Description

Wspomnienia mniej lub bardziej biezace, bo technologia wyparla potrzebe pisania listow i nawet maili do bliskich i blizszych i tych calkiem oddalonych

Thursday 24 October 2019

Ja sie stad nie ruszam, czyli mRufa nie jest juz kuloodporna?

Przyjechala kuzynka na wystepy goscinne - to tak tytulem wstepu.

Ja tam bardzo lubie jak kuzynka (zwana czasem Macia mojego CO) przyjezdza, bo ma duza tolerancje na zycie pasazerskie i tylko musi sie minimum raz na dwa dni dobrze "wybiegac".
Nie zeby wskakiwala w spandexa i ruszala w maratona tylko, ze lubi sobie pochodzic.

Tym razem, dla odmiany i z racji pózniejszej pory roku niz w roku ubieglym zaproponowalam lokalizacje bardziej centralno-poludniowe na nasza kolejna wyprawe.
Oczywiscie jak co roku zarzekalam, sie ze ona ma wymyslic tym razem gdzie, ale znowu wyszlo, ze wybralam w zasadzie ja.
Ale Kuzynka zaaprobowala, zeby nie bylo.
Wybralaysmy zatem Wysepke.
Tzn jedna z wielu okolicznych Wyspie - Isle of Wight.
Tym bardziej, ze tuz przed podjeciem przez nas decyzji kolega z Akwarium opowiadala jak to sie wybrali na dzien na te wyspe i jako to fajnie bylo.
Wysepke odbadalam wirtualnie i wygladala zaprawde sympatycznie wiec tylko musialam zdecydowac sie na kwatere godna naszych bogatych osobowosci.
I tu nie ma to-tamto.

Lokalizacje i Kwatere wybralam ja.

Sama.

Nie moge nikogo obwiniac.

Wybieralam przy pomocy pewnej strony (nie air B&B), której nie bede kryptoreklamowac, ale prywatnie polecam, a wybieralam pod katem kilku kryteriów - np 2 duze sypialnie (z duzymi lozami, a nie jakis tam dwie jedynki w pokoju) i koniecznie osobne lazienki - no co troche luksusu sie nalezy na urlopie, parking tez koniecznie zapewniony w ramach i nie na ulicy (co skreslilo dwa piekne apartamenta nad samym brzegiem morza w innej miejscowosci - konkretnie to przez droge do plazy), no i wnetrze mialo tez byc wizualnie przyjemne.
Lokalizacja geograficzna byla mi dosc obojetna tylko nie chcialam nas w jakies bezludzie rzucic, bo znam Kuzynke i wiem ze lubie sobie pospacerowac, a ja lubie byc blisko morza.

Wszyscy juz chyba wiedza, ze ja lubie pobyc sama co jakis czas, ona zas lubi sobie pospacerowac, a kompromis w postaci noszenia przez nia telefonu na te marsze jesienne (i wiosenne) osiagnelysmy juz rok temu, wiec jestesmy pod tym wzgledem kompatybilne.
W koncu z kilku kandydatów wybralam jeden domek.
Nazywal sie Sloneczna Pulapka.
Z zewnatrz moze dupy nie urywal (fotka ponizej), ale wnetrze prezentowalo sie bogato, czysto, nowoczesnie gdzie trzeba i przytulnie gdzie mozna.

