Smoczynska niewykluczone ze na moj widok zacznie spluwac, ale co tam. Wziela mnie na chrzestna do dziecka, to chyba wiedziala co robi, nie?
Poza tym bede raczej inkryminowac siebie, a nie Smoki, wiec moze jakos damy rade.
Gogle do podrozy w czasoprzestrzeni wycigamy, zdejmujemy i scieramy gruba wastwe kurzu i ...
Jest rok 2008 i z moich archiwow wynika, ze jakis sierpien. Na Wyspie.
Sprawdzilam retrospekcyjnie i donosze, ze Merkury zachowywal sie akurat kulturalnie w tym czasie, wiec wszystkie przypaly to nasza wlasna inwencja.
Mieszkam jeszcze wtedy w O, a do przemieszczania sie horyzontalnego juz sluzy mi Niebieska Strzala, pojazd niezby wielki (ale wiekszy od hiszpanskiego Smartko dla ubogich i z wiekszym troche bagaznikiem, ale nie tak calkiem wielkim) i na dodatek 3-drzwiowy.
To mialo o tyle duze znaczenie, ze na lotnisko pojechalam sama (nawet 2 razy, bo nie bedac jeszcze wtedy wyznawca Nawidakcji najpierw pojechalam tam tydzien wczesniej celem rozeznania trasy, poslugujac sie wydrukami instrukcji z google maps - tak Marga, nie tylko Misiek takich uzywal ;) ), a wrocilam z dwoma dodatkowymi osobami wzrostu slusznego i dwiema walizkami rozmiaru nie-podrecznego plus bagaz podreczny.
Moj niewielki samochod, ze skromnym bagaznikiem zniosl to z godnoscia.
Przyjechali, ja sie bardzo ucieszylam, bo generalnie Smoki bardzo lubie w kazdych okolicznosciach przyrody i zaczelismy kombinowac co by tu robic.
Acha, jeszcze z ciekawostek to sie przyznam, ze lakomie czekalam az sie rozpakuja bo mieli dla mnie kontrabande od Fadera – medyczna przejelam juz i czekalam na te zywnosciowa, bo tez mialam obiecana. Czekam tak z lakomstwem na twarzy i zachlannie, bo mialy byc moje ulubione wedliny sojowe i sznycle sojowe, ktorym lokalne panierowane filety z bialka grzybowego do piet nie siegaly, a oni sie grzebia z tym rozpakowywaniem i troche nawet patrza wyczekujaco, kiedy sie od niech odczepie i dam troche prywatnosci. I tak sie przeczekujmy, az w koncu nie wytrzymalam i pytam zachlannie
“A walowka??!??”
A Smoczynska najpierw zaskoczona, nastepnie przerazona patrzy na Smoka, Smok stoicko na nas obie i mowi. “Oj, chyba czegos zapomnielismy spakowac...” No niestety trudno bylo mi ukryc rozczarowanie, ale dostalismy za chwile we troje ataku smiechu jak Smok dodal refleksyjnie “no tak, to juz rozumiem czemu mielismy tak luzno po koniec pakowania...”, a mnie mimo rozczarowania minely wyrzuty sumienia, bo martwilam sie okropnie czy im nie zabraknie miejsca na ich wlasne rzeczy jak upchna to wszystko co Fader mi wyliczyl, ze naszykowal...
I tylko teraz jak tak pisze to nie pamietam czy bylo to za ich pierwsza czy ktoras kolejna wizyta... ale niech juz tu zostanie skoro napisalam :)
Smoki duzych wymagan nie mieli – Smok nie mial zyczen (dopiero za kolejna wizyta chcial odwiedzic Bletchley Park), Smoczynska chciala kupic buty, a oboje pozwiedzac O i spedzic czas z czarujaca i przezabawna mRufa, nieprawdaz ;) .
