Description

Wspomnienia mniej lub bardziej biezace, bo technologia wyparla potrzebe pisania listow i nawet maili do bliskich i blizszych i tych calkiem oddalonych

Monday 19 December 2016

Ryzyka i wymogi zwiazane z ladowaniem na wiejskich pasach.

Wlasciwie tytul mial byc "Dlaczego trzeba miec ze soba gotówke w malym samolocie i inne ryzyka zwiazane z ladowaniem na wiejskim pasie". Inspirowane przewodnikiem Autostopem przez Galaktyke i niezbednym Recznikiem. Ale nie umiem przetlumaczyc "always carry a towel" w jakis chwytny sposób, wiec tego... wiec jest bez recznika. Znaczy bez chwytnej frazy ;).
Ale do rzeczy.

Otoz w pewna pieknie sie zapowiadajaca grudniowa niedziele wybralismy sie z Ozziem polatac.
W zasadzie to ja juz sie nie spodziewalam po poprzednich porazkach, ze w tym roku polatam, ale okazalo sie, ze jednak polatalim.
Chociaz do ostatniej chwili tak na prawde nie bylam pewn czy nie pocaluje hangaru w klamke, bo Ozzie mial potwierdzic w niedziele rano czy jednak tak czy moze nie i do mniej wiejcej 12.30 nie potwierdzil.
Niby staram sie zyc wg tak niewielu zasad jak to tylko mozliwe, to jakies aksjomaty trzeba miec i sa to: Nigdy nie mów Nigdy (czyli Never say Never), a takze Zawsze miej nadzieje, ale przygotuj sie na najgorsze (czyli hope for the best, brace for the worst). Z tym ostatnim to zwykle lepiej wychodzi mi ta druga czesc – nadzieja, jak zawsze mi w domu powtarzano, to matka glupich, a za pozno poznalam ciag dalszy w wykonaniu dElvix – ‘i jak kazda matka, kocha swoje dzieci’, zeby sie do tej czesci przyzwyczaic.
No i w ramach tej drugiej zasady tym razem wyjatkowo zalozylam, ze nam sie jednak latanie uda.
Ozzie zadzwonil jak juz ganialam w ostrogach po mieszkaniu pakujac torbe na wizyte u M&Msów celem wreczenia ich rocznemu wlasnie Juniorowi prezentu, po potencjalnym lataniu.
A w ogole to ten weekend w ogole byl rozczochrany, bo w piatek wrociwszy do domu poznym wieczorem,... no dobra, nad ranem..., z zakupami wykonanymi po pracy odkrylam, ze przestala dzialac lodowka. Ba, ona przestala dzialac kilkanascie godzin wczesniej bo wszytko bylo juz rozmrozone, woda z ropuszczonego zamrazalnika i zarcia tam zamrozonego, w tym woreczka bobu (DRAMAT!) juz wyschla, a zawartosc lodowki, skromna na szczescie, ale zawsze, jest w dotyku cieplawa... A ja mam ze soba dwie torby z lodowkowym jedzeniem...
Szczesliwie mam od przeszlo 8 lat taka malutka lodoweczke w stylu retro – nabiurkowa mozna by rzecz. Miejsca w niej malutko, wiec upchnelam w niej rzeczy najcenniejsze – dopier co zdobyty w ciezkim trudzie i znoju ser Cheddar z Cheddar Gorge, Szynke Iberico, no normalna sprawa tzw essentials nieprawdaz...
Kompletnie lekcewazac maselko, serek smietankowy, pomidorki i owoce.
Na domiar szczescia w sobote do poludnia spodziewalam sie 2 dostaw spozywczych... Sajgon, co?
No ale nie o lodówce ta saga – saga lodowkowa trwa nadal. Wrocmy do latania.
A w zasadzie to do przedlatajnych procedur.
Pobralam Ozziego z Casa de Ozzies i udalismy sie z kubelkiem na tylnym siedzeniu na lotnisko, znaczy pole lotnicze.
Juz w trakcie jazdy zostalam retorycznie zapytana czy mam cos przeciwko lotowi do takiego malego polka lotniczego kolo Cheltenham (tak mi sie zdawalo ze zrozumialam). Odparlam zgodnie z prawda i intencja pytajacego, ze jest mi bardzo wszystko jedno, pod warunkiem, ze nie kaze mi ladowac, bo jak wie, ladowanie nie jest moja mocna strona i przypomnialam mu mu moje wodowanie na szwajcarskim lotnisku...
Ubawiony Ozzie potwierdzil, ze ok, w drodze wyjatku ladowac bedzie on.
Podjechalismy pod hangar i zostalam pointruowana, ze mam zaparkowac, nie tam gdzie zwykle tylko blizej bramy, bo samoloty zostaly przeniesione z poprzedneigo hangar, do drugiego. Nie zdazylam zapytac o powody gdy uslyszalam, ze wlasciwie to Ozzie wcale nie wiem gdzie jest samolot, bo ten drugi hangar zaczal przeciekac wiec czesc samolotow wrocila do tego poprzedniego hangar.
Zdebialam na tyle mocno, ze zdazyl powiedziec, ze idzie szukac samolotu i sobie poszedl. No to ja sie zorganizowalam pojazdowo – w sensie ze Nawidakcje zaparkowalam i zapodalam spraye, profilaktycznie zeby ich ze soba nie targac i... zapomnialam wyjac z bagaznik aparatu.
Na szczescie w miedzy czasie, Ozzie zdazyl samolot namierzyc, dostac pomoc w wytaczaniu ptaszyny z hangar, nastepnie zostac zaprzegnietym do przenisienia z pomagaczem silnika samolotowego do samochodu pomagacza, wiec jak dotarlam do samolociku to i dotarlo do mnie, ze zamierzam zostawic apart na ziemii, co zupelnie nie bylo moja intencja.
Ozzie ogarnal temat samolotu, a ja poszlam pobrac aparat i oddac bagaznikowi torbe Ozziego i wrocilam aby ujzec Ozziego na kolanach pod lewym skrzydlem.
Przeleciala mi przez glowe mysl, ze odprawia jakies modly rytualne do bogow lotniczych, ale szybko ja przepedzilam, gdyz ujzalam co tak naboznie oglada.
I zrobilo mi sie niewyraznie.
W skrzyle byla dziura.
Nie, ze taka na przelot, tylko taka jakby rana cieta.
I urwany kawalek tasmy, ktora wczesniej ta dziura byla zaklejona.
Osobiscie uwazalam, ze to zwykle naciecie wziernikowe i ze ta tasma zawsze je maskowala, ale zmartwilam sie, ze tasma zostala brutalnie odzszarpnieta i nie naklejona. Pozalowalam, ze ductape mi sie juz dawno skonczyla i zapytalam czy mam isc po plaster bez opatrunku z pateczki.
Zgorszony nieco moim pomyslem  Ozzie powiedzial, ze zadzwoni do wlasciciela.
Zadzwonil. Nie wiem co uslyszalam ale konkluzja byla taka – mozna leciec, skrzydlo sie nie urwie, plastra nie trzeba.
I polecielim.
po mojej prawej byla farma baterii slonecznych
No i tak sobie lecimy, slonce nam w oczy swieci, ja robie troche slabe zdjecia, bo pod slonce...
Pod slonce...

