Description

Wspomnienia mniej lub bardziej biezace, bo technologia wyparla potrzebe pisania listow i nawet maili do bliskich i blizszych i tych calkiem oddalonych

Tuesday 20 June 2017

Komedia Pomylek, odcinek 1, czyli mRufa w rejs swym Niszczycielem wyruszyla

Wybralam sie mianowicie na krotki pseudourlop na Planete Ojczysta.
W sobote sie wybralam.
Tak sie szczesliwie zlozylo, ze Urosz mogl sluzyc uslugami szoferskimi oszczedzajac mi duzej sterty dukatów wyspowych, ktore musialabym wylozyc na parking. 

(jak juz rzeklam - swiadczymy sobie sasiedzkie uslugi motoryzacyjne dosc czesto i bez oporów, no chyba, ze Zona ma akurat gorszy dzien)

Jak to ze mna bywa, oszczednosc nigdy nie przychodzi za darmo, wiec musialam za nia zaplacic... Ale po kolei.

Spakowalam walizke i okazalo sie ze jest w 1/3 pusta i dosc lekka.
Nie wiele myslac wsiadlam w samochód i pojechalam do lokalnego sklepu, gdzie zrobilam kipisz polkom ze slodyczami wygarniajac wszystko czego wczesniej nie widzialam, po 2 lub 3 sztuki, zaleznie od produktu, majac w planach widzenie sie z 4ka dzieci w przedziale wiekowym 5-12 lat (chyba – Bozenka mnie skoryguje).
Owszem logika nakazywalaby po 4 sztuki, ale ja nie Duo i nie musze wszystkim tego samego dawac, szczegolnie jak sie nie spotkaja w najblizszym czasie celem porownanie notatek, no i przy okazji nie wszystkie lubia/moga to samo.
Zdobyte dobra wsypalam zgrubnie w pusta przestrzen walizki, ale nadal byly jakies deficyty.

Zrobilam zatem rajd po szafkach i wydobylam z nich pare drobiazgów, ktore zabrac moglam, acz nie musialam – mianowicie mielismy z Faderem miec gosci na obiedzie i pomyslalam, ze sie przygouje na wszelki wypadek.
Obiad byl nie do konca sprecyzowany, bo mogl byc w domu, albo na miescie, ale zanim sie doprecyzowalo to sie nam Goscie sie odwolali, wiec pare produktow zostalo w Stolycy na pozniejszy termin. Ale to nie istotne.

W ferworze pakowania trafilam na listek tabletek antyhistaminowych i zrobilam cos, czego nigdy nie robie – mianowicie lyknelam jedna, ot tak z glupia frant.
Nawet przeleciala mi przez glowe mysl:
‘Kuzwa co ze mna, przesz nigdy nie biore? A dobra, wezme, w koncu w podroz ruszam.’
Wyjasniam – zwykle woze ze soba selekcje roznych srodkow zwalczania uczuleniowych reakcji, w tym rowniez antyhistaminy doustne, ale nie biore chyba, ze w ostatecznosci.
Zapielam walizke podwojnym paskiem, wzielam w garsc i steknelam...
Nastepnie nieco sie zatroskalam, bo jak musze steknac to oznacza, ze 20 kilogramow przekroczylo na pewno i prawdopodobnie nawet te 23 limitowe tez.
Poza zatroskanie nie wyszlam, bo przyjechal Urosz i gentelmansko chwycil moja walizke. Uprzedzilam go lojalnie, ze ciezka jest bo 20 kilo ma przekroczone na pewno oraz dodalam, ze ja ja zapakuje do bagaznika, ale zotalam zignorowana i gentalmen wrzucil moja ‘szafe gdanska’ w koncentracie do bagaznika.

Pojechalsmy.

