Description

Wspomnienia mniej lub bardziej biezace, bo technologia wyparla potrzebe pisania listow i nawet maili do bliskich i blizszych i tych calkiem oddalonych

Tuesday 16 August 2016

Przeglad weekendu, czyli przyjezdaja Goscie, czyli mRufa robi za biuro podrozy.

Rzecz sie dzieje w ostatni weekend lipca, roku panskiego 2016.
Przyjechaly goscie.
Gesi nie przywiozly, ale kontrabande od Fadera owszem.
Ale nie w tym rzecz.
Mam ci ja bowiem oprocz Chrzesnicy Osobistej, zwanej takze Smoczatkiem, Chrzesniaka Osobistego (CO) plci meskiej, ktoren to wlasnie wkracza we wspanialy swiat zycia studenckiego, bo zdal mature bardzo doskonale, tak, ze musial wybierac pomiedzy uczelniami. Ale i w tym rzecz nie jest.
Bo zapragnal, w zaawansowanym wieku lat 18tu, przyjechac do cioci mRufy.
No to prosze bardzo. W lutym chcial, na ferie, no ale Mac jego przekonala go zeby jednak poczekal do wakacji ktore mialy byc dlugie i dawaly duzo czasu bez stresu z nadciagajaca matura.
Po maturze znaczy mial przyjechac.
Wyrazilam zgode.
Matura przyszla i poszla i najpierw trzeba bylo czekac tygodniami na wyniki - w tym miejscu chcialabym pogratulowac miniterstwu edukacji (tak, z malej litery, bo na wieksze honory jeszcze sobie nie zasluzyli) za swietna organizacje imprezy, bo z rzekomo cudnie dlugich i beztroskich wakacji po maturze (jedynych ponad 3-mieseicznych dla przyslzych studentow) mlodziez dostala wlasciwie jeden mizerny miesiac - sierpien, bo wyniki matur byly tak pozno, ze co mniej bystrzy osobnicy mogli nie zdazyc ze zlozeniem aplikacji na niektore uczelnie.
I prosze mi tu nie pociskac banialukow, ze teraz jest lepiej bo mozna bez egzaminow.
Tak sie sklada, ze sama osobiscie przechodzilam przez rekrutacje na uczelnie wyzsza i mimo matury, a takze osobnych egzaminow wstepnych mialam i tak pelne 3 miechy wakacji. Mozna bylo? Mozna... A teraz? Takie ulatwienie jest, ze matura rozszerzona wystarcza i w zwiazku tym mlodziez do polowy lipca jest w niepewnosci, czy i jak zdala, a jak sie nie zalapie w pierwszej turze rekrutacji czy to z braku czasu czy tez z braku punktow, to pozniej czeka w napieciu na wrzesien, na druga ture rekrutacji, ktora tez nie wiadomo jak sie zakonczy.
No wlasnie.
Takze gratuluje serdecznie ministerstwu i w ekscytacji czekam na kolejna reforme bo mi tu moje Goscie donosza, ze takowa nadciaga i ciekawam wielce jakiez to "udogodnienia" dla mlodziezy przyniesie tym razem...

