Description

Wspomnienia mniej lub bardziej biezace, bo technologia wyparla potrzebe pisania listow i nawet maili do bliskich i blizszych i tych calkiem oddalonych

Monday, 24 April 2017

Smoki, mRufa i owce w kamiennym kregu, czyli kogo bardziej kocha grawitacja, a kogo osy.

Mialo byc o tym jak hiszpanska edycja mRufay jada ryby i post jest juz nawet popelniony, ale po przerwie i na dodatek po odswiezeniu pewnego wspomnienia doszlam do wniosku, ze moge serial troche przeciagnac i wstawic tu bonusa...
Smoczynska niewykluczone ze na moj widok zacznie spluwac, ale co tam. Wziela mnie na chrzestna do dziecka, to chyba wiedziala co robi, nie?
Poza tym bede raczej inkryminowac siebie, a nie Smoki, wiec moze jakos damy rade.

Gogle do podrozy w czasoprzestrzeni wycigamy, zdejmujemy i scieramy gruba wastwe kurzu i ...

Jest rok 2008 i z moich archiwow wynika, ze jakis sierpien. Na Wyspie.
Sprawdzilam retrospekcyjnie i donosze, ze Merkury zachowywal sie akurat kulturalnie w tym czasie, wiec wszystkie przypaly to nasza wlasna inwencja.
Mieszkam jeszcze wtedy w O, a do przemieszczania sie horyzontalnego juz sluzy mi Niebieska Strzala, pojazd niezby wielki (ale wiekszy od hiszpanskiego Smartko dla ubogich i z wiekszym troche bagaznikiem, ale nie tak calkiem wielkim) i na dodatek 3-drzwiowy.

To mialo o tyle duze znaczenie, ze na lotnisko pojechalam sama (nawet 2 razy, bo nie bedac jeszcze wtedy wyznawca Nawidakcji najpierw pojechalam tam tydzien wczesniej celem rozeznania trasy, poslugujac sie wydrukami instrukcji z google maps - tak Marga, nie tylko Misiek takich uzywal ;) ), a wrocilam z dwoma dodatkowymi osobami wzrostu slusznego i dwiema walizkami rozmiaru nie-podrecznego plus bagaz podreczny.

Moj niewielki samochod, ze skromnym bagaznikiem zniosl to z godnoscia.

Przyjechali, ja sie bardzo ucieszylam, bo generalnie Smoki bardzo lubie w kazdych okolicznosciach przyrody i zaczelismy kombinowac co by tu robic.

Acha, jeszcze z ciekawostek to sie przyznam, ze lakomie czekalam az sie rozpakuja bo mieli dla mnie kontrabande od Fadera – medyczna przejelam juz i czekalam na te zywnosciowa, bo tez mialam obiecana. Czekam tak z lakomstwem na twarzy i zachlannie, bo mialy byc moje ulubione wedliny sojowe i sznycle sojowe, ktorym lokalne panierowane filety z bialka grzybowego do piet nie siegaly, a oni sie grzebia z tym rozpakowywaniem i troche nawet patrza wyczekujaco, kiedy sie od niech odczepie i dam troche prywatnosci. I tak sie przeczekujmy, az w koncu nie wytrzymalam i pytam zachlannie
“A walowka??!??”
A Smoczynska najpierw zaskoczona, nastepnie przerazona patrzy na Smoka, Smok stoicko na nas obie i mowi. “Oj, chyba czegos zapomnielismy spakowac...” No niestety trudno bylo mi ukryc rozczarowanie, ale dostalismy za chwile we troje ataku smiechu jak Smok dodal refleksyjnie “no tak, to juz rozumiem czemu mielismy tak luzno po koniec pakowania...”, a mnie mimo rozczarowania minely wyrzuty sumienia, bo martwilam sie okropnie czy im nie zabraknie miejsca na ich wlasne rzeczy jak upchna to wszystko co Fader mi wyliczyl, ze naszykowal...
I tylko teraz jak tak pisze to nie pamietam czy bylo to za ich pierwsza czy ktoras kolejna wizyta... ale niech juz tu zostanie skoro napisalam :)

Smoki duzych wymagan nie mieli – Smok nie mial zyczen (dopiero za kolejna wizyta chcial odwiedzic Bletchley Park), Smoczynska chciala kupic buty, a oboje pozwiedzac O i spedzic czas z czarujaca i przezabawna mRufa, nieprawdaz ;) .

W tym ostatnim temacie pojechalam z nimi pierwszego ranka autobusem do centrum, pokazalam przystanki i wyjasnilam, ze lepiej brac bilety powrotne albo i dobowe po czym porzucilam, sama wracajac do pracy na pol dnia. W temacie obuwia tez od razu zadzialalam, bo pokazalam im sklep, w ktorym sie niejednokrotnie ubieralam i mozna bylo kupic tez buty dla Smoczynskiej.

Jako, ze od pierwszego kopa (pierwszej wizyty) zostalam wielka fanka Stonehenge, to zaproponowalam, ze ich tam zawioze, a ze zaraz calkiem niedaleczko jest drugi krag, duzo wiekszy i ma pol wioski w srodku, a pol na zewnatrz to mozemy odwiedzic oba kregi za jednym razem. Smoki wyrazily zgode i wybralism ysie na wycieczke. Przed wyjazdem jednak udalismy sie do sklepu. Ewentualnie udalismy sie do niego dzen wczesniej. W sklepie dokonalismy zakupow pt owoce do jedzenia i napoje do picia i ja na przyklad kupial napoj gazowany bezcurkowy o smaku Alphonso Mango, bo tak mnie ta nazwa rozsmieszyla. Przelatujacej nade mna zlej godziny jakos nie uslyszalam, tylko podsmiewalam sie z Mango Alfonso dalej.

Do Kamiennego Kregu dojechalismy bez wiekszych problemow, bo chociaz autem sama po raz pierwszy to te mapki z wydrukowanymi instrukcjami byly bardzo doskonale.

Krag obeszlismy w tempie slimaczym wokolo, robiac maniacko zdjecia.
Sejmikujace mistyczne hitchcocki, znaczy tego, ptaszyny. Foto by mRufa.
Smok wyznal nam, ze jesli uda mu sie zrobic zdjecie kregu na tle bezchmurnego nieba to on sie zgadza opublikowac je w internetach bo wszystkie fotki jakie widzial sa zawsze zachmurzone.
Niebo bylo istotnie piekne i bezchmurne...
Takie bezchmurne niebo, ze ksiezyc bylo widac. Foto by mRufa.
...ale nad samym kregiem wiecznie cos tam sie klebilo, nawet jsli bylo to biale jak snieg na Kasprowym...
Ja zas poinformowalam moich gosci, ze srednica spacerniaka wokolo kamieni jest wieksza niz ja pamietam z poprzednich wizyt, co uznalismy za naturalna metode odnawiania trawki.

Smok zapytal sie czy zawsze sie chodzi w takim, a nie innym kierunku – wlasnie, ku uciesze gawiedzi,  pojezdzilam sobie palcem w powietrzu celem ustalenia kierunku i wyszlo mi, ze w przeciwnym do ruchu wskazówek zegara – odparlam, ze owszem. Smok poczul sie zaintrygowany, wiec wyluszczylam mu swoja teorie.

Teoria brzmi:
Ten caly kamienny krag siedzi na wierchu zakopanego gleboko latajacego spodka, a my lazac tak jak barany wokolo ciagle w te sama strone od setek lat ladujemy temu spodku baterie. Jak naladujamy to on wezmie i odleci, ale jeszcze sie laduje.
Koniec Teorii.

