Description

Wspomnienia mniej lub bardziej biezace, bo technologia wyparla potrzebe pisania listow i nawet maili do bliskich i blizszych i tych calkiem oddalonych

Monday, 22 January 2018

Z zycia w Akwarium - mRufa's digest.

Otóz, od konca listopada oficjalnie, a od 2-giego stycznia faktycznie, pracuje w innym charakterze i przy nowym projekcie, który geograficznie siedzi niby na poziomie Lochów, ale wizualnie przypomina polowicznie oszkolne terrarium, albo akwarium z centrum handlowego, gdzie polowa scian jest przejrzysta a polowa nie. Czyli Kolchozowe Akwarium w Lochach.
Klatka z filmu AntZ, ukradzione z internetów

Akwarium ma takie zalety, ze rzadko ludzie antyglowy zawracaja bo jesli drzwi nie sa otwarte to istnieje ryzyko, ze mamy wazne spotkanie i nie da sie tak "och przechodzilam/em obok to wstapie" od niechcenia popelnic.
Akwarium ma tez zawartosc zroznicowana organizacyjnie - znaczy nie same Umpa Lumpy z Lochów w nim pracuja, ale paru wysokogórskich - czyli z poddasza tez, ale ogólnie dzien jak codzien.

Odslona pierwsza:
Sprawa rozgrywa sie w zeszly poniedzialek/wtorek, ale ma swoje korzenie w minionyn tygodniu - otóz w ów miniony piatek okazalo sie, ze od kilku dni nie wypuszczamy pewnego pliku dla jednej z agencji, która cos dla nas robi. Jednej z 3, dla których pliki sa generowane w tym samym procesie i wrzycne na osobne lokalizacje ftp.
Jest to duch mojej minionej pracy w Lochach.
Ian - kumpel, który zlecal wykonanie procesu, przyszedl do mnie z nadzieja w oczach tak wielka, ze nawet nie mialam serca popluc jadem, ze to nie mój problem.
Poza tym to dobry czlowiek i jeszcze lepszy kumpel wiec nawet jakbym poplula jadem to bym go nie pogonila.
Pokopalam zatem w konfiguracji i logach i ze strony systemu, którym zawiadywalam oficjalnie zaledwie 2 miesiace wczesniej nie bylo sygnalów, ze cos sie popsulo.
Co nie zmienia sytuacji, ze cos sie popsulo.
Pokopalismy dalej wspólnie z Ianem i wykrylo sie, ze nazwa lokalizacji ftp dla popsutego kawalka jest inna niz "mój" process sie spodziewal. Mianowicie zniknela z nazwy jedna spacja.
Mamy powód.
Ugodowy Ian spróbowal ja zmienic i dostal komunikat, ze ta spacja juz raz tam byla i chyba, ze nie moze jej dodac.
Ja zas zbaranialam. Po dalszym kopaniu wyglada ze ten patafianin ogladal sobie foldery na ftp i stwierdzil, ze mu sie ta spacja nie podoba i ja usunie i usunal pomiedzy 13ta 7 stycznia, a 13ta 8 stycznia. A to ze ktos moze jej uzywac to juz nie wazne i zostalo kompletnie zignorowane.
PRzypuszczam, ze geneza moze byc glebsza i moze po jakiejs zmianie okazalo sie ze tej spacji byc juz nie moze, ale o zmianie nikt nie zostal poinformowany.
Piany dostalam na pysku, dym mi uszami poszedl, ale dla Iana wszystko, wiec usunelam spacje z "mojego" procesu.
To bylo w piatek.
W Poniedzialek po piatku miala miejsce nastepujaca rozmowa:
mRufa: a zatem, w teorii, zakaldajac ze wszystko zadzialalo, krótko po 13.30 plik zbiorczy za te wszystkie dni plus dzisiejszy rekord powinny sie znalez na ftp dla FWP.
Ian: Super-chruper!!
-----po 13.30-----
m: Ty, zadzialalo??
I: Yayyyyy!!!!!  dzieki mRufa.
m: spoko. Ale jesli kiedykowliek dorwe tego patafianina co usunal spacje i nikomu nic nie powiedzial to mu zrobie z antyglowy mroki sredniowiecza.
I: To bylby film godny ceny biletu!
m: tarka do sera!
I: czy w sredniowieczu byly tarki do sera?
m: Nie wiem, ale wiem, ze jestem w stanie dokonac czynów sredniowiecznych przy jej pomocy (tarki do sera).
I: to juz predzej rozgrzanym do czerwonosci pogrzebaczem!!!
m: Pogrzebaczem to kazdy glupi potrafi!
I: Ale ile frajdy podczas podrzewania i zanaszac sie zlowieszczym rechotem w obecnosci ofiary!

