Description

Wspomnienia mniej lub bardziej biezace, bo technologia wyparla potrzebe pisania listow i nawet maili do bliskich i blizszych i tych calkiem oddalonych

Tuesday, 8 December 2015

Mgla nad Londynem, czyli Fader leci do mnie w odwiedziny.

Szukajac kompletnie innej relacji, ktora jestem pewna, ze spisywalam calkiem niedawno, (tylko, kur...tyzana jego mac nie myta, gdzie??) znalazlam kawalek listu do mojego ex-lubego. Niewlasciwy jezyk wiec musze napisac od nowa, ale ze pisany na biezaco to wspomnienie nadgryzione zebem czasu zostalo odswiezone rowniez we mnie.
No to skaczemy - rok 2006, grudzien sie w polowie klania, czyli w zasadzie rocznica ktoras tam przypada (tak wiem ktora, ale po co mam sie denerwowac uplywem czasu?).
Wyspowa Zima, mozna by rzec, stoi w blokach startowych.
Czyli przyszly mgly.
Najpierw przyszly do Polski i wywolaly lekki chaos lotniczy, nawet przez mysl mi przeszlo "oj zeby mi Faderowej wizyty nie skomplikowaly". Bo Fader mial przyleciec na Swieta. Pierwszy raz solo mial przyleciec i z tych emocji, miesiac przed przylotem sam sobie przyfanzolil z piesci w oko i popsul. Oko, nie piesc.
I wykombinowal, ze mi zelga co sie stalo.
Ale to dygresja, bo szczesciem wyszedl z tej imprezy obronnym okiem, ze tak powiem i zagoilo mu sie na czas, a lgarstwo jak zawsze krotkie nogi mialo bo wypucowal sie dElvix co sie stalo, zapominajac widac, ze przeciez my ze soba rozmawiamy...
Ot taki moral bonusowy, ze jak sie czlowiek chce bawic w sciemnanie musi miec DOBRA pamiec ;)
Ale nie w tym rzecz. Oko zostalo naprawione. Mozliwe, ze nawet w ramach NFZ. Nadal dziala.

