Otóz prosze jasnipanstwa i nei tylko sytuacja jest nastepujaca:
Ja wciaz zyje.
Ku memu glebokiemu zaskoczeniu, bo ze mnie szlag nie trafil w ostatnim kwartale ubieglego roku to doprawdy malo powiedziane, ze cud.
I zmagamy sie wraz z Faderem z kompletna odwrotnoscia samozatrzaskujacych sie zamków sprzed lat - mianowicie zmagamy sie z.... Samo-Otwierajacymi sie zamkami. a konkretnie to jednym.
Ten Nowy, malo powycierany jeszcze rok tez sie troche z przytupem rozkreca chociaz poczatki byly, hm... no wlasnie nie prawda wcale nie mile, ale takie jakies jak jakby David Lynch conajmniej sciage pisal dla rezysera.
Nie wchodzac w detale nadmiernie, jak w pazdzierniku rozpoczelam niechlubnie proces dewastacji czolgu (a moze nie tyle rozpoczelam co ja uwizualizowalam, bo doprawdy w grzechotanie silnika we wrzesniu trudno mnie ubrac bez wchodzenia w metafizyke), tak 19 listopada zakonczylo sie dzwonem.
Dzwon polegal na tym, ze facet wyjechal bladym switem z rodzina oraz z podziemnego garazu i z podporzadkowanej drogi, rezolutnie patrzac w lewo i przydwonil w mojego Fadera w czolgu oraz na skrzyzowaniu i na pierwszenstwie.
Nie musze chyba mówic jak sie zerwalam na dzwiek telefonu o 6.15 rano mniej wiecej i jak dlugo pozniej mnie adrenalina trzymala, a i tak Fader zadzwonil odczekawszy troche bo niechcial mnie budzic. Jaka róznice zrobiloby mi te pol godziny nie wnikajmy.
Ale i nie o tym rzecz tylko o tym ze jakis tydzien pozniej, a moze niec ponad dostalismy wiadomosc, ze czolg, zeby nie te poduszki to moze i by sie oplacalo go naprawiac chocia byl tez czterosladem, ale ze te poduszki to jednak do kasacji.
Odpukac w niemalowane, dzwon trafil w Faderowego czolgu przednie kolo, wiec tfu-tfu Fader wyszedl z imprezy z podniszczona kurtka, ogluszony nieco i zdaje sie po raz pierwszy w zyciu wysiadal z samochodu przez drzwi paszera. Bo z poduszek jak huknely poszedl taki dym, ze sie wystraszyl ze mu sie czolg zapalil. Czolg widac odczuwal wzajemnosc do Fadera, który kochal go wielce.
Ja zas nigdy nie ukrywalam, ze jezdzic tym moge, ale zachwytu nie ma. Oraz od razu dementuje jakobym specjalnie dokonala zamachu na te skrzynke z gasnica.
Ale wciaz nie w tym rzecz.
Przewijamy do przodu i pieczolowicie wypieramy boksowanie z ubezpieczycielami, a takze epizod szpitalny sprzed swiat.
31 grudnia 2021 odebralismy nowy powóz Fadera i przez nowy wcale nie mam na mysli, ze nowy dla niego ale najnormalniej w swiecei nufke funkiel, nie smigana rumunska gazele. znaczy Captur dla ubogich. Na wypasie.
Czujniki, kamery, bajery, autostopy i reczny palcowy.
Oraz otwieranie bezdotykowe.
Czyli TADAM zamek samootwierajacy sie!
Do tego ostatniego przyzwyczailismy sie w oka mgnieniu.
Znowu lekki fastforward i jest styczen w rozkwiecie, ja juz wrócona na Wyspe, po nadprogramowo dlugich wystepach goscinnych, wychodze po dniu pracy z Kolchozu i ruszam do samochodu. Bezmyslnie sobie idac, dochodze do Blyskawicy, pocigam za kalpe bagaznika...i... ZONK.
Klapa ani drgnie.
Nieco zaskoczona, ze jak to, siegam do kieszenim pstrykam pstryczkiem i klapa sie daje otworzyc.
Nic jeszcze nie laczaczac faktów ruszam do domu.
Nastepnego dnia po wyjscie z Kolchozu sytuacja sie powtarza. i tak przez pare dni, az w koncu mnie to zastanowilo, czemu jak rano pod domem to sie wszystko otwiera, a jak z pracy to nie.
Ale nie zaklikalam tak od razu. Dopiero jak gdzies, moze pod sklepem, a moze wyskakujac z pracy w porze lunchu nie potrzebowalam nic z bagaznika, podeszlam do drzwi i zlapalam za klamke, a ta nic, dotarlo do mnie czego nie robie - NIE pstrykam pstryczkiem!!
Rano widac bywam bardziej skalibrowana nawet jesli nietomne, a po pracy widocznie za juz duzo wody w mozgu i usiluje dobrac sie do samochodu metoda na Rumunska Gazele!
Opowiedzialam o tym Faderowi zdalnie przez co sie obsmial i na tym temat sie zakonczyl.
Tak myslalam.
Po paru tygodniach przywyklam z powrotem do uzywania wlasnego auta z przynaleznym pilotem itp.
Tak wyszlo, ze bylam zmuszona poleciec na krótki wystep goscinny na Planete Ojczysta ponownie. NA tyle krótko, ze poczatkowo karte startowa do Gazeli nosil w sobie Fader. No i na dzien dobry pojechalismy do bankomatu z planem wizyty w sklepie, który zostal zlikwidowany chociaz 2 tygodnie wczesniej jeszcze byl i nikt nie mówil, ze go ma nie byc, wiec pozosalam w samochodzie, a Fader poszedl do banku.
A mnie zatrzasnelo w srodku Gazeli.
Próbowalam pukac w szybe, ale Fader oddalal sie dziarsko, wiec zniruchomialam bo nie bylam pewna czy Gazela przy swoim wypasie nie ma na wyposazeniu jakich cholernych czujnikó ruchu (nie ma, uff) a juz mnie kiedys zamknieto w samochodzie z czujnikami jak drzemalam i o bogowie jaka mialam dzikia pbudke jak sie ruszylam we snie!!
Fader wrócil i macha do mnie rekami usilujac mnei naklonic do rozpoczecia manewru wyjazdowego z miejsca parkingowego. A ja macham do niego ze ma tu przyjsc.
A on stoi 3 metry od samochodu i twardo macha i co gorsza zaczyna byc poirytowany.
A ja macham od srodka, bo co wiecej moge??
I tak bysmy machali do dzis az w koncu zaczalam pukac w szybe i to dalo mu do myslenia.
Podszedl blizej i pyklo.
Drzwi sie otworzyly.
Wyjasnilismy sobie przyczyne niedomachania i ruszylismy dalej.
Minal kolejny dzien i Fader udal sie do pracy, a ja pozostalam na kwadracie. Po stosownym czasie przechodzac obok okna zauwazylam ze Gazela zaparkowala pod oknami i spokojnie zasiadlam do gry.
Slysze kroki po schodac, przygotowuje sie psychicznie na poganianie, bo mamy wychodzic za chwile, a tam cisza.
Nawet zaczelam wstawac zeby sie upewnic czy to na pewno Faderowa Gazela i w tym momencie otwieraja sie drzwi i wchodzi rechot, a za nim Fader.
Co sie stalo?, pytam zaciekawiona
"A nic, próbowalem wejsc do mieszkania jak do samochodu, bezdotykowo!"
Nnnoooo i tak.
zródlo Giphy.com |
Samozatrzaskowe zle, samootwierajace sie jeszcze gorzej?