Description

Wspomnienia mniej lub bardziej biezace, bo technologia wyparla potrzebe pisania listow i nawet maili do bliskich i blizszych i tych calkiem oddalonych

Tuesday 6 February 2018

Politycznie niepoprawny Niszczyciel czyli ryzyka zwiazane z tlumaczeniami z polskiego na nasze

(Oryginalny tytul - Czarna godzina dla murzyna czyli politycznei niepoprawny Niszczyciel - zmieniony po chwili namyslu, bo jednak brzmial mocno sugestywnie i zarazem mylaco.)
Ponizsze slowa poznalam bardzo wiele lat temu i padlam na kolana przed ich trafnosciaa na dodatek swietnie zapewniaja kontrast mojemu wyczynowi sprzed lat.

Ukradzione z internetów
Jak niejednokrotnie wspominalam jestem w posiadaniu, a moze wrecz jestem opetana przerazliwym roztargnieniem, które objawia sie kaprysnie i w sposób ciezki do przewidzenia, bardzo czesto poprzez nieopatrzne wyglaszanie komentarzy i obserwacji tudziez refkleksji w zlym czasie i zlym miejscu.
Ostatniego wybryku nawet nie bede tu eksponowac, bo szczesliwie zakonczyl sie bez smiertelnych ofiar.
Opowiem o czyms co wydarzylo sie roku panskiego 1998 o ile pamietam, pora roku blizej nieokreslona, czyli 20 lat temu.

20 lat wystarczy na przedawnienie wszystkich zbrodni, które nie sa zabójstwem, tu zabójstwa nie bylo - bo nawet ze smiechu nikt nie pekl permanentnie, wiec moge sie juz smialo kompromitowac.

Otóz we wrzesniu 1997 wyjechalam na pierwsza Ture na Wyspe, silna grupa pod wezwaniem programu TEMPUS/ERASMUS.
Po poczatkowych perypetiach udalo nam sie z ciotka M wynajac 2 pokoje w domku 3-pokojowym (tzn w zasadzie 4) wraz z lokatorem pokoju trzeciego - ciemnoskórym Wyspiarzem z korzeniami z Jamajki, roboczo zwanym przez nas Muminem.
Nasz wspolny kolega okreslal wszelkich tubylców mianem Muminków, co jakos wcale nie brzmialo obrazliwie, wiec na naszego domowego tez mawialysmy Mumin, szczególnie ze imie mial takie, ze nie bardzo bylo wiadomo jak go wymawiac. Nie ze jakies uber egzotyczne, ale pierwszy raz taka pisownie widzialysmy - Shaun - teraz to wiadomo Shaun the Sheep to sprawy, ale wtedy, nie bardzo bylo wiadomo jak to ugryzc.
Mumin po raz pierwszy w zyciu mial wlasne srodki finansowe bo dostal od sponsora, zeby skonczyc ten kierunek studiów i musial za te srodki od sponsora sie utrzymac, odziac i wyzywic i dach nad glowa zapewnic.
Efekt byl taki, ze chlopak pierwsze miesiace zyl jak król, a pod koniec semestru nawet nie jak królik, ale wrecz jak gryzon.
Kupil sobie na samym wstepie najwiekszy monitor jaki w zyciu widzialam i do tego reszte PCta - grafiki sie uczyl, no to zrozumiale, ale jak po miesiacu kupil sobie domowa silownie, zeby nie tracic czasu na chodzenie na darmowa uczelniana silke, calkiem znosnie wyposazona, to juz troche mnie zatkalo.
Ale nie moje dukaty, nie moje buraczki nieprawdaz.
Czy tez dizajnerskie szklane talerze, nieprawdaz, których uzywal tylko od swieta, na codzien podpieprzajac moje arcorocowe salaterki kupione w sklepie wszystko za dukata (2 w zestawie za jednego).
Odzywial sie zdrowo, nie powiem, ze nie - gotowal sobie itp, a niedojedzone resztki przechowywal w lodówce w pojemnikach po lodach.
Duzych pojemnikach.
Na pózniej.
Na duuuuuuzo pózniej.
Im blizej konca semestru tym wiecej tych pojemników zasiedlalo nam lodówke, a z pewnego dnia wiedzione, nie tyle ciekawoscia co brakiem miejsca nawet na naszej pólce w lodówce, zajzalysmy do paru z nich.
Widok byl epicki - mianowicie w pudle po 2 litrach lodów (a lody jadala maniacko ciotka M wiec wiekszosc tych pojemników bylo od niej - stare nawyki nie wyrzucania niczego co mozna uzyc ponownie byly nam obu bliskie wiec te pojemniky umyte, tkwily sobie gdzies tam w kuchni i uzywane byly do przenoszenie potraw lub tez przechowywani porcji popelnionych na pare dni. Przez wszystkich w domu. Ale proporcja wychodzila - Ciotka M 2 w uyciu, ja jeden w uzyciu, a reszta - powiedzmy 6 Mumina) - byla lyzka ryzu i lyzka smazonych warzyw. Koniec zawartosci w dwulitrowym poejmniku. W drugim identyczny widok i nawet te warzywa identyczne, bo Mumin nie byl jednostka wybredna i nie przeszkadzalo mu monotonia i gotowanie przez tydzien tego samego.
Przejrzalysmy reszte pojemników wiedzione nie od konca zdefiniowana groza i slusznie - dwa ostatnie - resztki z pojemników na samym dnie lodówki z warzyw zaczynaly budowac statki miedzykontenerowe z zamiarem poszukiwania zycia w innych pojemnikach.
Splesniale resztki poszly do smieci, co uwolnilo nieco miejsca wiec po upchneiciu jego kontenerków na jego pólce, nie ingerowalysmy w reszte.
No i nadeszla pod koniec semestru tak okrutna chwila, kiedy Muminowi skonczyly sie po prostu pieniadze i zaczal nurkowac w tych swoich skitranych pojemnikach.
Najwyrazniej te splesniale resztki byly jakies szczególne, bo jakies 3 dni pózniej Mumin przyszedl pytac sie czy nie widzialysmy pojemnika po lodach.
Owszem - w lodówce jest ich pelno, a na oknie stoi cala reszta odparlysmy.
Otóz nie, w lodówce nie ma tego którego on szuka.
Wyjasnilysmy, ze niestety poniewaz jedno bylo to na naszej pólce, to otworzylysmy obwiniajac sie nawzajem czyj to pojemnik, a ze zawartosci sie zasmiardla to i wyszla sama.
Jezeli akurat tej szukal to sie spoznil o jakis tydzien.
Mumin byl niepocieszony, ale przyznal ze faktycznie troche ciasno w naszej wspólnej lodówce i ze mozliwe, ze polozyl cos na naszej polce bo skoro nie uzywamy calej to przeciez...
...

