Pociagi mnie nie lubia. No nie ma co sie oszukiwac, nie lubia mnie i juz. Nawet ze wzajemnoscia. Chociaz podrozowac - czytaj przemieszczac sie na dlugich dystanasach uwielbiam i nie mam szczegolnych wymagan co do srodka transportu, chociaz preferuje taki ktory sama moge kontrolowac, to z pociagami sie nie lubimy. Potezna dygresje o genezie opisze osobno bo to jest temat rzeka prawie.
Otoz w Paryzu zamieszkala jakis czas temu moj Australiska przyjaciolka, z pochodzenia Rosjanka, urodzona i szkolona na Urkainie, ktora poznalam w Polsce "na" projekcie. Kolejny temat rzeka, albo potezna dygresja...
W skrocie, odkad tamten projekt sie skonczyl widujemy sie rzadko ale z wielka radoscia i ultra intensywnie, niezaleznie czy widzimy sie przez pare godzin, dni czy tygodni.
Dodam tez, ze rozmawiamy w pieknym rusko/angielsko/polskim jezyku i jako cwiczenia jezykowe te spotkania sa do bani ale jako cwiczenia sprawnosci umyslowej i miesni przepony sa bezcenne!!
Ale wracam do tematu. Wybralam sie do Paryza. Pociagiem. Ja. Wszyscy znajomi z niedowierzaniem pytali sie czy mam goraczke, czy aby nie jestem pijana... Sama (to akurat ogolnie nic nadzwyczajnego, ale sama pocigiem?!?). I nie znam francuskiego. Umiem tylko powiedziec je suis mRufa albo nawet je m'appelle mRufa oraz merci i poprosic o chleb (dzieki anegdocie o glodnym Polaku w paryskiej piekarni, ktora opowiedziala mi jakies 30 lat temu Mama), owszem z pieknym akcentem z racji mojej osobistej wady wymowy, ktora z wiekiem sie zlagodzila i nadaje mi podobno nieco amerykanskiego akcentu w moim obecnym zyciu... , choc raz tam nawet bylam w polowie lat 90tych to nie znam Paryza ni w zab, no i z doswiadczenia wiem, ze Francuzi po angielsku umiec umieja, czemu nie, ale najwyrazniej w swiecie sie brzydza...
Po czym okazalo sie ze moj najwiekszy problem nie mial zwiazku z Paryzem ani nawet z jezykiem francuskim (a raczej jego brakiem) tylko z moim wlasny rotargnieniem oraz fartem/klatwa, ale o tym pozniej...
Kupilam sobie via www bilety, sama, chociaz juz jakis czas temu ustalilismy z Andym (kumpel ktorego nie u miem, a moze nie chce sie pozbyc mimo, ze przysparza mi tylez trosk co i rozrywki..., a ostatnio stanowczo wiecej trosk, ale to dygresja nadmierna i nawet nie wiem czy chce eksponowac poziom mojego zidiocenia w tym temacie), ze wszelkie bilety znami je zakupie bedzie mi sprawdzal pod katem terminow i lokalizacji...
Tak owszem byl to blad ale to za chwile, bo jeszcze tam nie pojechalam.
zamiast dygresji
(to moglby byc post-rzeka bo idiotyzmy jakie popelniam sama albo spotykaja mnie za niewinnosc w temacie podrozy i ich planowania moga wypelnic cala serie przewodnikow "Jak znalez sie w niewlasciwym miejscu, o niewlasciwej porze i na dodatek kompletnie bez wysilku" i obejmuje nie tylko wsiadanie do niewlasciwego pociagu, ale nawet do niewlasciwego samolotu - przypuszczam ze sprawdzanie kart pokladowych po raz drugi juz na progu samolotu wprowadzono po moim wtargnieciu do samolotu przez podobno zamkniete drzwi...)
koniec zamiastu.