Przyszly zatem te mgly nad Ziemie Ojczysta i troche sie zamartwilam zeby nie utrzymaly sie zbyt dlugo bo moga mi narobic balaganu w swiatecznych planach (cholerny prorok, jak slowo daje, Pytia istna, posadzic mnie na trojnogu i dobrze pokadzic to moze nawet koniec kryzysow finansowych wykrakam), myslac o utrudnieniu wylotow ze Stolycy. Ale rozwialo je i przestalam sie nimi zajmowac.
Kilka dni przed Faderowym przylotem wstaje, a za oknem bialo. Nie, snieg-bialo tylko mgla-bialo.
Bialo to bialo, co mnie to obchodzi. Poszlam do pracy. Podziwiajac nawet po drodze jaka byla to gesta mgla.
Powinnam byla rzecz jasna zaniepokoic sie bliskoscia weekendu, ale byl to chyba dopiero wtorek, no gora sroda, wiec przeciez mgla sie tyle nie utrzyma. A poza tym to gdzie Rzym gdzie Krym, prawie 100 km od Londynu, ponad 70 km od lotniska i na dodatek w dolinie rzeki.
HAHAHA...
Ale nie uprzedzajmy faktow - na drugi dzien u nas juz bylo niezle, tylko pochmurno wiec az do czwartkowego popoludnia tkwilam w blogiej nieswiadomosci, ze cos mogloby pojsc nie podlug planu (w owym czasie mialam zwyczaj sprawdzania aktualnosci w kraju i na swiecie raz na tydzien).
I tkwilam sobie w tej nieswiadomosci, az kolezanka z pracy R zapytala mnie:
"Kiedy przyjezdza twoj Fader i jak go zamierzasz odebrac?"
Ja: "W sobote rano przylatuje i wyjade po niego na lotnisko autobusem?"
R: "A na ktore lotnisko przylatuje?" i dodala w napieciu "Nie mow mi, ze na Heathrow??"
Ja (zaskoczona poteznie z rozpedu zapytalam): "A dlaczego? Jasne, ze na Heathrow"
Otoz Mgla podstepnie jak inercja (Inertia creeps, Moving up slowly)podkradla sie cichem i pokryla soba Londyn i okolice w tym tak bardzo interesujace mnie lotnisko, kompletnie nie konsultujac swoich planow ze mna.
Nieakceptowalne.
R wyjasnila mi, ze od rana tego dnia z powodu mgly prawie wszystkie loty do i z lotniska byly odwolane.
'Swietnie.' Pomyslalam sobie.
Z przekasem sobie to pomyslalam.
Wlazlam na strone linii lotniczych (oczami wlazlam nie cala soba) i faktycznie, jak wol bylo napisane, ze loty poodwolywane.
Ale dluzsza analiza ujawnila, ze zawsze jeden samolot do i z PL dziennie lata. Albo rano albo po poldniu.
Fader mial leciec tzw "Silly o'clock" czyli wczesnie rano, czyli pobudka w srodku nocy i ogolnie kijowo. Bedac na Wyspie dopiero od paru miesiecy jeszcze sie stabilizowalam finansowo i cena bilety miala wieksze znaczenie niz dogodna godzina, poza tym Fader byl jednak o te 9 lat mlodszy i mniej mu szkodzily niedogodnosci.
Oczywiscie od rozmowy z R sledzilam sytuacje Mgla vs Linie Lotnicze na bierzaco i bez mala z zapartym tchem. We czwartek lecial tylko ten po poludniowy rejs, czyli nie za dobrze. Ale w piatek ten poranny polecial, to moze nie bedzie zle?
W piatek po poludniu czytalam, ze planuja nastepnego dnia puscic 95% planowanych lotow.
Lot Fadera nadal pokazywano jako planowany, ale czulam ze na moim prywatnym niebie obok mgly gromadza sie czarne chmury.
Co z tego, ze to nie ja lece.
Cos bedzie i tak na rzeczy...
Przy moim farcie akurat Faderowy lot trafi w te cholernie 5%.
Pracowalam wtedy jeszcze jak Kolchoz przykazal 9-17.
Koniec pracy, wymarsz.
W polowie drogi do domu przyszedl sms...
Z zamierajacym sercem odczytalam:
"Z przykroscia informujemy ze twoj lot XXYYY w dniu (jutro o silly o'clock) zostal odwolany."
Popedzilam do domu co kon tfu.. co mRufa wyskoczy, sprawdzilam maila - to samo.
Odwolany.
Dobrze przeczulam sprawe, wiec nie jestem zaskoczona.
Ale Co Teraz Robic.
Cholera jasna. Zeby to byl moj lot to pikus, ale Fader juz na walizce prawie siedzi i ma ugrany transport na lotnisko bladym switem, czyli w srodku nocy, ktory juz u niego dzis nocuje (transport, nie srodek nocy).
Szybki galop po aktualizacjach pogodowych i lotniskowych dal mi wizje, ze wieczorny lot powinien byc juz normalnie planowo w powietrzu, bo mgle szlag ma trafic i juz wszystko ma latac. W tym inwktywy narodow koczujacych na lotnisku
Krotka decyzja - sprobuje Fadera przeniesc na ten lot wieczorny.
Sprawdzilam szybciutko czy sa na niego miejsca - otoz sa - sprawdzilam, ze widze je dostepne w sprzedazy.
No to dawaj, klikam jak przykazali, klikityklik, a tu niespodzianka - system mi mowi, ze moge Fadera wepchnac w lot popoludniowy! "Dajesz, dajesz, nie przestajesz!" mowie do ekranu i klikam na ten cel, a tu...
ZONK!
