Description

Wspomnienia mniej lub bardziej biezace, bo technologia wyparla potrzebe pisania listow i nawet maili do bliskich i blizszych i tych calkiem oddalonych

Wednesday 2 October 2019

Co sie odwlecze, czyli chyba przyszla faktura za brak przygód w sierpniu

W zasadzie nic dramatycznego, wiec chyba udalo sie opedzic temat drobnymi "kwotami" nerwów i frustracji, ale nie moglam przestac sie zastanawiac czy brak glupot i przypadlosci podczas wizyty gosci z Gdanska nie odbije sie na moim przyszlych wycieczkach.
Szczególnie, ze po tym jak odstawiwszy ich na terminal lotniskowy pomylilam zjazdy i zamiast na autostrade w szerokopojetym kierunku domu udalam sie z powrotem na ten sam terminal.
No i przyjechal gosc ze Stolycy, a raczej z L - moja kolezanka ze szkól podstawowych, z która nawiazalysmy kontakt 3 lata temu i dzieki której poznalam kolezanke, która przez pewien czas mieszkala w "caravanie" i okazalo sie ze chyba obawy byly poniekad sluszne.
Kolezanke odbieralam z Luton i umówilam sie, ze POCZEKA na terminalu na mój sygnal dymny, ze jestem (i gdzie jestem) lub ze zblizam sie do parkingu dlugoterminowego po czym dosiadzie autobusu na tenze parking.
Co prawda nabralam zlych przeczuc po tym jak napisala mi o poranku, ze jakby nie odbierala telefonu mam do niej dzwonic z mojej polskie komórki, na co nawet nie popukalam sie w glowe, bo juz sie rozpedzilam marnowac PLNy, skoro mam mase minut na polaczenia miedzynardowe z wsypowej komórki - no bo niby jak mam sobie te polska komórke na karte zasilic jak zuzyje te PLNy co je obecnie na niej mam??

No ale niektórzy rodacy stacjonujacy na Planecie Ojczystej wykazuje oslepiajaca wrecz krótkowzrocznosc wiec co poradzisz? Widac kolezanka, mimo doskonalego rocznika (mój, Smoczynskiej, czy Asi) równiez w ostatniej dekadzie na owa krótkowzrocznosc zapadla.

Juz poczatek byl niezly, bo wyjechalam z 10 minut pózniej niz planowalam, a po drodze udalo mi sie skrecic na niewlasciwym rondku w drodze na lotnisko, co tylko zwiekszylo opóznienie.
Wg nawidakcji, która nie zna najnowyszch dróg mialam byc 45 minut spózniona, ale stwierdzilam, w swietle ostatniego pobioru z Luton, ze samolot nawet jak sie nie spózni, to wymaga nieco czasu na rozladowanie i dostawe bagazy, a poza tym przecziez sie umówilam z kolezanka, ze POCZEKA na terminalu.
Jakies 35 minut od celu (wg mojej nawidakcji) zadzwonil telefon. Znaczy smochód zadzwonil.
Odebralam i z zaskoczeniem uslyszalam, ze kolezanka sie mnie pyta gdzie na nia czekam bo ona juz w autobusie na parking jedzie.
Nie zdzaylam sie nawet zirytowac bo przeciez miala POCZEKAC, ale nie omieszkalam sarkastycznei jej oznajmic, ze niech sobie robi co chce bo ja mam przed soba pól godziny jazdy, a ona miala poczekac na mój znak dymny ZANIM wsiadzie do autobusu.
Szczesliwie pogoda dopisywala, wiec opcja poczekania na parkingu na przystanku (jednym z wielu) nie wydawala mi sie szczególnie dobijajaca.
W okolice lotniska dotarlam znacznie szybciej niz w pól godziny bo jako rzeklam moja nawidakcja nie zna najnowszej trasy.
Kolezanke pobralam z przystanku, a nastepnie zostalam poinformowana, ze ona to jest raczej sluchawka, wiec zebym sie nie spodziewala rozmownosci.
Na takie dictum bylam gotowa wykopac ja z samochodu, bo jedno czego nie cierpie u pasazerów to pasywnych wymagan - nie dosc ze sie takeigo (taka) wiezie, to jeszcze se taki (taka) zyczy byc zabawiana rozmowa.
Szczesliwie jednak moje obawy byly plonne, bo okazalo sie, ze kolezanka tylko sie krygowala.