Odslona druga:
Nastepnego dnia z kolei - po stresujacych spotkaniach i burzliwych dyskusjach, w ramach relaksu plotkujemy o innych.
Jak juz wspominalam - pracuje w Kolchozie, który jest organizacja charytatywna, ze wszystkimi zadami i waletami jakie za tym ida, czyli w porównaniu z rynkiem komercjalnym nie zarabiamy jakos szczególnie wspaniale, nasza technologia nie tnie krawedzi, ani nic z tych rzeczy, no nie?
No i mamy dostawce/podwykonawce co cos tam dla nas ma wdrazac.
Kolezanka z zespolu zaczela wspominac poczatki projektu jak to w jakiejsc przerwie rozmawiaja sobie towarzysko i ona zaczyna opowiadac, jak to przez ostatnie pare miesiecy pralki nie ma i musieli ze swoim partnerem korzystac z platnej pralni, ale uslyszala o tym jej rodzicielka mieszkajaca niezbyt daleko i wyrazila sprzeciw oraz zaczela im w tym praniu pomagac.
Na to odparla przedstawicielka podwykonawcy - z duzej firmy IT, na prawde duzej i bogatej:
"Och kochana - moje zycie poza praca normalnie sie sypie! Tez nie mam pralki - popsula nam sie i musimy korzystac z platnej pralni! A jest nas piatka w domu i to nie liczac naszych dwóch opiekunek do dzieci!!"

Odslona trzecia:
Jak sprawic zeby mRufa oplula monitor.
Otóz w dzisiejszych czasach trzeba dosc sporo - otóz trzeba zlapac mnie z dobra historia jak rozpuszczam granole w pysku.
Kolezanka opowiada:
"Bylam w pubie na jakims malym koncerciku, wieki, temu, (na oko przeszlo 20 lat temu) z moim ówczesnym chlopakiem, stalismy razem i trzymala rece w kieszeniach jego dzinsów.
W jednej z tych kieszeni mial on pieniadze i chcial je wyjac, wiec wyjal moje rece ze swoich kieszeni.
W tym momencie zobaczylam kogos znajomego i po prostu poszlam w tamta strone.
Chlopak wyjal pieniadze, czy moze sprawdzil ile ma i czekal, az wloze rece na powórt, ale ja nic, wiec pomyslal ze strzelam focha i bez ogladania sie za siebie siegnal do tylu i zlapal ze rece i wepchnal sobie te rece do swoich kieszeni.
Byly to rece bogom ducha winnego obcego chlopa, który akurat zdazyl za nim stanc.
(Tu parsknelam, ochlapujac okolice, w tym lapotpa, trucizna której uzywalam do rozmoczenia granoli.)
A ja to wszystko widzialam z odleglosci bo zamierzalam tego znajomego do nas doprowadzic", dokonczyla kolezanka, przygladajac mi sie rozbawiona i dodala "A mRufa wlasnie wyplula swój napój"
"Owszem, a dawno mi sie to nie zdazylo" potwierdzilam.
A w oku wyobrazni stanela mi scena z mojej mlodosci, która oczywiscie sie tu podziele, bo przesz to caly wic imprezy, zeby sie tu dzielic róznosciami.
Gogle czasoprzestrzenne wzuwamy bo skok na krótko ale bardzo gleboko!
Jestem w sredniej szkole, raczej jeszcze nie pelnoletnia, wiec mamy lata 90to wczesne. Po jakiejs kulturowo znaczonej wycieczce klasowej do Stolycy (mozliwe, ze z muzeum karykatóry na Starówce) wracamy z kolezanka/ami do domu.
Nosze torbe naramienna - no wiem ewenement, ale to jest torba niezwykla bo dzinsowa. Nie uszylam jej sama, ,chociaz zawsze chcialam, bo z dzinsami bylo u mnie slabo i nigdy nie bylo tak, zebym miala pare która maglam przerobic na torbe. ale jest to super-trendy torba, wiec ja nosze.
Autobusem wracamy, bez nadzoru. Wsiadlysmy, usiadlysmy i gadamy, zasmiewamy sie glupkowato bo chyba kolo jednej z kolezanek przed nami usiadl niezle wygladajacy facet, do mnei dociera ze jestem w autobusie, wiec moze ta torba z ramienia powinna sie znalezc na kolanach a nie zwisac smetnie trac dnem o podloge, wiec nie myslac juz nic wiecej siegam na slepo reka w dol i neco za siebie, labie dznisowa tkanine i ciagne.
Ciagne i ciagne i dociera do mnie ze torba ani drgnie.
Zaintrygowana pochylam sie i odwracam zeby sprawdzic o co zaczepila i
...
...
...
spotykam wzrok niesamowicie zbaranialego chlopaka, którego energiczne od paru minut ciagne za nogawke!!
Okazalo sie, ze siegnelam za daleko!!