Smok, mimo swego ówczesnego zaangazowania w SETI (podsluchiwal o ile mnie pameic nie myli) ocenil teorie jako kompletna bzdure, ale z rozbawieniem przyznal, ze to calkiem fajny pomysl na opowiadanie S-F, co sobie zakonotowalam, acz do dzis nie wykorzystalam, bo podobnie jak Chmielewskiej zabrakalo malego z dnem do dokonczenia swojej powiesci S-F, tak mnie brakuje pomyslu na cala fabule wokol takiego fajnego pomyslu.

Nastepnie dopadla nas glupawka.
A konkretnie to Azjatycka grupa mlodziezowej turystyki, robiac sobie zdjecia na tle “kupy kamieni” w ruchu.
Tzn mlodziez w ruchu.
Kamienie nie tak latwo zachecic do ruchu.
Spodobalo nam sie tak bardzo - Smoczynskiej i mnie i postanowilysmy tez sobie tak poskakac, a Smokowi zlecic robienie nam zdjec.
Smok, bedac Smokiem przyjal wyzwanie bez mrugniecia okiem i tylko stoicko w aparacie ustawil tryb “seria”, ktorego uzywal do fotografowania swojej malzonki, aby uniknac koniecznosci powtarzania kazdego ujecia kilkakrotnie, bo wlosy sie nie tak ulozyly akurat w momencie pstryku, albo wlasnie przewracala oczami, lub tez je ciasno zamknela.
Normalna sprawa. Ja tez rzadam powtorki jak sie na mnie krzak krzywo spojrzy.

Moj aparat ówczesny tez mi pozwalal na strzelenie wiecej niz jednego zdjecia na raz ale wylacznie w ramach trybu samozadow... tfu samowyzwalacza, wiec nie podskakiwalam.

Ustawilam sie elegancko, sie napielam cala, gotowa do skoku, przykucnelam dla dodania sobie wybicia.
Smok dal mi znak, a ja wybilam jak rakieta bez mala, szybujac prosto do gory, prosto na orbite najblizszego satelity, a juz conajmaniej na jakies pól metra nad grunt, jak sadzilam.

Nawet zaskoczylo mnie ze sie mi zimno nie zrobilo.

Ale nic fajnego nie trwa dlugo, wiec becnelam obiema nogami w trawe, znowu na przykucu, a dzielny reporter i jego asystentka prawie padli na ziemie ze smiechu.
Pedze wiec do turlajacego sie ze smiechu Smoka, wydzieram mu sila aparat, przyjaciolka moja znajac sprzet dokonuje demonstracji calej serii, a tam...
A tam prosze panstwa moja osoba na roznej wysokoci zaslania kamienny krag, sfotografowana od kolan w gore. Zglosilam zazalenie i dostalam drugi przydzial czasu antenowego.

Pedze zatem na z gory upatrzona pozycje, przyginam kolana dla dodania sobie odrzutu, Smoki daja znak i znowu...
wybilam jak rakieta bez mala, szybujac prosto do gory, prosto na orbite najblizszego satelity, a juz conajmaniej na jakies polmetra nad grunt, jak sadzilam.
Nawet zaskoczylo mnie ze sie mi zimno nie zrobilo...
Becnelam telemarkiem na ziemie i pedze ogladac efekty. Patrze, a tam...

A tam ja napieta jak struna, ze strasznym skupieniem na czerwonej z wysilku i skrzywionej w dziwnym grymasie zaciecia twarzy odrywam sie opornie od ziemi na tyle, ze wygladalam jakbym stala czubkami butow z Oszoloma na zdzblach trawy, czyli jakies 5cm najwyzej.

Smoczynska, zeby nie wyjsc na plagiare, odczekala troche i przy innym punkcie kregu zarzadala takiej samej sesji.
Trzy, cztery, HOOOP!, skoczyla Smoczynka, a ja dostawalam zeza rozbieznego probujac rownoczesnie patrzec jak wysoko skacze i jak wychodzi na zdjeciach. Nie powiem co widzialam.
Po skoku zlapala aparat i ze mna zza ramienia oglada efekty.

Pamietamy jak wygladalam ja? No.
A Smoczynska z dzika rozwiana grzywa wyglada jakby juz wchodzila na orbite.

Juz mnie miala zazdrosc zezrec, gdy nagle dociera do mnie, ze przyjaciolak na fotkach nie ma stop. Zerknelam na dol – nie no, stopy ma, obute nawet i na nich stoi.
Patrze podejrzliwie na zdjecia... HA! Skubana zamiast sie napinac i szarpac z grawitacja jak ja po prostu podgiela kolana, jakby grala w gume na poziomie kolanka!

No i wydalo sie kogo najbardziej kocha grawitacja.
Grawitacja kocha mRufe.

Dodam jeszcze, ze nasze probu skakanie na tle kregu zakonczyly sie zrobinie w duecie jaskolki i te jaskolki byly takie piekne i glebokie, ze nie wiele brakowalo, a zapikowalyby dziobami w trawe ;).

Zrobilo nam sie troche ze Smoczynska przykro, ze Smok sie nie zalapal na taka fajna zabawe tylko musial ja ogladac z boku, a raczej z przodu i zaproponowalysmy, zeby ustawil aparat na taka same serie i do nas dolaczyl.

Smok sie zgodzil.

Ustawil cos, co jak sadzil, bylo seria z opoznieniem startu i ruszyl z kopyta zeby do nas dolaczyc, a wraz z nim ruszyla z kopyta migawka aparatu, wiec dolaczyl do nas akurat jak sie seria skonczyla, uswietniajac fotografie tylem swoich nogawek.

Po paru kolejnych probach udalo sie wylacznie jedno – mianowicie ustalic, ze aparat Smoków nie ma funkcji do robienia zdjec samemu sobie czyli takiego, co opozni migawke na tyle by odejsc od aparatu i dolaczych do ekipy fotografowanej.

Jakos nam sie udalo fotki wykonac w grupie, ale czy ich czy moim aparatem to juz nie wiem.
Errata - obydwoma, przy czym chyba tylko moim bez udzialu osoby czwartej.

W sklepiku z pamiatkami kupilismy, jak sama nazwa wskazuje, jakies pamiatki, przy czym ja kupilam t-shirt dla mojego wowczas Lubego zza oceanu z obrazkiem kregu i napisem “Stonehenge Rocks!”.

Do dzis go nie dostal. Ale nie uprzedzajmy faktow.

Udalismy sie nastepnie do drugiego kregu, tego wielkiego, co to pol wioski w sobie ma – wioska nazywa sie Avebury.
Po zaparkowaniu Niebieskiej Strzaly poczulam silne pragnienie i postanowilam sie napic tego napoju z ahahahaha Alfonsa.
Siedzac jeszcze w samochodzie otworzylam z rozmachem butelke, a zawartosc wyskoczyla na mnie z sila wodospadu. Musiala byc wczesniej dobrze wstrasnieta, moze komus upadla i zostala wrazona w lodowke sklepowa, nie wiem.
Dla mnie byla to klatwa Alfonsa.

Nie pamietam czy pochlapalo tez siedzacego obok Smoka czy zdazyl wyjsc, ale nie ulega watpliwosci za cala moja góra odziezowa zostalam dokladnie pochlapana tym cholernym napojem z Mango Alphonso.

Jak juz skonczylam bluzgac to dolaczylam do rechoczacych Smoków, bo w koncu sama sie prosilam podsmiewajac sie z zacnego Alfonsa i taka byla jego zemsta.

