Description

Wspomnienia mniej lub bardziej biezace, bo technologia wyparla potrzebe pisania listow i nawet maili do bliskich i blizszych i tych calkiem oddalonych

Monday 14 December 2015

Klatwa Sfinxa

I wcale nie w Egipcie.

Nie trzeba gogli do podrozy wzuwac bo rzecz sie dzieje w zblizonej czasoprzestrzeni co w  "poprzednim odcinku".
Czyli nadala jest rok 2006, nadal jest grudzien, ale juz jego ostatnie podrygi, bo jest dzien przed sylwestrem, czyli ostatnia sobota owego roku.
Pogoda sie poprawila na tyle, ze zadysponowalam odwiedzajacemu mnie swiatecznie Faderowi wycieczke do Londynu. Bo wlasciwie zawsze widzial go tylko z gory ewentualnie po nocy.
Pamietna moich osobistych przygod trawersowania Londynu na nosa czyli na pale spedzilam dluuuugi czas kopiac w moich, skromnych wtedy, dobrach w poszukiwaniu takiego kieszonkowego mini-przewodnika po Londynie, ktory zawieral mapke tych najpopularnieszych rejonow, w ktore planowalam zabrac Fadera. Juz prawie na granicy rozpaczy, ze dokonalam niemozliwego - zagubilam go w moim ogolnie pustym mieszkaniu, bo przeciez dopiero co dokonalam migracji i moje dobra doczesne jeszcze prawie zmiescilyby sie w jednej sporej walizce, z ktora przyjechalam, przypomnialam sobie, ze natychmiast jak zdobylam ten przewodnik to zapakowalam go z roznymi smakolykami do paczuszki i wyslalam mojemu jeszcze-wtedy-lubemu, bo rozwazal mozliwosc przyjazdu na Wyspe.
No to ten problem rozwiazny, pozostawil mi juz tylko ten oryginalny - mianowicie jak uniknac powtorki z rozrywki i trawersowania Londynu po raz wtory tym razem z Faderem na pokladzie.
I wtedy dokonalam odkrycia... godnego ksiegi rekordow jakichs... bo zajrzalam do takiego fajnego przewodnika po Wyspie, ktorego dostalam jako prezent pozegnalny od moich bylych wspolkolegow ze starego "Zakladu"
Przewodnik ów posiadal w sobie bardzo przystepna mape popularnych czesci Londynu. Owszem posiadal tez jedna wade - otoz wazyl dobrze ponad pol kilograma, mimo swego zasadniczo przystepnego rozmiaru, bo byl i jest nadal zrobiony na grubym, bez mala kredowym papierze...
Przewodnik ten, dodam wyjasniajaco, mialam od samego poczatku u siebie... Tak, rowniez w chwili pokonywania, pieszo od przystanku do przystanku, trasy Australia House - Victoria Coach Station kilka miesiecy wczesniej...
Zapakowalismy wiec przewodnik, aparat i jakies tam niezbedne przedmioty do mojego plecaka i  pojechalismy.
Traf chcial, ze jechalismy tym samym autobusem co pewien mlodzian, ktory desperacko szukal sobie towarzystwa na sylwestra i chyba bardzo pozno wzial sie za szukanie tego towarzystwa i na dodatek w gre wchodzilo przenocowanie go juz w poprzednia noc, w zwiazku z tym przegadal dosc gromko przez komorke cala droge.
Podroz trwala 80/90 minut.
Twardy zawodnik.
Fader mniej wiecej po godzinie nie wytrzymal i z lekkim podziwem w glosie rzekl do mnie "Ze tez go ryj nie zaboli..."
Oczywiscie nie mieli wspolnego jezyka z mlodzianem, ale ja wprowadzilam rozrywke w slabo zaludnionym autobusie rechoczac serdecznie.
Dodam, ze krotko po tym w autobusach do Londynu oraz lotniskowych pojawily sie napisy zeby zachowac umiar w prowadzeniu rozmow bo niektorzy pasazerowie moga chciec sie zdrzemnac...
Tak rozpoczeta wycieczka mogla tylko zakonczyc sie we lzach, no nie?
Ale jakos sie udalo uniknac, choc nie ukrywam, bylo trudno.
