zrodlo obrazka |
Otoz powoli powracam na lono OMC komunikatywnych, jeszcze nie do konca, ale chyba to swiatelko z przodu to jednak nie jest Pendolino, ani Maglev...
W poniedzialek nastapila u mnie kumulacja szczescia - fizjologia, tortury typu rozmowa z prezentacja oraz przelom w systemowych zmaganiach (aktualizacja - tylko czesciowy).
Od konca: systemowa przeloma - jest sobie taka aplikacja, ktora sluzy do pobierania i wysylania kasy.
Nie osobiscie tylko Kolchozowo.
Znaczy Kolchoz uzywa takiej aplikacj zeby jednorazowo popelniac na przyklad wyplaty wynagrodzen, a takze zlecac bankowi pobieranie kasy od naszych darczyncow z poleceniami zaplaty...
Tak, ze mozna by osmielic sie o opinie, ze taka dosc istotna taka jest ta aplikacja, tak w szerokopojetym znaczeniu...
I ja sie wcale ta aplikacja nie zajmuje, tzn tak zawsze myslalam... az do konca marca, kiedy to podczas mojej nieobecnosci w Kolchozie (pracy zdalnej/pseudo urlopu na Planecie Ojczystej), Maxim (nie ten z Gdyni tylko ten z Lochow, co juz o nim raz bylo, zwany tez Ropuchem lub w przyplywie dobrego humoru Zaba, ze wzgledu na te dzwieki ktore z siebie wydaje bez-paszczowo), wymozdzyl, ze on tez juz nie chce sie ta aplikacja zajmowac i przylozyl te przyjemnosc mnie.
Taka siurpryze mi postanowil zrobic.
Moj kiero jest czlowiekiem milym i pokornego serca i nikomu nie chce przysrac, ale komus musi, a wie, ze ja mu glowy ani innych cennych czesci ciala nie urwe, bo wiem ze jak go popsuje to nowy lepszy NIE bedzie, a jego szefowa, czyli Szefowa mojego szefa jest nazywana przez mnie od roku roboczo The Horror, z racji charakteru, pomyslow i niemotowatego wygladu w komplecie. Tak, ze The Horror ochoczo na to przystala, bo wiadomo, na Maximie jezdzic sie nie da, bo on taki troche specjalny (mniej niz mu wygodniej prawde mowiac, ale to nie jest poprawna politycznie opinia, wiec wyglaszam ja polgebkiem i tylko wsrod osob o otwartych umyslach), a na mnie chociaz sie tez nie da, to mozna przynajmniej troche poprobowac, bo ja zrzucam dopiero po po kilku minutach zabawy...
Oczywiscie po powrocie najpierw z godnoscia wyparlam rzeczywistosc, a jak sie okazalo, ze to nie wystarcza, z uraza oznajmilam, ze ja sie na tym nieznam i skoro juz muszem to ja sobie zycze zostac poinstruowana na czym to polega, bo o ile rzeczy niemozliwe zalatwiam od reki, to na cud trzeba poczekac i w myslach Ropucha czytac NIE bede.
Bo NIE.
Fanaberja taka.
Oczywiscie nic takiego nie nastapilo (instruowanie znaczy), bo Ropuch od razu zaczal udawac, ze ma autyzm, dyspraksje i pare innych specjalnosci zakladu (za wyjatkiem zespolu Touretta, bo ten zwykle udaje, ze mam ja...). Ja zaprezentowawalam umiarkowanego Focha, bo moj niedobry charakter w koncu mnie zlamal, bo jak cos trzeba to trzeba i tyle.
Nie umiem, nie znam sie, ale prosze bardzo, chcecie katastrofy, dostarcze z przyjemnoscia. I kupa halasu.
Rzecz w tym, ze organizacja, ktora obsluguje tego typu tranzakcje, zmienia standard zabezpieczen i musim sie do tego dostosowac...wymagane dostosowanie obejmuje upgrade na WinGroze7 oraz Przegladarke Szatana czy IE w wersji 11 lub wyzej.
Oczywiscie Kolchoz jako charytatywna instutycja nie przewyzsza swoim standardem oprogramowania przecietnego przedstawiciela krajow slabo rozwinietych, ktore wspiera programowo, wiec my te WinGroze7 dopiero od roku probujemy wdrozyc.
Malo tego, bo przy okazji Lochy wpadly na pomysl rownoczesnego migrowania domeny oraz wingrozy.