W kazdym razie, tuz przed wynikami nastapila zmiana koncepcji i Mac od CO plci meskiej zarzucila dykretnie przynete slowy:
"A co bys powiedziala, jakby i ja chciala z Twoim CO przyjechac?"
I tu przypominam, ze jestem blisko dekade zmigrowana, nie posiadam wlasnego lokalu i nie prowadze domu otwartego.
Odparlam slowy:
"Powiedzialabym, ze bedziecie ciagnac losy kto bedzie spal na wersalce, a kto na futonie, a i tak macie szczescie, ze druga opcja nie jest podloga"
Moja odpowiedz kompletnie nie pokrywala sie z oczekiwanymi standardami wiec musialam wyjasnic, ze tak sie szczesliwie sklada, ze posiadam dwa osobne spania dla gosci, z czego jedno jest pojedynczym rozkladanym futonem, a drugie klasyczna wersalka oraz, ze nie posiadam dwoch pelnych kompletow poscieli, bo niby po co mnie jednej 2 koldry pojedyncze?
Owszem mialam kiedys jeszcze jedna koldre, podwojna ale od roku nie mam, bo zima cieplo mam i oddalam na psie przytulisko czy cos tam w tym stylu.
No wlasnie.
Owszem moja odpowiedz nie oznaczala "Nie" wiec kilka tygodni pozniej przyejchali.
Drobna ciekawostka.
Otoz wokolo Londku jest szereg lotnisk i kazde z nich ma swoje wady, a niektore maja tez zalety. Zapytana o preferencje wymienilam ranking i najwyrazniej w swiecie musialam, zle przekazac informacje, albowiem w odpowiedzi otrzymalam, ze przylatuja na najgorsze mozliwe lotnisko. Cos tam zakonotowalam, ze chodzilo o najtanszy bilet...
Pozwole sobie tu na kolejna refleksje.
Otoz tanie linie lotnicze.
Fenomen, ktory pojawil sie w 21 wieku i rozrosl sie do szatanskich rozmiarow, jak przedstawiciel Rozdymkowatych, marginalnie pojawil sie w opowiesci mojej przyjaciolki V, aby nastepnie spuscic sobie powietrze do bardziej rozsadnych rozmiarow.
Otoz, slysze od czasu do czasu legendy miejskie na temat szczesliwcow co ZAWSZE kupuja bilety za prawie darmo i w ogole, osobiscie znam takich co od czasu do czasu trafiaja na jakas okazji, zwykle jednak sa to loty NIE do Stolycy Planety Ojczystej, ale niech tam bedzie, nie probuje ich sztuczek wiec nie moge zarzucac konfabulacji.
Ale powiem tylko jedno... jak ktos kupi bilet na lotnisko Heathrow to po przylocie do celu docelowego (ktorym rzadko jest Londek, ale nawet) zazwyczaj moze dojechac dosc latwo, bez nadmiernych kombinacji alpejskich i za wyjatkiem pociagow, za bardzo rozsadny pieniadz.
Im mniejsze lotnisko, tym slabiej z komunikacja w miejsca inne niz Stolyca Wyspy.
I tym kosztowniejsza podroz do celu docelowego ;).
I takie na przyklad lotnisko Stansted ma wyjatkowo slaby transport do O. Otoz bez przesiadek jezdzi jeden autobus. Jezdzi jakies 3 razy dziennie. Jedzie blisko 4 godziny, bo jedzie przez milion wiosek i miasteczek. Samochodem jedzie sie tam z samego O 1.5 godziny. Bez korkow. Na Heathrow porownujac, bez korkow mozna doskoczyc w okolo 45 minut... Otoz moi goscie wybrali sobie wlasnie to najdalsze lotnisko.
Tak przyjechalam po nich, bo czemu nie. Jedyne 97 mil... Czy musze mowic wiecej?
Tak wracali juz autobusem. ;)
No ale. Samolot byl rzecz jasna opozniony. Dowcip polegal na tym, ze opozniony byl tylko start. Zas przylot w teorii byl o czasie.
Niestety (dla mnie stety) cala reszta nie byla, albowiem musieli czekac przeszlo godzine na bagaze.
A ze ja wyjechalam z domu ciut spozniona, bo nastawiona na to opoznienie, ktore nastapilo przy starcie, to pedzilam w efekcie w nerwach i prawie przeoczylam te ptaki co zawracalay jakies 15 km od lotniska i tego psa co tylkiem szczekal (na te ptaki co zawrocily) w tej samej okolicy...
No to w tych nerwach pedze, bo zameldowali mi juz ladowanie jak ja bylam jeszcze z pol godziny jazdy od nich plus tankowanie po drodze.
Wyobrazilam sobie rzecz jasna, ze przylecieli i juz na walizkach w poczekalni niecierpliwie siedza.
No to pedze.
Z pospiechu i zeby jak najszybciej dotrzec na przyloty wybralam najdrozszy mozliwy parking, ktoren to mimo lokalizacji i braku psow nawet tylkami szczekajacyh (na te ptaki co zawracaja) byl drozszy niz ten z najblizszego mi i w teorii najdrozszego lotniska!
Na samym wstepie na parkingu natknelam sie na kretynke jadaca pod prad.
Jechala samochodem lokalnym, co oczywiscie nie wyklucza bycia cudzoziemka (patrz Moi), ale droga jednokierunkowa z DUZA strzala na asfalcie to jednak jest rzecz trudna do przegpaienia, szczegolnie, ze ja nie moglam pojechac inna droga, no chyba, ze tak jak ta kretynka, tez pod prad.
Akurat nie chcialam.
Fanaberia taka.
Zepchnalm wiec babe na bok, bo skoro sie juz wrabala pod prad to niech przynajmniej nie jedzie srodkiem jak krolowa podczas koronacji, popukalam sie troszke w czolo, bo ta strzala na prawde byla DUZA i pojechalam dalej szukajac miejsca.
Po odniesionym sukcesie (zaparkowalam wprawdzie w rzedzie C, ale moj wzrok najpierw padl na sasiedni i zapamietalam sobie ze tuz obok D jak dupa), wyslalam sms, zem juz na parkingu i popedzilam na terminal.
Wpadlam tam jak sredniej wielkosci kula armatnia, budzac troche poplochu w wejsciu i dalej sie rozgladac po ludziach, bo skoro dolecieli przeszlo 40 minut temu to jak nic juz stoja i czekaja.
Nie stali.
No to pewnie siedza i czekaja...
Nie siedzieli.
Chodza?
Tez nie.
Nie ma ich.
Tablica... O... Samolotu na tablicy tez nie ma.
Hm...
Telefon?
Odpowiedzi na moj sms brak.
No to dzwonie.
Nikt nie odbiera.
Dzwonie ponownie po kilku minutach.
Nic.
No to kolejna wiadomosc idzie.
Nic.
No to laze i laze i wydaje mi sie ze juz z pol godziny laze w nerwach, wiec dzwonie znowu.
Nic.
Kurde, a jak stracili cierpliwosci i wymozdzyli, ze pojada pociagiem do Londka? Kuzynka juz wczesnie cos tam mamrotala na ten temat, bo sobie wyobrazala, ze lotnisko z Londkiem w nazwie to jest jak na Planecie Ojczystej w samym miescie... Rany gorzkie jak ja ich teraz znajde...
Dzwonie.
Odbiera.
ULGA!
- No! Gdzie jestescie?
- Oh, czekamy jeszcze na bagaze...
- To czego nie odbierasz?? Ja tu w nerwach latam bo myslalam, ze Was pregapilam!
- O, sorry, nie sprawdzalam telefonu.
Warkot w gardle sploszyl kilka kolejnych osob z mojej okolicy.
-No to ja czekam na przylotach.
Doczekalam sie w koncu.
Mlody przywital sie i idzie se dalej. Na to nieco tylko zbaranialam, bo skad niby wie gdzie isc? Odblokowalam sie czym predzej i pytam kulturalnie:
- A Ty myslisz, ze gdzie Ty idziesz?
Pomoglo. Przystanal i wlaczyl odbior - tak mi sie zdawalo, ze jeszcze w glowie nie wyladowal.
Pytam zatem, skoro juz postanowili mnie laskawie zauwazyc:
- Potrzebujecie lazienke, cos jesc albo pic? Bo droga przed nami dosc daleka, a w domu w lodowce jest w zasadzie tylko swiatlo bo nawet pingwiny uciekly.

