Description

Wspomnienia mniej lub bardziej biezace, bo technologia wyparla potrzebe pisania listow i nawet maili do bliskich i blizszych i tych calkiem oddalonych

Wednesday 27 March 2019

Niszczyciel nie wybiera - czyli czasem rzuca sie na czlowieka nawet zarcie.

I nawet wcale nie mnie chodzilo bezposrednio.
Tylko posrednio.
Agresywne zarcie - ukradzione z czelusci internetów.
Otóz najpierw zarcie rzucilo sie na mnie za posrednictwem mojej znajomej, co wlasnie ja odwiedzalam.
W niedziele mianowicie wybralam sie, pod przymusem, na mój pierwszy w zyciu karbut.
Znaczy Car Boot Sale. Znaczy taki nasz pchli targ.
Karbut to nasz narodowy sport na wygnaniu - znaczy na Rodacy na Wyspie maniacko, jak wynika z moich obserwacji wizytuja mniej lub bardziej lokalne karbuty i ja w pierwszych latach bylam swiece przekonana ze wizyta na "karbucie", a wrecz nawet na "karbudzie" oznacza wizyte w jakiejs instytuacji, albo wrecz centrum handlowym i dopiero M mnie uswiadomila co to jest.
Mylaca byla wymowa, znaczy ze na tej "karbudzie" i to ze slyszalam o tej budzie wylacznie od tej garstki rodaków, jaka wówczas znalam.
Obecnie garstka sie nawet zmniejszyla, ale instytucja Car Boot'a zostala mi wyjasniona i oczywiscie od razu wiedzialam czemu brakowalo mi skojarzen gdyz jako wyjadacz filmów raczej amerykanskich niz wyspowych znalam sie  widzenia z intytucja Garage Sale (wyprzedaz garazowa, czyli).
Tak czy siak, po przeszlo 12 latach ciaglej sluzby w Kolchozie na Wyspie, pierwszy raz nawiedzilam Car Boot Sale.
Zeby tradycji stalo sie zadosc to nawet cos tam kupilam (delvix, jak czytasz to sie nastaw).
Ale nie o karbucie mialo byc tylko o atakach zarcia.
Wialo tak, ze w kieleckiem to cisza morska panuje w porównaniu, wiec handel byl maly i szybko sie zaczal zwijac i jak znajoma skonczyla zakupy na okolicznym Targu - bo obie instytucje w jej okolicy funkcjonuja obok siebie, to udalysmy sie kawalek dalej do miejsca o nazwie "Pan Los" (Mr Moose) cele mspozycia lunchu.
Z racji tego, ze na Wyspie na lunch bardzo popularne sa dwie potrawy, które sa wszedzie, Pan Los, obok swoich flagowych lodów w wielu odmianach oferowal tez podstawowe opcje wytrawne czyli: kanapki cieple i zimnie oraz pieczone ziemniaki. Zwykle dostepna bywa tez zupa, ale Pan Los nie reflektowal wic nie bylo zupy.
Zas z racji tego, ze ja ziemniaki pieczone jadam wylacznie z serem i fasolka w sosie pomidorowym (nie mylic z fasolka po bretonsku - chodzi o tzw baked beans), a takowej opcji nie bylo, a kanapki jakie by nie byly, moim wlasnym sie nie umywaja, a juz do standardu przebrzybrzydlego, którym (standardem) swego czasu bylam rozpieszczana (to bylo zanim nastapila faza salatek sledziowych i pikników biurowych oraz faza separacji) to mnie jakies nedne kanapiny w jakims Panu Losiu nie wzruszaja, okazalo sie ze osobiscie reflektuje wylacznie na clotted cream tea oraz crumpet'y z maselkiem.
Kolezanka zas zadysponowala sobie ten pieczony zeimniak z maslem i zielskiem.
Zielsko skladala sie z naparstka coleslawa (wszak to nie hAmeryka, zeby porcje rzucaly na kolana obfitoscia, raczej rzucaja na kolana swa skromnoscia) oraz garstki trawy. To znaczy roszpunki (🧿), nieco cebuli, odrobine jakiegos innego zielska salatowego.
Ja zas dostalam dokladnie to co zamówila, a nawet nieco wiecej, bo scone byl gesto nabity rodzynkami, czego sie obawialam, ale i tak ilosc mnie zastrzelila.

