Pierwszy koncert nowego sezonu, byl to najfajniejszy koncert mojego zycia jak dotad – moj ulubiony od przeszlo dekady Rob Zombie, wreszcie przyjechal na Wyspe z trasa, a nie w ramach festiwalu, a ja tak juz pogodzilam sie z losem, ze on tylko festiwale ma dla nas w planach, ze nawet nie sledze juz jego tras.
Uratowal sprawe moj “partner in crime”, przywracajac tym
samym wiare w gatunek meski i jego (gatunku) umiejetnosci sluchania i slyszenia
zarazem – bo o tym Robie Zombie wcale nie gledzilam jakos uparcie tylko kiedys
w ustrojstwie bylo i zapytana co to odparlam ze RZ i ze to jedna z moich ulubionych kapel.
Jednym z ewenementów tej wyprawy bylo fakt, ze gig byl w
Londku i pojechalismy tam moim samochodem, bo Stu wyslal mi sms ze slowami
“znalazlem dla nas parking – pojedziesz?” Troche zamarlam na mysl o trawersowaniu
Londka, moja Czerwona Strzala, aka Zabojca Lisow... Ale skoro Stu uwaza mnie za
godna zadania to nie bede rozwiewac zludzen, wiec odparlam lakonicznie “Can
do”.
A co, niech sobie nie mysli, ze mnie zaszokowal i w ogole,
no nie?
No wlasnie.
W praniu okazalo sie, ze wcale nic nie zarezerwowal od razu
i dopiero tydzien przed koncertem poczul sie zmotywowany, moja obecnoscia w
swoim domu zreszta do dzialania. Przy okazji kupujac nam bilety na kolejny koncert,
juz w nowym roku – bo trasa Zelaznej Dziewicy ;) z Ksiega Dusz, ze tak ekumenicznie
przetlumacze ;).
Parking na RZ okazal sie byc równie dziwnie wygladajacy co wysoce trafiony i wysoce ekonomiczny (7 funciakow za 4 godziny, w samym sercu Kentish, bezposrednim sasiedztwiem Camden Town! No jak za darmo...), wiec zasugerowalam Stu, zeby wykorzystal swoje supermoce (aplikacja na SmarkFona) przy okazji najblizszej i sprobowal nam znalezc równie fajny parking gdzies niedaleko lokalu koncertowego w Birmingham. Ten wyzwanie przyjal, a ja z pelnym zaufaniem przestalam sie tematem kompletnie interesowac.
Parking na RZ okazal sie byc równie dziwnie wygladajacy co wysoce trafiony i wysoce ekonomiczny (7 funciakow za 4 godziny, w samym sercu Kentish, bezposrednim sasiedztwiem Camden Town! No jak za darmo...), wiec zasugerowalam Stu, zeby wykorzystal swoje supermoce (aplikacja na SmarkFona) przy okazji najblizszej i sprobowal nam znalezc równie fajny parking gdzies niedaleko lokalu koncertowego w Birmingham. Ten wyzwanie przyjal, a ja z pelnym zaufaniem przestalam sie tematem kompletnie interesowac.
Nie o koncercie RZ bede jednak pisac bo ten byl po prostu
fantastyczny i jedyny osobliwym wydarzeniem byl brak wspierajacej kapelki.
Niby jakas miala byc, a nie bylo.
Niby jakas miala byc, a nie bylo.
W kolejce przed wydarzeniem jeszcze stojac, podsluchalam jakas pare przed name
gadajaca o tym, ze przy jednych z poprzednich wystepow w ramach trasy RZ zlapal
kapele wspierajaca na jakichs niekoszernych zachowaniach i zerwal wspolprace,
wiec nie wiadomo co bedzie.
W pierwszej chwili nie przywiazywalam wagi do podsluchanej wymiany z obecna trasa, ale podczas oczekiwania na wystep polaczylam fakty. Otoz czeklaismy bardzo dlugo, a na jakies 20 minut przed wystepem wyskoczyn na scene dziwny DJ, w podomce, a'la sutanna, dredach w kucyku i masce w styly “el dia de los muertos”, ktora mu zreszta notorycznie zjezdzala i musial ja poprawiac i podtrzymywac co sprawialo wrazenie jakby okropnie bolala go glowa. Mial skarpety tez typu antygwaltki - do kolan, w serduszka.
Jak ktos zna muzyke RZ to wie, ze numer pt “it’s raining men” pasuje na rozgrzewke jak piesc do nosa lub wol do karety... wspominane juz przeze mnie slowko “Random” pchalo sie na usta.
