Description

Wspomnienia mniej lub bardziej biezace, bo technologia wyparla potrzebe pisania listow i nawet maili do bliskich i blizszych i tych calkiem oddalonych

Wednesday 4 March 2015

Co ja robie tu?

Jak zaczac. A otoz wcale. Kiedy czytalam jakas ksiazke w ktorej "wanna-be" pisareczka gryzla sie jak zaczac pierwsze zdanie i ktos jej poradzil zeby odrazu przeszla do drugiego (czy moze Byla to Emilka ze swej seri by Lucy M. Montgomery? hm...). Na przestrzeni lat wiele razy sobie to przypominalam i w koncu wzielam sobie do serca, tym bardziej ze zycie me w koncu osiagnelo taki etap gdzie juz nie obowiazala mnie konwencja "wstep, rozwiniecie,zakonczenie".
Przepraszam za brak polski znakow i mazuzenie - nie mam mozliwosci zainstalowania polskich znakow na komputerze ktorego uzywam najczesciej, a brak konsekwencji jest moim zdaniem gorszy...
Przepraszam za literowki i spooneryzmy - tych nie zabraknie, bo mam dysleksje, dysgrafie oraz dysgeografie (ktora niewatpliwie sie tu ujawni jako inspiracja wpisow... wiec wole uprzedzic i przeprosic z gory! :) ) mam tez "dyskalendarie" ale podejrzewam, ze to tylko odnoga mojego roztargnienia, ktore jest wielkie i rozlozyste... Kiedys w jednej z ksiazek Joanny Chmielewskiej, w ktorej wystepowala jej przyjaciolka Alicja (a moze w autobiografii? oj pamiec juz nie ta) wyczytalam, ze wygladalo to tak jakby bylo sobie Wielkie Roztargnienie, a do niego skromnie doczepiona Alicja... otoz ja moze papierosa filtrem nie zapalam, pewnie glownie dlatego ze nie pale, ale nieskromnie bede upierac sie ze jestem w swiatowej moze nie top 10 ale na pewno w top 100 jesli chodzi o roztargnienie.
O matko i interpunkcja! No bede sie starac slowo skauta, ale z doswiadczen wiem, ze czesto udaje mi sie zrobic cos kreatywnego. Moja najdrozsza Mama (nauczycielka, zwana tu czesto RO - Rodzicielka Osobista) kiedys opowiadala mi o takim przypadku, moze osobiscie znanym, a moze tylko z opowiadan, o uczniu ktoremu interpunkcja sie nie przydazala ale rownoczesnie byl bardzo utalentowany w temacie pisanych tresci wiec duzo mu wybaczano, a który zakonczyl jedno z wypracowan duza iloscia przecinkow i kropek i dodal na koncu:
"A teraz wszystkie przecinki i kropki na miejca! Hop!" (no i zaklopotalam sie okrutnie bo pozniej przyszla mysl, ze moze Mama opowiadala mi angdote na temat jakiejs postaci publicznej, a ta moja cholerna, roztargniona skleroza poplatala wspomnienia? Cokolwiek to bylo - nie upieram sie kto tak zrobil, ale na pewno Mama mi o tym mowila :) bo ja sie w ogole rzadko upieram o ile nie mam kamiennej pewnosci, ze mam racje, co wcale nie zdarza sie czesto.)
Moim zdaniem doskonaly pomysl, acz szczesliwie mnie sie interpunkcja czasem zdarza.
Co ciekawe najgorzej prezentuje sie moja ortografia i interpunkcja po polsku.
No dobrze dosc juz tej autoreklamy ;)
Wlasnie, co ja tutaj robie? Otoz szukajac informacji, a raczej potwierdzenia informacji o buraczkach i soku z buraczkow i wplywie obu powyzszych na cisnienie krwi trafilam na pozycje "Diabel tkwi w buraczkach", zakatalogowalam sobie ten tytul do pozniejszego przejrzenia i wrocilam do szukania powodu czemu soku z burakow pic duszkiem nie wolno. Zaspokoiwszy naukowe zainteresowania, wrocilam do tego Diabla i trafilam na to:
Twoj czas sie konczy ptaszyno
Splakalam sie ze smiechu, oparskalam monitor i co gorsza wzbudzilam sensacje bo wokolo siedzieli ludzie, ktorzy juz od dawna uwazaja, ze moja mowa rodzinna to jakies narzecze Klingonskie, szczegolnie jak spotka ich nieszczescie trafienia na mnie w gorszy dzien.
Poczytalam wiecej no i poczytalam komentarze, wpadly mi w oko te bliskie mi, a to z racji poczucia humoru, a to znowu z racji pogladow i skonczywszy z Diablem (tzn po przeczytaniu historycznych wpisow, az do wowczas bierzacego, zaczelam czytac te inne intrygujace - Skorpion w Rosole, ktory zreszta o malo nie wpakowal mnie w klopoty oprawa graficzna bloga, bo tego no..., ten..., tak troche nie bardzo go publicznie moge otwierac. Doszlo nawet do tego, ze zostalam mistrzynia przewijania ekranu o te pare cm w gore zeby, zanim sie strona dobrze zaladuje, logo juz znikalo za horyzontem, to jest, za gore ekranu!