Dlaczego ludzie nie wierze w to co do nich mowie? 
Ja prawdziwie wlasciwie nigdy nie przesadzam. Nie mam gigantomanii. Jak juz to predzej zanizam rozne percepcje, bo z mojego punktu widzenia to nic szczegolnego.
Tak, ze jak mowie, ze lodowka pusta to jest pusta. Jak mowie, ze dluga droga, to nie bedzie krotka, bo ja jestem mRufa dlugodystanoswa, itp.

Nie, nie sa glodni, picie maja wlasne, a z klo juz korzystali.
Kuzynka mowi, ze raczej cos na miejscu by zjedli.
No to powtarzam, ze na miejscu to moga ewnetualnie na pajaki zapolowac, bo nawet kotow kurzowych chwilowo nie ma za wiele. Mam tylko produkty na sniadanie i bede ich bronic zaciekle bo ja nie z tych co pedza po cieple buleczki do sklepu, bladym switem.
Nie uwierzyli.
W przeszlo 1.5 godziny jazdy tez nie uwierzyli... Po godzinie jazdy dotarlo do nich, ze mowilam brutalna prawde... ;)
W domu dotarlo do nich, ze mowilam brutalna prawde... zezarli w efekcie swoje "jutrzejsze" sniadanie w postaci crumpetsow, ktore kupilam z mysla, ze jako ciekawostka moze im posmakowac.
Tak zaczela sie pierwsza wizyta mojego Chrzesniaka Osobistego i jego Maci u mnie.

Tu znwou refleksja - Jak prosze, zeby sobie wykombinowac co sie chce robic, zebym mogla sobie zaplanowac czas pod tym katem, to nie jest to pytanie retoryczne. Szczesliwie dla nich, Goscie moi byli dosc samodzielni i niezalezni i bez oporow szwedali sie gdzie mogli samodzielnie.
Jednakowoz, wymozdzyli sobie, ze skoro beda mieli mnie do dyspozycji przez dwa weekendy to ich powoze. Sluszne zalozenie. Ale jeden problem. Problemik taki, wlasciwie - otoz nie wymózdzyli gdzie mam ich powozic.

Oraz nie, nie dlatego ze zaniedbalam przedstawienie im opcji - wyslalam kilka list z mozliwosciami. Dopraszalam sie o pomysly conajmniej tyle samo razy.
Otoz nic.
I co gorsza chyba nawet moich opcji nie obejrzeli, bo na goraco duze emocje budzily koszty biletow wstepu do rozmaitych atrakcji...
Tak, ze jakby sie ktos do mnie wybieral to upraszam o zapoznanie sie z oferta programowa, ewentualnie o przedstawienie wlasnych pomyslów.
(Tak Wiedzminko, bardzo dobrze bylas przygotowana, Smoki tez, dElvixowie rowniez. Ciotka M byla na tyle krotko, ze nie bylo szansy na upchniecie wszystkich jej pomyslow, ale licze, ze jednak jeszcze przyjedzie i dokonczymy ;) )
Tyle tytulem refleksji.
W sobote pobudka nastapila o nieludzkiej godzinie - kolo poludnia, towarzystwo pojadlo i zadalo pytanie "co dzis robimy?" oczekujac najwyrazniej w swiecie pomyslow ode mnie... Mialam szczera chec powiedzic, ze o tej porze to juz tylko pranie...
Ale poczulam w sobie zew 'matko-chrzestnosci' i stanelam na wysokosci zadania proponujac przeglad lokalnych kamiennych kregow - myslac zaczac od Avebury, bo tam atrakcje dodatkowe zamykaja sie dosc wczesniej, a nastepnie jak bysmy sie wyrobili i chcieli to klasyczny Stonehenge. Pomysl zostal zaaprobowany i ruszylismy. Rozmowy toczyly sie wokol opcji co jeszcze mozna robic i ewentualnie kiedy (zaoferowalam swoj dzien wolny na srode jako dodatek). Padlo pytanie o White Horse Valley, na co moglam z duma wyjasnic, ze w tejze Valley mieszkam oraz, ze wiem gdzie jest ten slynny White Horse, obiecalam ze moge ich tam przewiezc jakby chciali (czego rzecz jasna zrobic juz zapomnielismy).
Nawidakcja poprowadzila nas drogami niezbyt pierwszej kategorii - tzn od pewnego momentu, bo poczatek byl autostradowy - co skomentowalam mowiac, ze moi tu jeszcze nie byla, a zza zakretu ukazal sie kon bialy mniejszy.
Jako kierownica nic nie moglam z tym zrobic poza wskazaniem turystom, a Ci z kolei wykazali zero intencji siegania po apart fotograficzny albo nawet telefonczny... Tu poczulam sie zaskoczona, wyrazilam dezaprobate, ze na wakacje ze mna to oni sie jednak nie nadaja bo moj styl podrozy zwykle polega na lapaniu widokow PO DRODZE, a nie u celu... Tzn u celu rowniez, ale no kurde ilez mozna w jednym miejscu siedziec? No.

