Description

Wspomnienia mniej lub bardziej biezace, bo technologia wyparla potrzebe pisania listow i nawet maili do bliskich i blizszych i tych calkiem oddalonych

Wednesday, 4 May 2022

koniec burzujstwa czyli mRufy ostatnia podróz w klasie de-lux, a raczej przypadki zaslyszane

 A w zasadzie to okolicznosci towarzyszace.

Przez postatnie 2 lata rozbradziazylam sie niemozebnie i latalam prawie wylacznie w klasie delux wyspowym orlem. Wynikalo to tak z rzadszych podrózy, wiecznych zakazów i wyzszych kosztów okolopodróznych dla foliarzy.

Jeszcze w grudniu 2021 zmienialam sobie termin podrózy nie baczac na koszta bo byly to koszta sladowe.

Na kwiecien mialam przewidziana wycieczke 2-tygodniowa na pierwza od 2 lat Wielkanoc z Faderem, ale jakies 2-3 tyg przed wylotem w rozmowie z Faderem zarzucilam mysl, ze "a to moze przylece troche wczesniej to bedzie wiecej czasu i sobie gdzie wyskoczymy?" Fader powital mysl aprobata bez mala entuzjastyczna, wiec wlazlam na strone operatora, zadalam kwerende i dostalam czkawki.

"Juz nie jestesmy w Kanzas Toto" doskonale oddaje moja mysl - a byla ona "oszqr*asz ale drogo" najtansza zmiana wprawaiala ze pobyt na Planecie Ojczystej wydluzal mi sie o 4 dni, a takze dawal mi wylot w srodku nocy bez mala, wiec do listy dodalam sluzbowego laptopa z ladowarka i zaplanowalam sobie dni pracy zdalnej, bo poczatek roku, poczatkiem roku, ale worka z urlopem z gumy nie mam i co sie zuzyje to sie nie wróci.

A! I kosztowalo to (zmiana) 100 dukatów z malutki haczykiem.

Kolejnym krokiem byla organizacja dotarcia na lotnisko.

Plan byl, ze zabiore auto na parking i w ten sam sposób wróce co bylo opcja najbardziej wygodna acz nieco kosztowna przez ostatnie lata latania ze sWirusem.

Sprawdzilam ceny z wyprzedzeniem na okres 2 tygodni i pogodzilam sie z oporem z wynikiem. 

Niestety jak przyszlo co do czego to cena nie dosc, ze byla sporo wyzsza (bo te 4 dni cholernie wypadaly akurat w ferie szkolne) to na dodatek interesujacy mnie parking byl zapelniony - nie mieli miejsca na Beastie! 

A na inne opcje parkingowe ceny rosly wykladniczo. A juz ten najtanszy niegdys parking to spiewal takie ceny, ze taksówkami londynskimi bym taniej dojechala i wrócila.

Troche sie zmartwilam, ale wlasciwie juz sie godzilam, ze ta podróz wyjdzie mi drozej niz wycieczka po Imperium, gdy przyszlo otrzezwienie - przeciez sa firmy które trudnia sie transferami.

Owszem mam przyjaciól którzy sa w stanie mi pomóc, ale kurna mac nie przesadzajmy - wyjazd po 3ciej w na ranem, zeby mnie pobrac o 4tej rano to nie jest cos co chcialabym robic dla innych zbyt czesto sama, nawet za pieniadze, a co dopiero jako przysluga, wiec nie wymagajmy od tych przyjaciól za wiele. 

Poobrazali sie prawie na mnie coponiektórzy, ale byl to tez wyjatkowo glupi termin - bo nie dosc ze srodek nocy to na dodatek to w dzien roboczy.

Wzielam tez pod uwage opcje sprzed prawie 2 lat kiedy to poprzedniego wieczoru zostalam podrzucona do hotelu, ale nic z tego - hotel zapelniony, a drugi ma takei ceny ze juz lepiej ten parking biznesowy wnajac.

Zaczelam wiec kopac z tymi firmami przewozowymi. Lokalna najtansza oferowala przejazd w jedna strone za 85 dukatów wyspowych i juz bylam na nich zedycdowana, gdy przyszla M i wysluchawszy mojej martyrologii przypomniala sobie o kims rekomendowanym na soszjalmedjach i zaoferowala, ze go zapyta. Osobnik, czarujacy niewatpliwie, zaproponowal 65 dukatów i z wielkim krzykiem zarzadalam zeby mnie do terminarza wpisal.

I wlasciwie o tej przejazdzce ma byc ten wpis, ale jak widac przydlugi wstep bym niezbedny.

Troche mialam obawy, bo jednak nieznany czlowiek itp, ale po pierwsze to mialam backup w postaci Beastie i niecny plan wezwania na pomoc Urosza który by na drugi dzien pobral moje auto z kosztownego parkingu, wiec jakos bym rade dala.

Nawet sie o tym niecnym planie nie dowiedzial.

