Description

Wspomnienia mniej lub bardziej biezace, bo technologia wyparla potrzebe pisania listow i nawet maili do bliskich i blizszych i tych calkiem oddalonych

Tuesday 29 November 2016

Spuchly mi trąbki eustachiusza oraz czy warto zgniatac puszki na czole, czyli mRufa znowu koncertuje.

W sumie to koncerty od ostatniego koncertowego wpisu byly juz dwa, a pewnie zanim sie skonczy pisanie to beda nawet trzy, ale... no wlasnie, ale postaram sie troche temat podziabac tym razem.

Pierwszy koncert nowego sezonu, byl to najfajniejszy koncert mojego zycia jak dotad – moj ulubiony od przeszlo dekady Rob Zombie, wreszcie przyjechal na Wyspe z trasa, a nie w ramach festiwalu, a ja tak juz pogodzilam sie z losem, ze on tylko festiwale ma dla nas w planach, ze nawet nie sledze juz jego tras.
Uratowal sprawe moj “partner in crime”, przywracajac tym samym wiare w gatunek meski i jego (gatunku) umiejetnosci sluchania i slyszenia zarazem – bo o tym Robie Zombie wcale nie gledzilam jakos uparcie tylko kiedys w ustrojstwie bylo i zapytana co to odparlam ze RZ i ze to  jedna z moich ulubionych kapel.
Jednym z ewenementów tej wyprawy bylo fakt, ze gig byl w Londku i pojechalismy tam moim samochodem, bo Stu wyslal mi sms ze slowami “znalazlem dla nas parking – pojedziesz?” Troche zamarlam na mysl o trawersowaniu Londka, moja Czerwona Strzala, aka Zabojca Lisow... Ale skoro Stu uwaza mnie za godna zadania to nie bede rozwiewac zludzen, wiec odparlam lakonicznie “Can do”.
A co, niech sobie nie mysli, ze mnie zaszokowal i w ogole, no nie?
No wlasnie.
W praniu okazalo sie, ze wcale nic nie zarezerwowal od razu i dopiero tydzien przed koncertem poczul sie zmotywowany, moja obecnoscia w swoim domu zreszta do dzialania. Przy okazji kupujac nam bilety na kolejny koncert, juz w nowym roku – bo trasa Zelaznej Dziewicy ;) z Ksiega Dusz, ze tak ekumenicznie przetlumacze ;).  
Parking na RZ okazal sie byc równie dziwnie wygladajacy co wysoce trafiony i wysoce ekonomiczny (7 funciakow za 4 godziny, w samym sercu Kentish, bezposrednim sasiedztwiem Camden Town! No jak za darmo...), wiec zasugerowalam Stu, zeby wykorzystal swoje supermoce (aplikacja na SmarkFona) przy okazji najblizszej i sprobowal nam znalezc równie fajny parking gdzies niedaleko lokalu koncertowego w Birmingham. Ten wyzwanie przyjal, a ja z pelnym zaufaniem przestalam sie tematem kompletnie interesowac. 
Nie o koncercie RZ bede jednak pisac bo ten byl po prostu fantastyczny i jedyny osobliwym wydarzeniem byl brak wspierajacej kapelki.
Niby jakas miala byc, a nie bylo.
W kolejce przed wydarzeniem  jeszcze stojac, podsluchalam jakas pare przed name gadajaca o tym, ze przy jednych z poprzednich wystepow w ramach trasy RZ zlapal kapele wspierajaca na jakichs niekoszernych zachowaniach i zerwal wspolprace, wiec nie wiadomo co bedzie.
W pierwszej chwili nie przywiazywalam wagi do podsluchanej wymiany z obecna trasa, ale podczas oczekiwania na wystep polaczylam fakty. Otoz czeklaismy bardzo dlugo, a na jakies 20 minut przed wystepem wyskoczyn na scene dziwny DJ, w podomce, a'la sutanna, dredach w kucyku i masce w styly “el dia de los muertos”, ktora mu zreszta notorycznie zjezdzala i musial ja poprawiac i podtrzymywac co sprawialo wrazenie jakby okropnie bolala go glowa. Mial skarpety tez typu antygwaltki -  do kolan, w serduszka.
Jak ktos zna muzyke RZ to wie, ze numer pt “it’s raining men” pasuje na rozgrzewke jak piesc do nosa lub wol do karety... wspominane juz przeze mnie slowko “Random” pchalo sie na usta.
Pozniej ujawnilo sie, ze ten dziwny DJ to byl perkusista RZ, ktory sie wyglupial, pomagajac nam zabic czas.