Takze bilety kupilam mniej wiecej z poltoramiesiecznym wyprzedzeniem... zeby jechac w marcowy czwartek a wracac w najblizszy mu, rownie marcowy wtorek. (A'propos to mowimy zaledwie o ubieglym roku czyli zadne tam zamierzchle dzieje) Przy rezerwacji z zaskoczeniem odkrylam, ze powrotny bilet wychodzi taniej w klasie biznes niz w zwyklej wiec sobie na taki luksus pozwolilam (owszem wydalo mi sie to podejrzane ale nie tak znowu calkiem niemozliwe... a powinno... eh...), myslac ze przyda mi sie wiecej miejsca i wygody bo wracam po poludniu wiec sie zrelaksuje w podrozy przed jej drugim etapem - korkami w drodze ze stacji.
Przytomnie wybralam miejsce przy oknie zeby sobie uprzyjemnic podroz widokami przed i za tunelem, w obie strony oczywiscie.
Stacje tez wybralam taka zeby byla przyjazna dla kierowcow i pozwalal zostawic samochod na tamtejszym parkingu za calkiem rozsadna oplata.
Kilka dni wczesniej wieczorkiem przejechalam sie na stacje, zeby poznac trase i przeszkody na niej (mam mistrzowski magnes do robot drogowych) i rozeznac sie w ukladzie parkingow na miejscu itp, uznalam ze wyjade jednak o godzinke wczesniej niz planowalam zeby miec wiecej czasu na wypadek korkow (trasa wiodla w wiekszosci po nieslawnej obwodnicy Londyn - M25, w czesci poludniowej nazywanej parkingiem, a w czescij polnocnej w owym czasie w 30/40% przechodzacej lifting nawierzchni czyli... tak!! roboty drogowe), no w ogole staralam sie przygotowac na wszelkie ewentualnosci, wiedzac jakie glupoty potrafie sama sobie wyciac... Gydybmz ja wiedziala ze najwieksza juz popelniona... eh, nic to...
Przyszedl oczekiwany czwartek. Az sprawdzilam w kalendarzu czy to aby na pewno czwartek, ale owszem byl. Wyruszylam, spakowana w moja najlepsza choc i najmniejsza walizke (czytaj jedyna ktora jest marki markowej a nie amerykanskim albo i chinskim substytutem), a co niech sobie w tym "paryzewie" nie mysla, ze ja jakis obdartus czy inna abnegatka, z podrecznym plecakiem, prawie tej samej wielkosci, przejeta i zdenerwowana (sprawdzilam czy mam wszystko - paszport, bilet, pieniadze (tych bylo malo ale mialam w planach wymienic lokalna walute na euro na stacji zeby miec na taksowke i pierwsze wydatki w ogolnosci), pelen bak na podroz do i z pociagu, pare butelek z Trucizna (moja "poison of choice" - niezdrowy napoj gazowany ktorym zastepuja nielubiana kawe), bo kto wie czy te Francuzy maja taki wynalazek (mieli), oraz pare awaryjnych zupek i owsianek w torebkach na wypadek jakbym nie miala energii isc od razy na zakupy spozywcze (slusznie). I ruszylam w kierunku stacji kolejowej.
Czesc przejecie i zdenerwowania wynikal z niejasnej sytuacji na miejscu - mialam zatrzymac sie u Viki, ktora miala "bardzo wygodny apartament", choc maly i (jak dodala dzien przed moim przyjazdem) "bardzo duze wygodne lozko" co sprawilo ze zaczelam szukac w najblizszej okolicy hoteli bo o ile w teorii mozna dzielic z kims lozko bez nadmiernej interakci to z mojej praktyki wynikalo ze z 9 przypadkach na 10 moje sasiedztwo konczy te noc w najlepszy mrazie na podlodze a w najgorszym wbity pomiedzy wlasnych rodzicow dwa pokoje dalej...
