Description

Wspomnienia mniej lub bardziej biezace, bo technologia wyparla potrzebe pisania listow i nawet maili do bliskich i blizszych i tych calkiem oddalonych

Thursday, 8 October 2020

Gry i zabawy z dezynfekcja oraz znowu cos mi w zakupy nie wychodzi

Planowany opis przypadków jedynych, jak dotad Wystepów Goscinnych na Planecie Ojczystej, jakos mi utknal - niechec do pisania na laptopie sluzbowym wprawdzie minela bom juz 4ty tydzien w Akawarium Kolchozowym (tym razem jako prawdziwa zlota rybka, bo mam cale akwarium dla siebie), ale zdazylam pozapominac co smakowitszych kasków - mam za to pare nowych smaków.

Otóz (tu bedzie spoiler do tego przyszlego, a moze niedoszlego raportu z WGnaPO) udalam sie w Lipcu z Faderem (i ciezkim refluksem, po przedawkowaniu pewnej sentymentalnej potrawy) do powiedzmy, ze Marketu Budowlanego, celem zakupu baterii lazienkowej z prysznicem, bo stara sie, po kilkunastu latach, zechciala laskawie skonczyc. 

Jakims cudem udalo nam sie trafic na nowsza odslonego tego samego modelu co mnie niewymownie ucieszylo, a przed sama kasa myslalam ze zejde bo refluks przypusci taki atak, ze az mi sie w glowie zakrecilo, ale nie w tym rzecz tylko w dezynfekcji.

Otóz na Wyspie sklepy i znane mi biura zainwestowaly w dozowniki, umieszczane zwykle na scianach, albo na/w stojakach. Nawet Kolchoz. Z rzadka tylko trafia sie prowizorka. 

Na Planecie Ojczystej zas bywa róznie - czasem dozownik profeska, a czasem butelka typu mydlo w plynie z dyskontu (czesto wrecz drugie zycie tejze butelki) na rozchwierutanym stoliku przy wejsciu.

W tym przypadku, choc sklep wcale nie tak dawno otwarty bo zaledwie z poltora roku, no góra dwa i wcale nie maly bo siec, to byl to wlasnie chwiejny stolik, z butelka po mydle z dozownikiem.

Pelna dobrych checi unikania sWirusa w Regaliach i celem zachecenia Fadera do podobnego podejscia (nie zeby nie wierzyl w sWirusa, nie, nie, wierzy jak najbardziej, ale z jakiegos powodu co pewien czas zakwita w nim przekonanie ze jest kuloodporny, czegu tu negowac nie bede, bo w sumie moze i jest, ale jestem swiadoma róznicy w gabarycie miedzy kula nawet malego kalibru, a calkiem wypasionym "Zarazem") rzucilam sie ku stolikowi, prawie go przewracajac i energicznie posluzylam sie pompka dozownika.

Czy to z racji nadciagajacego refluksu czy moze upalu, wykazalam sie pewnym nieskalibrowaniem (koordynacja reki/trajektoria sikniecia/oko) i z zaskoczeniem odkrylam, ze chociaz reke spod dozownika mam calkiem sucha, to doskonale zdezynfekowalam sobie lewa stope obuta w legendarny juz sandal emerycki. 

W stopce-niewidce.

Skomentowalam to na glos wyrazajac zal, ze nie jestem hobbitem, bo przynajmniej nie mialabym mokro w bucie, co wywolalo konsternacje klienta opusczajacego przybytek i zaoszczedzilo podobnej atrakcji Faderowi, który pobral aromatyczny plyn z duzo lepszym skutkiem.

Rozpoczelam tez mój osobisty eksperyment organoleptyczny z plynami i zelami do dezynfekcji i jak dotad moje ulubione to saszetki wydaane pasazerom na pokladzie linii lotniczych Wyspowego Orla - nie zostawia lepkiego osadu, nie wali jak zajzajer ani zbuki z lonskiego roku i nie wysusza nadmiernie skóry. Dalej jest stary dobry spirytus salicylowy. a na samym koncu takie gówno z lokalnego kiosku ruchu, które Fader zakupil w chwili desperacji, które wali komórki wechowe jak cep, który to zamierzalam potajemnie wywalic, ale Fader nie dal mówiac, ze z braku laku itp.