Ale wrocmy do tematu, a raczej preludium do niego.
Zaraz krotko po zakupieniu biletow na concert RZ pojawily sie pogloski o nowym albumie AlterBridge, a nastepnie tuz po premierze dostalam sygnal z ‘internatu’, ze bedzie trasa. Chcac sie wykazac szybciutko napisalam do Stu, ze koncerty i co on na to, a on na to jak na lato i wybral termin, a ja dokonalam zakupu.
Nie opisujac calej przygody biletowej podsumuje jeszcze, ze idac niejako za ciosem Stu poszedl na samowolke i kupil jeszcze bilety na kolejny koncert w marcu przyszlego roku, nie czekajac na moja odpowiedz, bo byly tanie jak barszcz, a ja niejako w zemscie, nie tyle kupilam, bo sama nie pojde, a nie znam nikogo wiecej kto by sie wybral ze mna z Wyspy na concert Wariatów z Oz, czyli Airbourne, to zagailam co on na to.
On jak mozna bylo przewidziec wyrazil zapal, wiec zakupilam kolejne bilety.
Na koncert w poniedzialek. W Birmingham.
Powiadomilam moja Szwajcarska przyjaciólke, na ktorym z koncertow bede, bo ona zwykle obstawia ich kilka, a tym razem poczula sie odpowiedzialna i zamierzala wykazac sie wstrzemiezliwoscia. Na  zamiarach sie skonczylo, ale nie w tym rzecz.
W poniedzialek, siedzac sobie jako pasazer (tym razem jechalismy rydwanem Stu i Rachel) zapytalam zaciekawiona ‘Czy ten parking tez bedzie tak blisko jak poprzednio?” i uslyszalam ‘Wydaje mi sie, ze jeszcze blizej.’ Co powitalam sporym niedowierzaniem, bo na prawde ciezko w duzym miescie i centralnie pobic to co aplikacja nam zaoferowala w Londku...
Okazalo sie, ze faktycznie. Duzo blizej chyba sie nie dalo zaparkowac. Zeby nie barierki po srodku drogi to praktycznie na przeciwko lokalu koncertowego. Ale nie uprzedzajmy faktów, bo na razie dopier wyjechalismy z O. Godzina taka bardziej przepiekna, bo mozna by rzec przedsionek godzin szczytu.
Stu korzystal z jakiejs aplikacji nawidakcyjnej, ktora moze nie tyle, ze podawala nam korki, ale brala je pod uwage i usilowala unikac.
Powiem tak. Uniknela korkow wrecz artystycznie. Nie stalismy chyba w ani jednym. Ale trasa jaka nas poprowadzila do sie okreslic w dwóch slowach. A mianowicie.
“Czarna Dupa”.
W pewnym momencie przebijalismy sie przez cos co mozny bylo okreslic droga 78 kategorii nawet wg standardów Planety Ojczystej. (Zdaje sie ze przebijalismy sie wówczas przez okolice zwana malowniczo HollyWood, ale wbrew pozorom, nie taki jak ten w Kaliforni tylko bardziej taki jak w prehistorycznych czasach... z Druidami, chaszczami i bozkami z jelenim porozem na glowie...)
A z ust mych karminowych wyrwalo sie pytanie:
“To gdzie ten concert w ogole ma byc? Bo mnie sie zdawalo, ze to tak bardziej centralnie w miescie mialo byc?”
Stu nieco chyba sam rozdrazniony jakoscia trasy odebral to pytanie jako bardziej oskarzycielskie i prawie odwarknal ‘A co? Wolalabys stac w korkach??’
Dialog iscie z gatunku “kochanie, czy jestes pewien, ze powinnismy brac ten mur taranem?” co?
No ale szczesliewie:
1) nie zyje w instytucji (malzenstwo to wspaniala instytucja. Ale kto by chcial zyc w instytucji)
2) nie mialam kompletnie intencji zarzucania jezdzenia po jakichs zadupiach, bo sama umiem lepsze zadupia odkrywac
3) patologicznie nienawidze stania w korkach – wszystko jest od nich lepsze.
Odparlam zatem stoicko ‘Nie, skad, tylko trasa taka zaskakujaco turystyczna (surprisingly scenic), jak na 20 minut od centrum miasta’
Uglaskany widac Stu odparl ‘No owszem, prowadzi nas dosc egzotycznie, przez sypialnie Birmingham, ale musisz przynzac, ze ruchu szczegolnie nie ma’
‘Alez ja nie krytykuje, tylko czynie obserwacje. Szkoda, ze tak ciemno, bo nawet nie mozemy docenic uroków krajobrazu...’