Na moje nieszczescie, bezcukrowosc napoju nie pomogla i natychmiast zlecialy sie do nas osy.
A konkretnie zlecialy sie do mnie.
Tlumnie sie zlecialy.
A ja mam troche nie fajna reakcje na te ich ukaszenia – nie ze sie dusze, czy cos, ale puchne okropnie i sinieje w miejscu udziabania, wiec smiech mi zamarl na ustach i wrecz lez bylam bliska, bo juz widzialam co bedzie jak mnie jakas udziabie, a ja Smokom spuchne artystycznie. Smoki dzielnie mnie oganialy, a ja kombinowalam.
W koncu wymyslilam, ze po prostu zrzuce odziez górna i ... nie, no spokojnie, nie latalam po wsi w samym biust halterze... i zaloze tego t-shirta co go kupilam dla C.
A, ze na sam t-shirt bylo troche wietrznie to zalozylam na to chyba kurteczke lniana, dla pozorow wozona w bagazniku.
A ze uzywanego t-shirt nijak mi bylo wysylac wtedy jeszcze Lubemu to chyba tylko mu opowiedzialam historyjke, z obietnica, ze jak przyjedzie to mu kupie drugiego t-shirta.
Nie przyjechal, to nie kupilam.
I tak wyjasnilo sie kogo kochaja osy.
Osy kochaja Mango Alfonso, a jego zemsta bywa straszliwa...

Juz prawie koncze, ale jeszcze jeden malutki epizod opowiem z tego dnia. Ale najpierw dygresyjka wprowadzajaca.

Otoz mam taki zwyczaj od lat kilkunastu, a przyjelam go od chrzestnej matki mojej przyjaciolki dElvix – mianowicie jak mnei ktos wqrwi to zycze mu gwaltownej sraczki. Nic gorszego. No dobrze, czasem zycze gwaltownej i nieokielznanej sraczki. Czasem tez natychmiastowej. Ale nic gorszego.
Owszem w przypadku kierowcy w ruchu moze to byc odebrana jako bardzo zle zyczenie, ale kto mu, temu kierowcy kazal mnie wqrwiac? No wlasnie.
No i oczywiscie nigdy nie mam mozliwosci przekonac sie, czy moja klatwa winowajcy dopada czy nie.
Z jednym wylatkiem, kiedy to zyczylam komus tej sraczki, a dostal ospy...
A i raz tez bylo tak ze zyczylam sraczki komus niesympatycznemu, a dostal jej ktos stojacy obok, niejako rykoszetem.
Od tamtej pory M zawsze mnie prosi, zebym uprzedzala ja komu bede zyczyla tej sraczki, zeby ona mogla tego kogos unikac.
Ale to wyjatki. Zwykle nie mam okazji sie przekonac o wlasnej skutecznosci...

Poszlismy sie przejsc miedzy tymi kamieniami i na samym wstepie rzucila sie nam w oczy oszalamiajaca ilosc owczego guano, na pierwszej lace.
No po prostu prawie wiecej owczych bobkow niz trawy.
Owszem pare owieczek sie tam petalo, ale nie jakies dzikie stada.

Owieczki na stoczach. Gowien nie widac. Foto by Smoki.

Omijanie tych bobkow przysporzylo nam doznan niezwyklych.
Taki ruski balet to przy nas byly trepaki.

Tak prosze Bozenki, ktos to nagrywal, ale ja jakos do tej pory nie widzialam tego nagrania. Mozliwe, ze je mam, ale jakos ogladania nie pamietam... Smoczynska mnie uswiadomi czy mam czy nie.

Spacerowalismy, choc wlasciwszym slowem byloby "lawirowalismy" po lakach miedzy kamieniami i bobkami, wyczyniajac rozne scenki rodzajowe pomiedzy kamieniami i uwieczniajac je na fotografiach.
To my. To mniejsze rozkraczone to ja, co widac po t-shircie. Foto by Smok
Trwalo to dluzszy czas, bo teren sporszy, owiec nie przybywalo jakos znaczaco, ale ich gówien owszem.
W koncu odwazylam sie powiedziec, co mnie od dluzszej chwili nurtowalo...

“Hm, czy myslicie, ze te wszystkie gwaltowne sraczki co to ja ludziom zycze, trafiaja rykoszetem tu w te oto owieczki?”

Smoki zamarly w roznym stopniu omijania kolejnego skupiska owczych bobkow, ostroznie postawily ruchome akurat konczyny dolne na wzglednie nie-gównianej przestrzeni i zaczely sie smiac tak straszliwie, ze nie tylko owce prysnely na boki, ale i okoliczni przygodni turysci, niebaczac na gówniane przeszkody.

Tym sposobem odkrylam, ze wszystkie klatwy, ktore nie dopadly moich “zloczynców”, a gdzies trafic musza, trafiaja prawdopodobnie w kamienny krag w Avebury, gdzie pasa sie bogom ducha winne owieczki z permanentna rozpedziocha.

Mam niejasne wrazenie, ze byla to moja ostatnia (ale NIE pierwsza), jak dotad wizyta w tamtym kregu - probowalam co prawda w ubieglym roku zawiezc w ten sam krag moich gosci wakacyjnych (CO plci meskiej i jego Mac), ale musielismy udac sie do StoneHenge kompletnie rezygnujac z Avebury.

Thursday, 6 April 2017

La hOrmiga Conquistadora, czyli jak mRufa zdobywa nowe sprawnosci i demaskuje dlugie ramie Ojca Dyrektora

Z czestotliwoscia nigdy tu nie spotykana, zapraszam na ciag dalszy, opisujacy moj pierwszy dzien zdobywania krainy Corridy i Paelli

Jak juz opisalam wczesniej – srednio najedzona, ale pelna niepewnych wyrzutow sumienia, wymeldowalam sie z pokoju na godziny i udalam na druga strone wjazado-zjazdów celem zdobycia kluczykow do samochodu.
Poszlam pod stoisko Hertza (imiennie bo bede ich szkalowac), ktore czegos nagle sie zrobilo malo widoczne i nie rzucajace sie w oczy, na miedzynarodowym lotnisku w Madrycie, usmiechnelam sie najladniej jak potrafie, przywitalam sie w narzeczu tubylczym jak nalezy i zapytalam pana zza lady (a bylo ich troje, mnie zawezwal osobnik srodkowy, najsympatyczniejszy na pysku):
” ¿Habla Inglés por favor?”
Tak troche z szacunkiem ale nie do konca, bo powinno chyba byc: “¿Habla usted Inglés por favor?”.
Ale mysle, ze nie wplynelo to na odpowiedz pana zza lady, ktora brzmiala:
“No.” (NIE)
Na moja ciezko przerazona mine, pan dodal po namysle ” Un poquito.” (troszeczke)
Troche sie zmieszalam, spojrzalam badawczo na pozostale 2 osoby, ale udawaly, ze albo mnie tam nie ma, albo ich tam nie ma. 
Czyli totalne wyparcie. 

Pozniej Y mi wyjasnila czemu tak moglo byc, ale to za chwile.

‘Oh Qrwa.’ Pomyslalam, bo skoro tu nie hablaja, to co bedzie dalej?
Wzielam gleboki oddech i zaczelam najpiekniej jak umiem w narzeczu lokalnym wyjasniac kto ja jestem (Polak Maly... nie wroc, klientka) i ze mam rezerwacje na maly samochod na 4 dni od obecnego poranka.

Pan mie o numer rezerwacji chyba poprosil oraz/lub nazwisko. Zrozumialam nawet i dalej to bylo tak, ze pan mnie pytal po hispzansku, a jak nie rozumialam to powtarzal rabanym angielskim, a ja odruchowo tlumaczylam mu to co on powiedzial na hiszpanski (z nerwow kurde, no!) i odpowiadalam rozmaicie, ale jednak nie po polsku.

No i polozylo mnie jedno, mianowicie polecenie 'podaj polski adres', bo kurde po co?
Otoz po to, ze prawko mam polskie i nie ma znaczenia, ze od lat mieszkam na Wyspie, a co jakby nie miala adresu w PL? Przesz juz teraz nie musze?
A kartke platnosci Wyspowo bez oporow wzieli... Jak to dobrze, ze ja jednak z disnaylandu-dismalandu jestem bo w zasadzie mnie takie kurioza i absurdy nie dziwia... Wlasciwie to malo mnie juz co dziwi. 

