Description

Wspomnienia mniej lub bardziej biezace, bo technologia wyparla potrzebe pisania listow i nawet maili do bliskich i blizszych i tych calkiem oddalonych

Tuesday 27 February 2018

A jedzze do Diabla i inne lupy

Zapytalam sie w pracy "czy moge jechac na urlop?"
"NIE" odrzekli.
"A wlasnie, ze pojade" odparlam gniewnie.
A oni na to "A jedzze do diabla"
Diabel laskawie nie protestowala i pojechalam.
Najpierw jednakowoz dokonalam róznych czynnosci organizacyjnych i miedzy innymi zarezerwowalam sobie hotel, na jedna noc.
Diabel goscinnie zaproponowala mi kanape w salonie, a ze ja grymasna nie jestem, a koniec miesiaca majac na oku tym bardziej nie oponowalam, ale poniewaz wracac mialam w poniedzialek poznym popoludniem to wyszlo mi, ze albo moge koczowac na terminalu od bladego poranka (i to jeszcze zanim dotarlo do mnie jak baldy ten poranek musialby byc, bo jak pozniej uslyszalam, o której godzinie Diabel mówi swiatu dziendobry to mi szczeka opadla), albo sie spoznic na samolot, to poszukalam sobie tego hotelu w poblizu lotniska.
Nie byl to moze luksusowym hotel na terminalu, ani inne pokoje na godziny, tylko hotelik w poblizu, z darmowym dojazdem na lotnisko, w rozsadnej cenie, z doba konczaca sie w poludnie, czyli bardzo korzystnie dla mnie, a na dodatek nie wymagal platnosci z góry i pozwala na darmowa rezygnacje, to sie zdecydowalam. (Hotel nosi nazwe Leonardo, ale ja z jakiegos powodu maniacko mówilam o nim Leonidas, pewnie myslalam o Sparcie jak go rezerwowalam...)
I pojechalam.
Tzn, najpierw to poszlam dzien wczesniej do pubu, bo kolega z pracy odchodzil i trzeba bylo mu zgotowac godziwe pozegnanie, które uczcilam o tyle nietypowo, ze udalo mi sie najpierw ruszyc w droge po zmroku bez swiatel, ale to dosc szybko skorygowalam, bo niejako rzucalo sie w oczy, a nastepnie w ferworze mysli i polowania na parking udalo mi sie wjechac w jedno skrzyzowanie pod prad. Stety/niestety nikt na swiatlach nie stal wiec nie bylo katastrofy od razu, ale równiez przez to nie zorientowalam sie, ze pcham sie za wczesnie, ale zanim zdolalam umknac na wlasciwy pas, pojazdy z przeciwka zaczely lecic w moja strone jak muchy w strone g*wna wiec sie troche zdenerowowalam.
To zdarzenie tak mnie zdegustowalo, ze bylam wlasciwie o krok od powrotu do domu bez pozegnania, bo juz bylo widac ze jestem w szczycie "formy", ale tu juz los sie do mnie usmiechnal i znalazlam wtedy miejsce na parkingu w idealnym miejscu i po prostu poszlam dalej pieszo.

Wynikiem tego wieczoru (oprócz osobliwego kaca moralnego, nad którym roztkliwiac sie tu nie bede) bylo ciezkie niedospanie nastepnego dnia, kiedy to wiozlam sie na lotnisko, ale nie ma tego zlego, bo chyba tylko dzieki temu nie dotknely mnie spodziewane korki w drodze na lotnisko.
Na lotnisku natrafilam na dwa widoki, które wprawily mnie po kolei:
w stupor:
Chodzi o nabozny stupor nad dopasowanym obuwiem i torebka do kreacji glównej po prawej.

w zachwyt:
Bo kurde, jak fajnie sie w japkiem komponuje!
A nastepnie, bez opóznien i ciezko tym zaskoczona polecialam do Diabla.
Po drugiej stronie umówione bylysmy nadwyraz precyzyjnie - otóz Diabel miala byc w czerwonym plaszczyku, a ja w posiadaniu czarnej kurtki z czerwonym od srodka.
Wyszlam na terminal z walizka i dostalam ataku smiechu - otóz caly terminal przylotów wrecz ociekal czerwienia, a co gorsza odkrylam, ze kompletnie nie maja tu szacunku dla autorytetów, bo o:

Nikt nie jeste bezpieczny, NIKT! Zero szacunku normalnie.