Foto by Znajoma, na boku talerze truchla winogron wydlubane przed rozkrojeniem scona.
W tym naparstek z mleczkiem do herbaty.
Kolezanka przystapila do posilania sie goracym kartoflem i prawie przyplacila to zyciem bo zachlannie pchajac kartofel do geby nie zwrócila uwagi na temperature substancji i okazalo sie z nienacka, ze uprawia cos w rodzaju ksztuszenia sie i hyperwentylacji rozgladajac sie panicznie wokolo.
Przestraszona pomyslalam sobie, ze ranygorzkie, my jestesmy jej samochodem, a ja nawet nie wiem jak dojechac z powrotem do miasteczka w razie draki, pomijajac fakt ze nie maja tam urazówki.
Udalo mi sie zgadnac ze przelyka ubergoracy kartofel i cierpi, wiec zapytalam czy dac jej mojej chlodnej trucizny. Nie chciala, ale zapytala "do you have milk?" co moglo byc zinterpretowane dwojako - czy bedziesz uzywala mleko w swojej herbacie, lub czy dostalas mleko.
Odparlam równie niejasno ze tak, nie i podalam jej naparstek.
Po opanowaniu dramatu obwiescilam stanowczo, ze nigdy wiecej nie jezdze z nia jej samochodem, bo w swoim przynajmniej mam nawidakcje i bym jakos jej zwloki chociaz do domu dowiozla, na co znajoma zaczela sie smiac, ze oto dzwonie do jej meza i mówie
"Czesc, mam dobra i zla wiadomosc - dobra jest taka ze poranek byl bardzo mily i udal nam sie lancz, zla taka, ze malzonka sie udlawila goracym kartoflem i opuscil ten lez padól. Gdzie mam ja dostarczy?"
Slowo daje nic nie zmyslam.
I wcale jeszcze nie doszlam do klu pierwszego agresywnego zarcia.
Otóz znajoma, niezrazona agresywnoscia goracego kartofla, kontynuowala konsumpcje.
A ja pozeralam crumpety wiec tak srednio zwracalam na nia uwage, bo crumpety maja to do sibie ze sa nieszczelne i trzeba uwazac jak sie ja zre zeby sobie gorsu nie upaprac maslem.
Nagle znajoma mówi do mnie, pokazujac na trzymana w reku papierowa saszetke, z której przed chwila sypala cos na swoja tra... erm... salate.
"Chcialabym cie poinformowac, ze to jest cukier"
i patrzy na mnei wyczekujaco.
W pierwszej chwili myslalam, ze spodziewa sie albo pochwaly lub krytyki za nowatorskie podejscie do wytrawnych salatek, ale przeciez ja sobie na wystepach u diabla kupilam dressing salatkowy malinowy, wiec to mnie to wcale nie wzruszylo, ale widac bylo ze oczekuje jakiejs reakcji to rzeklam:
"Kochana, biorac pod uwage ze jesz roszpunke, co juz powinno byc karalne, to to czym ja sobie posypujesz, nie ma juz zadnego znaczenia w moich oczach"
Oczywiscie rozparskalam ja zgodnie z intencja, ale widac nie o to chodzilo bo nadal patrzyla wyczekujaca majtajac mi przed nosem na wpól pusta saszetka.
"??" spojrzalam pytajco.
"Bo nie ma soli"
"A co musisz sobie czyms posypywac kompulsywnie i z braku soli poszlas na cukier?"
"NIE! Myslalam, ze to sól!!"
No to tu juz sie ubawilam, bo chec posypania zielska sola kompletnie rozumiem i wrecz popieram (nawet jesli to roszpunka, wszak tej abominacji nic juz nie zaszkodzi).
Kontynuujemy pozywianie sie, ja juz na etapie scona pelnego zmumifikowanych winogron.

Apropos - z jakiegos powodu na wyspie, na pytanie czy cos ma w sobie rodzynki, jesli owa potrawa ma w sobie sultanki (tez wszak rodzynki tylko na sterydach) slysze zawsze zapewnienie, ze nie, skad, rodzynek nie ma. Czasem jak ktos jest obdarzony sraczka werbalna to doda z rozpedu, ze sa te sultanki i jestem uratowana, ale zwykle nie bo przeciez to kompletnie co innego (my ass) i jestem w czarnej d...ziurze z wydlubywaniem tych zmumifikowanych winogronowych truchelek z potrawy, a chocbym nie wiem jak wydlubywala zawsze ta ostatnia, przeoczona bedzie w ostatnim kesie potrawy i popsuje mi caly posilek. Winogron tez nie lubie, wiec przynajmniej jestem konsekwentna.

Kolezanka miala przed soba jeszcze kubel goracej czekolady, wiec wykanczala tego ziemniaka i wlasnie byla na etapie skórki, która (podobnie jak z mojego dziecinstwa skórka od chleba wymiatalo sie jajecznice z patelni) zaczela wymiatac resztki masla z talerza.
"Och!!"
"Co tym razem?"
"No bo zapomnialam o tym cukrze i teraz ma ziemniaka na slodko!"
No i tak wlasnie wygladala pierwsza kontrowersja miedzy zarciem, a osoba w moim otoczeniu.
Dwa dni pózniej Fader mi wyznal, ze poprzedniego dnia (czyli zaraz po bojowym cukrze i agresywnym kartoflu) mial on przygode w kuchni.
Otóz mial w planach miesko na goraca z sosikiem improwizowanym (tylko biedny nie zdawal sobie sprawy ze stopnia improwizacji jaka na niego czychala) z tego co wycieklo z mieska podczas pieczenia dzien wczesniej), zasmazana marcheweczka i tylko zabraklo mu zsiadlego mleka na popitke wiec zeby nie bylo tak smutno to zrobil sobie do popijania herbate.
Z racji posiadanie na stanie cukrzycy typu drugiego, herbata cukru nie zawierala, ale byla slodka za pomoca slodzika.
A trzeba Wam czytacze widziec, ze Fader nie bierze jenców jesli idzie o slodzenie herbaty i niezaleznie od wielkosci naczynia, laduje don 2 ziarenka slodzika, czyli odpowiedznik 2 lyzeczek cukru. Czasem co prawda narzeka, ze przeslodzil bo ma juz odruch na dwa pykniecia nad naczyniem i potrafi to zrobic nawet do literatki.
Zasiadl zatem Fader do obiadu i zajada. Nagle po cos sie odwrócil i zrobil to tak energicznie ze lokciem tracil szklanke, wciaz pelna, a ta radoscie stracila równowage i rozchlapal cala zawartosc dokola.
Fader w nerwach rzucil sie ratowac sytuacje, szczescie nie stracil nic wiecej - ja w takich sytuacjach zamieram co pozwala mi zwykle uniknac dodatkowych gwaltownych ruchów i reakcji i dalszych strat - osuszyl bufet, sklal siebie, szklanke, herbate i wszechwiat ile sil w plucach, a nastepnie zasiadl z powrotem do posilku,
Zdziwil sie tylko, ze ma taki pelen talerz, bo zdawalo mu sie ze tego sosiku nie bylo jakos szczegolnie duzo, ale na tym poprzestal i przystopil do szuflowania.
Sosik okazal sie byc slodki i o wybitnym herbacianym smaku.
Czesc herbaty ze szklanki (a mowa tu o kubku z arcoroc'u, a nie o szklance w oprawce itp, no nie?) najwyrazniej w swiecie wybrala na swój cel jego talerz.
Szkoda mu byl wylewac, bo i ziemniaki troche juz zdazyly tym nasiaknac, wie zjadl potrawe, tym samym nadajac posilkowi typu "dwa w jednym" noweg oznaczenia - Obiadokolacja moze sie ze wstydu schowac - obiadoherbata rulez!

Kurtyna.

