Dzis, wczesne popludnie, Kolchoz, Lochy.
Siedze sobie w Kolchozie, czuje sie kijowo, zeby nie uzywac nadmiernie wulgaryzmow, wrecz sie czuje tak, ze tylko prezerwatywy na uszy zalozyc.
Dla niewtajemniczonych - Idzie zajaczek przez las z lateksem na uszach, spotyka niedzwiedzia. Niedzwiedz pyta: "Te zajac, dlaczego masz gumki na uszach?" Zajac patrzy nan ponuro spode lba, w prezerwatywy przystrojonego: "Zeby pokazac wszystkim ze mam ch**owy dzien!"
Totez wlasnie jak sie tak dzis czuje, bo wczoraj mialam jakis dziwny nieplanowany atak astmy, ktory mnie zdrowo przeczolgal. Polowe czasu usilowalam wypluc plucka w malych porcyjkach, a druga polowe, po zlapaniu paru rwanych oddechow na zastanawianiu sie za co.
No, ale przezylam wiec nie ma co sie rozdrabniac.
Dzis boli mnie glowa, drzewo oskrzelowe piecze jakby mi ktos plynny ogien wlewal, oddech krotki, plugawy... tfu... mialo byc bez rozdrabniania sie.
Siedze zatem z tymi symbolicznymi gumkami na uszach, roboty mam w chu... i tak az do piatku, na dodatek mam dzis (a w perspektywie i jutro) tzw dluga zmiane - mianowicie ja nie pracuje na zmiany, ale Lochy Kolchozowe ogolnie owszem i pomiedzy 8 rano, a 18 wieczorem w kazdym operacyjnym zespole jakis tylek musi siedziec na warcie.
Normalnie nie jestem to ja, bo ja jestem bardziej koncepcyjna niz operacyjna, ale szef mie poprosil, to co mialam sie nie zgodzic, jak zaledwie 3 dni wczesniej pozwolil mi wyjsc pol godziny wczesniej bo se chcialam do kina na film zdazyc tak?
A w zeszly piatek powiedzial ze moge nie wracac jak potrzebowalam kogos odwiezc na autobus. No wlasnie.
Tak sie nie robi.
Dodam jeszcze, ze nie raz przymykal oko jak znikalam na 3 godziny na lunch, zeby obejrzec film poza godzinami szczytu - zeby nie bylo - odpracowywalam szalenstwo uczciwie, ale chodzi o elastycznosc.
Takze dzis bym wcale inaczej sie nie zachowala tylko poszlam bym w pi... erm w pineche i wrocila o 15tej odpracowac reszte godzin gdyby nie to, ze a)czuje sie gumkowato, b) akurat nic o tej porze nie graja i c) bo jest w pyte roboty.
Chyba nawet w tej kolejnosci, hehehe.
Takze dzis jestem wlasnie od 8mej i kibluje do 18tej.
No to siedze.
Mam nawet wlasne jedzonko na lunch i nawet dobre, w sensie ze to co lubie, ale jakos nie chce mi sie ruszyc zeby wepchnac go mikrofali celem podgrzania.
Siedze zatem taka spiczniala i troche juz glodna, co wcale nie poprawia mojego morale, dlubie w tym wiaderku z ekskrementami czyli w recznie wygenerowanym ekstrakcie, ktory juz wczoraj raz poprawialam, ale okazalo sie, ze ma duplikaty wiec go zrobili dla mnie po raz drugi tylko, ze nie zdazylam im powiedziec, ze format tez jest do dupy, wiec musieli mi go wygenerowac po raz trzeci bo stanelam okoniem i powiedzialam co o tym mysle.
I teraz dlubie w nim dalej.
Czy przedstawilam odpowiednio zarys atmosferyczny?
No wlasnie.
I tak sobie mysle, bo tydzien temu jakos Urosz, moj kumpel niezawodny kupil mi frytki i uratowal dzien, ze poczekam chwile bo moze dzis tez mi kupi? Dodam, ze tak tydzien temu jak dzis wcale nic na temat tego nie rozmawialismy.
Ale tak siedzie glodna i naburmuszona, mysle ze trzeba by isc podgrzac to jedzenie, ale nie moge sie ruszyc. Jakby mnie krzeslo z tylko trzymalo. Bo moze...
Nagle na ekranie mruga mi na pasku, ze dostalam wiadomosc na naszym Kolchozowym czacie.
Myslac, ze to jeden z moich dzisiejszych dreczycieli, z ociganiem zagladam, a tam:
Urosz: "Jestes tam?"