fotka reklamowa, bo takiej pogody tosmy jednak przed domkiem za duzo nie mialy.
Miejscowosc w poblizu nazywa sie Ventnor.
I od razu mówie - domek calkowicie spelnial oczekiwania.
No moze mial ze dwa mankamenty, ale to za chwile, bo jeszcze don nie dojechalysmy.
Podróz zasadniczo trwala 3 godziny, tyle ze dodatkowa, 4ta trzeba bylo odsiedziec na terminalu promowym.
Do Terminala dotarlysmy w przepisowa godzinke, przy milczacym wsparciu nawidakcji.
Na miejscu padalo co pokrywalo sie z prognoza pogodyu na caly nasz pobyt na Wysepce - otóz mialo dupic zabami przez 5 dni.
Co prawda jak sprawdzilam prognoze w poniedzialek to mówilo, ze owszem dzis leje jak z cebra, ale jutro czyli we wtorek moze byc calkiem bezdeszczowo.
Ja troche nieufna jestem, wiec zalecilam juz zawczasu Kuzynce zabrac odziez przeciwdeszczowa, sama robiac to samo.
Na Terminalu powiatala nas ulewa, która przeczekalysmy, a nastepnie slalomem miedyz innymi samochodami, a takze kroplami wody udalysmy sie do poczekalni. Im blizej budynku poczekalni tym bardziej dochodzil do mnie halas przypominajacy salon gier dla dzieci, tlumny basen i korytarz szkolny podczas duzej przerwy.
Zaniepokojne ostroznie wlazlysmy i okazalo sie istotnie jest to korytarz pelen dzieci w wieki powiedzmy 10 lat. Dzieci byly ciasno upchniete na podlodze, robiac rózne rzeczy od gry w karty do gry na telefonach i przy okazji drac mordy ile sil w plucach. Korytarz zakrecal, nadal ciasno upchnay dziecmi.
Ja ogólnie lubie dzieci i nawet nie musza byc w warzywach, ale mam limitowana tolerancje na halas, szczgólnie taki nieokielznany i nijak niezorganizowany, wiec nawet siku mi sie odechcialo.
Kuzynka twardsza, bo wlasna dwójke odchowala i nawet na wycieczki szkolne z niektórymi jezdzila, wiec z wychodka skorzystala, a ja przeczekalam to z zacisnietymi zebami i paznokciami wbitymi w dlone tak, ze prawie na przelot przeszly.
I wrócilysmy do samochodu, nie baczac na wzmagajacy sie deszcz bosmy zgodnie uznaly, ze tam jednak bedziemy mialy wiekszy komfort.
Przy wjezdzie na prom przezylam chwile niepokoju, bo samochód przede mna usilowal sie cofnac, co bym jeszcze zniosla z zgodnoscia, ale zobaczylam ze on sie usiluje cofnac bo inny przed nim cofa sie wrecz przesadnie, a ze z dolu i pod katem to nie bardzo wiedzialam co sie dzieje, a samochód za mna postanowil nie zwazac na cofania i przytulil mi sie do tylka.
Szczesliwie ten przede mna spanikowal zbednie, ten przed nim ustawial sie jakostam i zaluje ze nie zwrócilam na to wiekszej uwagi, bo za chwile ja wjechalam na poklad i kazano mi wjechac w aneks.
Aneks polegal na tym, ze przede mna byl koniec promu i wcale nie wyjazd tylko po prostu koniec.
Bardzo dlugo i tepo wpatrywalam sie w barierke przede samochodem, usilajac wypatrzec na niej jakies zawiaski, ale nie ukazaly sie wiec musialam sie pogodzic, ze bede sie musiala jakos z tego miejsca wycofac po drugiej stronie Kanalu.
Zrezygnowana udalam sie do srodka promu i tam znowu uslyszalam halas przypominajacy salon gier dla dzieci, tlumny basen i korytarz szkolny podczas duzej przerwy. Kuzynka slusznie zauwazyla, ze pewnie to te dzieci co wczesniej okupowaly poczekalnie, ale ja jeszcze mialam cicha nadzieje, ze rozleza sie po pokladach i jednak bedzie ciszej, ale bylam w bledzie.
Przeprawa trwala chyba niecala godzinke i ustawilysmy sie do wyjscia na poklad z samochodami.
Tam, po drodze do samochodu wzielysmy porzadny prysznic - deszcze padal coraz intensywniej, a do tego zrobil sie horyzontalny w kierunku do wody i zarazem w nasze twarze.
Tak przybita i nadal nie wysikana, bo jak sie mi z powrotem zachcialo to wychodki byly zakolejkowane, mokra na ryju wsiadlam do samochodu i zaczelam znowu zlowrogo kontemplowac te cholerna bariere przede mna.
W koncu osiagnelam mase krytyczna i przestalam sie przejmowac. Skoro kazali wjechac to widac wyjechac tez sie da.
A ze to poklad promu który sie nieco buja i jest caly mokry to juz drobiazg.
I tak wlasnie zdobylam nowa sprawnosc pt wyjezdzanie z promu tylem.
To znaczy tylko troche tylem bo jednak na lad to juz jednak przodem, albowiem wasko, stromo i z zakretami to tylem byloby malo fajnie i uwazam ze tkwilabym na pierwszym zakrecie do dzis.
Instrukcje do Nawidakcji wbilam juz na pokladzie wiec w teori powinnam byla trafic do celu i z taka mysla nawet nie usilowalam sobie przypomniec instrukcji, co bylo bardzo glupie, ale o tym za moment.
Otóz wlascicielka naszej kwatery napisala mi zeby unikac glównej drogi i jechac przez Wroxal bo glówna jest czesciowo zamknieta.
Nawidakcja troche stawiala opór wiec w koncu poddalam sie i pozwolilam jej robic co chce, wiedzac ze i tak stanie na moim.
Jako cel wybralam cos zblizonego do adresu kwatery, bo oczywiscie dokladnego adresu nawidakcja nie znala.
I smy ruszyly.
Zablokowana droga znalazlam od reki bo faktycznie tam usilowalam mnie w milczeniu prowadzic nawidakcja.
Objazd byl oznakowany wiec poczatkowo jedynym wyzwaniem byl deszcz.
