Description

Wspomnienia mniej lub bardziej biezace, bo technologia wyparla potrzebe pisania listow i nawet maili do bliskich i blizszych i tych calkiem oddalonych

Thursday 31 March 2016

Pojechalam, Przezylam, Wrocilam

Bo podroze/wizyty na Planecie Ojczyste to nawet nie przygoda - to istna Wielka Pardubicka dla mRufy.
Wrocilam we wtorek poznawym wieczorem.
Pobyt sam w sobie to nawet niezby godzien uwagi bo polowicznie na pracy zdalnej spedzony, polowicznie na szoferowaniu Fadera-Rekonwalescenta-Pracoholika, a zbywajace kawalki na pieczeniu bezcukrowych ciast (i mrozeniu ich jak tylko wystygna) i bardzo nielicznych (jak na moje mozliwosci i potrzeby) spotkaniach towarzyskich.
Ale zacznijmy od tego, ze przylecialam w jedna z sobot Marcowych, z zalozenia bedac bezdomna na te jedna noc.
Na lotnisko po mojej stronie po raz pierwszy odkad wyemigrowalam odwiozl mnie znajomy - Urosz - byla juz o nim mowa, kolega z pracy, sasiad z rodzina z ktorym (i jego rodzina) jestem zaprzyjazniona.
Chwilowo mial na stanie dwa pojazdy - oba to Foki (Ford Focus), jeden wlasny, drugi od innej zaprzyjaznionej jednostki ktora od kilku tygodniu byla na wyjezdzie. Zaplanowal zawiezc mnie tym cudzym, bo mniej uzywany i trzeba bylo mu doladowac akumulator wiec taka przejazdzka swietnie sie nadawala. Mnie to obojetne bylo, wolalam tylko, zeby nie moim, bo moj wymaga wymiany hamulcow i ma podejrzanie wygladajace przednie opony (koszty niezbyt male wiec czeka to wszytko na najblizsza wyplate).
Rano okazalo sie, ze jest mgla.
Solidna.
Nawet sprawdzilam, acz dosc stoicko, czy sa jakies wiesci o opoznieniach/odwolaniach lotow z tego powodu, ale nie bylo nic.
Urosz zas zameldowal, ze cudza Foka ma padniete jedno swiatlo przednie, co w tej mgle nie jest dobra rzecza, a Foka Urosza jest na oparach, bo nie tankowal planujac jezdzic cudza Foka. Moja Czerwona Blyskawica, ma lysawe oponki i hamulce do wymiany za 100 mil.
W tym momencie wiedzialam juz ze cala ta wyprawa bedzie pod znakiem roznych pseudo-Merkurycznych przygod, mimo, ze Merkury z retro wyszedl juz dawno temu. Ba chyba jestesmy w polowie drogi do kolejnego...
Zajechalismy na oparach Uroszowa Foka na stacje benzynowa i problem zostal rozwiazany.
Na terminalu juz siedzac, zdazylam pochwalic sie Judi, ktora znajac moje podrozne przypadlosci zatroskala sie ta mgla, ze wyglada iz bedziemy leciec o czasie po czym pokazal sie komunikat, ze jest 20 minut opoznienia... ;)
Polecialam
----------------------------------------------------------------
Tym razem nie zdecydowalam sie na szlajanie po hotelach, chociaz nie oszukujmy sie calkiem mi sie to podobalo - ba - podczas pprzednich dwoch wizyt, bylo najprzyjemniejsza rozrywka, bo jednak budzet mi sie kurczy, wydatki rosna, a najblizsze miesiace beda chude, oj chudziutkie...
Umizgnelam sie zatem u Smokow o kat do przespania sie.
Jak juz mowilam w innym wpisie, Smoczynska jest jedna z tych przyjaciolek co fajnie, ze jest bo mozna na nia liczyc w kazdej szatanskiej sytuacji, wiec po raz drugi odstapila mi lozko dziecka (ktore jest takze moja osobista chrzesnica), a ja z wdziecznoscia w nim zaleglam, wykopujac tylko wczesniej z pokoju zegar scienny ktory tykal glosniej niz niejeden dworcowy.
Jako, ze trzeba bylo nieco pogadac po paru miesiacach niewidzenia sie, a Smok padl wraz z dzieckiem (tzn Smok padl, bo dziecko jeszcze nawijalo dosc dlugo w ciemnosciach) zanim ja dotarlam "na kwatere", to trzeba bylo ze Smoczynksa pogadac troche przed snem o starych dobrych Europejcach.
Czyli dlugie nocne Polakow rozmowy sie nam szykowaly gdyby nie to, ze w niedziele czekala mnie wycieczka do miasteczka gdzie produkowane sa rozne popularne plytki ceramiczne.
Odwiezc kuzynke. I wrocic, nie bedac juz bezdomna. Niby nic, ale jest to jakies zobowiazanie i nalezy byc w miare przytomnym.
Tak, ze Polakow rozmowy nieco sie skrocily, dla mnie. Smoczynska zafiksowala sie na jakims filmie.
Spie.
