Description

Wspomnienia mniej lub bardziej biezace, bo technologia wyparla potrzebe pisania listow i nawet maili do bliskich i blizszych i tych calkiem oddalonych

Friday, 23 August 2019

Przygody pewnej opony - czyli mRufa wpadla w panike

I wcale nie chodzi o te oponke na brzuchu, albowiem te nosze z duma, bo tak.
To juz raczej o brzuszek na oponie...

Ukradzione z internetów
Ale tez wlasciwie wcale nie jestem pewna czy chodzi mi wylacznie o opone samochodowa czy jednak o jedna z moich opon mózgowych, ale to pozostawie ocenie czytajacego.
O ile oprócz mnie, Bozenki i mojej kuzynki ktos to jeszcze czyta lol.
nadal ukradzione z internetów
Otóz rzecz sie dzieje tydzien temu.
Z malutkim haczykiem.
A konretnie jest wtorek w zeszlym tygodniu.
Mam na stanie jeszcze jeden dom z ogródkiem do opieki - drugi ogródek przezyl prawie bez strat w roslinnosci (jeden zlamany slonczenik i zwiedle sadzonki salaty), a i chomik przezyl i juz z 10 dni jak jest w lapkach Emu wiec jakby co nie moge byc juz niczemu winna ;).

Ogródek miesci sie okolo 30 minut jazdy ode mnie, a jakies 20 z Kolchozu.
Zostalam poproszona o okazjonalne podlewanie rzeczonego ogródka oraz roslinek w srodku domu. Domu nie kazali podlewac, ale i tak troche go podlewam, tak na wszelk iwypadek - jak juz tam dotre.
Przez pierwszy tydzien zbieralam sie jak sójka za morze, bo po poludniu ciagle zapowiadali deszcz, który chyba nie zostal o tym poinformowany bo jakos sie nie pojawial, az w koncu stracilam cierpliwosc i do siebie i do deszczu i prosto z Kolchozu pojechalam do tego ogródka.
Auto postawilam w zatoczce parkingowej, pod skosem i nieco pod górke - frontem nieco pod górke.
Okazalo sie, ze ogórdek podlewa sie bardzo latwo, wiec ogarnelam temat, zebrala plony w postaci pomidorków i zadowolona z siebie zaleglam w salonie przed telewizorem, zeby sie nieco odmózdzyc przy Big Bang Theory i pozrec te pomidorki.
Nieco przed 21wsza uznalam, ze czas udac sie do domu, wiec powylaczalam i pozamykalam wszystko, wyszlam z domu i udalam sie do zatoczki parkingowej po drugiej stronie ulicy do Czerwonej Blyskwicy. Zapakowalam manatki i ruszylam za kierownice.
Wzrok mój przyciagnela oponka prawa przednia, czyli od strony kierowcy, takim osobliwym wybrzuszeniem. Jakos nie pamietalam go wczesniej.
A stojac przodem pod górke to raczej sie spodziewalam wybrzuszonej tylnek opony, niz przedniej.
Zaniepokjona rzucilam sie macac opone, ale nic nie wymacalam.
Poniewaz od wieków przesladuje mnie zmora w postaci obaw na tle opon, to taka zaniepokojona wyjechalam wprawdzie z tej zatoczki parkingowej ale wsluchana w gibanie zawieszenia jak nie wiem co.
O, wiem! Jak nietoperze w swoje ultradzwieki.
Jakos tak dziwnie miekko i nierówno mi sie wszystko gibalo wiec czym predzej, nadal przed domem od ogródka, zatrzymalam sie pod najblizsza latarnia.
Glupio mi to wyszlo bo latarnia doskonale oswietlala mi lewe kola wiec po prawej stronie widziala dokladnie gówno.
Godzina byla juz po 21wszej, zmrok zapadal coraz glebszy i mnie sie wszystko w srodku skrecalo z niepewnosci i niepooju.
"Jechac? A jak to guma jednak i zejdzie mi powietrze gdzies na srodku drogi, albo co gorsza na rondo-wiadukcie? No to co ze mam pomoc drogowa wykupiona? Ile bede tkwila po nocy utknieta zanim do mnie przyjada? Hu*, nie ryzykuje."
Itym postanowieniem, wepcnieta d osamochodu, wycofalam sie z portoem do zatoczki, tym razem tylem do przodu, prznioslam manele do samochodu z zaprzyjaznionego ogródka (bo i tak nim jezdzilam na lotnisko i z powrotem jako wynajeta kierownica), wyprowadzilam auto z podjazdu, a soim zajelam ów podjazd i pojechalam do domu cudzym ,z mocnym postanowienie, ze na drugi dzien w porze lunchu, czyli w srodku dnia podjade i odbadalm sprawe.
Drugi dzien przyniósl sturgi deszczu.
Tak po dokladnym poldnaiu ogródka to nastapilo.
No to nie pojechalam, ale poczynilam mocne postanowienie, ze pojade w kolejny dzien.
Pozyczono mi równiez pompke typu kompresor czyli elektryczna.
