Description

Wspomnienia mniej lub bardziej biezace, bo technologia wyparla potrzebe pisania listow i nawet maili do bliskich i blizszych i tych calkiem oddalonych

Friday 8 February 2019

Jak stracilam najnowszy piterausik, mRufa vs Bruges - drugie uderzenie.

Wprawdzie nadal nie opisalam pierwszego zdobywania Bruges, a bylo pelne róznych dorbiazgów, jakimi lubie sie tu dzielic, ale za to opowiem troche o drugim podejsciu.
Otóz wbilam sie na krzywy ryj w ekipe, która co roku jezdzi na festiwal piwa. Owszem, piwa nie lubie ogólnie, a ale w szczególnosci, ale przeciez nikt mnie nie zmusza zebym to piwo pila, tak?
A chyba juz tu wyraznie objawilam, ze sie z pociagami nie lubimy i to chyba nawet one mnie bardziej niz ja ich, wiec celem pojechania gdzies pociagiem raczej staram sie miec towarzystwo, które mnie wspomoze.
Czasem decyduje sie na samopas ale za kazdym razem konczy sie to dla mnie jakimis stratami, zawsze moralnymi, a czesto finansowymi.
A juz ten ostatni Paryz to przeczolgal mnie tak, ze w zyciu nie zapomne i zarazem awansowal do najdrozszej wyprawy swiata przebijajac poprzednia.
Nie wdajac sie w detale, wciaz dla mnie przykre i stresogenne zajme sie zatem wlasnie zakonczona wycieczka.
Otóz juz tydzien przed wyjazdem zaczelam miec lekka spinke, bo mianowicie zawitala na Wyspe zima i sypnela sniegiem.
Co prawda sypnela nim raz i 12 godzin pózniej sladu po nim nie bylo, ale ja pozostalam podejzliwa.
Gdy kilka dni pózniej terror padl na okolice, po piaskiem z sola gruba warstwa posypano nawet chodniki pod tesko (NIGDY tego wczesniej nie widziano), a M i ja zartowalysmy, ze "indianie od 3 lat drewno na opal zbieraja", to nawet nie mrugnelam okiem jak sie okazalo, ze spadl glównie deszcz, rozpuscil cala sól i elegencko pokryl blotkiem okolice.
Zanosilo sie na ten sniego powtórnie i zanosilo i przed dobe co 2 godziny przewidywany poczatek opadów przesuwal sie w czasie i z czasem coraz glebiej w nocy, az w koncu nadejszla wiekopomna chwila i ja sie porzadnie zdenerwowalam.

Bo jakby se padal caly dzien, to by do rana wszystko bylo rozjechane i nic by mnie nie wzruszylo, ale jak zacznie padac i przepada cala noc to ja na ten pociag moge równie dobrze zaczac jechac po pracy, akurat, dojade, zeby mu pomachac.

Dodam wyjasniajaco tym co chca pedzic z komentarzem przesmiewczym, ze jakby to byla Planeta Ojczysta to nawet bym okiem nie mrugnela, bo i opony zimowe i kierowcy ogólnie co roku maja treningi, a i drogowcy czasem potrafia w nocy zareagowac i ruszyc z plugiem, podczas gdy na Wyspie, wszystko na lysawych letnich oponkach, szumnie zwanych calorocznymi pomyka, posypywanie konczy sie zwykle z zapadnieciem zmroku i do rana sie ludzie meczcie sami, a dodatkowo kierowcy ogólnie glupieja nawet jak zacznie samym deszczem pozadnie padac - to juz fenomen miedyznarodowy, a co dopiero bialym gównem.

I tak w nerwach siedzac w koncu sie poddalam, bo zólty alert sie pojawil nawet w samym Londku, po pracy wrócilam do domu i zamiast obiadu to zarezerwowalam nocleg w hotelu przy stacji (NIE w Londku) i wycieczka zrobila mi sie od razu o 30% bardziej kosztowna.
Troche mnie to pocieszylo, bo nabralam cichej nadziei ze na tym sie skoncza problemy.