Dodam, ze godzina roznicy miedzy Planeta Ojczysta, a Wyspa jest trudna. Na Planecie Ojczystej jest trudnia. Dla mnie.
Bo Usnac po polsku nie umiem - za wczesnie, wiec siedze do mojej Wyspowej godziny spania, ale budzic musze sie wg polskego czasu czyli trace dwie godziny snu w kazdym przypadku.
Spie zatem.
Drzwi do pokoiku dziecka uchylaja sie, co wyczulam chyba palcem u nogi bo cala reszta jest wykonczona wielomiesiecznym stresem, ktory nijak nie chce mnie opuscic (chyba ze to opuszczanie odbywa sie przez wlosy, bo te wylaza mi na potege :( ) i sprawia ze usnac mi czesto ciezko, a dobudzic sie prawie nie moge.
Troche zgadlam, troche podejrzalam, czy to nie sen jednak i faktycznie drzwie sie otwieraja.
Otwieraja sie i ukazuja mala kudlata glowke na wysokosci jakiegos metra, metra dziesiec.
Przymykam oko (bo drugie twardo zamkniete, odmawia uslug) i obserwuje.
Glowka zaglada ciekawie do pokoju, zauwaza masyw gorski na swym lozeczku
(ktore jest lozeczkiem tylko z szerokosci, albowiem celem przewrocenia sie z boku na bok ja musze wstac, przekrecic sie na druga strone i polozyc na nowo, co Smoki napelnilo zaskoczeniem albowiem odkad lozeczka zyskalo pelna dlugosc, zdaza sie tak jednemu jak i drugiemu zasnac na owym lozeczku wraz z dzieckiem, co mnie z kolei wpedza w stupor umyslowy bo oboje sa rosli i zdrowej budowy, wiec zawsze mam przed oczami ten obraz, tylko w konfiguracji wszerz a nie wzdluz.)
Usmiecha sie szeroko (ja nadal udaje ze spie) i mowi radosnie, z tym swoim fajnym twierdzaco-pytajacym zaspiewem:
"Tu nie jest otwarte okno?"
Polowa mojego spiacego jestestwa jeknela w duchu, bo juz wiedzialam, ze ze spaniem koniec, druga polowa glupkowato sie ucieszyla bo jeszcze jakies 2 lata temu pierwsza reakcja na moj widok (choc tylko raz, na szczescie) bylo "niech pani sobie pojdzie"
Dziecko stoi w drzwiach wyczekujaco wiec zebralam sie w sobie, i usiadlam, lapiac po drodze telefon i myslac tylko marginalnie 'ktora godzina?? CO??? 6.47?? Jak ona im uciekla z sypialni?"
Wtedy uslyszalam typowy szum lazienkowy i zgadlam z nadprzyrdzona bystroscia, ze pewnie ktos poszedl do lazienki i dziecko w tym czasie zaciekawione poszlo sprawdzic czemu nie spi u siebie.
Widzac, ze masyw gorski na lozeczku okazal sie ciocia mRufa, uradowany Babel uruchomil slowotok.
Szczesliwie na razie jest to slowotok, ktory dosc rzadko wymaga intesnywnego wkladu dialogowego.
A ja siedze z otepialym wyrazem na calej swej osobie i goraczkowo kombinuje jakby tu: 1) nie musiec jeszcze wstawac i 2) pospac choc z godzinke... gdy padaja slowa:
"A gdzie jest ten samolotm ktory mi wczoraj dalas?" i wyczekujaca cisza.
Powstrzymalam pchajace sie na usta slowa "A co ja prorok?"
Samolocik z zestawem lotniskowych akcesoriow dziecko dostalo na lotnisku na powitanie, bo byc na lotnisku i nie dostac samolocika to przeciez nie do pomyslenia jest, prawda?
W ostatnim momencie gdy mowilam "nie wiem" przypomnialo mi sie, ze chyba widzialam wieczorem zabawke w kuchni, wiec dodalam "ale sprawdz moze w kuchni".
Dziecko radosnie bryknelo do kuchni, a ja sprobowalam zerwac sie z lozeczka i zamknac drzw, niestety, bezskutecznie bo zanim sie wyplatalam z koldry i ogarnelam niesforna pidzame, dziecko juz przybieglo z powrotem dzierzac tacke-wytlaczanke z zabawka.
Dodam tez, ze tak biegnac do kuchni jak i wracajac prowadzilo monolog na temat biezacy: "ciocia mowi, ze moze jest w kuchni samolocik, sprawdze czy jest, o jest, jest w kuchni samolocik. Ma takie znaki i walizke i to jest przyklejone tasma, zeby sie nie zgubilo, a jakbym odkleila i rzucila bardzo mocno to by sie pogubilo??" to ostatnie juz w pokoju, pod moim adresem.
Chcac, niechcac (to drugie) zostalam wlaczona do dialogu, ktory mimo swej prostoty pozornej, wyczerpywal moje szczatkowe sily witalne w tempie oszalamiajacym.
Gdy juz bylam zrezygnowana i gotowa naciagac na pidzame dzinsy celem ucieczki i odespania w "czolgu" (Maly Czerwony Czolg bez lufy to obecny pojad Fadera, ktory utylizuje bedac na Planecie Rodzinnej) z lazienki wylonil sie Smok, dolaczyl do nas ze slowami "A co Ty tu robisz?" i pytaniem do mnie "Obudzila Cie?" co skwitowalam niemrawym kiwnieciem glowy.
