Description

Wspomnienia mniej lub bardziej biezace, bo technologia wyparla potrzebe pisania listow i nawet maili do bliskich i blizszych i tych calkiem oddalonych

Monday 28 December 2015

Kolejne zamki samozatrzaskujace mojego zycia... moze nie ostatnie...




Mamy rok 2008. Wrzesien. Wlasnie przylecielismy do Toronto na urlop, tzn przylecielismy do Toronto, urlop ma byc wedrowny. Ja z Faderem przylecielismy. Wynajelam dla nas samochod.
Rezerwowalam duze auto - 4WD - z mysla wypuszczesnia sie troche na bezdroza oraz generalnym planem, zeby byl to maksymalnie inny samochod od moich europejskich coby mi sie nie pierdzililo za mocno podczas przesiadki oraz zeby miec troche frajdy, ze pojezdze duzym samochodem.
Poszlismy do agencji wynajmu, zalatwilim papierologie i zamiast dac mi kluczyk powiedzieli ze samochod jest otwarty i ma kluczyk w sobie. Troche mi sie to wydalo podejrzane, ale nie czulam sie na silach klocic. 
Facet z agencji poszedl z nami pokazac na msamochod i pokazal mi bialego potwora mechanicznego. Wielkosc powiedzmy, ze bym lyknela... ale bialy?? BIALY??? Ze wszystkich klasycznych kolorow samochodow, bialy jest dla mnie kompletnie nieakceptowalny. 
Bylam normalnie gotowa zawrocic i wsiasc w najblizszy samolot na Wyspe.
No i nie byl to terenowy woz tylko taki rodzinny SUV - jakis Dodge o ile dobrze pamietam. Normalnie maksymalne rozczarowanie na kolkach.
Moje rozczarownie bylo chyba tak mocne i wyczuwalne, ze jak podeszlismy do auta to okazalo sie ono zamkniete.
Na ament zamkniete. Zatrzasniete na wszelkie sposoby.
probowalismy roznych drzwi i nic. Przy klamce kierowcy byly jakies przyciski dziwne przyciski z numerkami, wiec pytam faceta z agencji, czy nie powinni podac mi kodu najpierw, a on ze nie bo tu powinny byc kluczyki w drzwiach. 
hm. Sprawdzamy ponownie wszystkie drzwi tak na wszelki wypadek jakby sie okazalo ze za pierwszy mrazem przeoczylismy klucz z brelokiem agencji tkwiacy w zamku. 
Klucza niet.
Facet popedzil do budki agencji pytac o te znikniete klucze, a oni tam mu mowia, ze powinny byc z samochodem. ale ich tam nie ma.
Hm. Zebrala sie ich w koncu cala ekipa tych agencyjncyh kolesi no i jeden w koncu zajrzal przez szybe nachalnie i wola  "sa klucze!!" 
"gdzie?"
"w samochodzie, na siedzeniu"
No to sobie z ulga pomyslalam, ze nie moga mnie winic o slepote bo ja nie bylam, nawet stojac na palcach, w stanie zajrzec przez te szybe do srodka...
Oraz od razu mi stanela wizja otwierania drzwi patelnia w samochodzi dElvix...
Po jakis 5 minutach kolesie stwierdzili, ze musza dac nam cos innego bo nie moga nas tak dlugo trzymac, a w tym samym czasie Fader (pchany widocznie podobna niechecia do Bialego Potwora, jak moja) energicznie mnie pouczal, ze my nie chcemy tak wielkiego potwora i mam im powiedziec zeby dali nam inny. 
Tak, ze pod presja rodzicielska oglosilam ogolnie i dosc gromko, ze my nie mamy problemu z replacementem byle byl fajny. 
Panowie zarpoponowali zatem inny pojazd, wskazujac palcem okolicznego Jeepa Compass. 
Ja sie umiarkowanie zaslinilam, bo nie byl to moj wowczas ukochany Cheerokee ani nawet Liberty, ale zawsze krok we wlasciwym kierunku. 
Upewnilam sie, ze nie musimy doplacac za te zamiane (btw wydaje mi sie ze nawet powinni mi byli zwrocic pare gorszy bo to jednak juz byla inna kategoria, ale nie bylam nigdy az tak drobiazgowa. 
Wszystko bylo lepsze niz ten bialy potwor, nawet odrobina straty.
W tym czasie poszukiwania kluczy zapasowych do bialego monstra trwaly, bo mimo ze ja bylam wspanialomyslna i zgodzilam sie na inne auto to i tak potrzebowali go otworzyc. 
Osobiscie podejrzewam, ze auto mialo czasowy zamek. Ten juz wtedy nasz tez mial taka opcje, znaczy, ze sam sie zamykal jak poczul sie zaniedbany i porzucony.
Jak sie juz wpakowalismy do zastepczego potworka, a ja ustawilam siedzenie i przestawilam sobie psychike na automatyczna skrzynie biegow, Bialy Potwor zostal otwarty.
Serce mi na moment zamarlo jak temu zajacowi w swiatlach pedzacego samochodu. Calkiem zbednie, bo juz nie probowali nas przesadzac.


