Description

Wspomnienia mniej lub bardziej biezace, bo technologia wyparla potrzebe pisania listow i nawet maili do bliskich i blizszych i tych calkiem oddalonych

Tuesday 3 May 2016

Zady i Walety jezdzenia do Szweda w dzien ustawowo wolny od pracy

Czyli jak zmarnowac pierwszy od swiat dlugi weekend.
Otoz nalezy 3 dni wczesniej wykrakac sobie migrene...
Przewidziec, ze bedzie minimum 3-dniowa i zapomniec o tym natychmiast.
Tak wlasnie zrobila your truly - we wtorek, albo srode chyba rzucilam takie wlasnie slowa na wiatr, ze szykuje mi sie trzydniowka zeby wylgac sie z czegos na co checi nie mialam.
Przelatujaca nade mna zla godzine prawie slyszalam, bo pomyslalam sobie, ze bylaby to ironia gdybym tej migreny faktycznie dostala na 3-dniowy weekend.
W piatek rano obudzilam sie w towarzystwie.
Niby nic, zdaza sie w najlepszej rodzinie, ale ja szlam spac sama, a obudzilam sie w towarzystwie migreny...
Stanowczo jestem w stanie wyobrazic sobie milsze towarzystwo do pobudki... ba wlasciwie tylko pare rzeczy jest gorszych niz pobudka z migrena.
Migreny moje nie sa nawet w polowie tak obezwladniajace jak u wielu innych ofiar - nie slepne na jedno oko, nie trace przytomnosci, bol zwykle pozwala mi w miare funkcjonowac, ale moje migreny trwaja po okolo 50-60 godzin i sa rozlozone na przestrzeni nawet do 5 dni. Dawniej scenraiusz byl takie, ze budzilam sie w towarzystwie, ktore porzucalo mnie okolo14-15tej aby dolaczyc do mnie znowu w srodku nocy i "czule" powitac mnie z rana, gwozdziem przez prawa skron. Acha i zdarzaly sie zwykle nie czesciej jak raz na miesiac.
Z czasem, nawyki sie pozmienialy i teraz nie znam dnia ani godziny, oprocz tego ze jesli trafi mnie kilkudniowka to mam zwykle pare do kilku tygodni spokoju przed soba. Jak trafi krotsza to mam szanse na powtorke w ciagu 2 tygodni. Zdarzaja sie tez przerwy parumiesieczne i wtedy wiem, ze kolejna migrena bedzie dluga i ciezka.
Ale dosc martyrologii - tym razem wykrakalam ja sobie sama wiec tego, nie ma co sie litowac.
Tyle, ze tym razem mialam rozne plany na weekend i od razu popsul mi sie humor. Najpier urodziny Emu - w piatek wlasnie. Pozniej w Sorbote myslalam wybrac sie na przejazdzke moze nawet pod Mancheseter, bo dawno nie jezdzilam, opcjonalnie myslalam udac sie przynajmniej do warsztatu z oponami bo dwie mam lekko lysawe miejscami i trzeba je wymienic, w Nierdziele, ewentualnie w Poniedzialek myslalam, ze zabiore Emu w ramach weekend urodzinowego na seasn kinowy, zas w pozostaly dzien z rana mialam chec wybrac sie do Szweda bo nabralam strasznego apetytu na szwedzkie kartoflaki oraz nowa koldre letnia bo nie mam koldry od przeprowadzki.
Niesmialo majaczyl mi sie tez komplet poscili satynowej bo dawno nie kupowalam, ale lubie miec posciele satynowe. No plany jak to lala, tak?
A tu taka siurpryza.
No przesz dziecka nie zawiode, Emu pytala mnie juz kilka dni wczesniej czy przyjde na jej urodziny. Naladowalam zatem z rana do otworu gebowego maksymalna dawke painkillera z kodeina i czekam. Poludnie mija, a tu nic.
A nie przepraszam, Zaba postanowil mnie zapytac o status jakiejs swojej zmiany, ktorej mu sie od lat nie chcialo zrobic i wreszcie w marcu udalo mu sie wepchnac ja mnie (jak bylam akurat poza krajem, cwaniak z Koziej Wolki). Owszem przezyl, ale chyba nikt wczesniej nie powiedzialm mu "spier...aj" przy uzyciu slow "Maxim, zle sie czuje, zaktualizuje status za chwile, a teraz MUSZE isc po cos do picia".
Nie wiem co mialam na twarzy ani jakim tonem to mowilam ale mozna by sparafrazowac Gucia z 'Szajki bez konca', ze "prawie go zmiotlo na smietniczke" i zniknal mi z trajektorii lotu.
Bylo to akurat przesilenie tego dnia i po kwadransie na swiezym powietrzu, BEZ ludzkiego szumu wokolo (w samochodzie sie zamknelam, tak? z otwartymi oknami!) zaczelo mi sie robic lepiej i nawet cos tam zjadlam z kolejna dawka pigulek.
Do M&Msow dotarlam juz w doskonalej formie nieco po 17tej, i tylko nalegalam zeby mnie czyms nakarmic zanim &M poda mi drinka (leczniczo rum z maxem i tylko dwa drinki, bo jednak mialam zle przeczucia).
Przeczucia mialam sluszne, albowiem juz kladac sie na kanapie w M&Msowym salonie czulam powrot bestii. Byla godzina 3 nad ranem.