Smok zlitowal sie nade mna, bo nadal nie bylo jeszcze 7mej (dla mnie 6tej) i powiedzial do dziecka "Chodzi idziemy do kuchni robic sniadanko"
Dziecko radosnie sie zgodzilo (wbrew pozorom nie z checi jedzenia go, tylko po prostu, ma pogodna nature i kazda czynnosci w towarzystwie Tatusia jest mile widziana.
Mamusi tez.
Ba, nawet w towarzystwie nieprzytomnej cioci...) I tylko zadysponowalo na koniec zeby ciocia tez szla.
Zapewnilam ja: "Ciocia zaraz przyjdzie tylko sie ubierze", zamknelam pieczolowicie drzwi i zwinnym szczupakiem wsliznelam sie spd drzwi do stojacego o 2 metry dalej lozeczka, wtulilam sie w moj podrozny jasiek i zaczelam zapadac w blogi niebyt.
Rozkosz nie trwala dlugo, bo po jakichs petnastu minutach, monotnnego monologu zza sciany (kuchnia) przerwalo nagle pytajace "A ciocia tam sie ubiera??" na co moj zaspany umysl swiadom uplywu czasu podrzucil wizje ubierania sie w krynoline z gorsetem, sznurowanym z obu stron, co prawie skonczylo sie glosnym wybuchem smiechu, a juz na pewno skonczylo moje proby odespania jeszcze z godzinki.
Wstalam, ubralam sie, poscielilam jako tako no i spakowalam manele, po czym zakonczylam okupacje pokoju i lozeczka mojej chrzesnicy.
Zwykle (z kilkoma wyjatkami) gdy nie spie w domu to pedze do niego jak tylko sie rozbudze, zeby nie zawracac gospodarzom glowy i nie rozbijac im dnia, ale tym razem byl taki wyjatek bo dom byl oddalony o 2 godziny i 20 minut lotu, a w Faderowej kuchni nie czekalo mnie nic atrakcyjnego do jedzenia wiec przyjelam z wdziecznoscia poczestunek w formie pierogow, ktore poprzedniego dnia Smoczynska lepila z dzieckiem lubo tez sama, nastepnie pozegnalam sie i poszlam.
Poszlam mianowicie do samochodu, spakowalam plecak do bagaznika, wsiadlam, zapielam pas, spojrzalam przed siebie z kluczykiem gotowym do wetkniecia w stacyjke...
I odkrylam ze usiluje prowadzic czolg z siedzenie pasazera...
Kierownice i pedaly majac naprzeciw siedzenie po mojej lewej...
TAK! wsiadlam do mojego Wyspowego samochodu po prostu.
Poczulam sie z siebie bardzo dumna przez moment, bo zdazylo mi sie to po raz pierwszy w zyciu, a prowadze auta po obu stronach od 13 lat...
(Bo w ogole prowadze pojazdy spalinowe sporo dluzej.)
Po czym ogarnal mnie lekki niepokoj, bo mialam za jakas godzinke-dwie ruszyc w podroz, nie daleka moze jak na mnie bo zaledwie jakies 2 godziny w jedna strone, ale jednak podroz.
Dodatkowo czuje juz, ze za rogiem czai sie migrena.
I wsiadlam ze zlej strony do samochodu.
'Hm... Nie jestem pewna czy ta wycieczka to taki doskonaly pomysl' pomyslalam sobie przechodzac na druga strone czolgu.
Ale jakos sie udalo. Migrena rozkrecila mi sie na miejscu i zaczela odpuszczac dopiero jak dojechalam z powrotem do Stolycy.
----------------------------------------------------------------
Poniedzialek, w polowie mojego pobytu, tydzien przed wyjazdem mniej wiecej. Leciec mam w nastepny Wtorek.
Na telefonie moim jest wiadomosci od Urosza. (Ktoremu wyslalam kopie z wyprzedzeniem mojej rezerwacji/biletu, zeby znal daty, godziny i numery lotow, a takze terminal):
U - Czesc,wyglada ze mam troche ciasno w czasie jutro. Ty ladujesz o 17.00, tak?
U - Mam wyklad o 19.00, myslisz ze dasz rade przedostac sie przez kontrole paszportow w ciagu 30-45 minut?
(myslac w pierwszej chwili, ze co ma jutro do rzeczy, nastepnie w panice sprawdzajac data bierzaca, bo moze jakims cudem minlo juz 16 dni i faktycznie jutro lece, odpisuje)
Ja - Erm... Ale ja lece dopiero za tydzien.... 29 Marca...
U - Nie prawda! Wracasz jutro. Zobacz, mam Twoj bilet... oh... Face-palm moment! Chyba masz racje...
U - Ze wszystkich rzeczy ktore moglem zle zrozumiec po polsku, pomylilem daty!
U - Nie ma problemu, za tydzien mam tez urlop
Ja - Powaga? Wyslalam Ci bilet po polsku? OMG &LOL (nie bede tlumaczyc bo  to lepiej oddaje komizm sytuacji).