Ten sam system co mi takie wizje rozane przedstawil, zbiesil sie nagle i mowi ze on nie teges, ze nie moze dokonac rezerwacji i mam sie zglosic do nich telefonicznie.
No dobra. To dzwonie do polskiego biura obslugi, bo przez polska strone zalatwialam.
HAHAHA
Moge sie ugryzc wszedzie bo polskie biuro otwarte jest li i jedynie do 17tej lokalnej, a ja mam na blacie 17.15 mojego czasu (szacun za tempo co? z pracy do domu mialam wtedy 10 minut drogi spacerem, jak zagescilam ruchy to dawalam rade w 7 pokonac).
No to dzwonie do Wyspowego biura i BINGO! Adrenalina jeszcze napedzana, nie dosc ze przebukowalam bilet na popoludnie, uslyszalam ze spokojnie ten lot poleci, bo poranny odwolali jako "precaution" (ARGH!!), ale jeszcze z rozpedu zapytalam sie dlaczego mnie system tak splawil.
"W sytuacjach awaryjnych blokujemy funkcje rezerwacji on-line zeby uniknac podwojnych rezerwacji i przeladowania systemu"
Na co prawei krzyknelam "To ja juz wszystko rozumiem" bo kilka miesiecy wczesniej padlam ofiara podobnego scenariusza niejako dobrowolnie - otoz usilowalam sobie przesunac termin powrotu z wakacji o tydzien i nie moglam tego zrobic on-line, muszac dzwonic telefonami ulicznymi, po czym nastepnego dnia dowiedzialam sie z porannych wiadomosci o tych wodnistych terrorystach ktorzy poprzedniego dnia narobili balaganu takiego, ze do dzis nie moge latac z samym z podrecznym bagazem  jak usiluje przewiezc jakas flaszke...
Ale.
Final tej czesci opowiesci - Fader zostal poinformowany, ze razem z "szoferem" moga sie wyspac, bo nie leci bladym switem tylko nieco pozniej jednak, bo wczesnym popoludniem. I ja sie wyspie i moze nawet jakis zakup zywnosciowy zrobie przed wyjazdem na lotnisko, a bylam w owym czasie jeszcze na Wyspie spieszona wiec ogolnie nie bylam do konca pania swojego czasu tylko polegalam na rozkladach jazdy i okazjonalnych taryfach.
Oczywiscie z nadmiaru czasu nagle odzyskanego w sobotni poranek udalo mi sie spoznic na planowany autobus bo wyjechal on wedlug jakiegos innego zegara niz ja - wchodzac na przystanki 5 minut przed czasem moglam tylko pomachac jego plecom...
Zyskujac te dodatkowe 30 minut na miescie dokonalam sprawunkow i pojechalam kolejnym autobusem. Oczywiscie w polowie drogi dopadla mnie nerwa, ze pewnie przyjade spozniona i nie zdarze na przyloty zanim Fader wychynie z czelusci terminala, zdenerwuje sie, zapomni jak sie dzwoni z prepaida za granica (wtedy jeszcze trzeba bylo korzystac z tych dziwnych kodow ktore oddzwanialy do dzwoniacego jak uzyskaly polaczenie), podniesie poziom zdenerwowania to poziomu wqr...u i dotre na miejsce juz tylko posprzatac po eksplozji charakteru...
Ale nie.
Mimo, ze samolot dolecial poteznie przed czasem - jakies 35 minut przed czasem bo lecial chyba rekordowo krotko jak na te linie lotnicza, rowne 2 godzinki - co odkrylam dopiero na przylotach, gdzie wbrew wszelkim znakom na zegarach dobieglam 5 minut przed planowanym przylotem...
I musialam odczekac jeszcze jakis czas bo okazalo sie, ze bardzo dlugo nie rozladowywali samolotu i bagazy.
Jak nic czekajac az ja przekrocze prog terminala...
No ale.
Fader wychynal z czelusci terminalowych i od razu porozstawial mi geografie po katach. Otoz nieswiadom, ze ja historie oka znam od dElvix postanowil od razu mi sie przyznac to calej przygody.
Tak mnie tym wytracil z rutyny, ze najnormalniej w swiecie wyprowadzilam nas na manowce zamiast do autobusow.
A konkretnie to wyprowadzilam nas do Matrixa...
Otoz, aby wydostac sie z tego wlasnie terminala i dostac do autobusow nalezy uzyc przejscia podziemnego i udac sie na tzw Central Bus Sation czyli taki malutki dworzec lotniskowy.
Do tego celu sluzyly rampa oraz windy. Tych wind bylo w ogole bylo sporo, a ja nie do konca mialam obcykane ich uzywanie bo zawsze poslugiwalam sie rampa idac na dol, a winda tylko jesli mialam bagaz czyli podazajac na odloty.
Nie wiem jak teraz, ale wtedy windy na przylotach nie byly jakos zbyt swietnie oznakowane.
Tych window jest chyba z 4 albo i wiecej i tylko jedna z nich prowadzila do wlasciwego miejsca - do podziemii.
Reszta roznie - czasem na stacje kolejki do Londynu, czasem tylko na gore. Jedna nawet byla taka ze trzeba wyjsc na zewnatrz zeby do niej wsiasc, bo na poziomie przylotow otwierala sie tylko z jednej strony. Ale o tym jakos nie wiedzialam bo nigdy wczesniej z niej nie korzystalam jadac na przyloty.