Dojechalismy do Avebury, mijajac kilka kamiennych kamieni po drodze i oczom naszy ukazal sie widok zaskakujacy - mianowicie "CAR PARK FULL".
Opanowalam blyskawicznie zaskoczenie i ruszylam w kierunku drugiego.
Znak widnial u wiazdu dokladnie taki sam, ale pan pilnujacy zaproponowal zeby poszukala szczescia.
No to wjechalim szukac.
Znalezlim...
Gowno.
Postanowilam go nie brac, bo z ladniejszych rezygnowalam i zaproponowalam, zeby w tej sytuacji pojechac do Stonehenge, myslac, ze tam jest wiekszy parking.
Turysci nie oponowali, zadali tylko pytanie jak daleko.
Miedzy kregami nie jest zbyt daleko wiec postanowilismy pojechac.
Zupelnie nie rozumiem czemu tyle narodu okupowalo Avebury tej soboty w porze pozno-lunchowej, ale coz robic.
Stonehenge jak zawsze mnie nie zawiodl.

I miejsce dla mnie mial i okazalo sie, ze nie trzeba rezerwowac przejazdu z visitors centre do samej atrakcji jak to bylo pare lat temu, po zmianach (Tak Wiedzminko, jak obiecalam tak zrobie - tylko musisz przyjechac ;) ).
No coz na to poradze.
Kochamy sie ze Stonehenge od pierwszego spotkania i ze wzajemnoscia. Nawet kolejka idiotów w samochodach maniacko zwlaniajacych na odcinku drogi obok kregu mnie nie jest w stanie zniechecic do okazjonalnych wizyt.
Opowiedzialam gosciom o ksiazce ktora czytalam z interesujaca konfabulacja na temat powstania i funkcji Stonehenge (Stonehenge Bernarda Cornwella, chyba na polski jeszcze nie przetlumaczona?), a takze o mojej osobistej obserwacji, ktora podczas naszej wizyty byla zakwestionowana przez tymczasowy "objazd dla pieszych", nie bede tu zdradzac, bo wg Smoka jest to niezly pomysl na powiesc S-F, a kto wie, moze kiedys sie z tym pomyslam zmierze ponownie (tak, raz podjelam probe, bedac mloda dzieweczka w szkole podstawowej i rzecz jasna poleglam).
No i rzecz jasna pospekulowalismy nad ukladem i sposobami montazu tych kamyczkow.
W ramach biletu dane nam bylo zajrzec na wystawe, ktora jako taka nie byla jakos szczegolnie spektakularna, ale ma w sobie sympatyczna symulacje kregu poprzez pory roku co jest bardzo relaksujace samo w sobie.
Interesujacym bylo tez zerknac na fotografie z okresu gdy do Kregu mozna bylo swobodnie wejsc, przypychajac sie tylko przez bramke, czyli zanim zaczely sie akty wandalizmu oraz odlupywania sobie po kawalatku kamyczkow.
Wplanach mialam jeszcze mozliwa wizyte w Old Sarum, ale okazalo sie ze jest juz pozno i nie damy rady sie tam dostac przed zamknieciem.
Pierwszy dzien gosci zakonczylismy wizyta w eat-all-you-can orientalnym bufecie, ktory sam w sobie jakoscia potraw moze dupy nie urywa, ale do tej pory uwazalam go za swietne miejsce zeby bez strat na zdrowiu i na budzecie nakarmic okazjonalne glodomory, a dorastajacy mlodziency stanwoczo sie do tej kategorii kwalifikuja. Okazalo sie, ze
a) poziom strat na budzecie jest wiekszy niz mi sie zdawalo
b) glodomory miewaja gorsze dni...
Ale glodny nikt nie wyszedl a i nikt sie z nas nie pochorowal, a to juz cos.
Nastepny dzien, madrzejsza juz o doswiadczenia z soboty zaczelam planowac juz w niedziele.
Mac mojego CO cos tam pomamrotala o morzu, wiec pomyslalam, ze mozna by zawadzic albo o Kanal Angielski (w Europie znany pod nazwa La Manche), albo okolice oceaniczne czyli szeroko pojety zachod kraju. Biorac pod uwage tendencje Mlodego do siedzenia po nocy i spania do poludnia wyglosilam pogadanke na temat pobudki nastepnego dnia bo jak chcemy gdzies pojechac, to nie mozemy tak pozno...
Efekty byl taki ze niezadowolony mlodzian juz kolo 10-11 sie uruchomil i pojechalismy. Czulam sie okropnie ze swiadomoscia pozbawiania mlodzienca snu, ale pocieszylam sie ze przy przeszlo 185cm wzrostu rosnac juz bardziej nie musi, a dospac moze w samochodzie.
W propozycjach bylo Beaulieu, ale okazalo sie jednak zbyt kosztowne, wiec wybralismy alternatywe, rownierz mi znana pt Buckler's Hard - miejsce gdzie zgromadzily sie sie sily alianckie przed dniem "D".
W tajemnicy sie zgormadzily.
Byl tam rowniez skansen wioski 18towiecznej zdaje sie, a takze muzeum morskie oraz rejs 30 minutowy stateczkiem po rzece.
Wspominalam ten rejs bardzo fajnie z mojej pierwszej wizyty, jako pelen swietnie opowiedzianych historyjek i ku mojemu wielkiemu rozczarowaniu operator rejsow sie mienil, a historyjki jakos sie skrocily i zrobily okropnie faktograficzne.
Turysci nie protestowali, no ale ja wiedzialam swoje...
W muzeum zagubil nam sie Mlody, nie wiem jakim cudem gdyz ja krecilam sie przy wyjsciu, a jego Mac podazala za nim, a w obiekcie byl ruch jednokierunkowy.
Znalazl sie jednak dosc latwo, ale zapytany jakim cudem mnie ominal niezauwazony wyznal ze wcale mnie nie widzial...
Z zalem zauwazylam tez, ze zapamietane przeze mnie w lokalnej kafejce gigantyczne i pyszne scony drastycznei sie skurczyly, ale smak nadal mialy zacny.
Trzy lata to jednak dosc dlugo...