Juz nawet nie pamietam czy przeprosilam czy tylko puscilam mu te noge i zlapalam torbe.
Dziewczyny zas mialy kolejny powód do rechotu, ze mRufa obcych chlopów za nogi lapie w autobusach...

Tak sie kladzie podwaliny do porzadnego braku reputacji.

Kurtyna.

Monday, 15 January 2018

Ech te niedopowiedzenia, czyli Niszczyciel mRufa nie spi.

Pamietamy spotkanie w Malborku co to ja na nie pojechalam do Grudziadza?
No.
Otóz, cokolwiek mnie wtedy chwycilo, nic nie odpuszcza i trzyma z zapalem, tylko skale na taka bardziej osobista zmienilo.
Otóz wybralam sie do kina z Przebrzdluchem, Przebrzydlucha kumplem i kumplem tego kumpla. W piatek sie. To znaczy tak mnie sie wydawalo, ze na to sie wybieram w piatek.
A wygladalo to tak:
Tydzien wczesniej
Przebrzydluch - hej, co robisz 12 albo 13tego?
mRufa - a jakie to dni?
P - piatek albo sobota
m - no to chyba jeszcze nic, a co?
P - no jak to co, nasz film
m - aaa! no tak. no spoko.
P - bo wiesz przyjezdza mój kumpel Fluffy, wiesz który?
m -  no pamietam
P - i wyrazil zainteresowanie, zeby jednego z tych dwóch wieczorów wybrac sie na ten film
m - o to sie dobrze sklada, ze moge bo inaczej musial bys isc dwa razy (chichoczac zlosliwie)
P - nie no, to nie problem tylko nie chcialbym isc z któryms z Was po raz drugi i pilnowac zeby sie wygadac co bedzie dalej, jesli da sie tego uniknac,
m - spoko, daj tylko znac który z tych dni.
P - jasne, doagadam sie z Fluffem i zabukuje bilety. Przyjedziesz bez samochodu?
m - yyyy, niby moge, a czemu?
P - no, albo gdzies go zostawisz na noc?
m - yyy??
P - no bo poszlibysmy do pubu pozniej...
m - cos wymysle. a które kino
P - no bo nie widze go w naszym...
m - Bo za wczesnie jeszcze - jutro najwczesniej....(chwile klikania), ale graja go w Jerycho.
P - O! czekaj juz patrze, super, to zaraz zrobie rezerwacje
m - Wiesz jest jeszcze to nowe - Sandra byla i mówila ze fajne, wcale nie masowe i ze mozna sobie kupic piwo i wypic w srodku...
P - (bez entuzjazmu) tia?... No dobra, to jak pogadam z Fluffem powiem Ci który dzien i zarezerwuje bilety.
-----------------------------------------
Pare dni pózniej:
P - wiesz Fluff do mnie oddzwonil
m - no?
P - I zapytal czy bedzie nam przeszkadzac jak bedzie jeszcze jedna osoba na filmie - z jego dawnych przyjaciól co mieszka obecnie w O...
m - jasne, czemu nie (myslac, ze to jakis kumpel kumpla i fajnie bedzie poznac nowego kolesia spoza Kolchozu).
P - tak tez mu powiedzialem, ze spoko, nie bedzie to nam przeszkadzac.
m - a który dzien?
P - A, no piatek. To co zostawisz gdzies samochód i pojdziemy do pubu?
m - spokojnie, na jednego to moge i z samochodem, ale jasne moge zostawic.