Idealne okolicznosci dla kogos z moim poziomem mistrzostwa w gubieniu drogi... okiem wyobrazni widze sie tam do dzis probujaca znalezc wlasciwa winde...
Z kolei 2 windy prowadzily z dolnego poziomu przejsc bezposrednio na na stacje autobusowa.
Ale wrocmy do Matrixa.
Otoz jakos wmowilam sobie ze nalezy wsiasc do ktorejs z tych 4 czy nawet 5 wind, wykombinowalam ze zeby sie kierunki chocby zgrubnie zgadzaly, musi to byc ta ostatnia, nie wiedzac jeszcze wtedy, ze ta wlasnie potrzebna nam winda, ktora widzialam na dole nie ma odpowiednika wewnatrz budynku.

Skolowany dodatkowo opowiescia o oku mozg wykonal mi krotkie spiecie i polaczyl winde z terminala z windami na stacji autobusowej i wmowil mi, ze mam 2 do wyboru wiec moge wsiasc albo do ostatniej albo do przedostatniej. Wybralam zatem przedostatnia.

Wsiedlismy, zjechalismy na dol, tylko jeden poziom byl do wyboru, wiec zero szans na omylki, otworzyly sie drzwi, nawet z wlasciwej strony chyba, wylazimy i ja mam deja vu.
A wg Matrixowej teorii dejavu ma sie tylko wtedy gdy w miedzy czasie ktos cos zmienil w architekturze systemu.
"A déjà vu is usually a glitch in the Matrix. It happens when they change something."
I dokladnie tak sie wtedy poczulam.
Bo zobaczylam klatwe klaustrofobika - pomieszczenie bez okien, bez drzwi, wizualnie bez wyjscia. Po lewej byla sciana, z przodu sciana, w prawej pomieszczenie ciagnelo sie kilkanascie metrow i tez oferowalo sciane.
Slowa: "Tu wczesniej bylo inaczej..." wyrwaly mi sie z ust, nie wywolujac w moim, nadal adrenalina napakowanym Faderze, rzadnej reakcji. Przeciwnie, ze slowy "gdzie idziemy?" nie czekajac na mnie ruszyl dziarsko w jedynym dostepnym kierunku, ktory moim oczom sugerowal ze nie ciagnie sie zbyt daleko... bo kolejna sciana no nie? Za mna stronie drzwi do windy, nadal otwartej.
Poczulam sie jak Neo czekajacy w metrze na ten dziwny pociag, bez wyjsc z peronu.
Prawde mowiac widze to pomieszczenie okiem wyobrazni do dzis. 
Zanim mnie atak paniki unieruchomil, jak to miewa w zwyczaju, szybko chwycilam oddalajacego sie Fadera z kawalek kurtki i pociagnelam w kierunku jeszcze otwartej windy, tresciwym slowem informujac, ze trzeba opuscic to miejsce czym predzej, bo to nie byla wlasciwa winda.
Ochlonelam dopiero na widok poziomu przylotow.
Dodam, ze z tej pulapki bylo wyjscie - prowadzilo chyba na peron tej kolejki, ale zobaczylam je tylko katem oka panicznie wciagajac Fadera do windy celem ucieczki zamnim sie pulapka zamknie. Byly w tej scianie co winda tylko na tyle daleko i nie oznakowane, ze spod drzwi windowych nie bylo ich widac, a ja sie od drzwi windy nie ruszylam rzecz jasna.
Nie ryzykujac juz drugiej windy, ktora kuszaco potwierala podwoje, nie ufajac juz moim mentalnym mocom przerobowym i slusznie, pociagnelam Fadera do rampy, ktora znalam jak wlasna kie... tfu, wroc... lepiej niz wlasna kieszen.
