Description

Wspomnienia mniej lub bardziej biezace, bo technologia wyparla potrzebe pisania listow i nawet maili do bliskich i blizszych i tych calkiem oddalonych

Friday 8 November 2019

Co mozna znalezc podczas poszukiwania browaru?

Po wyczochraniu Tapira i przebraniu sie w zapasowa kurtke, nie podeptana przez gang malych kangurów, zasiadlam do Czerwonej Blyskawicy i zaczelysmy sie z Kuzynka zastanawiac co zrobic z tak milo rozpoczetym dniem.
Z racji lokalizacji naszej i nie tylko padl pomysl, ze poszukamy sobie jednego z kilku lokalnych browarów, w konkretnie tego najstarszego, bo piwa mieli smakowite - Kuzynka przetestowala, a z moich dotychczasowych doswiadczen wynikalo, ze wizyta w takim browarze zwykle dawala opcje degustacji produktów przed zakupem, a mnie zamajaczylo sie zakupienie kilku próbek. Nie wnikajmy dla kogo, bo byla to chwila slabosci, której nie uleglam dodam z duma, acz wylacznie ze wzgledu na niesprzyjajace okolicznosci.
Winnice nas nie interesowaly, bo ku memu zaskoczeniu Kuzynka wyznala, ze nie przepada, co sprawilo ze musialam sobie przewartosciowac rózne rzeczy albowiem od lat tkwilam w przekonaniu, ze Kuzynka wlasnie wino lubi. A tu taka niespodziaka.
Mnie osobiscie bylo to obojetne bo ja ani wina ani piwa nie uzywam (tak, wiem na festiwalach piwa bywam co jakis czas), ale wina nie cierpie wrecz organicznie (co wyjasnia czemu na fetiwalach wina nie bywam).
Wbilam wiec w nawidakcje kod pocztowy, bo kombinacja ulicy i kodu na mojej nawidakcji nie istniala, a przywyklam ufac bardziej kodom, byc moze nie calkie mslusznie.
I ruszylysmy.
Trasa byla dosc krótka, ale troche mnie zaczelo niepokoic systemateyczne zwezanie sie dróg jakimi mialam podazac.
Na ostatnim skrzyzowaniu wpadlam w rzetalny stupor, bo nawidakcja zalecala mi jechac prosto, a prosto to byl wylacznie las.
Z droga, owszem, ale las i z droga raczje lesna.

To byly mile zlego poczatki czyli pierwszy kawalek lesnej drogi.
Ale dosc dobrze ubita wiec zaryzykowalam.
Jakas mile w las oznajmilam Kuzynce, ze cos jest na rzeczy albowiem wylacznie z nia udaje mi sie wpier***ic w takie lesne drogi i omc bezdroza (tu przeleciala nade mna zla godzina), wiec w zasadzie nie mam czemu sie dziwic, ze dalo nam sie to równiez w kraju w 90% pozbawionym lasów, ale parlam dalej, bo nawidaktor mi mówil mi ze jeszcze troche.

tu widok wraz z Mapka okolicznosci drogowych i istotnie owa omc droga która wciaz sie zwezala i robila wyboista.
Raz musialam przepuscic rowerzyste, który walil na mnie taranem jak ta owieczka w Irlandii. Minelam w koncu jakies rozwidlenie z wiazdem jakby na pole i pociagnelam dalej, az w konczu oczom mym ukazal sie ... nadal las, a droga juz od dluzzej chwili nie tak pieknie ubita, robila sie wrecz dla zwyklego samochodu nieprzejezdna, a jej szerokosc (a raczej brak szerekosci) wykluczala zawrócenie.
Nawidaktor twierdzil, ze pozostala mi jeszcze mila albo i ponizej do celu, ale przestalam w sobie czuc ducha odkrywcy i zdobywcy, bo jakie by to piwo nie bylo dobre, nie bylo warte porysowanej karoserii czy tfu-tfu gumy w srodku lasu.
Nieco sploszona oznajmilam, ze sie poddaje i ze Kuzynka ma sie modlic do bóstw motoryzacji zeby nic za nami sie tu nie pchalo bo ja sie musze wycofac do jakiegos szerszego miejsca celem zawrotki i ruszylam tylem.
Informuje uprzejmie, ze do jazdy ciaglej tylem kamerka cofania jest przydatna, ale nie az tak jak sie moze niektórym wydawac - no chyab ze po zmroku, bo wówczas owszem.
A jazda tylem w linii prostej jest dla mnie wyzwaniem na równej drodze, a co dobiero na wyboistej i w lesie.
Wycofalysmy sie do owego rozwidelnia, które pozwolilo mi zawrócic (tu kamerka cofania oddala nieocenione uslugi, bo wbrew pozorom rozwidelnie nie przypominalo Placu Defilad, ani nawet drogi dwukierunkowej) i ruszylam do tego ostatniego skrzyzowania przed lasem.