Tuesday 19 March 2019

Dlaczego mRufy nie nalezy puszczac samopas na wystepach goscinnych?

Otóz dlatego, ze zawsze cos nabroji.
mRufa.
Znaczy ja.
Tym razem zamierzam dokonczyc relacje z wyprawy do Belgii. Tej ostatniej - ta pierwsza jeszcze czeka na swoja kolej.
Czyli jak to w serialach robia:
W poprzednim odcinku zostala przez moja nowa nie-wirtualna kolezanke, Matylde podwieziona pod sam dworzec.
Na tym dworcu w bezpiecznej przechowalni spoczywala moja walizka, a ja mialam zapas czasu, nie ze jakies wieki, ale do otwarcie odprawy mialam prawie godzine.

Padal deszcz, wiec choc samochód byl dosc blisko wejscia na dworzec, to zdazylam zmoknac na tyle zeby troche mi sie zwazyl dotychczas doskonaly nastrój.
A moze bylo to przeczucie nachodzacych zdarzen?
Plany mialam ambitne by myslalam, ze po pobraniu walizki udam sie jeszcze do sklepu na terenie dworca i dokupie troche lakoci dla dzieci M&Msów (tak, mialam te zelki dla nich ale to bylo troche malo bo dzieci przysposobnioncyh mam tu kilkoro, a i dla CO chcialam cos nabyc), a nastepnie cos zjem przed podróza.
Okazalo sie, ze podjechalysmy pod drugi koniec dworca, a jest on dosc przestronny i w pierwszej chwili troche sie sploszylam, ze jestem na niewlasciwym dworcu.
Szczesliwie w oddali dojrzalam znajome znaki wiec uspokojona ruszylam dziarsko przed siebie.
Po stosownej chwili - to na prawde jest dluuuuugi dworzec - dotarlam do przechowalni.
Przechowalnia okazala sie pusta.
ukradzione z internetów - patrz stopka na obrazku
Znaczy nie ze ktos ukradl wszystkie przechowywane manele, tylko ze byla bezludna.
Nie zaskoczylo mnie to nadmiernie, bo jak oddawalam manele tez wygladala na pusta.
Poczekalam kilak minut, ale nic sie nie zmienilo, a czytanie napisów po francusku i flamandzku idzie mi nadal dosc slabo, wiec troche sie zaczelam denerwowac.
Najpierw tylko czekalam.
Pózniej podeszla druga pacjentka i stala i czekala ze mna.
Poki czekala to i ja sie nie spinalam nadmiernie, ale lekki niepokój zacza mi sie zakradac w okolice sledziony.
Pacjentka w koncu zrezygnowala.
Podeszla druga osoba, zapytala chyba nawet po angielsku czy ja czekam, odparlam ze tak, ale ze nie bardzo wiem jak zwrócic na siebie uwage kogos kto jest w srodku.
Osoba byla sympatyczna i nawet nie popukala sie w glowe kiedy pokazala mi przycisk dzwonka.
Slowo daje wczesniej go tam nie bylo (czytac: nie zauwazylam go wczesniej).
Ale jak juz go zauwazylam to zaczelam nim dzwonic co kilka minut.
No powiedzmy co 5, bo to jednak sporo czasu jest.
Tak mnie sie zdawalo.
Po jakims kwadransie tych cwiczen zaczelam sie denerowowac bo nikt wiecej nie podchodzil. ani z jednej ani z drugiej strony okienka.
Przeczytalam wszystkie niezrozumiale napisy po raz kolejny.
Upewnilam sie ze to calodobowa instytucja.
Pozalowalam, ze nie moglam skorzystac ze schowków samoobslugowych.
Czekalam dalej.
Zegar zaczal pokazywac ze do odbrawy mam mniej niz 30 minut. Niby wciaz spoko, ale zaczelam sobie juz wyobrazac jak to bagaz zostaje, a ja wracam bez - rozpacz, czekam na bagaz i nie zdazam na pociag, a to ostatni w dniu dzisiejszym - dramat.
O te samoobslugowa szafke to juz sobie plulam w brode tak, ze na podlodze zaczela tworzyc sie kaluza.
Dzwonilam i czekalam, czekalam i dzwonilam, w myslach najpierw podziwiajac oblsuge, bo wymózdzylam sobie ze po prostu posneli tam w chwili malego oblozenia i moje dzwonienie nic ich nie wzrusza.
Pózniej to nawet pomyslalam, ze moze nie tylka spia, ale to juz nie wnikajmy.
W koncu przypomnialam sobie ze to nie Francja i nikt tu nie ma uczulenia na angielski i udalam sie na poszukiwanie pomocy.
Pierwszy zaczepiony czlowiek z obslugi niestety byl chyba Francuzem.
Ale jak sie zapre to sie latwo nie poddaje - poszlam szukac informacji dworcowej.
Najblizsza informacja okazala sie kolejowa, ale panie z obslugi odwrócily mnie we wlasciwa strona i wypchnely na dalsze poszukiwania.