Dojechalismy i z kurtuazja Urosz wyskoczyl wydobyc moja walizke z czelusci “Osiolka” aka Foki.
Wyciagnal, zamarl z bardzo dziwnym wyrazem twarzy, splonal rumiencem i parsknal smiechem. 
Ja zamarlam wraz z nim, przerazona ze sobie cos popsul w sobie, ale to parskniecie mnie uspokoilo, wiec zamienilam wyraz twarzy z napietego na pytajacy.
Otoz w ramach wysilku wyszarpywania walizki z czelusci, Urosz wypuscil z siebie nieco powietrza kazdym koncem, co go zazenowalo, a rownoczesnie uswiadomil sobie, ze moglo byc gorzej – moglo to nastapic w zamknietym i nagrzanym samochodzie i parsknal smiechem.
Rozbawieni udalismy sie kazde w swoja strone, po czym ja zwazylam moja “szafe gdanska” w koncentracie i odkrylam ze istotnie – nie tylko 20 ale i 23 kilo przekorczyla – 24.2kg.
Poinformowalam o tym Urosza donoszac, ze mial pewne prawo do spontanicznej reakcji fizjologicznej na taki ciezar.
Ale zanim go o tym poinformowalam skompromitowalam sie po raz pierwszy.
Otoz nieco wczesniej nabylam drobiazg dla jednego z dzieci, no dobra przyznam sie – dla Agatki Wasatej. Takie cos do robienia bizuterii z zelu. 
Zelu, ok?
No i doskonale wiedzac, ze mimo rozmiaru pudla (duze acz bardzo lekkie), zel ów powinnam upchnac w walizce i taki wlasnie byl mój plan.
Karton z podarkiem lezal sobie w walizce czekajacej dopelnienia.
Dopelniajac, zaznalam pomrocznosci jasnej i uznalam, ze to takie lekki, ze sobie wezme to na plecy a do walizki dopchne cos ciezszego, zeby plecow nie obciazac. 
I tak zrobilam.
W samochodzie, w drodze na lotnisko przypomnialam sobie co zrobilam i powiedzialam sobie mentalnie, ze musze zapytac przy kontroli czy musze wyjac ten zel z pudelka czy moze zostac jak jest.
Przy kontroli znowu doznalam pomrocznosci jasnej i zapomnialam o tym zelu.
Przy pomnialam sobie o nim gdy zobaczylam, ze moj bagaz podreczny przejechal przez skaner i jest mi niedostepny – mianowicie przejechal po drugiej stronie szybki.

To znaczy najpierw zbaranialam jak to zwykle ja i zaczelam usilnie sie zastanawiac czego ja mogla qrwaz zapomniec wyjac z plecaka tym razem – poprzednio byl to jeden z telefonow, innym razem ladowarka... a teraz co???
I tu udezylo mnie jak blyskawica, wspomnienie tej mysli z samochodu. 
Qrwa, Zel.
Tu mnie odblokowalo i ruszylam sie w koncu z miejsca po czym idac w kierunku stoiska kontroli intensywnie sie zastanawialam co zrobic – przyznac sie do winy czy rznac glupa.
Nie koniecznie swiadomym wyborem poszlam w strone tego ostatniego i zrobilam z siebie kretynke wielkiego kalibru.
Kontrolujacy facet bardzo kulturalnie wydlubal wszystko z plecaka, pudelko udekorowane stosownie zignorowal jako zabawke (slusznie) i zdziwil sie, bo nic nie znalazl.
Ja scierplam w sobie bo moze i bywam glupawa, ale az taki poziom debilizmu mnie troche uwieral w jestestwo, ale stoje twardo z przyjemnym acz zaklopotanym wyrazem twarzy i zastanawiam sie co dalej. 
Kontroler jakby wzruszyl ramionami i zaczal wkladac zgrubnie moje klamoty do plecaka. Zaczelam oddech z ulga, ale calkiem zbednie bo rzucil okiem na pudelko, zawachal sie, rzucil ponownie, bo zauwazyl w koncu wielkimi literami napisany z boku “GEL JEWELERY” czy jakos tak, czyli ze Zel.
I w tym momencie malo brakowalo, a moja fasada pogodnej debilki by runela z hukiem, bo zapytal mnie “Czy tu jest Zel?”, a mnie na jezyk natretnie sie pchalo sarkastyczne “a jak myslisz, baranie – jak jest napisane “Zel” to co tam moze byc?”, ale powstrzymalam sie i odparlam bezradnie, ze ja nie wiem, to jest dla dziecka, do robienia bizuterii, kupilam i nie otwieralam bo to na prezent.
Pan kontroler nie drazyl czemy na twarzy kretynki przemknela maska zlosliwej wiedzmy (to bylo mój charakter probujacy sie przebic przez kamuflaz) i kazal otworzyc.
Tu juz sie wkurzylam, bo albo niech se sam otwiera, albo niech mi da nozyczki bo nie bede rozrywala pudelka z prezentem dla dziecka, ale wscieklosc (glownie na siebie, bo w koncu sama sobie zgotowalam ten los) dodalam mi pazurow i rozlupalam pudelko bez szkody dla dekoracyjnosci. Pan kontroler zajrzal i zamarl.
Ja troche tez, bo nigdzie tej tubki nie zauwazylam i nawet przeszlo mi przez mysl, ze mi sie oszukane opakowanie trafilo... Nadal z wyrazem twarzy pogodnej kretynki.