----------------------------------------------------------------
Tydzien pozniej.
Siedze juz na lotnisku - przypadkowym zbiegiem okolicznosci odwiozla mnie tam Ciotka M, bo mimo szczerej checi z mojej strony nie udalo nam sie spotkac w pierwszym tygodniu pobytu, a w drugim Ciotka M wyjechala spontanicznie na narty z kolezankami, wracajac w wielka Sobote. W Niedziele Wielkanocna mialysmy sie sobaczyc wieczorkiem, jak oni wroca i my wrocimy (oni od rodziny w Z, my od rodziny na cemtarzach), ale okazalo sie, ze za dlugo sie Ciotka M ogarniala z i po powrocie i jak o 19.30 zdalam Maly Czerwony Czolg do garazu tak juz nie czulam w sobie ognia w temacie pobierania go stamtad ponownie.
W efekcie zatem okazalo sie, ze Ciotka ma jezdzic tego dnia po Stolycy i tak wiec moze mnie podwiezc na lotnisko, co przyjelam z wdziecznoscia.
Przy zdaniu bagazu, pani, a moze pan, podkreslili mi numer bramki - 18. Dlugopisem oraz werbalnie. I ze od 14.40 sie bramka otwiera. To i zapamietalam.
Po kontroli paszportowej udalam sie zatem karnie pod bramke, nawet nie kalajac sie zakupami, siadlam w szeroko pojetym sasiedztwie bramki 18 i oddalam sie czekaniu.
Oraz czytaniu.
Wokolo mnie czekala cizba ludu na lot do Stambulu.
Nawet mialam lekkie deja-vu albowiem juz tak kiedys czekalam na swoj lot, ktory sie opoznial, a obok byla otwarta zachecajaco bramka na lot to Stambulu, tyle ze tym razem przeciez oni leca wczesniej. (Ha ha. HaHaHa... Buhahahahahaha.... - cynicznie rechocze ma dusza teraz na wspomnienie tych proroctw)
Nagle okazalo sie, ze siedze praktycznie sama, Stambul odlecial, jest 14.30, a na bramce 18 jest napisany jakis inny lot z godzina odlotu 15.45, czyli krotko po moim (za krotko, aby to bylo mozliwe).
Tknieta niepokojem porzucilam swoje bagaze i poszlam do tablicy ogloszen parafialnych, tfu, lotniskowych.
No tak. Moj lot, zmiana bramki, Nowa bramka numer 8.
No to popedzilam po manele, i z nimi w objeciach (zeby szybciej) popedzilam szukac bramki 8. Byla niezbyt daleko.
Troche ludzi bylo juz rozszadnych, wiec usadzilam sie niejako przy bramce 7, ale w duzej bliskosci 8ki.
Biore sie za czytanie, ale tak sobie zerkam od niechcenia na ekranik nad bramka, a tam na czerwono blyska napis "opoznienie o 1.5 godziny".
'O.' pomyslalam sobie.
I pisze wiadomosci do Urosza.
Urosz przyjal stan rzeczy do wiadomosci i zarzadal aktualizacji w razie dalszych zmian.
Po godzinie pisze do mnie, ze to ciekawe bo u niego przylot jest nadal o czasie. Mowie, ze u mnie nadal jest 1.5 godziny wzgledem startu wlasciwego.
Po kolejnej godzinie opoznienie zwieksza sie o kolejne 20 minut. Po 5 minutach mamy juz 1.5 godziny plus 20 minut plus 5 minut. Pisze zatem aktualizacje dla Urosza:
"Opoznienie nadal sie opoznia. co 5 minut o 5 minut."
Urosz odparl "nie zazdroszcze. dobra wiadomsoci jest taka ze po mojej stronie nadal twierdza ze przyaltujesz o czasie" co rozbroilo mnie totalnie.
Po kolejnych 10 minutach znalazlam sie na pokladzie an po nastepnym kwadransie uderzylismy w przestworza.
Opoznienie zostalo spowodowane Poznym przylotem samolotu z Wyspy. Ale czemu pozno wylecial to juz nie mowili.
Natomiast mnie niepokoilo, ze strasznie dlugo nas nie wpuszczali do samolotu ktory stal tam przy rekawie juz dluzsza chwile, a pozniej uslyszalam, ze jakies drzwi sie w koncu udalo zamknac, i tylko ucieszylam sie, ze przy zadnych drzwich nie siedze bo pewnei by mocno mi wialo.
(Ha ha. HaHaHa... Buhahahahahaha.... - znowu cynicznie rechocze ma dusza na wspomnienie tych proroctw)
Polecielismy.
----------------------------------------------------------------
Lecimy.
Jakis geriatryczny sybaryta przed mna, rozlozyl fotel prawie na maksa, minimalizujam moja przestrzen zyciowa tak, ze musialam i ja swoj troche odchylic, czego okropnie nie lubie. Po jakims czasie odchylil go jeszcze bardziej, opierajac go bez mala na moim gorsie, po czym siedzial na fotelu wyprostowany. Nie oszukujmy sie nie spodobalo mi sie to, bo o ile po to sa fotele zeby je odchylac, to zwykle robi sie to celem spania a nie wqrwiania otoczenia. wiec pare razy "niechcacy" szturgnelm w to oparcie na moim gorsie, poprawiajac sie na siedzeniu.