W drodze z Buckler's Hart poklocilam sie o geografie...
Tak Ja.
Dysgeografka poziom Yoda...
Otoz poszlo nam o Kanal Angielski zwany tez La Manche.
Juz o sama nazwe byla mala dyskusja, tu bylam jak opoka nieugieta bo sprawdzilam juz dosc dawno temu, ze na wyspie Kanal jest zwany Angielskim.
Ale kuzynka oznajmila synu swemu, ze jedziemy nad morze Polnocne.
Na to wyrazilam zaskoczenie, bo zdawalo mi sie, ze jednak nie...
Dyskusja wywiazala sie burzliwa, ze co z tego jak sie nazywa, przeciez do jakiegos morza nalezy.
Tu upieralam sie troche mniej pewnie, ale majaczylo mi sie, ze jak kanal to zwykle cos z czyms laczy i skoro ma nazwe wlasna to nalezy glownie do siebie. Moze i bym ulegla dla swietego spokoju i wypomniala sprawe pozniej juz w domu uzbrojona w pomoce naukowe, ale kuzynka sama sobie wykopala dol wykrzykujac:
-A Kanala Panamski?? Do czego nalezy??
Tu rzucila trumflanie okiem wokolo...
wkurzona juz jest uporem dla zasady (juz wiem po kim moj CO ma tendencje do upartej negacji bez podstaw...) odwarknelam ku uciesz juz-nie-takiego-dziecka swojej Maci:
- Do Panamy!
Na to zapadla cisza, a ze ja sie wlasciwie wyrwalam bezmyslnie troche tylko na logike nazwy patrzac to poczulam sie zaskoczona.
- Kanal Panamski jest sztuczny
mruknal z tylnego siedzenie moj CO.
Kuzynka w tym momencie sie poddala, acz jak pozniej sie okazalo chwilowo, a ja ustalilam zasady dalszej podrozy:
- Jak zamierzasz takie dyskusje uprawiac to licz sie z mozliwoscia powrotu na piechote, albo przystankami co chwile bo ja zamierzam wyjac telefon i weryfikowac Twoje argumenty chocby i w wikipedii. Dyskusji ignorantow (tak, JA jestem pierwsza geograficzna ignorantka w tym pojezdzie) nie zdzierze. Reszta podrozy przebiegla najpierw w ciszy, a pozniej juz na rozmowach NIE geograficznych ;).

Kolejnym punktem programu byl Hurst Castle, zlokalizowny w obrebie New Forest, bodobnie jak Buckler's Hard. Niegdys wiezienie (XVII wiek), pozniej twierdza obronna (era napoleonska), a jeszcze pozniej punkt obronny (II Wojna Swiatowa).
Aby tam sie dostac nalezalo miedzy innymi uzyc wanny jakuzzi o szumnej nazwie "prom". Jak sie pozniej okazalo, przewoznik dysponowal kilkoma jednostkami plywajacymi roznej wielkosci, ale tylko te najmniejsze, bo 8-osobowe wanny nadawaly sie do uzytku podczas odplywu.
A odplyw byl imponujacy... Moze nie tak imponujacy jak ten drugi, zaobserwowany kilka dni pozniej, ale i tak robil wrazenie.

Nie mam zdjec wlasnych, ale moze wysepie od Turystow to zrobie tu aktualizacje.