Nastepnie z pudelka pan Kontroler wysypal plastykowa podkladke, rulonik wzornikow i to wszystko. I na tym by sie zakonczylo, gdyby nie podeszla do niego jakas kolezanka pracowa i nie powiedziala polglosem “To nie plyn”, co sprawilo, ze facet kiwnal glowa i dostrzegl pod tym katem wbita w naroznik kartonu, mala tubke tego cholernego zelu.
Powiedzial mi grzecznie, ze musze przewozic ten zel w torebce z moimi plynnymi rzeczami, wyszarpal go z naroznika i wlozyl do mojej torebki z plynami. 
Ja rownie grzecznie pokiwalam glowa (starajac sie zeby mi tam sie politowanie nie ujawnilo, a zarazem przytrzymujac jedna reka te druga, ktora chciala mu pokazac co o tym mysli (popukac sie w czolo), nastepnie zabralam manele i nawet nie probujac sie kamuflowac zapakowalam tubke z zelem z powrotem do kartonu w miare podobnie do oryginalnego ukladu.
Pies z kulawa noga sie nie zainteresowal tym co robie.

Nastepnie zadzwonilam do Fadera z meldunkiem, ze juz czekam na samolot, a Fader wlasciwie nie sprowokowany poczul w sobie  bestie i zaczal perrorowac bez umiaru o tych durniach co to lubia sie rozyrwac, bo im ktos kazal. 
Wiedzac, ze rozmawiamy przez skype gdzie imperialisci od lat prowadza nasluchy na slowa kluczowe scierplam w sobie i usilowalam grzecznie przerwac tyrade zanim Fader w zapamietaniu chlapnie cos co mnie wpakuje w klopoty, ale skad.
Zapamietany Fader nie slyszy nic.
Musialam z bolem serce wydrzec morde w sluchawke zeby na chwile przestal tokowac i wlaczyl nasluch.
Wlaczyl.
Gdyby nie wlaczyl po prostu bym sie rozlaczyla.
Wlaczyl zatem i dosc obojetnie przyjal moja sugestie zeby jednak zachowac umiar, wiec jednak sie rozlaczylam, bo mimo wszystko zamierzalam na Planete Ojczysta poleciec.
Taki byl poczatek.
Dalej bylo juz tak, ze w samolocie usiadlam na swoim miejscu, kolo jakiejs kobiety, na oko mojego pokolenia lub nieco mlodszej, a w tym samym rzedzie przy przeciwnym oknie usiadla inna kobieta podobna wiekowo z... KOTEM.
Zywym kotem. 
W takiej torebce do transportow kotów. 
Miauczal i sie denerwowal ten kot cala droge, usilowal przez okno uciec, a takze w ogole uciec gdziekolwiek, a ja na pierwsza wzmianke o “kotku” scierplam, a nastepnie przypomnialam sobie te antihistamine, ktora lyknelam 3 godziny wczesniej...
I niech mi ktos powie, ze przeczucia nie chodza po ludziach.

Uspokojona w kwestii Kota i jego wplywu na moje oczy i sluzowki w samolocie z zamknietym obiegiem dobrze wysuszonego powietrze, wlaczylam bierny nasluch i odkrylam, ze kobieta obok mnie jest czescia wiekszej grupy, podrozujacej sluzbowo, a zlozonej z 3 lub 4rech babek, jednego przedstawiciela mojego gatunku (nie, nie 'kobiety co woli byc samochodem', tylko z IT) i mistycznego osobnika zwanego “Szefem”. 
Osobnik ten (Szef) mianowicie podobno zazyczyl sobie zeby kobieta obok mnie przesiadla sie – zamienila sie z osobnkiem IT na miejsca, bo Szef sobie zyczy z nim siedziec. 
Dziewczyna zareagowala jakos tak jakby nie w smak byla jej zamiana, ale skoro to wola Szefa to niech juz tak bedzie (Niech sie dziele wola Nieba, z nia sie zawsze zgadzac trzeba...), a rownoczesnie jakby z ulga, ze nie musi z ITikiem siedziec. 