Postanowilam zatem odsunac sie nieco od tych wszystkich czerwieni, bo przesz nie zobacze Diabla w plaszczyku, z którym mamy jedno wspólne imie - Diabel, bo ja oficjalnie w papierach mam przeciez Mrufa Diable Mrufczynska.
Oczywiscie i tak nie zobaczylam Diabla bo ona popedzila proste w te ociekajace czerwienie, a ja zajeta kupowaniem powitalnego maxa i przeyspywaniem z pustego w prózne czyli wymiany walut w portfelku.

Wszystko wygladalo niewinnie (jak na buraczane pola rzecz jasna, bo gimnastyka przepony rozpoczela sie juz w drodze z lotniska, gdyz Diabel poczula sie ogluszona faktem, ze na górze weszla z ulicy, a teraz na dole tez ma przed soba ulice, ale to udalo nam sie ogarnac niejako w biegu), az w koncu zaczely padac slowa kultowe, mianowicie Borsuk, w polowie pierwszego wieczoru ni z tego ni z owego powiedzial:
"przeciez ja tu z Wami siedziec nie musze?"
Przyznalysmy mu racje, po czym ja po namysle dodalam:
"Ale nikt Cie nie wygania, no nie?"
Borsuk kiwnal glowa, oparl sie wygodniej o skrzyneczke przy pomocy stopy i tak juz pozostal.

Co uznalam za komplement miesiaca.

W sobote Diabel zabrala mnie na miasto (napelniwszy mnie uprzednio preclami po kokardy, mniam!), gdzie najpierw udalo nam sie nieco zgubic w podziemiach - biore to na siebie, a nastepnie wpadlam w cielecy zachwyt w sklepie w przyprawami, pózniej w kolejny w sklepie z herbata, a pózniej poprowadzila jak po sznurku,
mijajac taki smiszny budynek ze spiralnymi oknami
Oraz najbardziej uroczy jednoslad zabepieczony przed kradzieza!
prosto do mojego ukochanego sklepu z odzieza (twierdzac, ze nie bardzi wie gdzie on jest, taki maly klamczuszek  niej no... ;) ), gdzie cierpliwie przeczekala moje szalenstwo w przymierzalni, sluzac rada i pomoca, a nastepnie, jak nic w ramach zemsty przeczolgala mnie przez reszte okolicy ;) (i cudownie kolorowe sklepy z asortymentem typu "hasie, szklo i byleco" które uwielbiam, wiec jako kara bylo to coniebadz wybrakowane).
Nastepnie sama siebie napelnilam preclami (tym razem w hamerykanskim stylu i na slodko), a torbe przyprawami ze sklepu z przyprawami - kupujac miedzy innymi suche dipy (to wazne bowiem stanowily atrakcje wieczoru) nabawiajac sie epickiej zgagi.
Po powrocie zdalysmy relacje z wycieczki, a takze ja zdalam bardzo precyzyjne sprawozdanie z zakupów i zdobytych lupów:
"I kupilam tez te Suchie Dupy!!"
Tu zapadla chwilowa konsternacja, bo o ile nie jest to jakies strasznie wulgarne to zabrzmialo dosc zaskakujaco w zestawieniu z wymienianymi przed chwila spodniami, serami i przyprawami oraz pasta z pasternaku i chili.
Czym predzej skorygowalam spooneryzm bo mialy byc to rzecz jasna te "suche dipy", ale specjal przynajmnie do konca mojej wizyty nie byl okreslany inaczej i wieczorowa przekoska obfitowala w suchie dupy.
Tak pieknie rozpczety dzien mógl tylko zakonczyc sie rozczarowaniem - otóz odkrylam, ze nie dosc, ze w niemieckich supermarketach nie sprzedaja srodków na zgage, to na dodatek apteki w soboty zamykaja sie o jakiejs nieludzkiej porze, zupelnie jakby aptekarze chodzili spac z kurami!
Rum z trucizna jako lekartswo zastepcze okazal sie nieoczekiwanie skuteczny, acz dopuszczam ze pomogla mi najbardziej lokalna odmiana trucizny:
Marga - widzisz to? otóz moge to pic z braku maxa!! ;) i mozliwe ze leczy zgage!!