Bo Mlodzian z bialym rumakiem (czterokolowym) dzien przed podróza zapytal smsowo ile osób jedzie. Zapewnilam go, ze jedna osoba, acz z dwoma bagazami. 

Ucieszyl sie albowiem mial obawy, ze jade z trójka dzieci, a on ma tylko 2 foteliki, a trzeciego tak rano nie wykombinuje. Pózniej wyjasnilo sie, ze po mnie ma drugi kurs tylko z innego lotniska i kogos z niego odbiera, wlasnie z dziecmi, ale nie zapisal sobie od razu który kurs bezdzietny i wolal sie upewnic.

O 4tej rano podjechal i rzucil sie na moje walizki jak sokól, nawet mnie to zaintrygowalo, ale zdazylam go ostrzec, ze jedna jest ciezka.

Pamietalam o paszporcie, kase sprawdzilam 3 razy, bo zostalo mi gotówki akurat tyle ile trzeba wiec kisilam ja twardo, zeby nie wydac przypadkiem.

Pojechalismy.

Rozmowa dosc szybko zaczela sie kleic, bo Mlodzian towarzyski i nie bawilismy sie w Panowanie.

A wiadomo, ile mozna o zdrowiu i rodzinie wiec zaczal mi opowiadac o swoich co ciekawszych kursach.

Na przyklad raz zapytal pacjenta, znaczy klienta, któredy woli jechac bo byl to kurs na Luton i mozna glównymi drogami, albo bocznymi, bocznymi jest wpawdzie dalej troche, ale nie bywaja zakorkowane podczas gdy glówne potrafia sie zakorkowac permanentnie i na dlugo. Klient odparl, ze on chce glównymi bo on sie chce piwka przed lotem jeszcze napic. 

Klient nasz pan wiec pojechali glownymi. No i pech chcial, ze na postatnim kawalku autostrady byl wypadek i ich przyblokowalo.

Na poczatku dosc spokojnie po Mlodzian lubi wyjechac nieco wczesniej niz absolutne minimum, wiec mieli rezerwe, ale po pol godzinie zacelo sie robic nerwowo i klient sie zaczal troche rzucac, az w koncu sie odezwal 'Ale jak ja nie zdaze to pan mi zwracasz za lot, nie?' Mlodziana zatchnelo, bo o ile w takich sytuacjach mozna wziac dane od policji i linie lotnicze honoruja takie "usprawiedliwienie", ale klient zaczal byc mocno nieprzyjemny, wiec nic mu o tej opcji nie wspomnial bo sie zezloscil.

Ale minelo kilkanascie minut i ruszyli, dojechali na lotnisko na czas i 'na do widzenia' klient mówi "Ja przylatuje w niedziele, to odbierzesz mnie pan nie?" Mlodzian kiwnal glowa i odjechal, a do mnie mówi "I nie wiem czy on tam do dzisiaj nie czeka, bo po tej akcji w korku to ja dziekuje".

Innym razem Pani odwozona gdzies tam z dzieckiem, wreczyla mu potomstwo z prosba o wpiecie go w fotelik bo ona w taki nie umie, a sama skoczy jeszcze na chwilke do domu.

Dziecko wpiete, Mlodzian za kólkiem czy tam obok auta czeka, mysli ze na Pania z bagazami bo na widoku nic nie ma.

Tu zacytuje "Czekam i czekam i juz pomyslalem, ze ona tam okno zycia znalazla, a jej jak nie bylo tak nie ma"

Po pewnym czasie Pani wyskoczyla z domu, podbiegla do samchodu i mówi, ze gotowa. No to wsiedli i pojechali. Dojezdzaja do lotniska, a Pani mówi "To ja wypne dziecko, a pan moje bagaze wyjmie, dobra?"

"Jakie bagaze?" zdziwil sie Mlodzian

"No moje walizki"

"Ale Pani nie dala mi zadnych walizek" zaprotestowal Mlodzian.

"Jak to, przeciez staly gotowe"

"A gdzie?"

"no w przedpokoju"

"A. No to przeciez ja Pani do domu nie bede wchodzil poza tym dziecka pani samego w samochodzie nie moge zostawic, tak?"

Ukradzione z internetuff!

Pani wpadla w panike, gotowa byla zarzadac powrotu, ale Mlodzian wpadl na pomysl, bo ma/mial znajomka, który regularnie jezdzil na Planete Ojczysta samochodem i akurat mial za pare dni jechac, wiec na szybko telefonicznie i trójstronnie bo maz Pani obiecial walizki wydac (ze tez nie zauwazyl, ze zostaly?? - przypisek mój), a znajomy Mlodziana je za skromna kwote 40 dukatów na Planete Ojczysta dostarczyc. 

Pani nieco sie oburzyla, ze ma doplacac bo przeciez ona za podróz z walizkami na to lotnisko zaplacila, ale koniec konców skonczylo sie dobrze (ja bym na takie rozwiazania zmoczyla sie ze szczescia, ze caly manel pojedzie beze mnie,  ja lekka, wolna i swawolna bede brykala po bezclówce, ale to ja i bez dziecka).