Ciekawa sprawa bo prawie 10 lat temu jak tu zjechalam to podobna kumulacja po nas szalala - tylko chyba nowa (obecnie stara) domena byla wdrazana wespol z "apgrejdem" platformy pocztowej i chyba antywirusem. Tez bylo fajnie.
Podejrzewam, ze kazdy kto ma zawodowo doczynienia z IT prycha lub parska wlasnie ze smiechu... Prosze dawkowac emocje, bo to nie koniec atrakcji... migracje serverow i juzerów robimy na raz... Czy juz sie tarzamy?
Nie?
To prosze dalej: on the "case-by-base" bases czyli po jednym na raz i tzw podejscie like-for-like czyli kazda maszynka jest wymieniania na identyczna lub nieco lepsza...
No jak teraz sie conajmniej nie turlamy ze smiechu, to musimy zaczac udzielac lekcji pokerowej twarzy, a T'ealc z SG-1 oraz Mr Spoc to przy Was osobnicy peleni zywej mimiki i rozsadzani przez eksplozje nieokielznanych emocji...
No wlasnie, wiec te komplikacje sprawiaja, ze ja niby jestem juz na 'nowej' WinGrozie od dosc dawna, ale nadal w starej domenie, bo moja grupka uzytkownikow jest taka sama - win7 i stara domena, ale ja w ogole jakas dziwna jestem (nic nowego, co?), bo niby w domenie, ale poza nia ogolnie i na przyklad moge sie logowac bez skutkow ubocznych na starym lapku jeszcze XPekowym, co podobno jest totalnie verboten, bo wywoluje kataplazmy systemow i inne eksplozje charakteru!
Ale kto bogatemu (wewnetrznie) zabroni, tak? No.
Zaczelam to wszystko opowiadac jako komentarz u Bozenowej Sekretarki gdy mniej wiecej w tym miejscu dotarlo do mnie ze opis chyba bedzie dluzszy niz wpis Bozenkowy, wiec tego... wiec pisze dalej o tu wlasnie mimo, ze jeszcze poprzednie pisadlo nie skonczone... o rrrany...no ale czy je twierdze ze jestem normalna i zorganizowana? No wlasnie.
Sprawa zajmuje sie w odcinkach od paru tygodni - z przerwami, bo przeciez nie ma tak dobrze zeby pozwolili wszystko inne rzucic, i tylko rzezbic w tym gowienkowatym bagienku, tak? No skad, przeciez oporcz tego mam dwa lub trzy inne wiadra z gowienkami do przegrzebania, i dodatkowo jako to ktos okreslil "strzaly ze skaly", no normalka.
Jedyny plus pracy w Kolchozie vs Korporacje typu Mordor czy moj dawny Zaklad, jest taki, ze moge odwarknac (w miare swobodnie) zeby ze mnie zeszli na pare godzin, bez obaw ze mnie za niesubordynacje katapultuja na ulice.
Tak, ze tego. Malo tego, ze 2 maszyny musza byc wymienione na nowsze, zeby ta WinGroza i Pomiot Szatana, tfu, Przegladarka byly teges, to rownoczesnie ta nowa domena, z nowymi grupowymi uprawnieniami, filterm sieciowym i huk wie czym jeszcze, pewnie snopowiazalka i malym zintegrowanym szejkerem do drinkow z palemka... (marzycielka, co?), albo kieszonkowym miotaczem napalmu.
Problemy z ta migracja ogolnie sa spore, a z ta cholerna aplikacja od wyplacania wyplat w szczegolnosci.
Rownoczesnie zalozylam aplikacje o prace w innym zespole.
Takim bez Ropucha i bez The Horror... Raj na ziemii mozna by rzec.
Tylko ze czekaly mnie w zwiazku z tym Tortury.
Mialy byc we srode tydzien temu, ale zostaly przelozone. Nie wiem dlaczego. Na poniedzialek, ten co minal. Po poludniu.
Tortury mialy polegac na prezentacji. Prezentacja zajmowalam sie na przestrzeniu kilku dni, podeszlam do sprawy dosc powaznie bo wiedzialam, ze konkurencja jest z zewnatrz. Znaczy ja versus jakies doswiadczone byczki z jakichs korporacji.
A w tle szarpanina z tymi wiaderkami i bagienkiem.
Przyszedl Poniedzialek.
