Description

Wspomnienia mniej lub bardziej biezace, bo technologia wyparla potrzebe pisania listow i nawet maili do bliskich i blizszych i tych calkiem oddalonych

Thursday 6 April 2017

La hOrmiga Conquistadora, czyli jak mRufa zdobywa nowe sprawnosci i demaskuje dlugie ramie Ojca Dyrektora

Z czestotliwoscia nigdy tu nie spotykana, zapraszam na ciag dalszy, opisujacy moj pierwszy dzien zdobywania krainy Corridy i Paelli

Jak juz opisalam wczesniej – srednio najedzona, ale pelna niepewnych wyrzutow sumienia, wymeldowalam sie z pokoju na godziny i udalam na druga strone wjazado-zjazdów celem zdobycia kluczykow do samochodu.
Poszlam pod stoisko Hertza (imiennie bo bede ich szkalowac), ktore czegos nagle sie zrobilo malo widoczne i nie rzucajace sie w oczy, na miedzynarodowym lotnisku w Madrycie, usmiechnelam sie najladniej jak potrafie, przywitalam sie w narzeczu tubylczym jak nalezy i zapytalam pana zza lady (a bylo ich troje, mnie zawezwal osobnik srodkowy, najsympatyczniejszy na pysku):
” ¿Habla Inglés por favor?”
Tak troche z szacunkiem ale nie do konca, bo powinno chyba byc: “¿Habla usted Inglés por favor?”.
Ale mysle, ze nie wplynelo to na odpowiedz pana zza lady, ktora brzmiala:
“No.” (NIE)
Na moja ciezko przerazona mine, pan dodal po namysle ” Un poquito.” (troszeczke)
Troche sie zmieszalam, spojrzalam badawczo na pozostale 2 osoby, ale udawaly, ze albo mnie tam nie ma, albo ich tam nie ma. 
Czyli totalne wyparcie. 

Pozniej Y mi wyjasnila czemu tak moglo byc, ale to za chwile.

‘Oh Qrwa.’ Pomyslalam, bo skoro tu nie hablaja, to co bedzie dalej?
Wzielam gleboki oddech i zaczelam najpiekniej jak umiem w narzeczu lokalnym wyjasniac kto ja jestem (Polak Maly... nie wroc, klientka) i ze mam rezerwacje na maly samochod na 4 dni od obecnego poranka.

Pan mie o numer rezerwacji chyba poprosil oraz/lub nazwisko. Zrozumialam nawet i dalej to bylo tak, ze pan mnie pytal po hispzansku, a jak nie rozumialam to powtarzal rabanym angielskim, a ja odruchowo tlumaczylam mu to co on powiedzial na hiszpanski (z nerwow kurde, no!) i odpowiadalam rozmaicie, ale jednak nie po polsku.

No i polozylo mnie jedno, mianowicie polecenie 'podaj polski adres', bo kurde po co?
Otoz po to, ze prawko mam polskie i nie ma znaczenia, ze od lat mieszkam na Wyspie, a co jakby nie miala adresu w PL? Przesz juz teraz nie musze?
A kartke platnosci Wyspowo bez oporow wzieli... Jak to dobrze, ze ja jednak z disnaylandu-dismalandu jestem bo w zasadzie mnie takie kurioza i absurdy nie dziwia... Wlasciwie to malo mnie juz co dziwi. 

Pan mnie jeszcze usilowal namowic na ubezpieczenie dodatkowe i nawet bym moze wziela, ale akurat tego poranka wyjatkowo dobre mi szly numery i jak mi poweidzial ile za te 4 dni to mi szczeka opadla i odmowilam. Nie byl zachwycony, czyli pewnie maja od ubezpieczen prowizje, ale nie usilowal mnie za mocno namawiac.
Dostalam w koncu kluczyki do samochodu z werbalna instrukcja jak go odnalezc.

Czyli pierwsza proba ognia, czy jak kto woli ‘la prueba de fuego’ zakonczona sukcesem.

Samochod odnalazlam, w czym wydatnie pomoglo logo na kluczykach, gdyz wiedziala ze bedzie to Tojka.
I byla – a mianowicie to bylo wlasnie Smartko dla ubogich czyli Aygo,  w kolorze blanco czyli bialym. Marga pewnie zapyta dlaczego szkaluje jej autko – otoz w Aygo siedzalam dokladnie rownie wygodnie jak w Smartku, bagaznik byl na oko identycznej wielkosci – moja walizka miescila sie tam wylacznie na boku, obok byl moj plecak niezbyt wypchany in a tym koniec. No cos tam pietrowo mozna bylo napchac, ale Aygo jest duuuuzo tansze od Smartkow no i jednak nieco dluzsze bo ma symboliczne siedzenia z tylu, stad “dla ubogich”.

Caly czas, od tego poranka az do soboty po poludniu bylam przekonana, ze jest to model 3-drzwiowy, ale w sobote odkrylam przypadkiem, ze sie myle kiedy to okazal osie, ze otworzylam drzwi pasazerskie zza kierowcy... ;).
Drobiazg, ze obchodzilam bestyjke wokolo wiele razy w roznych celach i kierunkach i nie zauwazylam nie jest godzien wspominania.