Pamietajac zgrubnie wyglad mapy pojechalam nas w prawo i ignorujac protesty Nawidkacji jechalam tak dlugo, az trafilam na miejsce gdzie moglam zaparkowac - mianowicie - przed supermarketem.

Tam dluzsza chwile bladzilysmy nosami po mapie, nastepnie po ekranie mojego telefonu bo usilowalam wypatrzec jakis bardziej sesnowny adres, taki dla turystów, który na stronie nie byl ujawniony, a co gorsza mimo godzin otwarcia, nigdzie ni bylo opcji typu "wycieczka po browarze" czy tez "degustacja", ale mozliwosc, ze Browar dla zwiedzajacych nie jest otwarty wyparlam kompletnie i w koncu ruszylysmy.

Droga tym razem byla asfaltowa i dosc dlugo bardzo zachecajaco szeroka, az w koncu nastapilo skrzyzowanie które zabralo nas na droge bardzo waska, ale nadal uczciwie asfaltowa i po pewnym czasie taranem rzucila sie na nas kobieta spieszona.
Przepuscilam ja grzecznie boczkiem, a ona sie usmiechnale jakims takim wiedzacym usmiechem, ze poczulam lekki niepokój.
Kuzynka wysnula przypuszczenie, ze obecna droga laczy sie z ta poprzednia lesna, co wydalo mi sie prawdopodobne, ale parlam dalej.

druga droga - prawie tak samo waska jak ta lesna, ale nadal uparcie asfaltowa i równa.
W koncu uznalysmy zgodnie, ze to nie mozliwe, aby taka droga prowadzila jako glówna do browaru i ze to pewnie jest droga dostawcza, a wizja cysterny lub tira z piwem idacego na mnie taranem mocno mnie zdegustowala, wiec zawrócilam przy najblizszej okazji i zaczelam nas wyjezdzac.