Nieco pozniej tego dnia przydzi emalia od Przebrzydlucha:
"Temat: Three Billboards Tickets booked"
Co odczytalam jako Trzy bilety zarezerwowane, juz mialam spanikowac pytajac czy musimy teraz dokupic czwarty, ale w tresci wyczytalam ze jednak bilety 4 i przypomnialam sobie ze tytul filmu to
Three Billboards out of Ebbing, Missouri, wiec przestalam panikowac.
Mail nie wspominal, które to kino, a ja pamietalam ze sprawdzalismy Jerycho.
Nie bede juz opowiadac o tym jak Przebrzydluch skichal sie myslac ze kupil bilet na 6.45 rano bo system podawal czas w formacie am/pm, a nie 24godzinnym, ale ja sie uczylam czasu Wyspowaego w takim formacie, zanim 24godzinny zaczeli uzywac, wiec sie pochwalilam iloscia biletów przeczytana.
-----------------------------------------
Przyszedl piatek. Planowana pora wyjscia z pracy przesuwala sie bo Kumpel musial popracowac wiec sie nie spieszylismy.
Rozmawiam z Sandra, ze chcialabym pójsc do tego nowego kina, ale na ten film dzis to idziemy do Jerycho. A z kim? No Przebrzydluch, jego kumpel, kumpla kumpe i ja. "No, mRufa, Ty z trzema chlopa po nocy, no ladnie, ladnie" zazartowala Sandra. "Beda plotki, zobaczysz" dodala. Odparlam ze smiechem "Nie da sie zrujnowac reputacji której nie ma!"
W ostatniej chwili mialam sie zdecydowac na samochód, ale widac bylo ze Przebrzydluch by chcial mnie spic i zapewne wykorzystac hehehe, no dobra, bez przesady, ale posiedziec przy czyms wyskokowym i pogadac na pewno, wiec zadecydowalam, ze idziemy na ten autobus czyli zbiorkom.
Zbiorkomem w O nie jezdzilam od wieków - chyba odkad wynioslam sie z O, czyli blisko 7 lat.
Okazalo sie ze zapomnialam jak sie kupuje bilety!
W Londku bowiem bilety kupuje sie w automacie, a nie u kierowcy i na dodatek sa to bilety na przejazd - nie ze na dystans czy tam na czas, tylko na jeden przejazd, wiec to nie tak ze w ogóle nie umiem juz jezdzic autobusami, tylko zapomnialam jak sie kupuje bilety w O, czyli ze jak cena zalezy od celu, wiec weszlam, przywitalam sie z kierowca i poprosilam o bilet w jedna strone.
Ale dokad?, zapytal nieco zniecierpliwiony kierowca. Ja zbaranialam. No faktycznie, skad on ma wiedziec dokad. Odblokowalam sie najszybciej jak moglam i rzeklam:
"yyyy, erm... oh sorry, do centrum w jedna strone poprosze."
Usiedlismy, a Przebrzydluch popatrzyl na mnie nieco osobliwie. Poczulam ze musze cos powiedziec.
"No popatrz, tak dawno nie jezdzilam tu autobusami, ze zapomnialam jak sie kupuje bilety..."
Mój przyjacie wybucha smiechem.
"No ladnie" mówi " zapomniala jak sie bilet kupuje i mówi do kierowcy Single, a on, Ja tez, a bilet dokad chcesz?"
Parsknelam i wyprostowalam "Poprosilam o one-way nie o single!".
Powinnam byla sie zorientowac, ze to symptom reszty wieczoru.
Jedziemy.
Przebrzydluch wylupuje z kieszeni bilet i pokazuje mi, ze sa i zebym pamietala ze je ma i gdzie je ma.
Cos mi mignelo, przytrzymalam wydruk, tak nie myle sie - bilety nie sa do Jerycho tylko do tego nowego kina!
"O, to nie do Jerycho, tylko do nowego idziemy?"
"?"
"No, bo bylam przekonana, ze do Jerycho! Nie no fajnie, podwójna frajad - wycieczka autobusem i nowe kino, tylko dobrze ze zauwazylam bo bym usilowala pójsc nas do Jerycho, denerwujac sie ze sie spóznimy!"
"A co, nie powiedzialem?"
"No nie, ale i ja nie zapytalam"
ukradzione z internetów

W duchu jeszcze pogratulowalam sobie, ze sie nie umówilam na miejscu, bo i taka mialam mysl, zeby popracowac dluzej i dolaczyc do nich juz na samo kino, bo by sie okazalo ze jestem pod zlym kinem!! Godzina filmu byla taka sama w obu, wiec tego...
-----------------------------------------
Dojechalismy, poszlismy do pubu, zakupilismy napitki i czekamy. Po kilku minutach Fluff do nas dolaczyl.
Nie bylo gdzie usiasc, a fakt, ze Fluff poszedl przywitac sie z czwarta osoba przegapilam, myslac ze poszedl szukac stolika w dwóch kierunkach.
Stoimy, gledzimy, chlopaki sie intergruja, bo od lipca ubieglego roku sie nie widzieli, gledzimy o tym filmie i jak bardzo wszyscy sa podekscytowani i jak dlugo nan czekalismy, no takie tam towarzyskie duperele, a ja sie dyskretnie rozgladam myslac, ze ten czwarty sie spóznia.
Bilety trafily do Fluffa pod opieke.
Czas isc, ruszamy, a Fluff pedzie w jakis kat lokalu zamiast do wyjscia. Zaskoczona pytam Przebrzydlucha, gdzie poszedl Fluffy.
"Went to get his friend, Jess"
Nie zdazylam nic powiedziec gdzy wyskoczyl z drzwi Fluff z jakas laska.
No to zdebialam, bo nie to ze mam cos przeciwko, ale spodziewalam sie kumpla plci meskiej, nie zenskiej bo cala rozmowa przebigala w takim tonie, ze nawet raz nie zasiala watpliwosci w moje przekonanie!
Dalej to juz nie ma co opowiadac, bo to ze Fluff trzymajac bilety i poproszony o sprawdzenie jakie mamy siedzenia (nie bylo przy oknie :( ) oznajmil, ze nie ma numerów, a po 10 minutach okazal osie ze sa numery i musielismy sie przesiadac, bo grupa emrytowanych filmozerców sprala sie siedziec na swoich miejscach, wlasciwie nie jest godne wzmianki!
-----------------------------------------
Dzis rano:
 - Czesc Sandra, wiesz, nie dosc ze nie bylismy wpiatek  Jerycho tylko w tym nowym kinie...
 - o! i co podobalo Ci sie?
 - Bardzo! To jeden z trzech chlopa byl kobieta!
 - hahahaha, a film jak?
 - bardzo dobry, nic nie rozczarowal!