Juz w polowie opowiesci pokiwalam sobie w duchu glowa, bo zrozumialam ten zachlanny rzut na moje walizki, skoro staly pode drzwiami (specjalnie zeby bez ich wystawiania nie móc wyjsc z domu haha).

Moja reakcja na opowiesc musiala byc stosowna, bo historia poszla dalej

"o raz to mi klient zony zapomnial"

Temat mi bliski bo ja raz zapomnialam, ze mam pobrac Przebrzydlucha o poranku, wiec zarzadalam detali.

Otóz to bylo tak

"Klient staly, juz pare razy ze mna jezdzil, zapowiedzial ze bedzie przystanek po drodze, przyniósl bagaze, juz nieco rozweselony piwkiem, zostawil je i zawolal ze na chwilke jeszcze do domu wejdzie i zaraz jada. Chwilke go nie bylo, wyskoczyl z domu z nowym piwkiem, wsiadl i wola 'No to lecimy!' (tu wtracilam rozbawiona "on juz zdaje sie lecial...").

Ruszyli, jada, faceta piwko popija, w telefnie dlubie, nagle odzywa sie 'Kochanie, a moze podjedziemy najpierw tutaj?' 

Sploszylem sie troche, bo staly klient czy nie staly, az tak dobrze sie nie znamy, w oko mu wpadlem, czy co? (errata na bardzie politycznie poprawne slownictwo, bo chociaz cytuje to mialam obawy, ze obrazliwie)

Patrze na niego katem oka, ale on nic tylko dalej dlubie. W koncu pytam 'a do kogo pan mówisz?'

'Co? no do zoo... o qrva, a gdzie moja zona?'

'Jaka zona?'

'No moja - przeciez lece z zona'

Szybki telefon, nie bylismy jeszcze daleko, zawrócilem, a zona faktycznie pod domem stoi i czeka. (tu troche mnie zaskoczylo, ze czeka zamiast dzwonic z reprymenda werbalna do malzonka, zreszta tak wlasnie sobie uswiadomilam, ze o Przebrzydlym zapomnialam przed kilku laty - bo zadzwonil, ale w koncu to jej maz nie mój - dopisek mój).

Pytam sie 'Panie, jak zes pan zony mógl zapomniec?'

'O to juz nie pierwszy raz - jak wypije to od razu o niej zapominam'

'To czego Pan tak pijesz?'

'Bo na trzezwo sie z nia nie da wytrzymac' odparl rozbrajaco facet."

Tu juz nie wytrzymalam i poprosilam o zgode na publikacje bo doprawdy na mnie jedna takie piekne historie nie powiny sie marnowac!

No nie ma za co!


Monday, 4 April 2022

W poszukiwaniu Samolubnej Krowy i co z tego wyniklo

 Wlasciwie to wiedzialam, ze sa szanse na wpis juz w momencie wsiadania w sobotne pózne popoludnie do samochdu Urosza. Ale slowo daje, iz nie podejrzewalam, ze na tylu poziomach!

A wszystko zaczelo sie od tego, ze jakis tydzien z haczykiem wczesniej zadalam kolezance V (dla osób widujacych mnie czasem na instagramie dodam, ze chodzi o wlascicieli Futra z OCD aka kota) pytanie, pisemnie, co by chciala na urodziny, myslac naiwnie ze rzuci haslo "pójdzmy do kina i/lub do Oxy", a w najlepszym przypadku zdradzi jaki by chciala prezent, albowiem od najdawniejszych lat mam awersje do prezentów monetarnych, a giftkarty dzialaja jak czlowiek obdarowany robi zakupy w konkretnych sklepach, jakie by one nie byly, co w przypadku kolezanki V nie dziala.

Kolezanka zarzadala rozmowy, co juz mnie zaniepokoilo.

Ale sie zgodzilam.

Rozmowa ujawnila cos strasznego. Otóz kolezanka od 3 lat nie swietowala urodzin (ja jej raz kwiaty wyslalam na te okolicznosc, a raz niefortunnie wzielam i zapomnialam bo amnezja okolo sWirusowa) i skoro juz zapytalam to ona mi zaraz powie. 

Troche zdretwialam, ale juz trudno, kobylka u plotu itp.

Im glebiej w las tym wiecej drzew, czyli dalej bylo juz tylko gorzej.

Owszem niby dinner out, ale nie dosc, ze z grupa osób (ja nieznosze takich imprez grupowych bo ani pojesc, ani pogadac) to na dodatek okazalo sie, ze kolezanka marzy o Homarze. 

I ma on byc swiezy, a nie z mrozonek...

Troche mnie zatchnelo i wybakalam cos, ze nie wiem czy mnie stac zeby jej zabrac na weekend do Kornwalii z grupa osób, bo tylko tam wiem na pewno, ze serwuja swiezo zlapane czy tam upolowane homary...