W drodze z promu do twierdzy, bo zamek to to jednak nie byl w klasycznym rozumieniu, bylam na granicy wybuchu nuklearnego.
Niby wialo, ale nie byl to wszak halny, niby bylo jakos tak ponuro i depresyjnie przez ten odplyw, ale nie jeden odplyw widzialam, wiec zupelnie nie moglam zrozumiec co sie dzieje. Szlo sie po kamieniach co tez moglo byc problemem, ale i to mi sie wydawalo watpliwe. W pewnym momencie postanowilam, ze puszczam ich luzem, a sama wracam chocby i na pieszo do samochodu.
Ale nic z tych rzeczy nie nastapilo bo zoabczylam o to:
I mimo odleglosci do przebycia po chrzeszczacym koszmarze, humor mi sie poprawil na tyle, ze nie rozdarlam idacej obok mnie Maci mojego CO.
Ba, nawet nie zatkalam jej geby okolicznym kamieniem, tylko parlam troche bardziej dziarsko przed siebie.
Idac pod murami twierdzy nadal czulam w sobie te furie gotujaca sie i nawet rozwazalam zeby wcale nie wchodzic do srodka myslac, ze te mury maja w sobie jakas negatywna energie, ale juz pod brama jakos mi ulzylo. A w srodku poczulam sie calkiem dobrze. Ba wrecz bardzo dobrze, mimo wiatru. Na tyle dobrze, zeby wlezc na sama gore wschodniego skrzydla, gdzie bylo wiezienie Tudorow czy jakos tak.



Nie dosc, ze wlazlam, to nawet zlazlam i nie spadlam, co pewnie troche rozczarowuje, ale dzialalam, jak mozna sobie wyobrazic na najwyzszym poziomie ostroznosci majac swiadomosc, ze jakby co nie tylko ja bede w klopocie, ale rowniez moi goscie. Zatem uprasza sie o wybaczenie, ze nie dostarczylam tym razem wiecej rozrywek.
Do latarni juz niestety nie zdazylam, co zaowocowalo brutalna pobudka Mlodego we srode.
Ale nie uprzedzajmy faktow.
Weekend zakonczyl sie depresyjnym odkryciem, ze Mlodemu sie gusta muzyczne popsuly i z zacnie rockowo/metalowego nastolatka przeistoczyl sie w t-Rapera znad Wisly...

18 comments:

  1. No też coś! Jak to się stało, że CO się tak muzycznie pogubił? Kolegów mu trzeba zmienić, towarzystwa pilnować :D

    Jakby Bożence się udało do Ciebie zajechać, to na Stonehenge się pisze bez gadania. :D
    Na Stansted to kiedyś Ryanair latał chyba. Bożenka, niestety, dobrze zna tą trasę. Raz tylko była na Heathrow - jak wracała do domu już finalnie :))

    Bożenie też nieraz nie wierzą, jak poważnie odpowiada na pytania. Albo udziela informacji. Jakoś się ludziom wydaje, że to wot, taki żarcik. A potem klops jest :D

    ReplyDelete
    Replies
    1. Nadal lata ryan air. Centralnie to z Modlina, czyli tez bardzo blisko centrum Stolycy, nieprawdaz ;). No ale teraz juz beda wiedzieli. Popatrzylam se kontrolnie jakby mi odwalilo na koniec lata Planete Ojczysta odwiedzic i wychodzi, ze te tam 30-50 funtkow co bym zaoszczedzila to na transportacje dom-lotnisko i lotnisko-dom pojda z wizgiem... ;) to juz troche latwiej Luton z tym od Wizji czarownych, ale tez nie wiele. Tak, ze chyba sie raczej nie skusze...
      A z tymi konfabulacjami to ciekawa sprawa, bo ja nawet nie mam takich w historii, a zawsze mnie o takowe podejrzewaja...
      Anyway ciag dalszy biura turystycznego mRufa nastapi bo juz prawie spisane tylko szukam oprawy graficznej ;)

      Delete
    2. A Stonehenge oaz nawet krage z Avebury Bozrnce gwarantuje. Przez to ze nie dalismy rady tam zajechac, nie moglam wcisnac dygresji z poprzedniej mej tam wizyty ze Smokami... A warto bo wystepowaly tam owieczki dotkniete moja klatwa, a takze napoj gazowany Afonso... ;)

      Delete
    3. o rany, ten napój gazowany to wybitnie Bożenkę zainteresował :D Ciekawe, co nabroił :D

      Bożena niestety fruwała tymi tanimi bombowcami, bo jak się te 30-50 funtów przemnożyło razy trzy lub cztery ... rozumisz. A akurat u Bożenki to na lotnisko i tak jest daleko i tak jest daleko. Ale za to tanio się jedzie, bo zwykłym busem miejskim. :)

      Delete
    4. Tanie bombowce jak mowie, rzadko bywaja takie prawdziwie tanie, ale owszem zdaza sie. A razy 3 lub 4 to tym bardziej sie zdarza. W moje rejony ze Stanstead jedzie national express i kosztuej roznie, zalezy kiedy sie bilet kupuje i czy powrotny, to wiadomo no nie?
      Mnie osobiscie na tanie linie lotnicze zwykle po prostu nie stac ;)