Zwykle do godziny 8mej nikt sie u nich w weekend nie budzi, ale teraz nie dosc ze jest Junior (prawie 5miesieczny i juz wypuscil pierwszego zeba, ktorym zreszta czym predzej mnie w ow piatek ugryzl), to jeszcze urodzinowa 5latka miala miec po poludniu party w softplayu wiec podnioslo te Mala Zaraze z betow o nieludzkiej godzinie 7mej.
Do domu ucieklam, jak biszkopt na tort wlasciwy byl jeszcze krecony, oszczedzajac sobie meki wachania porannych kaw i herbat z mlekiem oraz sniadania jako takiego - przy migrenie pierwsze co przestaje mi dzialam to zoladek, wiec dowolna ilosc przeciwbolowcow jesli nie zostala wzieta na czas zalega w zoladku przezerajac mi tylko sluzowke zoladka i szukajac okazji powrotu na swiatlo dzienne, droga normalnie jednokierunkowa.
Na nastepne 36 godzin spuscmi litosciwe zaslone milczenia, bo wlasciwie jakby jej nie bylo. Odzylam ponownie kolo15tej w Nierdziele, pelna wielkich oczekiwan, ze oto wlasnie nastal nowy dzien i juz mam weekend. Wybralam sie nawet do sklepu (na godzine przed zamknieciem, tak jak najbardziej lubie bo ludzi juz prawie nie ma, tylko paru maruderow jak ja) i jakiez bylo moje zaskoczenie gdy odkrylam ze chrzest pekajacej luskwiny od czosnku moze byc ogluszajacy...
No ale twarda jestem i nie zwinelam sie w pozycji embrionalnej na srodku sklepu pomiedzy chlodniami, pojekujac z cicha, tylko meznie dokonczylam zakupy, wygladajac prawdopodobnie jak smierc na choragwi, albowiem dziewcze w kasie rozmawialo ze mna jak obloznie chorym anemikiem.
No ale wieczor byl juz calkiem ok, odzyskalam apetyt na dobre, uklad pokarmowy jeszcze nie do konca sie uruchomil ale juz nie stawial oporu. Pelna nadziei, ze jednak ten poniedzialek chociaz bede miala udany poszlam spac.
Rano... TAK! znowu obudzilam sie z ta menda migrena u boku, czule wbijajace mi gwozdzik w prawa skron. Byla to godzina 5.40 wiec zapodalam maksymalna dawke i usnelam, tylko po to by kolo 8mej odkryc ze nic sie nie zmienilo. Policzylam sobie ile to juz godzin, wkurzylam sie, wstalam i zjadlam kawalek zimnej pizzy  z mysla "albo mnei zabije albo mnie wyleczy".
Czy wyleczylo to nie wiem, ale migrena w ciagu godziny dala za wygrana i porzucila mnie niegodna.
I gdybym od razu wskoczyla w gacie i ostrogi i popedzila do Szweda to wszystko byloby pieknie, bo mamy godzine 9.30 rano.
Ale nie... porzucona zaczelam sie gramolic, myc glowe, dobudzac, sniadanka mi sie zachcialo - bo ten kawalek pizzy byl jednak maly i nawet zgagi porzadnej po nim nie dostalam.
Wygramolilam sie kolo 11tej i w samochodzie siedzialam jedyne 40 minut pozniej.
Tak wiem.... najglupsza pora, ale nie zapominajmy ze to nie byla juz niedziela, no i piekna pogoda wiec uwazalam, ze narod bryka na jakich pokazach, piknikach i huk wie gdzie.
Nie przywidzialam jednego - ze w rejonach Szweda odbywal sie jakis maraton, polmaraton czy inny bieg przez plotki i parkingi wokolo Szweda byly wykorzytywane nie do konca zgodnei z przeznaczeniem, a po zakonczeniu biegu niektorzy uczestnicy zostali u Szweda na lanczu chyba ,bo w zakupy meblowe po przebierzce min 20 km jakos nie dowierzam.
Do tego cala kupa narodu nie-biegajacego postanowila wybrac sie z dziecmi, rodzinami i tesciowa wlasnie tego dnia, wlasnie kolo 13tej na zakupy do Szweda.
Taki rodzinny sposob spedzania czasu najwyrazniej.
No owszem wybralam sie za pozno, ale rok wczesniej wybralam sie w tutejszy dzien Matki i okazalo sie to doskonalym pomyslem bo centrum bylo puste (jak na standardy Szweda), parking znalazlam pod dachem i ogolnie bylo wszystko w kwiatuszki i sloneczka, wiec ubzduralam sobie ze tym razem bedzie podobnie...
W ten sposob po dojechaniu w kolice Szweda okolo12.50 spedzilam GODZINE krazac po parkingu, a wlasciwie objezdzajac ten parking dokola RAZ!
GODZINE.
Na pieszo bym go obeszla ze 4 razy w tym czasie, podjelam wiec decyzje, ze jednak nawet jakbym znalazla miejsce to juz nie mam ochoty ani na kartoflaki, ani na koldre ani nawet na te satynowa posciel i postanowilam wracac.
Z parkingu wyjezdzalam kolejne 30 minut i juz po kolejnej godzinie bylam w punkcie wyjscia - w samochodzie pod wlasnymi drzwiami.
No to czesci "jak zmarnowac pierwszy dlugi weekend od swiat" zalatwiona.