Zaskoczony smiertelnie totalnym brakiem zrozumienia, ze skoro jemu samemu jedna pólka nie wystarcza, a nam dwóm na drugiej luzy sie czasem pojawiaja to nie widzimy tego za naturalny odruch aby przygarnac jego przechodzone zarcie, zamilkl stropniony.

Nie pamietam czy zrobil troche porzadku czy nie, bo wiecej problemów z ciasnota na naszej pólce nie pamietam.
Ale nie w tym rzecz.
Otóz w srodowisku studenckim na Wyspie jest taka zasada - jak wyzresz cudze i cie nie zlapia to ich strata.
Jak ktos ci wyzre i go nie zlapiesz to twoja strata.
Ta zasada ma zastosowanie glównie wsród studentów, ale zauwazylam w ostatniej dekadzie, ze podobnie ma sie rzecz w lodówkach komunalnych w Kolchozie.
Podpisywanie pomaga, ale tylko troche.
Mysmy mieszkali we trójke, a z ciotka M dzielilysmy szeroka pojeta przestrzen kuchenna, aczkolwiek nie zarcie, bo pomijajac inne smaki ja bylam wege, a ciotka M nie wiec wiadomo bylo, ze jak którejs cos zniknelo to mógl byc tylko Mumin.
Na przyklad papier toaletowy to chyba byl jego przysmak, albowiem, po pierwszym miesiacu dzielenia domu okazalo sie, ze wiecznie go w wychodku nie ma.
W koncu udalo nam sie wykryc, ze Mumin go wyzera.
Tzn mniej wiecej w polowie rolka po prostu sie rozplywa w powietrzu.
Doszlo do tego, ze trzymalysmy zapasy w pokojach naszych co pomagalo o tyle, ze po prostu nie znikal tylko troche szybciej wychodzil niz logika nakazaywala, bo pokoje nasze nie mialy kluczy. Nie bede tu wnikac co jeszcze moglo sie dziac, bo wole sobie nie psuc humoru ;)
Tak, ze skoro papier znikal za jego przyczyna , to obserwacja nasza poszla nieco dalej i okazalo sie ze duzo róznych innych rzeczy w podobny sposób sie rozplywalo w powietrzu - mianowicie wlasnie zarcie.
Zwykle to drozsze i zwykle juz w drugiej polowie semestru, szczególnie po tych weekendowych nocach które spedzalysmy akurat poza domem. Czyli mówiac krótko, Mumin po powrocie z impry wyzeral co mu w rece wpadlo.
Doszlo zatem do tego, ze to co nie wymagalo lodówki, a bylo nieco lepszej jakosci niz podstawowe "no frills" czyli bez bajerów, czyli marka wlasna najtanszego supermarketu w miescie - cos jak Lidl dla studentów - siec która notabene juz nie istnieje, trzymalysmy poukrywane w naszych pokojach.
Jeden plus to ze zagranicznego Mumin nie ruszal bo sie bal - wiec czekoladki przywozone z Planety Ojczystej byly bezpieczne ;).