Zaplanowalam sobie pol dnia wolnego, zeby po torturach, zlana krwia emocjonalna nie wracac na trzech lapach jak okulawiony pies, do biurka, tylko wykustykac godnie za drzwi i dopiero tam pasc na pysk, ale zycie chcialo inaczej.
Zeby nie bylo mi za nudno, to wlasnie z rana w poniedzialek, z tym ze dopiero kolo 10tej bo wczesniej pieczolowicie przygotowywalam sobie sciagaczki do tej waznej, i kluczowej dla Tortur prezentacji... buhahahahaha.... hrr..., hrrr..., ahahahahaha.... no juz troche mi przeszlo, wzielam sie za ten oporny kompjuter z rownie opornym systemem, ktory sprawic moze, ze moga nam wszystkim w Kolchozie nie zaplacic w czerwcu...
No i tego... no i poczatek byl niezly bo dokonywalam niezbednych manipulacji "like a PRO", az przyszla pora na skopiowanie bazki oraz archiwalnych plikow celem migracji...
Otoz jak pisalam ja jestem nadal w starej domenie, moj server produkcyjny tez w starej, moj server testowy juz w nowej... podobnie z naszym CRMem, mam dwa konta adminowe - 1 w starej i 1 w nowej domenie...
No i oczywiscie na razie mozemy sie zdalnie laczyc miedzy domenami, tylko trzeba umiec wpisac adres maszyny z uwzglednieniem roznich domenowych, ale po jakichs trzech probach odkrylam ze pieczolowicie logowalam sie do serwera SQLowego na testowym CRMie zeby zrobic na nim zapytanie, ale jak juz tam sie dokopalam to zapomnialam co mialam robic i zaczelam glupkowato pisac scrypt coby nowa tabele do importu plikow utworzyc, w polowie dotarlo do mnie, ze jestem na niewlasciwym serwerze, bo tabele mam utworzyc w bazie do raportow i selekcji, a nie na testowej CRMu, zapisalam (uff) swoje wypociny, wylogowalam sie z tego testowego i wtedy przypomnialam sobie po co tam sie w ogole pchalam. Dostalam ataku smiechu i uznalam, ze nie bede jednak sie miedzy domenami przemieszczac wirtualnie, bo to sie moze zle skonczyc ;)
A no i ta nowa domena. A ja jeszcze w starej. Nic to, zalozyli mi konto adminowe (drugie) w nowej domenie (pierwsze nadal w starej i nadal potrzebne). Dali nawet kluch uniwersalny, ktory wszystkie drzwi zer-jedynkowe otwiera. No normalnie zyc nie umierac, wszystkie maszyny moje...
Tylko:
Klucz Uniwersalny - konto wytrych to poziom lokalny maszyny, wiec ani do netu duzego ani do lokalnej sieci nie wejdzie.
Moj admin (nowy) wejdzie do sieci lokalnej, czemu nie, ale nie jestem adminem lokalnym no i do netu duzego nie wejdzie. To pikus - z kontem wytrychem w garsci pierwszy problem rozwiazany.
Niestety aplikacja finansowa wymaga dostepu do netu duzego i to niebylejakiego dostepu bo takiego wypasionego.
Nowe GP - nie lekarz rodzinny tylko Group Policies, sa takie ze jak wszyscy to wszyscy, babcia tez wiec albo caly Kolchoz ma dostep full wypas albo nikt...
Acha, a moje normalne konto, moze do internetu duzego, ale jest nadal w starej domenie wiec tego... no ZONK.
Nie moge ani dokonczyc instalacji ani przetestowac.
A co, myslal ktos, ze ja Fochami strzelam na prawo i lewo bez powodow? A skad. Wiedzialam ze mi Ropuch kolejne swoje wiaderka z gownem probuje przylozyc to protestowalam...
Tak, owszem poki co miedzy domenami jest kontakt i mozna sie laczyc zdalnie, ale wymaga to tylu machinacji, ze jesli tylko moge to wole nie.
Po wielu probach logowania sie do laptoka przy pomocy klawiatury testowej maszyny i na odwrot oraz rozpaczliwego szarpania niewlasciwej myszy, juz myslalam, ze zaczynam to pieklo jakos ogarniac, przekopiowywalam te archiwa miedzy maszynami, gdy nagle dotarlo do mnie, ze do Tortur zostalo mi 45 minut, a szacunkowy czas do zakonczenia kopiowania to... okolo JEDNEJ GODZINY...