Nastepnie, w koncu wieczora Borsuk rzucil mnie na mentalne kolana. Mianowicie po filmie (Natural born killers, no nic nie poradze, jakos wczesniej nie bylo okazji obejrzenia) i wyjatkowo dziwnym odcinku Family Guy, wylaczajac duzy ekran wyglosil, smiertelnie powaznie i z namaszczeniem:
"Baranek Bozy oswiadczyl, ze od gladzenia grzechów swiata ma parchy na kopytku" co wpedzilo mnie w stupor i zarazem atak smiechu i to ostatnie ogarnia mnie co sobie o tym przypomne.

Zapomnialam z tego wszystkiego anulowac sobie hotel, co mialo znamienne skutki i zaraz o tym opowiem (i wcale nie chodzi o to ze mnie Diabel z Borsukiem wysmiali, a wysmiali mnie slusznie bo salonowa kanapa byla bardzo, ale to bardzo wygodna i szersza niz polowa podwójnego loza hotelowego, gdyz loze skladalo sie z dwóch bardzo waskich jedynek i maniacko wlatalam w przerwe miedzy materacami, albo usilowalam sie spitolic na podloge, budzac sie kilkakrotnie w nocy od wyrzutu adrenaliny o wlos od spadniecia, a i przescieradlo tez dali mi najlepsze w domu bo satynowe, co nawet sie dobrze sklada bo ja swój szlechetny zad skladam wylacznie w posciele satynowe, a w innych zle mi sie spi ;) ).
Wszystko co dobre musi sie kiedys skonczyc, wiec nastepnego dnia powital nas snieg, który padal az do póznej nocy, ale Borsuk byl nieugiety i wyprowadzil nas na spacer.
(juz zapowiedzialam, ze przyjezdzam do Borsuka na obóz kondycyjny, bo jako trener jest wyjatkowo skuteczny)
Po drodze rzucil sie na nas lokalny polski folklor, zywo przywodzac wyspowe folklorowe klimaty, a na miejscu pokazal mi - Borsuk, nie folklor - fikusny budynek na linii horyzontu mówiac:
"Widzisz? to nasza Filharmonia." Pokiwalam z szacunkiem glowa, a w duchu pomyslalam sobie 'jerzu brodaty jaki to hektar, jak to dobrze, ze ja tam nie ide', a nastepnie przegonil mnie - znowu Borsuk, nie folklor (Diabel niby snula sie moim tempem, ale nie mam watpliwosci, ze robila wylacznie z daleko posunietej grzecznosci i goscinnosci!) - w tym sniegu padajacym, po placu budowy (promenada przy porcie dostaje lifting i niefortunnie akurat w chwili obecnej lifting ten sprawia, ze do portu dotrzec per pedes w lini prostej sie nie dalo) i po jakims czasie, niewspolmiernie krótkim biorac pod uwage moje doznania wewnetrzne (rozmaite schody, podsypane chlapiacym sie sniegiem i moje osobiste zachwiania, plus stara kontuzja piszczeli odzywajaca sie w kazde zalamanie pogody), odkrylam ze wlasnie jestem naklaniana grzecznie, acz nieustepliwie do wjechania ruchomymi schodami do Filharmonii!!
Tej co byla na granicy horyzontu!
Widoki byly godne wysilku, nie powiem, acz nieco powiewami mroznymi zaklócane.
Nastepnie pokazano mi system mostów po których sie chodzi jak woda zaleje port, na wysokosci mniej wiecej trzeciego pietra, na co mentalnie opadla mi szczeka, a katem oka zauwazylam, ze miasto posiada muzeum, które bardzo bym chetnie odwiedzila, acz moze nie w danym momencie:
Jedyne muzeum, nie zwiazane z technika/militariami/nauka/alkoholem, co ja bym je chetnie nawiedzila, ma tez udatny gust w samochodach ;)
Spacer zakonczyl sie i nieublaganie zaczal zblizac sie czas.
Czas odprawy.
Tej dokonalam radosnie i dynamicznie, miejsce siedzace dostalam i nawet przy oknie, czego nigdy nie udaje mi sie dokonac w takim dajmy na to kinie.
Minely dwie godziny i dostalam smsa.
"Twój lot zostal odwolany. Przebukowalismy Cie na inny 2.5 godziny wczesniej. Wejdz na nasza strone, zeby potwierdzic."
Podzielilam sie tym z moimi gospodarzami.
Uslyszalam w odpowiedzi i nieco nie na temat, po raz kolejny co mysla o moich planach hotelowych, bo przeciez Borsuk by mnie jutro odwiózl, bo pracuje na popoludnie akurat. Ja posypalam glowe popiolem, ale bylo juz po ptokach, tzn moglam do hotelu sie nie pchac, ale i tak musialabym juz zan zaplacic, wiec postanowilam uwolnic przemilych i przegoscinnych gospodarzy pola buraczanego od mojej obecnosci.
Potwierdzilam zatem zmiane lotu, odmówiono mi prawa do taksówki i Diabel wraz z Borsukiem wsiedli ze mna w auto i powiezli mnie do hotelu. Tam nadopiekuncza Diabel upewnila sie ze dogadam sie w jezyku wyspowym i dopiero udala sie z malzonkiem na domowe pielesze.