Wrócilam peofilaktycznie po drodze do okienka poczekalni, ale nic sie nie zmienilo, a dodatkowo wypatrzylam, ze pomieszczenie jest zamkniete od srodka z kluczem w zamku wiec jesli jest to jedyne wejscie/wyjscie to nawet nie damy rady ich otworzyc kluczem zapasowym!
Tu troche mnie scisnelo w dolku, bo pomyslalam, ze jesli obsluga na przyklad zaslabla to omatkojedynokochano.
Czas plynal, wiec ruszylam z kopyta do tej informacji.
Informacje znalazlam, odczekalam swoje w kolejce i wyluszczylam problem sympatycznej pani za szybka.
Pani troche mnie w pierwszej chwili wziela za panikare i usilowala przekonac ze powinnam zadzwonic dzwonkiem i cierpliwie poczekac, bo moze oni sa zajeci w glebi i to kilka minut potrwa zanim dotra do okienka.
No to jej odparlam, ze ja zanim tu przyszlam to czekalam bardzo cierpliwie przeszlo 20 minut (chyba nawet przeszlo pól godziny, ale juz nie badzmy drobiazgowi) i troche sie martwie czy tam wszystko w porzadku bo to troche dlugo.
Pani sie przejela, ze te 20 minut to faktycznie dosc dlugo i zaczela dzwonic.
Najpierw musiala numer do przechowalni zdobyc, a to wymagalo dwóch telefonów, a pózniej zaczela dzownic do przechowalni.
Nikt nie odbieral i po wyrazie jej twarzy widzialam jak przestaje mnie uwazac za spanikowana paranoiczke.
A czas plynal i moja odprawa wlasnie sie zaczynala.
Pani z informacji powiedziala ze zadzwoni do nich za 5 minut i ze mam poczekac.
zeszlam na bok i czekam.
Druga próba byla sukcesem i zalecono mi udac sie do okienka.
Do okienka pobieglam tak szybko jak juz dawno nie bieglam.
W okienku byl ten sam facet który pobieral ode mnie bagaze i nawet nie zawraccal sobie glowy kwitkiem tylk od razu pobral moja walizke z dolnej pólki i mi ja wydal. Oczywiscie usilowalam go przepraszac za te panike, ale chyba musialam nie byc najgorszym przypadkiem w jego karierze bo tylko wzruszyl ramionami, ale nawet nie prychnal na mnie ani nic. Przynajmnie nie na glos ;).
No moje plany ze cos-tam-cos-tam sklepy nie bylo juz czasu.
Na fali adrenaliny niesona odprawe przeszlam jak przecinak i uznalam, ze jednak zywnosc jakas na kolacje w pociagu sobie kupie. Udala msie wiec do kawiarni w poczekalni i stanelam kulturalnie w okienku, spokojna, ze cokolwiek tam kupie bedzie lepsze niz to co moze mi zaoferowac moj adoptowana kraj.
Przede mna stala w kolejce drobna dzieweczka - no dorosla baba to pewne ale dopuszczam, ze jeszcze po tej mlodszej stronie 30tki.
Znaczy pokolenie Y.
Kolejka troche byla dlugawa, w sensie, ze dluzsza niz chlodnie z pozywieniem, ale przesuwala sie znosnie. Ja moimi manelami - znaczy walizka i torebke, dziewczka przede mna mil tego towau jakby wiecej. Ni z tego ni z oweg oodwrócila sie do mnie i cos wymamrotala patrzac na mnie wyczekujaco. Nie bardzo wiem co wymamrotala, bo doslownie mamrotala, nawet po angielsku ale z ciezkawym azjatyckim akcentem i bardzo cicho. Cos tam bylo o tej kolejce, ale slow odaje ni cholery nie moglam zatrybic co to bylo - pewnei ta adrenalina jeszcze mi uszy przytykala, ale cala soba sygnalizowala, ze czegos ode mnie oczekuje. Odparlam kulturalnie, ze "I beg your pardon?" myslac, ze powtórzy, ale ona tylko odwrócila sie do mnie tylem i kompletnie zignorowala.
Tak z perspektywy czasu i tego co bylo dalej to zgaduje, ze albo mialam jej te torby poniesc, albo zrobic za nia zakupy.
Ale moze sie myle i pytala sie czy chcialabym z nia zagrac w bakarata zeby zabic czas czekajac w kolejce...
Kto wie.
Kolejka sie przesuwala, a ja przestalam zwracac na nia uwage i skupilam sie na wyborze pozywienia. Wybór byl skromny wiec wybralam ten belgijski wafel (no co poradze Matylda, ja je nawet lubie byle nie czesciej niz raz na 2 lata ;) ) o jakas kanapke-okryjbide bo wybór tego wieczora byl mikry. Dalej byly pólki z napojami, troche trudniej dostepne bo akurat byly uzupelniane, niemniej jednak dostepne, bo ta cala sekcja jest samoobslugowa.