Pozniej ujawnilo sie, ze ten dziwny DJ to byl perkusista RZ, ktory sie wyglupial, pomagajac nam zabic czas.
W pierwszej chwili nie przywiazywalam wagi do podsluchanej wymiany z obecna trasa, ale podczas oczekiwania na wystep polaczylam fakty. Otoz czeklaismy bardzo dlugo, a na jakies 20 minut przed wystepem wyskoczyn na scene dziwny DJ, w podomce, a'la sutanna, dredach w kucyku i masce w styly “el dia de los muertos”, ktora mu zreszta notorycznie zjezdzala i musial ja poprawiac i podtrzymywac co sprawialo wrazenie jakby okropnie bolala go glowa. Mial skarpety tez typu antygwaltki - do kolan, w serduszka.
Jak ktos zna muzyke RZ to wie, ze numer pt “it’s raining men” pasuje na rozgrzewke jak piesc do nosa lub wol do karety... wspominane juz przeze mnie slowko “Random” pchalo sie na usta.
Pozniej ujawnilo sie, ze ten dziwny DJ to byl perkusista RZ, ktory sie wyglupial, pomagajac nam zabic czas.
Ale wrocmy do tematu, a raczej preludium do niego.
Zaraz krotko po zakupieniu biletow na concert RZ pojawily
sie pogloski o nowym albumie AlterBridge, a nastepnie tuz po premierze dostalam
sygnal z ‘internatu’, ze bedzie trasa. Chcac sie wykazac szybciutko napisalam
do Stu, ze koncerty i co on na to, a on na to jak na lato i wybral termin, a ja
dokonalam zakupu.
Nie opisujac calej przygody biletowej podsumuje jeszcze, ze idac
niejako za ciosem Stu poszedl na samowolke i kupil jeszcze bilety na kolejny koncert
w marcu przyszlego roku, nie czekajac na moja odpowiedz, bo byly tanie jak barszcz, a ja
niejako w zemscie, nie tyle kupilam, bo sama nie pojde, a nie znam nikogo
wiecej kto by sie wybral ze mna z Wyspy na concert Wariatów z Oz, czyli
Airbourne, to zagailam co on na to.
On jak mozna bylo przewidziec wyrazil zapal, wiec zakupilam kolejne
bilety.
Na koncert w poniedzialek. W Birmingham.
Powiadomilam moja Szwajcarska przyjaciólke, na ktorym z
koncertow bede, bo ona zwykle obstawia ich kilka, a tym razem poczula sie
odpowiedzialna i zamierzala wykazac sie wstrzemiezliwoscia. Na zamiarach sie skonczylo, ale nie w tym rzecz.
W poniedzialek, siedzac sobie jako pasazer (tym razem
jechalismy rydwanem Stu i Rachel) zapytalam zaciekawiona ‘Czy ten parking tez
bedzie tak blisko jak poprzednio?” i uslyszalam ‘Wydaje mi sie, ze jeszcze
blizej.’ Co powitalam sporym niedowierzaniem, bo na prawde ciezko w duzym
miescie i centralnie pobic to co aplikacja nam zaoferowala w Londku...
Okazalo sie, ze faktycznie. Duzo blizej chyba sie nie dalo
zaparkowac. Zeby nie barierki po srodku drogi to praktycznie na przeciwko
lokalu koncertowego. Ale nie uprzedzajmy faktów, bo na razie dopier
wyjechalismy z O. Godzina taka bardziej przepiekna, bo mozna by rzec
przedsionek godzin szczytu.
Stu korzystal z jakiejs aplikacji nawidakcyjnej, ktora moze
nie tyle, ze podawala nam korki, ale brala je pod uwage i usilowala unikac.
Powiem tak. Uniknela korkow wrecz artystycznie. Nie stalismy
chyba w ani jednym. Ale trasa jaka nas poprowadzila do sie okreslic w dwóch
slowach. A mianowicie.
“Czarna Dupa”.
W pewnym momencie przebijalismy sie przez cos co mozny bylo
okreslic droga 78 kategorii nawet wg standardów Planety Ojczystej. (Zdaje sie
ze przebijalismy sie wówczas przez okolice zwana malowniczo HollyWood, ale
wbrew pozorom, nie taki jak ten w Kaliforni tylko bardziej taki jak w
prehistorycznych czasach... z Druidami, chaszczami i bozkami z jelenim porozem
na glowie...)