Zakwitla mi tez mysl o kupieniu n miejscu materaca dymanego i pompki i wiozlam wiec oprocz normalnych ciuchow i utensyliow niezbednych na te 5.5 dnia wlasna poduszke, powloczke oraz maly kocyk (mimo marca pogoda byla piekna i ciepla, a ja jakos nie przewidzialam ze z +19C z dnia n dzien zrobi sie +5C gora +10C.... ale to juz zwalam na karb przejecia i ekscytacji (na szczescie na miejscu okazalo sie ze Vika miala tez materac dymany i ten zutylizowalam).
Wyruszylam o godzine wczesniej niz wymagal tego dystans, rozsadek i czas odprawy, swiadoma tych robot drogowych szalejacych na wiekszosci trasy i slynnych korkow na M25... i dojechalam 2 godziny przed zaplanowanym czasem w stanie glebokiego szoku i pretensji do swiata w ogole a do M25 w szczegolnosci - GDZIE, pytam, GDZIE sa korki jak ich potrzebujemy???
Normalnie przemknelam przez te trase ja jakas blyskawica.Szybciej niz podczas rekonensansu wykonanego poznym wieczorem czyli w czasie prawie pustych drog.
Znalazlam sie na stacji, nie dosc ze przed czasem na moj pociag - przed czasem na poprzedni pociag. Prawde powiedziawszy jakbym z parkingu ruszyla szybszym krokiem to zdazylabym nawet na odprawe pociagu jeszcze poprzedniejszego! Majac w perspektywie spedzenie upojnych 3 godzin (no 2 plus moja wlasna odprawa itp) na stacji gdzie jest jedna kawiarnia, pozbawiona konkurencji, zgodnie z przewidywaniami paskudna, zaryzykowalam i kupilam na niej skona z serem - moje ukochane pozywienie, uzupelnilam zapasy przegryzek na podroz i zasiadlam zabic nieco czasu nad tym skonem...
Juz podnoszac talezyk ze skonem nabralam podejrzen, bo jakis dziwnie ciezki byl... samo przekrojenie go stanowila powazny wysilek, chociaz mialam jeszcze szczatki nadziei ze to wynik tepoty noza, ale proba spozycia zakonczyla sie zanim jeszcze sie dobrze zaczela... w obronie bezposredniej smialo mogl zastapic "ceglówke". Otoz odkrylam najwyrazniej jedyna (jak dotad) kawiarnie serwujaca slynne krasnoludzkie skony bojowe (ref. Terry Pratchett "dwarf battle scones")... po tym odkryciu zrozumialam niechec pomiedzy narodami... jak cos takiego zaserwujemy Francuzowi jako pierwszy poczestunek po jego sniadanku z delikatnym croissantem czy inna bagietka, jak nic bedzie czul do nas niechec... Dziwie sie wrecz ze jeszcze nie jestesmy z nimi w stanie wojny!
Reszte czarownych 2 godzin spedzilam na zmiane czytajac ksiazke i kontemplujac potencjalny konflikt zbrojny jaki moglabym wywolac atatkujac kogos tym skonem albo nawet zmuszajac go do zjedzenia go... galopujaca niestrawnosc ze skutkiem smiertelnym jak nic! Oraz zakochujac sie w glosie z "seciruty announcement".
Pogratulowalam sobie w duchu nie podrozowania pociagiem poprzednim bo jechala nim wycieczka francuskich nastolatkow z wycieczki po Wyspie, odkrylam ze mozna dojechac bezposrednio do EuroDisneylandu (tak przynajmniej wygladalo z napisow na tablicach informacyjnych).
Uwaga - dygresja
Tak wiem on sie teraz nazywa Disneyland Paris ale dla mnie po wiek wiekow pozostanie EuroD albowiem tak sie nazywal jak tam bylam w bodajrze '96, po kumotersku z kolezanka, na wycieczce dla rodzin z dziecmi, jako czlonkinie rodziny pracownika - kumoterstwo polegalo na drobnej znizce w kosztach a rodzina do czlonkowania byla tzw przyszywana. Nikt nas szczesliwie nie pytal ktora z nas to dziecko w tym stadle bo roznil na zaledwie rok a moze i nie caly i na dodatek ubieralysmy sie prawie identycznie, ale to juz bylo niezamierzone.