Kolejka oczywiscie utworzyla sie dalej i za mna.
Zblizamy sie do kasy.
Dziewczatka przed mna nagle odwraca sie do mnie znowu, ale ignoruje mnie (i slusznie) i zwraca sie do osoby za mna slowy "Prosze mi podal Cole". Toenm tak oczyistego oczekiwania, ze w tym momencie nie strzymalam i w myslach nazwalam ja Hinduska Ksiezniczka.
Osoba za mna - kobieta chyba po drugiej stronie 50tki popatrzyla na nia jak na jakies zadkie zjawisko atmosferyczne, uniosla brew i nawet chyba ramionami nie wzruszyla.
Ksiezniczka poddala sie, a osoba za mna spojrzala na mnie tak jakby mówila "ty tez to slyszalas?". Wzruszylam jednym ramieniem i temat zostal zamkniety.
Przy kasie ksiezniczka poprosila o capuccino i cole.
Chlopak za lada az sie rzachnal - przeciez Cola stoi tam, dlaczego jej sobie sama... tu spojrzal na nia, machnal reka i poprosil kolege, który zapelnial pólki o podanie mu stosownej flaszki i przystapil do produkcji capuccino. W tym czasie chyba druga kasa obsluzylam mnie od lady odeszlysmy w tym samym czasie - Ksiezniczka z mocno nadeta mina i mocno dostojnym krokiem, a ja w tempie takim, ze Aston Martin Vulcan by mi pogratulowal pierwszorzednej turbosprezarki w silniku, bo obawialam sie ze faktycznie zadysponuje zeby jej bagaze poniosla.
Nie moglam sie nadziwic, tupetowi takiego mikrego stworzenia, az sobie przypomnialam moje hinduskie kolezanki - i to ze system kast jest jednak bardzo silny. Moja dawna sasiadka biurkowa z kasty kaplanskiej nawet jak za cos dziekuje, to takim udzielnym i laskawym tonam jakby to ona robila dziekowanemu przysluge. Druga z kolei okropnie nie lubi oddawac pozyczonych pieniedzy. Raz pozyczyla mjej kase na naprawe samochodu bo nabroila i chciala ukryc przed rodzina, a nie miala kasy wiec zeby nie placila odsetek kredytowych pozyczylam jej na miesiac albo i nawet dwa kwote X. Po miesiac po uzgodnionym terminie zwrotu i delikatnym przpomnieniu z mojej strony, oddala mi 90% kwoty X. Okropnie nie lubie sie upominac o takei rzeczy jak pieniadze od osób które lubie wiec moja strata, jednakowoz byl to ostani raz kiedy zaoferowalam jej taka usluge. Dodam ze ni bylo to 50 zlotych. do 50 zlotych to my sobie z delvix nawet nie oddajemy pieniedzy
Podróz pociagiem byla prawie komfortowa. prawie bo chociaz siedzialam sama w rzedzie to w innyc hwagonach musialo byc ciasniej i najpierw jakas wloszka przylazla klócic sie z kims przez telefon, bardzo glosno, a jak polaczenie sie zerwalo bosmy w tunel jakis wjechali, a moze przekroczyli granice z Francja obrazon wymaszerowala dalej, nastepnei wsiadl jakis obywatel o korzeniach z Afryki i bez sluchawek ogladal kazanie jakiegos kaplana ze swojego kraju, az go zmozyl sen. Niestety zajal cudze miejsce i ktos go wygonil on zas usiadl, znowu na dziko, blizej mojego rzedu i znowu zaczal sie usypiac tym kazaniem.
Z tej zlosci zjadlam kanapke chociaz wcale nie bylam glodna, a naprzeciwko mnie - bo mialam miejsce przy stoliku, dosiadl sie, tez na dziko, chyba-rosjanin-albo-inny-obywatel-bylego-ZSRR i zaczal jesc paluszki krabowe z jakims mazidlem wideo-rozmawiajac ze swoja polowica czy tam inna narzeczona.
Nie wiem czy te pluszki krabowe czy to mazidlo capily tak, ze balam sie przez chwile ponownego spotkania z ta kanapka!
Ale przezylam bez buntu fizjologicznego i wyprulam z pociagu, przeszlam kontrole (lekko zaskcozona, ze znowu kontrola, bo jakos tak zwykle bylo, ze kontrola byla tylko po jednej stronie), rozpedem dotarlam do samochodu ruszylam.
Daleko nie pojechalam albowiem bramka jak to bylo do przewidzenia nadal mnie nie rozpoznawala, ale zbrojna w zapewnie panów z obslugi parkingu, sprzed 4 dni pokonalam te przeszkode bez nadmiernego mrugania.
Dalej to juz tylko byly 2 godzinki jazdy mniej wiecej i nastapil koniec wycieczki pt Zdobywanie nowych sprawnosci w Belgii.