W bagazu z Wyspy pieczolowicie wiozlam ze soba 2 plyty kompaktowe z chytrym planem, ze sobie bede ich sluchala w czasie jazdy, aby odkryc na wstepie, ze autko odtwarzacza CD nie ma... ma za to wejscie USB, ale ja oprocz telefonu nie mam co tam podlaczyc (No chyba, ze kundla, ale tego... jakos nie jestem pewna czy cos by mi to dalo), wiec bylam zmuszona sluchac radia.

Na parkingu pierdzielilam sie tyle czasu, ze jakis niewinny turysta przykopytkowal do mnie pytajac czy ja tu pracuje. W lokalnej gwarze.
Tak zrozumialam go.
Sama sie troche dziwie ;).

W koncu ogarnelam prawie wszystko:
- torbe z finansami mialam w zasiegu reki na podlodze, bo platne autostrady,
- picie rowniez, jakies przegryzki, w tym ciemna czekolada bo mni,e z emocji chyba, troche usilowalo rozpedzac,
- Nawidakcje ustawiona na wlasciwy kraj i nawet adres,
- telefon zespolony z sinym zebem Tojki.
Nabralam gleboki oddech i wyjechalam.
To znaczy podjelam probe.
Samochod wydawal okropnie irytujacy klekot na zimno, a jak sie nagrzal to tylko na wolnych obrotach.  Wkurzalo mnie to epicko, bo przy okazji mial bardzo niskie i krotkie sprzeglo, co po moim autko sprawiala, ze ciagle mnie przy ruszaniu usilowal skakac, a tego nie lubie. 

Obiecywalam sobie po 3 razy dziennie otworzyc maske i zajrzec mu w bebechy bo moze klekocze jakies niedomkniete cos co moge sama zamknac i po raz ostatni obiecywalam to sobie wyjezdzajac z A celem dojechania na lotnisko, wiec tego, chyba latwo sobie wyobrazic, ze z klekotem zmaga sie kolejny uzytkownik?? ;) 

Najpierw trafilam na bramke, co wydaje bilet, nastepnie na druga, ktora trzeba nakarmic tym wydanym biletem, bramka numer dwa zyczyla mi szerokiej drogi i wyjechalam prawdziwie.
Nawidakcja sprawiala sie dobrze – wyprowadzila mnie od razu poza miasto i juz o godzinie 9.30 prulam jak przecinak w kierunku platnej drogi majac przed soba 2.5 godziny jazdy.

Platne punkty obskoczylam karta kredytowa, bo nie bylam pewna ile kosztuja przejazdy, a choc mialam dzieki M worek drobnych o ogolnej wartosci 20 euro z gorszami to nie mialam sily (mentalnie) w nich grzebac. Poza tym faza poranka minela i zwykle to te numery to mi dobrze ida wylacznie do 12tu, a nastepnie od 20tu w gore... tak, ze tego...

Po godzinie zrobilam postoj na parking, rzekomo z toaleta, bo mnie juz zemdlilo od slodkiego i poszlam po chrupki z przemytu do bagaznika, od razu tez schowalam te plyty co mi do nieczego nie sluzyly
(a’propos niczego – juz po powrocie na Wyspe odkrylam – tydzien po powrocie – ze jedno z pudeleczek z plytami bylo puste... ale za to bylo na wycieczce w Hiszpanii!)
Toalety nie potrzebowalam wiec jej nie obaczajalam (moze i lepiej, dodaje z perspektywy czasu), a chcialam tylko rozprostowac nogi.
Hiszpania godzine jazdy na poludnie od Madrytu wygladala tak:

Troche malo zachecajaco, co? Tak zwyczajnie, zadnych drinkow z palemka czy Adonisow w mankini... tfu, znaczy tego, no dobra... juz trudno, wydalo sie ;)
Pojechalam twardo dalej, a jadac co jakis czas usilowalam znalezc w radiu cos normalnego (czytaj rock’n’rolla) do sluchania, ale niestety nawet jakbym trafila to bym mogla nie zgadnac. No chyba, ze akurat lecialaby znana mi kapela albo bardzo wyrazista gatunkowo muza, bo wszystkie radiostacje puszczaly akuratno albo muzyke wysoce lokalna, kompletnie mi nie znana, albo gledzily.
Az w koncu zdebialam, bo mym oczom mym ukazal sie taki widok.