Jadac w jedna, jak i w druga strone, mialam duzo czasu w glowie i jakos tak mi sie na wspominki zebralo.
Wspomnialam jak to w 1999 wraz z kolezanka Marta, jej chlopakiem K i kolezanka X z pracy pojechaclismy do wodnego parku rozrywki.
A wszystko to wina Smoczynskiej, bo w niedziele wieczorem zdawala mi relacje z ich rodzinnej wycieczki na basen slowy "rura jechalam. Zyje ale strachu sie najadlam" dodajac jeszcze "*&rwa prulam za 100 na godzine i jak oiznelam w ten basen..." (cytat doslowny, literowke zostawiam celwo zeby nie gorszyc co wrazliwszych oczu)
Te slowa natychmiast przywiodly przed me oko wyobrazni wizje z wlasnie 1999 roku i gdy tylko znalazlam sie w ruchu pobudzone wspomnienia ruszyly Niagara.
Jest tak:
Urodziny Marty. K nieco wczesniej sie pyta "Co bys chciala zrobic swoje urodziny?" Marta w wyjatkowo kiepskim nastroju odpowiada "Chce pojechac do Wet'n'Wild i tyle!"
Rozbawiony K upewnia sie "I tyle?"  "Tak! I tyle" potwierdza Marta.
I tak sie stalo.
Wyjatkowo moge przytoczyc swoje wlasne slowa z dokladnoscia co do brakujacego przecinka, bo jak nizej wspominam ten list mam co w nim opisalam calosc przygody.
Relacja zaczyna sie jak kazdy rasowy raport od executive summary:
'Wczoraj byly urodziny Marty, w zwiazku z tym:
1. Wydalam wiecej kasy niz na swoje wlasne,
2. Plywalam na odkrytej wodzie i bez lodki
3. Pierdyknelam sie w glowe (...) stad  pewnie to powyzsze
4. Jadlam Chinszczyzne robiona przez Malezyjke(?)
I czuje sie okropnie.'
Koniec cytatu.