Tak widze tu wlasnie, ze brakuje mi pisania i jak dobrze pojdzie to sie tak rozkrece, ze wszytko bede pisala w tym jednym wpisie! Ciekawe czy jest jakis limit znakow na wpis.
A z tym pisaniem jest tak, ze lepiej mi sie wyslowic recznie niz wokalnie (czytaj gebowo) i pisalam listy oraz pozniej maile odkad te ostatnie zaczely wypierac korespondencje towarzyska pocztowa.
A zaczelam jeszcze w zamierzchlych latach 80tych - no dobra w tej ich drugiej polowie kiedy to usilowalam uprawiac korespondencje z kuzynostwem mieszkajacym na tyle daleko ode mnie, ze widywalismy sie najwyzej 2 razy w roku (przy dobrych ukladach jak mawia moj Fader (taki moj osobisty neologizmy albowiem nie lubie uzywac slowa Ojciec - brzmi tak jakos obcesowo w moim odczuciu, zreszta Matka tez - no a Tato/Tatus to owszem kameralnie ale publicznie, w moim wieku stanowczo zbyt infantylne, jezykiem obcym posluguje sie z koniecznosci czesciej niz ojczystym i przy ktoryms typowym a'la mRufa przejezyczniu padly z ust mych slowa " no i Father powiedzial...." co wywolalo entuzjastyczne przyjecie rozmówców i tak juz zostalo - na zmiane z "Obcy Facet", ktorego geneza to juz osobna historyjka, a ktora za pewne tez tu spisze bo i czemu nie, prawda?)).
(slowo ostrzezenia - dygresje to taka moja "choroba" nieuleczalna acz nie smiertelna)
Wracajac do genezy mojego pisania - z kuzynostwem pisalam z mniejszym lub wiekszym (ale glownie mniejszym) natezeniem przez wiele lat - no tak na oko 12. A w ramach zajec pozalekcyjnych uczeszczalam sobie przez chwile na kolko jezyka rosyjskiego i podjelam pierwsza (nieudana niestetyz) probe poznawania nowych ludzi droga pisemna - swoim bardzo prymitywnym jeszcze rosyjskim sklecilam jakis list i wyslalam go na adres (rosyjskiej dziewczynki w moim wieku, ba radzieckiej wrecz, w owych czasach), przydzielony mi przez prowadzaca kolko. Nie musze dodawac, ze odpowiedzi nie dostalam nigdy, co rozczarowalo mnie na tyle by do dzis to pamietac, ale nie zniechecilo na dlugo do dalszych staran.
Nie na dlugo, bo juz w jakies 10 lat pozniej zachecona przez RO i okolicznosci przyrody - pewna gazetka reklamowo/ogloszeniowa dostepna w kioskach zawierala opcje umieszczenia, za przystepna oplata anonsow w roznych krajach swiata, wiec sprobowalam ponownie.
I chyba wtedy wlasnie zaczela sie moja przygoda ze Swiatem...
I chyba trwa nadal.
Do dzis pamietam jak ide (nieco sploszona, bo byly to moje poczatki samodzielnego podrozowania po Stolycy) ulica Mazowiecka, z moim formularzem i pieniadzem w reku (lat mialam wtedy chyba 19, a moze jeszcze nawet nie, bom Listopadowa dziewczyna, erm... tego... niewiasta), nerwowo rozgladajac sie po numerach budynkow i szyldach w poszukiwaniu wydawnictwa.... Na formularzu mialam zaznaczone: Anglie, USA, Kanade i Nowa Zelandie, nie pamietam czy Australie rowniez, czy jakos ominelam ten kraj oraz opcje "penpals/friends" bo w owych nadal zamierzchlych (acz nieco mniej niz czasy kolka jezyka rosyjskiego) czasach anonse matrymonialne byly wyraznie rozgraniczone od tych takich bardziej neutralnych (zreszta do tego podzialu i jego braku w dzisiejszych czasach jeszcze pewnie wroce bo jest to jeden z powodow rozpoczecia tego pisania.) i tak to sie zaczelo.
Pare lat po w/w poczatku udalo mi sie wystawic nos za prog tego Swiata po raz pierwszy tak na powazniej - nie na oboz studencki do Lido Adriano, prawda, tylko na powazna wymiane studencka na Wyspe, a moja potrzeba pisania byla zaspokajana korespondencja z paroma przyjaciolkami bo telefony byly drogie i nijak nie dalo sie wszystko powiedziec przez minute, a minuta kosztowala tyle co obiad w studenckiej jadlodajni!
Dodam jeszcze (na wypadek jakby ktos to usilowal czytac), ze bede pisala w pierwszej osobie bo tak mi sie najwygodzniej opowiada, chociaz uwielbiam styl narracji w trzeciej osobie Sekretarki Bozeny, a niektore Jej Sytuacje sa mi chwilami bardzo, ale to bardzo bliskie.
(errata, po 2 latach - podobienstwa sa chwilami tak potezne, ze rozwazamy analizy drzewa genealogicznego ;) )
Podlinkowane tu blogi (i jeszcze jeden, ktory na pewno wspomne) sprawily, ze kielkujaca opornie, acz wytrwale, od lat mysl zakielkowala wreszcie pare tygodni temu, o tym, tu (powyzszym wpisem) wlasnie.