Jak juz chyba dalo sie zauwazyc, Fader ma niezwykly talent wprowadzania dysonansu podrozniczego - wytracania mnie z rytmu lub rownowagi, celem oglupienia i wyprowadzenia na manowce. Oczywiscie nie jest to dzialanie swiadomie celowe ale niewatpliwie instynktowne - jak gonczy wyczuwa idealny moment zeby wykonac eksplozje charakteru, powiedziec cos kompletnie nietaktownego, w najlepszej intencji oczywiscie, czy tez rozpoczac krytyke polglowkow w samochodach przed nami podczas gdy akurta wyglaszany jest w Nawidakcji kluczowy komunikat, bez ktorego nie mozna sie po prostu obyc. Ewentualnie wychyla sie celem powiedzenie polglowkowim w aucie obok, donosnym glosem przez zamknieta szybe!, co mysli o jego nieudanej probie wymuszenia wlasnie gdy ja pilnie potrzebuje widziec swoje lusterko boczne. Wszystko to kompletnie bez zlych intencji.
Coz robic. Geny. Ja tez tak mam... Na szczescie rozcienczone drugim kompletem no i innym znakiem zodiaku, wiec jestem w stanie doszukiwac sie w tych sytuacjach komizmu, niezaleznie od marszczacej sie watroby, skory na tylku i cierpnacych zebow...
Na Victoria Coach Station Fader, oczywiscie zamiast poczekac, az sobie przypomne z ktorej strony jest interesujacy nas przystanek na autobusy lokalne, przegalopowal nas w przeciwnym kierunku przez polowe dworca zanim go zdolalam przyhamowac i odprowadzic w mniej dynamiczny punkt dworca, poprosic kulturalnie zeby nie usilowal wybiegac z budynku na widok pierwszego wyjscia tylko dal mi 2 minuty na zorganizowanie mysli i skoordynowanie konczyn.
Wbrew pozorom, moja potrzeba kilku minut na zebranie mysli nie wynika z jakiejs nadmiernej tepoty umyslowej - po prostu jest kilka rzeczy, ktore wiem, ze trzeba zrobic zanim sie ruszy na ulice celem zwiedzania.
Na przyklad zakup biletu bo z poprzedniego doswiadczenia wiedzialam, ze u kierowcy juz sie nie da.
Na przyklad chodnik przed dworcem nie sprzyja spokojnej kontemplacji planow bo nie jest szerokosci autostrady i musi pomiescic przystanek z kolejka, mrowie wychodzace i wchodzace z dworca, tzw "element" oraz policajskich ktorych tez kreca sie tam obficie ze wzgledu na "element". Pamietamy nadal ze jest to koncowk 2006 roku czyli temat naszych Rodakow i innych zdesperowanych Unijnych emigrantow koczujacych na Victorii nie jest jeszcze do konca zamkniety, tak?
Pamietna poprzednich przygod tym razem mialam duza garsc drobnych wiedzac ze trzeba nimi w automacie kupowac karty/bilety.
Bilety dzienne zakupione - na wszelki wypadek bo strzezonego Budda strzez i tym podobne, przystanek zlokalizowany, przyjechal autobus numer 11 i jedziemy na wycieczke.
Zapomnielismy tylko wziac misia wteczke. Oraz zapasowych baterii do aparatu.
Autobus zgodnie z planem przewiozl nas kolo atrakcji turystycznych, tak jak to zwizualizowalam i na tym sie zkonczyla zgodnosc planow z realiami, bo okazalo sie, ze na Trafalgar Square nie bylo przystanku - pewnie tymczasowo, ale jak to ze mna bywa akurat wlasnie wtedy gdy tam usilowalam wysiasc.
Dzieki temu nadal nie wiem gdzie sie tam przystanki znajduja, bo juz wiecej krajoznawczo do Londynu nie jezdzilam od tamtej pory.
Musielismy pojechac spory kawalek dalej (spory z pnktu widzena pieszego, nie autobusu) i wrocic na pieszo.
Korzystajac z okazji zaciagnelam nas do sklepu i zakupilam nowe bateria, placac za nie jak za zboze rzecz jasna, mimo ze byl to sklep zwykly dla ludzi a nie turystow.
Przy okazji Fader wyznal ze ma zapotrzebowanie zywnosciowe, ktore przyjelam i zrealizowalam.
Idac za ciosem, nie trzymalam sie juz planu kompletnie i zaproponowalam, na moja zgube zreszta, spacerek wzdluz rzeki, zamiast ulich pelnych samochodow i japonskich turystow.
Tym bardziej, ze boczna uliczka obok ktorej byl sklep prowadila bezposrednio na nabrzez, a nabrzez Tamizy jest pieknie uregulowane i nadaja sie perfekcyjnie do spacerow.
Poza tym zaczela mi sie kluc mysl przejzadzki London Eye, ktorego tylko widzialam z daleka a nigdy z bliska.