Pan mnie jeszcze usilowal namowic na ubezpieczenie dodatkowe i nawet bym moze wziela, ale akurat tego poranka wyjatkowo dobre mi szly numery i jak mi poweidzial ile za te 4 dni to mi szczeka opadla i odmowilam. Nie byl zachwycony, czyli pewnie maja od ubezpieczen prowizje, ale nie usilowal mnie za mocno namawiac.
Dostalam w koncu kluczyki do samochodu z werbalna instrukcja jak go odnalezc.

Czyli pierwsza proba ognia, czy jak kto woli ‘la prueba de fuego’ zakonczona sukcesem.

Samochod odnalazlam, w czym wydatnie pomoglo logo na kluczykach, gdyz wiedziala ze bedzie to Tojka.
I byla – a mianowicie to bylo wlasnie Smartko dla ubogich czyli Aygo,  w kolorze blanco czyli bialym. Marga pewnie zapyta dlaczego szkaluje jej autko – otoz w Aygo siedzalam dokladnie rownie wygodnie jak w Smartku, bagaznik byl na oko identycznej wielkosci – moja walizka miescila sie tam wylacznie na boku, obok byl moj plecak niezbyt wypchany in a tym koniec. No cos tam pietrowo mozna bylo napchac, ale Aygo jest duuuuzo tansze od Smartkow no i jednak nieco dluzsze bo ma symboliczne siedzenia z tylu, stad “dla ubogich”.

Caly czas, od tego poranka az do soboty po poludniu bylam przekonana, ze jest to model 3-drzwiowy, ale w sobote odkrylam przypadkiem, ze sie myle kiedy to okazal osie, ze otworzylam drzwi pasazerskie zza kierowcy... ;).
Drobiazg, ze obchodzilam bestyjke wokolo wiele razy w roznych celach i kierunkach i nie zauwazylam nie jest godzien wspominania.

W bagazu z Wyspy pieczolowicie wiozlam ze soba 2 plyty kompaktowe z chytrym planem, ze sobie bede ich sluchala w czasie jazdy, aby odkryc na wstepie, ze autko odtwarzacza CD nie ma... ma za to wejscie USB, ale ja oprocz telefonu nie mam co tam podlaczyc (No chyba, ze kundla, ale tego... jakos nie jestem pewna czy cos by mi to dalo), wiec bylam zmuszona sluchac radia.

Na parkingu pierdzielilam sie tyle czasu, ze jakis niewinny turysta przykopytkowal do mnie pytajac czy ja tu pracuje. W lokalnej gwarze.
Tak zrozumialam go.
Sama sie troche dziwie ;).

W koncu ogarnelam prawie wszystko:
- torbe z finansami mialam w zasiegu reki na podlodze, bo platne autostrady,
- picie rowniez, jakies przegryzki, w tym ciemna czekolada bo mni,e z emocji chyba, troche usilowalo rozpedzac,
- Nawidakcje ustawiona na wlasciwy kraj i nawet adres,
- telefon zespolony z sinym zebem Tojki.
Nabralam gleboki oddech i wyjechalam.
To znaczy podjelam probe.
Samochod wydawal okropnie irytujacy klekot na zimno, a jak sie nagrzal to tylko na wolnych obrotach.  Wkurzalo mnie to epicko, bo przy okazji mial bardzo niskie i krotkie sprzeglo, co po moim autko sprawiala, ze ciagle mnie przy ruszaniu usilowal skakac, a tego nie lubie. 

Obiecywalam sobie po 3 razy dziennie otworzyc maske i zajrzec mu w bebechy bo moze klekocze jakies niedomkniete cos co moge sama zamknac i po raz ostatni obiecywalam to sobie wyjezdzajac z A celem dojechania na lotnisko, wiec tego, chyba latwo sobie wyobrazic, ze z klekotem zmaga sie kolejny uzytkownik?? ;) 

Najpierw trafilam na bramke, co wydaje bilet, nastepnie na druga, ktora trzeba nakarmic tym wydanym biletem, bramka numer dwa zyczyla mi szerokiej drogi i wyjechalam prawdziwie.
Nawidakcja sprawiala sie dobrze – wyprowadzila mnie od razu poza miasto i juz o godzinie 9.30 prulam jak przecinak w kierunku platnej drogi majac przed soba 2.5 godziny jazdy.

Platne punkty obskoczylam karta kredytowa, bo nie bylam pewna ile kosztuja przejazdy, a choc mialam dzieki M worek drobnych o ogolnej wartosci 20 euro z gorszami to nie mialam sily (mentalnie) w nich grzebac. Poza tym faza poranka minela i zwykle to te numery to mi dobrze ida wylacznie do 12tu, a nastepnie od 20tu w gore... tak, ze tego...

Po godzinie zrobilam postoj na parking, rzekomo z toaleta, bo mnie juz zemdlilo od slodkiego i poszlam po chrupki z przemytu do bagaznika, od razu tez schowalam te plyty co mi do nieczego nie sluzyly
(a’propos niczego – juz po powrocie na Wyspe odkrylam – tydzien po powrocie – ze jedno z pudeleczek z plytami bylo puste... ale za to bylo na wycieczce w Hiszpanii!)
Toalety nie potrzebowalam wiec jej nie obaczajalam (moze i lepiej, dodaje z perspektywy czasu), a chcialam tylko rozprostowac nogi.
Hiszpania godzine jazdy na poludnie od Madrytu wygladala tak:

Troche malo zachecajaco, co? Tak zwyczajnie, zadnych drinkow z palemka czy Adonisow w mankini... tfu, znaczy tego, no dobra... juz trudno, wydalo sie ;)
Pojechalam twardo dalej, a jadac co jakis czas usilowalam znalezc w radiu cos normalnego (czytaj rock’n’rolla) do sluchania, ale niestety nawet jakbym trafila to bym mogla nie zgadnac. No chyba, ze akurat lecialaby znana mi kapela albo bardzo wyrazista gatunkowo muza, bo wszystkie radiostacje puszczaly akuratno albo muzyke wysoce lokalna, kompletnie mi nie znana, albo gledzily.
Az w koncu zdebialam, bo mym oczom mym ukazal sie taki widok.


Pomyslalo mi sie 'no prosze... Ojciec Dyrektor to jednak ma dlugie rece i dosiegnal mnie nawet tu na odludnej hiszpanskiej ziemii...'
Nie, nie zaryzykowalam odsluchu bo jeszcze by mnie szlag trafil jakby sie okazalo, ze to na prawde jest Radio Maryja...
Spaliwszy bardzo niewiele paliwa i jadac nad wyraz przepisowo (bo nie wiedzialam jak wygladaja radiowozy) dotarlam po okolo 2.5 godzinach do A.
Po meczacym kluczeniu prze miasto, waskimi (nie az tak jak na wyspie, ale prawie) glownie jednokierunkowymi ulicami (Ave Nawidakcja!), dotarlam na wlasciwa ulice, znalazlam zacne miejsce parkingowe i odkrylam, ze jest to strefa platnego parkowania i moge parkowac do 2 godzin za 1.6 euro. 
(Tyle zrozumialam z napisow na parkomacie)
Poblogoslawilam w duchu M, za jej pozyczke monetrana, nakarmilam maszyne, w tym czasie Y zeszla na dol przywitac sie, a ja czym predzej zaprzeglam ja do czytania reszty napisow na parkometrze, a troche tego bylo – zeby nie okazalo sie pozniej, ze napisne jest max 2 godziny, nie wolno przedluzac, ani wracac w najblizszej dekadzie, czy cos w tym stylu. 
Nie bylo.
Intrygujaco bylo za to napisane, ze platne w tygodniu od 10.30 do 14.30, oraz od 16.30 do 20tej i na tym koniec. Acha, a w soboty od 9.30 do 14tej i na tym koniec.
Czyli siesta obowiazuje nawet automaty parkingowe.
Y szczesliwie miala wolne przedpoludnie i do pracy szla na 14.30, wiec mialysmy pare godzin na:
- pogaduchy
 (Y przezyla szok, ze w Hertzu na lotnisku nie wladali jezykiem obcym, ktory z kolei szok wywolal u niej wspomnienie i opowiedziala mi historyjke o tym jak jej kolezanka z pracy, Wyspowa Claire nie za bardzo wladajaca loklanym narzeczem, bo jako native nauczyciel angielskiego zasadniczo nie musi zawodowo wladac, udala sie na zakupy do supermarket i nie umialam znalezc masla, wiec w prostocie ducha zapytala najblizsza osobe z oblsugi “Excuse me, where can I find butter?”, a no osoba z obslugi, nawet na nia nie spojrzawszy dala drapaka. Z duza predkoscia. Rozbawiona odetchnelam z ulga, bo akurat o maslo umialabym zapytac w lokalnym narzeczu.)
-  i jakis posilek (o tym bedzie osobno).