A z ust mych karminowych wyrwalo sie pytanie:
“To gdzie ten concert w ogole ma byc? Bo mnie sie zdawalo,
ze to tak bardziej centralnie w miescie mialo byc?”
Stu nieco chyba sam rozdrazniony jakoscia trasy odebral to
pytanie jako bardziej oskarzycielskie i prawie odwarknal ‘A co? Wolalabys stac
w korkach??’
Dialog iscie z gatunku “kochanie, czy jestes pewien, ze
powinnismy brac ten mur taranem?” co?
No ale szczesliewie:
1) nie zyje w instytucji (malzenstwo to wspaniala instytucja. Ale kto by chcial zyc w instytucji)
2) nie mialam kompletnie intencji zarzucania jezdzenia po jakichs zadupiach, bo sama umiem lepsze zadupia odkrywac
3) patologicznie nienawidze stania w korkach – wszystko jest od nich lepsze.
1) nie zyje w instytucji (malzenstwo to wspaniala instytucja. Ale kto by chcial zyc w instytucji)
2) nie mialam kompletnie intencji zarzucania jezdzenia po jakichs zadupiach, bo sama umiem lepsze zadupia odkrywac
3) patologicznie nienawidze stania w korkach – wszystko jest od nich lepsze.
Odparlam zatem stoicko ‘Nie, skad, tylko trasa taka
zaskakujaco turystyczna (surprisingly scenic), jak na 20 minut od centrum
miasta’
Uglaskany widac Stu odparl ‘No owszem, prowadzi nas dosc
egzotycznie, przez sypialnie Birmingham, ale musisz przynzac, ze ruchu
szczegolnie nie ma’
‘Alez ja nie krytykuje, tylko czynie obserwacje. Szkoda, ze
tak ciemno, bo nawet nie mozemy docenic uroków krajobrazu...’
Kluczac jeszcze przez czas jakis przez jakies zadupia, no
sorry ale nie da sie tego lepiej okreslic, wjechalismy w zabudowe zblizajaca
sie wizualnie do wyspowego miasta. Stu odtechnal wyraznie z ulga, ale widzac ze
mamy przed soba z 10 minut podrozy dodal scpetycznie ‘No ale nie daje Ci
gwarancji, ze za chwile znowu w jakas dzicz nie zanurkujemy.’
W tym momencie uslyszalam nazwe zblizajacej sie ulicy i
zabrzmiala dosc egzotycznie bo Temporary Road – Droga Tymczasowa. Wbilam
wzrok w ekran SmarkFona i doczytalam ze ulica wabi sie Tenbury Road... Dalej byla
jeszcze droga obojczyka - Collarbone
Road, ktora w praktyce okazala sie byc Colmore Road. W tym momencie Stu zaskoczony wyglosil 'Wiesz, dziwnie ta nawidakcja wymawia ulice... uslyszalem przed chwila, ze skrecamy w Temporary Road', tu odetchnelam z ulga bo myslalam, ze moje niedospanie z poprzedniej nocy jest duzo gorsze niz mi sie zdawalo.
Ale w dzicz juz nie zanurkowalismy.
Wjechalismy za to w scisle centrum bez mala.
Wariaci z Oz (czyli Airbourne, jakby ktos sie nie domyslil)
nie sa kapela wylacznie-wielko-widowniowa i zwykle koncertuja w mniejszych lokalach.
Poprzednio w O, a tym razem w malym lokalu w Birmingham tuz obok dworca
autobusowego, ktoren, pozwolcie sobie wyznac przeszedl w ciagu ostatnich 7-8
lat potezna transformacje. Dworzec, nie local.
Parking byl w ramach zamknietego juz na wieczór warsztatu
samochodowego, ktory sobie dorabial okazyjnie udostepniajac miejsca kierowcom
za oszalamiajaca kwote 3 funtow z jakimis groszami za wieczór. Dostalismy kod
do klodki i polecenie zamkniecia jej za soba po wjezdzi i po wyjezdzie.
Wjechalismy po czym okazalo sie ze nie bardzo mamy co za soba zamknac, bo pop
ierwsze cos tam sie jeszcze na zapleczu dziej, a podrugie to na teren warsztatu
sa 3 wjazdy. Stu skontaktowal sie z wlascicielem warsztaty, ktory uznal ze
klodke im ktos znowu pod...zajaczkowa, kazal nam sie nie martwic tylko jak
bedziemy wyjezdzac zamknac za soba brame.