Pomyslalo mi sie 'no prosze... Ojciec Dyrektor to jednak ma dlugie rece i dosiegnal mnie nawet tu na odludnej hiszpanskiej ziemii...'
Nie, nie zaryzykowalam odsluchu bo jeszcze by mnie szlag trafil jakby sie okazalo, ze to na prawde jest Radio Maryja...
Spaliwszy bardzo niewiele paliwa i jadac nad wyraz przepisowo (bo nie wiedzialam jak wygladaja radiowozy) dotarlam po okolo 2.5 godzinach do A.
Po meczacym kluczeniu prze miasto, waskimi (nie az tak jak na wyspie, ale prawie) glownie jednokierunkowymi ulicami (Ave Nawidakcja!), dotarlam na wlasciwa ulice, znalazlam zacne miejsce parkingowe i odkrylam, ze jest to strefa platnego parkowania i moge parkowac do 2 godzin za 1.6 euro. 
(Tyle zrozumialam z napisow na parkomacie)
Poblogoslawilam w duchu M, za jej pozyczke monetrana, nakarmilam maszyne, w tym czasie Y zeszla na dol przywitac sie, a ja czym predzej zaprzeglam ja do czytania reszty napisow na parkometrze, a troche tego bylo – zeby nie okazalo sie pozniej, ze napisne jest max 2 godziny, nie wolno przedluzac, ani wracac w najblizszej dekadzie, czy cos w tym stylu. 
Nie bylo.
Intrygujaco bylo za to napisane, ze platne w tygodniu od 10.30 do 14.30, oraz od 16.30 do 20tej i na tym koniec. Acha, a w soboty od 9.30 do 14tej i na tym koniec.
Czyli siesta obowiazuje nawet automaty parkingowe.
Y szczesliwie miala wolne przedpoludnie i do pracy szla na 14.30, wiec mialysmy pare godzin na:
- pogaduchy
 (Y przezyla szok, ze w Hertzu na lotnisku nie wladali jezykiem obcym, ktory z kolei szok wywolal u niej wspomnienie i opowiedziala mi historyjke o tym jak jej kolezanka z pracy, Wyspowa Claire nie za bardzo wladajaca loklanym narzeczem, bo jako native nauczyciel angielskiego zasadniczo nie musi zawodowo wladac, udala sie na zakupy do supermarket i nie umialam znalezc masla, wiec w prostocie ducha zapytala najblizsza osobe z oblsugi “Excuse me, where can I find butter?”, a no osoba z obslugi, nawet na nia nie spojrzawszy dala drapaka. Z duza predkoscia. Rozbawiona odetchnelam z ulga, bo akurat o maslo umialabym zapytac w lokalnym narzeczu.)
-  i jakis posilek (o tym bedzie osobno).

Po czym zostalam puszczona samopas w miasto.

Siesta, jak odkrylam, jest tu traktowana jak niegdys ta przyslowiowa 5 o’clock - tea time na Wyspie... Niby o samym fakcie wypoczynku w srodku dnia wiedzialam, ale jednak zakres tej siesty mnie troche zaskoczyl, szczegolnie w polowie marca, ktory do miesiacow zbyt cieplych nawet w A nie nalezy – mianowicie gdy ja ruszylam na ten moj samopas z niejasna mysla obejrzenia jakichs butow czy ciuchow, obejrzalam glownie zamkniete drzwi wszystkiego, lacznie z warzywniakiem... Rada-nie rada (to drugie) udalam sie na apartamenta Y i nieco odpoczelam, testujac przy okazji moje poslanie.
Poslanie, choc wstepnie wygladalo niezle, okazalo sie byc mocno zblizone do loza madejowego i napelnilo mnie lekkim niepokojem, bo choc optycznie dosc obszerne - jakis metr-metre dziesiec -  nadawalo sie do spania wylacznei w polowie i to nie calej i wylacznie od strony sciany. A polowa jedna i druga mialy po realnie po 50cm szerokosci bo przez srodek poslania (normalnie bedacego bardzo stylowym siedziskiem salonowym) ktory opieral sie na fragmecie konstrukcyjnym siedziska lezec sie nie dalo - srodek bowiem nie uginal sie pod ciezarem grawitas, nawet mojego, a boki uginaly sie wrecz przesadnie.
Odpoczynek moj polegal wiec na probie lezenia na owym precie na srodku, jak na grzedzie i nie sturlania sie na jedna lub druga strone – jedna strona byla straszliwie wysiedziana na srodku (ta NIE od sciany) wiec wpadajac na te strone lezalo mi sie okropnie krzywo – jak na zapadnietym lozku, tyle ze wylacznie bokiem bo inaczej mimo wbudowanej izolacji wlasnej w zebra i miednice uwieral mnie ten pret konstrukcyjny wzdluz madejowego loza.

Niepewnie pomyslalam, ze moze powinnam kupic jakis koc albo moze materac dymany, tylko co Y poniej z tym zrobi? Jeden koc juz ma, wiec to troche bez sensu.

W okoncu udalo mi sie ubalasnowac moje grawitas na tej grzedzie przez srodek i probowalam sie zdrzemnac, ale to szlo mi slabo w srodku dnia no i wystarczala chwila nieuwagi, zeby sie sturlac na jedna ze stron.
 Po jakiejs godzinie, zmeczona okropnie tym odpoczywaniem i nieco obolala od lezenia na tej grzedzie w totalnym bezruchu zaczelam sie nudzic.
Kto to slyszal nudzic sie na urlopie, co nie? Zaprzeglam zatem Nawidakcje do pracy i kazalam sobie wyszukac najblizszy duzy sklep.
Supermarket najlepiej.
Nawidakcja zostala zaktualizowana dzien przed wyjazdem, wiec jak mi powiedziala, ze najblizszy supermarket na C jest 68 mil ode mnie, to tylko wzruszylam ramionami, spakowalam torbe i reszte trucizny z przemytu i ruszylam w droge.
Nawet mijany po drodze DUZY znak, ze najblizszy hiper-mega-supermarket jest 2 mile stad, mnie nie poruszyl.
Jak tylko wydobylam sie z czelusci nieco wciaz uspionego A, trafilam na autostrade i okazalo sie, ze pruje na Alicante.
'Moze byc i Alicante, mnie tam obojetne.' pomyslalam i docisnelam gaz bo pod górke akurat bylo.