Pozostawiona solo natychmiast przystapilam do interesów i poprosilam o rezerwacja miejsca w transporcie na lotnisko.
Uslyszlama, ze oczywiscie, na która godzine, bo pierwszy pojazd bedzie jechacl na lotnisko o 12.20.
Zbaranialam oczywiscie na poczekaniu, bo o ile na mój lot oryginalny to by bylo idealne, to na ten nowy, zastepczy bylo do luftu - mianowicie o 12.20 to juz bylo po buraczkach.
Przypominam, ze wybieralam hotel ze wzgledu na bliskosc lotniska i bezplatny transport na owo... 
Z zaskoczenia wylacznie nie zdazylam zbaraniec porzadnie, tylko tak po wierchu mnie trzepnelo i zarzadalam taksówki. Okazalo sie byc to calkowiecie wykonalne, ale zalecono mi zrobic to jutro po sniadaniu. Co tez mnie nieco zaskoczylo bo bylam gleboko przekonana, ze wybralam opcje bez sniadania, nie tyle zeby bylo po taniosci, ale glównie zeby nie robic sobie nadziei na wyzerke, bo wiekszosc sniadan hotelowych na kontynencie to jedna wielka sciema.
Nie byl to koniec atrkacji gdyz, po zdobyciu lotniska i bramki uslyszlama komunikat, który mnie nieco zmorzil - otóz mój szczatkowy niemiecki zarejestrowal ze cos mówia o moim locie i o tym ,ze bedzie o 45 minut opozniony (tzn zrozumialam nowa godizne odlotu nie ze 45 minut lol)... odczekalam niezrozumiala mi reszte komunikatu i uslyszlam powtórke juz in inglisz.
Tak, ze moj oryginalny lot odwalono, a zastepczy lot byl w efekcie tak opózniony, ze na Wyspe dotarlam zaledwie jakies 30 minut przed czasem lotu oryginalnego...
Owszem moglo byc gorzej, jak np Przebrzydluch, który utknal byl w Hiszpanii w pazdzierniku, na 2 dwa dni, bo mu odwolali lot i co gorsza, przez to ze postanowil byc twardzielem i radzic sobie samemu to nawet nie dostal rekompensaty, która mu sie nalezala.

---------------------Errata---------------------------

PS - Jako grand finale wystapila siurpryza - mianowicie po przyjezdzie doma usilowalam wykonac jakis posilek, zanurkowalam do zamrazarki i zbaranialam bo produkty zamrozone na kosc wydaly mi sie w dotyku, jakos za malo mrozone - niby chlodne, ale jak z lodówki,  nie jak z lodu. W pierwszej chwili zelektryzowala mnie mysl - quzwa, nastepna ofiara zeba czasu?? Ale po chwili tknela mnie mysl jeszcze gorsza, zerknelam na gniazdka i wypuscilam z siebie wiache takich komplementów, ze okoliczni szewcy i murarze padli w naboznym zachwycie.
Co sie stalo? Otóz poziom niedospania po wieczorze w pubie przed wyjazdem mial tez negatywny skutek uboczny - zamiast wylaczyc gniazdko po czajniku, który chwilowo spedze czas z Przebrzydluchem - dluga historia i niegodna wzmianki, wylaczylam gniazdko w ktore wetknieta jest zamrazarka - dla niewatejmnicoznych - na Wyspie gniazdka w scianie maja pstryczki elektryczki. Podobno ogranicza to zuzycie pradu... ;)