Pomijam juz drobiazg ze nie jadam wlasciwie wcale ryb, a owoce morza sa dla mnei taka abstrakcja, ze nawet nie postrzegam ich jako jadalne.

Kolezanka odparla, ze one mnie prosi tylko o risercz czyli rozejrzenie sie za jakims mozliwie lokalnymi (czytaj do godziny jazdy) opcjami, bo ona nie ma pomyslu. 

Tyle to moge, pomyslalam.

Przewijamy do przodu.

Lokal w koncu wybral malzonek V (wspominany na tych lamach przeze mnie przy okazji Porazek kinowych), pewnie dlatego ze patologicznie musi zrobic wlasne badanie rynku z benchmarkingiem, takim ze PWC mogloby u niego tutoriale pobierac.

Dostalismy oficjalne zaproszenia, bardzo dyplomatycznie bo nikt nie wiedzial kto jeszcze zostal zaproszony (opróz mnie bo ja sie otwarcie zapytalam) i ja nawet kliknelam na link do lokalu.

Lokalizacja byla istotnie dosc lokalnie, szczególnie dla mnie bo mieszkam w polowie drogi pomiedzy kolezanka V, a lokalem, którego nazwe uparcie odczytywalam jako "Selfish Cow", ale menu mnie wprowadzilo w stupor.

Otóz serwowali, za wyjatkiem ryb i kawioru, wszystko inne co zyje we wodzie, tzn skorupiaki w róznych odmianach, przegrzebki oraz morskie robale, znaczy krewetki (czy krewetka to skorupiak?)

Oprócz tego 3 rodzaje steków wolowych plus chybaczwarty w menu sezonowym.

I jedna mizerna opcje wege, która nie natchnila mnie optymizmem bo byly to gniotki z pesto. Znaczy Gnocchi z domowym pesto. 

Gniotki to ja akurat bardzo lubie, ale nie przepadam za klasycznym bazyliowym pesto. Ani w ogóle za bazylia w ilosci która jest wyczuwalna smakowo.

O cenach nie wspomne, bo juz i tak wiedzialam, ze nie ja mam za cala impreze placic tylko sprawa bedzie organizowana wyspowo - znaczy kazdy placi za siebie mniej wiecej.

Ale co tam. Kolezanka marzyla, to niech strace. Zjem najwyzej podwieczorek i bede tylko jakas frytke miedlila dla zabicia czasu.

Po co ja glupia pytalam co chce na urodziny?? Przeciez i tak w koncu kupilam jej prezent wg wlasnego uznania.

Koniec przydlugiego tla historycznego.

Dzien przed impreza wystapilam dyplomatycznie do Polowicy Urosza z propozycja, ze skoro jedziemy na te sama impreze z tej samej dzielni, to moze pojedziemy jednym samochodem, w domysle moim, szczególnie jesli moze oboje chcieli by napic sie za zdrowie kolezanki V. 

Po paru niedopowiedzeniach ustalono, ze jade z nimi jako pasazer, bo ich jest wiecej (kobieca logika ma tylez wspólnego z logika co strazacka muzyka z muzyka), wiec zwarta i gotowa stanelam w drzwiach jak tylko podjechalo powóz.

Wsiadajac powitalam wszystkich i w odpowiedzi od Urosza uslyszalam "So what is the chance of more than one place in that area to be called "Selfish Cow"?" (Jaka jest szansa ze w tej okolicy jest wiecej niz jeden lokal o nazwie "Samolubna Krowa"?)

Odparlam zgodnie z wrecz swietym (alarm bojowy!) przekonaniem, ze dosc male, bo to przeciez nie sieciówka.

Urosz wyjasnil, ze tez tak uwaza i dlatego nie wpisal w mape guglowa adresu, tylko wybral nazwe lokalu bez wchodzenia w detale i tam nas wiezie.

Jechalismy sobie wesolo, dyskutujac min. fakt, ze Polowica ma w torebce wczorajsze zakupy z drogerii w tym 2 szczotki do zebów bo jej poprzednia sie rozpadla i juz ma dosc wyciagania wlosia spomiedzy zebów po kazdy myciu paszczeki i takie tam.

Jedziemy juz z pol godziny i tak powoli zaczyna mi sie legnac niepokój bo jakos mi sie wizualnie zdawalo, ze cala ta impreza od nas nie jest zbyt daleko no i ja nie bardzo wiem gdzie jestem, kiedy nagle na zjezdzie ze sporego ronda Polowica oznajmia nam, ze wlasnie rozpoznala okolice i wie gdzie jestesmy. 

Na to ja odparlam, ze to swietnie, bo ja wlasnie przestalam rozpoznawac gdzie jestem.

Po pewnym czasie - powiedzmy po jakichs 8 minutach ktos - NIE ja - zadal zapalne pytanie - czy to na pewno tak daleko? 