...az tu nagle slysze krew mrozace w zylach slowa “Stery Twoje”.
Nie zdazylam zbaraniec jak to mam w zwyczaju, bo widac w samolocie podobnie jak w samochodzie generalnie nie debieje calkowicie tylko tak bardziej mentalnie.
Przejelam ster czyli joystick.
Ozzie potrzebowal zmienic okulary... na takie co im slonce w oczy nie przeszkadza. Uff...
“Stery moje”... UFF!!!
I tak sobie lecimy, pod slonce, mijamy kominy chlodzace pewnej elektrowni, czyli wg mojej limitowanej orientcji na poludnie.

Lecimy, lecimy, nagle slysze takie mamrotanie jakby...
Wsluchuje sie w intercom i slysze to marotanie “no gdzie ten pas??”
Sploszona nieco pytam “slucham?”
Ozzie na to stoicko “ A  nie, nic, probuje znalezc ten pas”
No to i ja wytezam patrzalki, az mi prawie na szypulkach wylaza (a precyzyjnie rzecz ujmujac – mruze oczy bo jako krotkowidz tak mam, ze jak mruze to lepiej widze).
I nic.
“A jest.” Wskazal od niechcenia Ozzie.
No to ja dawaj wlepiac galy przez szybki w szerokopojetym kierunku... Nic... A my ladujemy... Troche mnie zaczal skurcz lapac od wciskania 'hamulca', a oczy okropnie sie splaszczyly od wlepiania ich w szybe, a tu nagle ladujemy w trawie.
Przyzwyczajona do widoku mniejszych lub wiekszych hangarów rozejrzalam sie ciekawie i widze, ze po drugiej stronie drogi cos jest.
Zatrzymalismy sie i Ozzie sie wypina (z uprzezy, nie ze antyglowa), mowiac “Musze dac Johnowi 5 funtow”.
Marginalnie pomyslalam sobie, ze dosc kosztowna metoda zwracania tak drobnego dlugu... no bo kurcze ta wycieczka zakosztuje ponad 2 dyszki od lebka (wiecej wyszlo), a chyba bym nas taniej samochodem dowiozla i w podobnym czasie (chyba nawet szybciej).
Ale nie oponowalam, bo nie racjonalizacja byla moim zadaniem.
Zapytalam zatem czy zatrzymujemy sie na tyle dlugo, ze warto zebym sie wyplatywala z uprzezy? Uslyszalam, ze warto.
No to sie wyplatalam.
Wyplatalam sie, otworzylam wlaz i zamarlam, gdzy rzucila sie na mnie apokalipsa olfaktoryczna... Pola tuzo obok, a moze nawet to z pasem trawiasto-startowym zostaly wlasnie dokladnie uzyznione... organicznym nawozem zostaly.
Mowiac krotko atmosfera wysoce agrarna...
Podloze trawiaste ale duzo przeswitów i tego... nie bylam pewna czy stapam w czarnoziem czy w uzyznienie owego czarnoziemu...
Pomknelam zatem raczo, jak na otluszczona sarenke, na czubkach moich eleganckich traperskich butów chelsey, goniac za Ozziem, a on sie mnie pyta czy mam jakies pieniadze. Odparlam, ze w ogole owszem, ale przy sobie nie, bardzo przepraszam, ale nie wiedzialam ze trzeba... Ozzie niby potaknal, ze w zasadzie nie trzeba, ale chyba wyparl natychmiast to co uslyszal i popedzil dalej w strone tych zabudowan po drugiej stronie drogi.
A ja za nim.
Raczo.
Na paluszkach.
I na bezdechu.
Aromaterapia Agraran byla oszalamiajaca.
Dotarlismy na dziedziniec egzotycznego zlepku budynkow, Ozzie przywital sie z Johnem, czy innym Davem, pogadali i poszli na gore do biura.