Monday 11 March 2019

Dlaczego Wyspa przestala byc potega kolonialna? Czyli Katastrofy Naturalne w Kolchozie.

Zbieram sie do tej opowiesci jak sójka za morze, a rzecyzwistosc dodaje nowe epizody.

Zaczelo sie od niespodzianego prysznicu nad biurkiem Horror, jakies 6-7 lat temu.
Nikt sie tym za mocno nie przejal.
A juz na pewno nie ja.
Minely lata, pokatne ploteczki doniosly mi, ze budynek posiada rózne instalacje nie serwisowane od przeszlo dekady, ale oszczednosci itp.
Sarkastycznie pomyslalam, ze niech sie nie zdziwia wysokoscia tych oszczesdnosci jak cos w koncu powaznie nawali (fraza której uzylam byla nieco bardziej dosadna tak miedzy nami mówiac).

Zla godzina tylko na to czekala i jak F-117 Nighthawk, niepostrzezenie smignela nade mna.

F-117, ukradzione z internetów
Minelo pare lat, niejasno kojarze ze cos pocieklo na Poddaszu, ale bez wiekszych konsekwencji, az nadszedl rok 2018, a precyzyjniej jesen i znowu pocieklo w Lochach.
Tym razem niejako po przekatnej od poprzedniego incydentu.
Przez pare dni bylo osuszanie i o sprawie prawie zapomnielismy.
Przyszedl Nowy Rok i nastapil ten incydent z brakiem poczucia humory wsprawie Uchodzców z IS, o którym juz wspominalam - znaczy pocieklo dosc poteznie znowu w Lochach.
Wypowiedzialam prorocze slowa, ze zaczne pracowac pod parasolka i w kaloszach, bo te prysznice sie przemieszczaja i jak dotra do Akwarium, to ja wole byc przygotowana.
Zblizyl sie luty i moja eskapada do Belgii (wciaz zalegam z raportem powrotnym, ale cierpliwosci, zaraz sie wyjasni skad takie poslizgi), z której wrócilam i powitala mnie wiadomosc od M
"Dobrze, ze Cie dzis nie bylo bo od piatku ogrzewania nie dziala."
Wbrew frywolnosci reportu okazalo sie ze nie byl to krótki incydent.
Okazalo sie, ze padl komponent ukladu ogrzewania, którego nie da sie od reki wymienic.
W Kolchozie nastala Epoka Lodowcowa.
Czlowiek przychodzil do pracy i jako zywo jak na budowie u sp Chmielewskiej (chyba 3ci tom autobiografii), zaobserwowalam nastepujacy fenomen: czlowiek wchodzil do biura, leniwie scigal okrycie wierzchnie, wytrzeszczal gwaltownie oczy i czym predzej wbijal sie w kurteczke z powrotem, dokladal czapke i rekawiczki.
Jedna kolezanka Akwaryjna na przyklad usilowala pisac na klawiaturze w lapkach (rekawicach bez palców) - nie zniechecam do eksperymentów, ale uprzedzam - nie nastawiamy sie na sukces!
Ja osobiscie doszlam do etapu 3 warstw pod kurtka, zeby kurtka miala jakis sens czyli - zebym mogla ja zdjac w biurze - oraz pracy w rekawiczkach palczastych - tez nie jest to najbardziej efektywna metoda w temacie pisania na klawiaturze.
Dowód - mRufa-Biurwa pracuje w rekawicach
Kolchoz zaroil sie od czapek z pomponami, bo w tym kraju gruba zimowa czapka nie ma racji bytu bez pompona.
Kantyna zaczela wydawac gorace napoje za free - tzn na tzw zeszyt, bo przeciez za friko nie ma nic, a za zeszyt placila smietanka Kolchozu - czyli pracodawca yours truly.
Naród kolchozowy oczywiscie czym predzej zaczal naduzywac tego przywileju i przychodzili ludzie jak osmiernice z osmioma kubkami w rekach (jak ktos byl studentem to zna ten nawyk - jak cos bezplatne to trzeba sie najesc na zapas, no nie? No to prosze sobie wyobrazic ze wyspiarze nigdy z tego nawyku nie wyrastaja. O rytuale "zakupów" po sprzataniu lodówek kolchozowych jeszcze nie opowiadalam, ale moze powinnam. Prosze sie uprzejmi upomniec jakbym zapomniala!).
Kantyna mimo, ze wiedziala iz zostanie oplacona poczula moralny obowiazek ukrócic te zapedy, bo chodzilo o rozgrzewani ludu, a nie o gromadzenie przez lud zimnych-goracych czekolad (bo najdrozsze) ma biurkach.
Dodam, ze w Kantynie pracuje zawsze conajmniej jeden rodak i jedna rodaczka, wiec jak wprowadzili reglamentacje - jeden kubek na lebka, to od razu wiedzialam dlaczego, bo zostalam poinformowana.
Ale zanim sie dowiedzialam to byly sytuacje, ze rylismy jak nornice w Akwarium, jakkolwiek by to nie brzmialo i ktos sie wyrywal z grupowym zamówieniem, bo nie bylo czasu, zeby wiecej niz jedeno sie wyrwalo i wyslannik wracal z polowicznym zamówieniem bo mu sie pieniadz skonczyl - za nadprogramowe napoje trzeba bylo placic, wiec szlam z czyims kubkiem, zeby na moje konto zdobyc zyciodajna kawe czy inna herbate, bo sama nie pijam goracych napojów, nie ze w ogóle, ale nie mam fazy co nie?
Ale wracam do sedna.
Okazalo sie, ze ta uszkodzona czesc to jest prawie tak rzadka jak Tygrys Tasmanski w 1993 i w calym kraju sa tylko 2 sztuki zapasu i sprowadzenie potrwa tydzien (teraz juz tylko jedna!?!).
Bo musza wiezc ja konno z John o'Groats i jedyna droga prowadzi przez Land's End, a po drodze trzeba zatrzymac sie w Stone Henge i odprawic egzorcyzmy, zeby wypedzic z zapasu zlosliwe poltergeisty.
No trudno, jak mus to mus.
Jako osloda wystapily nastepujace kwiatki:
w jednej z kuchni padl podgrzewacz wody, a ze nowa administracyjna zaczela rzady w trybie oszczedzania (dla obeznancyh z tematem - jest to model biznesowy pt "liczymy spinacze"), to z dwóch podgrzewaczy na kuchnie, stopniowo (wraz z psuciem sie owych urzadzen) zeszlismy do jednego.
Parter ma najslabiej bo a tylko 2 kuchnie, ale pozostale pietra maja po 3.
Rzecz dzieje sie na Poddaszu (2 pietro).
Email do Administracji:
'Zepsul sie podgrzewacz, grzanie nie dziala, nie moge robic sobie goracej herbaty. Koniec swiata, Armagedon i 4 rech jezdzców Apokalipsy oraz Clancy - córka wojny.'
Odpowiedz ADM, z nieco wymuszona kurtuazja na koncu.
'Prosze korzystac z innych kuchni, bo sa jeszcze 2. Bedzie naprawione jak naprawimy. Sorry for the inconvenience'
Odp do ADM
'Ale tam sa kolejki. A poza tym ja tu mam swoja herbate i mleko. Jak zyc? Armagedon, apokalipsa, epoka lodowcowa, jestem wynierajacym dinozaurem'
ADM kulturalnie podjelo rekawice, ale zaczyna uzywac sarkazmu:
'Prosze pójsc z herbata w kubeczku i mlekiem w drugiej lapce, albo wrócic do swojej kuchni i tam nalac mleczko. Oraz mozna tez korzystac z kuchni na pietrze. Nie ma zakazu'

Tu zapytalam sie kto to, ale okazalo sie, ze nie znam, jednakowoz jest to mloda osoba, rodowita wyspowa, bez urazy, ale mówiac wprost pokolenie "Milenial".

Ksiezniczka Milenialna z oburzeniem:
'Ale to jest Health&Safety(niezgodne z BHP - a BHP to swietosc i aksjomat) hazard chodzic po schodach z goracym napojem. Armagedon i Apokalipsa i na dodatek Obraza majestatu'
ADM traci cierpliwosc
'Prosze korzystac z windy. Jeszcze dziala'
Wylam ze smiechu juz przy sarkazmie.

Niestety F-117 Nighthawk nie skonczyl swojego zgubnego kursu nad nami.
Ale to za chwile.