Ciotka M miala na przyklad w szafie wielopaki chipsowych naczosów, a ja np pringelsy (acz nie w szafie bo szafe mialam typu wieszak odkryty), które sobie kupowalysmy dla przyjemnosci. Wlasnych zachomikowanych zapasów nie pamietam za szczególnie, pewnie dlatego, ze ogólnie preferowalam zywnosc konkretna typu gotowce do tostera czy do piekarnika.
W szafce kuchennej trzymalysmy wylacznie najtansze ciasteczka bez bajerów, dla niespodziewanych gosci i na grupowe wizyty i suchy makaron. Razowy!Oraz zapieczentowane opakowania sosów itp.
Wbrew pozorom te najtansze ciasteczka wcale nie byly najgorsze, po prostu mialy gówniane opakowanie, ale w srodku byly bardzo zjadliwe.
No i przyszli do nas niespodziewani goscie.
Ciotka M zadysponowala drobny poczestunek, poszla do kuchni nastawic wode i kucnela przy szafce.
Ja zabawialam gosci rozmowa, a Mumin krecil sie jak gówno w przereblu - chyba po kuchni, bo ogólnie towarzyski byl i lubi podsluchiwac, co akurat tym razem nic nie dalo. Mozliwe tez, ze szykowal sie na wieczorne balety - lazienka nasza byla za kuchnia i wyjsciem do ogrodu - w dobudówce.
Goscie byli akurat polskojezyczni, wiec de facto oprócz Mumina sami swoi.
I jest tak:
Ciotka M nurkuje do szafki, grzebie tam przez chwile, szukajac jak sie okazuje tych zadolowanych ciastek - nota bene takich, których ja nigdy nie jadalam bo z kawalkami czekolady.
Po chwili wychyla sie zza drzwiczek i bardzo glosno i znaczaco pyta mnie po angielsku:
"mRufa, zjadlas wszystkie ciasteczka?"
Ja na poczekaniu zbaranialam, ale mloda jeszcze bylam i dosc szybko odzyskalam wladze w gebie i odparlam z rozpedu w tym samym jezyku z lekka groza:
"no skad, przeciez wiesz ze ja tych ciastek nie lubie!"
Goscie nasi sploszeni nieco sluchali tej rozmowy zdziwieni, ze miedzy soba i przy nich mówimy w mowie Wyspy oraz niepewni czy protestowac, ze ciastek nie chca czy lepiej siedziec cicho, bo jako rzeklam, sami swoi i jakbysmy im powiedzialy ze nic do zarcia nie ma to tez by sie nie obrazili.
Juz mialam dopytac ciotki M co jej odwalilo, bo przesz wspólne te ciastka i nawet jakbym zezarla to przeciez bym jej polowe zostawilo, gdy z tylu kuchni rozleglo sie dziwne stekanie...
"Uum, Uum, Uum, Uum..."Spojrzelismy wszyscy w kierunku dzwieku i okazalo sie, ze Mumin, nieco poszarzaly na pysku wije sie jak piskoz i usiluje sie odblokowac wokalnie.
W koncu mu sie udalo.
"Mozliwe, ze to ja je zjadlem..." wystekal. (uniesiona brew)
"mozliwe ze bylem glodny i nic nie mialem swojego..." dodal po namysle. (uniesione sporo brwi)
"sorry..." dodal po kolejnym, jeszcze glebszym namysle.