Syn Urosza i Polowicy - jeden z sympatyczniejszych nastolatków jakich znam (od ostatnich obsrutanych pieluszek go znam) zaczal guglowac temat, a ja otworzylam emalie od kolezanki V z namiarem na parking.

Syn Urosza i Polowicy oglosil, ze jestesmy od lokalu o 10 minut w przeciwnym kierunku. 

Znaczy oddalamy sie.

Urosz po wstepnym obruszeniu sie, ze "co, sprawdzacie mnie?" na takie dictum natychmiast zjechal na mijana wlasnie przez nas stacje benzynowa i zarzucil ponownie nazwe lokalu na swojej mapie guglowej.

Równoczesnie ojciec i syn odkryli przerazajaca prawde - w tej okolicy, wcale niezbyt daleko od siebie istnieje DWIE restauracji o nazwie "Selfish Cow", ze jedziemy to tej drugiej i oddalamy sie istotnie od tej wlasciwej.

Ja zas w tym czasie znalazlam adres parkingu i podyktowalam go Uroszowi. 

Podkreslajac ze to namiar na PARKING. Ale bez ulicy itp, tylko sam kod pocztowy.

Zawrócilismy, a ja oznajmilam, ze nalezalo jednak jechac mna, bo takie numery to sa u mnie na porzadku dziennymi, a w domysle majac "bo ja nie wierze guglowym mapom i uzywam nawidakcji".

Dojechalismy do tego sporego ronda co go wspominalam powyzej i oczom naszym ukazal sie DUZY napis wskazujac zjazd do wlasciwego miasteczka, który najwyrazniej w swiecie byl wczesnie na chwile zdjety, bo niemozliwoscia jest aby nikt z nas go nie zauwazym za pierwszym razem...

Miasteczko okazalo sie urokliwe, ale niestety brak ulicy polaczonej z parkingiem okazal sie zgubny i udalo na sie go kompletnie przeoczyc. 

Nastepnie minelismy parking nalezacy do supermarketum gdzie za turystyczne pozostawienie auta placi sie standrowa stawke 70 dukatów wyspowych i jechalismy dosc beznadziejnie dalej.

Zaczelam nawet odkopywac reszte adresu parkingu, gdy oczom naszym ukazal sie napis "Parking dlugoterminowy 140" 

Nie odkrylam czy chodzilo o 140 metrów, yardów czy moze pojemnosc na 140 samochodów, bosmy zaparkowali i tylko cudem zdolalam nas powstrzymac przed galopem ta sama droga co jechalismy, pokazuja strzalke wskazujaca kierunek "centrum" ze sciezka dla pieszych.

Droga okazala sie nierówna i waska, a towarzystwo zaprawione w marszobiegach wiec trase pokonalam konentrujac sie na dwóch czynnosciac - oddychaniu i stawianiu stóp na mozliwie równych kawalkach chodnika, wiec nie zapamietalam pierwszej polowy, a nawet 2/3 drogi.

Dalej to juz bylo prosto.

I wtedy zobaczylam wreszcie swiadomie nazwe lokalu na wlasne oczy i odkrylam z zaskoczeniem, ze lokal nie nazywa sie Samolubna Krowa, a

Shellfish Cow...

Brawo ja.

Zazartowalam sobie nawet w któryms momencie, ze ciezko im bylo znalezc nazwe wiec popatrzyli na menu i stwierdzili "Czniac konwenanse, po prostu nazwiemy ja opisowo - co serwujemy? Skorupiaki plus wolowina, dobra nasza bedzie Shellfish Cow."

Nie przewidzieli dysleksji, dysgrafii i dysgeografii klientki z przymusu, która przerobi ich blyskotliwa kreatywnosc na Samolubna Krowe.

Ale to nie koniec atrakcji - wieczór dopiero sie rozkreca.

Lokal miescil sie 2/3 pietrowym naroznym starym domu. 

Parter posiadal bar z dwoma stolikami, strome, waskie i krecone schodki w góre gdzie na 1wszym pietrze byla kuchnia, pokój obiadowy i chyba magazynek (z wychodkiem barowym na pólpietrze). Na razie na tym etapie przystanmy, bo od wejscia do lokalu wrazeni olfaktoryczne troche mnie wbily w posadzke - otóz bylam w restaturacji rybnej, w Hiszpani i przygotowywalam sie, ze dostane zapachowy cios w nos, ale takiego lupnia jaki spadl na mnie przechodzacej kolo kuchni to jwczesniej nie przezylam. Nawet na Planecie Ojczystej w pasazu smazalni ryb nad Baltykiem.

A przypomne, ze ryb nie serwowali w tej Samolubnej Krowie.

Pokój obiadowy, bo sala to nie byla, miescil 4 stoliki, z czego 2 nasze zestawione dla silnej grupy pod wezwaniem, 7mio-osobwej i tylko jeden z pozostalych zajety.

