Mamy rok 2008. Wrzesien. Wlasnie przylecielismy do Toronto na urlop, tzn przylecielismy do Toronto, urlop ma byc wedrowny. Ja z Faderem przylecielismy. Wynajelam dla nas samochod.
Rezerwowalam duze auto - 4WD - z mysla wypuszczesnia
sie troche na bezdroza oraz generalnym planem, zeby byl to maksymalnie inny
samochod od moich europejskich coby mi sie nie pierdzililo za mocno podczas
przesiadki oraz zeby miec troche frajdy, ze pojezdze duzym samochodem.
Poszlismy do agencji wynajmu, zalatwilim papierologie i zamiast dac mi kluczyk powiedzieli ze samochod jest otwarty i ma kluczyk w sobie. Troche mi sie to wydalo podejrzane, ale nie czulam sie na silach klocic.
Facet z agencji poszedl z nami pokazac na msamochod i pokazal mi bialego potwora mechanicznego. Wielkosc
powiedzmy, ze bym lyknela... ale bialy?? BIALY??? Ze wszystkich klasycznych kolorow samochodow, bialy jest dla mnie kompletnie nieakceptowalny.
Bylam normalnie gotowa zawrocic i wsiasc w najblizszy samolot na Wyspe.
No i nie byl to terenowy woz tylko taki
rodzinny SUV - jakis Dodge o ile dobrze pamietam. Normalnie maksymalne rozczarowanie na kolkach.
Moje rozczarownie bylo
chyba tak mocne i wyczuwalne, ze jak podeszlismy do auta to okazalo sie ono zamkniete.
Na
ament zamkniete. Zatrzasniete na wszelkie sposoby.
probowalismy roznych drzwi i nic. Przy klamce kierowcy byly jakies
przyciski dziwne przyciski z numerkami, wiec pytam faceta z agencji, czy nie powinni podac mi kodu najpierw, a on ze nie bo
tu powinny byc kluczyki w drzwiach.
hm. Sprawdzamy ponownie wszystkie drzwi tak na wszelki wypadek jakby sie okazalo ze za pierwszy mrazem przeoczylismy klucz z brelokiem agencji tkwiacy w zamku.
Klucza niet.
Facet popedzil do budki agencji pytac o te znikniete klucze, a oni tam mu mowia, ze powinny
byc z samochodem. ale ich tam nie ma.
Hm. Zebrala sie ich w koncu cala ekipa tych agencyjncyh kolesi no i jeden w koncu zajrzal
przez szybe nachalnie i wola "sa klucze!!"
"gdzie?"
"w samochodzie, na siedzeniu"
No to sobie z ulga pomyslalam, ze nie moga mnie winic o slepote bo ja nie bylam, nawet stojac na palcach, w stanie zajrzec przez te szybe do srodka...
Oraz od razu mi stanela wizja otwierania drzwi patelnia w samochodzi dElvix...
Po jakis 5 minutach kolesie stwierdzili, ze musza dac nam cos
innego bo nie moga nas tak dlugo trzymac, a w tym samym czasie Fader (pchany widocznie podobna niechecia do Bialego Potwora, jak
moja) energicznie mnie pouczal, ze my nie chcemy tak wielkiego potwora i mam im
powiedziec zeby dali nam inny.
Tak, ze pod presja rodzicielska oglosilam ogolnie i dosc gromko,
ze my nie mamy problemu z replacementem byle byl fajny.
Panowie zarpoponowali
zatem inny pojazd, wskazujac palcem okolicznego Jeepa Compass.
Ja sie umiarkowanie zaslinilam, bo nie byl to
moj wowczas ukochany Cheerokee ani nawet Liberty, ale zawsze krok we wlasciwym kierunku.
Upewnilam
sie, ze nie musimy doplacac za te zamiane (btw wydaje mi sie ze nawet powinni mi
byli zwrocic pare gorszy bo to jednak juz byla inna kategoria, ale nie bylam nigdy az tak drobiazgowa.
Wszystko bylo lepsze niz ten bialy potwor, nawet odrobina straty.
W tym czasie poszukiwania kluczy zapasowych do bialego
monstra trwaly, bo mimo ze ja bylam wspanialomyslna i zgodzilam sie na inne auto
to i tak potrzebowali go otworzyc.
Osobiscie podejrzewam, ze auto mialo czasowy
zamek. Ten juz wtedy nasz tez mial taka opcje, znaczy, ze sam sie zamykal jak poczul sie
zaniedbany i porzucony.