Droga miala zajac okolo 40 minut wiec uwazalam, ze dojedziemy, rozladujemy samochód i skoczymy na jakis spozywczak zeby zrobic zapasy zywnosciwow-pitne na caly pobyt.
(Zeby nie bylo to pól butelki ginu, oraz prawie litr toniku i 2/3 cytryny mialysmy zadolowane, wiec kryzysu by nie bylo, ale wiadomo bylo, ze chcemy raczej pokosztowac miejscowych specjalów, wiec tego.)
Jakis 10 minut od celu droga zaczela sie komplikowac.
Po pierwsza zrobila sie jakas okropnie skosna, dalej coraz bardziej kreta a juz calkiem dalej to w cholere waska, acz w teorii wciaz dwukierunkowa.
Do tego ten deszcz mocno skosny i chwilami poprzeczny, pelen pecherz i jakos tak szaro na zewnatrz.
Wjazd do miasteczka tylko pogorszyl sprawe bo do powyzszego doszlo pare pietrowych autobusów z przeciwka, piesi oraz swiatla pod górke itp.
Zaczelam z niecierpliwoscia wygladac wyjazdu z miasteczka.
Niestety nie doczekalam sie bo nagle nawidakcja kazala odbic w prawo a zdrowy rozsadek twierdzil, ze tam sie samochód nie zmiesci.
Niepewna czy dobrze robie zaczelam przygotowania do tego skretu gdy z nienacka wyskoczyl stamtad póldostawczy samochód.
To mnie troche uspokoilo mimo zaskoczenia, bo to oznaczalo ze jednak sie tam zmiescimy bo moje auto jest mniejsze niz póldostawczak.
W dodatku katem oka zobaczylam ze ulica nazywa sie zgodnie z naszym adresem - Madeira Road.
Kuzynka po kilkudziesieciu metrach wyznala, ze istotnie droga jak na Maderze - ja nie nie bylam ale wlasnie wtedy postanowilam, ze NIE CHCE tam byc.
A to byl dopiero poczatek trudnosci, bo droga prowadzila pod tak dzikim katem w dól, ze kazdy zakret wital mnie nowym wyrzutem adrenaliny, bo "co ja zrobie jak ktos z przeciwka nadjedzie??".
Po kilku takich zwrotach, wzlotach i zjazdach bylam spocona, prawie niebieska od wstrzymywania oddechu, z poteznym wytrzeszczem, bo mrugac tez sie balam, a nachylenie zjazdów wykluczalo uzywanie jakiegokolwiek biegu w samochodzi i ograniczalo sie do panicznego wbijania hamulca w podloge.
Gorszy samochód zakonczyly by jako samochód Flinstonów.
Slowo daje, a ja doprawdy nader rzadko przesadzam.
Bo oprócz tego wciaz padalo, co i rusz cos jechalo albo szlo z przeciwka, mnie chcialo sie sikac i zaczynalam byc równoczesnie niedotleniona i odwodniona.
I tak jechalam i jechalam, minelam "cel" z nawidakcji", nie namierzylam obiektu wlasciwego i nagle skonczyla mi sie Madeira Road.
Powyzsze zrzuty nie oddaja natury tych baranich kiszek bo nie widac na nich jej waskosci, ani upadków i wzlotów drogi, a zapewnia odbiorcom, ze droga ta nie mialam wiecej jak 2 metry plaskiego kawalka, no góra 3 - Kuzynka swiadkiem!! ;)
Pierwsze podejscie trasy prowadzilo z lewej w prawa.
Co wcale nie poprawilo mojej sytuacji, ani charakteru dróg.
Pojechalam z rozpedu dalej, gdzie tez zawrócilam bo droga byla zablokowana, pojechalama w jakims innym kierunku, losowo wybranym, a w koncu podjezdzajac pod kolejna górke stracilam serce do calej imprezy, zablokowalam cudza brame i odmówilam uslug.
Kuzynka znosila to wszystko bardzo stoicko.
Wyciagnelam telefon i zaczelam ogladac mapke podeslana nam przez wlascicielke, co upewnilo mnie, ze musze znalezc sie znowu na tej cholernej baraniej kiszce, zwanej przez lokalnych górnolotnie "droga".
Cos z naprzeciwka przejechalo i dalo mi motywacje zeby szybko gdzie zawrócic i pojechac za nimi - w kupie razniej, a i przepuszczac nie trzeba jaks sie jedzie w tlumie.
Niestety, moja lokalizacja nie dawala szansy na nawrotke wiec musialam pojechac dalej pod górke.
Co tez uczynilam i na samym wstepie trafilam na Astona Martina w kolorze niebieskim jadacego z góry.
Co gorsza zajmowal wieksza polowe drogi i nie zamierzal z mojej czesci sie usunac - czyli usilowal mnie zepchnac na kraweznik.
Ale nie ze mna te numery. Juz sie raz na mnie kraweznik rzucil i wiecej sie nie dam tak zalatwic, wiec z wielkim krzykiem (mozliwe, ze wewnetrznym) "gdzie sie pchasz baranie" postanowilam, ze bedzie mu szkoda porysowac sie o moja Czerwona Blyskawice i mialam racje, ale za chwile zrozumialam, czemu wolal ryzykowac pocalunek "Zabójcy Lisuff" - otóz jak juz zawrócilam i wyparlam gdzie, bo kompletnie tego nie pamietam to odkrylam, ze murek po drugiej stronie tej drogi wyglada wyjatkowo jadowicie i sama usilowalam sie od niego odsuwac mozliwie daleko.
Wjechalam ponownie w Madeira Road, tym razem w lewo, podjazd wygladal równie niedostepnie jak zjazd z drugiej strony, ale po pokonaniu dwóch wyjatkowo podlych zakretów smierci, z czego jeden polegal glównie na ominieciu nadgryzionego zebem czasu Bulika w kolorze mechanicznej Pomaranczy, minelam punkt, który wydawal sie byc na mapie naszym wjazdem, ale byl opisany jako zupelnie inny wjazd, wiec na widok tego oto zachecajacego widoku - parkingu na okolo 9 samochodów, szczesliwie pustego podjelam decyzje - dosc, musze sie zatrzymac chocby dla nabrania oddechu.
Wjechalam na niego w desperacji i jakims cudem oraz z talentem zajelam caly  i ze slowami - "**uj poddaje sie dzwonie do wlascicielki" zaczelam kopac za telefonem.