Pare tygodni pozniej, jest juz Pazdziernik na Wyspie. Kilka dni po powrocie z powyzej wspomnianej podrozy.
W ten weekend wlasnie Fader wraca do siebie.
Mieszkam akurat na duzy strychu przerobionym na duze 4 pokojwe mieszkanie, z dwiema kolezankami z Kolchozu, przy czym tylko jedna z nich jest akurat w domu.
D, zwana tez czasem Franca,  racji narodowosci, a takze okazjonalnej francowatosci charakteru.
W piatek wieczorem szykujac sobie ubranie na nastepny dzien pomyslalam 'wloze klucze do mieszkania i samochodu do kieszeni  kurtki zeby bylo mi jutro latwiej'. 
Zazwyczaj klucze bralam przed wyjsciem z poleczki w szafie w moim pokoju i upycham po kieszeniach portek i taka mialam rutyne.
Czego nie przewidzialam to tego, ze w nocy i rano temperatura byla zaledwie +4C,  wiec rano uznalam ze zaloze t-shirta tak jak planowalam, ale na to wezme zamiast kurtki  polar.
Klucze rzecz jasna byly juz w kieszeni kurtki i... tam zostaly, bo przeciez ja pamietalam ze je juz bralam (co z tego, ze wczoraj), wiec powinny byc w kieszenie dzinsow jak zawsze.
Ale nie uprzedzajmy faktow -  rano  nastepnego dnia naszykawalam Faderowi  sniadanie i mialam wyjsc wczesniej i wyprowadzic auto z garazu zeby  pozniej bylo szybciej, podczas gdy on mial jesc, ale z nienacka postanowilam, ze ja tez zjem i w efekcie - tuz przed 7dma wyszlismy oboje z jego bagazem.
Zatrzasnelam drzwi.
I dociskajac drzwi wiedzialam, ze jest źle, ale bylo juz za pozno. Klamka zapadla mozna by rzec.
Pomacalam sie profilaktycznie po kieszeniach ale nie, cudu nie bylo.
Zatrzasnelam sobie kluczyki od samochodu i od mieszkania (w tym od bramy co jest istotne!!) w mieszkaniu.
Brama jest o tyle istotna, ze bez klucza do bramy nie da sie opuscic posesji wiec udalo mi sie zrobic najglupsza rzecz, z ktorej sobie zawsze zartowalysmy z wspollokatorkami - zatrzasnelam sie na zewnatrz bez mozliwosci wejscia i wyjscia!
W domu jako juz rzeklam byla tylko jedna z moich wspomieszkaczek – D, ale spala snem glebokim i sprawiedliwym po zaimprezowaniu poprzedniego wieczora. 
Na szczescie - dzwonek do drzwi dzialal i D, po moich kliku dluuugich probach, uslyszala go (co bylo, nie oszukujmy sie fartem bo zwykle nie slyszy i spi dalej) i mnie wpuscila.
Lyso mi bylo jak cholera bo przeciez nawet nie moglibysmy taksowka jechac do tego autobusu, bo nie daloby sie wyjsc z posesji – zakwitla mi nawet mysl ze jak tylko wroce z lotniska pierwsze co zrobie to dorobie klucz do bramy i schowam w garazu - ktorego nie zamykamy na klucz bo jest za zamknieta brama.  Obeszlo sie bez tego gdyz kilka miesiecy pozniej nastapila wyprowadzka z tego lokalu i zamieszkalam z M&Msami we wspolnie wynajetym samodzielanym domu z ogrodkiem i garazem. Owszem z zatrzaskowym zamkiem rowniez ale ten jakos nie przyporzyl mi trosk swa zatrzaskowoscia...
 Dodam jeszcze, ze w desperacji, stojac pod wlasnymi drzwiami i dzwoniac do nich beznadziejnie po raz szosty mniej wiecej, w planach mialam juz dzwonienie telefonem na komorke D oraz galop na dol i wystawienie reki przez brame zeby zadzwonic domofonem, bo ten ma dzwonek blizej jej sypialni i byc moze jego uslyszy.
Ten dzien w ogole byl dosc ciekawy, bo mimo porannego chaosu na autobus zdazlylismy bez problemu choc Fader swoim zwyczajem arcy maciciela usilowal namowic mnie na wsiadanie do autobusu, ktory jechal Z lotniska do miasta – ale tym razem nie dalam sie oglupic!
 Na lotnisku - poniewaz Fader lecial Polskim Orlem, byla szansa, ze bedzie polska obsluga na odprawie (co czasem sie zdaza, acz juz coraz rzadziej) - tym razem odprawiala Fadera pani o imieniu Iwona, co dalo mi podstawy do zadania pytania "czy "dzień dobry" zadziala?" co bardzo ja rozbawilo i odparla, ze jak najbardziej za dziala i to nawet plynnie. 
Nie wiem czy ten zarcik tak wybil Fadera z rytmu,czy po prostu jak ja, ma zwyczaj odpowiadania na zadane pytanie technicznie na temat, ale niekoniecznie zgodnie z intencja pytajacego (czy tez raczej ja mam tak po nim), bo gdy pani zapytala go o ostre przedmioty, majac na mysli podreczny bagaz, on odparl na to na to, ze ma w walizce zyletki.
 Dalej po odczekaniu stosownej chwili odeskorotwalam cennego protoplaste do przejscia na kontrole bezpieczenstwa  i tuz przed przejsciem do bramek pytam, go czy nie ma zadnych plynow  (od 2006 pytam zawsze ), on ze nie i poszedl.
Za jakies 40 minut dzwonie do niego skontrolowac postepy po drugiej stronie – z racji braku wspolnego jezyka z endmicznymi mieszkancami lotniska lubie sie upewnic ze zlokalizowal numer bramki albo przynajmniej czeka na jej wyswietlenie po stosownym ekranem, a on do mnie "wiesz co sie stalo? moja torba na tym pasie zostala i siedziala tak dlugo i siedziala, a oni patrzyli i patrzyli w ten ekran, az w końcu przyszedl jakis jeden i cos im powiedzial i puscili... no to sprawdzam bo moze jakis metal z puszki czy cos, patrze a tam sa kropelki do nosa!"
Prawie wypielam wrotki (tak sie kiedys mowilo w moich kreagach zamiast obecnych LOLi i ROTFLow) i od razu mi sie lepiej zrobilo, bo bylo mi nadal szalenie glupio po tych kluczach o poranku.
A  jako ukoronowania dnia po powrocie z lotniska, samochod mi na parkingu nie chcial zapalic. Najpierw myslalam, ze dlatego ze na biegu usiluje go uruczhomic (kompletnie nie wiem czemu, ale to byly moje poczatki z Blekitna Strzala i pierwszy nowy smachod od lat wiec troche sie nad nim trzeslam jeszcze, i nie rozjezdzalam nim lisow. No dobra jednego.), ale bez biegu tez nic.
Juz mnie nerwa wziela, patrze czy aby na swiatlach nie stal te 5 godzin, ale nie, zamki dzialaja wiec to nie akumulator. Probuje jeszcze raz, tym razem odruchowo wyciskajac sprzeglo i zapalil, a mnie olsnilo wspomnienie - jak odbieralam auto i mialam instruktaz to pan handlowiec sie zachwycil, ze odpalam silnik na sprzegle co wydalo mi sie dziwne bo wlasciwie zawsze tak robie jako, ze zostawiam auto na biegu zawsze. A on kontynuowal, ze inaczej nie zapali silnik - dlaczego to juz nie pamietam, ale samo zdarzenie owszem wrocilo do mnie.
A jeszcze idac do samochodu (na parkingu) odkrylam, ze w ferworze porannych nerwow zlapalam w koncu zapasowy kluczyk do smochodu, zamiast tego wlasciwego, z breloczkiem - na szczescie zapasowy normalnym kluczykiem  ze zintegrowanym pilotem i tymi tam transponderami, a nie taki mechaniczny.
Po tym wszystkim mialam wszystkiego serdecznie dosc i marzylam o chwili (a najlepiej jakims tygodniu) spokoju.