Jak sie juz wpakowalismy do zastepczego potworka, a ja
ustawilam siedzenie i przestawilam sobie psychike na automatyczna skrzynie biegow, Bialy Potwor zostal otwarty.
Serce mi na moment zamarlo jak temu zajacowi w swiatlach
pedzacego samochodu. Calkiem zbednie, bo juz nie probowali nas przesadzac.Pare tygodni pozniej, jest juz Pazdziernik na Wyspie. Kilka dni po powrocie z powyzej wspomnianej podrozy.
W ten weekend wlasnie Fader wraca do siebie.
Mieszkam akurat na duzy strychu przerobionym na duze 4 pokojwe mieszkanie, z dwiema kolezankami z Kolchozu, przy czym tylko jedna z nich jest akurat w domu.
D, zwana tez czasem Franca, racji narodowosci, a takze okazjonalnej francowatosci charakteru.
W piatek wieczorem szykujac sobie ubranie na nastepny dzien pomyslalam 'wloze klucze do mieszkania i samochodu do kieszeni kurtki zeby bylo mi jutro latwiej'.
Zazwyczaj klucze bralam przed wyjsciem z poleczki w szafie w moim pokoju i upycham po
kieszeniach portek i taka mialam rutyne.
Czego nie
przewidzialam to tego, ze w nocy i rano temperatura byla zaledwie +4C, wiec rano uznalam ze zaloze t-shirta tak jak
planowalam, ale na to wezme zamiast kurtki polar.
Klucze rzecz jasna byly juz w kieszeni kurtki i... tam
zostaly, bo przeciez ja pamietalam ze je juz bralam (co z tego, ze wczoraj),
wiec powinny byc w kieszenie dzinsow jak zawsze.
Ale nie uprzedzajmy faktow -
rano nastepnego dnia naszykawalam
Faderowi sniadanie i mialam wyjsc
wczesniej i wyprowadzic auto z garazu zeby
pozniej bylo szybciej, podczas gdy on mial jesc, ale z nienacka
postanowilam, ze ja tez zjem i w efekcie - tuz przed 7dma wyszlismy oboje z
jego bagazem.
Zatrzasnelam drzwi.
I dociskajac drzwi wiedzialam, ze jest źle, ale bylo
juz za pozno. Klamka zapadla mozna by rzec.
Pomacalam sie profilaktycznie po kieszeniach ale nie, cudu
nie bylo.
Zatrzasnelam sobie kluczyki od samochodu i od mieszkania (w
tym od bramy co jest istotne!!) w mieszkaniu.
Brama jest o tyle istotna, ze bez klucza do bramy nie da sie
opuscic posesji wiec udalo mi sie zrobic najglupsza rzecz, z ktorej sobie zawsze
zartowalysmy z wspollokatorkami - zatrzasnelam sie na zewnatrz bez mozliwosci wejscia
i wyjscia!
W domu jako juz rzeklam byla tylko jedna z moich wspomieszkaczek – D, ale spala
snem glebokim i sprawiedliwym po zaimprezowaniu poprzedniego wieczora.
Na szczescie - dzwonek do drzwi dzialal i D, po moich kliku
dluuugich probach, uslyszala go (co bylo, nie oszukujmy sie fartem bo zwykle nie
slyszy i spi dalej) i mnie wpuscila.
Lyso mi bylo jak cholera bo przeciez nawet nie moglibysmy
taksowka jechac do tego autobusu, bo nie daloby sie wyjsc z posesji – zakwitla
mi nawet mysl ze jak tylko wroce z lotniska pierwsze co zrobie to dorobie klucz
do bramy i schowam w garazu - ktorego nie zamykamy na klucz bo jest za
zamknieta brama. Obeszlo sie bez tego
gdyz kilka miesiecy pozniej nastapila wyprowadzka z tego lokalu i zamieszkalam
z M&Msami we wspolnie wynajetym samodzielanym domu z ogrodkiem i garazem.
Owszem z zatrzaskowym zamkiem rowniez ale ten jakos nie przyporzyl mi trosk swa
zatrzaskowoscia...
Dodam jeszcze, ze w
desperacji, stojac pod wlasnymi drzwiami i dzwoniac do nich beznadziejnie po raz szosty mniej wiecej, w planach mialam juz dzwonienie telefonem na
komorke D oraz galop na dol i wystawienie reki przez brame zeby zadzwonic
domofonem, bo ten ma dzwonek blizej jej sypialni i byc moze jego uslyszy.
