Description

Wspomnienia mniej lub bardziej biezace, bo technologia wyparla potrzebe pisania listow i nawet maili do bliskich i blizszych i tych calkiem oddalonych

Monday 27 June 2016

Zaslyszane - V opowiada.

Otoz jest tak.
U Bozeny walneli reklame na wejsciu na plaze, maskujac bezblednie horyzont reklama samochodu francuskiej marki o malownczej nazwie Cactus.
Samochod jest mi znany wizualnie i uwazam go za zabawny, ale nie w kategoria "pozadany".
Natychmiast przypomniala mi sie historia opowiedziana mi w miniony wtorek, przez V - moja wielonarodowa przyjaciolke, u ktorej pieklam przygodowo rozne ciasta.
Otoz od mniej wiecej 3 lata V mieszka w Paryzu. Od przeszlo roku przeniosl sie tez tam jej maz wraz z psem. Pies jest wielorasowy, jak sok wieloowocowy, bardzo przyjacielski, a tak w ogole to jest to psica imieniem Molly i zarazem rescue dog.
Molly, Pies podroznik, Oz, 2007.
Obecnie Molly jest juz starsza pania, ktora na emeryturze osiadla w Paryzu. Za mlodu jednakowoz byla dusza niepokorna, pozbawiona manier i wiecznie chetna do przytulania sie. Psica jest sredniej wielkosci, zadne tam mikre zwierze kieszonkowe, ale tez nie wilczarz czy owczarek niemiecki.
V jest z mojego pokolenia, z korzeniami slowianskimi i takaz dusza, a z pierwszego malzenstwa Australijka. Wyjasniam to zeby dac poglad na typ ludzki - wyluzowana ogolnie, nie przyklada wagi do luksusow nieuzytkowych, lubi przyjemnosci, a ja ktrzeba zakasze rekawy i machnie widlami. No musi taka byc bo inaczej nie zaprzyjaznilibysmy sie az tak bardzo. A rownoczesnie zawsze wynajduje humor w kazdej sytuacji, do czego i ja daze.
Maz podobnie - te same korzenie mniej wiecej tyle, ze koszerne i podobnie wyemigrowal zez/za pierwsza zona.
V po przekroczeniu magicznego wieku drugiej mlodosci miala nawet faze na niewymuszona elegancje, ale mozliwe ze tylko do pracy.
Na urlop w ubieglym roku panstwo (potencjalnie z wizytujaca ich corka V) wynajeli samochod i wybrali sie na wybrzeze Normandii - do miejscowosci o nazwie Deauville - tzw Paryska Riwiera. Dla tych co znaja - takie Bournemouth tylko uperfumowane, w koronkach i na obcasach bym powiedziala ja, patrzac na profil jednego i wspomnienie z wizyt w tym drugim ;)
V opowiada (pieknym polsko-ruko-angielskim jezykiem, bo francuskim ja nie wladam):
"Wynajelismy samochod - *** Cactus - znasz? (tu ja potakuje) No wlasnie, szpetny jak listopadowa noc. Ale wiesz jak to my - samochod to samochod. Przeciez nie bede w Paryzu trzymala samochodu na stale, zeby wyjechac w nim na urlop dwa razy w roku, tak? (znowu potakuje, chociaz w glebi duszy sie nie zgadzam) No wlasnie.
No i wiesz Deauville, to jest taki resort, super elegancki, elity paryskie mialy tam zawsze rezydencje letnie, kasyna, wyscigi konne, festiwale filmowe, przyjezdzaja znani aktorzy, wszyscy jezdza w luksusowych samochodach, kabriolety, sportowe auta. Damy w etolach, w diamentach, na szpileczkach, z pieskami w torebkach, faceci w koszulkach polo od piers kurde i butach pokladowych, no wiesz, smietanka towarzystwa. (tu zaczynam czuc zblizajac sie akcje)
Na to zajezdzamy my na tym Kaktusie, wszyscy juz sie gapia, wysiadamy przed hotelem, zupelnie sie nie przejmujac deficytami elegancji, w wakacyjnych t-shirtach i wytartych jeansach, (corka) jak to Australijczycy, tylko jej UGGy boots brakuje, bo w japonkach, z Molly, a przeciez to juz staruszka, posiwiala, niepokorna jak zawsze. Ludzie dokola az sie zatrzymuja, tylko sobie marginalnie pomyslalam 'jak to dobrze, ze przynajmniej mam kolczyki z brylantami!!'.
(ja rycze ze smiechu, na rowni z V)
Molly na domiar zlego dostala akurat sraczki, musiala zatrzymywac sie na kazdym trawniku, my za nia z torebkami, bo wiadomo... "
Tu juz nie wytrzymalam i poplakalam sie ze smiechu, bo przeciez wszystko to widzialam jako zywo okiem wyobrazni.
Podejrzewam, ze wszystko inne udaloby sie paryskim jelitom zignorowac, gdyby nie to wejscie smoka w Kaktusie...
W sumie to chyba mogloby byc gorzej - wszak istnieje tez francuski samochod typu Captur... prosze sobie wyobrazic wjazd do takiego resortu w Kapturze!! ;)