Kurtyna.

Tuesday, 2 January 2018

Co grozi jak sie umawiasz z mRufa w polowie drogi, czyli dysgeografia strikes back

Bo sama nie wiem jak to inaczej okreslic, biorac pod uwage, ze Merkury z retro wyszedl 23 grudnia, a rzecz diala sie 5 dni pózniej. Jestem sklonna nawet przyjac odpowiedzialnosc na klate mojego roztargnienia i dysgeografii bo jest to wydarzenie godne moich wyczynów w czasie alternatywnym.
Otóz mianowicie umówilam sie z Wasami na randke i udalo nam sie odstawic numer mojej chrzestnej ze swoim wówczas narzeczonym, tylko jednak na wieksza skale.

Ale od poczatku, tzn prawie od poczatku. 

Uzgodnilysmy z Bozenom w rzeczywistosci wirtualnej, ze spróbujemy sie spotkac jeszcze raz w Starym Roku, zwazywszy na warunki pogodowa gdzies gdzie mozna pod dachem spedzic nieco czasu, a zwazywszy tez na krótkosc dnia, gdzies gdzie i oni i my dotrzemy w czasie krotszym niz 4 godziny jazdy. To znaczy Stolyca tez byal brana marginalnie pod uwage, ale jak sie okazalo glownie przez na dwie, bo rodzina Wasuff jednak wolala co innego, ale po kolei.

Skoro nie Trójmiasto i nie Stolyca to zerknelam na mape i strzelilam z glupia frant, ze moze Malbork, bo i dach jest i zarabista knajpe tam maja, od nic wprawdzie blizej niz od nas, ale nas to nie przerazalo.

Nas, albowiem na luzno rzucona mysl, Fader wyrazil brak niecheci. To wbrew pozorm jest oznaka dzikiego entuzjazmu i jest to w naszej rodzinie genetycznei uwarunkowane.
Dodam tez tytulem wyjasnienie, ze zabieram Fadera na rozne wycieczki, bo lubie, a nie bo musze, a takze bo przyjezdzam na Planete Ojczysta glównie dla niego (a takze paru innych biednych ofiar mojej sympatii i przywiazania, mysle ze wiedza kim sa i nie musze tu ich wyliczac), wiec o ile nie mam w planach popijawy z rowiesnikami (+/- dekada) to proponuje Faderowi wpoludzial, a on albo refletuje albo nie. Tym razem najwyrazniej reflektowal.
Owszem, jest tez drugie dno – jak jedzie ze mna to mam nie tylko do dyspozycji jego pojazd, ale rowniez paliwo do niego ;).  Ale to troche skutek uboczny, bo Fader tak lubi - nie mam oporów przy finansowaniu wlasnych eskapad.
Pomine tu dywagacje na temat co to bedzie jak nawali tego bialego gówna i stoickiego wyjasniania, ze sie wycieczke odwola, bo druga strona to tez nie samobójcy i sniegogryzarki na podoredziu nie maja i wróce do clou czyli do wyboru lokalizacji.

Bozenka troche krecila nosem na ten Malbork, bo byli tam latem i nawet na zamek nie chcieli wejsc, bo im ten zamek obrzydzil serial Wiedzmin.

Ja z kolei bylam na tymze zamku pare razy i nawet go lubie, mimo ze ma agresywne posadzki w niektórych przejsciach, a juz w knajpie pt Gothic Café jestem zakochana.

Fader tez zasugerowal Malbork, troche zapominajac ile sie od niego jedzie, ale nie zamierzalam korygowac jego pogladów.

Ale skoro druga polowa spotkania nie wyrazala entuzjazmu to juz nie napieralam, aczkolwiek knajpe Bozence przedstawilam.
Zaproponowalam zatem Ostróde i okoliczny Grunwald bo maja tam i zamek (w tym pierwszym) i museum (w tym drugim) i na pewno jakies knajpy sie znajda, a na dodatek jest to praktycznei w polowie drogi pomiedzy naszymi bazami wypadowymi.

To zostalo przyjete na liste propozycji, po czym pod wieczór zaskoczona poteznie Bozenka poinformowala mnie, ze rodzina woli jednak Malbork.
Do wyprawy bylo jeszcze pare tygodni.