A na to ja, jeszcze oburzona faktem, ze zostalam podejrzana o czyn niepopelniony, wyparskalam bez namyslu:
"You should keep something, for black hour!!"
(Czyli nasze swojskie - Powinienes miec zapasy na czarna godzine" bezmyslnie przetlumaczone doslownie.)
Mumin jakby mógl to by zbladl, ale nie mógl wiec tylko poszarzal jeszcze bardziej, a w domu zapadla cisza tak gesta i mroczna, ze mozna ja bylo pokroic i podac do tej nieszczesnej herbatki jako mudcake.
Nasi goscie wpatrzyli sie we mnie z czyms pomiedzy podziwem, a panika w oczach.
Ciotka M zamarla w pol kucniecia.
A ja uslyszalam co powiedzialam i do kogo i bym zbaraniala, gdyby nie to ze nie byl to mój pierwszy raz acz po raz pierwszy powiedzialam murzynowi, ze ma cos trzymac na czarna godzine i zaczal mnie ogarniac histeryczny rechot.
Mumin zaczal znowu stekac, wiec dokonczylam szybko zaczeta mysl:
"Tak jak my trzymamy rózne zapasy, no wiesz, na wszelki wypadek!"
Mumin troche sklesl w sobie i niepewnie zapytal:
"You mean like for a rainy day?"
Odruchowo wyjzalam za okno, ale akurat nie padalo.
Napiecie spadlo, a powietrze zrobilo sie na nowo przejrzyste.
Wyjasnilismy zatem sobie niuanse idiomów, które juz wtedy niezle znalam, ale nie na tyle  zeby wiedziec, ze nasza czarna godzina to Wyspowy deszczowy dzien.
Mumin zgodzil sie ze powinien, zgodzil sie tez, ze powinien byl powiedziec i poszedl sobie.
Ciotka M wstala wreszcie spod oltarzyka w szafce i wyznala:
"I wiedzialam, ze to nie Ty te ciastka wyzarlas, ale chcialam zeby Mumin sie przyznal bo juz mam dosc tego jego wyzerania", po czym poszla do pokoju po lepsze ciastka, które jak juz rzeklam trzymalysmy w pokojach zeby nie zniknely.

Historia miala ciag dalszy.

Otóz przyszla Wielkanoc, tzn zblizyla sie. Ja na Wielkanoc nie wyjechalam z reszta gangu na Planete Ojczysta wiec na strazy ogniska domowego (dom byl ogrzewany gazowo w starym stylu, tzn na dole byly dzialajace kominki gazwe, a na górze prawde mówiac nie pamietam co bylo, ale mam wrazenie ze cos innego - moze elektryczne? ) zostalam z Muminem, który wprawdzie wyjezdzal, ale na krócej i pózniej.
Wielkanoc jak to Wielkanoc, wymaga obecnosci jajek, a co za tym idzie w moim slowniku, takze majonezu. Kupilam.
W zasadzie to majonez w domu zawsze byc musi bo salatki go lubia, a jako wówczas wege salatki spozywalam nagminnie (zwykle z ryzem, czego w dzisiejszych czasach z jakiegos powodu nigdy nie robie, ciekawe czemu?).
Wyszedl mi ulubiony majonez na literke H i kupilam doraznie gdzies maly sloiczek innego majonezu acz tez na litere H. Okazal sie ochydny (w sensie ze smak mi nie odpowiadal) wiec wystawilam go na widok publicznym z nadzieja ze Mumin go wyzre.
Mumin nie zawiódl i pewnego dnia sloiczek zniknal. Odetchnelam z ulga.
(ta zasada dziala nadal w Kolchozie, o czym wspominalam przy okazji miodu - nawet lekko przeterminowany produkt sie nie zmarnuje - znajdzie sie ktos kto go zezre pod warunkiem, ze jest do wziecia za darmo)
Obie marki na H byly na tyle kosztowne w porównaniu z tym co Mumin zwykle jadal, ze dziably go wyrzuty, albo co i zlapal mnie któregos dnia w kuchni ze slowami, ze on wyzarl ten majonez bo akurat swojego nie mial, ale ze kupil duzy slój nowy i zebym smialo uzywala bo on specjalnei kupil duzy slój, bo wyzarl mój.
Nie mialam zamiaru gówna bez bajerów jesc, bo mój ulubiony majo na H juz byl na liscie zakupów, ale los plata figle i zanim udalam sie na zakupy przycisnelo mnie i potrzebowalam lychy majonezu. Akurat bylam w domu sama.
Skorzystalam wiec z przyzwolenia (slój juz byl w polowie zuzyty), wiec tym bardziej poczulam, ze juz moge skoryzstac z rekompensaty.
Wzielam zatem slój i stojac na srodku kuchni otworzylam slój energicznie, nic nie wyparskalam, wzielam lyche majonezu, spróbowalam go najpierw, pomyslalam z zaskoczeniem, ze jak na takie gówno to on jest calkiem smaczny, nastepnie nadal stojac na srodku kuchni, zamierzalam zamknac sloik.
Uslyszam przelatujaca przez glowe mysl 'no zebym tylko gada teraz nie upuscila bo mi wyjdzie zemsta nietoperza...', a nastepnie zapadlam sobie na pomrocznosc jasna i pomylily mi sie rece czy cos w kazdym razie okazalo sie, ze w reku w której mial byc sloik trzymam pokrywke, a slój wlasnie pierdyknal elegancko o podloge (wylozona linoleum) tuz obok mojej stopy.
Taryfy ulgowej nie bylo, sloik pekl po oboowdzie, rozplaskujac kropy majonezu po okolicy do wysokosci metra, robiac mi tylko taka uprzejmosc, ze cale szklo ugrzezlo w glównej masie.
Zamarlam jak to tylko ja potrafie i zbaraniala popatrzylam na kolejne mysli przelatujace mi przez glowe: 'wykrakalam', a nastepnie 'a moze by lyzka wybrac to z wierzchu'.
Te ostatnia odpedzilam energicznie bo jednak nie mialam krwiozeczych zamiarów wobec nikogo, nawet Mumina.
Uruchomilam konczyny po dluzszej chwili kontemplacji majonezowej abstrakcji, posprzatalam, do wysokosci metra i z godnoscia opuscilam kuchnie.