Do tego stopnia byly to plonne obawy, ze ostatniego dnia nad obiadem zagrozilam, ze jej te zupe wleje sila do gardla jesli sie nie zamknie i nie zacznie wioslowac.
Ale nie uprzedzajmy faktów.

W pewnym momencie, gdzies w 3/4 drogi - bo z Luton pojechalysmy od razy na Pólnoc, do naszej juz teraz wspólnej znajomej - tak mnie zagadala, ze przegapilam skret na mojej uparcie milczacej nawidakcji - nawidakcja zamilkla jakos w drodze z okolic Lindisfarne do Hornsea  na przelomie marca i kwietnia i milczy do tej pory, aczkolwiek z satelita sie juz laczy, wiec musze tylko pamietac, ze nie moge liczyc na werbalne wskazówki.

Przegapiony zjazdy byl jedynym na dystansie kilku mil wiec musialam jechac do kolejnego zjazdu i nieco zawrócic, ale kosztowalo nas to zaledwie jakies 5 minut, wiec nie bylo dramatu.
Zatrzymalysmy sie na popas, gdzies po drodze - i kolezanka wykazala zainteresowanie narodowa potrawa wyspy, mianowicie "Fish&chips". Nieco niespokojna o losy jej ukladu trawiennego przypomnialam, ze wlasnie wioze ja nad morze, wiec moze rybe z frytkami spozyje w miejscu po temu stosowniejszym, ale jak sie upiera spozywac ja na stacji serwisowej to prosze bardzo. Okazalo sie ze sie nie upierala.

Do celu dotarlysmy godzine pózniej niz wstepne szacunki, czyli calkiem znosnie biorac pod uwage opóznienia, których przy moich szacunkach nie bralam pod uwage.
Po weekendzie mialam wrócic do siebie i z racji sytuacji w Kolchozie nie chcialam tracic czasu, wiec postanowilam wracac bladym switem, aby zdazyc do pracy i w miare mozliwosci uniknac korków.
Niestety jak to zwykle bywa z takimi planami wyszlo mi to srednio - mianowicie panienki postanowily wybrac sie na spacer wieczorny i zostawily mnie w otwartym domu, nie biorac klucza, wiec nie moglam pójsc spac przed ich powrotem, co oznacza ze robudzilam sie dokumentnie jak przyszly i rzucly sie po chalupie jak nie powiem co i po czym, nastepnie gospodyni miala ciezki atak refluksu co objawialo sie wyjatkowo przerazajacym kaszlem, dopóki nie usnela czyli dobrze po 11stej wieczorem, nastepnie nie proszona wykonala mi radosnie pobudke o 30 minut wczesniej niz ja sobie planowala sie obudzic.
Czyli spalam jakies 3.5 godziny i wyjechalam 10 minut pózniej niz planowalam bo musialam byc towarzyska zamaist z zamknietymi oczami i kolderka w zebach stoczyc sie ze schodów prosto za kierownice.

NIGDY WIECEJ wczesnego startu jesli nie jestem we wlasnym domu.