Jakas godzine jazdy na zachod i troszku na poludnie, dostrzeglam wreszcie stacje benzynowa.
Nie zeby pierwsza w calym kraju – po drodze z Madrytu mijalam ich dziesiatki, ale wszystkie wygladaly jakos tak zlowrozbnie, grobowo i w ogole podejrzanie (pozniej dowiedzialam sie, ze to najwieksza siec w kraju i najbogatsza, a pozniej okaalo sie tez, ze najdrozsza...), ale pierwsza ze znanej mi sieci - z muszelka w logo.
Postanowilam skorzystac i zakupic tam paliwo, co bylo doswiadczeniem samym w sobie, bo okazalo sie, ze na pozornie samoobslugowej stacji paliwowej obsluga wyskakuje zza lady i pedzi wyreczac kierowce.
Okropnie nie lubie jak mi sie nalewa paliwo, no chyba, ze nalewa Fader albo aktualny partner samochodowy. Obce ludzie na tankszteli mnie napawaja niepokojem.

No ale przeciez nie bede sie bila z Aborygenem wiekszym ode mnie na jego wlasnej stacji, tak?

Zapytana zostalam czy chce paliwo 95, na co odparlam, ze ajusci i uslyszlam pytanie numer dwa czyli ile... Osz Qr... pomyslalam znowu, bo od razu stanela mi w oczach scena jak ekspresyjnie usiluje odtanczyc obraz wyjasniajcy, ze chce tyle paliwa ile wejdzie azebym mogla szybowac jako ten orzel po przestwozach autostrad przez conajmniej najblizsze 3.5 godziny...

Ale chyba praca na stacji z muszelka zobowiazuje, albo bylam juz na tyle gleboko w prowincji Alicante, gdzie mieszka masa Wyspowych emerytow i bywa masa turystow, bo pan z obslugi zgadl, ze usiluje powiedziec “wal pan na full!”.
Wzial sobie pan z obslugi to zadanie do serca, bo napstrykal pod koniec na czubato, tak ze moglabym przejechac sie spokojnie, az pod granice z Portugalia.
Czyli do supermarketu tym bardziej dotarlam.
To znaczy najpierw usilowalam podjechac pod centrum handlowe troche obok, ale jakos sie ogarnelam i wyplatalam z labiryntu drog wewnetrznych, a nastepnie nawidaktor mnie poprowadzil do supermarket omijajac skrzetnie wjazd glowny i prowadzac mnie na tylny parking z podjazdem dla samochodow dostawczych, na ktorym urzedowaly dwa samochody z mlodymi, dziwnie mi sie przygladajacymi lebkami, wiec czym predzej zawrocilam ignorujac pokrzykiwanie nawidakcji, ze jestem glupia i on sobie wyprasza prowadzic taka uparta kierownice (turn around where possible, so that you will be directing in the opposite direction to the directiong in which you're directing....now! glosem John'a Cleese'a), dokonalam nawet udanych zakupow mimo, ze najpierw nie bardzo wiedzialam jak wejsc na sklep, a jak juz weszlam na hale sklepowa to rzucil sie na mnie taki widok:

Nastepnie trafilam do alejki pelnej identycznych swinskich nog, ale aromaterapia byla taka, ze nawet nie probowalam robic im sesji foto.
Jedyna rzecza jakiej bylam pewna, ze nie zawiera miesa ani ryb byly sery, wiec nabralam tych serow tyle, ze nawet zaczelam sie zastanawiac czy nie powinnam kupic od razu drugiej walizki.
Co do reszty to nawet jesli na czyms pisalo, ze jest warzywne to jesli nie mialo napisu tuz obok, ze NIE zawiera miesa, wolalam nie ryzykowac – bo o ile rybe zje za mnie Y to juz miecha nie, a nie wszystko moglam przemycac.
Dopiero szukajac masla dostalam ataku smiechu, bo mi sie przypomniala ta Claire z Wyspy i z wielka przyjemnoscia poczytalam sobie napisy nad regalami i chlodniami, po czym kurcgalopkiem udalam sie tam gdzie tkwil napis “maslo” w lokalnym narzeczu.
Tuz obok okazyjnie znalazlam regal z salatkami i potrawami “zdrowszej” zywnosci, co nieco opacznie zinterpretowalam jako wege, ale szybko ogarnelam temat i polapalam sie, ze wege to raptem dwie mizerne poleczki niezbyt gesto upchane, a reszta to juz rozmaicie.

