogole, wiec znaczy sie, ze mozna, ale chyba wcale nie jest latwiej.

3) Okazalo sie, ze istotnie zgodnie z wczesniajsza obserwacja jestem do strzelania tzw “leftie” co skonfundowalo niego Ozziego, ale nie zniechecilo go.

4) Okazalo sie, ze nawet ta mala wiatrowka jest prawdopodobnie nieco za duza dla mnie, ale sa tez mniejsze na stanie.

5) Okazalo sie, ze jak czlowiek za dlugo wstrzymuje oddech to po pewnym czasie oko od celowania zaczyna okropnei lzawic i gubic ostrosc i nijak to nie poprawia efektu koncowego...

6) Okazalo sie ze mi lokiec od podpierania lufy nab ok ucieka a nastepnie okropnej oscylacji dostaje co nie pomaga w celowaniu i przedluza czas wstrzymywania oddechu....

Mowiac krotko mialam na zmiane podduszanie i hiperwentyacje, ale mimo tego, wszystkie strzaly trafily w arkusz celem.
Czyli w bardzo szeroko pojety cel....
Owszem jeden ledwo ledwo (ten na dole), ale zawsze.



Prezentowany powyzej arkus pokazuje dziwne odchylenie w prawo, ale Ozzie przetrzelil ustrojstwo i pocieszyl mnie, ze to nei je tylko wiatrowka sciaga na prawo.
Przyjelam do wiadomosci to wyjasnienie i pokochalam jak wlasne, no nie?

Rozrywka mi sie spodobala, przy okazji odkrylam, ze uszy mozna zatkac w inny sposob i prawdopodobnie jest to sposob mi dostepny, bo lekko wyszydzone na tym forum zatyczki do uszu koncertowe prawdopodobnie sie swietnie sprawdza!

A jak nie to sobie kupie nowm takie jak sie uzywa na torach Formuly 1 bo takie mial jeden z “chlopaków” i bardzo chetnie udzielal mi na ich temat wyjasnien.

Oprocz tego musze obstalowac sobie kubraczek z jednym rekawem do lokcia trwale przymocowanym do boku kreacji, zeby ten lokiec mi nie latal, ewentualnie dzieciece hula-hop, ktore Ozzie bedzie mi nakladal przed wreczeniem broni, zebym tym lokciem tak nie wachlowala na wszystkie strony

Tak. Mam zamiar pobrac conajmniej jeszcze jedna lekcje.

Reszta przeslienia dopadla mnie na drugi dzien.

Mianowicie musialam (Horror siedziala obok i pilnowala) zabrac z pracy sluzbowego laptopa i zwykle, w takich sytuacjach, trzymam go przez noc pod samymi drzwiami (od wewnatrz), zeby NA PEWNO nie zapomniec zabrac go rano. bO juz nie raz zostawal w domu.
Tym razem jednak poniewaz jechalam na te wiatrówki, to postawilam go gdzie indziej i w ferworze emocji zapomnialam umiescic go pod drzwiami po powrocie z rozrywki. to zanczy nie zapomnialam pameitac o tym tylko najwyrazniej nie wprowadzilam mysli w czyn.
Rano naszykowalam sobie zywnoc na lunch, na kuchennym blacie, spakowalam do torby na zarcie i na tym kuchennym blacie pozostal, a ja szykowalam sie do pracy dalej.
Nasyzkowalam sie, wyszlam, zamknelam drzwi i uswiadomilam sobie, ze zarcia nie wzielam. Pomyslalam, ze pal go licho widocznie mam cos innego dzis jesc, ale szkoda mi sie zrobilo, bo mialam wyjatkowa fajna zupe brokulowo/kartoszkowo/porowata miedzy innymi i nie chcialam zebym sie skwasila, wiec wrocilam sie... TAK!! wrocilam sie do domu, schowac ja do lodowki.... zupe schowac. reszte towaru zabralam i glupio... ale to za moment.
Usiadlam jak nalezy z girami zadartymi do gory i policzylam do 10ciu, jak nakazuje przesad.
Wstalam i zobaczylam, ze na stole lezy komorka, ktora powinn byc w mojej torbie, wiec  ucieszona, ze jest silverlining do tej czarenj chmury, zlapalam telefon i z poczuciem dobrze wykonanego obowiazku wyszlam ponownie, zamknelam drzwi i pojechalam do pracy.
Weszlam do biura, rozsiadlam sie, torbe z polowa zarcie ustawilam na biurku, katem okam zanotowalam ze mama jakos sporo miejsca pod biurkiem i wtedy do mnie dotarlo, ze plecak normalnie mieszkajacy pod biurkiem znajduje sie wraz z laptopem gdzies tam w domu...
No brawo ja...