Parking na 9? pojazdów który jakims cudem zajelam caly moim skad innad niezbyt poteznym pojazdem.

Zanim dokopalam sie do jej numeru telefonu trafilam na fakture z adresem i ....
instrukcja dojazdu, która kiedys tam z raz przeczytalam.
Zamierzalam wlasnie zamknac dokument i szukac dalej gdy mój wzrok padl na slowa "Hotel Ventnor Tower" który wlasnie przed ulamkiem jednostki czasowej przeczytalam gdzies przed lub nad soba, albo moze uslyszalam z ust Kuzynki i zamierzalam uzyc wyjasniajac wlascicielce gdzie jestesmy i zeby nam pomogla.
Zbaranialam na poczekniu, dzieki czemu przeczytalam slowa wokolo tej nazwy - mianowicie, ze ma on byc po prawej (ten hotel) i TUZ za nim nalezy skrecic w prawo.
Kuzynka juz byla gotow wyskakiwac z auta zeby zerknac, ale mnie stanela przed oczami seria strasznych wizji o tym jak to ktos na nia najedzie, bo tam zaraz slepy zakret, albo ze usilujac ja wpuscic do samochodu z powrotem i trafia na auto jadace z którejs strony i w desperacji wrzasnelam "Siedz! nigdzie nie wysiadaj" i wyjechalam z tego parkingu dla Smartków i motorów, bo jakim cudem tam sie inne samochody mogly upchnac w takiej ilosci bylo nie do pomyslenia, a nastepnie natychmiast odbilam w prawo, SWIECIE przekonana ze laduje sie komus na posesje, bo z obu stron tak ten wiazd wygladal.