-----------------------------------------------

Oczywiscie jak to ze mna bywa jedno wspomnienie ciagnie za soba kolejne, a ze znowu jest to relacja V, to prosze bardzo.
Rzecz dzieje sie mysle przed 2010 rokiem lub w jego poczatkach - powiesc slysze bedac akurat na ostatnich, jak dotad wystepach goscinnych w Oz.
Krotko po slubie, z mezem numer 2 zakupili sobie dom w innej dzielnicy Sydney i zaprzyjaznili sie z para immigrantow rosysjkich, ktorzy pracuja/prowadza biuro podrozy - Masza i Sasza.
Korzystajac z uslug tegoz biura pojezdzili sobie troche po Azji, a to sami, a to z owymi przyjaciolmi, no i raz postanowili skorzystac z okazji i sie odchamic nieco bardziej lokalnie.
Odbywala sie akurat wystawa malarastwa jakiegos tam w Melbourne. Taka wedrowan wystawa, ze byla tu miesiac, pozniej gdzie indziej itp. Jakos mi sie kolacze ze byla to wystawa prac mniej znanaych Slavadore Dali, bo ja na niej bylam pare late wczesniej w Stolycy, ale mozliwe ze herezje wyglaszam. Moglo to byc na przyklad malarstwo wspolczesne szeroko pojete.
V opowiada:
"Postanowilismy sobie pojechac na te wystawe, bo to takie kulturalne wydarzenie, poza tym (corka) wrocila z wygnania (u ojca - meza numer 1, bardzo nieudanego egzemplarza podobno, gdzie udala sie w ramach buntu dzieciecego i juz po poltora roku chciala wracac, ale spedzila tam nieco dluzej ze wzgledu na rok szkolny) i chcialam zeby i ona zobaczyla cos wiecej niz tylko programy w reality TV, no wiesz, odchamic sie troche chcielismy. Sasza mial akurat promocje lotnicza do Melbourne no to skorzystalismy, bo do tej pory te promocje byly na prawde fajne, wiec pomyslelismy - dlugi weekend doskonaly pomysl. Wykupilismy zatem pakiet - lot plus hotel. (corka) w ogole nie chciala jechac, no ale namowilam ja obiecujac wyprawe na zakupy przy okazji. No i pojechalismy. Na lotnisku okazalo sie, ze lecimy jakas nikomu nie znana linia lotnicza Tytan czy Tygrys. Przy odprawie powiedzieli nam ze musimy doplacic za bagaz, wiec juz sie wkurzylam i zadzwonilam do Saszy. On wyjasnil, ze to prawda, trzeba bylo albo zaplacic z wyprzedzeniem i taniej, albo teraz na lotnisku. No to juz trudno zaplacilismy, ale juz sobie obiecywalam, ze z Saszy uslug korzystac wiecej nie bede.