Urosz: "Twoje frytki przybyly!"
Zbaranialam.
No chyba nie dziwi, przesz wiadomo, ze z zaskoczenia zawsze baranieje.
Przez zbaranialy umysl przegalopowalo kilka mysli jak grupka sploszonych rybikow cukrowych:
'Ku**a, w myslach czyta czy co', 'Pisalam do niego? Nie pamietam, sprawdze... Nie, nie pisalam', 'Dobroczynca!', 'Dobrze, ze zonaty, bo musialabym chyba za niego wyjsc, a okropnie mi sie nie chce'. Na tym stadko sie skonczylo.
Zebralam sie w sobie, przelamalam zbaranienie i odpisuje:
Ja: "oh! Jak sie ciesze. Chyba podswiadomie na nie czekalam."
Ja: "To co ide do Was, tak?"
Sprawdzilam w portfelu, ze nie mam drobnych zeby oddac za te frytki, ale nie przejelam sie tym bo uznalam, ze po prostu wezme i rozmienie to co mam.
Wspomnialam tez odruchowo jedna z historycznych frytkowych trasakcji. Otoz po pobraniu i przyprawieniu frytak, zamierzalam odejc do swojego biurka, bo u chlopakow bylo ciasno czy moze czasu nie mieli, wiec zapytalam odruchowo ile im wisze, Urosz odparl, ze jemu nic bo to Czetan kupowal, wiec zapytalam Czetana,a ten mowi £1.20. w tym moemcie uswiadomilam sobie ze nie mam ani grosza przy sobie, wiec i odruchowo odparlam, "O to swietnie, bo i tak nie mam pieniedzy", na co chlopaki parskneli smiechem i Czetan, sasiad biurkowy Urosza, dodal ze nic nie szkodzi oraz ze smacznego, a ja zamierzalam dodac, ze pobiore ze sciany placzu gotowke i mu oddam troche pozniej ;) Okazalo sie, ze jak Czetan powiem "don't worry about it" to oznacza, ze on pieniedzy nie oczekuje. W ten sposob jestem u niego do dzis zadluzona, a ze on slodyczy nie lubi to nie mam co probowac i piec mu ciasta. Ale mam juz pomysl co zrobie. Ba nawet 2. Wspomnialam to wszystko i poszlam.
Jeszcze tak lebiegowato troche, ale poszlam.
Na biurku miedzy Uroszem, a Czetanem lezy porcja frytek, w rozszarpanym opakowniu, juz doprawiona.
Pomyslalam nie wiedziec czemu, ze to wlasnie dla mnie juz gotowe tylko siadac i zrec, tylko nie ma na czym usiasc (co ciekawe nigdy mojej porcji nie doprawiali, bo to rzecz indywidualna, ale jakos mnie to zueplnie nie poruszylo).
W tym momecie Czetan siegnal widelcem do torebki nadzial frytki i zjadl. Na co ja niewiele myslac po prostu siegnelam lapa po frytke i pozarlam ja.
Zauwazyl mnie Urosz i parskajac pozywieniem wykrzyknal: "Oj! To nie Twoje!".
Czetan czym predzej wtracil, ze jemu nie szkodzi bo on i tak nie zje wszystkich.
A ja cala te wymiane wyparlam, rzecz jasna i przezuwalam z rozkosza te cholerna frytke.
Urosz opamietal sie i mowi: "No Sorry, no, mialem Ci je przyniesc, ale i tak bys tu musialam przyjsc z nimi po przyprawe."
Mentalnie kiwnelam na to glowa, bo prawde mowi, ale przez to ze frytki juz przyprawione leza przede mna jak wol, to pomyslalo mi sie cos w rodzaju 'halucynacje ma widac, przesz Czetan juz mi przyprawil'.
I nadal przekonana, ze Czetan wyzera moje frytki (nie wiem czemu tak uwazam, ale kompletnie nie przeszkadzalo mi to, bo jakas mala faldka zwoja mozgowego wyjasnilam sobie, ze pewnie kupili jedna porcje dla nas trojga i bedziemy zrec komunalnie, przy czym Czetan widelcem, bo jak kupuja wiecej to i tak nie dajemy rady pozrec wszystkiego, mimo ze ja dostaje tylko frytki, a oni traktuje je jako dodatek), zerkam lekko zdezorientowana na Urosza.
Ten zas nie zrazony siega w bok i wyciaga druga torbe z porcja frytek, ktore mi wrecza.