Kluczac jeszcze przez czas jakis przez jakies zadupia, no sorry ale nie da sie tego lepiej okreslic, wjechalismy w zabudowe zblizajaca sie wizualnie do wyspowego miasta. Stu odtechnal wyraznie z ulga, ale widzac ze mamy przed soba z 10 minut podrozy dodal scpetycznie ‘No ale nie daje Ci gwarancji, ze za chwile znowu w jakas dzicz nie zanurkujemy.’
W tym momencie uslyszalam nazwe zblizajacej sie ulicy i zabrzmiala dosc egzotycznie bo Temporary Road – Droga Tymczasowa. Wbilam wzrok w ekran SmarkFona i doczytalam ze ulica wabi sie Tenbury Road... Dalej byla jeszcze droga obojczyka  - Collarbone Road, ktora w praktyce okazala sie byc Colmore Road. W tym momencie Stu zaskoczony wyglosil 'Wiesz, dziwnie ta nawidakcja wymawia ulice... uslyszalem przed chwila, ze skrecamy w Temporary Road', tu odetchnelam z ulga bo myslalam, ze moje niedospanie z poprzedniej nocy jest duzo gorsze niz mi sie zdawalo.
Ale w dzicz juz nie zanurkowalismy.
Wjechalismy za to w scisle centrum bez mala.
Wariaci z Oz (czyli Airbourne, jakby ktos sie nie domyslil) nie sa kapela wylacznie-wielko-widowniowa i zwykle koncertuja w mniejszych lokalach. Poprzednio w O, a tym razem w malym lokalu w Birmingham tuz obok dworca autobusowego, ktoren, pozwolcie sobie wyznac przeszedl w ciagu ostatnich 7-8 lat potezna transformacje. Dworzec, nie local.
Parking byl w ramach zamknietego juz na wieczór warsztatu samochodowego, ktory sobie dorabial okazyjnie udostepniajac miejsca kierowcom za oszalamiajaca kwote 3 funtow z jakimis groszami za wieczór. Dostalismy kod do klodki i polecenie zamkniecia jej za soba po wjezdzi i po wyjezdzie. Wjechalismy po czym okazalo sie ze nie bardzo mamy co za soba zamknac, bo pop ierwsze cos tam sie jeszcze na zapleczu dziej, a podrugie to na teren warsztatu sa 3 wjazdy. Stu skontaktowal sie z wlascicielem warsztaty, ktory uznal ze klodke im ktos znowu pod...zajaczkowa, kazal nam sie nie martwic tylko jak bedziemy wyjezdzac zamknac za soba brame.  Troche mnie zaintrygowalo ktora bo jak wspomnialam wjazdyd byly az trzy na dziendobry, ale uznalam, ze Stu ma temat pod kontrola i skupilam sie na potrzebach doraznych, mianowicie zew natury mnie dopadl.
Udalismy sie w koncu na koncert, tzn w kolejke, bo local otwierali dopier za 10 minut. Usilowalam wyhaczyc moja przyjaciolke, ktora niewatpliwie stala gdzies na poczatku kolejki, ale nie udalo mi sie. Biorac pod uwage jak blizko wejscie stalismy w kolejce uznalam, ze uda mi sie ja jakos wyhaczyc przy barierkach celem przywitania sie. I tak tez sie stalo.
Ale zanim to nastapilo zaczepila nas i wszystkich innych kobieta z ochrony obiektu, pytajac czy nie mamy biletów na zbyciu. My nie, inni jakby tez nie, ale inni zapytali po co jej – wszak w obsludze wiec i tak bedzie w jakism stopniu mogla uczestniczyc – odparla na to oburzona, ze jej syn stoi w kolejce, a ona nie zamierza placic 20 funtow (falsz – 19 kosztowaly od lebka) za bilet. Na to prawie sie obruszylam bo jak to – ja powinnam miec jakis na zbyciu zeby ona nie musiala placic?
Okazalo sie ze ‘koniki’ odkupuja zbedne bilety od ludzi za 5tke, a nastepne isprzedaja je innym za 25. I ona uwazala, ze zamist konik tak zrobi tylko zamaist sprzedawac da synu. Nie wiem zy znalazla jelenia czy w koncu syn musial placic, bo kompletnie stracilam zainteresownaie tematu gdyz zaczelo nieco kropic, a kolejka nadal tkwila nieruchomo na zewnatrz. W koncu nas wpsucili. Koncert okzal sie miec miejsce na pieterku. Pieterku, dodam w starym budynku, ktory wg lokalnego stylu miam mury, ale juz poziomy w srodku w drewnie...