W pierwszym dekanie Grudnia odkrylam z rozpacza, ze choc Zamek Komturów Krzyzackich dla turystów jest miedzy swietami, a nowym rokiem dostepny to Gothic Café zamyka sie na sezon zimowy i nie bedzie mozna sie tam pozywic w terminie przez nas upragnionym o czym z rozpacza poinformowalam Bozenke. Ta srednio zmartwiona odparla, ze jest jeszcze opcja miasto Grudziadz. 

Zaintrygowana wyrazilam zgode na te opcje i zaczelam ten Grudziadz obwachiwac i o ile wiecej tam atrakcji na powietrzu niz pod dachem, co wspomnialam Bozence, to jest tam miedzy innymi muzeum i cos jeszcze i pare bardzo ciekawie wygladajacych restaturacji i jest tez nieco blizej od Stolycy niz Malbork. Marginalnie, ale jednak blizej.

Fader zaaprobowal opcje acz mamrotal nieco rozczarowany, ze ten Malbork to taki fajny pomysl byl i tak knajpa, czyli kompletnie wypierajac moje zapewnienia, ze knajpa jest zamknieta, wiec nie ma co zalowac.

Juz na Planecie Ojczystej bedac obie (znaczy po moim przyjezdzie) uzgodnilysmy z Bozenka termin – czwartek po swietach (bo mialam plany na piatkowy wieczór, z których nic nie wyszlo, ale to inna historia). Podeslalam tez linki paru restaturacji w Grudziadzu, otwartych i wygladajacych obiecujaco, nieco niespokojna bo opcje bezmiesne wygladaly dosc skromnie, ze slowami:

“Muzeum od 10tej do 15tej otwarte.
A na obiad moze czarci mlyn?
Www.czarci.pl
Pisza ze maja nawet wege przekaski (oraz pierogi rozne)
Albo
Bodega.com.pl
Aczkolwiek nie wyglada na nadmiernie przyjazna dla bezmiesnych... :(”

Bozenka uspokoila mnie, ze sprawdzila menu w obu i opcje sa akceptowalne i napisala:

“to co, o 11 możemy się spotkać pod zamkiem?
Restauracje obie mogą być, sprawdzałam pełne menu Bodegi i mają makarony, ryby i pirogi ruskie, więc nie ma problemu :)”

No to uspokojna upewnilam sie tylko, ze mówimy o czwartku, bo rozmowa odbywala sie we wtorek, zeby nie okazalo sie ze Wasy pojada tam w innym terminie, nizeli my i kontynuowalam swietowanie polegajace na ogladaniu filmu i nadrabianiu strat poniesionych przed 1.5 miesiaca bez czekolady i innych slodyczy.

W srode Fader dostal strasznej paranoi na tle “o której my musimy wyjechac”. Nie chcialam sie z nim nadmiernie klócic wiec poinformowalam go ze zgrubnie na 11ta sie umówilismy, ale przesz moga se polazic bez nas jesli sie na 11ta punkt nie wyrobimy. To nie pomoglo tylko Fadera rozjuszylo, bo co to ma znaczyc i dlaczego ja tak pozno ide spac, przeciez my powinnismy o 6tej rano wyjechac. Kopara mi na takie dictum opadla poteznie, bo mapa gugla mi mówi, ze dluzej niz 3.5 godziny jechac nie bedziemy, a moze i krocej jesli nie bedzie przestojów i mamy 3 rozne trasy do wybory w tym jedna nieco kontrowersyjna bo prawie przez miasto dwuliterowe czyli Uć.

Fader na Uć strasznie naplul, ze taki kawal itp, na droge numer dwa tez bo przez Plock i jest byle jaka, wiec wybarlismy teoretycznie najkrótsza – przez Plonsk i na Torun. Nie oponowalam, bo chociaz uwazalam ze ta Uć bylaby najlatwiejsza to jak Fader sie nakreci do tego stopnia, to nie warto z nim dyskutowac tylko lepiej plynac jak martwa ryba z pradem.
To poplynelam. 

Tylko w sprawie wyjazdu kolo 8mej bylam nieprzejednana (tzn obudzil mnie oczywiscie o 6tej rzucacjac sie po kuchni i gwizdac czajnikiem, ale w koncu to ja mialam kierowac wiec niech sie rzuca, a ja ‘pospalam’ zgodnie z planem) przez co Fader byl okropnie niezadowolony i kompletnie irracjonalnie moim zdaniem upieral sie, ze bedziemy jechac 5 godzin itp. 
Bylo to o tyle dziwne, ze normalnie nad morze jedziemy jakies 4.5 godziny, a Grudziadz jest jednak sporo blizej, a na dodatek miedzy swietami, a Nowym rokiem ruch na drogach nie jest az taki wsciekly, bo ludzie czesto jednak pracuja w te dni, a jak juz maja urlop to czesciej siedza gdzie sie akurat zatrzymali na swieta.