Moje kieszenie oraz plecaki zawsze oferuja szereg niespodzianek, do tego stopnia, ze czasem boje sie wlozyc tam reke bo kto wiec na co trafie... jak w tej zabawie z wkladaniem reki do pudalek i zgadywaniem co sie znalazlo...
Ale wrocmy do rampy.
Rampa podazajac zeszlismy na wlasciwy poziom, poprowadzilam (spluwajac na widok drzwi do windy przez lewe ramie) Fadera korytarzami jak nalezy i dotarlismy do tych 2 wind prowadzacych na stacje.
Nie bylo to jedyne wyjscie z kazamatow - byly tez schody ruchome, ale pomyslane tak aby wykonczyc osoby o slabych nerwach. Otoz byl to sztab schodow ruchomych, i chyba jeden komplet tradycyjnych. Te ruchome prowadzily w rozne miejsca. Jedne ruchome i te jedyne tradycyjne wiodly na stacje autobusowa, co odkrylam juz przy innej okazji i duzo pozniej, a pozostale rozmaicie - do pociagow chyba glownie, ale byly notorycznie w naprawach wiec dla osob z bagazami jedynym zawsze dostepnym (mniej lub bardziej) wyjsciem z tych kazamatow byly windy. Czasem jedna z nich nie dzialala no i zawsze byla do nich kolejka.
Ale udalo sie, wydostalismy sie na powierzchnie i tu uwaga - Fader nigdy jeszcze w tym miejscu nie byl. I co zrobil? Znowu mi wprowadzil dysonans.
Otoz w tlumie ludzi wylazacych z wind postanowil zalozyc czapke. Nie oponowalam, bo chlodno bylo i sama usilowalam przywdziac nakrycie uszow, a wbrew pozorom to ze stanelismy na srodku przejscia nikogo nie wzruszylo bo kazdy robil to samo - nie ze zakladal czapki, tylko stawala gdzie mu sie zywnie podobalo.
Ktos wykrzykiwal obok nas, ze pasazerowie do najblizszegu autobusu do ****u niech wystapia z szeregu i ida do autobusu, usilowalam uslyszec o jakie miasto chodzi, ale Fader mial inne plany. Glosno i po polsku oczywiscie skyrytkowal krzykacza, bo kto to myslal tak niezrozumiale wrzeszczec i udal sie w przeciwnym kierunku, niz trzeba bylo, niezaleznie od tego co pokrzykiwal pokrzykujacy.
Jak sie okazalo pozniej usilowal sie po prostu odruchowo oddalic od glosnego osobnika.
Oglupiona tym wszystkim, przez chwile podazylam poslusznie za nim i wyszlismy w ten sposob z budynku, prosto na... przystanek dla przyjezdzajacych autbusow...
Tu juz otrzezwialam z oszolmienia i nawet sie juz troche wkurzylam, bo Fader stanal i zapytal "gdzie teraz" z dosc zadowolona z siebie mina, zapytalam wiec grzecznie dokad to sie on wybiera, na co odparl z wyrzutem ze przeciez idzie gdzie mu kaze... Wytknelam grzecznie, ze to on nas wyprowadzil ze stacji i zadysponowalam natychmiastowy odwrot.
W srodku stacji okazalo sie, ze ten pokrzykujacy facet wzywal wlasnie na nasz autobus, ktory w miedzy czasie juz byl laskaw odjechac, dajac nam 30 minut czasu na przejscie 30 metrow do wlasciwe zatoczki.
Tak, ze Mgly nad Londynem sa bardzo niebezpieczne i prowadza do bardzo oryginalnych utrudnien w podrozach.

Lojalnie uprzedzam jest ciag dalszy, ale jedyny wspolny mianownik to postacie glownie czyli Londyn, Fader i ja.