Ruszylismy zatem w szeroko pojetym kierunku London Eye, robiac okazjonalne fotki, gledzac i ogladajac okolice.
Tym sposobem doszlismy sobie do miejsca gdzie byly posagi Sfinksow. Conajmniej dwoch. Weslug mapy miejsce nosi nazwe Cleopatra Embankment. I wlasnie to dopadla mnie ta Klatwa. Nazwala ja Zemsta Sfinksa choc tak na prawde to mogla byc tez Zemsta Kleopatry, albo jakiegos Azjatyckiego Bozka ktory czuwal nad swoimi turystycznie inklinowanymi wyznawcami. Dla mnie byla i bedzie to Zemsta/Klatwa Sfinksa.
Ale do rzeczy.
Zauwazylam pierwsza statue (posag) i zapragnelam zdjecia przy niej (przy Sfinksie). Nie moglam zrealizowac mego pragnienia od reki albowiem Sfinks byl okupawany przez rodzine z mlodym dzieckiem, ktora uznala ze dziecko musi miec zdjecie z kazda czescia ciala Sfinksa pod kazdym mozliwym katem i najlepiej jeszcze z kazdym z rodzicow z osobna oraz razem...
Troche pomamrotalam pod nosem na ich opieszalosc.
Czy wspomnialam ze byla to rodzina wizualnei wskazujac na azjatyckie korzenie?
No wlasnie.
Oczywiscie w miedzy czasie zauwazylam, ze jest tez drugi Sfinks, po drugiej stronie, czegos co bylo pmiedzy nimi bo nie mam pojecia co to bylo (bo po przygodzie z fotografiami jakos odeszla mi chec do podziwiania Londynu w ogole a tamtej okolicy w szczegolnosci).
Drugi Sfinks stal pod slonce wiec do zdjecia sie nie nadawal.
Tak, ze czekamy.
Fader w zasadzie nie oponuje bo ladna pogoda, przyjemna okolica, zueplnie nie czuc ze to sam srodek najwiekszego miasta w okolicy.
Doczekalismy sie.
Poinstruowalam Fadera jak ma dokonac "zdjecia" - byl to aparat cyfrowy ktory oferowal tak ekranik jak i wizjer do patrzenia jednym okiem. Podejrzewam ze przylozylo sie to do ogolnej nerwowosci sytuacji - po jego reakcji "QR....A, Nic nie widze, co to za gOOOvno!!!" - ze usilowal przytykac oko do ekranika kompletnie ignorujac moje instrukcje...
No ale. Uspozowalam sie artystycznie i dwie fotki zostaly zdjete.
Obok Sfinksa byly schodki. Po zakonczeniu sesji fotograficznej zeszlismy tymi schodkami na dol i znalezlismy sie w bardzo przyjemnej lokalizacji - jakby podesciku, z ktorego po dwoch stronach prowadzily schodki dalej w dol - niejako wprost do rzeki.
Zachwycona poprosila Fadera zeby raz jeszcze posluzyl mi jako fotograf, a ja zejde ze 2-3 stopnie po tych schodkach i upozuje sie artystycznie do kolejnych zdjec.
Obok schodkow po wodzie plywal tez Labadek.
Fader poslusznie przejal aparat, zachecony widac sukcesem przy Sfinksie ustawil sie i zapytal schodzacacej juz po schodkach mnie:
F: "Chcesz zdjecie z labadkiem?"
Ja, pomyslalam 'Czemu nie?' i odparlam, odwracajac sie celem namierzenia pozycja labedzia: "Jasne!"
I popelnilam moj pierwszy blad i celem ustawienia sie tak aby widac bylo nas oboje - labedzia i mnie - zaczelam przesuwac sie od poreczy blizej srodka schodow i rownoczesnie odwracac sie w strone aparatu.
Mialam na ramieniu, a moze na plecach moj standardowy plecak (moja wersja damskiej torebki), w reku reklamowke z zakupami ze sklepu i prawdopodobnie pokrowiec od aparatu.
Z tym wszystkim na mysli podczas obracania sie poczulam nagle ze stabilne dotad schodki przestaly szczycic sie swa stabilnosci i ze stoje na czyms sliskim... wroc. zajebiscie sliskim i lekko mazistym.
Ale jeszcze nic sie nie dzialo, przyjelam mentalnie korekte i postanowilam nawet natychmiast zlapac sie sciany przy schodach.
Niestety stan podloza zauwazyl tez Fader i swoim zwyczajem ryknal do mnie proroctwo:
F: "POSLIZGNIESZ SIE I PRZEWROCISZ!!"
Na co ja rzecz jasna drgnelam i blyskawicznie wkruzylam bo slabo znosze jak ktos na mnei wrzeszczy zwlaszcza bez powodu i bez wartosci informacyjnej.