Normalnie pojechalabym do domu po niego i moze nawet wybralam opcje pracy z domu ten raz na ruski miesiac, ale z jakiegos powodu to w gre nie wchodzilo.

Opedzilam dzien korzystajac z pozyczonego awaryejnego laptopa z naszego serwis-desku. Strasznie demoralizujace doswiadczenie pracowac na maszynie, ktora nie ma NIC z potrzebnych Ci rzeczy...
Pisanie w XML bez edytora jest szalenie uciazliwe ;)

A poza tym ta druga polowa zarcia co ja jednak zabralam, okropnie mi zaszkodzila i przez kolejne 4 dni cierpialam na jakies osobliwe jelitowe niewydolnosci objawiajce sie byciem wiatrówka i bólem wezla chlonnego w poblizu jelitowym, a ktore to dolegliwosci zaczely mijac dopiero po wyjezdzie na moj krotki urlop i tylko dzieki temu ze zadysponowalam sobie konska dawke probiotyku na prawie tydzien.

Tak, ze uprzejmie rekomenduje NIE walczyc z przeznaczeniem ani nie oszukiwac go po katach jesli do tego stopnia usiluje nas powstrzymac... ;)

Tuesday 14 March 2017

Jak sie prowadzi samolot i czy moge zostac wystrzalowa mRufa?

Ostrzezenie 
...znowu dlugie troche wyszlo... moze byc potrzebny prowiant... 

Zaczne jak to ja, od srodka.
Otoz samolot prowadzi sie odwrotnie niz samochód.  Kierujesz nogami, a przyspiesza i hamujesz rekami.  Pod warunkiem, ze te reke do przyspieszania ma sie malpiej dlugosci...
Podkreslam – PROWADZI - nie pilotuje...

Ale do rzeczy.

Samochod nauczylam sie prowadzic zanim zaczelam chodzic na obcasach. To juz chyab wszyscy wiedza.
Ba. Prowadzic per se czyli rekami i nogami to zaczelam jak jeszcze nie mialam lat 11tu bo dopiero w 4tej klasie podstawowki bylam jak mnie Fader na polnej drodze puscil za kierownice i zmienial za mnie biegi, kazac tylko stosowne nogi przyciskac...
Nastepnie zdychali z Rodzicielka Osobista ze smiechu jak prowadzilam auto slalomem malpujac ruchy obserwowane wczesniej u Fadera ktory kontrowal luzy na kierownicy.  Ja oczywiscie nie wiedzialam czemu tak nia wachluje caly czas, ale wchlowalam zawziecie i ja.

Swoja droga czymze jest milosc Matczyna? 
Uwaga, bedzie wazki przyklad:
Rodzicielka Osobista z choroba lokomocyjna, nigdy nie zglaszala oporu przed wygnaniem na tylne siedzenie, gdzie sie 100 razy gorzej czula, jak Fader sie wielkodusznie zgadzal wpuscic mnie na jakiejs mniej uczeszczanej drodze za kolko... To bylo oczywiscie zanim zostalam pelnoprawna kierownica. Bo pozniej nie bylo zmiluj – Bywalo, ze  przy wiekszym hamowaniu lapalam RO za brzuch bo zwykle jezdzil na tym siedzeniu moj plecak i mialam odruch lapac go zanim spadnie na ziemie – to bylo ZANIM mili chlopcy na dordze do kryminalu zaczeli uprawiac uroczy  sport pt “wybij babie szybe i zabierz torebke z przedniego siedzenia” ale to dygresja...

No ale to taki rzut oka na prehistorie tylko byl.

Teraz jak wiadomo pcham sie do latania.

Zaczelam jak juz wspominalam od motoszybowca, gdzie nog mi do pedalow noznych nie stawalo wiec tak do konca nie widzaialam do czego sluza, a joystickiem do pilotowania usilowalam malpowac Ozziego, ale w nerwach balam sie ze motoszybowiec  mi stanie bokiem i spadnie wiec tego... wpadlam w skrajnosc i bylam ochrzaniana za nadmierna delikatnosc. 

W obecnym podniebnym rumaku delikatnosc jest wskazana, przynajmniej mam takie wrazenie, bo poczatkowo rzucalo nim w moim reku jak nieprzymierzajac taka przyczepa na gorskiej drodze... (po 5tej minucie, aczkolwiek caly filmik mozna obejrzec...), ale moze to tylko moje wrazenie bo lewa reke mam bardziej w sile niz precyzje zbrojna...