Dodam, ze nie chodzi o klasyczne angielskie 'chips' tzw 'soggy chips' tylko takie troche bardziej klasyczne cienkie frytki, pol na pol chrupiace i soggy czyli oklapniete.
No to znowu zbaranialam, ale juz na krotko bo w koncu zarcie w garsci trzymam i trzeba je doprawic. Przyprawa stoi na wierzchu.
Jest to przyprawa z Afryki Poludniowej specjalnie do frytek - sola z czyms tam jeszcze, co sprawia ze jak ja normalnie nie lubie frytek - slowo daje ze nie, tak z ta przyprawa uwielbiam. Pewnie ma glutaminian sodu... ;) nazywa sie Steers Seasoning Salt.
Wylupalam frytki, polozylam na papierowej torbie i paru reczniczkach tez papierowych bo przyslam przygotowana, sypie przyprawe, trzymajac caly naboj zywnosciowy w drugiej rece, a katem oka szybko zerkenlam czy moge na czyms usiasc bo skoro mamy jesc komunalnie to przesz nie bede stala. Ale krzesel brak.
Na to odzywa sie Czetan: "Siadaj", zauwazyl brak krzesel wolnych "ah" i dodal rozkazujaco: "Urosz, przyprowadz damie krzeslo"
Ja - odzyskalam juz moce umyslowe i parsknelam: "I znajdz od razu te dame, bo z tym tu tez troche krucho!"
Czetam parsknal w swojego kurczaka, Urosz zerwal sie, porzucajac co tam mial w garsci i przyprowadzil krzeslo.
Siadlam godnie, bo z braku damy musialam improwizowac oraz uznalam, ze chyba nie do konca mialam racje ale i tak wyszlo, ze zremy komunalnie, bo rownoczesnie przyszla matka Czetana, ktora pracuje w innym zaulko Lochow, poczestowala sie frytka, ja sie odsunelam, zeby mialam blizej, na co ona odparla "Nie, nie, ide stad bo jak tu bede stala to bede jadla" i poszla sobie, co mnie nawt nie zdziwlo bo wiem ze ona jada pozniej i co innego ale po pare frytek zawse przychodzi.
Siedzimy, jemy, nawet nie gadamy za duzo, bo pelne geby.
Nagle Czetan mowi - konczac stopniowo swego kurczaka i dopychajac jeszcze tymi frytami z widelca "No dobra, to co bedzie na lunch?"
Parsknelam, Urosz tez i dodal wyjasniajaco "To byla parafraza z mjego syna, ktory po obfitym sniadaniu, przeciagnal sie i rzekl "No dobrze, to to byla przekaska, co bedzie na sniadanie?"" Chcialam powiedziec, ze jaki Ojciec taki Syn, ale nie zdazylam bo przeszla za nami jedna taka z helpdesku, zobaczyla torbe pod frytkami i jeknela rozdziajaco "Ohhhh, BurdelKing!". Mylnie na dodatek bo nie byl to BurdelKing.
Czetan sprostowal, ze nie, ale ze moze sie poczestowac, a ze dziewcze stalo raczej nad "moja porcja", niz nad jego i glodnym wzrokiem patrzylo to na mnie to na "moje" kartofle, dodalam, unisono z Uroszem zeby sie poczestowala.
Dziewcze zawahalo sie ale widac bylo ze grzeszna pokusa weglowodanow smazonych na glebokim tluszczu byla silniejsza i rzekla "To wezme jedna". I wziela.
Czetan mowi do niej "Wez wiecej! Smialo", ja juz mialam zawtorowac, ale wstapil we mnie diablik. Odwracam sie do Czetana i warcze - "Ej, to moje!"
Czetan parsknal w swojego kurczaka, a ja odwracam sie do dziewczecia i glosikiem golebicy dodaje: "Wez wiecej, smialo!".
Chlopcy zaczeli ryczec w swoje posilki, ja tez parsknelam, ale dziewcze najwyrazniej w swiecie niezwyczajne mojej skromnej osoby sploszylo sie, podziekowalo i ucieklo.
Czetan z wyrzutem - "Przestraszylas ja!"
Ja, w strone uciekajacego dziewczecia "Przepraszam!"
Ale przez smiech, bo biorac pod uwage ze mialy to byc frytki komunalne, i na dodatek nie mam drobnych zeby za nie zaplacic i majac w pamieci wspomnienie kursywa nie moglam sie opanowac tak na zawolanie, chlopak i zreszta tez.
No mam nadzieje, ze nie przestraszylam dziewczecia zbyt powaznie, bo nie bylo to moim zamiarem.