Ja nie szlam tylko wlepialam zaciekawione patrzalki w rozne plakaty oraz taki smieszny helicopter cabrio co jeszcze nigdy na zywo nie widzialam.
Teraz dochodze do wniosku, ze to odpowiedni podniebnego motocykla, taki Harley ze smiglem, co nie?
Podczas gdy nasz C-42 to taki compact, takie czinkleczento przestworzy ;) albo moze biorac pod uwage koszty to bardziej Smart Przestworzy?
Bo 2 siedzeniowe i z symbolicznym bagaznikiem (cicho Marga, Ja swoje wiem, a Ty patrzysz zaslepiona miloscia na swoje Smartko, a ja zaslepienia mam wybrakowane ogolnie ;) )
No i ja tak wpatruje sie to na ten Harley podniebny, to na plakat na ktorym poza “zarezerwuj sobie swoj spacer na skrzydle” opatrzony zdjeciem osoby w zacieszem na obliczy, przywiazanej jak MadMax do postumentu na skrzydle Tiger Moth, we wsciekle zolciutkim kolorze.
I juz sama nie wiem od czego bardziej mi sie kreci w glowie – od tego smrodu gówna (nie bawmy sie juz tyle w te kurtuazje), czy od tych widoków.
A na to z biura wyskakuje Ozzie i pyta “mRufa, to jakie masz pieniadze?” No to wyjasniam bardzo przepraszajaco, ze zadne, bo wszystkie zostaly w Zabojcy Lisów... Bo nigdy do tej pory nie byly potrzebne w samolocie...
Ozzie przyjal do wiadomosci i zniknal we wnetrzu pieterka. A ja kontemplowalam okolice i dotarlo do mnie w koncu, ze to jest cos w rodzaju prywatnego pasa, przy farmie. Bo jak sie ma farme i pola to dlaczego by nie miec pasa startowego, co nie?
Panowie w koncu wychyneli z czelusci pieterka i Ozzie zaczal sie zegnac. Ja tez grzecznie sie probowalam zegnac, ale odnosze wrazenie ze zostalam kompletnie zignorowana.
Ozzie popedzil na trawsiasty pas, a ja za nim.
Na paluszkach.
Raczo.
Na wydechu.
W samolocie wyjasnil mi, ze taki jest zwyczaj, ze jak sie gdzies laduje to zeby zaplacic wlascicielowi pola lotniczego. Wyjasnilam i ja, ze nie wyjasnil mi wczesniej to skad mialam wiedziec, ze trzeba miec ze soba pieniadz – do tej pory latalismy i nigdy nie bylo trzeba ladowac, ani placic. I ze na przyszlosc zapamietam.
I polecielismy dalej. Tym razem juz ze sloncem w plecy wiec bylo niezle i tym razem polecnie “Stery Twoje” mnie juz nie przerazilo, ominelam O, probujac przelamac swoje lek skrecania w prawo, bo mam wrazenie, ze wylece przez okno przy tym manewrze i wrocilismy na lotnisko z cieknacym hangarem. Ozzie przejal stery bo jakis nawiedzony latal nad O i dziwnie manewrowal i lepiej dmuchac na zimne bo mimo ze dzielilo nas dobre pareset metrow od tego nawiedzonego to przeciez w kazdej chwili mu wzisnac gaz dodechy (znaczy tego, zapikowac) i brac nas taranem... dolecielismy nad nasze hangary (Czolg tam byl! Nadal! nie mialam halucynacji!) wzielismy slonce w oczy na nowo i usilowalismy nie zaczepic sie skrzydlami z szybowcem.
Ironicznie troche rzecz jasna, bo byl hektar od nas, ale tez podchodzil do ladowania i z przeciwnej strony wiec tego... Ja sie nie znam, ale wiem ze szybowiec ma mniejsza zdolnosc manewru niz podniebny Smart ;)