Po namysle wydlubalam z polek z salatkami 2 wygladajace obiecujaco – jedna to byla ziemniaczana z czosnkowym majonezem, (a co, nalogowe pozeranie salatek ziemniaczanych jeszcze mi nie minelo, ale odkad juz umiem zmajstrowac prawie taka dobra jak Smoczynska, to mniej mnie gniecie i ssie do nich, ale sprobowac warto), a druga byla jak nasza jarzynowa – tak na oko i na napis, przynajmniej na pierwszy rzut oka na ten napis (ale o tym tez bedzie osobno). Powstrzymalam sie przed kupieniem kazdej dostepnej salatki po sztuce – takie male pojemniczki w teorii na jedna porcje to byly, bo jednak nie zamierzalam zywic sie samymi salatkami przez caly pobyt... a glupio, ale to juz inny temat.

Wrocilam ciemna noca do A, a po paru godzinach dolaczyla do mnie Y bo praca w systemie siesty oznacza, ze dzien pracy z rzadka konczy jej sie przed dziesiata wieczorem.

Ozywiona swoimi sukcesami – mianowicie umiem kupic to co chce w supermarkecie (we Francji tez przeciez umiem, a jezykiem nie wladam, wiec zrozumiale, ze ten test byl nieunikniony), umiem choc z czkawka kupic paliwo i pobrac samochód z agencji samochodowej oraz nie straszne mi spanie na grzedzie - uznalam dzien za udany i poczulam sie jak mRufa Zdobywca - isntna La hOrmiga Conquistadora!

W zwiazku z czym wieczorem do znajomych poszedl sms tresci:

veni-vidi-still conquering
(przybylam-zobaczylam-wciaz zdobywam)

ciag dalszy nastapi.

------------------------------


Przewiduje jeszcze conajmniej jeden odcinek.

28 comments:

  1. następnym razem wypożyczę Ci auto, ładne, nowe za przyjazna cenę, bez zadawania glupichpytan i nawet z pełnym ubezpieczeniem na cala Ojrope, kcesz?


    jak się rzuciłam w Portugalii na stoisko z serami, to Misiek mnie zrugał, ze to nie jest kraj serowy i mam se obciachu nie robić, no to zrobiłam to tak bardziej cichaczem, w końcu się tam sami żywiliśmy, w sumie to mnie najbardziej a´la twarogowe interesowały i ... faktycznie, nie jest to kraj serowy :D
    za to takiego suszonego giczoła, to bardzo chętnie nawet w całości bym kupiła, no ale zadowoliłam się jego częścią, szynki to tam w ogóle maja debeściarskie, zaraz po rybach, krabach, langustach i wszystkich owocach morza!

    ReplyDelete
    Replies
    1. cena to nawet byla bardzo przyjazna, a auto chcialam male bo oszczednosc plus parkowanie w miastach. Nawet mialam opcje wynajecia Smartka, ale agencja wynajmu jakas taka nie budzaca zaufania byla, a moze nieslusznie :), ale owszem, nastepnym razem bede Cie wolac na ratunek :D
      Giczola to ja nawet opthycznie w glowie z moja walizka zmierzylam i niestety caly by nie wszedzl nawet jakbym miala wszystko zen wywalic.
      Ale sery jak na razie (nie twarogowe) okazuja sie byc bardzo, bardzo. z czego 2 owcze niechcac bo nie zwrocilam uwagi na dopisek ze owcze ;)
      A szynki to mowisz o portugalskich rozumiem? bo ja jakies tam zacne podobno iberico przytargalam nawet. tzn drogie bylo od zarypania, wiec licze, ze zaczne lol...

      Delete
  2. jakieś dziwoty się tu dzieją, zniknelo to co napisałam buuuu a napisałam, ze chętnie Cie uratuje, bo szkoda kasy na jakieś dziwne wypożyczalnie, a tak w ogóle, to nie auto w dużym mieście, a busy turystyczne typu "Hop-On,Hop-Off" bardzo polecam, tym sposobem można w dwa dni objechać najważniejsze punkty nawet w bardzo dużym dużym mieście i jeszcze się człowiek wiele o nim dowie, a także zaoszczędzi nerwów,w Lisoba po przyjeździe z Algarve oddaliśmy od razu auto na lotnisku i bujaliśmy się właśnie takimi busami :) zresztą we wszystkich miastach tak robię, w Berlinie wypożyczyłam Smartko tylko na moment, żeby pozwiedzać na bacie kamienice, na Charlottenburg :)))

    ReplyDelete
    Replies
    1. A nie bylo miaste na autobusy hon-on-hop-off, to po prostu takie Kielce z przerostem ambicji, gdzie na widok turysty wszyscy uciekaja ;) Oraz nie zniknelo - ja widze. aczkolwiek pierwsza wersej sama skasowalas Zrenico mego Blogowego Oka ;)
      Na duuuuze miasta to i ja preferuje turystyczne busiki, a nawet amfibie wojskowo i nie tylko. ale jakos czasem trzeb dojechac pomiedzy miastami, albo do superhipermarketu 110km ode mnie co nie? :)