Jakze ja ja doskonale rozumialam pol godziny pozniej...
Szef nadciagnal i zapytal gdzie siedzi. 
Ja jak wiadomo wymamrotalam, ze najlepiej na tylku, ale mnie nikt nie sluchal. 
Poinformowany, ze zgodnie z zyczeniem “Lola1” (nie pameitam imienia, a moze i pameitam ale nie bede sobie nim geby wycierac) sie przesiadla, bo on chce siedziec z ITikiem, z lekka rezygnacja odparl, ze nic takiego nie dysponowal, ale jest mu wszystko jedno i tylko chcial wiedziec kolo kogo bedzie siedzial.
Ekipa bylaby calkiem zabawna do obserwacji, bo ten caly Szef byl facetem dojrzalym i opiekunczym wobec calej swojej ekipy, bez wyboru, a wszystkie prawie dziewczyny (wiek na oko miedzy 30 a 50, tej swity. Szefa, trudno powiedziec ale to 50+ to na pewno, moze ciut wiecej), z jego swity usilowaly do niego szczebiotac (kretynka na dopalaczach mi natychmiast sie zamajaczyla).
Co gorsza podobnie zachowywal sie ITik, sidzacy teraz obok mnie.
Jako chlopak szczuply i z umiarem wysoki, w zasadzie nie powinien zajmowac duzo miejsca, ale jakims sposobem wbijal we mnie lokcie i ramiona, siegajac do kieszeni lapal za, powiedzmy, ze udo, a kolanami siegal do polowy oparcia fotela przede mna, spychajac mnie na margines mojego wlasnego fotela.
Znaczy siedzial w rozkroku jadrowym. 
Nie wytrzymalam i wymamrotalam pod nosem parafrazujac wyczytane gdzies slowa “Pszczola Cie synku ukasila, ze tak ci klejnoty spuchly?”
Oraz pare innych srednio pochlebnych uwag.
Zeby nie bylo – ja jestem szeroka w ramionach i to wcale nie eufemizm, bo chociaz ogolnie jest do czego sie przytulic na kazdej wysokosci, to w ramionach jestem szeroka nadprogramowo, szczegolnia jak na nie za wysoka kobiete-CoWoliBycSamochodem – ale jak siedze w samolocie to nie dotykam sasiad swoja osoba chyba, ze to sasiad dokona trawersu na moja strone oparcia.
Widac bylo, ze Mlody to slyszy, ale albo za bardzo chcial sie Szefowi podlizac, albo rajcowalo go ze obmacuje obca babe, z ktora na codzien nie pracuje, bo tkwil jak przymurowany, nawet jak juz sie okazalo, ze kolezanka z tylu siedzi sama, a kapitan wylaczyc sygnalizcje “zapiac pasy”.
W koncu jednak, jak Szef wstal do wychodka, to i Mlody wstal, a jak wrocil to Szef nie bardzo chcial go wpuscic z powrotem i mlody chcial nie chcial usiadl z ta kolezanka co byla sama.
Szef postawil mlodemu wino, to mlodym znowu czym predzej usilowal wrocic na swoje siedzenie u mego, tfu! jego boku (chyba z wdziecznosci), ale Szef stanowczo go pogonil. 
Chyba zrozumiale, ze wzbudzil moja sympatie od razu. Szef wzbudzil, nie ta jelopa jadrowa.
Szef wylal na siebie troche swojego wina, ale zrobil to tak kameralnie ze nawet nie zauwazylam. Podlal to woda i osuszyl paroma serwetkami, dodatkowe wkladajac w kieszen fotela przed nim.
Po pol godzinie ITik z tylu wykonal wykrok i zlapal serwetki sprzed nosa Szefa.
Szef nieco zaskoczony i z lekkim niesmakiem:
"Dlaczego Ty mi to zabrales?"
Na co ITik jakos tak glupkowato z pretensja:
"Bo! Ja Siekawa zalalem! I mam cale spodnie w Kawie!" jakby to uzasadnialo prostackie zapieprzenie cudzej serwetki bez slowa - typowy roszczeniowy syndrom NNN geniusza (Niedopieszczonego - Niedorobionego -Niedocenionego ), ktore obserwuje w Lochach na codzien.
Szef:
" A ja winem sie zalalem i zyje." 
A ja juz totalnei stalam sie psychofanka Szefa i tylko gebem musialam sobie zaslonic bo jednak tak rechotac jawnie troche nie wypadalo.
Poza powyzszym dotarlam na Planete Ojczysta bez opoznien i dodatkowych atrakcji.
Jakby tego bylo malo.
Ale juz po tym cholernym Zelu wiedzialam, ze lekko nie bedzie i ze ja sie dopiero rozkrecam.
Ciag dalszy nastapi.