Nastepne bylo nalewanie paliwa, ktore i tym razem mimo stanowczych ulepszen – nie trzeba juz drabiny, tez nie obylo sie bez drobnego epizodu kwalifikujacego mnie na kobiete z plonaca reka, jakby mi ktos probowal reke podpalic.
Nikt akurat nie probowal.
Mycie samolotowych perfyeriow z blota (o aromacie agrarnym...) – owszem – nadkola mylam ja... podkola tez... Ale obylo sie bez prysznica bo jednak mimo, ze cieply dosc, to grudzien nie jest miesiacem sprzyjajacym kapielom pod golym niebem.
Sprawdzilam i uprzejmie donosze, ze pas/pole lotniczo agrarne znajduje sie o tu: http://www.defford-croftfarm.co.uk/index.htm
A my lecielismy z jakims osobliwym oblotem (bo przeciez nie objazdem), prawdopodobnie celem ominiecia Bazy RAF w Brize Norton. Czyli gdyby faktycznie Ozzie mial oddac koledze 5 funtow, to ja bym nas tam taniej zawiozla moja Czerwona Strzala aka Zabójca Lisów.

16 comments:

  1. Pomidorki w lodówce? Bój sie bogów, Kobieto!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Pomidorowych sie nie boje :P. A co Ty myslisz, ze jak ja je wyjme z chlodni sklepowej do dlugo u mnie poleza? ;) Prawdziwe pomidory, letnie to nie ma szansy zeby polezaly gdziekolwiek, a juz przemyt malonowy z PO to w ogole znika zani msie dobrze pojawi, ale teraz? ;)

      Delete
    2. Czemu macie pomidory w chłodni pomidorowej w pierwszej kolejności? :D

      Chyba, że wysnujemy jakąś teorię na temat wyspowej wilgoci zżerającej pomidorowe skórki poza lodówką, albo cuś.

      Delete
    3. A nie mam pojecia czemu, ale wszystkie pomidorki tore sa jadalne i nie smakuja jak kartowfel sa sprzedawane w plastykowych trumienkach i w w tych takich otwartych lodowkach. w niektorych marketach nawet latem, aczkolwiek w tych masowych jest tez jakas pula poza chlodziarkami ale w sekcji sklepu gdzie trzymaja nizsza temperature. Nie wnikam, ale wiem ze jak cos bylo w lodowce to poza nia dlugo nie wytrzymac.
      Oraz moja sp Babcia mi kiedys mowila, ze w chlodzie wolniej dojrzewa i trzymala na piwnichnych schodach malinowki, ktore zrywala niedojrzale i ktore pieknie "dochodzily w ciagu kilku dni - tygodnia na tychze schodach, nie wykonujac psucia sie.