Troche mnie zaintrygowalo ktora bo jak wspomnialam wjazdyd byly az trzy
na dziendobry, ale uznalam, ze Stu ma temat pod kontrola i skupilam sie na
potrzebach doraznych, mianowicie zew natury mnie dopadl.
Udalismy sie w koncu na koncert, tzn w kolejke, bo local otwierali
dopier za 10 minut. Usilowalam wyhaczyc moja przyjaciolke, ktora niewatpliwie
stala gdzies na poczatku kolejki, ale nie udalo mi sie. Biorac pod uwage jak
blizko wejscie stalismy w kolejce uznalam, ze uda mi sie ja jakos wyhaczyc przy
barierkach celem przywitania sie. I tak tez sie stalo.
Ale zanim to nastapilo zaczepila nas i wszystkich innych
kobieta z ochrony obiektu, pytajac czy nie mamy biletów na zbyciu. My nie, inni
jakby tez nie, ale inni zapytali po co jej – wszak w obsludze wiec i tak bedzie
w jakism stopniu mogla uczestniczyc – odparla na to oburzona, ze jej syn stoi w
kolejce, a ona nie zamierza placic 20 funtow (falsz – 19 kosztowaly od lebka)
za bilet. Na to prawie sie obruszylam bo jak to – ja powinnam miec jakis na
zbyciu zeby ona nie musiala placic?
Okazalo sie ze ‘koniki’ odkupuja zbedne bilety od ludzi za
5tke, a nastepne isprzedaja je innym za 25. I ona uwazala, ze zamist konik tak
zrobi tylko zamaist sprzedawac da synu. Nie wiem zy znalazla jelenia czy w
koncu syn musial placic, bo kompletnie stracilam zainteresownaie tematu gdyz
zaczelo nieco kropic, a kolejka nadal tkwila nieruchomo na zewnatrz. W koncu
nas wpsucili. Koncert okzal sie miec miejsce na pieterku. Pieterku, dodam w
starym budynku, ktory wg lokalnego stylu miam mury, ale juz poziomy w srodku w
drewnie...
Troche mnie to zaniepokoilo, szczególnie gdy zaczal sie
wystep pierwszego zespolu wspierajacego i podloga mi sie ruszyla pod stopami...
Otoz prosze panstwa concert odbyl sie na wierchu drewnianego pudla rezonansowego...
czego nie dokonaly glosniki (spuchniete trabki eustachiusza juz podczas wystepu
drugiego zespolu wspierajacego, dokonczylo pudlo rezonansowe z efektem
trampoliny. Przez caly czas koncertu mimo ze nie wykonywalam szczegolnych
wygibasow bylam w ciaglym ruchu – podloga chodzila w rytm wytupywany przez
reszte widowni stojacej.
Poza tym, jakby ktos nie wiedzial, lokalizacja 4 metry od
jednego z zestawow glosnikowych to jest bardzo niedobra lokalizacja...
mianowicie prawa trabka spuchla mi bardziej niz lewa.
Dodatkowo nie pomaga jak za Toba stoi ktos, komu w domu
powiedzieli ze fantatycznie spiewa i on uwierzyl, po czym przez najblizsze kika
godzin baranim glosem usilujac przekrzyczec wokaliste i jego basy oraz
perkusje, z nadzieja zapewne bycia uslyszanym i uhonorowanym duetem z wokalista
przez reszte trasy koncertowej... I ten ktos nie jest podjaranym nastolatkiem
tylko jego towarzyszacym tatusiem... I jest wzrostu siedacego psa (aka mojego)
dzieki czemu ryczy tym swoim baranim glosem prosto w prawe ucho...
Korcilo mnie niemilosiernie poczekac do konca koncertu i jak
w tym ruskim dowcipie poinformowac goscia, ze jesli stracil glos to moze go
znalezc w moim prawym uchu...
Salka byla niewielka – chyba najmniejsza w jakiej bylam w
temacie powierzchni stojacej – byla tez czesc siedzaca – kilkupoziomowa. Nawet
mialam wrazenie, ze na wyzszych poziomach byly tez miejsca stojace i bilety
ktore nabylam byly wlasnie n ate miajsca stojaca na trybunach niejako, ale nikt
nast jakos szczegolnie nie pilnowal zebysmy lezli na gore, wiec bylismy tylko
na pieterku, tuz obok balkonu z trybuna. Z koleznka sie przyiwtalam,
pogadalysmy chwile po czym po probie fotobombingu bo zapozowala do jakiejs
oficjalnej fotografii, pozostawilam ja przy barierkach, a sama zaciagnelam stu
o te 2-3 metry do tylu, wlasnie w poblize balkonu i jak sie okazalo tych
glosnikow...