Mumin o majonez sie nie upominal, widzocznie uznal ze odebralam co mi sie nalezalo.

Kurtyna.

8 comments:

  1. wchodząc do pracy i widząc na ten przykład niejakiego Theo i niejakiego Kingsleya zusammen do kupy, którzy czarni są, jak bezgwiezdna noc, na dzień dobry mowie "oh mein Gott, ich sehe Schwarz!" na co chłopaki odpowiadają "jetzt nich mehr, der Stern ist gerade in den Himmel gestiegen" i jest wesoło, ale nie daj buk komuś mocno napigmentowanemu tak na ulicy powiedzieć, sprawę sądową ma się od razu przegraną, a konto w banku skacze w związku z tym od kopa na minus! o Żydach tez nie radze nikomu publicznie się źle wysławiać! ;)))

    pees: jeżeli będziesz wnosić pretensje o oryginalny mniamniecki ze ohydny i nie kumasz, to Ci już odpowiem, iż po trzydziestu latach mogłam zapomnieć, jak to się mówi po polskiemu ... ostatnio wyczytałam, ze ktoś po dziesięciu latach (nie Ty! do Ciebie mam pretensje o obrazki po angielsku i żeby nie było, dla mnie najpiękniejszy jest język bośniacki, a zaraz potem ruski i niemiecki) czyta książki prawie wyłącznie po polsku, bo już słów mu brakuje, no to ja po trzydziestu już tylko kropki i przecinki powinnam umieć po polsku stawiać :D
    i bez obrazy Kochana, bo wiesz jak nie cierpię makaronizmów, angielskich również ;)))

    ReplyDelete
  2. No pewnie, ze nie kumam, bo po mniamiecku to ja tylku umiem byc umiarkowanie grzeczna oraz nie umrzec z glodu i pragnienia lol. I kupic do pieciu sztuk precli (albo 22 sztuki)oraz buly z jablkiem pt pakieci jablkowy czy jakos tak.
    Moja kompromitacja jezykowa miala miejsce jak wiekszosc moich kompromitacji jezykowych 20 lat temu wiec i tak juz przedawnienie.
    Do makaronizmów sie nie poczuwam bo nie uslysz odemnie ze kupilam insiurans ale bylo bardzo drogie, an a holideju bylo fajnie. Co do cytatów to zwykle staram sie tlumaczyc co sie tylko da, ale czasem po przelozeniu "na nasze" tekst nie jest juz taki zabawny i tyle.
    Mnie slów brakuje nagminnie i w kazdym jezyku od zawsze, a juz w rodzimym to najbardziej, dobrze ze od czasów szkoly sredniej te pare dodatkowych mam w zapasie to mi akurat chwilowe braki uzupelniaja :P.
    Ruski kocham tak samo jak Ty, ale klawiatury nie mam stosownej wiec rzadko mam okazje pisac. Bosniackiego nie znam, znam tylko troche Serbskiego i ten nie rzuca az tak na kolana jak ruski (melodycznie znaczy), ale znam paru Bosniaków i jako ludzie nie naleza do mojej ulubionej nardowosci. Ale to dluzsza historia i nie na komentarz blogowy.