Okazalo sie ze slusznie bo geriatryczny sybaryta/sadysta po drugim "niechcacym" szturgnieciu wzial sie w sobie i spial i zlozyl fotel prawie do pozycji siedzacej. Gniewnie zlozyl.
To ja sie szczypie, ogladam, czy komus nog nie zgniote jak chce odrobine odchylic zeby moc oddychac jak ktos sie na mnie polozyl, a taki burol nie patrzy, wali, a pozniej prosto kurde siedzi. No Sorry bardzo, ale jak tak to ja potrafie te sam moneta.
Nie lubie, ale potrafie.
Ale chyba mi sie za wygodnie zrobilo, bo po chwili poczulam takie zimne igielki na ramieniu, tym od okna. Myslalam, ze mi zdretwialo, albo co, macam sie po tym ramieniu, a tam mokre!
Cholera. Pada czy co?
No owszem na zewnatrz pada, ale w srodku?
Niby "the rain in Spain stays mainly in the plane", ale ja lece na Wyspe, nie do Hiszpanii!
Za mna nie siedzial nikt z sikawka dyngusowa, a jesli siedzial to sie dobrze kamuflowal, bo uslyszlama tego kogos reakcje w postaci pelnego niedowierzania "Pada?"
Po kolejnej chwili znowu pokropilo mi na ramie.
Przypomnial sie mi wtedy Fader lecacy pierwszy raz za ocean w latach 80tych, ruskim samolotem, ktoremu tez w samolocie padalo na glowe i rozwazal czy pozwola mu leciec z otwartym parasolem i od razu mi ulzylo... Skoro to rodzinne i genetyczne, to nie ma co wlaczyc.
----------------------------------------------------------------
Wyladowalim. Na Terminalu 2 (bo to istotnym jest) wyladowalim, tak jak byc mialo.
W wielkiej kaluzy zwanej pasem startowym, z halasem godnym 5tego jezdzca apokalipsy, bo ta woda i chyba ABSow nie bylo. Az sie marginalnie zastanowilam czy wyhamujemy przed koncam pasa czy beda nasz na wedke musieli lapac.
Wlaczylam komorke, ocenilam ze Urosz jeszcze nie czeka bo wyjechal przed godzina zaledwie, ale juz dosc blisko jest, wiec zagescilam ruchy, przeszlam jak burza przez bramke biologiczna, wyjasniajac przy okazji pewnej pani na czy mpolage roznica miedzy bramka biologiczna i bramka bialkowa. (O ten znaczek na paszporcie chodzi), z wychodka skorzystalam poki pas bagazowy jeszcze stal, wyszlam zen dokladnie gdy moja walizka pojawila sie na zakrecie wiec zlapalam ja niemal w locie i wyprulam na przyloty. Szybki rzut oka wokolo - brak znajomej machajacej geby, po prawej mam Cafe Nero, wiec udalam sie tam i dzwonie. Juz czekajac na polaczenie oczom mym ukazuje sie widok straszny...
Otoz po drugiej stronie poczekalni - jakies pol kilometra ode mnie jest drugie Cafe Nero.
Ozesz Q solony... A jak on tam czeka, a ja tu? 'O nie. Nie lece, bo z moim szczesciem on tez tak pomysli i bedziemy sie po tym terminalu ganiac do jutra!' pomyslalam i w tym momencie mnie polaczylo.
Zameldowalam kordynaty pozycji, wyjasnilam problem dwoistosci kawiarni, wyjasnilam ze ja jestem po jego lewej jak wejdzie na przyloty.
Przyjal to pogodnie i dodal, ze on juz jedzie, nie jest daleko ale strasznie musi krecic, a na dodatek ja mam przerywany odbior, wiec gdy nie zareagowal dosc balistycznie na moja propozycje wyjscia na zewnatrz i wsiadania do samochodu metoda komandosow, w biegu (z 20 kilowa walizka, plecakiem z laptokiem i plecako/torebka) zaproponowalam domyslnie, ze mu kupie kawe i poczekam cierpliwie, co duzo bardziej mu sie podobalo.
Kupilam zatem i trucizne dla siebie i jakis prowiant, bo swietnie pamietalam, ze zostawilam lodowke w stanie bez mala sterylnym (wg moich standardow), nastepnie kawe dla Urosza i jeszcze maly lakoc na oslodzenie mu trudnego wieczoru, bo mi w koncu przysluge robi wiec niech nie mysli, niech ma.
Usiadlam, tzn zaanektowalam dwa siedzenia, stanelam obok nich i wypatruje kolegi.
Po jakichs 10 minutach otrzymuje wiadomosci "mozesz zaczac czytac, to troche potrwa". Zmartwilam sie ze kawa mu wystygnie, ale pomyslalam ze najwyzej za pol godziny kupie mu druga i tyle...Uznalam ze w tej sytuacji zjem zakupiona kanapke, ktora okazala sie bestia prawie nie do pokonania, bo do domu nie dojade o ludzkiej porze.
Oj mialam racje bo wyjechalismy z lotniskowych czelusci o godzinie 20.08!!