Troche mnie to zaniepokoilo, szczególnie gdy zaczal sie wystep pierwszego zespolu wspierajacego i podloga mi sie ruszyla pod stopami... Otoz prosze panstwa concert odbyl sie na wierchu drewnianego pudla rezonansowego... czego nie dokonaly glosniki (spuchniete trabki eustachiusza juz podczas wystepu drugiego zespolu wspierajacego, dokonczylo pudlo rezonansowe z efektem trampoliny. Przez caly czas koncertu mimo ze nie wykonywalam szczegolnych wygibasow bylam w ciaglym ruchu – podloga chodzila w rytm wytupywany przez reszte widowni stojacej.
Poza tym, jakby ktos nie wiedzial, lokalizacja 4 metry od jednego z zestawow glosnikowych to jest bardzo niedobra lokalizacja... mianowicie prawa trabka spuchla mi bardziej niz lewa.
Dodatkowo nie pomaga jak za Toba stoi ktos, komu w domu powiedzieli ze fantatycznie spiewa i on uwierzyl, po czym przez najblizsze kika godzin baranim glosem usilujac przekrzyczec wokaliste i jego basy oraz perkusje, z nadzieja zapewne bycia uslyszanym i uhonorowanym duetem z wokalista przez reszte trasy koncertowej... I ten ktos nie jest podjaranym nastolatkiem tylko jego towarzyszacym tatusiem... I jest wzrostu siedacego psa (aka mojego) dzieki czemu ryczy tym swoim baranim glosem prosto w prawe ucho...
Korcilo mnie niemilosiernie poczekac do konca koncertu i jak w tym ruskim dowcipie poinformowac goscia, ze jesli stracil glos to moze go znalezc w moim prawym uchu...
Salka byla niewielka – chyba najmniejsza w jakiej bylam w temacie powierzchni stojacej – byla tez czesc siedzaca – kilkupoziomowa. Nawet mialam wrazenie, ze na wyzszych poziomach byly tez miejsca stojace i bilety ktore nabylam byly wlasnie n ate miajsca stojaca na trybunach niejako, ale nikt nast jakos szczegolnie nie pilnowal zebysmy lezli na gore, wiec bylismy tylko na pieterku, tuz obok balkonu z trybuna. Z koleznka sie przyiwtalam, pogadalysmy chwile po czym po probie fotobombingu bo zapozowala do jakiejs oficjalnej fotografii, pozostawilam ja przy barierkach, a sama zaciagnelam stu o te 2-3 metry do tylu, wlasnie w poblize balkonu i jak sie okazalo tych glosnikow...
I teraz tak. Jest dobre 10 metrow, ba moze i z 15 przed scena. Stoja wszedzie ludzie. Strefy razenia jako takiej nie ma zdefiniowanej bo jest na tyle ciasno in a tyle blisko, ze wlasciwie nie ma co sie szarpac i tak sie bedzie poszarpanym. I na tej dlugosci, a raczej szerokosci jedyny szrpanie probujace przepchnac ludzie blizej barierek dzieje sie...
TAK! ZA MNA!
Sprawdzilam. Za kazdym razem jak tlum usilowal mnie przepchanc pod barierki, dzialo sie to wylacznie za mna... WTF???
Przy drugiej fali poszukalam wzrokiem Stu, ktory patrzyl na mnie pol na pol z politowaniem i podziwem, dla mojego farta.
No wlasnie.
Nastepna atrkacja byl nastolatek od tego Barana opierajacym sie lokciem na moim ramieniu celem zorbienia zdjecia, a moze filmiku.
No i nie zapominajmy o tym facecie ktory objal mnie w pol “przepychajac sie” za mna na srodek Sali i krzyczac mi w ucho “Squeeze me!”.
Slowo daje, to nie bylo  “‘scuse me!”tylko wyrazne “squeeze me”.
To wszytko, plus wyjatkowo nieciekawa akustyka lokalu sprawily, ze jakies 20 minut przed koncem ucieklam.
Nie, ze calkiem z sali, tylko ucieklam spod sceny na koniec sali, w okolice baru, gdzi byla cudowna pustka jakies 2x2 metery ze swiezym, nic nie zuzytym powietrzem, dzwiekiem dochodzacym w miare rownomiernie i bez barana ryczacego mi prosto do ucha falszywie “All for Rock, and Rock for All” czy inne “Breaking out of Hell”.
Byla to bardzo madra decyzja, bo nie zaczely mi krwawic uszy, nie zamordowalam tego baraniego glosu, ani nie wzielam barierek taranem, narazajac sie na akcje dyscyplinarne.