W polowie zatrzymalam nas celem wbicia w nawidakcje jakiegos innego koordynatu - juz nie pamietam czy by to drugi browar, równie niedaleki i równie enigmatyczny co do otwarcia dla zwiedzajacych, czy moze promenada w Shanklin, ale cos tam wbilam i ruszylam dalej.
Po przejechaniu paru mil ukazal mi sie z nienacka znak pt "Mermaid Gin Distillery". (Mermaid - Syrena (morska, nie okretowa, ani spalinowa))
Totalnie zaskoczona, oglosilam to gromko i dodalam "wjezdzamy??"
Kuzynka zaaprobowala i smy wiechalysmy.
Na parking wjechalysmy.
Parking przynalezal do czegosc co wygladalo raczej na pub, a nie destylernie.
Ale napisy wokolo glosily "Wejdz i spróbuje naszego syrenkowego dzinu", "tu robiony jest Dzin Syrenkowy".
No to weszlysmy.
Z mysla, ze nawet jak z dzinem to sciema to moze chociaz cos zjemy.
Otóz byl to istotnie pub/bar ale na tylach mial destylarnie.
Dzinu.
Dzin okazal sie bardzo dobry, ale takze dosc kosztowny w duzuch butelkach, wiec tylkosmy sobie podegustowaly, ja przy okazji rumu ichniej produkcji spróbowalam, wysluchalysmy opowiesci o korzeniach zakladu - okazalo sie, ze zalozyciel tego Utajonego Browaru oraz loklanej winnicy i ktos jeszcze zebrali sie do kupy i wymózdzyli, ze beda robic whisky. 
Ale ze whisky wymaga lezakowania minimum 3 lata aby nazwac sie whisky, a zalozyciele postanowili nie ograniczac sie do minimum to ich pierwsze barylki juz lezakuja od pewnego czasu i jeszcze im paru lat brakuje (do planowanych lat 5ciu) to w miedzyczasie przypadkiem zaczeli produkcje dzinu, a w chwili obecnej planuja wejscie na rynek krajowy (prawda - na bezclówce lotniska Heathrow 26 pazdziernika 2019 juz byli) ze swoimi dwoma produktami - dzinem rózowym i niebieskim.
Podobno opakowanie (butelka) w pelni biodegradowalna, co mnie zaintrygowalo, ale jeszcze tego nie sprawdzilam.
I tak to w poszukiwaniu browaru udalo nam sie znalezc jedyna na wyspie destylarnie. I to na dodatek Dzinu Syrenkowego!!
Oraz prawdopodobnie jedyna lesna omc przejezdna droge w pól-promieniu 500 mil!
Po odczekaniu, az troche mi te dwa naparstki dzinu wyparuja z organizmu (i pozarciu paczki orzeszków solonych aby w tym parowaniu pomóc) pojechalysmy dalej i nawet prze chwile mialam obawy, ze pozaluje pomyslu, bo znowu trafilam na mocno pognieciony kawalek nabrzeza, ale okazalo sie ze tuz przy samym brzegu ulega rozprostowaniu i prezentuje dosc urokliwa plaze, dostepna nie tylko alpinistom, bo prowadzila wzdluz niego przejezdna promenada, a takze operowala winda dla spieszonych, która bylam zachwycona i tylko zalowalam, ze nie mam okazji skorzystac bo wynalazek byl cudny, szczególnie, ze klif znacznie przerastal nasz osobisty jastrzebiogórski, a wszak nawet u nas funkcjonowalo cos w rodzaju kolejki, zdaje sie ze w okolicy Rozewia?

Ciag dalszy relacji ze zdobywania Wysepki byc moze nastapi, ale obecnie mam na tapecie inny temat, który mnie przesladuje od paru dekad, wiec to na razie tyle.

PS. cos mam farta to jezdzenia tylem na okolicznosc Isle of Wight, co?

2 comments:

  1. A mieszkańcy czym się poruszają? Bo w drogi to chyba nie bardzo im się udaje :P

    Poza tym to najewidentniej nie miałyście trafić na tę mszę ..., tfu, piwo, skoro Was powiozło samo na gin. ;) Los wie lepiej ;)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Wyobraz sobie, ze sasiad nasz z segemnciku obok to mial skuterek. Ale przy nas go juz ogacal na zime, bo chociaz pozadnych zim nie miewaja to wichry i deszcze owszem i na skuterku sie podobno nie da. Samochód tez mial, ale taki bardzie vintage, wiec nie wiem czy nim jezdzil na codzien.
      Poza turystycznym sezonem to ludzie miejscowi raczej mieszkaja nieco dalej od pogniecionego nabrzeza i spokojnie w drogi im sie udaje.
      Ale wyobrazasz sobie moje zaskoczenie jak trafilam w kazamaty po uslyszeniu pare dni wczesniej, ze na Isle of Wight drogi sa perfekcyjne??
      No owszem, pod wzgledem dziur to faktycznie - same braki (dziur), ale to juz nie jest takim zaskoczeniem odkad poznalam ich szerokosc - tych drug znaczy :D
      I owszem. Browar nie byl nam pisany. Ale nie narzekalysmy, bo gin lubimy obiedwie - ja tylko rum lubie bardziej :D

      Delete