      Delete
    2. zeżarło mi to drugie, pierwsze sama skasowałam chcąc edytować, bo myślałam, ze taka opcje blogspot posiada ... rzuciłam okiem na ten Madryt i Matka Wikipedia powiedziała, ze ma on ponad czy miliony, no to mały nie jest, albo ja czegoś nie kumam co przy mojej kondycji w dniu dzisiejszym dziwne nie jest ...spać! spać! spać! o tak ona wygląda ;))), taka Lisboa to ma tylko szejset, a i tak "Hop-On,Hop-Off" było, były tez riksze motorowe, no ale Misiek ma do nich awersje ;))) 11 km do supermarketu, to nawet Misiek by dla mnie nie pojechał ... no chyba żebym się uparła, ale ja wiadomo jakie podejście do takich przybytków mam ;))) w Portimao był przez ulice, a i tak tam dwa razy byłam aż ;)))

      Delete
    3. Ale przesz ja w Madrycie tylko spalam w pokojach na godziny oraz pobieralam i oddawalam auto. Ja bylam w miesice na A, ale nie Alicante, w Regionie Castilla-La Mancha :)
      Narodu jest tam mniej niz 200 tysiecy i NIE jest to Mekka turystyczna, a wrecz przeciwnie - wg Y nikt o zdrowych zmyslach nie chce tam mieszkac lol...

      Delete
    4. aaa no to teraz kumam ... a to święta prawda, ze mekka turystyczna, to zuo straszne ;)))

      Delete
    5. No to jestesmy w tej samej bibliotece i nawet na tym samym pietrze (znaczy zgrubnie uzgodnilysmy wersje ;) )

      Delete
  3. Fajne miałaś przygody w Hiszpanii. Osobiście spróbowałbym odważnie zapytać tych Hiszpanów z wypożyczalni, czy nie mówią po Polsku. Skoro w radiach z ich samochodów można posłuchać Radia Maryja, to kto wie... :D
    Chociaż, tak na serio, kiedyś byłem we Włoszech, gdzie po angielsku mówi się z mniej więcej taką samą sprawnością jak w Hiszpanii. Zważywszy, że włoskiego nie znam ni w ząb, musiałem mocno improwizować. I wyobraź sobie, że raz trafiłem na młodego Włocha, sprzedawcę arbuzów w Rzymie, który tak dobrze mówił po polsku i miał tak dobry akcent, że aż zdębiałem.
    Będąc w Grecji przekonałem się, że Grecy nie mają żadnych problemów z mówieniem po angielsku. Natomiast na Węgrzech mieszkańcy znają tylko jeden język obcy: niemiecki. O angielskim chyba nawet nigdy nie słyszeli. :P

    ReplyDelete
    Replies
    1. Witam, witam w moich skromnych progach :) Jakbym kiedys narzekala na brak uwagi to prosze mnie uprzejmi kopnac z calej sily w cztery litery, czyli tam gdzie plecy traca swa szlachetna nazwe :)
      A wiesz, ze przeszlo mi przez mysl z tym polskim, bo tak sie czepial tego polskiego adresu jak nietoperz fryzury.
      W Wloszech tez mialam taka przygode, ze mnie z nienacka habanowo zabarwiony sprzedawca czapek z lusterkami zaskoczyl, nasadzajac z nienacka na leb jedna z takich czapek i wrzeszczac mi nad uchem "Dzien Dobry", ze z tego szoku nawet nie zwrocilam uwagi, ze wygladam w tej czapce jak przez okno i zgodzilam sie ja kupic... niezla strategia marketingowa.
      Zgadlam pozniej, ze stalam dosc blisko polskiej wycieczki z przewodnikiem podsluchujac go chciwie (bo ja nie bylam z taka wycieczka tylko samopas) i handlarz czapek mnei po prostu polaczyl z grupa.
      Bo jak w Panteonie, ktory mnie nieco rozczarowal, stalam za angielskimi turystami za pocztowkami to mnie sprzedawca potraktowal w jezyku Wyspy :). Ale do Wloch zabralam takie male rozmowki polsko-wloskie i nawet nie powiem calkiem sie przydawaly - prowadzilam wysoce kulturalna rozmowe z para wloskich emerytow przy jej pomocy ;) Tak, ze te rozmowki to nie takie calkiem z czapy sa.
      A kiedys sie mowilo, ze Polak Wegier dwa bratanki.... to myslisz, ze predzej po polsku na Wegrzech?

      Delete
    2. Byłem kiedyś na Węgrzech i miałem kłopoty, bo nie znam węgierskiego, a mój niemiecki jest zbyt słaby, aby swobodnie komunikować się z ludźmi. Niestety można się tam dogadać głównie w tych dwóch językach. Podobno jest to pozostałość po epoce cesarstwa i ich wielkiej miłości do cesarzowej Sissi.

      Delete
    3. Ja znam tylko dwie frazy po wegiersku i tylko dlatego, ze mRufia larwa bedac trafilam na metke od skarpet z wegier (nie pytaj bo sama nie wiem jak i skad) i mnie ogromnie rozbawilo ze tam napisali DUPA SPALARA, czy jakos tak, a pozniej ktos mi powiedzial jak po wiegiersku jest "krojenie wedlug miary" czyli czycie na rozmiar - fonetycznei to bylo Kroitura Dupa Mazura, a w mojej szkole byl chlopak o nazwisku Mazur. Przebrzydluch z kolegami jeszcze na Wegry nie dotarli, ale w takiej Rumunii bez problemu funkcjonowali znajac wyalcznie Wyspowy dialekt.
      Aczkolwiek w takiej Francji w latach 90tych ja z moim wyspowym moglam sie ugryzc w "miare", a moja towarzyszka podorzy, Ciotka de domo W (wtedy jeszcze wylacznie W) uratowala nas ze swoim niemieckim, wiec chyba jednak sie nie dziwie tym klopotam na Wegrzech... tez bym miala. no chyab ze potrzebowalam bym co na miare, to wtedy spoko, no nie?