32 comments:

  1. Nie jestem ekspertem, ale w mojej ocenie wyłączenie zamrażalki na weekend znacząco wpływa na rachunek za prąd, tak że coś w tym z racji jest niezaprzeczalnie.
    Tuszę, że przy drugiej wycieczce w rejony piekielne nadal pozostaje opcja miniatur otwarta? Bożena jednak chyba samochodzikiem by próbowała od siebie, bo lotniska po niemiecku to są strasznie okropne powody do traumy ;-))))

    ReplyDelete
    Replies
    1. Nie wiem jednakowoz czy wystarczajaco duzo oszczdzilam, zeby zneutralizowac t ocale zarcie które poszlo do smieci... Bo jednak zamrazarka pusta nigdy nie bywala.
      Z ciekawostek jednakowoz uprzejmie donosze, ze bób który w tej zamrazarce tkwil - jeden woreczek na szczescie, reszta jest w lodówkowej mrozarce - po ugotowaniu byl jadalny - tzn rozmrozil sie, ale nie zdazyl popsuc - taka ciekawostka. Podobnie z wege lasagna, która pozarlam na kolacje po upieczeniu jej oczywiscie. Cala reszta - worek smieciowy :(

      Co Ty gadasz, zeby nie ze duzo po niemiecku gadaja, lotniska niemieckie sa super - precle mozna zjesc i pieczywo, co smakuje pieczywem i maja TAKI wybór marcepanu, ze czlowiek nie wie na co wydac cala reszte swojego ziemskiego majatku ;)
      A juz wiem - to obawy ze nas zdwuwymiaruja jak wszystkie inne Wiedzmy?

      Opcja miniatur otwarta - Diabel mówi, zeby uprzedzic i zalatwi nam bilety, bo na zywo to straszne ogony, ale poza tym to nawet mi pokaywala zgrubnie gdzie ta impreza sie znajduje :)

      Delete
    2. No ale wyłącznik w gniazdu ma oszczędzać prąd, to znaczy się działa.
      Nic chyba nie gadali o żarciu do kosza.
      (chyba bym się zapłakała na śmierć, w zamrażalniku zawsze są takie skarby .. och. Co prawda nie takie, jak słoiczek z pesto, co to go musiałam siłą wyrywać Stefanowi, ale zawsze. ;)
      A poza tem dobra, zwracam honor mniemnieckim lotniskom, tylko niech mnie ktoś wsadza we właściwy pojazd tamże, bo mam dysgeografię dworcową. Dotyczy też lotnisk. ;)

      Delete
    3. Ja jednak wylaczne mam taka alergie na pociagi ;) lotniskowe tematy, jesli opisy maja w jakims dostepnym mi jezyku ogarniam. nie ogarniam czase mkalendarza lotów, to prawda, ale teren juz owszem. Co oczywiscie nie obejmuje pociagów i dworców kolejowych, naziemnych i podziemnych.
      Jeszcze sloiczek pesto jest? tego pesto? obiecuje refill jak sie nam kolejny zlot trafi!

      Delete
  2. Tak szczerze mówiac, to ja dalej nie rozumiem, jak to bylo z ta ulica na dwóch poziomach. Jak pomyslec logicznie, to albo ta górna musialaby byc na wiadukcie, albo ta dolna w tunelu / póltunelu / zaglebieniu.
    A tymczasem OBIE byly na poziomie zwyczajnym... No nie wiem, ja odpadam przy takich rebusach 3D.

    A to muzeum przypraw jest malenkie, nie nalezy sie spodziewac bógwieczego - ale przyznam lezy w uroczej okolicy (w tych starych portowych budynkach) i w uroczym lokalu. Wiec w sumie mozna zobaczyc :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. O, tu patrzaj:
      https://www.spicys.de/content/en/museum/gallery/


      A tu muzeum czekoladowe:
      https://www.chocoversum.de/en/

      Delete
    2. Aha, no i jeszcze kawa:
      http://kaffeemuseum-burg.de/gallerie/

      ale cos strona tylko w jezyku germanskim...