Przytulnie to malo powiedziane. 

Dekoracje i glówne zródlo swiatla stanowily swiece. W sumie nie ma sie co dziwic, w swietle nomen-omen gigantycznej podwyzki stawek za prad i gaz. 

Druga dekoracja izby byla ona.

To znaczy chyba Ona. Trudno miec pewnosc widzac wylacznie wybór dodatków...

Pod egida Zebry w rózowym boa, gustownych koralach, tiarze i perlowej opasce, nasza 7mka dokonala wyborów zywnosciowych. 

Ja niejako wyboru nie mialam, bo od mojego zacyborgowania mam trudnosci ze spozyciem padliny na cieplo (z dwoma wyjatkami) wiec tym silniej identyfikuje sie jako Wegetarianka na odwyku (Recovering Vegetarian idac za teoria, ze once alcoholic always an alcoholic czyli recovering alcoholic) i w lokalach zwykle siegam bo opcje wege. 

No dobrze juz zdradze, ze wyjatkiem sa kotlety schabowe. A takze inne miesa w wydaniu panierowanym i smazony. Nic nie poradze, ze od tego jakos mnie nie odrzuca. 

Korzystajac z chwili spokoju postanowilam skorzystac z wychodka, a ze wrócil wlasnie z takowego przybytku malzonek V czyli kolega od porazki kinowej, to poprosilam go o instrukcje gdziez on zacz.

Ten wychodek, znaczy.

Niestetyz nie dane bylo mi skorzystac z wychodka na pólpietrze, bo obsluga mnie przechwycila i kazal udac sie wyzej - bo toalety restauracyjne sa wyzej. 

Poslusznie potuptalam na kolejne pólpietro, ale mnie troche zastopowalo, bo mimo braku makijazu za dzentelmena nie da sie mnie wziac i przed wejscie do przybytku z taka wizytowka nieco sie wzdragalam. Ale ja sie latwo nie poddaje i widzac, ze schody wzwyz jeszcze sie nie skonczyly to zerknelam wyzej i oczy me osleply. 

Foto z tripadvisora, bo do wychodka w restauracjach z telefonem nie chadzam.

Od razu zorientowalam sie, ze to róza slepota, czyli na górzej jest cos emanujacego wscieklym rózem. Nie buntujac sie przed stereotypem, bo pecherz stosowal argumenty silowe, udalam sie w tamtym kierunku i rzucily sie na mnie... Rózowe flamingi za rózowa framuga.

Dodam ze sama swiatynia dumania miala dokladnie ten sam dekor, wiec usilowalam dokonac stosownych czynnosci z zamknietymi oczami bo te cholerne flamingi usilowaly wydziobac mi oczy.

Czyli jak dotad dosc surrealistycznie.

Szok estetyczny sprawil, ze nie zauwazylam, iz na tym samym pietrze jest drugie pomieszczenie obiadowe, podobno ze scianami w homary i mozliwe ze nieco wieksze, bo drugiej kuchni chyba nie maja.

W naszym pokoiku obiadowym dosc szybko zostalismy sami, bo ten jedyny zajety stolik wlasnie konczyl pólmich jakichs malzowin. Nie znam sie. Ale jak sobie poszli to jakos powietrzu sie lzej na chwile zrobilo. 

Nie na dlugo, bo wrótce zaczeto serwowac nasze potrawy.

Kolezanka V oznajmila, ze poprzedniego dnia obejrzala dwa tutoriale na jutjubie i wie jak nalezy dobrac sie do jadalnych czesci homarów i krabów, wiec na stole pojawili sie tacy oto goscie.

Homary to nawet pojawily sie dwa, bo amatorów bylo kilku, a oprócz tego zagoscily jeszcze jakies krewetki w panierce i te cholerne przegrzebki.

Nota bene ten krab gapil sie centralnie i z glebokim wyrzutem na mnie. Jakby ja mu czyms mogla zagrozic, albo conajmniej ja mu te nogi powylamywalam.

Ogólnie, poza doznaniami olfaktoryczno-wizualnymi wieczór spedzilam raczej milo i wesolo (czemu klam zadaje jedyne zdjecie na kórym jestem, ale to drobiazg bo i tak go nikomu nie pokaze 😈 ), bowiem ekipa znala sie wzajemnie dlugo i szeroko i tylko Polowica z tej calej gromady pala do mnie czyms mnie sympatycznym, ale to jej problem nie mój.

Nadeszla chwila rozstania (bo o rachunku mówic nie bede - alkohol nie szalal na stole a i tak troche nam dech zaparlo, tzn moze mnie nie, bo ja widzialam ceny w innych lokalach i pewna odpornosc na takie szoki juz mam) i okazalo sie, ze z parkingiem tez kompletnie skrewilismy, wiec nasze drogi sie rozeszly i ja z Uroszem&co udalismy sie w lewo, a reszta w prawo. 