      Delete
  2. Ale te widoki ... pod suońce i nie pod suońce tak samo super. Nawet nutę zapachową by Bożenka z pokora znosiła. gdyby se tak mogła pofruwać.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Totez ja pomykalam racza na paluszkach i bezdechu celem wbicia si eponwnie w podniebne Smartko :D Ale ten Harley podniebny mnie szalenczo zaintrygowal... ;)

      Delete
    2. Bożenie obojętnie, może być podniebny trabant. I tak by latała. ;)

      Delete
    3. Podniebnym trabantem tez latalam - wtedy co scigalam sie Niebieska Strzala z samolotami po pasie, no nie? Stanowczo wole podniebne Smartko. Harelya jeszcze empirycznie nie przetestowalam, ale wyglada szalenie intrygujaco :D Poszukam obrazka w czelusciach internatuff i pokaze :)

      Delete
  3. Ja sie uwielbiam tak gapic pod slonce (nad morzem namietnie praktykuje), a jeszcze na takich wysokosciach samolotowych, przez duza szybke na siedzeniu pilota, to musi byc taaak pieknie!!!

    ReplyDelete
    Replies
    1. no bylo jak widac ;) szybka troszku usmarowana od srodka bo widac zamglona byla i jakis inny pasazer pazurami przecierac probowal ;). Ale Ja tez pod slonce lubie w niebo patrzec. czasem nawet mi wyjdzie jakas fotka, ale zwykle sa piekne tylko okiem robiacego, a pozniej na ekranie juz tak srednio troche :D

      Delete
    2. a, no wiadomo - w realu wszystko lepiej wyglada, niz na fotkach. Po kazdym urlopie stwierdzam to na nowo.

      Delete
    3. no wlasnie. stanowczo nisza rynkowa... robic zdjece tak piekne jak sie robiacemu wydaje... a nie czekaj to chyba juz wynalezli, nie? malarstwo sie nazywa :D.

      Delete
  4. żadna tam zaślepiona, szef mój wiózł w bagażniku swojego Smarta regularna, dwu osobowa kanapę i nie jechał sam, a ze swoja H :D a tu widać dokładnie ta symbolikę ... https://data.motor-talk.de/data/galleries/0/74/8925/43807838/imag0738-8830531948657495597.jpg ;)))

    taki ten podniebny motocykl? https://www.youtube.com/watch?v=U5EsymZGyJs
    tutaj używa go Weterynarz, jak widać w powyższym linku ... a w ogólę to dlaczego nie można tutaj pięknego linka, jak na Bloxie wstawić? :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. No wiesz kanapa kanapie nierówna... moja na przykład nawet w Miskowym busie była by trudna do upchnięcia ;).
      Poza tym ustalilyśmy już, że będę ten Tomasz niedowiarek i uwierzę jak zobaczę :D. Ale poza tym to akurat komplement miał być bo oba "pojazdy" ten naziemne i ten podniebny są plastikowe i wymagają ode mnie składa nią się na pol w osi pionowej ;)
      A Harvey dokładnie taki ;) Cudo... aczkolwiek niewykluczone ze bym się trochę z...erm... skichala ze strachu przed osiodlaniem takiego :D
      A po trzecie to znowu miałam podróż z przygodami, acz najbardziej już na PO po wylądowaniu. Ale póki co pozdruffki ze Stolycy. A znaki dumne od Duo już były? Bo ona też już powinna w moich rejonach brykac. Ale mnie ten autokrekt w Faderowym tablecie wkurza...

      Delete
    2. nasza kanapę wiózł Misiek busem, na dwa razy :) tak se myślę, ze spadochron można by do tego helikoptera wziąć, ale on chyba za nisko lata, wiec ... ;)))

      Ty i bez przygód, to byłaby dopiero SENSACJA :D

      Delete
    3. Hey, coś w tym jest :) UIprasza się kciuki trzymać jutro wieczorkiem gdyż ponieważ termin powrotu nadciąga... Spotkanie na szczypie się dziś odbyło. Polsko-chińsko-wyspowym szczypie ;)

      Delete