      Delete
    3. Wow - i wlasnie odkrylam niechcoco przy okazji niezwykle wypasiony sklep z herbata, w którym jeszcze nigdy nie bylam, bo pojecia nie mialam, ze w rzeczonym budynku jest cos takiego w ogóle...
      https://www.google.de/maps/place/Wasserschlo%C3%9F+by+Teehandelskontor+Sturm+GmbH+Restaurant/@53.5455408,10.0000664,2a,75y,124.7h,89.83t/data=!3m7!1e1!3m5!1sz6gtos4TQNcAAAQponIu_w!2e0!3e2!7i13312!8i6656!4m5!3m4!1s0x0:0x6a5047b91d99ded7!8m2!3d53.545557!4d10.000133

      Delete
    4. z ulica to bylo tak, ze ta górna jest n czyms w rodzaju estakady - jadac taxi obczailam, ze na odloty sie wjezdzalo do góry - ale ze ten poziom byl bardzo szeroki to wygladalo jakby byl normalnie na ziemii, a ten dolny to nie wiem, bo nie wylazlam na zewnatrz, wiec mógl byc albo na ziemii albo na jeszcze jednym poziomie nad ziemia, bo z samolotu w dól nigdzie nie schodzilam wiec dopuszczam ze lotnisko ma niejako 3 pietra (2 na pewno :D)
      Muzeum czekolady!! mówila, a ja zapomnialam!! a muzeum przypraw nie musi byc duze - z kawa tez brzmi neizle, choc nie pijam, albo moglabym MArdzo cos w nim kupic - bo z muzeów to ja zwykle najbardziej lubie sklepy z pamiatkami tak w ogóle ;) wiec jak male to nawet nie zdaze sie znudzic zwiedzaniem hahaha
      a w ogóle zobacz wcale nie napisalam o tym jak Ci sie jedne schody ruchome zgubily w Filcharmonii :D
      A ten sklep z herbata to koniecznie na liste, ale koniecznie tuz po wyplacie, bo tak sie szczypac to ja nie lubie, zeby w takim sklepie z herbata tylko jedna herbatke kupic (nawet jesli taka pyszna) :D

      Delete
    5. Serio tak, z ta ulica? No patrz. Nie zauwazylam.
      No ale jak sama doswiadczylas, jestem dobra w niezauwazaniu nieprzydatnych mi fragmentów rzeczywistosci :)

      Ta herbata kusi, no. Jak na weekend bedzie jakas ludzka temperatura, to sie wybiore.

      Delete
    6. daj znac czy warto dodac sklepik do listy atrakcji ;)

      Delete
    7. Nie bylam, zimno bylo. Uprawialam strajk domowy przeciwko mrozom ;)))

      Delete
    8. z rozpedu przeczytalam ,ze strajk glodowy i sie przerazilam, ale doczytalam ze jednak nie glodowy :)
      U nas mrozuff w zasadzie godnych uwagi nie bylo, ale ten nieg co padal dwa razy popoludniami pod rzad narobil balaganu logistycznego i np taka przesyla nadana do mnie w piatek wieczorem kurierem w trybie 24godziny expres dzis ma dotrzec, miedzy 10, a 11 rano... I co z tego, ze ja specjalnie chcialam dostawe w sobote i za to zaplacilam, zeby nie musiec martwic sie byciem w domu w godzina pracy, hehe...
      tak, ze albo 24 godziny przeszlo jakas metamorfoze, ale gdzies we wszechswiecie obowiazuje czas alternatywny ;)

      Delete
  3. Znaczy wizyta i owocna i zadowalająca :) :) to dobrze rokuje na ten rok :)

    :) :) :) dobre, dobre... choć nie rozumiem po co te pstryczki, acz i tutaj się pojawiły różne wynalazki do gniazdek biurowych... w tym pstryczki, ale jak szybko były gniazdka takie zakładane, tak, jeszcze szybciej były wymieniane na tradycyjne :)

    Bardzo mnie frapuje góra stroju Pani ze zdjęcia nr 1 :) czy też była utrzymana wzorniczo i kolorystycznie w zgodzie z pozostałością?