PS. w Hiszpani jest juz od tygodnia zakaz rozkroku jadrowego w srodkach transportu publicznego! Ha! Viva Espana! (chociaz fanka kraju i mieszkanocw jakos jednak nie jestem :D.

14 comments:

  1. W metrze spotykam niekiedy takich Rozkrokowców na poziomie Master. Wchodza we dwóch, i jak jest w miare pusto to kazdy siada na osobnej "czwórce" (2x2 krzeselka zwrócone do siebie "twarzami") po dwóch stronach przejscia.
    No bo przeciez na jednej sie nie zmieszcza, co nie.

    A to Scenke pamietam, i pamietam jak sie smialam czytajac ja :))) Przednia jest. Anegdotka o pani w kiosku (w komentarzach) tez pyszna.

    ReplyDelete
    Replies
    1. W sensie ze razem sa, ci dwaj, jako znajomi. Siedza tak potem sobie i konwersuja spod jednego okna do drugiego. Jak okna pootwierane to az krzyczec musza, bo tak glosno wtedy jest. Ale twardo siedza kazdy na swoim terenie.
      Ludzie to strasznie dziwni sa.

      Delete
    2. no wlasnie ja do tej scenki jakos z Twoim komciów trafilam :D
      I od razu mi stanelam w oczach jak ten ITik jest przylepil.
      Hehe - tych dwóch to faktycznie agregaty. Ale pomysl jak imandat zabula jak pojada do Hiszpanii ;)

      Delete
    3. :D
      No, to by bylo piekne, zaobserwowac ich w takiej hiszpanskiej sytuacji!
      Buców na swiecie nie brakuje, a juz w pracy, na terenach wspólnych, gdzie mozna harcowac do woli i w razie czego zwalic wine na innych (vide Twój sloiczek z miodkiem chociazby) - to ooooohoho, hulaj dusza, piekla nie ma.

      Delete
  2. Kurcze, gdybym ja siedziała na Twoim miejscu - ten cały ITik z syndromem NNN po prostu usłyszał by jawnie: że to nie prywatny odrzutowiec, tylko publiczny, a jego rozkrok niestety pozostawia wiele do życzenia i lepiej żeby się nie chwalił swoimi brakami... oraz trzymał łokcie przy sobie, gdyż jeśli się nie zamknie w sobie (w obrębie swojego fotela) to będzie mocno żałował, kiedy ja się rozsiądę ... tu szerokie rozstawienie łokci bywa pomocne oraz niedobory magnezu wpływające na szybkie cierpnięcie kończyn, którymi należy często ruszać aby nie bolały ;)... no i jeszcze marudzenie, że gorąco, że coś tam i coś tam - czyli wszystko to co spontanicznie okaże się niekompatybilne z oprogramowaniem użytkowym owego ITika... :) znaczy wredna byłabym nie tylko szeptem i po cichy, ale nieco głośniej jednak :P

    ReplyDelete
    Replies
    1. Bo ty nie wiesz jak brzmi moje mamrotanie pod nosem :D tzw sceniczny szept przychodzi na mysl ;)
      Jak mnie zlapal za powedzmy udo to sie wkurzylm i jawnie wepchnelam miedzy opracie a siebie moj czytnik i co jakis czas go poprawialam zeby zawsze byl blokada, a z racji gabarytu to akurat krecenie sie jest nieuniknione wiec tez sobie nei zalowalam, bo jak mowi o ile nie zaluje staran, zeby nie wystawac ramionami i lokciami na boki i wybierma miejsce przy oknie zeby mi bylo latwiej tego dokonac, to na wbijanie lokci w moje boki bez potrzeby jednak mam awersje.
      Przynajmniej nie capil, jak jeden taki co siedzial obok mnie chyba w kwietniu, a moze w marcu, zawsze to jakis plus.