W kazdym razie po rozlicznych odwolanych lotach bo pogoda zla, pogoda dobra, ale zle, pogoda dobra dobrze, ale za krotko, w sobote rano zapadl wyrok, ze mozemy po poludniu troche polatac, bo moze nie bedzie super, ale wystarczajaco dobrze.

Ozzie w ogole wyznal mi pare miesiecy temu, ze jest takim maniakiem latania, ze jakby mu ktos powiedzial, ze nigdy juz nie poleci dalej niz 5 mil wokolo lotniska to i tak bylby szczesliwym jak mlode prosiatko w wiosenny deszcz, wiec doskonale zrozumialam jak powiedzial w piatek , ze jemu nie przeszkadza siedziec caly ranek w domu w oczekiwaniu na potencjalna godzien dobrej pogody, ktora zmarnuje cala na oporzadzenie podniebnego rumaka i polata 30 minut bo pogoda sie znowu spitoli.

Jako, ze caly poprzedni tydzien mialam zmarnowany migrena, ktora najpierw nie mogla sie wykluc, a juz jak sie wyklula to trzymala mnie od srody w nocy do niedzieli po poludniu (i zdaje sie ze wlasnie wraca, ale cicho-sza, moze jak ja zignoruje to sobie pojdzie?) to tez nie przeszkadzalo mi czekanie do poludnia na te pare godzin kiedy niskie chmury troche sie rozleza, bo byla nadzieje ze 17ty kolejny srodek przeciwbolowy wreszcie troche zadziala.

Pobralam Ozziego spod Casa de Ozzies i pojechalismy.

Pole lotnicze, bo lotniskiem tego nazwac nie mozna, jak moze juz wspominalam, ma 2 hangary, oba mocno nadgryzione zebem czasu, z czego jeden bardziej. Ten bardziej, byl ogolnie nieuzywany i zaniedbywal sie coraz bardziej, az w koncu ten mniej zaniedbany zostal czesciowo zarekwirowany przez ten klub dla bogaczy co sobie lubia pojezdzic na zmiane samochodem retro, czolgiem, amfibia wojskowa, a nastepnie samochodem wyscigowym, wiec wiekszosc samolotow i szybowcow przeniosla sie do tego bardziej zniszczonego, w tym “nasz” rumak podniebny. Ale poniewaz w owym hangarze dach przecieka to zaleznie od miejsca przecieku, rumak czasem bywal w jednym, a czasem w drugim hangarze.
To z kolei oznaczalo, ze czlowiek-Ozzie, ze tak sparafrazuje Janine-Daily, spragniony podniebnych doznan musi sie troche naganiac zanim zlokalizuje rumaka, nastepnie wytoczyc gadzine ze stosownego hangaru i wykonac szereg prac porzadkowym przed-lataniem.
Poniewaz rumak byl “nasz” tylko na godziny – ot taka 'latawica przestworzy' mozna by rzec, po lataniu trzeba bylo dkonac mase czynnosci po-lataniu.
Oba konce trwaly srednio kolo godziny wiec lot krotszy niz godzine z mojego punktu widzenia tracil sens bo na pole lotnicze tez musze dojechac kolo 30-40 minut w jedna strone.
Dla zorientowanych  nie musze juz wyjasniac czemu rumak, a metafory tej juz raz uzylam przy ktorej poprzedniej okazji.
(W skrocie - rytual po-lataniu obejmowam miedzy innymi karmienie i czyszczenie tej “latawicy” podniebnej ;) )
Czyli Ozzie udal sie na poszukiwanie rumaka, a ja sie ogarnelam z pojazdem, lyknelam kolejna tabletke na migrene i krokiem spacerowym udalam sie w punkt rowno oddalony od obu hangarów. Tam namierzyl mnie Ozzie mowiac, ze rumak jest w tym mniej zniszczonym, acz zamknietym hangarze.
Zostalam najpierw uzyta do pomocy wyciagania innego samolotu, ktory blokowal rumaka.
Byl to 4-ro osobowy samolot, ale nie Cessna i troche sie zmachalam zeby realnie pomoc Ozziemu w wyciganiu/wypychaniu gada. 
A nastepnie do wypychania naszego rumaka pod zamkneite wrota.
No ale dosc o tym – jedyna roznica tym razem byla taka, ze jak otwierali my hangar, przylecial jakis strasznie nadety facet i patrzyl na nasze wysilki z taka mina, okropnie nabzdyczona, ze az czulo sie w powietrzu, ze albo dopiero co zamknal ten hangar i zamierza nam puscic zjebke, albo ogolnie jest przeciwnikiem otwierania hangarow jako takich i zamierza nam puscic zjebke.
Tak czy siak, spodziewalam sie najgorszego.
Ale na widok “naszego” rumaka pod wrotami sklesl jakos w sobie i poszedl w pineche, a takze z terenu obiektu.
Ozzie tez go zauwazyl, bo jak tylko wyprowadzilismy rumaka, powiedzial ze idzie zamknac wrota.