      Delete
    4. O ile dobrze pamiętam, słowo DUPA znajduje się również w języku rumuńskim, ale nie pamiętam już, co w nim oznacza. Jakby się uprzeć, zapewne w wielu językach świata występują podobne kwiatki. :)
      Mój brat zna bardzo dobrze niemiecki. Zapewne z tego powodu również ja troszeczkę go łyknąłem. Niestety nie na tyle, żeby móc się swobodnie wypowiadać. Ludzie to tylko ludzie. Każdy z nas ma ograniczenia. :)

      Delete
    5. Z jezykiem rumunskim nie mialam stycznosci jeszcze, ale wierze na slowo. ORaz pewnie, ze tak - wiele jezykow ma takie kwiatki, chocby notoryczne zarowki osram nieprawdaz ;)
      Niemiecki znam, ze slyszenia i pojedyncze slowa czasem zrozumiem, ale w gebie to potrafie tylko tyle, zeby nie umrzec z glodu i pragnienia i byc grzeczna przy procesie nabywania zywnosci i plynów - Marga swiadkiem, ze poza tym ni be ni me ni kukuryku ;).
      A co do ograniczen to zawsze mi przychodza do glowy slowa z utworu (ekhm) Biggest & The Best, zespolu Clawfinger:
      "Nobody is perfect but I'm pretty fucking close" (w przekladzie woooooolny a'l mRufa: nikt nie jest doskonaly, ale jestem zajebiscie blisko celu)
      Oczywiscie nie mysle tu o sobie hehe, tylko zawdze mnie ten tekst bawi.

      Delete
    6. mRufo- znalazłem jeszcze dwa słówka z języka rumuńskiego: CIUL to owca a BUC to każdy. Ciekawy język, muszę przyznać. Być może pora poszperać w nim dalej. :D

      Delete
    7. Istotnie, moze byc zabawnie sie go troche poduczyc :) Zaluje, ze sie w Hiszpanii nie zakrecilam, bo tam populacja rumunska jest jak na Wyspie polska - podobno rzady obu krajow maja jakas umowe, ze miedzy innymi rumunscy kryminalisci bo odbyciu wyroku sa wysylanie na resocjalizacje do Hiszpanii. intrygujaca koncepcja... Podobno dzieki temu centra dla bezdomnych w Hiszpanii dotaja nadzwyczajne dofinansowanie na te okolicznosc od rzadu Rumunii... zasob slownictwa prawdopodobnie moglby byc nieco osobliwy, ale jakze niedrogie bylyby to lekcje, no nie?

      Delete
    8. Ooo, o tym nie miałem pojęcia. Być może wkrótce przyjdzie czas, żeby odwiedzić tamte rejony świata (Hiszpania, Portugalia, itp.). Nigdy jeszcze tam nie byłem, a coraz bardziej wydaje mi się, że to ciekawe miejsce. :)

      Delete
    9. Też nie miałam :), jakoś Hiszpania nigdy nie kojarzyła mi się z rajem kryminaliatów, ale proszę bardzo, nawet mnie na droge kryminału sciagnela. Y - moje przyjaciółka mi o tym opowiadała. Jak byłam pierwszy raz w Madrycie 13 lat temu prawie to czułam się okropnie niepełnosprawna werbalnie i podjęła wtedy decyzje, że jeździć będę tylko tam gdzie jestem w stanie się chociaż w sposób podstawowy dogadać. Hiszpanie językiem Wysp wpadają wyłącznie w dużych miastach i turystycznych regionach wiec na długo był mi to kraj niedostępny :)
      Rekomenduje wyprawę na własna rękę jeśli nieokiełznany folklor jest tym co Cię interesuje, a pewnie niekonwencjonalne atrakcje turystyczne też ewentualnie jestem w stanie zarekomendować po ostatniej wycieczce :)

      Delete
    10. OK, jak uzbieram więcej kasy na wycieczkę, poważnie rozważę kandydaturę Hiszpanii. Ale to będzie zapewne za jakiś czas. Ostatnio byłem już na tygodniowych wojażach w kraju. :)

      Delete
    11. No, wrocilam i moge sie odniesc.
      Otoz z moich obserwacji wynika, ze czasem (podkreslam - czasem) wojaze po kraju bywaja bardziej wymagajace kosztowo niz wycieczki.
      A juz szczegolnie takie rekalmeowane w Japonii - Tour de przytulki dla bezdomnych - nie zeby zachecala, bo polska tradycje "zastaw sie, a postaw sie" kultywowac trzeba, nieprawdaz, ale moje zrodla donosza ze japonskie malzenstwa jezdza w podroze pozlubne na takie wlasnie wycieczki... ;)