Do 1/3 droge poznawalam, ale pózniej kazali mi odbic w prawo i przestalam kompletnie poznawac okolice. 

Za to zaczelo mi dokuczac jakby tu ladnie powiedziec... o! Zapowietrzenie ukladu pokarmowego. Koszmarnie. A towarzystwo grzecznie nie dawalo mi zostac z tylu. Matko, cóz to za droga prez meke byla. I co gorsza nie mialam w sobie nic ognia, aby zarzadac znalezienia tej krórszej drogi. 

Szczesliwie parking znalezlismy, ale dotarlismy do niego... prawie przez pól miasteczka - czyli trasa, której nam zaoszcedzilam na przyjezdzie.

Co sie odwlecze...

Ruszylismy w droge powrotna i pomimo wczesniejszego dowiadczenia z mapa gugla, Urosz wyglosil, ze mozemy pojechac w prawo (skad nadjechalismy) lub w lewo, ale pojechal w lewo, bo mu mapa gugla sugerowala, ze bedzie blizej.

Moze i bylo blizej. Ale nie bylo szybciej.

Takimi zadupiami po nocy nie jechalam od ostatniego koncertu Airborne.

Nagle zza jednego zakretu z nienacka na poboczu minelismy lezaca opone.

Po kilkuset metrach zza kolejnego ujrzelismy druga, w identycznej pozycji.

Syn Urosza i Polowicy zaczal wyglaszac komentarz, ze z jakiegos powodu leza tu losowo rozrzucone opony, gdy zza kolejnego zakretu rzucila sie na nas opona, lezaca na srodku drogi!!

Adrenalina!

Uff. Ominelismy - kudos dla Urosza, bo ja bym najpierw hamowala.

"ciekawe czy za chwile zobaczymy rozkraczony samochód z jednym kolem..." ponuro wyglosilam.

I sie przerazilam bo takiego ryku smiechu sie kompletnie nie spodziewalam - ale nerwowa atmosfera po tej cholernej centralnej oponie jakos zelzala.

I tak to minal wieczór w towarzystwie Samolubnej Krowy

Friday, 11 February 2022

Problemy pierwszego swiata czyli zamki NIE samozatrzaskujace sie

 Otóz prosze jasnipanstwa i nei tylko sytuacja jest nastepujaca:

Ja wciaz zyje. 

Ku memu glebokiemu zaskoczeniu, bo ze mnie szlag nie trafil w ostatnim kwartale ubieglego roku to doprawdy malo powiedziane, ze cud.

I zmagamy sie wraz z Faderem z kompletna odwrotnoscia samozatrzaskujacych sie zamków sprzed lat - mianowicie zmagamy sie z.... Samo-Otwierajacymi sie zamkami. a konkretnie to jednym.

Ten Nowy, malo powycierany jeszcze rok tez sie troche z przytupem rozkreca chociaz poczatki byly, hm... no wlasnie nie prawda wcale nie mile, ale takie jakies jak jakby David Lynch conajmniej sciage pisal dla rezysera.

Nie wchodzac w detale nadmiernie, jak w pazdzierniku rozpoczelam niechlubnie proces dewastacji czolgu (a moze nie tyle rozpoczelam co ja uwizualizowalam, bo doprawdy w grzechotanie silnika we wrzesniu trudno mnie ubrac bez wchodzenia w metafizyke), tak 19 listopada zakonczylo sie dzwonem.

 Dzwon polegal na tym, ze facet wyjechal bladym switem z rodzina oraz z podziemnego garazu i z podporzadkowanej drogi, rezolutnie patrzac w lewo i przydwonil w mojego Fadera w czolgu oraz na skrzyzowaniu i na pierwszenstwie. 

Nie musze chyba mówic jak sie zerwalam na dzwiek telefonu o 6.15 rano mniej wiecej i jak dlugo pozniej mnie adrenalina trzymala, a i tak Fader zadzwonil odczekawszy troche bo niechcial mnie budzic. Jaka róznice zrobiloby mi te pol godziny nie wnikajmy.

Ale i nie o tym rzecz tylko o tym ze jakis tydzien pozniej, a moze niec ponad dostalismy wiadomosc, ze czolg, zeby nie te poduszki to moze i by sie oplacalo go naprawiac chocia byl tez czterosladem, ale ze te poduszki to jednak do kasacji.

Odpukac w niemalowane, dzwon trafil w Faderowego czolgu przednie kolo, wiec tfu-tfu Fader wyszedl z imprezy z podniszczona kurtka, ogluszony nieco i zdaje sie po raz pierwszy w zyciu wysiadal z samochodu przez drzwi paszera. Bo z poduszek jak huknely poszedl taki dym, ze sie wystraszyl ze mu sie czolg zapalil. Czolg widac odczuwal wzajemnosc do Fadera, który kochal go wielce.

Ja zas nigdy nie ukrywalam, ze jezdzic tym moge, ale zachwytu nie ma. Oraz od  razu dementuje jakobym specjalnie dokonala zamachu na te skrzynke z gasnica. 