W koncu poszlismy leciec.
To znaczy nie tak od razu bo najpierw Ozzie stwierdzil, ze trzeba mnie troche nowych rzeczy pouczyc. 
Mianowicie Jak Prowadzic samolot. Po ziemii.
“Siegasz nogami do pedalow?” zapytal.
Sprawdzilam, ze jak sie zsune i przestane prawie widziec przez szybe przednia to siegam.
“Ledwo co ale siegam” odparlam.
“To tak, prawa noga, srecasz w prawo, lewa, w lewo, a te wjache miedzy nogami reka do gory i przyspieszasz. A tu przy josticku masz hamulec.” Poinstruowal mnie Ozzie, a nastepnie zaczal splatac rece na klatce i zamierzajac wylacznie ladnie wygladac.
“Sluchaj, odczep sie, albo nogami siegam do pedalow, albo reka do wajchy, malpiej reki na poczekaniu ni wychoduje” odparlam buntowniczo, bo do cholery ja latac chce, nie jezdzic po ziemii. Do jezdzenia po ziemii mam inne pojazdy ;)
“No dobra, wajche zajme sie sam” odparl ugodowo Ozzie i pokazal palcem niby prost, ale jakos tak po luku mowiac “jedziemy tam”.
Tam to akurat z mojego punktu widzenia  byl najpierw plot, a pozniej jakis stacjonarny szybowiec wiec zarzadalam powtorki i ruszylam, pierdolowato bo odruchy kierowcy sprawialy ze usilowalam przyspieszac prawa noga, jak Ozzie oczekiwal ze skrece w lewo... no ale pojechalismy wzdluz plotu, nastepnie wcelowalam zgrubnie miedzy plot, a ten stacjonarny szybowiec i juz zaczynalam nawet sie przekonywac do tej nowej rozrywki jak uslyszalam rozkazujace “stop” i w panice zamiast gorna lapa zahamowac, znowu skrecilam w prawo. 
Otoz Ozzie zachowawczo zatrzymal nas widzac szybowiec schodzacy do ladowania, ale zatrzymal nas okropnie glupio, bo dokladnie na trajektorii tego ladowania, wiec poslusznie zwinelam sie w jeza, zabierajac wszystkie konczyny w siebie, zeby zajmowac jak najmniej miejsca, a Ozzie ekstracugiem zabral nas z miejsca postoju w miejscu mocno od niego oddalone.

No i juz po tym to na prawde polecielismy.

Pogoda, jak mozna sie spodziewac juz taka obiecujaca nie byla, ale w efekcie polatalismy chyba pelna godzine, a moze nawet nieco ponad. 
Tym razem bylam przygotowana i mialam przy sobie 5-taka, bo po poprzedniej kompromitacji postanowilam sobie nie dopuszczac do podobnych niedociagniec.
5-tak oczywiscie nie byl potrzebny.