W akwarium przemeczylismy sie tydzien, wprowadzajac karniaki dla kazdego, kto zapomnial zamknac drzwi do akwarium wchodzac lub wychodzac bo kolo poludnia od chuchania kilku osób zaczynalo sie robic moze neico armoatycznie, ale temperaturowo znosnie.
We wtorek po po naprawie Kolchoz byl jeszcze zimniejszy niz przed, a ktos z nas odkryl, ze z nawiewów wentylacyjnych wieje zimnem.
Zaprotestowalismy, mówiac ze ta odrobina smrodu nam mniej szkodzi niz dodatkowa porcja chlodu, ale administracja poinformowala nas, ze to koniecznosc bo uklad zamkniety i bysmy sie podusili.
Na co ja odparlam, a kolega P mnie poparl, ze biorac pod uwage sytuacje, jestem sklonna zaryzykowac uduszenie sie jesli unikne od tego hipotermii i hibernacji - mój organizam ma jakies geny niedzwiedzia brunatnego albowiem w niskisch temperaturach robie sie bardzo senna i usiluje hibernowac.
Niestety nie udalo nam sie pokonac socjalistycznej natury wyspowej administracji.
Minal kolejny dzien. Oznajmiono nam triumfalnie, ze grzanie dziala.
Organoleptycznie stwierdzilismy, ze owszem, nadal swietnie chlodzi. Oznajmiono nam ze trzeba system odpowietrzyc, a trwa to dosc dlugo, bo robi to jeden facet z kubelkiem, a ma do obskoczenia 500 zaworków ulozonych losowo, zas mapa systemu dawno zginela, no a on musi robic wszak przewy zgodnie z przepisami BHP!!
Pod wieczór zaczelo sie robic jakby mniej lodowato, wiec nabralismy nadziei.
Przyszedl kolejny dzien i przyniósl lodowata mgle na zewnatrz, a w srodku tylko chlody. Temperatura rzadko przekraczala 13 stopni, a w Lochach osiagala szatanskie 11 stopni.
To juz nawet w najczarniejszych czasach Planety Ojczystej wysylano nas przy takiej temp do domu.
Zasugerowalam, ze pewnie jakis geniusz wylaczyl grzanie na noc.
Zostalam zlinczowana, ze ABSOLUTNIENIEMOZLIWE, bo chodzil ocala noc.
Ja wiedzialam swoje i dalej sialam niepokój spoleczny i zlosliwe komentarze na temat walorów intelektulanych niektóreych pracowników administracji szczególnie zas kierownictwa.
Kolejnego dnia powiedziano nam, ze niechcacy ktos wylacznika czasowego nie dezaktywowal i grzanie na noc sie wylaczalo.
Triumfowalam w ciszy bo oczywiscie nikt mnie za lincz nie przeprosil.
A pod koniec dnia zrobilo sie na tyle cieplo, ze zdjelam wierzchni sweter!

Przez ten caly czas nikt nie wpadl na pomysl zeby sciagnac ogrzewanie przenosne - to znaczy ja uwazam, ze nasza szefowa administracji nie chciala zaplacic - a nasze propozycje przyniesienia indywidualnych grzejniczków (ja mam 3 z czasów gdzy mi grzejnik w sypialni zdechl w poprzednim kwadracie) zostaly storpedowane, ze nie wolno, bo stracimy ubezpieczenie (bylam bliska zlamania tych warunków ubezpieczenia, ale nie zdazylam). 
W polowie drugiego tygodnia dopiero padly slowa ze Kierownictwo przyjzy sie pomyslowi sciagniecia jakichs kombajnów do grzania. 
Co oczywiscie nigdy nie nastapil, bo juz zdjelam wierzchni sweter.

Wychodzac z pracy zegnalam sie z M zartujac radosnie, ze wreszcie koniec, gdy ktos ja zawolal bo na Poddaszu jest awaria zwiazana z woda.
Nieco sploszona tym komunikatem ucieklam z budynku zyczac jej powodzenia.
Otóz pocieklo z jakiejs rurki, ale dosc sporej bo jak poszlo to struga.
Geniusze wokolo stali i nagrywali na telefonach, zamiast pedzic i zamykac zawory z woda.
Nastepnego dnia byl piatek i wejscie do budynku powitalo mnie napisem - Zalalo nas.
Okazalo sie ze zalalo istotnie, ale cieplo jest nadal, wiec moze jakos damy rade.

Tylko jedna z wind zostala z nienacka wyposazona w luksus w postaci wbudowanego prysznica.

Mnie sie to bardzo podobalo i juz robilam liste osób, które wysle na przestestowanie atrakcji, ale to cholernie Health&Safety znowu sie wtracilo i zamkneli te winde.

Ale zanim to nastapilo, to wydarzyla sie kolejna cudna konwersacja.
Kolezanka z poddasza poszla zglosic ten prysznic do zastepcy szefowej administracji (szefowa administracji i Administracja to dwie rózne instytucje. To pierwsze to funkcja kolchozowa odpowiedzialna za liczenie spinaczy obsadzone przez dwóch geniuszy, to drugie zas to konkretna grupa uslugowa odpowiedzialan za konkretne dzialania celem adminitrowania budynkiem, a takze pracodwaca M), którego chwilowo nie bylo na stanowisku pracy.
Nie bylo go dosc dlugo i jak wrócil to planowal isc na lunch ,ale nie dal rady bo rzucili sie na niego rozmaici pracownicy w sprawie tego prysznica. Wsciekly pognal do kolezanki z Poddasza z planem zrobienia jej awantury, ze nasyla na niego rozzarta tluszcze, ale zle trafil.
Bo akurat tej kolezankce z Poddasza ciezko podskoczyc.
Kumplujemy sie. Czy musze tlumaczyc wiecej? ;)
Nastapila taka rozmowa:
- W windzie cieknie woda, nie jestesmy przekonani czy to bezpiecznie?
- Bzdura. Nic sie nie dzieje, czego sie czepiasz.
- No nie wiem - woda i prad to slaba kombinacja, szczególnie jak woda cieknie z zarowek.
- Bezpiecznie. Przeciez sa zarówki w basenach.
- Ale to sa zarówki w wodoszczelnych instalacjach debilu, a te w windzie nie sa!
Nic nie koloryzuje - zastepca szefowej administarcji pobiegl pózniej do Administracji poskarzyc sie ze zostal zmieszany z blotem przez kolezanke z Poddasza.
Winda zostala zamknieta (jak mówilam wczesniej - F-117 Nighthawk jak zawsze niezawodny), a ja przy okazji dowiedzialam sie skad ten prysznic sie w ogóle wzial - otóz ten facet co te 500 zaworków bez mapy odpowietrzal, zostawil pod jednym nieco cieknacym wiaderko i rano jak wlazl tam celem kontynuacji pracy zapomnial o tym wiaderku i wchodzac z rozmachem kopnal pelne po nocy wiaderko, a woda poplynela jak mogla, a mogla wylacznie do szybów windowych.
Po tak atrakcyjnym finale nastapil weekend.