Po czym zostalam puszczona samopas w miasto.

Siesta, jak odkrylam, jest tu traktowana jak niegdys ta przyslowiowa 5 o’clock - tea time na Wyspie... Niby o samym fakcie wypoczynku w srodku dnia wiedzialam, ale jednak zakres tej siesty mnie troche zaskoczyl, szczegolnie w polowie marca, ktory do miesiacow zbyt cieplych nawet w A nie nalezy – mianowicie gdy ja ruszylam na ten moj samopas z niejasna mysla obejrzenia jakichs butow czy ciuchow, obejrzalam glownie zamkniete drzwi wszystkiego, lacznie z warzywniakiem... Rada-nie rada (to drugie) udalam sie na apartamenta Y i nieco odpoczelam, testujac przy okazji moje poslanie.
Poslanie, choc wstepnie wygladalo niezle, okazalo sie byc mocno zblizone do loza madejowego i napelnilo mnie lekkim niepokojem, bo choc optycznie dosc obszerne - jakis metr-metre dziesiec -  nadawalo sie do spania wylacznei w polowie i to nie calej i wylacznie od strony sciany. A polowa jedna i druga mialy po realnie po 50cm szerokosci bo przez srodek poslania (normalnie bedacego bardzo stylowym siedziskiem salonowym) ktory opieral sie na fragmecie konstrukcyjnym siedziska lezec sie nie dalo - srodek bowiem nie uginal sie pod ciezarem grawitas, nawet mojego, a boki uginaly sie wrecz przesadnie.
Odpoczynek moj polegal wiec na probie lezenia na owym precie na srodku, jak na grzedzie i nie sturlania sie na jedna lub druga strone – jedna strona byla straszliwie wysiedziana na srodku (ta NIE od sciany) wiec wpadajac na te strone lezalo mi sie okropnie krzywo – jak na zapadnietym lozku, tyle ze wylacznie bokiem bo inaczej mimo wbudowanej izolacji wlasnej w zebra i miednice uwieral mnie ten pret konstrukcyjny wzdluz madejowego loza.

Niepewnie pomyslalam, ze moze powinnam kupic jakis koc albo moze materac dymany, tylko co Y poniej z tym zrobi? Jeden koc juz ma, wiec to troche bez sensu.

W okoncu udalo mi sie ubalasnowac moje grawitas na tej grzedzie przez srodek i probowalam sie zdrzemnac, ale to szlo mi slabo w srodku dnia no i wystarczala chwila nieuwagi, zeby sie sturlac na jedna ze stron.
 Po jakiejs godzinie, zmeczona okropnie tym odpoczywaniem i nieco obolala od lezenia na tej grzedzie w totalnym bezruchu zaczelam sie nudzic.
Kto to slyszal nudzic sie na urlopie, co nie? Zaprzeglam zatem Nawidakcje do pracy i kazalam sobie wyszukac najblizszy duzy sklep.
Supermarket najlepiej.
Nawidakcja zostala zaktualizowana dzien przed wyjazdem, wiec jak mi powiedziala, ze najblizszy supermarket na C jest 68 mil ode mnie, to tylko wzruszylam ramionami, spakowalam torbe i reszte trucizny z przemytu i ruszylam w droge.
Nawet mijany po drodze DUZY znak, ze najblizszy hiper-mega-supermarket jest 2 mile stad, mnie nie poruszyl.
Jak tylko wydobylam sie z czelusci nieco wciaz uspionego A, trafilam na autostrade i okazalo sie, ze pruje na Alicante.
'Moze byc i Alicante, mnie tam obojetne.' pomyslalam i docisnelam gaz bo pod górke akurat bylo.

Jakas godzine jazdy na zachod i troszku na poludnie, dostrzeglam wreszcie stacje benzynowa.
Nie zeby pierwsza w calym kraju – po drodze z Madrytu mijalam ich dziesiatki, ale wszystkie wygladaly jakos tak zlowrozbnie, grobowo i w ogole podejrzanie (pozniej dowiedzialam sie, ze to najwieksza siec w kraju i najbogatsza, a pozniej okaalo sie tez, ze najdrozsza...), ale pierwsza ze znanej mi sieci - z muszelka w logo.
Postanowilam skorzystac i zakupic tam paliwo, co bylo doswiadczeniem samym w sobie, bo okazalo sie, ze na pozornie samoobslugowej stacji paliwowej obsluga wyskakuje zza lady i pedzi wyreczac kierowce.
Okropnie nie lubie jak mi sie nalewa paliwo, no chyba, ze nalewa Fader albo aktualny partner samochodowy. Obce ludzie na tankszteli mnie napawaja niepokojem.

No ale przeciez nie bede sie bila z Aborygenem wiekszym ode mnie na jego wlasnej stacji, tak?

Zapytana zostalam czy chce paliwo 95, na co odparlam, ze ajusci i uslyszlam pytanie numer dwa czyli ile... Osz Qr... pomyslalam znowu, bo od razu stanela mi w oczach scena jak ekspresyjnie usiluje odtanczyc obraz wyjasniajcy, ze chce tyle paliwa ile wejdzie azebym mogla szybowac jako ten orzel po przestwozach autostrad przez conajmniej najblizsze 3.5 godziny...

Ale chyba praca na stacji z muszelka zobowiazuje, albo bylam juz na tyle gleboko w prowincji Alicante, gdzie mieszka masa Wyspowych emerytow i bywa masa turystow, bo pan z obslugi zgadl, ze usiluje powiedziec “wal pan na full!”.
Wzial sobie pan z obslugi to zadanie do serca, bo napstrykal pod koniec na czubato, tak ze moglabym przejechac sie spokojnie, az pod granice z Portugalia.
Czyli do supermarketu tym bardziej dotarlam.
To znaczy najpierw usilowalam podjechac pod centrum handlowe troche obok, ale jakos sie ogarnelam i wyplatalam z labiryntu drog wewnetrznych, a nastepnie nawidaktor mnie poprowadzil do supermarket omijajac skrzetnie wjazd glowny i prowadzac mnie na tylny parking z podjazdem dla samochodow dostawczych, na ktorym urzedowaly dwa samochody z mlodymi, dziwnie mi sie przygladajacymi lebkami, wiec czym predzej zawrocilam ignorujac pokrzykiwanie nawidakcji, ze jestem glupia i on sobie wyprasza prowadzic taka uparta kierownice (turn around where possible, so that you will be directing in the opposite direction to the directiong in which you're directing....now! glosem John'a Cleese'a), dokonalam nawet udanych zakupow mimo, ze najpierw nie bardzo wiedzialam jak wejsc na sklep, a jak juz weszlam na hale sklepowa to rzucil sie na mnie taki widok:

Nastepnie trafilam do alejki pelnej identycznych swinskich nog, ale aromaterapia byla taka, ze nawet nie probowalam robic im sesji foto.
Jedyna rzecza jakiej bylam pewna, ze nie zawiera miesa ani ryb byly sery, wiec nabralam tych serow tyle, ze nawet zaczelam sie zastanawiac czy nie powinnam kupic od razu drugiej walizki.
Co do reszty to nawet jesli na czyms pisalo, ze jest warzywne to jesli nie mialo napisu tuz obok, ze NIE zawiera miesa, wolalam nie ryzykowac – bo o ile rybe zje za mnie Y to juz miecha nie, a nie wszystko moglam przemycac.
Dopiero szukajac masla dostalam ataku smiechu, bo mi sie przypomniala ta Claire z Wyspy i z wielka przyjemnoscia poczytalam sobie napisy nad regalami i chlodniami, po czym kurcgalopkiem udalam sie tam gdzie tkwil napis “maslo” w lokalnym narzeczu.
Tuz obok okazyjnie znalazlam regal z salatkami i potrawami “zdrowszej” zywnosci, co nieco opacznie zinterpretowalam jako wege, ale szybko ogarnelam temat i polapalam sie, ze wege to raptem dwie mizerne poleczki niezbyt gesto upchane, a reszta to juz rozmaicie.

Po namysle wydlubalam z polek z salatkami 2 wygladajace obiecujaco – jedna to byla ziemniaczana z czosnkowym majonezem, (a co, nalogowe pozeranie salatek ziemniaczanych jeszcze mi nie minelo, ale odkad juz umiem zmajstrowac prawie taka dobra jak Smoczynska, to mniej mnie gniecie i ssie do nich, ale sprobowac warto), a druga byla jak nasza jarzynowa – tak na oko i na napis, przynajmniej na pierwszy rzut oka na ten napis (ale o tym tez bedzie osobno). Powstrzymalam sie przed kupieniem kazdej dostepnej salatki po sztuce – takie male pojemniczki w teorii na jedna porcje to byly, bo jednak nie zamierzalam zywic sie samymi salatkami przez caly pobyt... a glupio, ale to juz inny temat.

Wrocilam ciemna noca do A, a po paru godzinach dolaczyla do mnie Y bo praca w systemie siesty oznacza, ze dzien pracy z rzadka konczy jej sie przed dziesiata wieczorem.

Ozywiona swoimi sukcesami – mianowicie umiem kupic to co chce w supermarkecie (we Francji tez przeciez umiem, a jezykiem nie wladam, wiec zrozumiale, ze ten test byl nieunikniony), umiem choc z czkawka kupic paliwo i pobrac samochód z agencji samochodowej oraz nie straszne mi spanie na grzedzie - uznalam dzien za udany i poczulam sie jak mRufa Zdobywca - isntna La hOrmiga Conquistadora!

W zwiazku z czym wieczorem do znajomych poszedl sms tresci:

veni-vidi-still conquering
(przybylam-zobaczylam-wciaz zdobywam)

ciag dalszy nastapi.

------------------------------


Przewiduje jeszcze conajmniej jeden odcinek.

Tuesday, 4 April 2017

la hOrmiga criminalista - czyli mRufy zycie jak w Madrycie (aka Malwersacje na Terminalu).

Otóz zaswedzialy mnie okropecznie stopy i jak moja, od dekady nie widziana przyjaciolka, Y powiedziala "Przyjedz do mnie", to nie zastanawialam sie zbyt dlugo, tylko podjelam szereg negocjacji.
Negocjacje byly dlugie i skomplikowane:
- z kalendarzem,
- z Szefem,
- z kontem bankowym i zawartoscia szafek kuchennych,
- z Y i jej szefowa,
- z wlasnym stamen lekowym, bo w koncu miala to byc prawdziwa proba ognia dla mojego od dekady uczonego jezyka korridy i paelli...,
- wreszcie z moja walizka.
Dokonalam w koncu szeregu rezerwacji, w tym na samochod i uknulam plan, ku zgrozie i ciezkim oporom Y, ze laduje w Madrycie wieczorowa pora i prosto stamtad pobieram auto rozmiaru nikczemnego – cos jak takie Smartko dla ubogich, czyli NIE Smartko, ale pojazd nie wiele wiekszy pojazd, praktycznie bez bagaznika jak sie okazalo, w ktorym to bagazniku jak pozniej okazalo i jak sie czlowiek postaral, zaskakujaco sporo sie zmiescilo – i tym autkiem pruje w noc autostradami do miasta na A w Castilla-La Mancha, gdzie padam na ryj do rana na czyms plaskim co mialam dla mnie w zanadrzu Y.
Na powrot z Espanii zaplanowalam ze wroce do Madrytu dzien przed wylotem, oddam poznym popoludniem samochod i odpoczne sobie przed podroza lotnicza w luksusach lotniskwych apartamentów na godziny.
Tak. Na Godziny. Bo kto bogatemu zabroni. Na cala noc go sobie wynajelam, ten lokal.
(to bylo po tym jak Fader zgodzil sie pozyczyc mi troche Euro na wypadek jakby mi zabraklo, nieprawdaz...)
Ale bez sniadania, bo uznalam, ze jednak 10 Euro za sniadanie to jednak lekka przesada, a przeciez na lotnisku jest masa opcji zywnosciowych.
(Nawet slyszalam te zla godzine ktora nade mna przelatuje, ale wmowilam sobie, ze to odrzutowiec z lokalnego poligonu.)
Dostalam, w zwiazku z tym planem, od Y mase porad i ostrzezen, ze na przyklad za zjazd niewlasciwym zjazdem (???) z autostrady sa okropne kary lacznie z wieziennym noclegiem, co mnie tak zaskoczylo, ze wysililam moje zwoje mozgowe i wykopalam hiszpanska strone rzadowa na temat ruchu drogowego z lista karalnych wykroczen i przeczytalam ja cala, posilkujac sie dla pewnosci pomoca wujka gugla, wyslalam te liste do Y, zeby ochlonela i przekazala ostrzegajacym osobom zeby ochlonely, ale to nie za bardzo pomoglo.
Ze jazda we czwartek w nocy to zly pomysl bo caly Madryt i okoliczne siola beda tej nocy rypac na poludnie do Valencji na weekend, bo uniwerki w piatki nie maja zajec ibeda korki na maksa i na dodatek oblawy policyjne na handlarzy narkotykow, a biorac pod uwage moja zakazan facjae jak nic mnie z takim handlarzem pomyla, bo przeciez handlarze nie jezdza wylacznie samochodami klasy cinquecento oraz citroen C1, nieprawdaz... Pasjami jezdza.
To wyjasnilam jej, ze je bede jechac raczej w srodowa noc, bo wtedy przylatuje...
A to w takim razie mam sie nie zatrzymywac chocby nie wiem jaki przystojny Adonis na mnie machal zeby mu pomoc w wymianie kola (???), bo to takie oszustwa sa, ze chca wywabic kierowce... No slowo daje jakbym malo, ze sie wczoraj urodzila i to w jakims raju, ale wrecz pierwszy raz w zyciu miala sama podrozowac samochodem i w ogole dopiero co sie nauczyla jezdzic.
W ktoryms momencie Y walnela mnie kolejnym pomyslem jak obuchem- zebym jednak sobie zmienila lot z Madrytu na Alicante bo tak bedzie taniej i bezpieczniej. Tylko zaskoczenie sprawilo, ze w czolo jej sie kazalam popukac, bo pytanie czy ja po...erm... pozajaczkowalo pchalo mi sie na usta z sila tornada.
Nastepna sugestia byla jeszcze lepsza- otoz mialam zrezygnowac z samochodu i pojechac noca z lotniska pociagiem albo autobusem. To sie tylko zapytalam, czy aby na pewno samotna kobieta i turystka nocnym pociagiem lub autobusem to taki super bezpieczny pomysl.
Pytanie zostalo zignorowane.
W koncu stracilam cierpliwosc i kazalam sie im ode mnie odzajaczkowac, bo moze królowa szos to ja nie jestem, ale jezdze samochodami ponad polowe zycia, w prawie kazdym kraju, ktory odwiedzilam, a pare sie ich do tej pory nazbieralo, a juz na pewno dluzej niz umiem chodzic na obcasach, a i jezdzic uczylam sie jednak na Planecie Ojczystej wiec no do cholery, niech maja do mnie odrobine zaufania.
Bede uwazac i jezdzic przepisowo, ale co ta Hiszpania w koncu jest - kraj z horrorów i Mad Maxa czy umiarkowanie cywylizowany kraj europejski...