Bylam wrecz bliska zamkniecia "ócz" mych wytrzeszczonych, ale sie powstrzymalam i okazalo sie, ze wjazd byl trojaki - po prawo posesja, po lewo jakis maly kompleksik domków, a prosto niby nic, a niby droga, ale glównie to krzaki i tabliczka z nazwa naszego kompleksu.

Centralnie na tym drzewie pomiedzy prawym, a lewymwjazdem widac taka jakby tabliczke bialawa i to wlasnie oznaczenie naszego wjazdu, tylko, ze nie widac jej ani jak sie mija ja z prawej, a nie z lewej z racji kata i waskosci wjazdu. po prawo zrzutu wida ten parking na którym wpadlam w desperacje.
Dalej wygladalo to tak.
Ponizsza i powyzsza fotka robione byly przedostatniego dnia, bo jak przyjechalysmy to lalo duzo solidniej.
A za zakretem (w lewo-prawo) o tak.
Zdjecia z samochodu rzadko oddaja groze widoku przed maska, szczególnie gdy groza polega na stromym zboczu. Powinnam byla namówic Kuzynke na pykniecie fotki z podjazdu, ale juz po ptokach.

A juz calkiem na koncu to juz byl parking i tylko pojawila sie watpliwosc czy nasz domek jest na dole czy na górze, bo kompleks mial domki na dwóch poziomach, a ten trzeci najwyzej to juz byl cudzy i sie juz znajduje na wysokosci tej drogi po której sie tak rozpaczliwie platalam.

Nasz domek byl w najdolniejszym rzedzie ten najbardziej lewy w tym podzbiorze po prawej
Kuzynka wielkodusznie ruszyla na przeszpiegi, bo ja z ulgi kompletnie stracilam sile w konczynach i nawet drzwi przez chwile nie moglam otworzy, poza tym musialam sie pilnie napic i sie przy tym nie zesikac.
Okazalo sie, ze nasz domek jednak na dole, co bylo dla mnie ulga bezdenna, choc nie wiem czemu.
Do domku sie doczlapalam na oparach, siku mi sie znowu zdazylo odechciec, z tej ulgi chyba, a moze z obaw czy w srodku domek nie okaze sie równie wielkim wyzwaniem jak droga do niego.
Wnetrze okazalo sie zgodnie z reklama z prospetu wiec ulga sie poglebila.