10 comments:

  1. Bożena pamięta swój pierwszy przylot do Londka (nie przyjazd, który był wcześniej, tylko przylot). Czuła się tak, jakby ktoś ją wsadził na karuzele i kręcił w kółko z jakimś turbo przyspieszeniem. Leciała na wesele, także z dużą dość grupą, która oblatana fachowo leciała na pamięć od jednych bramek do drugich, przez windy, pociągi i insze.
    Jak Bożena drugi raz leciała tą trasą, to nie miała pojęcia, co ma teraz bidna począć, skąd ma wiedzieć, który lot to jej lot i co się w ogóle dzieje.
    Czyli lotniska są zupełnie nieuntuicyjnie zorganizowane. Może gdyby wyciąć z nich element handlowy, to by się dało ogarnąć łatwiej, ale tak? nie jest to w ogóle dla ludzi.
    Co innego, jak Bożena pojechała autobusem razu jednego. Co prawda trochę to trwało, bo gdzieś będzie, że z dobę, ale na stacji sobie wysiadła, jakimś cudem kupiła mapę, bo kiosk był obok, wsiadła do metra i dojechała do destynacji. Ot i tyle.
    Chyba sama idea latania wprowadza ten dystraktor, który nie pozwala ogarnąć takiego podróżowania tak od razu i z miejsca. A jeszcze jak się loty przekłada to już w ogóle.

    natomiast Bożena musi przyznać ze wstydą, że wyobrażając sobie Wasze miotania po porcie (lotniczym) i tego Fadera w czapce, rży jeszcze do teraz :D

    ReplyDelete
    Replies
    1. A ja to co, moze nie rże? Ale niech Bozenka na Klatwe Sfinksa.
      Oraz pociesza mnie Bozenka bo ja zasadniczo oblatana i do Londka latalam tak docelowo jak i na przesiadke juz wtedy kilkakrotnie i ogolnie ogarniecie lotniska mi nie straszne jesli posluguja sie jezykiem mi choc troche znanym.
      Co jak co stacja od przyjazdo do Londka autobusem jest faktycznie latwiejsza do ogarniecia bo elementu handlowego tam sosunkowo nie wiele w porownaniu z lotniskiem. Ale obecne nowe terminale sa jakby troche mniej skomplikowane na przylocie - 2 i 5tka w kazdym razie, 3ka zawsze mnie przyprawia o lekki zawrot glowy bo to jeszcze starsza generacja mam wrazenie.Bo na wylocie to wieczny chaos i labirynt.
      tylko do metra to ja dobrowolnie nie wsiadam. O NIE! A juz na pewno nie bez mieszkanca endemicznego ;)

      Delete
    2. No co Ty?? Wszak to najlepszy na świecie środek transportu i w korkach nie stoi .. tylko zasięgu często nie ma, ale to tam małe piwo w zasadzie :D Bożena bardzo lubi, szczególnie z przesiadkami jeździć jakimś szalonym zygzakiem :D no poza londkową stacją Soho, bo tam jest miliard schodów o dziwnej konstrukcji.

      Delete
    3. A umiesz sobie wyobrazic jak osiogam tam sotpien mistrzostwe Zen w pogubieniu sie? Nie... no wlasnie... ja tez az sie boje pomyslec ;) Mialaby mszanse zostac Upiorem z Metra ;)

      Delete
    4. Jakbyś częstowała pasażerów herbatą, to mogłoby to byc nawet ciekawe :D

      Delete
    5. No przecież! Zostałabyś nową, żywą legendą, ludzie pisaliby o Tobie artykuły, może nawet blogi, dostałabyś ghost writera i tyle kasy, że zatkałabyś na amen jakiś średniej wielkości tunel. A potem film biograficzny w holiłódzie.
      Jakbyś jednak się skusiła, to Bożena chętnie odbierze z ekranu jakieś miłe pozdrowienia. ;)

      Delete
    6. Chyba jednak nie skorzystam. Mnie pod pancerzem, tfu, pod ziemia duszno... ;). Wole z dwojga zlego ten cholerny Londyn trawersowac gora, w autobusach. Zreszta nie tylko Londyn.

      Delete
  2. O matko. Gdybym miała znaleźć wyjście z tych minotaurowych labiryntów, znaleźliby po latach moje zmumifokowane, zapomniane ciało pod kaloryferem w jakimś bocznym korytarzu.

    ReplyDelete
    Replies
    1. No wlasnie, moje srednia orientacja w terenie (lub tez super moc znajdowania najdluzszej i najbardziej skomplikowanej trasy z A do B, ktora jak sie okazuja mam po Faderze) po przeniesieniu mnie pod ziemie pogarsza sie drastycznie (staje sie mega moca). Jedynie napisy na scianach ratuja sprawe pod warunkiem ze sa i jeszcze lepiej, jesli niosa jakas informacje :)

      Delete