O matko i corko, teraz ze zgroza zauwazam ile dygresji mi sie pcha na usta a rczej na palce... i jakim cudem ja to wszystko pamietam?? no nic... to wyjasnia czem utak trudno zapamietac mi wszystkie niezbedne hasla, piny, adresy i telefony o rocznicach wszelakich nie wspominajac... pamiec stacjonarna sie zapelnia i nie ma indeksowania ;) (zboczenie zawodowe).
koniec dygresji
W tle caly czas niepokoilo mnie czy bede miala problem z peronem i torem bo glupio by bylo dojechac do Londynu..., martwilam sie tez tunelem bo to jednak chwile trwa, a ja jestem znana z braku cieplych uczuc do tuneli wszelakich..., no i stresowalam sie moja osobista psychoza - czyli samym wsiadaniem do pociagow.
Nadszedl czas, otwarto wejscie do poczekalnie - ozebralam moje tobolki, raptem 2 bo wepchnelam moj torebkowy substytut do plecaka i poszlam. W poczekalni popukalam sie w glowe bo okazalo sie ze calkiem zbednie dokonywalam pospiesznej wymiany srodkow platniczych lokalnych na Unijne, placa prowizje w punkcie wymiany, bo w poczekalni tak jak mozna sie bylo spodziewac byl bankomat wyplacajacy w obu walutach.
No nic.
Przynajmniej mi chytrosci zarzucic nie mozna, dala zarobic sieci punktow wymiany. (czytaj - Ty idiotko, nie moglas poczekac??).
W tej samej pcozekalni poziom stresu mi sie podniosl albowiem byly z niej 4 wyjscia. jdno to byl to ktorym weszla wiec odpadlo jako material do pomylki. drugie wstepnie uznalam za wyjscie wlasciwe - i nie mialam racji, ale wtedy tak myslac uznalam ze mam 50% szans wyjscia na wlasciwy peron.
Okazalo sie juz po jakichs 15/20 minutach ze tuejsza obsluga przewiduje takich pacjentow... erm... podroznych, jak ja i otwiera tylko jedne drzwi na raz. Ulzylo mi niewymownie :)
A za wczesnie...
Na peronie sa jak wiadomo zazwyczaj 2 tory, przynajmniej na wiekszych stacjach... Ale to nie byl problem bo poszlam za wszystkim juz teraz osmielona ze nie wsiade do zlego pociagu. Peron byl opisany - tzn na ziemii w stosownych odleglosciach od siebie byly napisane numery wagonow. Ogarnal mnie podziw do precycyjnego zatrzymywania pociagu bo istotnie wejscie do mojego wagonu pojawilo sie przed moim nosem. Wow!
Bylam jedyna wsiadajaca do tego wagonu.
Stoje i patrze w te drzwi baranim wzrokime bo sie nie otwieraja.
Cholera, co jest?
Moze jakas klamka?
Nie ma.
Kurcze.
patrze na lewo, ludzie juz wsiedli.
patrze na prawo... te... a nie jeden ktos jeszcze nie, patrzy na niego uwaznie.. o! on cos naciska...
Patrze na drzwi. Gowno. Nie wsiada i odjada beze mnie!! pomyslalam w panice i to wreszcie mnie otrzezwilo i spojrzalam na drzwi po calosci.. JEST!! ale wysoko. kuzwa jak ja wleze tak wysoko z ta walizka??
Naciskam.
Uff. otworzyly sie i wypuscily z siebie moja zmore - azurowe schodki.
Nie wejde. (to ta osobista psychoza). nie wiejde... nie wiejde... i wtedy w mojej glowie odezwal sie drugi glos, Co t oznaczy nie wejde?? zaraz Cie wepchne! i zueplnie jak opetana, moja reka wyciagnela sie na oslep, trafiaja na stosowny uchwyt i wciagnela mnie razme z plecakime i walizka.
UFF... jestem.
I tu przerwe bo chyba to opowiesc za dluga na jeden post...
No comments:
Post a Comment