W tym ostatnim temacie pojechalam z nimi pierwszego ranka autobusem do centrum, pokazalam przystanki i wyjasnilam, ze lepiej brac bilety powrotne albo i dobowe po czym porzucilam, sama wracajac do pracy na pol dnia. W temacie obuwia tez od razu zadzialalam, bo pokazalam im sklep, w ktorym sie niejednokrotnie ubieralam i mozna bylo kupic tez buty dla Smoczynskiej.
Jako, ze od pierwszego kopa (pierwszej wizyty) zostalam wielka fanka Stonehenge, to zaproponowalam, ze ich tam zawioze, a ze zaraz calkiem niedaleczko jest drugi krag, duzo wiekszy i ma pol wioski w srodku, a pol na zewnatrz to mozemy odwiedzic oba kregi za jednym razem. Smoki wyrazily zgode i wybralism ysie na wycieczke. Przed wyjazdem jednak udalismy sie do sklepu. Ewentualnie udalismy sie do niego dzen wczesniej. W sklepie dokonalismy zakupow pt owoce do jedzenia i napoje do picia i ja na przyklad kupial napoj gazowany bezcurkowy o smaku Alphonso Mango, bo tak mnie ta nazwa rozsmieszyla. Przelatujacej nade mna zlej godziny jakos nie uslyszalam, tylko podsmiewalam sie z Mango Alfonso dalej.
Do Kamiennego Kregu dojechalismy bez wiekszych problemow, bo chociaz autem sama po raz pierwszy to te mapki z wydrukowanymi instrukcjami byly bardzo doskonale.
Krag obeszlismy w tempie slimaczym wokolo, robiac maniacko zdjecia.
Sejmikujace mistyczne hitchcocki, znaczy tego, ptaszyny. Foto by mRufa. |
Niebo bylo istotnie piekne i bezchmurne...
Takie bezchmurne niebo, ze ksiezyc bylo widac. Foto by mRufa. |
Ja zas poinformowalam moich gosci, ze srednica spacerniaka wokolo kamieni jest wieksza niz ja pamietam z poprzednich wizyt, co uznalismy za naturalna metode odnawiania trawki.
Smok zapytal sie czy zawsze sie chodzi w takim, a nie innym kierunku – wlasnie, ku uciesze gawiedzi, pojezdzilam sobie palcem w powietrzu celem ustalenia kierunku i wyszlo mi, ze w przeciwnym do ruchu wskazówek zegara – odparlam, ze owszem. Smok poczul sie zaintrygowany, wiec wyluszczylam mu swoja teorie.
Teoria brzmi:
Ten caly kamienny krag siedzi na wierchu zakopanego gleboko latajacego spodka, a my lazac tak jak barany wokolo ciagle w te sama strone od setek lat ladujemy temu spodku baterie. Jak naladujamy to on wezmie i odleci, ale jeszcze sie laduje.
Koniec Teorii.
Smok, mimo swego ówczesnego zaangazowania w SETI (podsluchiwal o ile mnie pameic nie myli) ocenil teorie jako kompletna bzdure, ale z rozbawieniem przyznal, ze to calkiem fajny pomysl na opowiadanie S-F, co sobie zakonotowalam, acz do dzis nie wykorzystalam, bo podobnie jak Chmielewskiej zabrakalo malego z dnem do dokonczenia swojej powiesci S-F, tak mnie brakuje pomyslu na cala fabule wokol takiego fajnego pomyslu.
Nastepnie dopadla nas glupawka.
A konkretnie to Azjatycka grupa mlodziezowej turystyki, robiac sobie zdjecia na tle “kupy kamieni” w ruchu.
Tzn mlodziez w ruchu.
Kamienie nie tak latwo zachecic do ruchu.
Spodobalo nam sie tak bardzo - Smoczynskiej i mnie i postanowilysmy tez sobie tak poskakac, a Smokowi zlecic robienie nam zdjec.