Cichej niby, ale jednak za glosnej i zla godzina tylko czekala zeby nade mna z furkotem smignac.

Przygotowalam sobie medycyne na dodatkowa nocke i poranek poza domem w pudeleczku, które nastepnie pieczolowicie zostawilam w kuchni na blacie.
Bielizny na zmiane w ogóle nie zapakowalam bo mi sie zdawalo, ze zapakowalam do walizki dodatkowe pary jak to mam w zwyczaju.
Jedyne o czym pamietalam to paszport i waluta na sam wyjazd, a i to glównie dzieki temu, ze wspomnialam o nich rozmawiajac z Faderem.
Ruszylam do hotelu. Podróz miala trwac 2 godziny.
Trwala nieco wiecej bo pierwsze 10 minut w samochodzie, na podjezdzie usilowalam przymusic Nawidakcje zeby mnie pokierowala do hotelu, czego ona uczynic nie potrafila.
W koncu poddalam sie i troche na pale wybralam punkt na losowo wybranym rondku, z mysla ze jakos moze sobie poradze.
Mialam racje.
Przez cala droge czulam sie jakbym grala w filmie sensacyjnym - nie dac sie zlapac na speedingu, ale zarazem nie dac sie zlapac potencjalnej goniacej mnie sniezycy.
Przez 2/3 drogi dodatkowo czulam sie troche jak idiotka która sie skichala ze strachu, na wiesc o 2cm pialego puchu.
W 2/3 zauwazylam, ze na szybie auta osiada mi nieco sniegowego pylku.
Do hotelu dotarlam i jak wyzej wspomnialam trafilam do niego idealnie.
Sniegu nie bylo ani sladu.
Znowu poczulam sie jak debilka.
Z posilku w restauracji zrezygnowalam, bo okazalo sie ze trzeba sie w tym celu ubierac w odziez zimowa, a z napiecia glodna jakas za mocno nie bylam.
Odkrylam w tym samym czasie, ze medykamenty na noc i poranek zostaly w domu w kuchni na blacie, a w jutrzejsza podróz musze przywdziac 'wczorajsze' gacie.
Hotel uraczyl mnie filmem i noca przespana lepiej niz sie obawialam, bo wiedzialam, ze jestem na tyle blisko pociagu ze ostatecznie dojde don na pieszo, ciagnac auto na sznureczku.
W nocy troszke posypalo, ale rano nie bylo po tym sladu wiec znowu zaczelam czuc sie jak debilka, dopóki nie przyszedl sms od kolezanki Sandry pytajacej mnie o 7.30 rano czy dalam rade wyjechac, za nim byl telefon od Przebrzydlucha, czy widze pogode i co ja zrobie, ale uspokoilam go, ze ja juz jestem na miejscu, a on i reszta bandy miala jechac do Londka i jak sie okazalo ich transport nie zawiódl, dalej byla fotka od M, z osniezonym O, a juz ostatnia wisienka na torcie byly wiadomosci z regionu mówiace o ludziech którzy tkwili godzinami na autostradach bo sie slizgali po blocie sniegowym pod górki itp, dzieki czemu poczulam sie duzo mniej zawstydzona swoja panika.
Udalam sie w koncu na parking, gdzie zgodnie z najnowsza swiecka tradycja system mnie nie rozpoznal.