Ozzie juz w powietrzu zapytal gdzie bym chciala leciec, orzekl, ze tam gdzie bym chciala to sie za bardzo nie da bo komercyjne lotnisko stoi na drodze, a na omijanie nie bardzo jest czas i pogoda, czym mnie zniechecil do wyrazania dalszych zyczen i kazalam mu decydowac.
Ozzie sie chwile zastanowil po czym ozywionym glosem (ktory zaczynam juz rozpoznawac i miec nerwowe drgawki, bo poprzednio slyszalam go przy slowach “czyli musimy pocwiczyc skrecanie przez Ciebie w prawo” czy parelat wczesniej “To co moze zrobimy troche [aerobatics]?” co juz obecnie wiem,ze oznacza akrobacje lotnicze...) oglosil “juz wiem! Potrzebuje jedna rzecz sobie przeciwczyc.” I wylaczyl jakas wajche, a ja poczulam spadek mocny silnika.
Jeszcze spokojnie, bo silnik nadal chodzil tylko jakby na wolnych obrotach popatrzylam z okienek, a Ozzie dodal
“Potrzebuje pocwiczyc kontrolowana awarie silnika”
‘QRWA!’ pomyslalam...
‘Znowu??’ pomyslalam i w oczach wyobrazni stanela mi identyczna scena odpracowana w motoszybowcu, a w gardle stanelo mi serce.
W tle zas pomyslalo mi sie, ‘o, czyli takim rumakiem tez z tego da sie wyjsc?’
No i dalej juz nic nie myslalam tylko martwo gapilam sie w opuszczajcy sie nos rumaka.
Ozzie dodala uspokajajco “to jest kontrolowana awaria, nie martw sie. Musze sobie wybrac sotsowne pole. hm... To nie jest dobre bo ma duzo owiec...”
A ja wyobrazilam sobie jak ladujemy wsrod tych owiec i oko wyobrazni podsunelo dwie wizje – jedna jak te owce pryskaja na boki ile sil w kopytkach, a druga taka bardziej krwawa, jak NIE pryskaja na boki...
“o, widze stosowne pole... musze tylko nawrocic...” nadal bez udzialu silnika...Ja mam oczy jak 2-funtowki... (wieksze niz 5 zlotych)
“no, i teraz schodzimy do ladowania. Koniec manewru”
Tu dopiero zaczelam oddychac.
Polatalismy troche, polatalam i ja, zostalam pochwalona za wyjatkowo plynny zakret w prawo, ktorego ani nie planowalam, ani nie wykonalam bo wpadlismy w turbulencje, ktora nas w ten zakret wprawila, obejrzelismy niegdys tajny obiekt wojskowy do testowania napedow rakietowych chyba z okresu Zimnej Wojny, ominelismy jakis malowniczy zameczek, ktory chialam sfotografowac, ale jak wyjelam telefon (w trybie lotniczym) to Ozzie uznal, ze w zasadzie to musimy chyba ominac ten obiekt i czym predzej wprowadzil slowa w czyn, po czym Ozzie wyraznie sie znudzil monotnia bo mowi
“chcialbym zebys sie czegos nauczyla.”
Nastepnie wprawil rumaka w pikowanie pod katem i mowi
“wyprowadz nas z tego”
Jako zaawansowany amator, poslusznie przejelam joystick i zgodnie z wczesniejszymi instrukcjami wyprowadzilam nas z tego. Cwiczenie zostalo powtorzone, po czym zostalam pointruowana co zrobic zeby nas wyladowac w polu i pochwalona, ze spoko. Wyladowalabym nas, co prawie przyprawilo mnie znowu o atak serca, bo nie wiedzialam preciez co robie, ale nie oszukujmy sie umiejetnosc taka obok swiadomosci ze mamy zintegrowany spadochron znacznie poprawila moj komfort na przyszlosc, bo faktycznie ladowania ogolnie moja mocna strona nie sa, czy to przy lotach osobistych na chodnikiem, czy tez samolotem pasazerskim na symulatorze lotu... ;).
O nonszalancki pilotowniu rumaka jednym palcem na joysticku przez Ozziego nawet nie wspomne bo to byl juz drobiazg na tle wczesniejszych dwoch atakow serca jakie mnie cudem ominely... Ot zapomnial, ze mi kazal oddac stery po pierwszym cwiczeniu i nadal trzymal joystick czubkami palcow jak podczas asekruacji  podczas tego cwiczenia...

Wrocilismy na ziemie – ladowal oczywiscie Ozzie. 
Ruch nad polem lotniczym byl jak na Marszalkowskiej wiec zostalam pouczona, ze samolocik ma dosc dokladny radar czy tam czujnik – faktycznie – popiskiwal i pokazywal ogolny kierunek przeciwnika, tfu, wspoluzytkownika przestrzeni powietrznej.
Prosze jaki ruch... to jest szybowiec ciagniety przez samolocik. Byly tez szybowce wystrzeliwane przy pomocy bardzo wielkiej gumy z majtek, ale nie zdazylam sfocic w podwojnym locie - naszym i tego szybowca. Foto ze SmarkFona.
Nakarmilismy rumaka i przystapilismy do czysczenia go, podczas ktorego to cwiczenia Ozziemu z kieszeni wyleciala komorka, nawet nie z jakiejsc oslepiajacej wysokosci ot z pol metra góra i tak artystycznie huknela o plyte, ze zniszczenie ekranu bylo spektakularne.
Ja bylam w szoku i chyba bym najpierw puscila epicka wiache budowlana na swoj temat za telefon w kieszeni, a poznie poplakala ze zlosci na widok zniszczen, ale to ja... emocjonalnie zwichrowana kobieta z temperamentem iscie nie-slowianskim, a wielce wybuchowym.
Ozzie, jako typowy przedstawiciel zimnokrwistych Wyspowców z typowym “stiff upper lip”, nerwy zachowal na wodzy i tylko warknal “Gówno” oraz na widok zniszczen “oh cholera”. I tyle.
Szacun.
Dokonczylismy czyszczenia i Ozzie przekrecil rumaka tylem do przodu lapiac go za stelaz przy ogonie, przyprawiajac mnie o wewnetrzny chichot, ktorym podzielilam sie bo czulam ze trzeba.
“Normalnie jak w filamch o Supermanie – podnosisz pol samolotu na ziemie jedna reka.
Zdecydowanie poprawilo to humor Ozziemu, a reszte czasu, chcac odciagnac mysli jego od termedii jakie bedzie mial z tym telefonem – w tym podroz samochodem - poswiecilam na wypytywanie go o strzelanie z wiatrowki, ktorym sie zajmuje od paru lat, obecnie nawet juz startujac w zawodach krajowych, sprawiajac przypadkowo, ze nabral przekonania, iz jestem fascynatka strzelania do tego stopnia, ze zaprosil mnie do Casa de Ozzies na demosntracje jego dwoch sportowych rusznic...
Oczywiscie wiedziona poczuciem winy za ten telefon (no wiem, glupio, ale ten typ tak ma), zgodzilabym sie nawet mu te rusznice osobiscie polerowac czy nawet przestrzelic w sasiednim garazu, wiec na demonstracje tez sie zgodzilam i w efekcie nagle okazalo sie ze umawiam sie z nim na wizyte w strzelnicy jego klubu na goscinne strzelanie...