Okrzyki pasazera w samochodzie tresci "UWAZAJ" czy "AAAAA" doprowadzaja mne ido bialej goraczy, Zoltej Febry i Czarnej Cholery. Tak rozumiem pasazer chce pomoc, ale do jasnej ciasnej cholery naielskiej to NIE POMAGA. powtarzam im jak komu dobremu "wrzeszcz Samochod!, Swiatla! Ludzie! Skunks! Smok Wawelski! a nie Uwazaj bo pierwsze co robi kierowca to patrzy na Ciebie, pozniej na droge i okolice szukaja NA CO ma uwazac." Ale skad. Pasazery wiedza lepiej. Co gorsza Moj osobisty Fader tez tak uwaza. On zwykle wrzeszczy "CO TY ROBISZ?!", co moze sprowokowac jedna odpowiedz: "gówno" chba ze mam bardzo dobry nastroj to wtedy "prowadzewlasnie samochod, w przeciwienstwie do Ciebie".

I to byl moj drugi blad. Zamiast zignorowac ten okrzyk ktory nic nowego nie wnosil, w nerwach i chyba troche z odruchowej przekory zeszlam o jeszcze jeden schodek i gwaltownie obrocilam niby tylko glowe, celem odwarkniecia zejak bedzie tak krakac to na pewno sie poslizgne, ale przez te tobolki oraz sliskosc podlozan nagle okazalo sie, ze...

No wlasnie...