A wczoraj udalam sie do dyskontu. Drugi raz w tym roku, wiec zaden szal, chociaz pierwszy byl zaledwie10 dni temu.

Bo jak bylam w poprzednim tygoniu to odkrylam, ze mial byc polski tydzien i zapragnelam zapolowac na golabki. 

Bo w tym dyskoncie maja wyjatkowo dobre, jak maja. Ale poniewaz mialam tam tez scysje z klientem stajacym za mna (z grzecznosci pisze, ze za mna bo tak konkretnie to mi sie przez ramie przewieszal usilujac jak sadze ukrasc mi z tasmy moje precle, zanim za nie zaplace. Poprosilam, zeby jednak mi sie nie przewieszal przez ramie to byl strasznie oburzony, a ja nawet mu nie wytknelam ze maseczke ma tak nisko po nosem ze widze gdzie mu sie wasy na warga koncza i wcale nie zrobilam tego na tyle glosno, zeby go przed kumplami zblaznic, wiec doprawdy nie uwazam, zebym byla pieniaczka) to przysieglam sobie, ze moja noga wiecej w tej siedzibie nie postanie. 

Ale chec na golabki mi nie minela.

Pojechalam zatem to W gdzie mieszkalam przed 5 laty i udalam sie do tamtejszej siedziby.
Nieco mniejsza, zawsze byla doskonale zaopatrzona i produkty regionalne zdarzalo mi sie tam kupowac nawet tydzien po zakonczeniu "regionalnego tygodnia". 

Niestety z "polskiego tygodnia" pozostaly wylacznie truskwakowe podróbki delicji, waniliowa podróbki ptasiego mleczka oraz mleczna podróbka czekolady.

Ale trafilam na kilka innych towarów, które przy okazji lubie kupic wiec w koszyku pusto przy kasie nie mialam, a na sam koniec rzutem na tasme i skleroza zaslepiona zlapalam buteleczke zelu do dezynfekcji bo przypomnialo mi sie, ze posiadana w samochodzie buteleczka jedzie na oparach.

Przy samochodzie przypomnialo mi sie z kolei, ze mam w plecaku sluzbowym butelke z zelem tez niejako sluzbowym i mialam zamiar samochodowa dopelnic sluzbowym zelem, który wiem, ze nie zabija smrodliwoscia i nie zostawia lepkich rak (plyn w oficjalnych kolchozowych dozownikach niestety nieco lepkosci pozostawia), ale juz bylo po buraczkach, a skoro kupilam, to niech chociaz sprawdze jak ima zapach.

Wyjelam buteleczke, odkorkowalam, podsunelam pod nos i najdelikatniej na swiecie....

....

....

ZDEZYNFEKOWALAM sobie bardzo dokladnie lewa dziurke w nosie, bo pod sama zakretka tkwila brylka tego zelu.

Cos mi ta lewa strona nie najlepiej na tym unikaniu sWirusa wychodzi co?

A teraz cofamy sie nieco w czasie - nie tak znowu duzo - ze dwa tygodnie - wiec gogli do podrózy czasoprzestrzennych nie trzeba odkurzac i wzuwac - kiedy to dostalam zlecenie od Smoczynskiej na flage Walii dla mojej CO. 

Tzn to bylo tak, ze ja sie zapytalam co by moja CO chciala, uslyszalam ze "sami nie wiemy", a nastepnego dnia byla aktualizacja, ze Smok nic nie prowokowany (uwazam, ze podsluchuje nasze pisanie na komunikatorze) wyglosil do swej malzonki, ze jakby mRufa sie pytala to flage Walii.