Urosz dotarl, znalazl mnie jak akurat zrezygnowana siadlam tylem do ludzi i zaczelam grac w glupawe gry na SmarkFonie (Termin kradnelam u Profesora Wora, o stad).
Kawa jeszcze nie zdazyla wystygnac kompletnie wiec wypil ja nawet chyba z przyjemnoscia, lakoc pobral na pozniej, ja podzialu nie zadalam bom nadal bezslodyczowa.
Odsapnal nieco psychicznie i opowiedzial mi swoje przygody.
 ----------------------------------------------------------------
Urosz opowiada.
"Jak zadzwonilas to ja wlasnie usilowalem wyjechac z parkingu Terminala 3.
Dlaczego?
Dobre pytanie.
Dojechalem dosc sprawnie i szybko, wjechalem na parking, zaparkowalem w idealnym miejscu, na jedynym wolnym miejscu doklanie naprzeciw wejscia na terminal, wyskoczylem z samochodu i pedze.
Idzie mi swietnie i nagle zorientowalem sie, ze ide oszklonym mostkiem/przejsciem miedzy parkingiem i terminalem i ze szedlem tedy zaledwie tydzien wczesniej odbierajac meza wlascicielki drugiek Foki. I ze takiego przejscia zaden inny terminal oprocz T3 nie ma.
A ja przeciez powinienem byc na Terminalu 2, bo wlasnie tam bedziesz.
Dostalem ataku smiechu bo przypomnialo mi sie wydarzenie sprzed paru lat gdy tego samego meza odbieralem, ale o tym za chwile.
Wrocilem do samochodu, wyplatalem sie z tego parkingu i zaczalem krazyc i szukac drogi na T2. To potrwalo dluzej niz sie spodziewalem bo w miedzy czasie ruch na lotnisku sie nieco zagescil.
Ale jestem."
Mnie sie na to przypomniala moja przygoda na T3 jak to dumna i z siebie zaparkowalam idealnie przed wejsciem... tyle ze na odloty, odbierajac przyjaciol, sprzedalam mu swoja historie i przyznalam mu palme zwyciestwa nad moim wyczynem.
Poszlismy zatem szukac samochodu.
----------------------------------------------------------------
Szukamy samochodu.
Z przylotow sa 2 zestawy wind. Z Odlotow chyba tylko jeden. Z tym, ze nie na pewno. Stajemy przy tym pierwszym bo z inicjatywy Urosza. Czytam odruchowo napis, ktory glosi ze windy te prowadza do pociagow rozmaitych a takze na odloty, ale rzaden nie glosi ze do parkingow, sugeruje wiec zmiane lokalizacji bo tymi windami chyba jednak samochodu nie zdobedziemy. Zaskoczony Urosz przynaje mi racje, dodajac ze nawet przez mysl mu nie przyszlo, ze to moga byc rozne windy. Ale on nie znalazl na Starym T1 sceny z Matrixa, nieprawdaz, wiec jest roztkliwiajaco niewinny w temacie podstepnych wind-pulapek. Idziemy do drugiego kompletu wind.
Ja deklaruje, ze zaplace za parking, na co slysze "A prosze bardzo, jesli potrafisz." Tonem sugerujacym wyzwanie...
Zaskoczona nieco takim tonem, pytam czemu, czyzby kolega mial z tym jakies trudnosci?
Otoz tak, placac z parking na T3 machal banknotem przed kazdym mozliwym punktem parkomatu i nic nie osiagnal musial wiec zaplacic karta. Na co zapytalam tylko poblazliwie "A nie widziales na nim przypadkiem napisu 'Credit Cards Only'?" I taktownie zignorowalam zaklopotana cisze rekacji, bo takie rzeczy to ja nosem wciagam, a nie traktuje jako wyzwanie.
Urosz wreczyl mi bilet, ja przygotowalam portfele i wetknelam bilet we wlasciwe miejsce.
Maszyna zawarczalam, zatrzesla sie, burknela i nieco drgnela w posadach, po czym wyplula bilet z slowami "Niewlasciwy Terminal".
Urosz poczul sie zaskoczony, ja spojrzalam na karteczke i czytam "Termina 4".
"Och" powiedzial Urosz "To znaczy, ze bilet zostal w samochodzie. Ten jest z soboty"
Zdazylam sie poczuc zdziwiona bo przeciez dopiero przed chwila mowil, ze meza od Foki pobieral z T3, ale NIE zdazylam sie zdziwic werbalnie, bo rzucil sie do samochodzu zostawiajac mnie ze wszystkim (moim bagazem, znaczy) wiec tylko zawolalam, ze przeciez mozemy zaprowadzic od razu walizke.
Usluznie wrocil i mi pomogl, wzial z samochodu bilet i podal mi go prawie w biegu, ale tym razem przeczytalam od razu co na bilecie stoi i zaprotestowalam "Ale ten jest na Terminal 3".
Na to dictum Urosz palnal sie w czolo, pokopal mocniej w portfelu i znalazl bilet trzeci i az sie poteznie zaciekawilam na jaki parking tym razem trafie, ale niespodzianek byl juz koniec bo byl to wlasciwy bilet.