Sprawdzilam nawet jakie jest zalecane cisnienie w kolach w moim modelu auta i tylko nie pamietalam jakie mam opony wiec usrednilam zalecana wartosc, biorac pod uwage wszytkie warianty oponowe.
Jezdze wiec juz drugi dzien cudzym autem, troche w nerwach bo niby mi wolno, ale wyspowe ubepieczenia sa troche dziwne, a poza tym ten cudzy samochód mi nie odpowiada.
Czwartek wieczór - dostalam sms. Od mojego "brother from another mother" czyli Urosza.
Czy jedzisz jutro do pracy? bo jak tak to czy moge sie z Toba zabrac, ale tylko w jedna strone -powrotna.
Co odczytalam najpierw jako "Potrzebuje taksi na jutro" i odparla ze nie ma sprawy tylko w drodze powrtoenj moze byc z objazdem jesli Ci to nie przeszkadza.
Po chwili dotarlo do mnie, ze on chce tylk w jedna strone i zmyslilam sobie ze tylko rano, wiec czym predzej dodalam
"A - tylko w jedna strone - to nie ma sprawy!"
Az w koncu przeczytalam dokladnie co bylo napisane i wyklarowalam, ze opcje sa dwie - albo kolo 5tej powrót jesli sie wyrwe z pracy w ciagu dnia na kontrole opony, a jak nie to ten objazd.
We czwartek kolo 11tej do akwarium wchodzi Urosz i pyta co sie stalo.
No to mu klaruje cala hostoria o potencjalnie kulawym samochodzie Shrodingera, który moze jest a moze nie jest kulawy i nie wiem jak bardzo, dopiero jak zobacze to sie dowiem.
Znowu w ciagu dnia nie pojechalam mimo, ze nawet hiszpanski odwolalam, bo po prostu zabraklo mi dnia, wiec Urosz zadeklarowal chec sluzenia meskim ramieniem, a koledzy moim akwarysci obsmiali sie jak norki wrózac mu, ze musi sobie zmieni imie na "Jack" (jack=podnosnik), bo nie bylam pewna czy w obecnym aucie takowy posiadam - okazalo sie ze posiadam wiec nie musi.
Pojechalismy.
Bylo okolo 5.30 jakesmy dotarli do B na wysokosci warsztatu samochodowego, albowiem bylo troche korków jak to zwykle w godzinach szczytu, nawet w wakacje i zazartowalam sobie, ze w razie draki i tak do 18tej pewnie nie zdazymy, zeby do tego warsztatu moje auto lub chociaz kolo dowiezc.
Dojechalismy pod dom z ogródkiem, ja w nerwach prawie bezdechu ostatnia mile jade, podjezdzam pod dom, mijam podjazd z moim samochodem i mijajac go rzucam mu ukradkowe spojrzenia na praw przednia lape... a ona stoi w lepszej prawie formie niz jak ja we wtorek porzucilam.
zbaranial, prawie przegapilam miejsc postojowe, ale jednak w nie trafiam, wypryskuje z auta z okrzykiem o charakterze budowlanym, i biegne przyjrzec sie tej cholerze dokladniej, a za mna znacznie stateczniej podaza Urosz.
Po dokladnych ogledzinach Urosz przyznal mi, ze opona istonie ma nieco brzuszka z boku, co mnie uspokoilo bo zaczynalam miec obawy ze jesli nie samochodwa to przynajmnie mózgowa opona mi sie skapcanila, ale jesli jestem pewna, ze nie jest on wiekszy niz 2 dni temu to moze zmierzmy jej cisnienie i podpompujmy bo cokolwiek jej jest, raczej jezdzic na niej moge.
Na ot dictum czym predzej przynioslam nasze manele i kompresor z pozyczonego auta, manele wbilam w mój bagaznik, a pompke podlaczylam do zapalniczki, wlaczyla msilnik i zaczelismy pompowanie.
Halasu bylo jak podczas bombardowania Monachium, a niedowierzanie Urosza, ze takie male-bele-co jest w stanie napompowac cokolwiek zamienilo sie w zachwyt.
Pompowalismy wiec az w koncu Urosz zadal pytanie miesiaca - to jakie cisnienie jest potrzebne??
Zdradzilam mu zapamietana wartosc usredniona, on ja zaokraglil po kawalersku, zakonczylismy pompowanie, opona bez brzuszka, a mnei cos tknelo...
"Ty, a wez sprawdz to cisnienie rekomendowane, co? Bo mam troche obaw czy czegos nie spitolilam.
Urosz, czlowie-dusza i bardzo cierpliwy, co zawdziecza Polowicy, sprawdzil i potwierdzil moje obawy - kawalerskie zaokraglenie byla stanowczo za duze.
Wlaczylam zatem znowu silnik, pomke do zapalniczki i tym razem zmierzylismy cisnienie porzadnie, spuscilismy nadmiar i....
Opona dostala z powrotem tego samego brzuszka co poprzednio. No moze nie calkiem takiego, ale prawie takiego.
Czyli cisnienie w oponie bylo praktycznie doskonale przed cala ta operacja.

bez zmian, kradne z internetów
Wniosek - okulala, a moze raczej wybrzuszyla sie chyba moja opona mógowa, a nie ta samochodowa.