Na stacji zalecono mi sie nie spinac bo to przez deszcz który pada na kamere i znieksztalca obraz i ze na pewno mnie rozpozna jak wróce za 3 dni, a jak nie to oni mnie zalatwia. Uspokojna udalam sie na czekanie.
Czekanie nie mialo byc dlugie, bo dzieki hotelowi, moglam pospac dluzej i wyjechac zaledwie 30 minut przed otwarciem bramki.
Na stacji bylo tak zimno, ze poszlam sie ogacic w podkoszulke z rekawem, co bylo madra decyzja bo konca dnia nie bylo mi nigdzie za cieplo.
Nastepnie stalam dobre 15 minut pod napisem "bramka otwarta" patrzac na to jak owa bramka jest nadal zamknieta.
Az pytalam innych wokolo, czy widza to co ja czy tez mam halucynacje.
W koncu branka zostala otwarta.
Okazalo sie, ze jakies trudnosci jednak byly z racji pogody albo czegos innego, bo jeden pociag do Paryza co mial jechac o 10.30, pojechal dopiero o 12.30, a nastepny zostal calkiem odwolany, zas mój- do Brukseli mial 30 minut opóznienia na wylocie, a blisko godzine na przylocie, ale przynajmniej pojechal.
Tzn zanim pojechal to musial najpierw przyjechac na moja stacje i przyjac pasazerów.
Przyjechac to nawet przyjechal, a nastepnie nie chcial dac nam sie otworzyc (pamietamy guzik na drzwiach?).
W nerwach zaczelam pedzic do sasiedniego wagonu i tuz przed drzwiami zawolano mnie, ze jednak drzwi sie otworza i mam wracac.
No to wrócilam, ale okazalo sie ze te drzwi to byly na drugim koncu wagonu i ja w pelnym uzbrojeniu musialam przejechac moja walizka (mala, ale jednak walizka) po nogach kilku stonogom, co im sie giry nie miescily i musialy (te stonogi) te giry trzymac na przejsciu.
Nie zepsulo mi to nastroju bo juz zobaczylam moja ekipe i poszlam jak przecinak na azymut rzucajac okazjonalne i mocno nieszczere przeprosiny tym stonogom.
Do Brukseli dojechalismy (opóznieni) i zaczelismy szukac ostatniego kompana co przylecial z Berlina, który mial tam na nas czekac, ale okazalo sie ze nie dostal wiadomosci, ze mamy opóznienie i nie poczekal, myslac ze nas przeoczyl.
Do Bruges dojechalismy i ja sie odlaczylam od wycieczki.
Nie, ze sie zgubilam, czy cos, ale mielismy zakwaterowanie w trzech róznych obiektach, a ja nie chcac isc godzine z walizka i zamarznac ani galopowac z dlugonogimi chlopakami i byc zarazem mokra od wierchu i od spodu, wybralam opcje autobusu.
Autobusami jezdzic umiem w ogóle, a w Belgii nawet mam pewne sukcesy w tym temacie.
Slusznie to zrobilam, bo okazalo sie ze odezwala sie we mnie dysgeografia i nijak nie moglam odnalezc mojego hoteliku, chodzac tuz pod nim tak ze 3 razy.
W koncu zrezygnowana uzylam lokalnej mapy, a nie tej w telefonie i oczywiscie okazalo sie ze przeszlam przed jednym z dwóch wejsc do hotelu te 3 razy.
Dostalam klucz do pokoju na pieterku i zobaczylam schody
...
...
i prawie, ze sie odwrócilam na piecie i ucieklam do domu.