Orzeszkuur...solony. A ja przez te machinacje z domenami kopiuje wszystko via moj lapek aka laptok, wtykam na usb i przenosze tym usb na maszyne testowa...
Zrobilo mi sie tak lekko w glowie jakos, a swiat zamrugal do mnie tysiacem swiatel i kolorow i nawet nieco sie sploszylam bo pomyslalam, ze pewnie zaraz wykonam subtelne trzesienie ziemi spadajac zemdlona z krzesla, gdy dotarlo do mnie, ze to mruga mi na kolorow moj ekran mowiac ze podczas kopiowania napotkano opory i co ja na to. Nie myslac juz nic wybralam obcje "pomin problemowe pliki" i ku mojej EPICKIEJ uldze pozostaly czas nagle spadl do 15 minut.
UFF...
Z plikami popsutymi uznalam, ze sobie poradze innym razem, wiec pozostala mi "tylko" reaktywacja licencji i testy. Z ta optymistyczna mysla doczekalam do konca transferu, zabralam laptoka z prezentacja, sciagaczki, notatki, wlasne CV, na wypadek zacmy umyslowej w temacie "z jakiego pieca jadlam chleb", stroj na zmiane i poszlam sie przygotowac na te cholerne Tortury.
Tortury czyli rozmowa o prace, ktorej juz wiem, nie dostalam, ale prawde mowic wiedzialam to juz zanim zakonczyla sie rozmowa, wiec neispodzianek nie bylo. Ale przezycie bylo warte uwiecznienia bo....
Rozmowa byla surrealistyczna pod kazdym wzgledem - kazdego z panelowych dreczycieli-oprawcow znalam bardzo doskonale, a jednym z nich byl nawet ten Jase od porazki kinowej, ktory na wstepie, zanim zlazla sie reszta panelu, zalecil mi sie totalnie wyluzowac, a jakbym sie zaczela czuc spieta albo doznala blokady umyslowej (czytaj: zbaraniala) to mam na niego popatrzec, a on strzeli mine i od razu mi przejdzie... wiec bylo dziwnie od pierwszego kopa, bo ledwo pohamowalam atak histerycznego smiechu po tej wizji, zanim przyszla reszta dreczycieli.
Nastepnie Szef Jase'a (Decydent i dreczyciel numer 2) zaczal rozmowe od slow: "przepraszam za dziwne pytania bo nie spodziewalismy sie wewnetrznych kandydatow (mimo ze miesiac minal odkad moja aplikacja do nich dotarla) i zwykle zaczynamy od rozluzniajacyh pytan typu "Jak Cie sie dojechalo? Podroz bez problemow?"", na co juz bylam gotowa odpowiedziec, ze swietnie tylko na zakrecie przy windach na pietrze byl troche korek, bo zderzyla sie asystenka z mediow z analitykiem z drugiego pietra..., ale nie zdazylam, bo okazalo sie to byc pytaniem retorycznym.
Co tez mnie doprowadzilo na skraj histerycznego rechotu bo mialam na koncu jezyka informacje, ze odpowiadam tylko na 20 pytan wiec jak chca pierwsze marnowac na takie detale to prosze bardzo.
No ale to wszystko musialo zostac w mojej glowie, ktora czesciowo jest odporna na ataki baranienia i czesto pakuje mnie w klopoty, bo podsuwa wizje, ktore powoduja wybuch smiechu w najmniej odpowiednich momentach.
Tym razem jednak fakt, ze panel dreczycieli jest mi znajomy sprawil, ze nie czulam az takiego poziomu blokady.
To znaczy na poczatku, bo juz od pierwszego pytania wlasciwego dotarla do mnie straszna prawda...
Tortury byly przewidziane na 2 godziny, prezentacja nad ktora sie trudzilam w pocie czola od ubieglej srody (glownie myslac o niej straszliwie i co jakis czas przysiadajac do lapka zeby cos popisac, pousuwac i popisac na nowo, a takze poczytac, bo ten problem z systemem finansowym glownie po mnie szalal) to tylko mialo byc tylko okolo 30 minut z pytaniami, a reszta... no wlasnie... to czego sie nie spodziewalam czyli...
Hiszpanska Inkwizycja!!
Ktora zreszta ja podczas moich przygotowan TOTALNIE zlekcewazylam...