      Delete
    12. Owszem, czasami podróże zagraniczne potrafią być w miarę tanie. Zauważyłem tylko, że często w takich sytuacjach główną przeszkodą bywają ceny biletów lotniczych. Ale na to ponoć też ludzie mają sposoby. W każdym razie prawdą jest, że teraz coraz częściej można podróżować dużo taniej niż się to oficjalnie podaje. :)

      Delete
    13. zalezy od sposobów (bo nie wszdzeie trzeba latac samolotem)ale stanowczo odradzam bycie pasazerem na gape w samolocie i wcale nie ze wzgledu na niedawny skandal United tylko dlatego ze u poczatkow kryzysu uchodzców (bo nie konfliktuk tory trwa ladne kilka lat dluzej niz prasa i media ogolnie o tym pisza), na dachu jednego z domow Londynskich znaleziono to co zostalo po czlowieku, ktory prawdopodobnie lecial samolotem na gape, bo podobno inaczej jak z gory nie mogl sie na ten dach dostac. To tak troche srasznie dla odmiany po roznym smiesznie, ale tak mi sie przypomniala w temacie sposobów na koszta lotnicze.

      Bo w ogole masz swieta racje i najkosztownie jzwykle wypada podroz tam i siam.
      Jak bylam mloda i kuloodporna - teraz oczywiscie nadal jestem mloda, ale kuloodpornosci cos oslabla, to moglam jezdzic nocnymi autobusami, bo najtaniej, zwiedzac w dzien i wracac rownie nocnym autobusem, ale chyba juz bym nie dala rady ;)

      Delete
  4. Czy "usted" to "pani" czy coś w tę deseń? Jakoś mi się przypomniał kurs espańskiego z ESKK, który matka w dobrej wierze zakupiła, a ja nie byłam w stanie łyknąć, ale jedno "usted" mi w głowie się obija, wymawiane przez lekko ścięte "sz".
    Albo mam omamy pamięciowe, kto to wie.

    Tak z płytami jak Ty to kiedyś jechałam pod namiot, spuśćmy na to zasłonę milczenia.

    Oraz - jedną koszulę wywaliłam do kosza, bo za każdym razem gdy ją miałam ubraną każdy mnie brał za pracownika dowolnej powierzchni, na której się znajdowałam. A taka fajna koszula była. Nawet nie musiałam do tego rozbijać namiotu na parkingu :D

    A te giczoły w espańskim sklepie ... to mam febrę do teraz. I na samą myśl mówię głosem Johna Cleese.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Cos w ten desen - taka forma grzecznosciowa w trzeciej osobie pojedynczej (ustedes w mnogiej) ni to pan/pani ni to 'towarzyszu' no nie? O scietym "sz" to juz nie wiem, ale ogolnie 's' jest mocno sepleniace w hiszpanskim z mojego nasluchu wiec moze i sciete "sz".

      Ale powiedz - czy pustymi pudelkami jechalas czy tylko z plytami ktorych nie bylo na czy sluchac?
      Bo raz np z dElvix gdzies jechalysmy albo autem Fadera, albo juz moim w ktorym byl odtwarzacz CD i mowilam jej zeby zabrala plyty jakies, a ona chyba wziela z rozpedu kasety bo jej samochod mial jeszcze odtwarzacz kasetowy. To tez bylo fajnie...
      Z ta koszula to juz chyba cos rozmawialysmy, ale nie pamietam przy jakiej okazji ;) oraz :P za namiot ;)
      Swinski gicze wywolaly rozmarzony wyraz twarzy u Przebrzydlucha i jego rodzicielki, szczegolnie jak im powiedzialam o tej alejce pelnej tych giczolow.

      Delete
    2. Płyty całe, w komplecie, ale na czym chcesz słuchać pod namiotem? Na patyku kręcić?
      :D

      Delete
    3. To jeszcze pol biedy ;) ale owszem... totalnie w moim stylu ;) Dobrze chociaz, ze lata pielgrzymek z/na Wyspe nauczyly mnie minimalistycznych potrzeb odziezowych :D to jakos te 2 pudelka z jedna plyta upchnelam w walizce :D

      Delete
  5. Te hiszpanskie giczoly sa potworne, to fakt. Ale ze tak napomkne znów o Korsyce: tam byly jeszcze gorsze, to znaczy jeszcze bardziej smierdzace i byly WSZEDZIE. Nawet w najmniejszym sklepiku w naszej wiosce byl szeroki wachlarz giczolów i równie aromatycznych, pokrytych plesnia kielbas. W zwiazku z tym, kazde zakupy byly niezwykle intensywnym przezyciem. (dodajmy do tego letnie temperatury i brak klimatyzacji w malych sklepikach)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ale ta bloga satysfakcja, ze Wy tych smrodziuszkow swinskich nie kupujecie... ;)
      Jako recovering vegetarian i chwilowo znowu w oparach nalogu (wege) nie mam problemu w ogladaniem czy obrobka potraw miesnych nie wymagajacych namiernego obmacywania owego padla, ale nawet w dawnych czasach kiedy bylam wylacznie miesozerna istota, tak surowizna jak i miesa suszone, ba nawet sery plesniowe napawaly mnie obrzydzeniem ;)

      Delete