      Delete
    2. Może ten z wiosny, co capił, to właśnie taki patent miał, na to żeby nikt się do niego nazbyt nie chciał "przytulać" :) może też dużo lata i doszedł do wniosku, że najlepiej zachować spokój w 2 tygodniowych skarpetkach nie pranych i nie wietrzonych ;) ... w sumie to tez jest patent jakiś, mieć koszulkę lub skarpety samolotowe anty integracyjne ;)

      Delete
    3. Jest to jakas mysl, tylko nie wiem czy wytrzymalabym z wlasnym aromatem na az takim poziomie, zeby od integracji zniechecic bo mam ograniczona tolerancje zapachowa w ogole - nie tylko na cudze - takie na przyklad perfumy, ktora mnie o mdlosci i bole glowy nie przyprawiaja - szukalam przeszlo blisko 20 lat, a od pol roku wycofali ten aromat na rzecz jakichs innych bo to tzw butikowa produkcja i nie maja salej linii tylko co kilka lat cos wymieniaja :(.
      Najbardziej krepujace jest wiranie sie z kims slowami "Ja bardzo przepraszam, ale je jestem torche niebardzo aromatyczne w tej chwili po 5 godzinach jazdy w sloncu, albo po 8miu godzinach w dusznym biurze, albo po energicznym marszu w goroacy dzien itp..." Bozenka swiadkiem, ze takimi sie witam slowami ;)

      Delete
  3. Tu nic nie ma do krygowania, górna granica wiekowa się zgadza, TONY słodyczy dostarczone takoż :D

    Szafa gdańska w koncentracie, myjesz mi okno, dzięki :D

    Heheheh, nie nooo. Drugi rzut poszedł na fasadzie pogodnej debilki :D Co forma, to forma, czapki z głów :D

    Ale swoją drogą, skuteczność działania obsługi lotniska wróży świetlaną przyszłość wszelkiej maści amatorom bombowych niespodzianek. ;)

    KOT w samolocie? To przeczucie z tabletką to zwyczajnie rzuciło Ci się do gardła z desperacją, aż nie do wiary!

    Szef bardzo przypadł mię do gustu :D A o tych espańskim zakazie rozkraczywania się to nie słyszałam. Z powodu pokiereszowanej pogody, co to udaje tylko wieczne ciepło oraz z powodu niefajnych wcale ludzi oraz z powodu ohydnego jedzenia Espania nie jest jednak w TOP10 u mnie również.

    ReplyDelete
    Replies
    1. No, zarcie to na serio dupiate maja, ze tak sie wtrace w rozmowe. Ale robia przepyszna Sangrie ze swiezymi, dojrzalymi w sloncu owocami i gorzka czekolade z migdalami, i to troche kompensuje ;)
      Za to przyrodniczo-krajobrazowo-artystycznie wspominam niezwykle milo. Góry, morze, Gaudi, Dali... ah, dobra, do roboty Diabel a nie tu wspominki i sentymenty!

      Delete
    2. Dobre to maja ciasta :) z jablkiem gównie bo inne to mi juz tak srednio pasowaly. Ale pastel con manzanas... mmmmhm.... jeszcze za nim tesknie :D i te zaskakujaca dobre lody sernikowe (nie mylic z lodami ze smakiem i kawalkami sernikowymi ;) ).

      Delete
    3. Fasada pogodnej debilki, bo ja nie umiem robic "puppy eyes". niektore osoby umia, ja nie. mnie duzo lepiej wychodzi bezradna kretynka i pogodna debilka. taka super moc. Wolalaby mten wzrok spopielajacy, ale coz trzeba korzystac z tego co sie ma ;)

      Oraz ktore okna mam myc? Bo jak w kopalni to odmawiam :)

      Delete
    4. Nie, nad akwarium, bo plułam z własnej kanapy :D

      Mi najlepiej wychodzi Ciężki Debil, przez te moje gały takie okrągłe. Bardzo łatwo się je wybałusza jeszcze bardziej :D A u Ciebie to widzę jeszcze kolanka do środka i podwójne mrugniecia oczu w tempie co pięć sekund :D

      Sangrii, Diable, Bożena nie próbowała, ale fakt faktem, że za takie San Sebastian to by się dała krajać w kosteczkę. Nawet sobie odpuściłam zwiedzanie "czegośtam,jużnawetniepamiętamczego", żeby specjalnie drugi raz tamże zajechać. Cudności. Tylko trzeba mieć jednak ze sobą kanapki :P

      Delete
    5. A to jeszcze moze byc (to akwarium). Bez tych kolanek, ale mrugniecia widzisz doskonale. I moj slowiczy glosik taki bezradny...

      Delete