Widok z góry jest 100 razy lagodniejszy niz to co mialam przed soba z walizka w garsci.
Fotografie popelnilam dopiero na drugi dzien wychodzac w miare wyspana i wylacznie z góry.
Zdjecia z dolu im nie zrobilam bo jakos nie bylo okazji - rzucalam sie na nie za kazdym razem z robiegu i z zamknietymi oczami, zeby pokonac ten koszmarny zakret zanim mój blednik zorientuje sie co czynie.
Klatka schodowa miala przezornie wykladzine dywanowa na scianach, co totalnie mialo sens, bo osoby z wiekszymi stopami/dluzszymi nogami niewatpliwie musialy sie tymi scianami posilkowac.
Wejscie z walizka okazalo sie gorsze niz pozniejsze zejscie z ta sama walizka, wiec tego.
Hotelik mial kilka minusów - na przyklad wejscie od zaplecza, nienajlepsza akustyka i wentylacja, ale mial tez szereg plusów, w tym urokliwy dzielony tarasik i francuskie okno,

 których strzegly tajemnicze, bojowo wygladajace figurki.


Dalej to juz bylo prawie normalnie - na obiad, na którym mialam sie spóznic dotarlam pierwsza, szturmujac najpierw bar o tej samej nazwie co restauracja - bo z racji ograniczonej przestrzeni wlasciciele zaanektowali dwa osobne lokale oddalone od siebie na tyle, ze ta dualnosc nie rzucala sie w oczy - jeden na drinkbar, a drugi na restauracje.
Jako pierwsza zaliczylam medal obiadowy - sos na gorsie.
I jako jedynej smakowalo mi piwo, które wszystkich pozostalych (5ciu piwnych chlopa) polozylo na lopatki - ot 9.5% mialo.
Mozliwe, ze dlatego wlasnie ich polozylo.
Strasznie usiluje sobie przypomniec jak sie nazywalo bo jak slowo daje jedyne ale jakie mi najnormalniej w swiecie smakowalo, dzieki czemu podpie...erm podzajaczkowalam je przebrzydluchowi (nie rzaden krzywy ryj - uczciwie za nie zaplacilam do puli) i wydudlilam pod ten obiad,
Do hotelu wieczorem odprowadzil mnie jeden z kolegów (ten co ma dlugie nogi i brak wyczucia predkosci), sam wracajacy nieco wczesniej (reszta podzielila sie i czesc zostala w moim ulubionym pubie na meczu rugby, czesc poszla do jakiegos baru pic dalej, a czesc w ogóle nawet na obiad nie przysla bo padli na cyferblaty) i na tym zakonczylo sie moje dobre samopoczucie, bo do galopujacego BSE noca dolaczyla nieplanowana migrena.
Dosc lagodna ale upierdliwa.
Migrena trzymala mnie konsekwentnie od soboty nad ranem do niedzieli wczesnego wieczoru majac w nosie kolejne dawki kodeiny, a ja z kolei sepilam jej tablety migrenowej bo mialam tylko jedna - awaryjna - bo migrena byla nieplanowana.
Jako atrakcje krajoznawcza wystapil jeden transformujacy pomnik orientalnego dostojnika - transformowal mianowicie w NIE-orientalnego dostojnika.

 

Oraz jedna torebka damska, która mnie przyprawila o potezny stupor swoja cena, bo musiala az trzy razy liczyc zera.
Nadal nieco baranieje wiedzac, ze 5letni samochód calkiem sensownej marki mozna by za ten pieniadz kupic.
Fotke torebce zdjelam dopiero po paru godzinach za namowa Bozenki, która przewidujaco dostrzegla w potencjalnym szpiegostwie przemyslowym szanse na komfortowa przyszlosc.

W poniedzialek nad ranem migrena dostala pigule i poniedzialek az do wczesnego popoludnia czulam sie jak skowronek na wiosne, minus trele. Ale o tym bedzie pózniej.