(tu akurat sie mylilam troche z tymi cywilizowanymi zagraniami, ale jednak wobec wlasnych mieszkncow bardziej niz turystów, ale to temat dla kogos powazniejszego ode mnie. Ja sie chyab na silach nei czuje na takie srogie wywody)

To troche otrzezwilo Y, ale chyba jednak nie do konca, bo jak nic ktoras albo ona albo ta jej kolezanka z pracy rzucily na moje plany urok.
Otoz po dokonaniu rezrewacji autka rozmiaru nikczemnego na godzine 23.00 dnia 22.03.2017 (pora stawiala okropny opor na stronie, ale myslalam, ze go pokonalam), w miedzynarodowo rozpoznawalnej agencji wynajmu samochodów, rzekom oczynnej 24 godziny na dobe(za wyjatkowo przyzwoity pieniadz, swoja droga), ktora zreszta zaraz bede szkalowac imiennie, dostalam potwierdzenie, ze auto mam zarezerwowane od 7mej rano dnia 23.03.2017...

'Osz Qrrrr....' wyrwalo mi sie z glebi jestestwa...

Sprawdzilam 3 razy, ale niestety fakt pozostal nieublagany – nie moglam jechac do A noca po przylocie.
Z koniecznosci zatem wynajelam sobie ten lokal na godziny na kolejna noc, ale tym razem z racji wczesnego planowanego wyjazdu wzielam opcje ze sniadaniem, ktore kosztowalo 10 euro...
Jakby ktos uwazal, ze to jest spoko, to ja uprzedzam, ze owszem jesli jada sie miesa i ryby. Bo jak nie to jest troche slabo.
Efekty powyzszych negocjacji i rezerwacji byly takie, ze dnia 22 marca roku biezacego do pracy udalam sie z walizka wypelniona ciastkami i czekolada oraz sloikiem Horlicks w rozmiarze na byka, owinietymi w pare bluzek i sweter, bo tuz przed wyjazdem pogoda postanowila mnie nie szokowac 27stopniami in plus w polowie marca i spadla do swojskich 12-15... Z rezygnacja zatem zamienilam letnie bluzeczki na pare cieplejszych, a sandaly emeryckie na trampki i w podroz udalam sie ogacona jak jakis zmarzluch.
Po wyladowaniu poczulam sie ogluszona jedna rzecza – mianowicie pierwszy raz zobaczylam drogowskaz “idz prosto” ze strzalka wskazujaca w dol.
Dluzsza chwile rozgladalam sie za jakimis schodami w poblizu, zeby udac sie nimi w dol, ale w koncu zrezygnowana poszlam do ludzi i zapytalam sie ktoredy do bagazy.
Uslyszalam, ze “prosto jak strzalka wskazuje”.
Pogodzona z takim obrotem sprawy odzyskalam mienie i udalam sie poszukiwac hotelu pt pokoje na godziny.
Bo o takim drobiazgu jak to ze wysadzono nas przy innym terminal niz nasze bagaze to nawet nie wspomne bo jak mi wstepne oszolomienie minelo to uswiadomilam sobie, ze wlasciwie oprocz nazewnictwa to jest to takie samo rozwiazanie jak w Londku.
Zaskoczona okropnie zostalam brakiem jakiegokolwiek oznaczenia pt “tedy do pokoi na godziny”.  Lazlam sobie tak niemrawo wiedzac, ze jestem gdzies blisko, ale nie wiem dokladnie gdzie.
Gdzies tam przed soba zobaczylam zjazd ruchowy i jakies naglowki co to mi dzownily znajomo wiec polazlam tam celem bezcelowego przyjzenia sie im z bliska.
Okazalo sie, ze to kumulacja roznych agencji wynajmu samochodow, w tym rowniez ta co mnie interesowala.
Usatysfakcjonowana odkryciem odwrocilam sie zeby wjechac na gore i zapytac kogos o te pokoje, gdy zza wja-zja-zdow mignelo mi cos znajomego – otoz rozponalam sciane za wja-zja-zdami jako nalezaca do “pseudobudynku” z pokojami.
Niemrawo zachwycona (bo byla godzina 23 ze sporym okladem, a ja zaczynalam sobie gratulowac w duchu, ze jednak nigdzie dzis nie musze jechac) bliskoscia pomiedzy obiektami ruszylam w kierunku wejscia.
Byl to stanowczo najwezszy budynek swiata z 23 pokojami, sniadaniownia, recepcja i nawet mini salka spotkan – baaaardzo mini i oszkolona. Nie moglby stawac w zawody z hotelem z Auckland bo jednak nie jest budynkiem wolnostojacym tylko wkomponowanym w poziom ‘-1’ terminala 4.
Pelna niepokoju sprobowalam porozumiec sie w mowie tubylczej i nawet niezle mi szlo dopoki nie zadano mi pytania o nazwisko, bo brzmialo inaczej niz sie spodziewalam i moja panika w oczach sprawila ze pan recepcjonista przeszedl na angielski slowami: "English?" an co rownie entuzjastycznie co klamliwie odparlam "Very much so" wywlujac rozbawienie rozmowcy.
Pokoj mi pokazano, poinformowano o porze sniadania po czym weszlam i nieco tylko zdebialam.
Pokoj wygladal tak:


A ta szafa ze szklanymi drzwiami po lewo to... lazienka. O prosze - foto z widokiem.

Lazienka byla zaskakujaco przestronna, biorac pod uwage kompaktowosc pokoju.

Jakby ktos uwazal, ze w pokoju bez okien mozna dobrze sie wyspac to informuje, ze niech nie bedzie taki pewny.
Ciemnosc choc oko wykol, bo zadne swiatlo znikad sie nie dostaje, wcale nie pomaga - chociaz nawet tam bylo pare niespodziewanych zrodelek blasku - minowicie alarm dymny i diodka na telewizorni. I na tym koniec.
Szum wszechobecnej klimy bo wylaczyc nie moglam - tzn technicznei moglam, ale brak okien w calym obiekcie przypominal mi scenariusz ja kz horroru, kiedy to gdyby zabraklo pradu to wszycy padamy na zatrucie tlenkiem wegla...
To bylo zanim uswiadomilam sobie jakie niebezpieczenstwa moga sie czaic w klimatyzacji... stanwocza za duzo literatury i filmu katastroficznych...
Owszem dopuszczam mozliwosc, ze halasy z przylotow nade mnie nie pomagaly, bo na przyklad o 1-2 w nocy jakis maniak jezdzil okropnie tukajacymi koleczkami nade mna w te i z powrotem, nawet myslalam w polsnie, ze ktos o takiej chorej godzinie na hotel zajechal i jezdzi po korytarzu z walizka dla sportu. pare godzin pozniej obudzlo mnie brzdekolenie zastawy stolowej i nawet zintrygowalo mne ize tak wczesniej ustawiaja katering na sniadanie (jakas 4ta byla), ale ilez do cholery tej zastawy ustawiaja i czy przypadkiej nie odbywaja sie jakies zawody z tymze ustawianiu bo brzedkolilo ze 3 kwadranse... dopiero jak wracalam na wyspe dotarlo do mnie ze bezposrednio na pokojami znajduje sie kawiarnia otwarta caly czas kiedy startuja i laduja samoloty czyli do jakiejs 1wszej w nocy i od 5-6tej rano, wiec musialam miec wyjatkowego farta NIE spiac bezposrednio pod lada kawiarni... ;) tylko kilka metrow dalej...