ze slizgam sie.
Probuje zlapac rownowage, ale ta piep...na torba w reku nie pozwala mi sie ustabilizowac, ale stoja nadal i co gorsza zaczyna zejzdzac po tych cholrenych schodkach na stojaca, na stopach.
Coraz szybciej zsuwam sie w kierunku upragnionego labadka i brunatnych wod Tamizy... w koncu grudnia.
Mysl we mnie sie zalegla tylko jedna - 'Skapie sie w tej cholernej rzece w ubraniu, ale bedzie atrakcja dla turystow, zeby tylko Fader nie skakal mi na ratunek bo przeciez pojedzie za mna dokladnie tak samo.'
Jakies tajemne instynkty samozachowawcze jednak zadzialaly i jak wor piachu klapnelam na ziemie - mozliwe ze nawet swiadomie, a moze bylo to doswiadczenie komorkowe, bo nie byl to pierwszy raz kiedy wprawilam sie w ruch slizgowy na stojaco po schodach.
Dodam spiesznie ze nie byl to bardzo szybki zjazd ale dosc oglupiiajacy.
Zwykle to dzialalo - po klapnieciu milosc grawitacji zalatwiala sprawe i stabilizowalam sie w miejscu klpniecia.
Nie tym razem... A przynajmniej nie tak do konca.
Klapnelam dosc niefortunnie bo troche na bok (lewy), a nie centralnie na tylek, co pewnie nie przyczynilo sie do problemu.
Otoz zaczelam sie powoli gramolic zeby wstac i omsknelam sie ponownie juz tylko na rece i w bardzo niewygodnej pozycji i z polowicznie obitym tylkiem i mocniej obitym ramieniem zjechalam jeszcze dalej a raczej nizej.
Ale juz tylko o jeden stopien.
Jednakowoz powierzchnia wody byla juz niepokojaco bliska.
Otoz to na czym sie poslizgnelam pokrywalo schodkim tym grubsza warstwa im dalej w prawo od sciany przy ktorej zaczynalam moja schodznie po schodkach. A dodatkowo im blizej wody tym bardziej te schodki byly obslizgle
Zatrzymawsz sie wreszcie zastyglam nieruchomo, bojac sie ruszyc rekami zeby nie wznowic zjazdu.
Po chwili ogarnelam zmysly i nie baczac na konwenanse zaczelam sie na czworaka gramolic starajac sie trzymac jak najblizej sciany - uznalam ze skoro mam caly tylek upaprany w tym sliskim szlamie to te troche na kolanach i na rekach juz mi nie zaszkodzi.
Wreszcie ze dwa stopnie wyzej udalo mi sei stanoc w miare stabilnei na nogi i zarzadalam od zdretwialego Fadera uzycie tego aparatu slowami:
"Rob to cholerne zdjecie, niech ja cos po tym calym wysilku mam!"
Zdjecie zrobil, ale nie oddaje ani przygody ani dramatu ani szlamu bo Fader caly moj zjazd przestal w bezruchu.
Pozniej wyznal mi ze zdretwial ze strachu ze tam do tej wody wjade bo on nie bardzo umie plywac wiec nawet by mnie ratowac nie mogl.
Wylazlam w koncu na gore przesladowana cala droge wizja siebie zjezdzajacej tylem i na czworaka do tej cholernej burej Tamizy.
Oczywiscie nie musze dodawac, ze te cholerna torbe ze sklepu przez caly czas sciskalam pieczolowicie w garsci?
Wylazlam wreszcie z pulapki, skontrolowalam zdjecie i z rzzalenie skonstatowalam ze kompletnie nie oddaje dramatyzmu sytuacji.
I obejrzalam straty. Otoz ku memu wiekiemu zakoczeniu, caly ten dramat odbil sie wylacznie jedna, niezbyt duze szrama blotna w golorze zielonkawo burym na nogawce oraz na rekawie kurtki, mimo ze czulam jakbym sie wytaplala w tym szlamie od stop do glow.
Zdretwialy Fader odblokowal miescie, w tym miesnie twarzy i rzucil we mnie takim slowotokiem na temat co on myslal i co by mogly byc i jak to wygladalo i w ogole, ze az go poprosilam o wylaczenie nadawnai bo to jednak ja jestem poszkodowana fizycznie a nie on niestety on ponosi nieco odpowiedzialnosci za rozwoj wydazen wlasnie przez niekontrolowane wybuchy charakteru.
Zapewne sie na mnie obrazil, ale jednak burza emocji nie pozwolila obrazie sie utrzymac i slowotok po chwili ruszyl z mniejszym juz natezeniem. Szczesliwie zdolalam ogarnac wewnterzne roztrzesienie i wybujala wyobraznie do poziomu pozwalajacego na kulturalna konwersacje.
Naturalnie po tej przygodzie kompletnie stracilam erce tak do Londynu, jak i do spacerow nad Tamiza a juz kompletnie do tej konkretnej wycieczki.
Oczywiscie poszlismy na ten Trafalgar Square, pozniej autobus do kolejnej atrakcji (w autobusie stalam z godnoscia bo spodnie byly jednak miejscami wilgotne nie tylko uparpane tym szlamem), porobilismy zdjecia Big Benowi i katedrze, oczywiscie nie bez utrudnien bo okazalo sie, ze ogolnie byly w tych okolicach rozmaite demonstracje przez co autobusy nie zatrzymywaly w normalnych miejscach i trzeba znow ubylo wracac sie w uprzednio ustalonym kierunku.
W polowie drogi do czegos tam kolejnego pogoda, do tej pory piekna, przypomniala sobie o nas i zaczela siapic deszczem przez co wycieczka ulegla wczesniejszemu nieco zakonczeniu.
Jako dodatkowa drobna niedogodnosc w moim miescie wystapil taksowkarz naciagacz, ktory wzial nas za turystow i przewiozla nas trasa krajoznawcza, czym wkurzyl mnie niepomiernia co prawdopodobnie bylo widac na twarzy bo nagle wzial i sie pogubil tuz przed samym domem.
Ot taka jest sila Klatwy Sfinksa.