9 comments:

  1. "niech pani sobie pojdzie" :))) no, to sie moze czlowiekowi zrobic gópio.

    A windy-pulapki zamontowali u nas w nowej Ikei. Wchodzisz sobie czlowieku na pieterku do takiej windy i chcesz zjechac na parter (schodów nie ma, sa tylko ruchome w góre)a tu tylko guziczki z oznaczeniami poziomów parkingowych. Oczywiscie z poziomu zerowego na parkingu nie mozesz tak po prostu wyjsc sobie na ulice, wiec jedziesz znów do góry i próbujesz szczescia w innej windzie. A jest ich sporo. Mi sie udalo przy trzeciej próbie. Ale myslalam juz przez chwile, ze bede musiala w tej Ikei zostac na zawsze. Niby ladnie urzadzone, i wygodnie, co nie, ale lazienki jednak tylko dla picu, nie dzialajace, a to troche zaniza standard.
    Po jakims czasie na szczescie oznakowali te windy od zewnatrz, które jada na parking a które na parter sklepowy i do wyjscia dla niezmotoryzowanych.

    ReplyDelete
    Replies
    1. O! Bylam w Ikei teraz przy okazji pobytu w Ojczyznie i ciezko sie zdziwilam gdzie sie podizaly schody ruchome w gore, bo jest tylko winda i takie analogowe. Smoczynska sprowadzila mnei na ziemie mowiac ze nigdy nie bylo, co mi uswiadomilo ze wizualizuje nasza Ikee Wyspowa, gdzie jest 2 windy, schody analogowe oraz ruchowe. Ale ze w dol tylko windy to ciekawe - u nas jest tez tasma w dol bo do tych dwoch window by sie z kolejkami nie ogarneli wiec mniejsze wozki moga jechac tasma w dol.
      A takie wlasnie windy nie oznakowane to wlasnie przy okazji matrixa tez testowalam wiec w pelni rozumiem bol. Ja zazwyczaj za druga proba trafialam do wlasciwiej ale powtarzalam cwiczenie przy kazdej wizycie na lotnisku w owych czasach :)