W przyszly poniedzialek.

PS. Chyba musze pozyczyc ciezarki od meza M, bo te “wiatrowki” sportowe sa tak ciezkie, ze wlasciwie lepszy efekt bym osiagnela walac w tarcze strzelecka jak maczuga niz strzelajac do niej.

PS2. Owszem juz kiedys strzelalam, ale wylacznie z broni krotkiej rozmaitej oraz z dubeltówki pionowej. Po tej ostatnie siniaka mialam na klacie jeszcze piekniejszego niz po locie podczas koncertu Airbourne...

PS3. Kurde no.

Tuesday 7 March 2017

Dury, Zjazdy i Elektryczny Fiolet

Jedna z historii jaka mi sie przypomniala przy popelnianiu porzedniego mRufa’s Digest jest taka zlozona, ze zasluguje na osobny wpis, a jest tez dowodem na pytanie zadane wczesniej – czy mRufa moze zabic smiechem?
Otoz moze.
Ale tylko w bardzo szczegolnych warunkach.

Skok Czasoprzestrzenny Alert – zakladmy gogle!

Jest Stolyca, rok gdzies pomiedzy 2003, a 2004tym. 
dElvix wlasnie wykanczala swoje M. 
Nie, ze wlasnorecznie, ale za to z szykanami i po calosci (nie tak jak ja, ktora sparla sie zaczac pomieszkiwac w lokalu bez drzwi wewnetrznych i z kuchnia bojowa. Znaczy w warunakch bojowych). Stad zgrubnie przedzial czasowy mamy.
Pracuje nadal na Zakladzie, acz juz nie z delvix w jednym gmachu. 
Zaistnialysmy jakos tam na Zakladowym Forum Dyskusyjnym, do tego stopnia by odkryc, ze Forum robi zloty czy tam zjazdy, w regularnych odstepach czasu i w roznych miastach, acz najczesciej w Stolycy niz gdzie indziej i zaczac na nich bywac.
Na paru zlotach bylysmy razem, pozniej ja sie wylamalam, a dElvix nadal tam jeszcze troche tkwila.

Dury wydarzyly sie przy okazji jednego z moich ostatnich zlotów.