Ten dzien w ogole byl dosc ciekawy, bo mimo porannego chaosu
na autobus zdazlylismy bez problemu choc Fader swoim zwyczajem arcy maciciela
usilowal namowic mnie na wsiadanie do autobusu, ktory jechal Z lotniska do
miasta – ale tym razem nie dalam sie oglupic!
Na lotnisku -
poniewaz Fader lecial Polskim Orlem, byla szansa, ze bedzie polska obsluga na odprawie
(co czasem sie zdaza, acz juz coraz rzadziej) - tym razem odprawiala Fadera pani
o imieniu Iwona, co dalo mi podstawy do zadania pytania "czy "dzień
dobry" zadziala?" co bardzo ja rozbawilo i odparla, ze jak
najbardziej za dziala i to nawet plynnie.
Nie wiem czy ten zarcik tak wybil
Fadera z rytmu,czy po prostu jak ja, ma zwyczaj odpowiadania na zadane pytanie
technicznie na temat, ale niekoniecznie zgodnie z intencja pytajacego (czy tez raczej
ja mam tak po nim), bo gdy pani zapytala go o ostre przedmioty, majac na mysli
podreczny bagaz, on odparl na to na to, ze ma w walizce zyletki.
Dalej po odczekaniu
stosownej chwili odeskorotwalam cennego protoplaste do przejscia na kontrole
bezpieczenstwa i tuz przed przejsciem do
bramek pytam, go czy nie ma zadnych plynow (od 2006 pytam zawsze ), on ze nie i poszedl.
Za jakies 40 minut dzwonie do niego skontrolowac postepy po
drugiej stronie – z racji braku wspolnego jezyka z endmicznymi mieszkancami
lotniska lubie sie upewnic ze zlokalizowal numer bramki albo przynajmniej czeka
na jej wyswietlenie po stosownym ekranem, a on do mnie "wiesz co sie
stalo? moja torba na tym pasie zostala i siedziala tak dlugo i siedziala, a oni
patrzyli i patrzyli w ten ekran, az w końcu przyszedl jakis jeden i cos im
powiedzial i puscili... no to sprawdzam bo moze jakis metal z puszki czy cos,
patrze a tam sa kropelki do nosa!"
Prawie wypielam
wrotki (tak sie kiedys mowilo w moich kreagach zamiast obecnych LOLi i ROTFLow)
i od razu mi sie lepiej zrobilo, bo bylo mi nadal szalenie glupio po tych kluczach o poranku.
A jako ukoronowania dnia po powrocie z lotniska,
samochod mi na parkingu nie chcial zapalic. Najpierw myslalam, ze dlatego ze na
biegu usiluje go uruczhomic (kompletnie nie wiem czemu, ale to byly moje
poczatki z Blekitna Strzala i pierwszy nowy smachod od lat wiec troche sie nad
nim trzeslam jeszcze, i nie rozjezdzalam nim lisow. No dobra jednego.), ale
bez biegu tez nic.
Juz mnie nerwa wziela, patrze czy aby na swiatlach nie stal
te 5 godzin, ale nie, zamki dzialaja wiec to nie akumulator. Probuje jeszcze
raz, tym razem odruchowo wyciskajac sprzeglo i zapalil, a mnie olsnilo
wspomnienie - jak odbieralam auto i mialam instruktaz to pan handlowiec sie
zachwycil, ze odpalam silnik na sprzegle co wydalo mi sie dziwne bo wlasciwie
zawsze tak robie jako, ze zostawiam auto na biegu zawsze. A on kontynuowal, ze
inaczej nie zapali silnik - dlaczego to juz nie pamietam, ale samo zdarzenie
owszem wrocilo do mnie.
A jeszcze idac do samochodu (na parkingu) odkrylam, ze w
ferworze porannych nerwow zlapalam w koncu zapasowy kluczyk do smochodu,
zamiast tego wlasciwego, z breloczkiem - na szczescie zapasowy normalnym
kluczykiem ze zintegrowanym pilotem i
tymi tam transponderami, a nie taki mechaniczny.
Po tym wszystkim mialam wszystkiego serdecznie dosc i
marzylam o chwili (a najlepiej jakims tygodniu) spokoju.