Ale po kolei - Pojechalismy 7-mio osobowa ekipa (w tym az jedno dziecko, lat 7.5) We wlasciwym dniu dosc rano, a byl to dzien wolny od pracy niewatpliwie (i od nauki, bo inaczej bym nie mogla pojechac) (1 lub 2 kwietnia nota bene bo odnalazlam wlasnei listy do dElvix z tego okresu)wyruszylismy. Na dwa samochody chyba, a moze 3? Marta, K oraz ja w samochodzie K, mam tez wrazenie, ze byl z nami Ollie, kolego z roku tak Marty jak i K, ale pewnosci nie mam bo moje notatki jakos nic a nim nie wspominaja, a mam w sobie wspomnienie jak dokladal sie szrapnelem do haraczu za tunel. Ale wtedy brakuje mi albo 7mej osoby, albo wychodzi mi ich 8...  A bylam przekonana ze kolezanka Marty - X z tym dziecieciem byli we wlasnym samochodzie oraz ze byla tez nasza wspolokatorka T ze swoim Jungingenem. Ale nie jest to az takie istotne, bo nie odgrywali oni znaczacej roli w akcjach i atrakcjach wodnych.
No i pojechalismy do tego Wet&Wild, a tam bylo wlasnie zgodnie z nazwa - i Mokro i Dziko.
Ja zaczelam szalenstwa nad wyraz aktywnie wpadajac w 'Czarna Dziure' i walac sie w leb, co zdawac by sie moglo nie jest mozliwe w czarnej dziurze, ale co tam JA NIE POTRAFIE?? ;)
Guz dokuczal mi dosc dlugo, ale na pewno nie pomoglo ze walnelam sie w leb tego dnia jeszcze dwu- lub trzykrotnie.
A zakonczylam jako 'Kamikaze'. W miedzyczasie  robilam tez za zywa kulke od pinball'a (po naszemu chyba flipery na to sie mowilo), bylam w srodku 'Tornada', 'Mistrala', zrezygnowala tylko z 'Oka Cyklonu' i chyba 'Huraganu', z tym ze nie na pewno, bo w gre wchodzil jeszcze 'Twister'.
Kolejnosci rozrywek oprocz pierwszej i ostatniej nie zarejestrowalam, szczegolnie ze niektore z nich uprawialam wiecej niz raz (mloda bylam i kuloodporna, tak?).
Ale 'Czarna Dziura' byla pamietna, albowiem wpadalo sie do niej w duecie, mozna bylo solo, jasne, ale pojazdy byly, ze tak powiem dwu-dupne:
Tak wygladal pojazd dwu-dupny do czarnej dziury.
Najpierw pojechali Panowie. Okazalo sie, ze jest limit wzrostu, znaczy minimalny wzrost i jedyne dziecko z ekipy sie nie lapalo na ten lot wiec ze mna do pojazdu dosiadla kolezanka Marty, ciocia dziecka.
Ja wsiadlam jak nalezy, dupskiem w dziurze, a ona jakos tak sie gramolila zeby tylka nie zamoczyc czy co, w kadym razie siadla na brzegu. Mialam zle przeczucia na ten tema bo jednak srodki ciezkosci nie byly na wlasciwym miejscu, ale ona starsza sporo ode mnie (tak pewnie w moim wieku obecnym) to nijak mi bylo ja w te dupsko kopnac zeby wbila sie w dziure... a szkoda...
Wygladalo to o tak:
Komentarz chyba czytelny?
No wlasnie.
Wbilysmy sie w te czarne dziure, nabieramy wizgu i chyba juz na pierwszym zakrecie kolezanka przechylajac sie szarpnela oponke syjamska tak konkretnie, ze wyrwala mi ja spod tylka (konkretnie w nia wbitego, dodam)
i...
Jebudu...
Ja lbem w scianke, jakos dziwnie bo jednak troche z tylu, a troche z boku, oponka gdzies na gorze, no to ja chlup nogi do gory i pedze dupskiem po dnie, rekami trzymam sie uchwytow na oponce (DLACZEGO??) i pedzimy wcalej nie wolniej.
Patrze, a kolezanka Marty przede mna, stara krowa zreszta, a taka glupia (tak wiem ja tez jestem taka wlasnie stara krowa, ale albo sie nie pcham na takie gry i zabawy albo gram jak nalezy, z mokrym dupskiem, jak wszyscy), jak na krowe przystalo galopuje na czterech lapach, pod koniec z jakiegos powodu zreszta tez zlapala sie oponki nad glowa...
Prosze bardzo, tak to wygladalo. No oprocz tej mRufiej talii, bo to to juz czysta fikcja literacka ;)
W tej dziurze zreszta w leb dostalam dwa razy - raz o te scianke, a drugi raz, a raczej chyba pierwszy jak fikalysmy kozla, kolezanka Marty przygwizdala mi z lokcia w brode... Cud, ze siniaka nie mialam, jak kiedys Wiedzminka po nadwyraz dynamicznym powitaniu od Boberka (juz w psim raju brykajacego zreszta).
Czyli wedlug slow K, ktory nasz wyskok z czarnej dziury obserwowal z bezpiecznej odleglosci: w polowie drogi nam sie znudzilo, ponton spod tylkow nad glowe - niech i on ma rozrywke, wyskoczylysmy do gory nogami niejako, tzn glownie kolezanka Marty, bo ja prulam skapa wilgoc dziury wlasnym zadkiem.
Juz po tej pierwszej przejazdzace zrozumialam czemu wiekszosc dzieciarni ma na kostiumy nalozone szorty... kilkadziesiat takich lotow i kostium do wyrzucenia...
Swoja droga uczciwie zaobserwowalam, ze duzo fajniej sie leci dupskiem w tej tubie niz na pontoniku i miedzy innymi dlatego zrezygnowalam z oka cyklonu, ktory tez dysponowal ponotnikiem, mimo ze jedno-dupnym.
Kariera kulki pinball'owej polegala na locie przez taka rure zamalowana na ciemnosc i upstrzona w punkty swietlne dotykowo (lomotowo) aktywowane, ktore nalezlo podczas lotu "zaliczac" zbierajac punkty wywietlane na tablicy na wylotem rury. Minstral i Tornado umknely mojej pamiec, bo widocznie niczym sie w nich nie uderzylam, zas Kamikaze....
O... Kamikaze to byla atrakcja nowa wtedy i oblegana.
Wygladala niewinnie, chociaz zeby sie dostac do wlotu trzeba bylo bardzo dlugo wlazic po schodach. Na czwarte pietro. A konczyla sie na tym samym poziomie co reszta. Chyba nawet Twister zaczynal sie nizej.
(moje notatki twierdza ze Czarna Dziura tez sie zaczynala tak wysoko)
Twister zreszta przyspozyl nam kupe smiechu. Polazlam tam bo zaczynal sie tam jeszcze jeden zjazd, nie wiem juz ktory i nawet chwile debatowalam ze soba czy skoczyc czy nie. Twister to byl taki niepelny warkocz - bo z dwoch rur, przeplatajacy sie cala droge i mozna bylo sie w nim z kims scigac - na raz skakaly 2 osoby, tzn mogly.
Nie musialy.
Niestety mimo, ze bylam wtedy jakies 3 rozmiary mniejsza niz obecnie, chociaz nadal nie moglam kupowac ubran w tanich sklepach dla wieszakow, ale przynajmniej moglam je ogladac bez uczucia, ze jestem Sloniem w sklepie dla Mrowek..., moja fobia ze utkne w ciasnym miejscu byla silniejsza niz moja kuloodpornosci i nie odwazylam sie wskoczyc.
Namawiala mnie zas Marta, ktora zreszta chyba juz raz tym leciala:
"Poloz sie, skrzyzuj nogi i zloz rece (demonstrujac ulozenie jak do trumny) i zamknij oczy"
Na co odparlam tylko "Acha i jak wylece to juz gotowa do trumny z ladna mina?" tu zademonstrowalam pysk straszny z wytrzeszczem, co wraz ze sterczacymi juz od dawna zwilglymi klakami, prawie zaowocowalo grupowy zjazdem ekipy sasiednia atrakcja z szerszym wlotem...
Tak, ze Kamikaze. Rura wygladala nieco przestronniej, bez zakretow wiec sobie pomyslalam 'A co, jak szalej to szalec' i skoczylam...
Otoz lagodny poczatek szybko przerodzil sie w prawie pionowy tunel ktorym lecialo sie jak Alicja w kroliczej dziurze tyle ze bez akrobacji, ale i bez stycznosci w tunelem. W polowie lotu ogarnelo mnie przerazenie, ze jak wyrzne kopytami w dno tego tunelu to jak nic wyrwe w nim dziure i bedzie po wszystkiemu, ale nie. Pod sam koniec tunel powoli sie nachylal i w dno czlowiek walil nie nogami ale raczej zadkiem i nie w dno rury tylko w wode ktora sie tam nieustannie zbierala.
Ale jednak spadek z takiej wysokosci sprawial, ze nawet hamowanie woda nie wiele dawalo i reszte trasy prawie juz poziomej pokonywalo sie z predkoscia wsciekla, ktora wyhamowywalo sie dopiero w basenie na koncu.