      Delete
    5. ten ekspres to Bożenka zna, tani nie był :P
      Zawsze w tych podróżach na wyspę i nazad to jest dość istotne, z której strony funta stoisz ;) Bożenka ze swoją jałmużną nie ma co podskakiwać za wysoko. ;)

      Delete
    6. Otoz to, tylko Bozenki strona funta akurat chwilowo korzystna NIE dla mnie, ale i tak nie eldorado. Natomiast problem w tym ze czesto sie nie widzi reszty obrazu tylko ten pierwszy wirtualnie zaporowy prog samolotu :). Najezdzilam sie metodo NIE-ekonomiczne tyle, ze widze tez reszte rachunku okiem wyobrazni :D. Ekonomicznie to juz troche stara jestem i za wygodna...
      W lutym jedziemy ekipa pociagiem w europe na festiwal piwa i moim glownym problemem jest jak sprawic zeby nie spotkala mnie w ty mczasie zadna z moich najgorszych przypadlosci... ;)

      Delete
  2. Mrufa... spoko... ja mieszkam 3 rok bez lodówki... więc wiesz... no i pingwinów nie ma i nic nie ma lodówkowego... choć akurat takich warzyw to ja zupełnie w lodówce nie trzymam...
    co do spania to też nei grymaszę, i czasem bywa, że dobrowolnie wybieram podłoge, kiedy to mój kręgosłup już całkiem dostaje pomieszania i wszystko co miękkie go deprymuje... wolę jak mnie kości biodrowe jednak bolą od leżenia na podłodze niż jak się nei mogę ruszać bo kręgosłup się poprzemieszczał w kręgach...

    a co do atrakcji, to... jak nie musze wsiadać na statki, to nie jestem marudna i szybko decyduję jeśli mam jakieś opcje do wyboru zadane... i z nawyku wstaje w dni wolne około 7 rano, albo i wcześniej... to taka złośliwość mojego człowieka, który nie może się obudzić gdy do roboty idzie, a jak ma wolne... to ... to się po niewiadomo co budzi i już :|

    ReplyDelete
    Replies
    1. Oooo jak milo, ze jednak zajzalas :)
      Wersalke posiadam akurat z gatunku twardych, kregoslupom w miare przyjaznych. W miare bo to jednak wersalka a nie gladki tapczan. Podlogi poki co nie brak, Tyle ze ja od dekady zyje trybem nomadzkim wiec dluzej niz rok w tym samym miejscu nigdy gwarantowany nie jest. Aczkolwiek przeprowadzem mam dosc i od zeszlorocznej ide na rozne ustepstwa zeby uniknac kolejnej. W tym roku ustepstwo polega na podwyzce czynszu o 15 funciakow na miesiac. niby nei tak duzo, ale biorac pdo uwage kwote startowa, cena zbliza sie do zaporowej - praca w Kolchozie nie obfituje w szalencze podwyzki...
      Ale trzeci rok bez lodowki, no Szacun. Ja nie umiem. Posiadam nawet swoj osobisty zamrazalnik - lodowki w lokalach sa sluzbowe i zwykle maultkie podblatowe, ale sa. Pralka bywa opcja, aczkolwiek dla mnie to show-stopper bo pralki sobie kupowac jendak nie bede poki nie zdecyduje, ze jednak tu jest moje miejsce na ziemii.
      O bogowie.. o 7mej? to dla mnie o 6tej, no nie, nie, nic z tego... do pracy musze o 5.40 sie budzic i to mi wystarcza :D dostniesz klucz i mapki i hulaj dusza, piekla nie ma. Deal?
      ;)
      Mysle, ze wstepnie nieporozumienia wynikaly z tego, ze goscie przywyczajeni do kontynentalnej kultury turystycznej uwazali, ze wszystko pod turystow wszedzie jest otwarte, a tu siurpriza. Sklepy calodobowe na "prowincji" prawie nie funkcjonuja (prawie), atrakcje turystyczne zwykle (zwykle) o 17-18 sie zamykaja, w szczegolnosci w niedziele) itp ;). Ja juz sie przyzwyczailam ze w weekendy po 17tej miasto pustoszeje ;).

      Delete
    2. No wlasnie, mialam dopytac czy bez osobistej lodowki czy kompletnie bez nijakiej? Bo ja mam taka przenosna retro elektryczna i moge oddac, tylko musialabym znalezc kogos jadacego autem w szeroko pojetym kierunku PlanetyOjczystej - do chlodzenia napojow sprawdza sie idealnie... A tylko do tego by mi lodowki tak na prawde brakowalo, bo jestem w stanie zywic sie z mrozonek :D

      Delete
  3. Zagladam, zagladam, nawet jesli sie nie odzywam :)

    no to u Ciebie mialabym jak w DOMU. No i z tymi atrakcjami to tak jak u mnie na koncu swiata... o 17 - 18 aut i pozamykane, a w zimie to o 15 - 16... sklepy calodobowe to tylko te z alkoholem, a tego w postaci nalewek mam nieco wlasnej roboty zmagazynowanego, wiec pikus.