I teraz tak. Jest dobre 10 metrow, ba moze i z 15 przed
scena. Stoja wszedzie ludzie. Strefy razenia jako takiej nie ma zdefiniowanej
bo jest na tyle ciasno in a tyle blisko, ze wlasciwie nie ma co sie szarpac i
tak sie bedzie poszarpanym. I na tej dlugosci, a raczej szerokosci jedyny
szrpanie probujace przepchnac ludzie blizej barierek dzieje sie...
TAK! ZA MNA!
Sprawdzilam. Za kazdym razem jak tlum usilowal mnie
przepchanc pod barierki, dzialo sie to wylacznie za mna... WTF???
Przy drugiej fali poszukalam wzrokiem Stu, ktory patrzyl na
mnie pol na pol z politowaniem i podziwem, dla mojego farta.
No wlasnie.
Nastepna atrkacja byl nastolatek od tego Barana opierajacym
sie lokciem na moim ramieniu celem zorbienia zdjecia, a moze filmiku.
No i nie zapominajmy o tym facecie ktory objal mnie w pol “przepychajac
sie” za mna na srodek Sali i krzyczac mi w ucho “Squeeze me!”.
Slowo daje, to nie bylo “‘scuse me!”tylko wyrazne “squeeze me”.
To wszytko, plus wyjatkowo nieciekawa akustyka lokalu
sprawily, ze jakies 20 minut przed koncem ucieklam.
Nie, ze calkiem z sali, tylko ucieklam spod sceny na koniec sali,
w okolice baru, gdzi byla cudowna pustka jakies 2x2 metery ze swiezym, nic nie
zuzytym powietrzem, dzwiekiem dochodzacym w miare rownomiernie i bez barana
ryczacego mi prosto do ucha falszywie “All for Rock, and Rock for All” czy inne
“Breaking out of Hell”.
Byla to bardzo madra decyzja, bo nie zaczely mi krwawic uszy,
nie zamordowalam tego baraniego glosu, ani nie wzielam barierek taranem,
narazajac sie na akcje dyscyplinarne.
Ale, skad w tytule puszki na czole?
Otoz, w polowie wystepu, jak to maja w zwyczaju Wariaci z
Oz, zaczeli oblewac narod piwem. Tym razem byla to Stella Artoise (bylam na
tyle blisko, ze widzialam logo na puszkach). Puszki zostaly rowniez tradycyjnie
zgniecione na czole.
Nastepnie wokalista dosiadl ramion technika i przegalopowal
wsrod widowni, miedzy innymi opryskuja mnie piwe lub/oraz potem wlasnym, czyli tradycyjnie juz, deszcze tez byl.
Tym razem bylam pozbawiona SmarkFona i nie zrobilam mu fotografii, ale wygladalo to tak samo jak tu.
Tym razem bylam pozbawiona SmarkFona i nie zrobilam mu fotografii, ale wygladalo to tak samo jak tu.
Po tym galopie wokalista postanowil w chwili przerwy nawiazac z nami dialog.
“Aussie, Aussie, Aussie!!! Birmingham, Birmingham, Birmingham!!!”
Z sali nieco przez chwile ucichlej, bo czekajacej na ciag dalszy, odpowiedzial mu w koncu ryk, a ja
pomyslalam sobie ‘hm, chyba lata zgniatania puszek na czole robia swoja...
retoryka cokolwiek uboga..., nawet biorac pod uwage okolicznosci’. Zerknelam katem oka na Stu i zobaczylam w jego
wyrazie twarzy podobna mysl.
Tak, ze prosze uprzejmie nawyki zgniatania puszek na czole i
walenie glowa w sciane i co drastyczniejsze fejspalmy jednak ograniczac, bo bardzo negatywnie odbija sie to na
elokwencji.
I na tym zakoncze te relacje, a rozpoczne pisanie relacji z
trzeciego koncertu w tym sezonie, po ktorym trabki eustachiusza tez sie troche
naburmuszyly, ale nawet w polowie nie tak bardzo jak ten kawalek moje osoby
gdzie plecy traca swa szlachetna nazwe i wcale nie chodzi o szyje...