Atrakcja przypomina mi teraz z perspetywy doswiadczen taka kolejke w parku rozrywki Six Flags pt King-Da-Ka. Lot z gory na morde, a pozniej hamowanie na poziomie. Bez wody i z uspokajajacym metalowym stelazem zapietym wokol klatki z piersiami, ktorego mozna sie bylo urczowo trzymac. Stelaz bardzo solidny. Nic sie nie wygial w moim stalowym uscisku...

W kazdym razie jak juz wypadlam z tego Kamikaze to juz mialam dosc lotow w roznych tubach, rurach i tunelach, bo poczulam sie jak Zombie, ktory pomyslnie zakonczyl misje japonskiego samobojczego pocisku i teraz powstal z martwych, wiec za posrednictwem jednej z obficie petajacych sie wokolo pianek zaleglam we wodzie postanwiajac, ze nic mnie juz nie wzruszy i oddalam sie leniwemu dryfowaniu po czyms o wielce adekwatnej nazwie "Leniwa Rzeka".
Rzeka ta prowadzila, jak sie okazalo do innego miejsca o nazwie "Open Laguna", bioraca nazwe z faktu bycia otwarta na gole niebo...
Nie powiem, poczatek kwietnia na Polnocno-Srodkwowej Wyspie nie przypomina za mocno Hawajow, ale woda byla ciepla, a Laguna niezby wielka i zdolalam sie z niej wyplatac zanim dostalam hipotermii twarzy.
Wrocilam tedy pod dach i przez chwile mialam obawy, ze w ten leb walnelam sie bardziej niz mocno i mam halucynacje - oczom moim bowiem ukazala sie BARDZO DUZA Zaba.
Zaba ta co gorsza wyrzygiwala z siebie niesamowite ilosci dzieci.
Dzieci wrzeszczacych, dodam.
Nawet przez moment w moim rozleniwionym i obitym mozgu pojawila sie mysl 'O! To juz wiem skad na Wyspie sie biora dzieci... U nas Bociany przynosza, a tu...' i wtedy dotarlo do mnie, ze znalazlam sie w czescie atrakcji przeznaczonej dla dzieci i ze ten zabi pysk jest wylotem jakiejs zjezdzalni...
Ale ten pierwszy moment blogiego otepenia i niemrawego zaskoczenia osobliwa halucynacja - BEZCENNY.
Tam zreszta dostalam w leb po raz trzeci, bo Leniwa Rzeka zamienila sie w dziwnie wartka rzeke i balanswowanie na piankowym czyms zaczelo przypominac rodeo.
widok piankowego czegos, ktore dosiadalam z frywolnym komenatrzem zamiast trzeciego rzutu...
Nagle, komus plynacemu kawalek przede mna piankowa deseczka wykoczyla spod tylka i strzelila mnie w pysk.
Moja deseczka piankowata tez zreszta zrobila sie juz mocno narowista, ale nie ze mna takie numery - z zawzieta mina balansowalam na tej cholerze pomrukujac tylko pod nosem 'Siedz chlolero, Oooooo kurna leceee' az w koncu nastapilo nieuniknione PLUSK!
Tyle wody w uszach w zyciu nie miala jak podczas tych wygibasow.

W koncu atrakcje zamkneli, a nas pogonili.

I okazalo sie, ze kluczyk do szafki z ciuchami zgubila inna osoba - a nie ja... co stanowilo mila odmiane po moim pierwszym parku wodnej rozrywki pod Paryzem, pare lat wczesniej, gdzie glupkowato cala torbe ze zmiana odziezy i recznikiem oraz butami, a takze portfelkiem z drobna gotowka "zamknelam" w boxie przebieralniowym i nawet pieczolowicie zapamietalam w ktorym... Ale tu mam wymowke, ze jednak francuskim nie wladam, a nasza przewodniczka nie uznala za stosowne wyjasnic grupie gdzie sa szafki, zakladajac, mylnie, ze kazdy z nas juz tu byl, ewentualnie ze rodzice beda z siatami sie nosic podczas gdy pociechy beda brykac, nie biorac pod uwage ze byly tez dwie sztuki bezdzietne, same nastawione na korzystanei z rozrywek... szczesliwie dla mnie (paszportu chyba tam nie bylo tylko byl w hotelu (chyba)), zginela tylko zawartosc portfelka... heh...