To znaczy tak mi sie wydaje... Bo jest te mozliwosc, ze moja pamiec laczy dwa osobne wydarzenia – akcje ze zlotem oraz Dury. 
Ale osoby sie zgadzaja i niewatpliwie podroz w obie strony odbylam wlasnie z dElvix i ja z nas dwoch bylam akurat samochodem. 
Celem podrozy “do” Centrum byla na pewno jakas okazja towarzyska. 
Jak mnie dElvix skoryguje to dokonam poprawek i/lub separacji.
Zaczynalam byc w tym czasie dosc aktywna, po okrele lekkiego marazmu wywolanego uciazliwoscia losowa – orka w Zakladzie zaczynala mi brzydnac, probuje sie wiec troche z niego wyrywac, a troche wkrecic gdzie indziej i wlasnie zblizalam sie do mojego kolejnego zyciowego kuriozum – kiedy to musialam odejsc z IT, zeby dostac prace w projekcie IT.
Ale to tez nie m nic do rzeczy, no chyba tylko o tyle, ze akurat panoszyl sie coraz bardziej “Wyscig Szczurów”, a ja w zwiazku z tym musze czesto kiblowac na Zakladzie do poznych godzin, czasem ot tak, dla pozorów, bo zmieniajaca sie dyrekcja przyszla z drapieznych mlodych kapitalizmów i sobie zyczy, a czasem bo faktycznie jest w pyte orki i czlowiek prawie ze z pusta taczka musial ganiac bo nie bylo czasu ladowac.
W kazdym razie jest tak, ze dElvix ma majstrów w lokalu i ich doglada po pracy, a pracuje w godzinach 7.30-15.30 wiec ogolnie wczesniej niz ja.
Zlot zaczyna sie zalozmy kolo 19tej, moze troche wczesniej i ona po odpracowaniu wizytacji i jakichstam decyzji lokalowych  juz tam jest, a ja dzwonie, ze wlasnie jade, albo moze smsuje.
Zlot odbywa sie chyba akurat w takiej mordow... wroc, takim klubie w podziemiach Cepelii przy Rotundzie, jak ktos zna Stolyce to sobie zlokalizuje.
W Stolycy szaleja juz parkometry, ale tylko do jakiejs tam godziny, ale ja mam je juz ogarniete od paru lat wiec nie budza mej grozy ani zaskoczenia w temacie paszy (drobnica).
I tylko nie pamietam, czy delvix byla samochodem czy kobieta tego wieczoru, ale ja na pewno bylam samochodem.  

Bo ja zwykle bywam samochodem – w tej formie czuje sie bardziej swobodnie niz w formie kobiety.

Dojezdzam w okolice lokalu, z zaskoczeniem znaduje cudowne miejsce na samochod bez mala na wejsciu do mordow... znaczy klubu i chyba w tym momencie dzwoni dElvix (bo nie pamietam, zeby zdazyla wejsc do srodka, ale moze weszlam, z ona wyjatkowo entuzjastycznei rzucila sie mnie witac? No nie wiem, moza ona pamieta?? Pamietasz?? Na razie wiec trzymam sie wersji z telefonem).
'Kiedy bedziesz?'
'Wlasnie zaparkowalam i zaraz bede na dole.'
'To nigdzie sie nie ruszaj, juz do Ciebie wychodze.'
Poslusznie zostalam gdzie stalam czyli u ujscia schodów.
I wyszla, mowiac, 'mRufa ratuj, zamknelam majstra w mieszkaniu, a juz wypilam i nie moge od razu jechac.'
Nie wnikajac w szczegoly tego dramatycznego apelu poslusznie wrocilam do bRudaska i z dElvix ruszylysmy.
Ruszylysmy i dopiero wtedy wyglosilam zazalenie, ze takie wspaniale miejsce parkinogowe postradalam, wiec zycze sobie wyjasnien, bo przeciez majstrzy maja klucz.
Uslyszalam co nastepuje:
“Pojechalam do mieszkania pogadac z X (nie pamietam jak sie nazywal majster) i uzgodnic co bylo do uzgodnienia. X ma klucz rzecz jasna, ale wychodzac zbieralam jakies smeici do wywalenia, a on juz cos zaczal robic wiem mowie do niego, ze wezme te smieci i ze go zamkne. On sie zgodzil i zyczyl milego wieczoru.
Przyjechalam do mordow... znaczy klubu, siedzimy gadamy, ktos mi postawil drinka, wypilam gdy dzwoni moj telefon.
Myslalam, ze to Ty sie zgubilas i trzeba Cie ratowac, a to X. Zdziwilam sie co sie stalo, a on mowi, ze nie moze wyjsc z mieszkania i nie wie co robic, bo kluc nie dziala. I ja sobie wtedy przypomnialam, ze zamknelam go tak, ze od srodka sie nie otworzy. To mowie do niego, ze przyjade jak alkohol wywietrzeje, czyli za jakies 2-3 godziny. A on mi na to ze za godziene zamykaja budynek i jak nie wyjdzie to bedzie musial tu nocowac, a to mu zupelnie nie odpowiada. No to sie troche zestresowalam i zaczelam kombinowac co tu zrobic, jak przyszlo mi do glowy, ze przeciez niedlugo bedziesz no to zadzwonilam.”
Mozliwe, ze dElvix nieco wiecej opcji rozwazyla, ale nie pamietam a nie bede konfabulowac bardziej niz musze.
Usatysfakcjonowana historia jako rekompensata za strate takiego fajnego miesca na samochód, kontunuowalam podróz.
Trasa nie byla mi zbyt dobrze znana, wiec dElvix informowala mnie o takich rzeczach jak dziury na drodze, czy zblizajace sie newralgiczne skrzyzowania.
Do jej przyszlego domu zdazylysmy zanim zamkneli budynek, X zostal wypuszczony, a my ruszylysmy wracac na zlot, jeszcze sie zasmiewajac z przygody.
(i tu wlasnie ogarnia mnie watpliwosc czy az taka kumulacja jest mozliwa, ale z drugiej strony wiem doskonale, ze jest mozliwa)
W pewnym momencie znowu znalazlam sie w miejscu gdzie byly dziury i co gorsza zobaczylam jedna z nich, wyjatkowa zlosliwa juz w nia wjezdzajac.
Starsznie chcac uprzedzic dElvix, ze bedzie duzy skok, bo wlasnie wdupiam nas w duza dziure, w ferworze emocji wykonalam skrot myslowy i wykrzyknelam:
“DURY!”
Czyli dla niewtajemniczonych Duze Dziury.
Zaskoczona dElvix nie zdazyla nawet dopytac o co mi chodzi gdy nastapila spotkanie 3ciego stopnia mojego kola z dziura i cud boski, ze moja przyjaciolka se jezyka nie przygryzla.
Ja, nie mniej zaskoczona wlasnym wyczynem werbalnym dostalam ataku smiechu, prawie sie poplakalam i posmarkala, ale tylko prawie.
Ochlonawszy po atrakcji przyjaciolka odczekala az i ja sie uspokoje, zalecajac mi tylko stoicko NIE zamykac oczu, czym jeszcze bardziej mnie dobila, ale w koncu udalo mi sie ogarnac ten dziki rechot. Wtedy rzeczowo wydobyla ze mnie wyjasnienie, po czym dostala identycznego ataku smiechu jak ja wczesniej i zaczela sie wytrzasac jak to ja swietnie ja uprzedzilam.
Ja oczywiscie czym predzej dolaczylam do rechotu i iscie zabilam sie smiechem, do tego stopnia ze sie z tego smiechu juz jednak poplakalam, rozbolam mnie brzuch i zaczelam miec okropny problem z utrzymaniem otwartych oczu.
Probujac zapobiec ich zamknieciu sie, glownie do siebie, usilowalam wrzasnac przez te lzy i wycie oraz rechot “Oczy otwarte, oczy otwarte”, ale moj umysl inaczej zinterpretowal aktywnosc synaptyczna i komunikat werbalny zabrzmial
Drzwi Zamkniete!
Co wprowadzilo z kolei dElvix w oslupienie i odruchowo sprawdzila wizulanie czy istotnie tak jest. Drzwi byly rzecz jasna zamkniete i moje oczy juz prawie tez i wtedy zgadla, ze znowu powiedzialam nie dokladnie to co chcialam wiec przez dluzszy czas nie moglysmy sie uspokoic i rownoczesnie bardzo pilnowalysmy, zebym tych oczu jednak nie zamykala.
Do mordow... znaczy klubu dotarlysmy, miejsce po moim samochodzie oczywiscie juz bylo dawno zajete, ale chyba udalo sie znalezc jakies inne, nienajgorsze i mysle, ze reszta wieczoru uplynela na zabawianiu znajomych opowiescia o naszej ekspresowej wyciecze.