    ReplyDelete
    Replies
    1. Odkad pamietam gniazdka na wyspie mialy ptryczki, a siegam pamiecia do drugiej polowy lat 90tych. podobno jak gniazdko jest wlaczone i cos w nim tkwi, nawet jak jest wylaczone to cos, to jakis tam prad sie zuzywa.
      Góra stroju tez byla dopasowana, a nastepnie przystrojona szalem z innego materialu i wzoru, ale nie wypadalo walic do kobiety z aparatem od przodu, szczególnie, ze musialabym ja komplementowac, a nei mój styl prezentowala ;)
      Wizyta super-udana i mentalny relaks jeszcze mnie trzyma :)

      Delete
    2. To bardzo, bardzo dobrze :) ze wizyta udana :)

      Delete
  4. Ach, tak sobie wzdechnę, fajnie Wam było :) pozdrawiam ciepło :)

    PS

    kiedyś tak sobie zamrażalnik identycznie załatwiłam w biegu :(

    ReplyDelete
    Replies
    1. Oooo, nie jestem jedyna ofiara biegu (chociaz osobiscie uwazam ze u mnie to roztargnieniem sie nazywa), uff!

      Oraz mnie to bylo uber dobrze, nie wiem jak Buraczkowe Pola zniosly inwazje mRufy, ale skoro jeszcze rozmawiaja ze mna to chyba bez ofiar smiertelnych :)

      Delete
  5. ale w tym miescie wszystko jest czerwone!!! bosz jak ja sie tam zle czulam w twmaci Chi, i jedynie Miniland, tez caly w czerwonych ceglach brrr) mnie uratowal, ale zaraz po wyjsciu, znowu mnie to ichnie Chi dopadlo, tutaj uratowaly mnie portowe dzwigi, bo jak kazdemu wiadomo, miasto bez portowych dzwigow, to nie jest miasto ;)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ale co Ty mówisz, poza lotniskiem nic czerwonego nie spotkalam!! Dzwigi portowe troche slabo sprawdzaja sie w takich miastach jak dajmy na to Zakopane :P, czy nawet mojre dzime L, czy w ogóle miasta bez duzej wody z portem nabo w Stolycy o ile dzwigów nie brak ogólnie tak portowych jakos nie pamietam ;)

      Delete
    2. Zakopane ma wyciagi, wiec ujdzie, ale Stolyca miastem nie jest zdecydowanie! w Zakopanem bylam raz i nigdy wiecej, ilość ludzi na metr kwadratowy zdecydowanie przekroczyla granice mojej wytrzymałości! a widzialas hamburska filharmonie? jak tak, to czerwono w kolo tez musialas widziec :D nie, to nie moje miasto jest zdecydowanie, ale Brema jeszcze gorsza, jak wiesz, miasto tez musi miec dla mnie dobre Chi, inaczej z niego spylam w te pedy!

      Delete
    3. Ja k to dobrze, ze Chi nie jest uniwersalne i take isam odla wszystkich ;)
      Czerownego wokól Filcharmonii nie widzialam, ale nie bylam w srodku w sensie sal/sali, tylko na wodokowym tarasie.
      A wyciagi niech se wetkna gdzie im slonce nie dchodzi :P
      Skocznie szanuje, ale wyciagów juz nie.

      Delete
    4. no ja szanuje wyciągi bardzo po tym, jak z pełnym plecakiem piwa i nartami na ramieniu, wchodziłam na Szrenice :D

      Delete
    5. Unikam Szrenic jak ognia, a takze plecaków pelnych piwa i nart w jakiejkolwiek konfiguracji :P

      Delete
  6. A ja dopiero doczytałam!
    Halo mRufo, 5 tygodni ciszy u Ciebie, żyjeta?

    ReplyDelete
    Replies
    1. No widzisz, przynajmniej sie cisz przydala. Niestety jeszcze chwile potrwa bo choc mam o czym opowiadac na dwa dlugie posty spokojnie (w mojej narcystycznej duszy takie przekonanie tkwi ;) ) ale nie mam kiedy spisac...

      Delete
  7. Mrufa, a Ty też się gdzieś zakamuflowałaś, zadekowałaś, czy jak?

    ReplyDelete
    Replies
    1. W bagienku ugrzezlam. Ale spoko, dzis cos sie pojawi, bo mnie hostoryjki rozsadzaja tylko nie mam ich kiedy w klawiature upchnac. :)
      Dzieki za szturchniecie :)

      Delete
  8. Bardzo fajnie napisane. Pozdrawiam.

    ReplyDelete