Zgodnie z Executive Summary, nastepny byl posilek w Chinskiej Knajpie, prowadzonej przez rodzine Malezyjczykow i byla to chyba moja pierwsza wizyta w jadlodajni Orientu, gdzie popelnilam pierwszy raz blad, ktory zreszta przy okazji chinskiego jedzenia popelniam do dzis - wtedy nie wiedzialam, a obecnie uparcie zapominam, ze te ich "dania" to nie sa dania tylko skladniki dan przygotowane do dzielenia sie. I tak jak za pierwszym raz tak i dzis zamawiam cos to okazuje sie byc porcja na byka i na przyklad zawiera w sobie tylko jajko i cebule, ewentualnie jajka i troche roznych warzyw... ale przynajmnie dzis juz wiem, ze Foo Yong to bedzie inaczej cos w rodzaju omleta z roznymi dodatkami i nic poza tym i nie czuje sie zaskoczona na widak dymiacej kupy jajecznicy na twardo z warzywami dla pulku wojska, jak poczulam sie wtedy... ;)
Tak, ze tak.

Zmarnowalam caly dlugi weekend na rozne sposoby, ale moze wywolalam usmiech lub dwa moim wspomnieniem Mokrych i Wscieklych igraszek w parku wodnym Wet'n'Wild...

PS. 'ryciny' z 1999, odreczne, wydlubane z archiwalnego listu do dElvix. Mozna sie smiac.

16 comments:

  1. GODZINE na parkingu? jesusmaryja, i Ty to przezylas?! i jeszcze do domu dojechalas? podziwiam.
    Basenów nie lubie zadnych, czy to krytych czy otwartych, rura zdarzylo mi sie jechac raz w zyciu (w wieku tak gdzies 22-23 lat) i po tym pierwszym razie wylecialam z tej rury z obdarta koscia ogonowa DO KRWI i brakiem sporego kawalka kapielówek. I do teraz mam blizne!
    I to tak jakby mi starczy na cale zycie raczej. Jednak malo zabawnie bylo :)

    A co go glowy: to ja mialam przez lata cale, przez 20 lat wlasciwie tez takie atrakcje, szla wiosna i glowa mnie 3-4 miesiace bolala. Szla zima - glowa mnie 3-4 miesiace bolala. Czyli latwo sobie policzyc, ze malo bylo tych miesiecy bez bólu.
    A od jakichs 2 lat - cisza. Nooo, prawie. Wiadomo ze se poboli raz czy dwa w miesiacu. Ale to jest NIC w porównniu z tym, co sie dzialo przedtem.
    Jednakowoz nie mam pojeca dlaczego, wiec nie moge sluzyc rada...

    ReplyDelete
    Replies
    1. No popatrz to jakos w podobny wieku po tych rurach latalam co i Ty hehe. No i nie oszukujmy sie ja wylecialam z niej nie dosc ze cala to z dodatkowym guzem na czerepie. Strat w odziezy mimo moich obaw i nagmiennego macania sie po okolicy zadka jakos nie ponioslam. Nie wiem czy bym sie odwazyla w taka zakryta, znaczy rurowata rure wlezc obecnie - teraz nawet wejscie do metra przyplacam szczekosciskiem bo jakos okropnie nie lubie nie miec pola do manewru. Ale wtedy bylam kuloodporna... ;)
      Z ta glowa to bywa roznie - czasem na zmiane pogody mnie atakuje a czasem na tle hormnalnym. ani na jedno ani na drugie rady poki co nie ma. Trzeba przetrzymac. Czasem ze szczekosciskiem.
      No ten parking w tempie zolwia z wedrujacym niedowladem stopy to mi sie dal w kosc, ale fakt ze nie leze w ciemnym pokoju w ciszy duzo pomogl, po 2 dobach praktycznego karceru. Poza tym mam wprawe. w zeszlym roku ze Smoczynska wlasnie wybralysmy sie na galeria handlowa w Stolycy przy Rondzie Babka zreszta, chyba w okolicy wielkanocy, ewentualnie wszystkich swietych. po parkingu podziemny jezdzilysmy bite 45 minut po czym odmowilam wspolpracy, wyszarpalam nas z kazamatow i pojechalam w polowe tego czasu przez pol miasta na Mokotow i zaparkowalam nas w ciagu 3 minut od wjazdu na parkingi. Smoczynska byla malo zachwycona zmiana lokalu, bo tamta Galeria byla preferowana z jakiegos powodu, ale ja nie jestem Smok jesli i dzie do cierpliwosc w szukaniu dziury w zapakowanym parkingu, a jakos nie przyszlo jej do glowy powiedziec mi ze jest tam takze czesc platna zawsze pusta. To odkrylam sama w koncu grudnia i od tamtej pory galarie na babce nie jest m straszna.

      Delete
    2. Oraz ciesze sie bardzo, ze Ciebie tfu, tfu, odpukac w nieheblowane odpuscilo. Mnie takie poboli i przestanei totalnie nie wzrusza. tylko ten gwozdz w skorni z efektami specjalnymi to jednak daje troche lupnia

      Delete
    3. Borsuk toczy piane po kilku minutach szukania parking loftu ;) Takze ani 45 minut, ani godziny to sobie nawet nie wyobrazam zupelnie.
      Natomiast do czegos takiego jak galeria handlowa to sie raczej nie da zaciagnac "tak, o". Musi bardzo, baaardzo czegos potrzebowac.
      No, chyba ze w tej galerii jest Saturn, Media Max czy inny taki. Wtedy sobie tam chodzi jak dziecko w zabawkowym, a ja staram sie nie psuc mu zabawy, chociaz nie rozrózniam monitora LCD od TFT (czy TFF czy FTT czy jakos tak...)
      Najlepszy kompromis to sklepy budowlano-ogrodnicze. Ja se ryje w kwiatkach a on w narzedziach. Szkoda ze tam nie mozna tez od razu kupic chleba, warzyw i wina, to by juz bylo idealnie.