23 comments:

  1. Bożena zachodzi w głowę, gdzie te sfinksy są nad Tamizą, bo chyba się rozminęła z nimi przez cały czas pomieszkiwania w Londku. Ale to też może dlatego, że London Eye jej nigdy nie interesowało, to i się za blisko nie kręciła.
    Ale na samą myśl o Twoich wygibasach na krawędzi Bożenie się słabiej robi. A do tego przypomina jej się, jak kiedyś kolega sobie kupił nową deskorolkę i ją trenował dzień po zakupie nad lokalną akurat Motławą. Skok, ślizg i siuuuuuuu. Deska w Motławie.
    Gdybyś Ty, jak ta deska .. łoboziu.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Plusk bylby stanowczo wiekszy chociaz tak sobie mysle ze te schodki to sie jeszcze kawalek pod woda ciagnely wiec moze tam byl jeszcze jeden poziom nabrzeza tyle ze woda akutat go skrywala. Cleopatra Embankment to sie nazywalo o ile kojaze i blisko byla stacja metra.
      jak odkopie fotki z tego przypadku to cos tam dorzuce.

      Delete
    2. hm a moze to byla moja wersje spadniecia z Sfinxa :)
      Jak sie okzae ze byly to swiete szakale na przyklad to tez sie nie zdziwie ale w mej pamieci funkcjonuje Klatwa Sfinxa :D

      Delete
    3. Tfu. To bylo okolice Cleopatra Needle, blisko Victoria Embankment. No co mowilam ze mam dysgeografie. i to monarchini i to monarchini

      Delete
    4. Bożena to głównie Trafalgar, Muzeum Historii Naturalnej (sto razy), Muzeum Techniki (sto razy), Soho i Hammersmith&City (bo tam był wielki i do tego nieuczęszczany Primark). W życiu żadne Cleoparty jej nie zachęciły do wysiadania. :P

      Delete
    5. Od Trafalgaru walkig ndistance bo lezlismy pieszo stanowczo. Jak Bozena zagugla Cleopatra Needle to widac od razu na malpie gdzie to jest. i Sfinksy tez sa. Ja Londona to slabo jednak znam bo od tamtej pory unikam ze wszystkich sil. Sluzbowo jeszcze pare razy bylam Ale to w okolicach Tower Bridge i Wielkiego Konserwowanego Ogorka (Gherkin, zwanu tez cygarem czasem).

      Delete
    6. Tak na mapie to teraz Bożena widzi, ale da się w paski pokroić, że akurat tamtędy to jej nigdy nie przegnało :D Jakoś przy okazji wycieczki trzeba będzie się tam celowo skierować :)

      Delete
    7. Z nadzieja na dodatkowa atrakcje? To najlepiej podczas pory deszczowej buhahahaha ;)

      Delete
    8. W sensie ze bedzie szsnsa na drugiego takiego idiote jak ja ;) bo na mnie w tym wenju to juz raczej nie.

      Delete
    9. A mają tam inną? Bożena to głównie deszczową porę pamięta, poza legendarnym dniem, kiedy spadły 2 milimetry śniegu i naturalnie zablokowały pół miasta, a lokalny czarnoskóry mieszkaniec pakował sobie ten śnieg do pudełka podczas gdy jego córka robiła zdjęcia (naprawdę!!!!1111one!) ORAZ poza legendarnym dniem, kiedy z nagła zrobiło się 30 stopni, wszyscy zaczęli umierać z przegrzania i Bożena dwa razy robiła kurs na lokalny rynek celem dostarczenia rodzinie melonów dla ochłody :)