Nie musze wyjasniac dlaczego Smoczatko moze polubic flage Walii, prawda?

Flaga Walii wyglada mniej wiecej tak

W kazdym razie poszukalam opcji, cos tam upchnelam do koszyka, pomyslalam sobie, ze jutro (czyli we czwartek 2 tygodnie temu) z Kolchozu zloze zamówienie i poszlam spac.

W sobote bylam umówiona towarzysko z M, ale czekalam na dostawe zakupów spozywczych w srodku dnia, a nastepnie rozpoczelam czekanie na dostawe motywów walijskich, a takze paru innych rzeczy z internetowej platformy o geograficznej nazwie.

Czekam i czekam, mija godzina 15ta, czekam dalej, zbliza sie 16ta, M sie zapytuje na która sie mnie mozna spodziewac, a ja juz mam pisac, ze czekam na te dostawe wiec jeszcze nie wiem, ale cos mnie tknelo. 

Nie twierdze wcale, ze tknelo mnie wlasciwe podejrzenie, po prostu zdazylo sie juz pare razy, ze w dniu dostawy przychodzil email, ze jest poslizg, wiec chcialam sprawdzic czy nie ma takiego maila.

Otóz nie ma.

Gorzej, bo nie ma tez maila, ze zamówienie zostalo wyslane. Hm, moze usunelam bezmyslnie po przeczytaniu?

Zalogowalam sie zatem na platforme geograficznie-zakupowa, a w koszyku zobaczylam spokojnie lezace walijskie fanty, ciasto bezcukrowe inipamietamcojeszcze, których ZAPOMNIALAM zamówic w tamten czwartek.

W sumie to sie nawet ucieszylam, bo wolalam juz takie odkrycie niz niepewnosc kiedy sie spodziewac dostawy.

Ale brawo ja, tak?

Sprawdzilam nawet konfiguracje Merkurego, ale wyszlo mi, ze jeszcze za wczesnie, zeby wytknac go palcem, bo dopiero 13tego pazdziernika wchodzi w retro a ponad 2 tygodnie przed to nawet jak dla mnie za wczesnie.

Znaczy mea culpa i tyle.

Minal tydzien, przyszla wyplata a wraz z nia pokusy. 

Tzn pokusy to juz wczesniej przyszly bo M&Msy pokazali mi nowe obuwie &Msa z mojej ulubionej ostatnimy czasy marki, które przypomnialo mi, ze wlasciwie lato sie skonczylo i w letnich Timberdaskach to ja juz dlugo nie potuptam - otóz biora wode góra, bo to byl model na suche lato.

A zaczela sie na Wyspie mokra jesien.

Zatem zachecona wyplata postanowilam popatrzec co tam maja ciekawego.

Okazalo sie, ze maja. i na dodatek w wyprzedazy outletowej za pól ceny. Rozwazylam moje bilanse i postanowilam, ze mnie stac. 

Dokonalam wiec zamówienia, jak gosciu (czyli bez rejestracji), platnosci, na ekranie zobaczylam numer zamówienia, nawet pomyslalam, ze go powinam spisac, ale komunikat glosil, ze przysla emalie. Nawet telefon podalam. Nie spisalam zatem. 

Ale zamiast po prostu zamknac okno, na spontanie w ostatniej chwili zdecydowalam sie zalozyc konto. No i wygladalo, ze zalozylam, nawet w historii zamówien mi sie pojawilo moje zamówienie wiec z poczuciem dobrze spelnionego obowiazku shopoholika wylogowalam sie i poszlam do drugiego sklepu, gdzie tez wyprzedaz powiodla mnei na pokuszenie. 

Drugi sklep to byl juz recydywa, znaczy dobrze mnie tam znaja wiec nic ne musialam rejestrowac.

Sprawdzilam pózniej maile i z drugiego sklepu bylo ich nawet 2, ale w temacie mojego obuwia byla martwa cisza.