We srode wieczorem, dosc wprawdzie poznym, ale jednak dobrze przed 23cia, tknieta irracjonalnym niepokojem (którego zycie nauczylo mnie NIE ignorowac), bo w Grudziadzu z tym zamkiem to dosc krucho jest, tzn sa tylko jego ruiny, a Bozenka uparcie operowalam zamkiem, a nie np muzeum czy Brama Wodna wyslalam maila pt.“Synchornizuje nawidakcje” i o tresci takiej:

“Zamek czyli zamkowa w parku czy zamek czyli muzeum czyli brama wodna i ulica np szkolna czy cos?
Macie jakies parkowanie na oku czy spontan?
Dobranoc :)”

Rano przed wyjazdem naszym z domu odpowiedzi jeszcze rzadnej nie bylo, a w czasie jazdy maili nie czytuje z zalozenia – okropnie trzesie, a jedna reke na kierownicy jednak musze trzymac szczególnie na drogach na Planecie Ojczystej, wiec kiepsko sie czyta na malym ekranie.

Pojechalismy.

Na platnej zatrzymalismy sie na jednym z parkingów celem “odcedzenia kartofelków” i stamtad nadalam sygnal do Wasów mowiac, ze jestemy jez nie daleko bo okolo 30/40 kilometrów, i pojechalismy dalej.

Trasa wybrana przez Fadera okazala sie troche niewypalem – troche bo ja nie bylam zaskoczona – zawsze jak ta droga jade mam mase TIRów co przy ciaglych opadach deszczu na zmiane z mrzawka i nawet chwilami deszczu ze sniegiem (juz w Grudziadzu) bylo spowalniajace i uciazliwe, ale mimo tego wszystkiego do miasta wjechalismy pare minut po 11tej, czego sobie glupkowato pogratulowalam w duchu. 

Oczywiscie pomylilam na wstepie drogi na wjezdzie do Grudziadza, bo nasza nawidakcja jest nieco nieaktualna i nowych objazdów oraz estakad nie uwzglednia, ale poniewaz mapa wiodla nas w dosc losowe miejsce tzn w okoloce ulicy Zamkowej to sie nie przejelam tylko korzystajac z okazji (dogodnych zatoczek parkingowych obok parku, który okazal sie cmetarzem), przystanelam celem nawiazania kontaktu z Wasami.
Bozenka poinformowala mnie, ze oni tez juz sa, tzn ze dotarli na miejsce i siedza w lokalnym Maku i pija kawe. Majac na wzgledzie dotychczasowe osiagniecia przy próbach spotkania sie z Wasami – tzn zawsze sie spotykamy, ale czasem ciezko doprecyzowac punkt zbiorczy bo wciaz jeszcze czesciej  spieszona-zrowerowana Bozenka operuje innymi parametrami niz do glebi DNA zmotoryzowana i cierpiaca na dysgeografie ja, doprecyzowalam gdzie ten Mak jest.

Otóz Mak byl przy ulicy Piastowskiej.

No to nie wiele myslac i dosc zadowolona z siebie wbilam w nawidakcje czolgowa ulice Piastowska, liczac dosc slusznie ze bedac na wlasciwej ulicy Maka namierze wzrokowo, poinformowalam Fadera co i jak i ruszylismy.
Grudziadz okazal sie umierkowanie przyjazny dla obcokrajowców, tfu dla przyjezdnych i na ulice Piastowska dotarlam, Maka namierzylam, wbilam na parking, dokonalam poprawki parkingowej, ogacilismy sie z Faderem bo jednak padala ta breja, i dosc dobrych humorach wbilismy do Maka, z oczami na szypulkach rozgladajac sie za Wasami.

Mak zbyt wielki nie byl, wiec garnelam go dosc latwo jednym rzutem oka.

Wasów nie widac i nie slychac.

Hm…

Moze cos jednak podjadaja nie pomni, ze idziemy na dobre zarelko za pare godzin -pomyslalam – dzieci nie zegarki i moga potrzebowac paszy czesciej nic my, wiec ruszylam w obchód zagladajac wszystkim w zeby i budzac nieco niepokoju w niektórych klientach lokalu.

Wasów brak.

Wychodków nie sprawdzalam bo jednak jest ich czwórka wiec wszycy na raz by sie nie udali do dwóch kibelków.

Wyciagnelam telefon i dzwonie.

“Sluchaj ja chyba jestem w niewlasciwym Maku, bo Was tu nie ma?”
“Jestesmy. Chodzimy dokola. i zamek tuz obok tu jest. Chyba musisz byc w niewlasciwym.”
“Przy Piastowskiej?”
“Przy.”
“A ona sie tu z jakas inna krzyzuje w tej okolicy – widzisz moze jakas inna ulice?”
“Yyyy, Narutowicza?”
“ok, zaraz poszukam”
“A masz na czym?”
“Tak tylko w samochodzie, a my w nim nie siedzimy w tej chwili. Zaraz pojedziemy szukac.”