No ale zaskakujaco, do pracy dotarlma PRAWIE nie spózniona.
Kolezanke mialam odebrac z Weston-s-Mare we czwartek po pracy.
Panienki mianowicie jechaly tam bo nasza gospodyni ma tam krewnych i zamierzala spedzic u nich weekend.
Po pracy udalam sie do domu, po nawidakcje, a takze odsapnac i przeczekac korki, co oznaczalo, ze dotre na miejsce blizej wieczora, przejme kolezanke metoda komandosów - w biegu (taki byl plan) - i przyjedziemy do mnie o takiej porze, ze pójde spac jak czlowiek (plan nieco spalil na panewce).
Panienki, od polowy drogi (mojej) pisaly do mnie jak szalone na mediach spolecznosciowych oraz smsy, ze juz prawie sa, juz sa, a mnie nie ma, ze mnie nie ma i gdzie ja jestem i dlaczego do cholery nie odpisuje.
A zdawac by sie moglo ze przynajmnie jedna z nich jest kierowca.
Eh.
Ja oczywiscie o tym wszystkim dowiedzialam sie jak do mnie w koncu jedna z nich zadzwonila z pelnym paniki i pretensji glosem, ze co sie dzieje i reszta jak wyzej.
No to odparlam dosc stoicko, ze jak jade to trudno mi równoczesnie surfowac po mediach spolecznosciowych, czytac i pisac smsy, a takze omijac skutecznie innych usytkowników dróg i ze jednak priorytetem sa dla mnei te dwie ostatnie rzeczy, a nie ich panika.
Oraz ze bede za 30 minut, o czym powinny wiedziec bo napisalam do nich przed wyjazdem, ze wyjezdzam i jakie bedzie mój ETA.
No ale to drobiazgi takie, prawie merkuryczne, wiec niegodne uwagi, szczególnie, ze mimo idioty na drodze powrotnej dotarlysmy do mnie wprawdzie pózniej niz przewidywal plan, ale bez wiekszych trudnosci.
Kolezanka na wstepie mi oznajmila, ze mimo pobytu nad morzem, na Fish&Chips sie nie zalapala, na co mnei zorbilo sie okropnie glupio w sobie bo zebym jej nie zniechecala to by se te narodowa potrawe spozyla, nawet jesli bylaby to jedyna potrawa spozyta w caly weekend, no ale juz trudno. Nie zjadla sobie tego Fish&Chips biedna.

Plan wizyty Kolezanki byl taki, ze wybierzemy sie do: Kamiennego Kregu, charytatywnego supersklepu, Kolezanka pozwiedza O, a jesli czas pozwoli to moze tez wybierzemy sie jeszcze gdzies.
Na to wszystko mialysmy 2 dni - piatek i sobote.
Czego nie przewidzialam to, ze Kolezanka wbrew zapewnieniom, ze wczesnie wstaje (miedzy 8ma a 9ta rano) wcale nie zamierza rzucac sie w wir akcji i na przyklad byc gotowa do wyjscia o 10tej.
To byl pierwszy dzien - piatek.
Otóz w piatek kolezanka obudzila mnie brzdakaniem kuchennym - które okazalo sie byc krojeniem pomidora na talerzu przy pomocy wyjatkowo tepego noza - takiego co sie nim smaruje maslo abo kroi gotowany ziemniak - wiec zagescilam ruchy i bylam gotowa do akcji gdy okazalo sie, ze po sniadaniu kolezanka wskoczyla jeszcze pod koldre na jakas godzinke.

Nie zeby mi to w czyms przeszkadzalo, ale tak jak z tym brakiem rozmownosci, okazalo sie ze to wczesne wstawania to byla troche sciema.

Wyjechalysmy zatem dopiero po 11stej, do Kamiennego Kregu dojechalysmy dobrze po 12stej.
Tlumów nawet nie bylo, ustawilysmy sie do okienka biletowego i tam troche mnie zatkalo bo katem okaz zobaczylam kwote wstepnego.