Z tymi zlotami zwiazane byly jeszcze dwa zabawne wydarzenia, malego kalibru – mianowicie raz nam w polowie imprezy wyalczyli swiatlo bo byla na zewnatrz ulewa i zdaje sie ze nawet gdzies tam nas podlewalo miejscami – to byla chyba moja ostatnia bytnosc w tej mordowni, a na kolejny zlot, tym razem do Wroclawia sie rozchorowala i nie wybralam.

A przy okazji jednego z wczesniejszych zlotów znowu wprawilam przyjaciolke w zaklopotanie, bo na poczatku tygodnia obwiescilam jej zdalnie, ze w weekend zrobilam sobie wlosy na elektryczny fiolet i wyszedl super, wiec czekala do czwartku chyba, kiedy to mialysmy sie widziec na zlocie na demonstracje  i na moj widok zbaraniala (co akurat jej sie prawei nigdy nie zdaza – baranienie to jednak moja domena), gdyz permanentna rzekomo farba electric violet, w ciagu tych 4 dni, po 2, góra 3 myciach glowy przeobrazila sie w kolor... MALINOWY!!
Co zdegustowalo mnie w takim stopniu, ze kompletnie to wyparlam i nawet nie uzalilam sie przyjaciolce gdy to nastapilo, wiec dElvix na moj widok dluzsza chwile ukladala sobie w glowie taktowna forme pytania, ktore rozebrane do szkieletu brzmialo by “i gdzie masz qrw@ ten fiolet?”.