4 comments:

  1. Ło matko, Skorpion i Diabeł rodzicami Mrówki. Ale biologicznymi?! Czuję się jak ojciec dyrektor i pierwszy Piast Kołodziej w jednym. Poprawię sobie zatem wąsa, z chlebem i solą w łapach jak bochny, by rzec barytonem: WITOJCIE!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ja tam nie wiem, ale ja sie upieram ze ja sie nie urodzilam, ja zostalam wdrozona ;) Dziekuje slicznie higienicznie za wizyte :)

      Delete
    2. I na torcie też siedzi Bożenka! :* Będzie impreza, jak nic!

      Delete
  2. Witam kolejna z moich Matronatek Medialnych! (NIE Matron bo mam silne obawy, ze wg aktu "wdrozenia" to jednak ja tu jestem Matrona prawdziwa ;) ) Bozence cicho, acz wytrwale kibicuje w falach porzadkow budowlano dekoratorskich i nie tylko oraz donosze ze swietnie mi sie czytalo zmagania w Kopalni podczas moich "zmian" w Kolchozie. A w Ogole niesmialo sie osmiele zauwazyc, ze laczy nas wszystkie sympatia do conajmniej jednej mojej ulubionej pisarki, a moze nawet do pisarzy moich ulubionych dwoch.

    ReplyDelete