No i zostalam krymynalistka

Znowu.

Oszustka mozna by rzec.

Malwersantka.

La Hormiga Criminalista - The Criminal Ant - mRufa kryminalistka...

Kierowla mna zasada "Fight Fire with Fire" czyli odplacilam pieknym za nadobne.

Zaraz wyjasnie.

Otoz w pokoju byl minibarek. A w nim jedna nikczemnie mala buteleczka wody – ot 0.3l pojemnosci. I cennik opiewal na 2.5 euro za te butelczynke.

Bylo tam tez kilka innych rzeczy - oliwki, orzeszki, tonik bezcukorwy i mala buteleczka ginu - no wiadomo, podstawowy zestaw przetrwania. Wszystko w cenach zaporowych dla pracownika instytuacji charytatywnej, nieprawdaz.

Ja juz na ryjek padalam wiec nie mialam sily wychodzic na terminal zeby kupic cos wiekszego, bo i nawet moze byc, ze oprocz automatow nic bym tak pozno nie dostala, wiec postanowilam, ze musze z tych 2.5 euro wyskoczyc i wypilam te wode wraz z zadolowanym maxem, ktorego przemycilam z Wyspy w walizce i plecaku (a ktorego widac na drugiej fotografii).
Rano udalam sie na sniadanie pelna nadziei bo poprzedniego wieczoru Y mnie poinformowala, ze hotelowe sniadanko moze byc dobre.

Buhahahahahahahahahaha...

Otoz byl to buffet i byly do wyboru kawa z maszyny i herbata w torebkach, a na tacy obok stal termos-dzbanek, jaki zwykle ma w sobie goraca wode.
Spodziewajac sie nerwowosci przy podrozy przez te policyjna Hiszpanie zapodalam sobie rumianek do malej filizanki i zaczelam smialo nalewac z dzbanka-termosu .... gorace mleko!!

CholeraJasnPsiaKrew pomyslalam, wyszarpnelam szczura z mleka, wypilam to mleko szybcikiem, rozgladajac sie ukradkiem czy ktos widzi jaka glupote popelniam, po czym nalalam sobie z maszyny goracej wody do tej samej filizanki.
Bo nie bylo gdzie odstawic tej po mleku i wziac nowej wiec przyjelam to jako kare od losu za glupote.
Tyle, ze jedna porcja z maszyny byla za malo, a dwie za duzo, wiec czesc wodu nalalam na spodek a natepnie ups, tak mi reka drgnela i w kratke na kropelki w maszynie mi sie wychlupala cala ta woda ze spodeczka.

Po takim starcie juz wlasciwie wiedzialam co bedzie dalej, ale rozejrzalam sie po dostepnej zywnosci i z rezygnacja pomyslalam ‘no to qr..a najdrozszy mini-croiscant na swiecie bedzie’.
Odstawilam lekko zamglony rumianek na odlegly stolik i wrocilam szukac czegos do zjedzenia w tych smetnych resztkach – a informuje, ze sniadanie bylo serwowane z godzine dopier i jeszcze prawie 2 godziny mialo byc serwowane.
Otoz odkrylam ladnie wyeksponowane maslo i margarine i... sos pomidorowy w porcjach indywidualnei pakowanych.
Rozejrzalam sie dokladniej i pod sciereczka odkrylam pieczywo tostowe, a w kacie z szafka upchniety toster.
Oprocz tego byly tez jakies dzemy, karlowate muffiny w 2 dwóch rodzajach i pod 2 kloszami na paterach smetne resztki croissantow z roznym nadzieniem w formie kanapek oraz kanapki catteringowe rowniez z roznym nadzieniem.
Ale mnie na poczatek zaintrygowal najbardziej tez sos pomidorowy.
DO CZEGO ON MIAL BYC??
Obok stala lodowka w ktorej byly rozne napoje, w tym soki pomaranczowe, a takze pojemniczki z gotowa salatka, tylko nie wiadomo jaka, a obrazek na opakowaniu sugerowal szynke, albo tunczyka, a ze ja chwilowo od 4 tygodni z okladem nie jadam miesa to zadna z tych opcji do mnie nie przemowila.

(Y pozniej poinformowala mnie, ze salatka mogla zawierac obie opcje na raz bo i takie potrawy sa dostepne. Powitalam to z niedowierzaniem, ktore pare dni pozniej przemienilo sie w groze na wydok pozycji w menu gloszacej Paella z kurczakiem i krewetkami...)
Tosty mi sie zrobily, dobralam do nich maslo, jakis dzem jablkowy, ktory okazal sie bardzo dobrym musem i dokonalam inspekcji tych kloszy.
Niestety, tak jak mi pamiec podpowiadala opcji wege nie bylo. No chyba, ze losos podchodzi pod opcje wege.

(W Hiszpanii podchodzi. Wszystko co samodzielnie nie biega po ladzie nie liczy sie jako mieso.)

Wybralam sobie rogalik z czyms co wygladalo jak cream cheese myslac ze go posole i bedzie gites i usiadlam nad moim mlecznym rumiankiem...
Pil ktos rumianek w mlekiem?
Otoz, owszem w przeciwienstwie do miety z mlekiem (nieporozumienie jezykowe pomiedzy moja kolezanka, a kolego wspolokatora w 1998 roku) to nawet da sie przelknac, ale innych zalet tez nie ma.
Rogalik - 3.5 cm dlugosci – karlowaty znaczy, okazal sie byc nadziany masa serowa na slodko... z rodzynkami, wiec jadlam go dosc dlugo, wydlubuja zen rozliczne rodzynki. Tosty byly z maslem normalnie jadalne, a z tym musem jablkowym to juz tym bardziej.

Ale juz juz wyjasniam oszustwo i rdzen mojej kryminalnej kariery terminalowej.

Otoz, juz sie zbieralam do wyjscia gdy jakis facet, gosc hotelowy rzecz jasna, przyszedl do “jadalni”, zignorowal wszystko i wszystkich, wlazl do tej lodowki i wylupal zen 2 takie nikczemne buteleczki wody co ja za jedna mialam zaplacic 2.5 euro.
Zamarlam jak jastrzab gotowy do skoku (lotu pikujacego?), wpatrzona wen czujnie, a on zamknal lodowke i poszedl sobie nonszalancko z tymi butelkami do pokoju.
Nikt go nie gonil.
To ja wstalam i rownie nonszalancko podeszlam do lodowki, pokopalam w niej najpier wzrokiem, bo wczesniej w niej wody nie widzialam, a nastepnie recznie i tez wylupalam 2 takie same flaszeczki i oddalilam sie krokiem nieco posuwistym na moje apartamenta. Tam obwachalam dokladnie pusta butelke z kosza wyciagnieta i te nowe i lacznie z kodem paskowym byly one identyczne, wiec jedna wpakowalam z powrotem do lodowki/minibarku, a druga do torby i spakowawszy sie oddalilam sie z hotelu.
Oszwabilam zlodziejski management na 5 euro! A moze tylko na 2.5?
Nie no, stanwoczo wole 5 bo tak dostojniej brzmi, niz 2.5, co nie?
Ale wyszlo mi, ze to co zaplacilam za sniadnanie calkowicie pokrywa koszt 2 mizernych buteleczek wody ktorym przeciez MOGLAM popic posilek.
Co, moze nie??

------------------------
Ciag dalszy nastapi.