    ReplyDelete
  3. usłyszeć nie usłyszę, ale czytać to tu mię karzesz :D

    Mesecina Bregovica jest po bośniacku, jak jeszcze nie wydalam poleceń, żeby mi anonimowy pogrzeb wyprawili, to właśnie Mesecine meli mi śpiewać i grac nad grobem https://www.youtube.com/watch?v=0ZqDFxBCvgk :D
    znam wielu Bośniaków i Albańczyków z Kosowa, sztamę z nimi trzymam, ze hey! :D

    ReplyDelete
    Replies
    1. Oj tam zaraz karze... Ja sugeruje, no moze dosc stanwoczo, ale tylko sugeruje :P
      Poza tym akuratn na tyle Wyspowy dialekt znasz, no prosze Cie bez sciemy, jak ja sobie poradze z kupieniem 22 precli i grzecznie na dodatek to Ty na tyle umiesz, zeby posmiac sie z hipokryzji "bialego" czlowieka ;)
      Bosniaków znam dwie sztuki i sa zeby nie uzyc zbyt ostrego okreslenia "osobliwi" i przy ich politycznej niepoprawnosci to ja jestem umówmy sie swietoszkowata i purytanska ;).

      Delete
    2. właśnie w tego typu tekstach, można się bardzo pomylić, a tym bardziej ja co zna się na angielskim technicznym, w silnie okrojonej formie :)

      pracowałam z jednym, który na wojence był i powiem Ci, ze do rany przyłóż chłopak, ale jak ktoś mu chcial na łeb nasrać, mówił bardzo poważnym głosem, ze on zabijał ludzi i dla niego, to żaden problem Arschlochowi łeb odkręcić, kiedyś na służbie, strzelił do rewizora z mojej tamtejszej firmy, który przekradał się przez plot, w celach sprawdzających czy nocna zmiana na służbie śpi, tamten mało na serce nie zszedł, a ten podnosząc go spod tego plota rzekł był "następnym razem cie chuju zastrzelę" :D ... o właśnie klnąc, to oni wszyscy tak ślicznie potrafią, ze normalnie polska kurwa i chuj, to się ze wstydu chowa :D
      kiedyś ja sama przeżyłam we własnym domu chwile zgrozy, kiedy to przy jego odwiedzinach, podczas zabawy narzędziem, wypadł mu niechcący z reki nóż butterfly i całkiem tz niechcący se przeleciał, ocierając niemalże skroń złodzieja, któren był wtedy moim nagrzeczonym, a którego ów kolega nie cierpiał wręcz fizycznie ... no i racje miał! ;)

      Delete
  4. Pardą za zapłon, ale może wybaczysz zarobionej kobiecinie. ;)
    Oczyma wyobraźni widząc jak z godnością opuszczasz kuchnię po wypadku z majonezem ... o losie, prawie paluszek słony poszedł nosem :D
    Ale tytuł mogłaś zostawić!Statystyki po takim letko kontrowersie byś miała pod sufitem, albo i dalej ;)
    POza tem to po latach wnioski apropos żywności są takie, że wyłącznie jak człowiek sam mieszka, to może da radę ogarnąć, kto mu co wyżarł, a co wyrzucił. Każda dodatkowa osoba to już osiem punktów do błędu co najmniej, a każda dodatkowa osoba OBCA to w ogóle poza skalą ;P)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Statystyki byly slabe wbrew pozorom - bo zmiana nastapila po tygodniu prawie, a poza tym stwierdzilam, ze moze nie koniecznie pasuje mi srodowisko które mogolby wziac go doslownie ten tytul i sie nim rajcowac.

      A bardzo Bozene zszokuje, jak jej powiem, ze nawet jak sie samemu mieszka to mozna sie zlapac na mysli "kto mi to wyzarl??" szczególnie jak sie ma takie roztargnienie jak moje... chociaz swoaj droga, moje roztargnienie ma juz chyba osobowosc prawna to moze ja faktycznie nie mieszkam jednak sama ;)? mysli Bozenka, ze powinnam zrezygnowac z ulgi podatkowej na pojedynczego lokatora?

      Delete
    2. Hahaha, no masz :D Może rzeczywiście powinnaś to rozważyć poważnie ;))))

      Delete