      No ja tez sie ciesze, ze to tak z tym lbem - mam nadzieje ze tak juz zostanie.

      Delete
    4. Wiesz co, ja patologicznie nienawidzilam stania w korkach i zreszta po dzis dzien wizja stania na 2-3 pasmowce w korku przyprawia mnie o spazmy i wewnetrzne drgawki. Stanei na jednopasmowce jest jakby mniej traumatyczne. Poza ty mzauwazylam ze troche mi furia drogowa zlagodniala, szczegolnie od czasu migracji. Czyli jak nie miewam regularnie Fadera za pasazera. Bo on odstawial furie za maly pulk, po czym ja musialam odreagowac i szalalam jezdzac solo. Obecnie najbardziej nerwowym pasazerem jakiego miewam jest przebrzydluch ale duzo rzadziej, niemniej jednak pare dni po podrozy z nim tez jestem jakby bardziej spieniona.
      Ale owszem szukanie parkingu w zatloczonym miejscu nie budzi we mnie ognia, innego niz ogien gniewu i stad moje nietypoe zwyczaje zakupowe - na godzine przed zamknieciem sklepow lub tez tuz po otwarciu... Czasem posuwam sie do ekstremum i biore dzien wolny celem udania sie na zakupy w normalnie tlumne miejsca. Idealnym partenerem zakupowym jest Henri, ktora ma zblizona tolerancje na lazenie po sklepach jak ja, natomiast szkole przetrwania mam zawsze przy M&Msach oraz Smoczynskiej bo to twardz izawdonicy. ja po pierwszym okrazeniu wymiekam... chocia M upiera sie ze to nie ona tylko Maz (&M), jednakowoz ja wiem swoje, teraz tylko obecnosc dzieci ja zmusza to zgeszczania ruchow w sklepach ;). Ja moge spedzic duzo czasu tylko w dwoch miejscach - w ksiegarni -ryzyko bankructwa i obuwniczym - co se poprzymierzam to moje, a zwykle wychodze jak weszlam ;).

      Delete
    5. no my wlasnie tez z reguly jesli szlismy do Ikei kub podobnego celu, to NIE w sobote. Ale tym razem nie dalo rady inaczej.

      Ja wpadam w petle czasowa w sklepach z farbkami / kredkami / "papierzyskami" itp. Nad odcieniem fioletowej farbki i faktura papieru moge rozmyslac godzinami :)))
      To znaczy jakbym miala milion piniedzy, to bym nie musiala rozmyslac, tylko bym brala jak leci - no a tak to trzeba sie dobrze zastanowic, prawda. A to wymaga czasu.
      No ale tam zawsze chodze sama oczywiscie, Borsuk by biedny "nie szczymal" hy hy.

      Delete
    6. A tak, to tez, ale unikam ich jak ognia bo trace w nich fortune, mam faze kilka tygodni, po czym mi mija na blizej nieokreslony czas a mazaki zelkowe zasychaja, klej w dekorkach wysycha itp. Byl okres kiedy maniacko robilam kartki swiateczne oraz zrobilam 2 urodzinowe, jedna bardzo przypadla do gustu, a druga zrobilam chyba tak dobrze, ze wygladala jak kupna i nie zostalo docenione ze to rekodzielo i stracilam zainteresowanie. Pozniej jeszcze troche kartek swiatecznych wykonalam i od paru lat cisza wiec przy ostatniej przeprowadze w torbie z akcesoriami przeprowadzilam pogrom i chyba tylko mi nozyczki faliste zostaly...

      Delete
  2. Z pościeli satynowych to Bożena najbardziej lubi bawełniane. Jak jej się ślizga tu i tam to szału dostaje.
    A na te migreny to nie ma jakiegoś cudownego sposobu? Szczególnie na te wybitnie wredne, ale w ogólności także. Przeż to nie jest fair, żeby kobietę i tak menstruujacą cyklicznie jeszcze z góry dobijać.