    No na tygodniu nie mam bo w Wersalu, czyli calkiem u siebie, jeszcze sie nie dorobilam i nauczylam sie funkcjonowac bez. Moglabym moze u sasiada w nastepnej klatce zapytac czy nie ma troche wolnego miejsca w swojej, ale to za wysoko, nie po to mieszkam na parterze, zeby latac po czwartym pietrze, poza tym sie nawet nie znamy, wiec moglby sie zdziwic. No wiec zdecydowanie, zyjac bez lodowki kupuje sie mniej, nie gotuje sie na zapas i w ilosciach kontrolowanych, przynajmniej z zalozenia. Mleko w kartonie nawet bez lodowki spoko 24 h postoi otwarte, zakrecone, ale otwarte. Maslo zawsze sie smaruje i nie robi dziur w pueczywie. Same plusy, a lodowka to ostatnie 60 lat? No babcia moja zyla dlugie lata bez lodowki, to ja nie dam rady, jak nie, jak tak - sso nie ;)

    Na weekendy, kiedy jade na Wlosci, sprawdzic czy mi synus calkiem nie obrusl w dorosle fanaberie, to lodowke mam i swiatlo w lodowce i mleko i kocie puszki... gdyz Mlody zywi sie na dole u Babci wespol z cioteczka (a mojom siostrom), moglabym zabrac te lodowke do Wersalu, ale kurde, za transport z wnoszeniem musialabym zaplacic jak za polowe nowej, no moze mniej, acz sporo i tak sobie mysle, ze sobie kupie w koncu, tylko nie moge sie zdecydowac ktora chce, i tak sobie w Wersalu zyje bez lodowki... a poza tym zawsze sie znajda pilniejsze wydatki, a na raty... w styczniu pomysle, jesli nadal bede miala robote...

    Chyba zamotalam to tlumaczenie co z ta lodowka...

    ReplyDelete
    Replies
    1. Z przeprosina za opoznienie - dopadl mnie straszny NieChceMis w piateczek i trzymal do dzis prawie. Ale Musialam sie troche przelamywac, a ze byl to mus to juz dobrowolnie do niczege wiecej sie nie przelamalam.
      A dzis na dziendobry w Kolchozie problemy odkrylam to znaczy nawet nei tyle ja je odkrylam co one mnie znalazly. Chyba juz odgruzowalami teraz sie przygotowuje do przerwy.
      No to juz rozumiem zycie bez lodowki, bo to wlasciwie zycie z lodowka na 1/4 etatu (zgrubsza liczac). Jak mowie mnie by bylo trudno nie miec serka na podoredziu, bo akurat predzej mi sie z domu nie chce wyjsc, a staram sie jednak nie popasc w skrajnosci i zyc z take-awaya czy innej pizzy. Nie mowie, ze Ty tak masz, tylko ja bym miala bo nabozenstwa do gotowania dla siebie nie mam. od czasu do czasu cos mi odwali poszaleje w kuchni, a tak to jednak ograncizam sie do polgotowcow przechowywanych na kilka dni po weekendowych zakupach. No i bez zimnego napoju bym miala trudno - czy to Maxa czy zimna wode do jego rozcienczania.

      Delete
    2. Dlatego bez problemow mieszkalam latami w moim em w Stolycy, z kuchnia przypominajaca plac boju albo budowy ale byla w niej lodowka i mikrofala, a kilka miesicy pozniej dorobilam sie kuchni gazowej i pralki (wczesniej jezdzilam na pranie do Fadera. Za to gotowanie wyszukanych potraw w mikrofali opanowalam w owym czasie do mistrzostwa :)

      Delete
    3. o akurat mikrofala to ostatnie urządzenie jakie u mnie zagości :) nie lubię i jedzenie mi z niej smakuje tekturą :) :) ... i o dziwo lubię gotować, tyle, że czasem miewam trudności z małymi ilościami, bo w domu nas trochę było i tak jak nauczony człowiek z gotowaniem na 6 - 7 ludzi, to przestawić się na 1 osobę... trudno jest, ale się da :)

      Delete
    4. Fader tez tak mowil (o mikrofali), ale odkad przniosl sie do mojego em koryzsta mikrofali do podgrzewania kartoszki i innych nieplynnych potraw, zeby nie odsmazac - smazony tluszczu mu nie sluzy czesciej niz 2 razy na tydzien :). Ja odkad zadobylam kuchnie, mikrofali uzywam wylacznie do podgrzewania, bo pol-gotowce ze sklepow tez lepsze sa z piekarnika niz z mikrofali :). Ale wiesz, jak nie bylo nic to mikrofala byla zacnym zrodlem gotowanego/cieplego posilku, szczegolnie mojej pierwszej zimy w moim em. :)

      Delete
  4. MRUFA!!!! A to znasz?
    https://www.youtube.com/watch?v=mbyzgeee2mg
    :D:D

    ReplyDelete
    Replies
    1. prawie sie posikalam ze smiechu!! Fantastyczne. Tylko, Wez, mnie uprzedzaj, bo kurde Kolchoz moze nie dac rady z moimi parsknieciami smiechowymi lol! ;)
      No ja nie mam obsesji i wcale nie spekuluje, poza tym mam wlasna teorie ;) no a poza tym napawam sie energia i wibracjami :) Ale piosenka rewelka

      Delete