Pomyslalam sobie, ze cos tam pisali o duzym natezeniu komunikacji od klientów wiec zwalilam to na karb jakichs drobnych czkawek przepustowosci i nawet mi powieka niepokojem nie drgnela.

Minal dzien - cisza. Minal drugi - dalej cisza. Minal trzeci - lekki niepokój z tej ciszy pogonil mnie do zalogowania sie na konto. 

Dziwne. Haslo mam zapisane na papierku w domu na stole, wiec nie ma mowy zebym zapomniala (zapominam wylacznei jesli nigdzie nie zapisze, a tu doopa, znaczy nie rozpoznaje hasla.

hm.

To zadysponowalam reset hasla.

Nic nie przyszlo.

Hm. 

Drugi raz.

O przyszlo dwa razy?

Dokonalam niezbednych manipulacji, haslo zostalo zmienione, ale zaczelam sie martwic - czyzby mnie ktos zhackowal? 

Kupilam nic na stronie jakiegos zlodzieja? 

No bylby to pierwszy raz w mojej karierze - owszem raz zamówiona torebka zamienila sie po drodze z Chin z podróbki RayBanów, ale to via geograficzna platforma, a nie zlodziejska strone.

Szczególnie, ze strone wyszukalam osobiscie, a nie z jakiegos podejrzanego linku.

W duchu juz sie pogodzilam, ze ponioslam strate w wysokosci polowy ceny obuwia, ale postanowilam przynajmniej sie upewnic.

Napisalam tedy zapytanie do sklepu. Sklep nadal twierdzil, ze ma duze obciazenie komunikacyjne, ale potwierdzenie wyslania zapytania doszlo od reki co mnie pocieszylo. W zapytaniu wyjasnilam co mnie trapi i ze chcialbym sie upewnic czy takowe zamówienie zostalo zlozone przeze mnie u nich czy jednak gdzies indziej.

No i znowu zapadla cisza.

W piatek - ten ostatni - wrócilam z Kolchozu do domu i zobaczylam pode drzwiami pudelko. Czarne wprawdzie ale wygladajace tak, ze moglo byc z tego drugiego sklepu, chociaz oni zwykle dawali pudelka biale z czarnym logo na froncie, ale pomyslalam, ze moze jakies nowe, latwe w dezynfekcji, opakowania wprowadzili.

Podnioslam pudelko przed wejsciem do domu i zbaranialam. Dobrze ze juz przestawalo padac bo bym niezle zmokla.

Pudelko bylo z Timbersklepu.

'O!' pomyslalam i na tym moje elokwencja mentalna sie skonczyla.

Udalo mi sie uruchomic reszte czlowieka i weszlam do domu.

To byl piatek c'nie?

Nowe Timberdaski okazaly sie dobre i po chwili wachania uznalam, ze wizulanie tez je polubie mimo, iz na mRufiej pletwie prezentowaly sie znacznie mniej urokliwie niz na kopytku modelki obuwniczej.

Daja rade c'nie?

W poniedzialek o 9.30 rano przyszla odpowiedz na moje zapytanie.

Bardzo grzeczna odpowiedz, informujaca mnie, ze owszem przyjeli takie zamówienie i widza nawet w systemie, ze juz doszlo i maja nadzieje, ze jestem zadowolona z nabytku. 

A brak komunikacji wynikal z drobnej literówki (doslownie tak napisali - Small Typo).

Mojej.

Otóz podalam pól adresu mailowego z hotmaila, a pól z gmaila.

Brawo ja, tak?

---------------------------------------

PS. W Poniedzialek zostalam w domu ze wzgledów fizjologiczno-anatomicznych wiec nikt nie slyszal jak bardzo sobie gratulowalam. 

PPS. A we wtorek przyszlo awizo, ze przesylka z durgiego sklepu nie miesci sie w skrzynce wiec jej nie zostawili. Bo we wtorek juz nie bylo mnie w domu tylko bylam w Kolchozie.

PPPS. Chyba powinnam dac sobie spokój z zakupami na jakis czas co?