Skonczylismy posilek i mowie - "dziekuje bardzo, wprawdzie nie mam jak zaplacic, niemniej jednak bardzo dziekuje"
Urosz na to odparl, ze nie szkodzi pod warunkiem ze podwioze go dzis do domu (co bylo juz wczoraj uzgodnione), na co odparlam ze jasne, szczegolnie ze mowi to jak juz zjadlam, co znowu sprawilo ze Czetan parsknal w kosci po kurczaku.
Minelo jakies 1.5 godziny.
Oczywiscie nie bylo moim zamiarem najesc sie na krzywy ryj wiec przeczekawszy tlum obiadowiczow czy tez lanczowników w naszej kantynie poszlam po puszczek trucizny i rozmienilam pieniadz, po czym udalam sie do chlopakow oferujac te tam 1.20. Czetan odmowil, Urosz w pierwszej chwili nawet by i wzial bo nie skojarzyal po co i za co, ale przypomnial sobie "company line" i sprobowal mnie pogonic slowy "ja nie biore pieniedyz ja pobieram naleznosc w przejazdkach. W milach, no."
Na co odparlam ze to drogo te frytko wychodza, na co parskneli wszyscy, po czym dodalam, naprezajac "muskuly" klatki piersiowej, zadziornie: "Co? Stawisz sie, stawiasz? To co Na gole Klaty??"
Na co Czetan, biedak parsknal na klawiature, a ja ucieklam, bo moje "muskuly" sciagnely nagle STRASZNIE duzo uwagi...
Kurtyna
Na takie akcje to u Bożeny nie-damy zawsze mawiały: "na klaty to przegrywasz dwa zero na starcie". ;)))
ReplyDeleteDobre :). Akurat tym razem to ja zadziornie proponowalam pojedynek, ale zapamietuje na przyszle razy!
Deletehy hy, dobre :))))
DeletemRufa, a co to jest "puszczek trucizny", bo klne sie na Teutatesa, nie moge do tego dojsc...
puszeczka. przesz to oczywiste, nie? Nie? hm.... znacyz znbowu szyfrowalam.
DeleteA ze trucizny? no bo to chodzi o Maxa, ktorego z Inpektorem Japp'em nazywam moja trucizna.
"What is your Poison Poirot?" nalewajac sobie whisky
"Crème de cassis if you please"
zaskoczenie, "Everyon to their own I suppose"
Czy cos w tym rodzaju - tak podpowiada mi pamiec w kazdym razie.
aha :)
DeleteA aplikowalas moze kiedys do NASA albo Pentagonu jako szyfrantka? Bo mysle ze masz spore szanse.
Indianom Navajo do piet nie siegam kochana :D
DeletePoza tym umowmy sie ze obie mamy duzy talent w temacie wyczytyowania tresci ukrytych w slowie pisanym - nie wytykajac Cyrku Crystusowego, przypomina Ci kluseczkach w torebeczkach czy tez moich osobistych: Ustach Lamy ;)
Ale czytajac co wlasnie napisalam - point taken... Mam talent :D
Deletea wiesz, zmienili torebke tym kluseczkom i teraz juz nie mozna sie pomylic, bo napisy sa calkiem inaczej :) Ale i tak za kazdym razem, jak je kupuje, to mam w oczach te minitorebeczki.
Deletea tak z innej beczki znowu: nawiazujac do tytulu notki oraz jej zawartosci, to wychodzi na to, ze damy jedza frytki na krzywy ryj ;)
i znowu mi nie dodalo komentarza, ja sie tak nie bawie!!!
DeleteA wiesz ze mnie u Diabla tez dzis nie dodalo. Moze Blogspot ma czkawke...
DeleteOraz dlaczego znowu - bylo juz tak? Bo moze tylko z opoznieniem - gmail czasem nie podrzuca powiadomien na czas i odkrywam ze cos siedzi i cze np na drugi dzien...
Dokladnie tak jedza damy frytki :) na krzywy ryj ;)
DeleteO to juz nie zoabcze tyk kluseczkow w minitorebeczkach
ale u mnie to jest permanentne, nie wazne czy z kompa czy telefonu czy tableta :(
DeleteNie no, czasem nie wcina :).
DeleteReasumując-jak siedzisz od 8 do 18, to w zasadzie jest zwykła dniówka plus lanczyk :) Jeśli tak na to spojrzysz, życie stanie się piękniejsze, hehe.
ReplyDeleteNo niestety moja droga, ale konkurs na puente, gdyby taki byl, to wygrywalby jednak Diabel ;)
Delete