Niestety oprócz migreny porzucil mnie tez mój piterausik - szczesliwie byl juz mocno pustawy bo dzien wczesniej wydalam wiekszosc bilonu. Zostalo mi w nim potencjalnie tylko tyle co na autobus na stacje, przy czym nie na pewno.
Jednym z minusów hotelu byla zona wlasciciela - palila papierosy w jadalni na tylach, a dym pedzil co sil w kopytach na pieterko i do mojego pokoju, a takze byla silnie nieufna - mianowicie niedowierzala, ze zplacilam (a placilam jak krecila mi sie za plecami zaraz na wejsciu do budynku) zapewniajac mnie równoczesnie, ze nie to ze mi nie ufa.
Przypuszczam, ze w ferworze poszukiwan kwitka z terminala platniczego udalo mi sie wykopac piterausik z torby.
Cudem jest to, ze nie wykopalam z tej torby niczego wazniejszego jak bilet, paszport, portfel z waznymi rzeczami itp.
Strate odkrylam na przystanku autobusowym kopiac w torbie za zguba.
Nastepnie dotarlam na dworzec, gdzie po okolo 10 minutach zebrala sie reszta ekipy, mnie sie nie spieszylo bo mój "girl-day-out" w Brukseli zaczynal sie dopiero kolo 13tej, wiec sluchalam srednio zaciekawiona nastepujacej wymiany:
Ktos zapytal "to o której jedziemy?"
Ktos inny odparl, ze "pociag jest kolo 12tej to na wszelki wypadek jedzmy najblizszym, czyli za okolo 10 minut",
Ktos jeszcze inny spojrzal na bilety do Londka i parsknal smiechem.
"Co jest?" zapytalam juz bardziej zainteresowana.
"A tak kolo 12tej. 12.58 konkretnie." odpowiedziano mi przez lzy (smiechu i zalu za nieprzespana godzinka).
I tak zakonczyl sie mój powtórny pobyt w Bruges.

Ciag dalszy nastapi.

8 comments:

  1. No ja bardzo niecierpliwie czekam na ciąg dalszy ;))
    Matylda

    ReplyDelete
    Replies
    1. spokojnie jak na wojnie, ciag dalszy sie pisze, ale w tym tygodniu tylko na tyle starczylo mi przerw od lopaty w Kolchozie ;)

      Delete
  2. Bardzo super te schody, jakby ktoś akurat chciał się zabić. Schodzenie z walizką można zaliczyć do próby generalnej :D

    ReplyDelete
    Replies
    1. Zaskakujaco wiekszym problemem bylo wtargania jej na góre. Zejscie zaliczylam metoda na laseczke - tzn uzywalam walizki jako podpórki i metoda na inwalide dokustykalam na parter duzo sprawniej niz sobie mozna wyobrazc. Aczkolwiek z wieksza walizka mogloby byc trudniej.
      Bralam tez pod uwage spuszczenie walizki celnym kopem na dól solo i stateczny zlazda za nia.

      Delete
  3. Hyhyhy, porechotałam, dziękuję :D Sama wyobraźniana wizja Twojej stoickiej miny przy schodzeniu w ślad za skopaną walizką - bezcenna. :D
    Piterausika ino szkoda.

    ReplyDelete
    Replies
    1. no troche szkoda, chociaz nie bylam z niego taka wsciekle zadowolona, bo mu sie ucho odpruwalo, ale zaskakujaco dlugo sie odpruwalo bo od poczatku wrzesnia sie udpruwalo i jakos nie odprulo.
      Ale mam nowe i tym razem kupilam od razu czteropak, wiec jakby co mam pare sztuk w zapasie. tanie, chinskie i tekstylne ale prezentuja sie godnie.
      Walizke celny kopem spuszczalam z nieprzyjaznych schodów wielokrotnie, tylko najnowszej mi troche szkoda bo ma 4 kólka i boje sie ze by sie polamaly, wiec jej nie. wszystki pozostale moje bagaze taki zjazd maja za soba przynajmnie jeden. Oraz wjazd metoda na Kubusia Puchatka.

      Delete
  4. To teraz sobie wyobraźcie jak po takich schodach wnieść meble albo materiały budowlane??
    Matylda

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ja slyszalam ze te duze okna sa wlasnie dlatego zeby mozna bylo dzwigiem i przez okno takie rzeczy wprowadzac - tak mi ktos lokalny mówil, nawet zaintrygowalo mnie ile taka atrakcja musi kosztowac, jak sie kupi duza lodówke z dostawa do kuchni... ;)

      Delete