Smok, bedac Smokiem przyjal wyzwanie bez mrugniecia okiem i tylko stoicko w aparacie ustawil tryb “seria”, ktorego uzywal do fotografowania swojej malzonki, aby uniknac koniecznosci powtarzania kazdego ujecia kilkakrotnie, bo wlosy sie nie tak ulozyly akurat w momencie pstryku, albo wlasnie przewracala oczami, lub tez je ciasno zamknela.
Normalna sprawa. Ja tez rzadam powtorki jak sie na mnie krzak krzywo spojrzy.
Moj aparat ówczesny tez mi pozwalal na strzelenie wiecej niz jednego zdjecia na raz ale wylacznie w ramach trybu samozadow... tfu samowyzwalacza, wiec nie podskakiwalam.
Ustawilam sie elegancko, sie napielam cala, gotowa do skoku, przykucnelam dla dodania sobie wybicia.
Smok dal mi znak, a ja wybilam jak rakieta bez mala, szybujac prosto do gory, prosto na orbite najblizszego satelity, a juz conajmaniej na jakies pól metra nad grunt, jak sadzilam.
Nawet zaskoczylo mnie ze sie mi zimno nie zrobilo.
Ale nic fajnego nie trwa dlugo, wiec becnelam obiema nogami w trawe, znowu na przykucu, a dzielny reporter i jego asystentka prawie padli na ziemie ze smiechu.
Pedze wiec do turlajacego sie ze smiechu Smoka, wydzieram mu sila aparat, przyjaciolka moja znajac sprzet dokonuje demonstracji calej serii, a tam...
A tam prosze panstwa moja osoba na roznej wysokoci zaslania kamienny krag, sfotografowana od kolan w gore. Zglosilam zazalenie i dostalam drugi przydzial czasu antenowego.
Pedze zatem na z gory upatrzona pozycje, przyginam kolana dla dodania sobie odrzutu, Smoki daja znak i znowu...
wybilam jak rakieta bez mala, szybujac prosto do gory, prosto na orbite najblizszego satelity, a juz conajmaniej na jakies polmetra nad grunt, jak sadzilam.
Nawet zaskoczylo mnie ze sie mi zimno nie zrobilo...
Becnelam telemarkiem na ziemie i pedze ogladac efekty. Patrze, a tam...
A tam ja napieta jak struna, ze strasznym skupieniem na czerwonej z wysilku i skrzywionej w dziwnym grymasie zaciecia twarzy odrywam sie opornie od ziemi na tyle, ze wygladalam jakbym stala czubkami butow z Oszoloma na zdzblach trawy, czyli jakies 5cm najwyzej.
Smoczynska, zeby nie wyjsc na plagiare, odczekala troche i przy innym punkcie kregu zarzadala takiej samej sesji.
Trzy, cztery, HOOOP!, skoczyla Smoczynka, a ja dostawalam zeza rozbieznego probujac rownoczesnie patrzec jak wysoko skacze i jak wychodzi na zdjeciach. Nie powiem co widzialam.
Po skoku zlapala aparat i ze mna zza ramienia oglada efekty.
Pamietamy jak wygladalam ja? No.
A Smoczynska z dzika rozwiana grzywa wyglada jakby juz wchodzila na orbite.
Juz mnie miala zazdrosc zezrec, gdy nagle dociera do mnie, ze przyjaciolak na fotkach nie ma stop. Zerknelam na dol – nie no, stopy ma, obute nawet i na nich stoi.
Patrze podejrzliwie na zdjecia... HA! Skubana zamiast sie napinac i szarpac z grawitacja jak ja po prostu podgiela kolana, jakby grala w gume na poziomie kolanka!
No i wydalo sie kogo najbardziej kocha grawitacja.
Grawitacja kocha mRufe.
Dodam jeszcze, ze nasze probu skakanie na tle kregu zakonczyly sie zrobinie w duecie jaskolki i te jaskolki byly takie piekne i glebokie, ze nie wiele brakowalo, a zapikowalyby dziobami w trawe ;).