Ale, skad w tytule puszki na czole?

Otoz, w polowie wystepu, jak to maja w zwyczaju Wariaci z Oz, zaczeli oblewac narod piwem. Tym razem byla to Stella Artoise (bylam na tyle blisko, ze widzialam logo na puszkach). Puszki zostaly rowniez tradycyjnie zgniecione na czole.
Nastepnie wokalista dosiadl ramion technika i przegalopowal wsrod widowni, miedzy innymi opryskuja mnie piwe lub/oraz potem wlasnym, czyli tradycyjnie juz, deszcze tez byl.
Tym razem bylam pozbawiona SmarkFona i nie zrobilam mu fotografii, ale wygladalo to tak samo jak tu.
Po tym galopie wokalista postanowil w chwili przerwy nawiazac z nami dialog.
“Aussie, Aussie, Aussie!!! Birmingham, Birmingham, Birmingham!!!”
Z sali nieco przez chwile ucichlej, bo czekajacej na ciag dalszy, odpowiedzial mu w koncu ryk, a ja pomyslalam sobie ‘hm, chyba lata zgniatania puszek na czole robia swoja... retoryka cokolwiek uboga..., nawet biorac pod uwage okolicznosci’. Zerknelam katem oka na Stu i zobaczylam w jego wyrazie twarzy podobna mysl.
Tak, ze prosze uprzejmie nawyki zgniatania puszek na czole i walenie glowa w sciane i co drastyczniejsze fejspalmy jednak ograniczac, bo bardzo negatywnie odbija sie to na elokwencji.