A w poniedzialek dostalam sms od kolezanki akwaryjnej informujacej mnie, ze pekla potezna rura (która okazala sie uszczelka od poteznej rury) ogrzewania (które okazala sie zwyklym wodociagiem) i poszla taka ilosc wody, ze Kolchoz stal sie luksuswym obiektem rekreacyjnym z relaksacyjnym basenem na kazdym pietrze, wiec dla celów zarobkowych przebranzowujemy sie w spa, a pracownicy niech sobie radza sami.
Jak sie dobrze przyjrzec to widac dodatkowe atrakcje w postaci deszczu z sufit
Dalej to sie okazalo, ze niestety spa sie nie sprawdzilo, bo podwieszane sufity zaczely spadac na kazdym pietrze, gdyz baseny musialy byc ciagle zasilane, a woda dostala sie pod podnoszone podlogi i niestety o ile zarówki w basenach to owszem przejda, to standardowe przewody wysokiego napiecia juz nie za bardzo.

No i teraz na powaznie:
Fadera zaklad tez zalalo. Pare lat temu. Mokre grube mury. Woda po kostki itp. Owszem mniejszy obszar niz Kolchoz, ale nawet patrzac proporcjami.
Zaklad (instutyacja edykacyjna dodam, wiec nie jakies milionery) jeszcze tego samego dnia sciagnal sprzet i fachmanów, wode wypompowany, a zalane mury osuszono w 3 dni. Mowa o kilku pietrach, owszem jedno skrzydlo, ale powiedzmy 1/3 Kolchozu.
Plus Kolchoz to glównie metalowy stelaz z kartongipsowymi sciankami dzialowymi.
Kolchoz, w kraju zdawac by sie moglo rozwinietym, fakt ze z Monarchia, ale mimo wszystko. Dawna potega kolonialna, jeden z glównych graczy w Unii (oczywiscie ogólnie bo w tej chwili to glównie czarna owca itp).
Ubezpieczenie zostalo wezwane dopiero 2 dni po zdarzeniu - i nie ze sie ociagali z przybyciem jakos szczególnie, tylko nie zostali wezwali od pierwszego kopa.
Wezwani ubezpieczyciele do oceninia szkód tez nie przybyli od reki, ale na drugi dzien, a sprzet do osuszania z agregatami, bo woda autentycznie dostala sie do kanalów z pradem, wiec prad zostal wylaczony po poludniu pierwszego dnia - dobre i tyle - nie zostal zamówiony dopóki ubezpieczyciele nie dali zielonego swiatla.
O pracy po zmroku nie bylo mowy, bo Health&Safety, wiec pierwszy tydzien zakonczyl sie tym, ze pozwolonow nam pobrac laptopy jesli ktos na weekend zostawil.
Pierwsze dni nikt poza grupka laptopowców nie mógl pracowac, a pierwsza dyrektywa Lochów bylo znalezienie lokalizacji dla kierownictwa. (!?!?)
Jako osoba bez internetu bylam jedna z tych odcietych od swiata i pierwsze dni spedzilam koczujac w kuchni Urosza i jego Polowicy. Drugi tydzien spedzilam pracujac na niestabilnym darmowym wi-fi pozyczonym wciaz od Urosza.
Pod koniec drugiego tygodnia bylam w tak swietnej formie, ze podczas spotkan zdalnych ignorowalam pytania, bo jedyne slowa jakie cisnely mi sie na usta byly w najlepszym przypadku niecenzuralne, a zwykle byly to po prostu inkantacje do Cthulhu.
W pierwszy tygodniu zle wiadomosci byly dawkowane, w drugim juz wiekszymi porcjami, az w koncu jawnie powiedziano nam, ze do konca Marca to bedzie suszenie, a naprawy i remonty to hohoho, albo i dluzej.
Polowa pracowników z finansów nie mogla pracowac, bo sa uzytkownikami PCtów, polowa reszty ma laptopy, ale maja sztywne IP wiec moga sie ugryz w trabke. Do ostatnie jchwili nie bylismy pewnie czy dostaniemy w lutym wyplate.
Kolchoz specjalizuje sie w rakcjach na katastrofy rozmaite i wsór innych podobnych organizacji bywa nazywany - uwaga, tu trzymamy sie mocno za brzuchy:
Hydraulikami Trzeciego Swiata.
Ladnie co? ;)
O dramatach zwiazanych z disaster recovery IT czyli nie wiem jak to sie moze po polsku nazywac, ale powiedzmy z uruchomieniem systemów w trybie awaryjnym i w lokalizacjach awaryjnych, bo owszem mamy cos takiego, ale podobnie jak instalacje w budynku, DR nie bylo od wdrozenia ani razu w pelni przetestowane - nawet nie wspomne, bo nawet teraz po tygodniu pracy w warunkach zastepczych nie umiem dopatrzec sie w nich humoru - a smiech przez lzy jakos mi nie lezy.

Ach - jeszcze wisienka na torcie - moi Wladcy z lochów po 3 tygodniach zamówili dla mnie gwizdek do mobilnego internetu!! Ja ten gwizdek chcialam kupic 3 tygodnie temu i dostalabym go w ciagu 2 dni. Ale nie dostalam zielonego swiatla.

I jak tak patrze na rózne inne aspekty biurokracji na Wyspie, regulacji, przepisów i innych takich, sa one wszystkie mistrzami w strzelaniu sobie stope, to ja jestem smiertelnei zaskoczona, nie tym co widze tylko tym, ze ten kraj kiedykolwiek byl jakakolwiek potega!
Przemyslowa czy Kolonialna.
Jedyne wyjasnienie - przez przypadek!

Z drugiej strony moze cos w tym bylo?

BO:
Obecnie siedze w biurze pokrewnej instytucji - tez charytatywnej.
Dzien przed przyjeciem nas pod skrzydla (Uchodzców z Kolchozu) padlo u nich ogrzewanie.
Znowu to samo Deja vu, co nie?
Na drugi dzien kazde pomieszcznie mialo przenosny grzejnik, wynajety z firmy która specjalizuje sie w wynajmowaniu grzejników.
A dwa dni pózniej ogrzewanie naprawiono.

Kurtyna.