Po odprawie wreczyli nam nasze bagaze i powiedzieli, ze mamy ja sami zaniesc do samolotu!! (tu pokiwalam ze zrozumieniem glowa, bo widzialam juz taki myk na Planecie Ojczystej gdy kolezanka ze Szwecji odlatywala z Etuidy tania linia lotnicza i po zwazeniu i obklejeniu walizki wreczono ja jej z powrotem i pokazano gdzie ma isc...)
No dobra, jak trzeba to trzeba. Lecimy z tymi bagazami do wyjscia, a tam okazuje sie ze nie ma ani rekawa, ani nawet autobusu, tylko trzeba po plycie lotniska zapieprz*c pieszo do samolotu. Ja juz mialam dosyc. Spoceni i zasapani wbilismy sie do tego samolotu. Walizki poszly juz osobno chwala Panu! Lecimy samolotem, wszystko sie trzesie i halasuje... szklanki wodu do picia nie podadza, za wszystko trzeba placic, chcialam wina, a oni, ze nie ma. No cyrka, mRufa, mowie Ci czysty cyrk.
Po wyladowaniu przynajmniej bagaze pojechaly same, bo juz widzialam jak bijemy sie z reszta samolotu o te bagaze i biegniemy znowu przez plyte lotniska do terminala.
Z lotniska, taksowka do hotelu, a tam nam mowia ze nie mamy rezerwacji.
No prawie upadlam z wrazenia.
Wscieklam sie tak, ze kazalam (mezowi) dzwonic do Saszy bo przeciez ja bym go rozdarla.
Sasza kazal sie uspokoic i powiedzial, ze to zalatwi. No to czekamy w recepcji, noc juz zapadla, zmeczeni, spoceni po tych biegach po pasie startowym. Po godzinie Sasza dzwoni i mowi, ze wszystko wyjasnil, ze to w hotelu nawalili bo ma potwierdzenia i wyslal im faxem.
Dostalismy klucz, idziemy do pokoju. A w pokoju mila niespodzianka - swietnie wyposazony barek.
Usiedlismy i mowie do (meza) 'otworz wino kochanie, napijemy sie, zrelaksujemy...' (Maz) otwiera butelka, nalewamy do kieliszkow, pociagam lyczka... a to herbata!!!
(tu ja juz placze ze smiechu) Rozumiesz mnie? Poprzedni goscie wypili wino i nalali herbaty zeby nie placic!! Tu juz nie wytrzymalam, zadzwonilam do obslugi hotelu i powiedzialam co o nich mysle. Po kwadransie mielismy nowa butelke wina, na koszt hotelu z przeprosinami.
Ale u Saszy juz nie wykupujemy wycieczek..."