    Te imprezy biegowe zawsze wprowadzają taki zamęt, jakby biegacze sztuczki magiczki uprawiali poza przebieraniem nogami. Np. Bożena raz w życiu była w Kopenhadze i akurat właśnie był jakiś narodowy bieg, toteż całe miasto się ruszało, łącznie z przenośnymi kładkami, które rzucane były nad jezdniami i chodnikami, żeby biegacze mogli biec, a ludzie się przedostawać. Tyle, że te kładki przenoszono nieustannie i jak się raz przeszło, to drugi raz nie było opcji, co dla początkującego turysty było naprawdę trudnoogarnialne. Ale auta Bożena nie miała do godzinnego nie-parkowania, więc tyle dobrze.
    Za takie wet&wild z biciem po głowie to Bożena dziękuje uprzejmie. W ogóle chyba to nie w Bożeny guście, już by wolała jakieś zabawy na sucho. Skośnookie knajpy chyba służą do odwiedzania stadnego, skoro takie mają menu skomplikowane :D A podają dla ilu graczy dany składnik, albo ilu potrzeba, żeby sobie zrobić potrawę? :D
    Ryciny cudne :D

    ReplyDelete
    Replies
    1. No ja to wlasnie posciele satynowe tylko bawelniane uznaje bo wcale nie sa sliskie tylko takie mieciutkie i jakby miesiste i nie robia sie po 7miu praniach drapiace jak kazda inna bawelna.Obe tylko tak wygladaja slisko. duzo gorzej zachowuje sie mikrofibra na ten przyklad bo na takiej starodawnej koldrze krytej pseudoatlasem ni cholery sie nie trzyma. Trzeba w naroznikach zlapac nitka bo idzie oszalec. ;)
      Jakbym wiedziala ze ten maraton czy inny bieg pokoju sie odbywa to bym odczekala to poznych godzin popoludniowych, a tak to przelecialam sie na prozno. ale za to bardzo dokladnie zwiedzilam obwod parkingu odkrytego i zakrytego. mozna by powiedziec zem go wrecz pieszczotliwie oponkami pogilgotala...
      W Paryzewie jak bylam to rzadnymi rurami nie jezdzilam, bo kolezanka z ktora bylam akurat miala faze na bycie dama wiec sie tylko godnie w jakuzach roznych taplala a ja troche sie cykalam ze sie zgubie i trafie zamiast na zjezdzalnie to na jakis szyb smieciowy na przyklad...
      Na Ducho jest spoko pod warunkiem ze nie ejst akurat drugi najgoretszy dzien w roku i nie zostane podstepnie namowiona na wspinaczke wysokogorska w na samym wstepie zabawy, bo wtedy to juz sie nadaje tylko do ciechego zipania i posapywania w jakims cieniu, najlepiej pod lada budki z zimnymi napojami... jakos tak upaly mi nie chca sluzyc
      Knajpy Orientu to juz teraz serwuje nawet fish&chips i inne tradycyjnie-orientalne dania jak na przyklad curry - tez typowo chinska potrawa, co nie? Ale wtedy to trzeba bylo albo byc z jakims obeznanym albo uprawiac hazard zywnosciowy... jedyne co szubko poznalam i polubilam to byly spring rolls tylko trzeba sie bylo upewniac ze sa na pewno warzywne bo raz trafila mi sie taka z miesem, a akurat bylam pelnoetatowa wegetarianka.
      Oraz zwykle polega to na tym ze sie bierze o okolo polowe mniej potraw niz ludzi zwykle plus ryz i to razem potrafi nakarmic grupe do wypeku. A ja mam klasyczne nawyki knajpiane - co zamawiam to dla mnie i zawsze czuje sie troche zaskoczona efektem w chinskich knajpach. Chyba nie tylko ja bo popularnosc ogromna zyskaly tzw szwedzkie stoly chinskie - chineese buffet - jesz ile chcesz. ale chyba na ten temat juz z kims gawedzilam jak nie tu to u kogos innego?

      Delete
    2. Nieeee, Bożena obstaje przy swojej pościeli :P się wykrochmali i jest super. Tylko Bożena to ma takie retro pościele, po babci i się modli co pranie, żeby wyjąć w całości :P

      Bożena przyjmie na klatę każdą ilość upału, którego nie chcesz. Najchętniej w termosie, do stosowania w miarę potrzeby. ;)

      Ciekawe, kiedy do Knajp Orientu wjedzie bigos :P Pewnie z wodorostów już coś kleją po swojemu. ;)

      Delete
    3. No jak to, a kimczi, czy jak tam sie te koreanskie z kapusty nazywa. To prawie jak bigos hehe.
      Poscieli krochmalonej nie lubilam nigdy, ale posciel retro jest urocza!!
      Upaly bede kolekcjonowac i wekowac dla Bozrnki ;)

      Delete
    4. Wekuj, wekuj. Każda ilość zejdzie. ;)))

      Delete
    5. Z piorunami czy bez? bo dzis na zapowiedzi dali ze beda pieruny... ;)

      Delete
  3. a z mikrofazy może być? bo mam jak Bożena :)))

    ReplyDelete
    Replies
    1. Bo pewnie ta mikrofibra to wlasnie mikrofaza... ;) ja bardzo lubie w dotyku, milutka jest, acz nigdy nie spalam z taka, bo kupilam komplet dla Fadera i to on narzekal ze sie slizka koldra jego stara w srodku. dostal inna koldre jak byl chory i nie mogl protestowac i jest gites. Zupelnie jakby nigdy nie spal pod inna jak ta druga (a ile go naprosilam zeby se ja wydlubal z wersalki bo lezy od lat... niezapomniane). W gosciach to ja tam nie mam wymagan - nawet pod korowa posciela usne chociaz oj nie lubie okropnie bo drapie paskudnie.Tyle ze sobie to jednak od kilku lat lubie kupowac te bawelny satynowe czyli tzw satin finish.

      Delete
    2. mialo byc sliska koldra albo slizga sie koldra, a wyszlo jak widac... slizka koldra... argh...

      Delete