Podsumowanie - bo to nie byl koniec.

W piatek juz wlasnym autem pojechalam do pracy, wizualnie sprawdzajac opone co pare godzin. Przyszla pora wyjscia do domu i ruszylam, ale zjechalam predziutko na stacje beznynowa bo mi sie zaczely opary konczyc. Zatankowalam, poszlam zpalacic, wychodze ze stacji i z przerazeniem widze, jak brzuszek na oponi sie powiekszyl.
QRRRRRRrrrrr zapial, pies zaszczekal.
Naplulam sobie na poczekaniu w brode, ze ten kompresor co juz mialam w koszyku w sklepie internetowym jednak nei zostal zamówiony bo bym na dniach go dostala i prawie zamarlam.
I co teraz?
No nic, jade do domu tam przynajmniem pozycze pompke od kogos znajomego. Urosz jest do wtorku, a od soboty bedzie kolezanka A.
Pojechalam do domu, wysiadlam no moim podjezdzie i...
...opona wygladala normalnie, prawie bez nijakiego wybrzuszenia.

CBDU.

Monday, 12 August 2019

Bunt Robotów, czyli wady i zalety posiadania robo-odkurzacza - zaslyszane

Ciagle nie mam czasu na poopowiadanie moich przypadków, albowiem moje opowiesci maja tendencje do dluzyzny, co przeklada sie tez na ilosc czasu potrzebna do spisania.
Ale wlasnie zaslyszalam cos pieknego i musze sie tym podzielic.

Otóz jeden z pracowych znajomych osobników (ten sam co mi sprzedal Paint it Black) opowiadal nam przypadek ze swojego urlopu, który odbywal sie w minionym tygodniu.

A zaczelo sie od tego, ze powiedzial nam iz byl to urlop bardzo udany, acz z jedna chmura, wprawdzie nie taka jak chumra z urlopu zeszlorocznego Stu, który zdewastowal sobie samochód w drodze powrotnej z Francji, po kilku tygodniach urlopu tamze, ale mimo wszystko dosc zaskakujaca chmura.
Otóz wyjezdzajac z Belfastu, gdzie obecnie mieszka, jakims cudem zostawili z córka otwarte drzwi do domu. Ale nie ze tylko nie zakluczone. Calkiem rozwarte.
(Co wcale mnie nie zszokowalo bo tak Faderu jak i mnie zdazylo sie nie zamknac garazu - Faderu z wlasnym autem w srodku, a mnie pustego garazu, wiec tego, nie dziwi nic.)
Czas owego dnia plynal i w pewnym momencie robo-odkurzacz, który zaprogramowany na kurs poranny, nie napotkawszy przeszkody, wyszedl z domu, zaczal odkurzac podjazd.

Zaniepokojny sasiad widzac robota szalejacego na podjezdzie, podszedl do domu i odkryl, ze dom ma otwarte drzwi.

Belfast to jednak nie sielska prowincja gdzie sie drzwi zostawia niezamkniete, a juz na pewne nie otwarte na osciez, wiec sasiad zadzwonil do znajomego osobnika i poinformowal go o buncie robotów.
A raczej ucieczce Robota.

Ukradzione z internetów
Znajomy osobnik natychmiast zadzwonil do wlasciciela domu, z prosba o dokonanie zamkniecia drzwi na klucz, w jego imieniu, ale poniewaz mu nie ufal - temu wlascicielwi i obawial sie (znajomy), ze drzwi do domu pozostana otwarte przez dajmy na to 3 dni, to w efekcie, nastepnego dnia bladym switem, wrócil do Belfastu - z Westport, celem sprawdzenia osobiscie.
To zywo przypomnialo mi moje wlasne przezycie, ktore zaowocowalo maratonem Edynburg/O/Edynburg, w 13 godzin (z przerwa na sprawdzenie czy piekarnik jest wylaczony, tankowaniami oraz zakupami zywnosciowymi, dla uwieznionych na odludziu pod Edynburgiem Smoków, którzy spedzali urlop), a o którym nie wiem czy opowiadalam, wiec nie bedzie detali.
Znajomy osobnik z podziwem zaobserwowal jak czysty ma obecnie podjazd, zastanowil sei czy robot usilowal mu cos w ten sposób zakomunikowac i zanim zakluczyl drzwi i wrócil do córki siedzacej w Westport, zobaczyl sie jeszcze z uczynnym sasiadem i pobral od niego swój robo-odkurzacz.
Tak, ze chociaz czasem robot straszy koty, to ma tez swoje zalety.
Ale co o tym mysle to widze tego robota z jednym wylupiastym okiem (mial dwa, ale jedno mu odpadlo na sluzbie i prawdopodobnie dostalo przez niego wciagniete), radosnie popylajacego ulica kursem pijanego lumpa.