Fader nie przejal sie sytuacja i zgodnie poszedl ze mna do czolgu. Przekopywanie nawidakcji w samochodzie, a nastepnie mapy gugla przynioslo odkrycie straszliwe. Skrzyzowanie miedzy Pastowska, a Narutowicza nie istnieje, a wielkosc miasta poddala w watpliwosc wystepowanie dwóch Makuff przy tej samej ulicy. Zamku tez ni bylo widac.

Tu tknelo mnie okropne uczucie i zadzwonilam ponownie.

“Ty, prosze Cie wez mi powiedz, ze jestesmy w tym samym miescie?”

Cisza, ale krótka.

“No w Malborku”

“oh qr…a. a my w Grudziadzu.”
Cisza. Tym razem dosc dluga. “No to GRUBO” dodala gorobwym dosc glosem Bozenka.

“No to wyjasnia sprawe, bo tu obie te ulice wystepuja, ale na dwoch roznych koncach miasta i nie krzyzuja sie w zaden sposób…”

“O rany, to co teraz?” albo cos w ten desen zagaila Bozenka.

Ja na stronie do Fadera – “Ty oni sa w Malborku.”

Fader do mnie “No to jedziemy do Malborka”

Ja z ulga zamaskowana rechotem do sluchawki:

“No to tego, to idzcie sobie pozwiedzac albo cos, a my dolaczymy za czas jakis. Fader powiedzial, ze jedziemy do Malborka”

A w tle usilowalam panicznie dosc przypomniec sobie jak to daleko, ale mialam wrazenie ze nie jakos strasznie.
Dodalam tez, do sluchawki, ze maja poszukac jakiejs knajpy na obiad, bo te które sugerowala to sa kolo nas w Grudziadzu, a ta z Malborka nam znana jest na zime zamknieta.

I pojechalismy.

W drodze jeszcze wyznalam Faderowi, który swiecil triumfy bo chcial Malbork od poczatku, ze chyba mial przeczucie z tym wczesnym wyjazdem, bo jakbym miala siwadomosc, ze to Malbork to bysmy faktycznie wyjechali o te godzien wczesniej!

Godzine pozniej, w strugach deszczu – chyab gorszego niz w Grudziadzu, dojechalismy do Malborka, do wlasciwego Maka i chyba na oczach Wasów, kompletnie ich ignorujac (ja widzialam swiat na zólto, a parking z parkometrem mi nie odpowiadal) zawrocilismy i pojechalismy na parking przy samym zamku – znany nam z poprzedniej wizyty.

Schodzac do wychodak w centrum wizytowym zamku uslyszalam smsy, a tresc ich byla
“Wy co, zabaczyliscie nas i zawróciliscie” “Powaznie pytam bo Wam miejsce kolo nas trzymam”
Niestety podziemia toaletowe uniemozliwily kontakt, ale po konsultacji z Nogatem czy tam jakas inna rzeka lokalna nawiazalam dialog z Bozenka i udalo nam zsynchronizowac lokalizacje.

Na powitanie Stefan, nieco jeszcze nieswój na usmiechnietym jednakowoz obliczu oznajmil nam, ze jak uslyszal co sie stalo od Malzonki to tylko sie ucieszyl, ze w sierpniu udalo nam sie do wlasciwego Frankfurtu dojechac.

Ja zas zapytalam Bozenki, która z nas to opisze i uslyszalam:

“Ty wyglosilas kultowa wypowiedz, masz prawo pierwszenstwa.”

I slowo cialem… tfu wpisem sie stalo i niech sluzy za przestroge tym którzy mieliby chec mnie na swej drodze spotkac, albo co wiecej – udac sie ze mna w podróz jakowas…

Co do reszty, to juz pozostawie Bozence decyzje co do relacji lub tez jej braku!
Wasy z Faderem na Sali Wielkiego Komtura, czy cós...
PS
Wieczorem juz w Stolycy odkrylam odpowiedz od Bozenki, która, gdybym ja otrzymala przed wyjazdem, dalaby mi do myslenia na tyle aby sie dopytala czy na pewno mówimy o tym samym miejscu, bo juz to spotkanie pod zamkiem mnie niepokoilo czemu dalam wyraz synchornizujac mailowo nawidakcje.

PPS
Bo pewnie wszystkich ciekawi jaki byl ten numer mojej chrzestnej i jej narzeczonego - otóz umawiali  sie na placu na litere N i oboje stawili sie na miejscu tylko jadno na Placu Narutowicza, a drugie Na Rozdrozu... istnialo duze ryzyko, ze chrzestna moja za maz sie jednak nie wyda, ale chyab ktores z nich zorientowalo sie w oszybce i odnalazlo to drugie, wsciekle i gotowe do oddalenia sie w sina dal, w ostatnim momencie. Zdaje sie, ze ten numer zostal przez nas przebity z przytupem...