Otóz, jak zaczelam bywac w Kregu to ceny zaczynaly sie od 6 dukatów wyspowych. czyli tyle co nic. Bywal zatem dosc czesto.
Raz nawet w sniegu.
Pózniej teren wokolo zostal nieco inaczej zagospodarowany i cena poszla w góre, tak mniej wiecej dwukrotnie, ale to nadal bylo ok, bo parking zrobil sie elegancki, centrum informacyjne ciekawe, toalety praawie eleganckie i stnowczo czyste itp.
Taki uklad sil utrzymal sie jeszcze 3 lata temu kiedy przyjechali moi CO z Macia - aka Kuzynka.
Byl to chyba ostatni raz kiedy mialam okazje pójsc do Kregu.
Od tamtej pory owszem, spodziewalam sie podwyzki, ale nie TAKIEJ - jeszcze przy poprzednich gosciach - tych sierpniowych ogladalam cennik i ówczesne wejscie zdawalo mi sie jeszcze jakos do przelkniecia.
Otóz wejscie doroslego osobnika plasuje sie obecnie na wysokosci 23 dukatów.
Troche mi opadla szczeka, ale Kolezanka wygladala na niewzruszona, wiec opanowalam bezdech i wymienilam trzymany w garsci banknot na karte platnicza i bylam gotowa poswiecic sie dla dobra ogólu.
Dobrze jednak ze nie udalo mi sie opanowac okrzyku niedowierzania, bo okazalo sie ze kolezanka nie zwrócila uwagi na cene.
I tu musze oddac jej sprawiedliwosc - nieco przybladla, ale meznie gotowa byla isc dalej.
Ale nie mialam serca jej przyduszac bo i sama mnie przytkalo, wiec wyluszczylam, ze jesli nie czuje sie zdeterminowana to ja nie bede nalegac bo uwazam, ze przegieli pale - 15 to bym jeszcze zaplacilam, ale powyzej 20 za cos co sie nie robi piekniejsze, a przeciwnie - infrastrutkura sie starzeje to jest stanowczo przegiecie.
Zrobilysmy wiec tylko zakupy w sklepie z pamiatkami i nadal mocno rozczarowane porazka, udalysmy sie w kierunku planu B czyli Avebury, gdzie krag kamienny jest wiekszy i niewykluczone, ze starszy i na dodatek mozna podejsc do kamieni za darmo (no ok, za cene parkingu) i tak blisko ze nawet mozna je polizac.
Po drodze, sama juz glodna snulam przed Kolezanka ambitne plany, ze udamy sie w pierwszej kolejnosci do pubu bo maja tam dobre jedzenie i conajmniej dwa rodzaje zup (bo Kolezanka o zupie gledzila od poprzedneigo wieczoru) i tak tam fajnie i w ogóle.
Dojechalysmy pewnie tuz przed 14ta, ale do pubu dojscie zajelo nam tyle (sesje foto) ze dotarlysmy do baru celem zamówienie zarcia 14.14 i najnormalniej w swiecie odeslano mnie z kwitkiem.
Chociaz osoby tuz przede mna jeszcze zdolaly zlozyc zamówinie zywnosciowe.
Foch.
Czyli rozczarowanie numer Dwa i to tego samego popoludnia.

W zasadzie moglo by byc gorzej. Moglabym na przyklad pomyslec, ze dzis jest piatek.
Ukradzione z internetów.
Oglaszam zatem powszechnie ze na pub Czerwony Lew w Avesbury jestem obrazona smiertelnie i bardzo mozliwe, ze moja noga wiecej w nim nie postanie.

Jako grand finale wystapil srednio jadalny acz BARDZO goracy "pieróg" z ziemniakami skromni okraszonymi jakas padlina (chyba steak and ale pasty), ale dalej to juz bylo milo, bo sobie poczytalam ksiazke na powietrzu przy calkie mprzyjemnej pogodzie i prawie nie zmarzlam, podczas gdy Kolezanka obleciala dokola "mniejszy" krag kamienny.

8 comments:

  1. Ja to mam wrażenie, że wy z gością (rodzaj żeński od gościa) to się porozumiewacie w innych narzeczach trochę. Bo skąd inąd takie nieporozumienia, jak na przykład to z otworem gębowym kłapiącym?
    No nie wiem.
    Osobiście uważam, że cena z sierpnia za kamerdolce już była zanadto tego, a Avebury wygrywa konkurs ze wszystkim, co zawiera.
    Poza tym faktura w tytule bardzo mię urzekła :D

    ReplyDelete
    Replies
    1. Najwyrazniej goscia mimo naszych dawnych bliskich dosc koneksj emigrowala w przeciwnym kierunku komunikacyjnym ;).
      Show will go on.
      Avebury owszem, minus Red Lion który nadal tkwi u mnie na czarnej liscie.

      Delete
    2. Red Lion to chyba nie zejdzie z tej listy za taki numer.

      Delete
    3. no niezby szybko to pewne - przypomnialam sobie jeszcze, ze jak tam pierwszy raz bylam (przy okazji owieczek z rozpedziocha, a takze mango alonzo) to dla Smoczynskiej zabraklo kurczaka, wiec tego... ;)

      Delete
    4. Nie no, to już im się nazbierało.

      Delete
  2. Solidnie napisane. Pozdrawiam i liczę na więcej ciekawych artykułów.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Dzieki wielkie :) jak tylko wroci mi wena lub okolicznosci przyrody pozwola bede kontynuowac ;)

      Delete
  3. Jestem pod wielkim wrażeniem. Świetny artykuł.

    ReplyDelete