-----------------------------------------------

Mnie zas od razu przypomniala sie porownywalnie surrealistyczna scena, gdy czekalam pod domem na taksowke, ktora miala odwiezc mnie na dworzec autobusowy w O, gdy wlasnie jechalam do Oz. Taksowka spózniala sie skandalicznie. Juz miala dzwonic do firmy taksowkowej z donosem (bo kurde blaszka, jak ucieknie mi autobus to bede mialam bardzo ciasno na samolot!!), gdy taksowkarz nadjechal.
Statecznie nadjechal.
A ja zdebialam, bo nadjezdzajac popijal sobie podczas tego podjezdzania herbatke...
Z ceramicznego kubeczka z rozyczka sobie popijal. Z takim wytlaczaniem na ceramice.... Pamietam ten kubeczek jakbym na niego wlasnie patrzyla.
Z tego zaskoczenia, jedyne co z siebie moglam wydusic to, ze jest tak pozno ze ja teraz to poprosze o kurs na przystanek w polowie drogi miedzy dworcem a park&ridem bo na dworzec juz nie zdazymy.
Myslicie ze przeprosil? A skad. Kiwnla tylko poblazliwie (!!!) glowa, lyknal jeszcze herbatki i odstawil kubeczek gdzies w nogach, na spodeczku!! Slowo daje, ze na spodeczku bo slyszalam charakterystyczne sczekniecie ceramiki.
Cala podroz przezylam w nerwach bo raz, ze to spoznienie, a dwa ze przeciez ten kubeczek jak nic mu sie przewroci, wturla pod pedal hamulca i jak nic nas zabije...
Jakby tego bylo malo to mimo, ze mu powiedzialam, ze chce na przystanek autobusu lotniskowego to ten durak, zeby nie powiedziec dosadniej, wypuscil mnie po przeciwnej stronie ulicy... Wprawdzie usilowal dokonac zwrotu, zeby zajechac na ten przystanek, ale ja juz mialam dosc i uznalam, ze szybciej przejde sama, zaplacilam (bez napiwku!!) i ucieklam.
Jego szczescie, ze zdazylam na ten autobus bo jak prawie nigdy tego nie robia, tak zlozylabym zazalenie.

17 comments:

  1. hahaha, no nieeee. :D:D Bożena ryknęła po prostu na tą herbatę w barku :D
    Dobrze, że Kopalnia akurat pusta, bo był obciach. :D

    Takiego luzaka taryfiarza to Bożena nie spotkała dotąd. Inny sort to i owszem, ale takiego nie ;)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Prawda ze surrealistycznie zrelaksowany w swoim fachu? ;)
      A to dzieki Bozence, bo zeby nie ta reklama to bym sobie lancuchowo nie przypomniala :D

      Delete
    2. Bożenka poleca się na przyszłość :D (w razie gdyby ten komentarz ukazał się trzy razy, czyli tyle, ile Bożena próbowała, to prosi się o usunięcie zbędnych elementów).

      Delete
    3. Na razie wyglada, ze jest jeden, ale bede monitorowac :)
      A o wyrzutni bedzie - juz wlasciwie jest, ale nich nabierze mocy urzedowej, bo moze jeszcze mi sie cos skladnego przypomni do kompletu.

      Delete
    4. To może zostanie jeden w takim razie, bo poprzednie dwa szły z innej przeglądarki, która Bożeny nie podejrzewała wcale o spamowanie, a to już podejrzane ;))
      Ta wyrzutnia jest szalenie frapująca, Bożena już paznokcie obgryza z ciekawości ;)

      Delete
  2. dobrze, ze podeszlam do czytania bez plynow w gebie :D

    ReplyDelete
    Replies
    1. :) Tez mje to cieszy albowiem byloby mi przykro marnowac drogocenne napoje czy to w pracy czy w domu... :D

      Delete
    2. marnowac, jak marnowac, ale bys musiala przyjechac i mi na biurku posprzatac :D

      Delete
    3. To musialabys mnie w tym celu do biura wpuscic hahaha... akurat w sprzatniu po zlaniach roznych to mam duza wprawe... ;)

      Delete
    4. hahaha właśnie jestem po wylaniua całego kubka, swiezo wykonanej kawy, na pracowa technikę #ktozkimprzestaje :D

      Delete
    5. Parafrazujac ex premier pania Ewe K No sorry, takich masz znajomych ;)