Bo NIKT sie nie spodziewal HISZPANSKIEJ INKWIZYCJI.
Czyli malo brakowalo, a bym swoim tylko unikalnym sposobem... ZBARANIALA... ale nie zbaranialam tylko przeszla mi przez peryferia tego ustrojstwa pod czerepem mysl "a moze by im tak powiedziec, ze zmienilam zdanie i juz nie chce?", ale wykopalam ja energicznie, bo co jak co, nie zamierzam w sredni, tfu wroc, w kwiat wieku wchodzac, zostac "quitterem" ;).
W kazdym razie jakos przetrwalam te inkwizycje, marginesem uwagi zauwazajac, ze szef Jase'a jakos dziwnie mily jest jak na niego, ale juz w polowie wiedzialam, ze nic z tego nie bedzie bo na przyklad ten nienaturalnie mily szef Jase'a, te pytania totalnie pod zewnetrznych kandydatow no i komentarz typu "damy Ci feedback w ciagu 2-3 dni, a jak bedziesz chciala to nawet taki szczegolowy feedback" jeszcze przed pierwszym rozdaniem, wiec jak dotarlam w koncu do tej cholernej rozmowy, czyli do chwili prezentacji to bylo mi juz TAK WSZYSTKO JEDNO, ze tylko wrodzony osli upor nie pozwolil mi na ograniczenie sie do czytania ze slajdow, czy co gorsza po prostu zmienianie slajdow, pozwalajac panelowym inkwizytorom czytac samodzielnie.
Wszak czytac musza juz umiec...
A na koniec, jako gwozdz do trumny wystapil Jase zadajacy pytanie, ktore chyba mialo poprawic moje notowania, ale prawie mnie pogrzebalo... tylko sie na niego spojrzalam z wyrzutem i pomyslalm "tez mi kumpel" oraz "to chyba jest zemsta, za to ze go nie chcialam" i odparlam z godnoscia, ze na ten temat spekulowac nie bede bo nie znam odpowiedzi, ale w sytacji faktycznej wiem kogo zapytac. Co chyba nawet dobrze zabrzmialo. I zakonczylo program akcentem humorystycznym.
Tak, ze Tortury powiedzmy przebiegaly moze pod troche mniejszym nerwem niz podobne igrzyska smierci w innych firmach, niemniej jednak wcale mi to nie umniejszylo ogolnego poziomu stresu co swietnie wplywa na moje najnowsze problemy z uwlosieniem i dzien pozniej juz byly efekty.
No i ta fizjologia. Na szczescie dopadla mnie na tyle wczesniej, ze zdazylam zastosowac srodki zaradcze przed torturami i tylko czula sie o jakies 20-30% gorzej niz bez fizjologii.
Owszem, NIE pomoglo.
Przelom nastapil jak wrocilam juz na tych trzech lapach, broczac emocjonalnie krwia od ciosow zadanych mojemu ego. Aktywowalam licencje i ku mojej bezbrzeznej radosci okazalo sie ze pierwszy krok trakzakcji dziala. Tak podniesiona na duchu, dalam sie tez poniec uldze, a nieslusznie, i poszlam do domu z mysla ze dzien zakonczyl sie remisem - jedna porazka na rozmowie i jeden sukces z domenowym pieklem...
Myslac, ze jeszcze tylko musze ogarnac zaniedbywana rzeczywistosc i moge wrocic do "zwyczajnego zycia", ktore wlasciwie NICZYM nie rozni sie od powyzszych atrakcji...
Nieslusznie, jak juz wspomnialam, sie cieszylam gdyz na drugi dzien okazalo sie, ze tylko ten jeden etap tranzakcji konczy sie sukcesem. Reszta niestety nadal stawia opor i walcze z nia nadal... A czasu coraz mniej, ale walczyc moge tylko z Kolchozu i w towarzystwie uzytkownikow, wie po usunieciu z rowniania jednej niewiadomej mam jednak nieco wiecej czasu i energii na to "zwyczajne zycie".
Uprasza sie o wybaczenie nieco bardziej chaotycznej niz zwykle relacji, ale napedzana jest ona wyjatkowo duzym, prawie nieocenzurowanym, ladunkiem emocji rozmaitych i przy okazji demonstruje dosc udatnie standardowy tryb pracy mojej pamieci i ogolnego toku myslenia...
Czyli Welcome to my twisted mind - Witam w moim zakreconym umysle :)