I na tym zakoncze te relacje, a rozpoczne pisanie relacji z trzeciego koncertu w tym sezonie, po ktorym trabki eustachiusza tez sie troche naburmuszyly, ale nawet w polowie nie tak bardzo jak ten kawalek moje osoby gdzie plecy traca swa szlachetna nazwe i wcale nie chodzi o szyje...

16 comments:

  1. A zapomnialam dopisac, ze po mojej lewej jakas para podrygiwala i o ile plec meska z pary mial bardzo pogodne usposobienie optycznie o tyle panienka jego, jakas okropnie bojowa i robila mu dziwne awantruy wrzeszczac na caly glos swoje pretensje co mialo sense zerowy bo albo wszyscy ja slyszeli bo byla przerwa na przyklad, albo nikt lacznie z jej partenerm jej ni slyszal bo jednak Wariaci z Oz sa jak Die Toten Hosen - nie do przekryzczenia :D.

    ReplyDelete
    Replies
    1. awantury ci robila? no masz, tyle ludzi a i tak jak masz trafic na swira, to trafisz.
      Musze sie za tych wrzaskunow zabrac, bo mi sie przypomnialo wlasnie, ze mam cos do posluchania z tego

      Delete
    2. nie mnie. jemu. ale ja wiecej slyszalam tych awantur niz on, bo on dodatkowo wtykal sobie w uszy te jakis dynksy coby nie ogluchnac... ciekawe czy to na okolicznosc halasliwych preformansuff czy spodziewal sie awantury ;) a co do swirów to swoja droga ;)

      Delete
  2. Ubilabym tego siedzacego psa, tego co mu sie wydaje, ze ladnie spiewa.
    Slowo daje, ubilabyb... A w nastepnej kolejnosci tego z lokciem na moim barku.

    Czy publicznosc spelnila zyczenie pana "squeeze me"?

    ReplyDelete
    Replies
    1. Nie wiem co mowil do innych, ale ja odmowilam wspolpracy lol.
      No wlasnie Stu tez takie mial mysli i rzucalismy mu oboje spojrzenia jak sztylety. Pomagalo nawet, ale tylko na chwilke - zamykal jape, a po paru minutach zaczynal ja pilowac na nowo. Ten od lokcia na szczescie wiecej tego nie zrobil, bo mialam juz zaplanowana sekwencje skokow i diabelskich rogów na wszelki wypadek.

      Delete
    2. w sumi tak sobie pózniej pomyslalam - wiesz, sa tacy, którzy lubia takie rzeczy (mówie to o panu Squeeze me)
      Moze on wlasnie po to przyszedl, i tak chodzil i szukal? I Ty sie wcale nie przeslyszalas?

      Ale wspólpracy tez bym odmówila :)

      Delete
    3. No totez jestem przekonana, iz to wlasnie mowil ;) A juz szczegolnie jak mnie objal w pol przy wyglaszniu komunikatu. jesgo szczescie, ze zwykle mam zapoznione reakcje przy takim zaskoczeniu wiec nie zyska nowego pepka (od mojego lokcia obronnego) ;)
      Bo te ulice Obojczykowa i droge tymczasowa Stu tez slyszal wiec to nei moja dysfunkcja uszna byla, tylko NawiDakcyjna :D

      Delete
    4. ah, no widzisz, biedak... Moze kogos znalazl, moze. Nielatwo maja tacy ludzie!

      Delete
    5. Mysle, ze ktos go tam scisnal, bo scisk byl w tej okolicy w ktora sie pchal niezly. :) Ale owszem, nie latwo. Zupelnie jak w tym dowcipie obecnie niepoprawnym politycznie (i w ogole obecnie nieaktualnym), o zakonnicy jadacej Tirem na stopa... ;)

      Delete
  3. trzezwa chodze tylko na koncerty Die Toten Hosen, no i na te wew filhaermonii, cala reszte przezywam na bani i jest bdb :D

    ReplyDelete
    Replies
    1. A widzisz, ja musze sie odwiezc do domu tak czy siak - nawet jak Stu prowadzi na sama gig, wiec bania odpada... Aczkolwiek nie narzekam - ucieczka w kierunku tylow nie jest jakos specjalnie potepiana bo to oznacza ze zwlania sie z przodu miejsce i moza o te 3mm blizej sceny sie wcisnac, co nie? Troche sie dziwnie patrza, pewnie, ale nie bojowo :)

      Delete
    2. Marga, filharmonie to rozumiem, ale dlaczego akurat jeszcze Die Toten Hosen?

      Delete
    3. pije w trakcie, piwo w ich fajnych kubkach i idę w Pogo, i wszystko co wypite, wyskakam :D
      w Krakowie tak upiłam Miska, co poskalam, Misiek kupował piwo bo pic mię się chciało strasznie, upijałam dwa-trzy łyki i dalej w tany, a Misiek wypijał resztę, chyba tak z dziesięć razy :D

      Delete
    4. No i nosil te szklaneczki, mimo bycia upitym :) Ach ten Misiek :D

      Delete
    5. no tak, w koncu co, zmarnowac sie mialo :)

      Delete