      Delete
    2. Bożena nie wie o co kaman, bo na Wyspach nie była w ikei, ino u siebie, a ZAWSZE jest zdziwiona, że te schody na górę koło windy to nie są ruchome.

      P.S. Post wygrywa wsiądnięcie do auta po brytyjsku :D

      Delete
    3. A mnei jakos bardzie rozbraja podjezdzanie Urosza na T3 po mnie czekajaca na T2 i placenie za parking, ale owszem, wsiadniecie do nie-brytyjskiego Czolgu po brytyjsku jest wyczynem samym w sobie szczegolnie po tylu latach przesiadek.
      A schody na gore w ikea powinny byc ruchome, zawsze i wszedzie po prostu. :)
      Analogowe moga tez byc, jako ta wisienka na torcie.

      Delete
    4. No też prawda, Urosz dostaje puchar ;)

      Delete
    5. oj, wsiądnięcie po brytyjsku dla mnie jest tez jednak number one :)

      A puchar tez poprosze - dzis po robocie zabralam sie za nalesniki. Najpierw rozbilam jajko zamiast nad miska, to nad koszem na smieci (w sensie: DO kosza) a potem zamieszalam ciasto bez maki. Zastanawialam sie dobr 5 minut, co tutaj nie gra...
      Ah, te piatkowe wieczory. Niby tylko byly 4 dni robocze, ale czlowiek i tak calkiem zepsuty.

      mRufa, cos - COS - sprawia, ze jak do Cie wchodze, to sie czuje, jakbym se na kanapie siadla, dostala kieliszek wina do reki i pozwolenie na nawijanie, co na sercu i na jezyku (czytaj: pierdzielenie gópot oczyszczajacych ducha ;)

      Pozrdawiam wieczornie duet mrufo-bozeni!

      Delete
    6. I wlasnie o to chodzi :) Tak nalezy sie tu wlasnie czuc ;).
      Nalesniki bez maki, ciasto jezynowe bez cukru i kierowanie pojazdem z fotela pasazera to wlasnie tutejszy standard :)
      Ja dzis odkrylam, ze prawdopodobnie spalam w niezamknietym mieszkaniu (prawdopodobnie, bo wiem ze wtykala mklucz w drzwi jak sie obudzilam kolo 7mej, wiec moze i od razu odkluczylam zamek, a moze nie... nie pamietam), a noc wczesniej (doslownie, nic nie zmyslam) snilo mi sie ze sie obudzilam i drzwi do domu byly otwarte, tak totalnie nawet z klamki (a drzwi prowadza na ulice bezposrednio)i nie bardzo moglam je mimo prob zamknac, i tylko otwieraly sie odwrotnie, nie do gory nogami tylko zawiasy mialy po przeciwnej stronie niz w naturze. sprawdzilam je wczoraj rano i uspokoilma sie bo byly zamkniete... Wzywac egzorcyste? Czy zamowic troche wody piekielnej od razu?

      Delete
    7. Moze to wiesz, Twoja podswiadomosc daje Ci do zrozumienia, ze koniecznie musisz gdzies isc, zaczac nowy rozdzial? :) Albo po prostu isc przed siebie, w kierunku w którym zmierzasz, smialo otworzyc drzwi w trase!
      Walic Merkurego, na przód na calego!

      Delete
    8. Heh, Merkury zawsze mi wiernie towarzyszy w kazdym keirunku, to ja tam nic mam nic do niego, mam dzieki niemu o czym opowiadac ;)
      Ale drzwi wieczoram sprawdzam po trzy razy od tamtej pory ;)

      Delete