Kuzynka zaoferowala sie wrócic dla samochodu beze mnie po ten Gin i Tonik, a ja pozegnalam ja slowami
- Ja stad sie nie ruszam do piatku 10tej rano, a Ty sobie rób co chcesz.
Zaledwie po 4 godzinach podrózy z czego tylko 2 godzinach z kierownica.
Poprzednio taki kryzys przezylam jak wracalam z O do domku pod Edynburgiem po 13 godzinach podrózy (z zego okolo 11-12 jazdy wlasciwej) gdzie czekali na mnie Smoki.

To co, chyba juz nie jestem kuloodporna, co?

PS.
Oczywiscie nastepnego dnia sie ruszylam bo juz nie padalo no i pojawila sie ciekawosc czy cala ta Wysepka jest taka pomarszczona na brzegach czy ma tez kawalki brzegu BEZ klifa.

Ciag dalszy nastapi.

6 comments:

  1. Na całe szczęście, że mnie nie było z Wami, bo byś zobaczyła, co to znaczy "wysiadać w podskokach". Mam jednych ludzi do odwiedzania, co to mają drogę do domu pionowo w górę (lub w dół, zależy jaki etap wizyty ;) ) - pewnie opowiadałam. W każdym razie albo parkuję na dole, albo prowadzi ktoś inny, a ja wysiadam i idę na piechtę :P

    ReplyDelete
    Replies
    1. E tam, nie znasz jeszcze mojej sily perswazji w temacie utrzymania pasazerów w srodku pojazdu ;) no i dystans byl taki troche sporawy zeby pomykac pieszo, awet bo Bozenkowych maratonach :)
      Aczkolwiek przynaje sie, ze jak jechalam ta sama droga po raz wtóry - z koniecznosci bo nadjezdzalysmy z takiej strony ze sie inaczej nie dalo, bez deszczu, to tez ni odczuwalam nadmiernej rozkoszy.
      No chyba ze taka iz tam NIE mieszkam na stale, bo bym mnie szlag trafil pierwszej jesieni ;)
      Ale uprzedzajac fakty dodam ze nie cala Wysepka jest tak pognieciona na brzegach wiec spokojnie - mozemy tam jechac ;)

      Delete
    2. Pognieciona na brzegach :D
      Jedna moja kuleżanka mieszka w takiej lokalizacji, że same pogniecione kawałki są oraz oblodzone często i gęsto. A do innej kuleżanki na kawę może pojechać tylko, gdy ma łańcuchy na kołach. Bierny opór to jest to, co mi od razu przychodzi na myśl :D

      Delete
    3. a nie no z ta kulezanka co lancuchy to sie chyba nawet pogniecione Ventnor nie równa bo tam chyba sniegu nie bywa - palemki rosna pod golem niebem, ale jkby tak go rzetalnie osniezyc to kto wie... moze by mu klify z reki jadly ;)

      Delete
  2. mokro i stromo, ale Was zanioslo! ;)))

    ReplyDelete
    Replies
    1. Oooo MArgo Esko ,wrócilas! jakze sie raduje :)
      Oj bylo i mokro i stromo i jeszcze zakreciscie, ze wlosy deba stawaly, czyli jak mój nauczyciel hiszpanskiego ujal "curvas peligrosas" co sobie przetlumaczylam w glowie polowicznie i prawie posiusialam ze smiechu ;)
      Ale pieknie niesamowicie, tylko ja takie rzeczy, szczególnie jak pada i wieje, wole ogladac NIE zza kierownicy bo nie daje rady skoordynowac jazdy na adrenalinie z docenianiem widoków ;)
      Ale wysepku polecam serdecznie :)

      Delete