Zrobilo nam sie troche ze Smoczynska przykro, ze Smok sie nie zalapal na taka fajna zabawe tylko musial ja ogladac z boku, a raczej z przodu i zaproponowalysmy, zeby ustawil aparat na taka same serie i do nas dolaczyl.
Smok sie zgodzil.
Ustawil cos, co jak sadzil, bylo seria z opoznieniem startu i ruszyl z kopyta zeby do nas dolaczyc, a wraz z nim ruszyla z kopyta migawka aparatu, wiec dolaczyl do nas akurat jak sie seria skonczyla, uswietniajac fotografie tylem swoich nogawek.
Po paru kolejnych probach udalo sie wylacznie jedno – mianowicie ustalic, ze aparat Smoków nie ma funkcji do robienia zdjec samemu sobie czyli takiego, co opozni migawke na tyle by odejsc od aparatu i dolaczych do ekipy fotografowanej.
Jakos nam sie udalo fotki wykonac w grupie, ale czy ich czy moim aparatem to juz nie wiem.
Errata - obydwoma, przy czym chyba tylko moim bez udzialu osoby czwartej.
W sklepiku z pamiatkami kupilismy, jak sama nazwa wskazuje, jakies pamiatki, przy czym ja kupilam t-shirt dla mojego wowczas Lubego zza oceanu z obrazkiem kregu i napisem “Stonehenge Rocks!”.
Do dzis go nie dostal. Ale nie uprzedzajmy faktow.
Udalismy sie nastepnie do drugiego kregu, tego wielkiego, co to pol wioski w sobie ma – wioska nazywa sie Avebury.
Po zaparkowaniu Niebieskiej Strzaly poczulam silne pragnienie i postanowilam sie napic tego napoju z ahahahaha Alfonsa.
Siedzac jeszcze w samochodzie otworzylam z rozmachem butelke, a zawartosc wyskoczyla na mnie z sila wodospadu. Musiala byc wczesniej dobrze wstrasnieta, moze komus upadla i zostala wrazona w lodowke sklepowa, nie wiem.
Dla mnie byla to klatwa Alfonsa.
Nie pamietam czy pochlapalo tez siedzacego obok Smoka czy zdazyl wyjsc, ale nie ulega watpliwosci za cala moja góra odziezowa zostalam dokladnie pochlapana tym cholernym napojem z Mango Alphonso.
Jak juz skonczylam bluzgac to dolaczylam do rechoczacych Smoków, bo w koncu sama sie prosilam podsmiewajac sie z zacnego Alfonsa i taka byla jego zemsta.
Na moje nieszczescie, bezcukrowosc napoju nie pomogla i natychmiast zlecialy sie do nas osy.
A konkretnie zlecialy sie do mnie.
Tlumnie sie zlecialy.
A ja mam troche nie fajna reakcje na te ich ukaszenia – nie ze sie dusze, czy cos, ale puchne okropnie i sinieje w miejscu udziabania, wiec smiech mi zamarl na ustach i wrecz lez bylam bliska, bo juz widzialam co bedzie jak mnie jakas udziabie, a ja Smokom spuchne artystycznie. Smoki dzielnie mnie oganialy, a ja kombinowalam.
W koncu wymyslilam, ze po prostu zrzuce odziez górna i ... nie, no spokojnie, nie latalam po wsi w samym biust halterze... i zaloze tego t-shirta co go kupilam dla C.
A, ze na sam t-shirt bylo troche wietrznie to zalozylam na to chyba kurteczke lniana, dla pozorow wozona w bagazniku.
A ze uzywanego t-shirt nijak mi bylo wysylac wtedy jeszcze Lubemu to chyba tylko mu opowiedzialam historyjke, z obietnica, ze jak przyjedzie to mu kupie drugiego t-shirta.
Nie przyjechal, to nie kupilam.
I tak wyjasnilo sie kogo kochaja osy.