Ale wciaz nie w tym rzecz. 

Przewijamy do przodu i pieczolowicie wypieramy boksowanie z ubezpieczycielami, a takze epizod szpitalny sprzed swiat.

31 grudnia 2021 odebralismy nowy powóz Fadera i przez nowy wcale nie mam na mysli, ze nowy dla niego ale najnormalniej w swiecei nufke funkiel, nie smigana rumunska gazele. znaczy Captur dla ubogich. Na wypasie.

Czujniki, kamery, bajery, autostopy i reczny palcowy.

Oraz otwieranie bezdotykowe. 

Czyli TADAM zamek samootwierajacy sie!

Do tego ostatniego przyzwyczailismy sie w oka mgnieniu.

Znowu lekki fastforward i jest styczen w rozkwiecie, ja juz wrócona na Wyspe, po nadprogramowo dlugich wystepach goscinnych, wychodze  po dniu pracy z Kolchozu i ruszam do samochodu. Bezmyslnie sobie idac, dochodze do Blyskawicy, pocigam za kalpe bagaznika...i... ZONK. 

Klapa ani drgnie.

Nieco zaskoczona, ze jak to, siegam do kieszenim pstrykam pstryczkiem i klapa sie daje otworzyc.

Nic jeszcze nie laczaczac faktów ruszam do domu.

Nastepnego dnia po wyjscie z Kolchozu sytuacja sie powtarza. i tak przez pare dni, az w koncu mnie to zastanowilo, czemu jak rano pod domem to sie wszystko otwiera, a jak z pracy to nie. 

Ale nie zaklikalam tak od razu. Dopiero jak gdzies, moze pod sklepem, a moze wyskakujac z pracy w porze lunchu nie potrzebowalam nic z bagaznika, podeszlam do drzwi i zlapalam za klamke, a ta nic, dotarlo do mnie czego nie robie - NIE pstrykam pstryczkiem!! 

Rano widac bywam bardziej skalibrowana nawet jesli nietomne, a po pracy widocznie za juz duzo wody w mozgu i usiluje dobrac sie do samochodu metoda na Rumunska Gazele!

Opowiedzialam o tym Faderowi zdalnie przez co sie obsmial i na tym temat sie zakonczyl.

Tak myslalam.

Po paru tygodniach przywyklam z powrotem do uzywania wlasnego auta z przynaleznym pilotem itp.

Tak wyszlo, ze bylam zmuszona poleciec na krótki wystep goscinny na Planete Ojczysta ponownie. NA tyle krótko, ze poczatkowo karte startowa do Gazeli nosil w sobie Fader. No i na dzien dobry pojechalismy do bankomatu z planem wizyty w sklepie, który zostal zlikwidowany chociaz 2 tygodnie wczesniej jeszcze byl i nikt nie mówil, ze go ma nie byc, wiec pozosalam w samochodzie, a Fader poszedl do banku. 

A mnie zatrzasnelo w srodku Gazeli.

Próbowalam pukac w szybe, ale Fader oddalal sie dziarsko, wiec zniruchomialam bo nie bylam pewna czy Gazela przy swoim wypasie nie ma na wyposazeniu jakich cholernych czujnikó ruchu (nie ma, uff) a juz mnie kiedys zamknieto w samochodzie z czujnikami jak drzemalam i o bogowie jaka mialam dzikia pbudke jak sie ruszylam we snie!!

Fader wrócil i macha do mnie rekami usilujac mnei naklonic do rozpoczecia manewru wyjazdowego z miejsca parkingowego. A ja macham do niego ze ma tu przyjsc.

A on stoi 3 metry od samochodu i twardo macha i co gorsza zaczyna byc poirytowany.

A ja macham od srodka, bo co wiecej moge??

I tak bysmy machali do dzis az w koncu zaczalam pukac w szybe i to dalo mu do myslenia. 

Podszedl blizej i pyklo. 

Drzwi sie otworzyly.

Wyjasnilismy sobie przyczyne niedomachania i ruszylismy dalej.

Minal kolejny dzien i Fader udal sie do pracy, a ja pozostalam na kwadracie. Po stosownym czasie przechodzac obok okna zauwazylam ze Gazela zaparkowala pod oknami i spokojnie zasiadlam do gry.

Slysze kroki po schodac, przygotowuje sie psychicznie na poganianie, bo mamy wychodzic za chwile, a tam cisza.

Nawet zaczelam wstawac zeby sie upewnic czy to na pewno Faderowa Gazela i w tym momencie otwieraja sie drzwi i wchodzi rechot, a za nim Fader.

Co sie stalo?, pytam zaciekawiona

"A nic, próbowalem wejsc do mieszkania jak do samochodu, bezdotykowo!"

Nnnoooo i tak.

zródlo Giphy.com

Samozatrzaskowe zle, samootwierajace sie jeszcze gorzej?