      Delete
  3. no kubeczek w rózyczki + spodeczek stanowczo wygral konkurs... Czegos takiego to jeszcze nie widzialam, ani nie przypuszczalam, ze w ogóle moze istniec. To zanczy nie w tych okolicznosciach, bo ogólnie to wiem, ze istnieja kubeczki, sama uzywam, choc bez spodeczków :)
    Mnie jak taksówkarz kiedys wiózl na lotnisko, to przegapil zjazd z autostrady i musielismy zaiwaniac do nastepnego zeby nawrócic, no "wesolo" bylo, ale w porównaniu z Panem Rózyczka to o, taki maly pikus.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Prawda, ze rozwala system? Do dzis widze tego kierowce saczacego herbatke z kubeczka w rozyczki okiem wyobrazni i ogarnia mnie takei samo zdumienie jak za pierwszym razem ;)
      Nawet ostatni taksowkarz, rodak tym razem jakis mocno zblazowany majacy pretensje, ze nie mowie mi ktoredy chce jechac, tylko zalecam zeby sam zdecydowal (trzy razy dawal mi do zrozumienia ze u niego to klient wybiera) nie siega Panu Rozyczce do piet... Owszem rozumiem ze tacy zrzeszeni musza teraz pytac o preferencje, ale po pierwsze przeciez ja moge nie wiedziec jakie sa drogi, po drugie nawet wiedzac, moge nie znac miasta, a po trzecie skoro mowie, ze mam dosc czasu i jest mi obojetne, to chyba wiem co mowie ;)

      Delete
    2. hy hy hy - takie cos moze byc ryzykowne dosyc, jakby sie wiozlo taka osobe jak ja na przyklad. Jesli ja bym miala kierowac go i mówic, gdzie ma jechac, to jedno jest pewne: bylaby to BARDZO dluga wycieczka. Pewnie na koncu pan taksówkarz bylby tak zly, ze by nawet pieniedzy nie wzial...
      Jak sie mnie czasem ludzie na ulicy pytaja o droge, to sie w koncu nauczylam zeby ZAWSZE mówic "nie wiem, niestety". Bo czasami myslalam, ze wiem, ale potem jak to opowiadalam Borsukowi to sie okazywalo, ze jednak nie wiedzialam i biedny przechodzien polazl gdzies gdzie pieprz rosnie... No to teraz zawsze mówie ze nie wiem.

      Delete
    3. Jak mozesz sie domyslic z moja dysgeografia mam uber podobnie- jak gdzies napisala, jestem w stanie zgubic sie w drodze z pokoku do lazienki jak sie porzadnie zamysle... ;). Ja sie ograniczam do pokazywania ogolnego, szeroko pojetego kierunku o ile akurat go znam ;)

      Delete
  4. Tak, Pan Taksówkarz będzie mi się śnił po nocach. Co za bon ton! Jakie wyczucie! Eleganckie biuro na kółkach, anie taryfa. Może w schowku miał szampana i truskawki? Albo był to milioner, który miał hobby? O, tak! To byłoby wytłumaczenie!
    Cmokam mRufo ♥

    ReplyDelete
    Replies
    1. Witam, witam i o zdruffko pytam ;).
      Jak na milionera z hobby to kurteczka mial dosc zlochany powoz prawde mowiac... Szampanem nie truskawka mi nie grozil. Najwyzej tym kubeczkiem w roli zolwia pod hamulcem. Taksowkami sie juz nie posilkuje zbyt czesto, ale jeden z ostatnich Wyspowych taksowkarzy bylby lepszy w roli milionera, bo byl emerytowanym ochroniarzem, ktory pobudowal sobie wille gdzis tam w rodzimej Italii, a moze na poludniu Francji i hodowal pieski preriowe (3) a jezdzil taksowka, bo jego zona zmienila zdanie na wczesna emeryture w cirplym klimacie i nie chciala odejsc z pracy na lokalnym uniwerku, wiec on, ten taksowkarzial wybor jechac sam albo zostac tu. Trafilam go dwa razy z rzedu i opowiesc poplynela dalej, ze obstawial wizyte Gorbaczowa na Wyspie i wozil panie G na zakupy, a takze ibstawial, juz nie pamietam ktorego dostojnika wyspowego podczas wizyty w Polsce, wygladalo z opowiesci, ze za prezydentury Lecha W. Cos tam mu zaczelo zdrowotnie szwankowac musial odejsc. Wybral taxi zamiast sektora prywatnego. Prosze jaki przeglad taksowkowych indywidualnosci mialam ;)

      Delete