Osy kochaja Mango Alfonso, a jego zemsta bywa straszliwa...
Juz prawie koncze, ale jeszcze jeden malutki epizod opowiem z tego dnia. Ale najpierw dygresyjka wprowadzajaca.
Otoz mam taki zwyczaj od lat kilkunastu, a przyjelam go od chrzestnej matki mojej przyjaciolki dElvix – mianowicie jak mnei ktos wqrwi to zycze mu gwaltownej sraczki. Nic gorszego. No dobrze, czasem zycze gwaltownej i nieokielznanej sraczki. Czasem tez natychmiastowej. Ale nic gorszego.
Owszem w przypadku kierowcy w ruchu moze to byc odebrana jako bardzo zle zyczenie, ale kto mu, temu kierowcy kazal mnie wqrwiac? No wlasnie.
No i oczywiscie nigdy nie mam mozliwosci przekonac sie, czy moja klatwa winowajcy dopada czy nie.
Z jednym wylatkiem, kiedy to zyczylam komus tej sraczki, a dostal ospy...
A i raz tez bylo tak ze zyczylam sraczki komus niesympatycznemu, a dostal jej ktos stojacy obok, niejako rykoszetem.
Od tamtej pory M zawsze mnie prosi, zebym uprzedzala ja komu bede zyczyla tej sraczki, zeby ona mogla tego kogos unikac.
Ale to wyjatki. Zwykle nie mam okazji sie przekonac o wlasnej skutecznosci...
Poszlismy sie przejsc miedzy tymi kamieniami i na samym wstepie rzucila sie nam w oczy oszalamiajaca ilosc owczego guano, na pierwszej lace.
No po prostu prawie wiecej owczych bobkow niz trawy.
Owszem pare owieczek sie tam petalo, ale nie jakies dzikie stada.
Owieczki na stoczach. Gowien nie widac. Foto by Smoki. |
Omijanie tych bobkow przysporzylo nam doznan niezwyklych.
Taki ruski balet to przy nas byly trepaki.
Tak prosze Bozenki, ktos to nagrywal, ale ja jakos do tej pory nie widzialam tego nagrania. Mozliwe, ze je mam, ale jakos ogladania nie pamietam... Smoczynska mnie uswiadomi czy mam czy nie.
Spacerowalismy, choc wlasciwszym slowem byloby "lawirowalismy" po lakach miedzy kamieniami i bobkami, wyczyniajac rozne scenki rodzajowe pomiedzy kamieniami i uwieczniajac je na fotografiach.
To my. To mniejsze rozkraczone to ja, co widac po t-shircie. Foto by Smok |
W koncu odwazylam sie powiedziec, co mnie od dluzszej chwili nurtowalo...
“Hm, czy myslicie, ze te wszystkie gwaltowne sraczki co to ja ludziom zycze, trafiaja rykoszetem tu w te oto owieczki?”
Smoki zamarly w roznym stopniu omijania kolejnego skupiska owczych bobkow, ostroznie postawily ruchome akurat konczyny dolne na wzglednie nie-gównianej przestrzeni i zaczely sie smiac tak straszliwie, ze nie tylko owce prysnely na boki, ale i okoliczni przygodni turysci, niebaczac na gówniane przeszkody.
Tym sposobem odkrylam, ze wszystkie klatwy, ktore nie dopadly moich “zloczynców”, a gdzies trafic musza, trafiaja prawdopodobnie w kamienny krag w Avebury, gdzie pasa sie bogom ducha winne owieczki z permanentna rozpedziocha.
Mam niejasne wrazenie, ze byla to moja ostatnia (ale NIE pierwsza), jak dotad wizyta w tamtym kregu - probowalam co prawda w ubieglym roku zawiezc w ten sam krag moich gosci wakacyjnych (CO plci meskiej i jego Mac), ale musielismy udac sie do StoneHenge kompletnie rezygnujac z Avebury.