5 comments:

  1. Tak żeby się zaklinować na amen, jak Ty pomiędzy drzwiami i bramą to się Bożenie nigdy chyba nie udało, szacun!
    Zamek czasowy Bożenę zafrapował, nie przypomina sobie, żeby jakikolwiek pojazd w okolicy miał takie coś, a może zwyczajnie Bożena o tym nie wie i tyle :) Ale pomysł niegłupi, pod warunkiem, że właściciel jest zespawany z kluczami. ;)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Pardon za poslizg. Turbulencje mam zyciowe troche i nie bylo jak sie rozpisac. Zamek czasowy to ja sobie podejrzewam w tym aucie, bo niektore samochody tak maja ze po wylaczeniu silnika i wyjeciu kluczyka ze stacyjki po pewnym czasie same sie zamykaja, mozliwe ze ten bialy potwor tak wlasnie mial. Samochod Fadera ma np taka tendencje ze jak sie go otwozy z pilota ale prze pewien czas nie otwiera sie drzwi czek zadnych to on sie sam zablokowuje po tym czasie, wcale nie jakims szczegolnie dlugim. Nie wiem czy moj tez tak ma, ale pilnuje sie zeby sobie np nie zatrzasnac kluczykow w bagazniku jak akurat mam spodnie bez kieszeni... ;)

      Delete
    2. Bożena już miała odzywać się w sekrecie ze zmartwienia! ale żyjesz, to pół sukcesu. Nie bądź taka, daj znać, że poza oddychaniem też inne funkcje masz sprawne i te turbulencje to nie amputacja nogi!

      Delete
  2. A ja włożyłam głowę między drzwi tramwaju a poręcz :)
    Wszystkiego najlepszego na cały 2016, moja Miła!!!!!!!!!!!!!!! :)))

    ReplyDelete
    Replies
    1. Zdolnas!! Wazne ze nie nastapila dekapitacja!!!
      Wzajemnie wszystkiego noworocznego zycze.
      Corka niestety nadal nie milionera ale zdaje sie Dyskopaty :(...

      Delete