      Delete
    10. No kochana, ja Cie bardzo prosze. Maja szereg tylko czasem wszystkie dzieja sie na przestrzeni kilku godzin i latwo przegapic, ze wlasnie byl grad i szczekajace zabmi zimno, a teraz slonie daje jak glupie az oslepia przez cala 15 minut ;). Fale upalow mielismy taka ze hej, choc nie oszukujmy sie trwala 2 tygodnie a nie jak ta polska 2 miesiace. I deszcz tez czasem pada w innym kierunku niz w dol. Chociaz i tak nic nie pobije deszczu lajacego w poprzek ktoreg odoswiadczylam na Szmaragdowej Wyspie :)

      Delete
  2. O, to nie była klątwa Sfinksa! To mój wujek, którego zamordowano na doku na Tamizie chciał mieć towarzystwo. Serio, serio! Brrr

    ReplyDelete
  3. Eee, to dlabo trafil bo ja mam spora wypornosc i brak wodowstretu ;).
    Poeaznie tak go na doku? W obecnych czasach czy drzewiej np jak bracia Kray rzadzili bezprawiem?

    ReplyDelete
    Replies
    1. W 1994, podczas przeprawy szalupą z redy do (albo z) jego statku handlowego, na którym pływał. Właśnie w grudniu. Ale chyba pod Londynem to się stało, bo przeca wielki statek oceaniczny nie wpłynąłby rurami kanalizacyjnymi do Londynu?

      Delete
    2. Wiesz co, nie wiem jak teraz ale Tamiza w Londonie to duza rzeka, w sensie glebokosci i szerokosci i takie statki oceaniczne w ubieglych wiekach spokojnie mogly teges. Znacxy ze doplywaly.
      Teraz maja te smiszna zapore antypowodziwa w sensie powodzi jakby jakie tsunami czy duzy przyplyw szedl wiec moze duze jednostki juz mniej. Co prawda gdzie ja maja to nie pamietam ale niewatpliwie w takim miejscu zeby Londynu nie zalalo... ;)

      Delete
    3. Aa, to widzisz, to się zgadza, że w Londynie. Już myślałam, że mnie demencja zżera.
      Opowieść piękna. Bardzo mi się te maziste schody podobają :)

      Delete
    4. Tez mi sie podobaly ale tylko na poczatku ;). Znalazlam zdjecia. wyglada ze z tego wszystkiego dostalam ataku smiechu, jak juz stanelam o wlasnych nogach bo az trudno mi uwierzyc w takie zdolnosci aktorskie - na fotce ma gebe uchachana od ucha do ucha i nawet mordu w oczach brak :).

      Delete
    5. potrzeba dobrej dokumentacji widać zwyciężyła insze okoliczności :)

      Delete
  4. Znaczy z tekstu wynika, ze od tamtej wycieczki ano domini 2006 tak straszliwie obrazilas sie na Tamize i Londyn, ze w ogóle juz nie spacerujesz? Mega-foch? ;)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Nie bywam turystycznie w Londynie. Bo ogolnie mieszkam gdzie indziej i o ile owszem spacery dosc rzadko uprawiam to nie unikam ich jakos szczegolnie, po prostu nie miewam okazji. :). Mega-Foch na Londyn ;)

      Delete
    2. Bo sluzbowo pare razy musialam byc, w 2007. I raz na koncercie Thin Lizzy chyba w 2012.

      Delete
    3. aaaa, a to ja ciagle myslalam, ze wlasnie w Londynie. Jakos tak zrozumialam, dlatego sie lekko zdziwilam - ze co, z tube'a nie wychodzisz w ogóle cz yco :)

      Delete
    4. nie - do Londka nada jechac okolo 1.5 godziny ode mnie, tzn do centrum scislego. Do tzw London Metro jest sporo blizej :) Ale rozczarowuje moich gosci odmawiajac jezdzzenia z nimi do Londka. Jedni - dElvixowa rodzina po prostu jezdzila samodzielnie, a drudzy - Smoki w koncu nie pojechali ani razu.
      W tubie zreszte tez bylam raptem cale 4 razy w zyciu i nigdy solo - 2 razy z okazji tego koncertu i 2 razy rok wczesniej z okazji festivalu High Voltage, chyba zreszta ostatniego... I slowo daje pie z mojej winy ostatni, slowo!

      Delete