Description

Wspomnienia mniej lub bardziej biezace, bo technologia wyparla potrzebe pisania listow i nawet maili do bliskich i blizszych i tych calkiem oddalonych

Monday, 16 August 2021

Kto ukradl mydlo? Czyli tajemnicze uprowadzenie Bialego Jelenia.

Bylo tak, ze w pierwszy poniedzialek, po zakonczeniu moich wystepów goscinnych na Planecie Ojczystej Fader udal sie do pracy. Nic w tym dziwnego bo zwykle w poniedzialek udaje sie do pracy bo tak lubi. 

Tym razem jednak zajechawszy na parking zobaczyl mnostwo polamanych galezi, pomyslal, ze musiala byc straszliwa wichura, ucieszyl sie, ze juz nie parkuje tam pod drzewami (bo od paru miesiecy zmienil parking) i udal sie do miejsca pracy.

Gwoli wyjasnienia dodam, ze miejsce pracy w sensie lokalizacji od paru lat tez ma inne niz poprzednio - poprzednio mial duza hale w suterynie budynku, wiec przy duzych ulewach zdazaly sie tam zalania.

Do dzis pamietam jak w analogicznym pomieszczniu tylko na drugim albo i trzecim krancu budynku mialam praktyki (w ramach wspolpracy miedzywydzialowej) i bylam zmuszona do 1-2 dniowej przerwy albowiem w pomieszczeniu gdzie produkowalam tzw "cienkie folie" bylo okolo 1.5cm wody, a ja nie mialam na stanie platform ani drewniakow.

Obecnie jest nie dosc, ze na parterze, to nawet jakies 10 cm powyzej poziomu gruntu, wiec zalania atmosferycznie wywolane nie stanowia problemu.

Oprocz tego posiada dwa nie za wielkie pomieszczenia laboratoryjne przerobione nieco na potrzeby jego dzialalnosci i wyposazone osobliwie w dwie umywalki - po jednej w kadym pomieszczeniu, ulokowane na tej samej scianie, a zatem podlaczone do tego samego ururowania wod/kan.

Udal sie zatem do swojego miejsca pracy i juz na wejsciu zdziwil sie okropnie, bo w pierwszym pomieszczeniu mial balagan, którego nie bylo jak opuszczal prace w piatek.

Puszczeczka po rybkach sluzaca do chlodzenia w oleju efektów jego pracy, zostala zrzucona z swojego miejsca na jednym z urzadzen, podobnie z gabka do zmywania naczyn i  prowizoryczna mydelniczka z brzegu umywalki, a mydla w ogóle nigdzie nie mógl znalezc. Przepadlo.

Wieczorem opowiedzial mi to wszystko ze slowami:

"Co to musiala byc za wichura, ze az sie budynek trzasl (*)? No bo jak to sie moglo stac?"

Zasugerowalam, ze ktos mu tam wlazl, ale jesli nic nie zginelo?

"Nic oprócz mydla" odparl Fader.

To troche bez sensu, ale zasugerowalam, ze skoro to byla wichura to moze przez klatki wentylacji tak sielnie wialo, ale znikniecie mydla pozostalo kompletnie niewyjasnione.

Tym bardziej, ze ma drugie mydlo - na tej drugiej umywalce ocalalo, wiec temat poszedl nieco w niepamiec.

Az do czwartku.

We czwartek Fader poskarzyl mi sie, ze przepadlo mu drugie mydlo.

"Czyzby szczur?"

Fader sie obruszyl bo "jak by tam niby wlazl? Po scianie? "

Tu nie chcialam sie wypowiadac bo nie pamietalam jak bardzo chropowate lub gladkie sa sciany, a kratki wentylacji w scianach wg Fadera nadal tkwily na miejscu, a jeszcze nie slyszalam o szczurach wladajacych srubokretami poza ekranem TV/Kina. 

Ba w zasadzie to tylko o takich Swinkach Morskich film widzialam.

Omówilismy tez opcje wspiecia sie po koszu na smieci, ale ma on obrotowa klapke wiec wyszlo nam, ze potencjalny intruz raczej tkwil by tam nadal, poza tym kosz nie wyjasnial tej pierwszej umywalki, a takze w koszu byly opadki typu skórki od kiwi czy banananana wiec uznalismy, ze bylyby moze wieksza atrakcja niz mydlo.

Fader dodal tez, ze prowizoryczna mydelniczka tym razem znajdowala sie w umywalce. 

Tu juz mnie ruszylo. 

"A czy Ty w odplywie umywalek masz korek albo cos?"

"Nic nie ma bo tam wkladali rury odprowadzajace wode z badan wiec nie moglo byc korków ani kratek."

"No to wylazl z kanalizacji" stwierdzilam stanowczo.

"Nie mozliwe - za maly otwór! 30 mm" (Fader ma skrzywienie zawodowe i centymetry uwaza za zbyt zgrubne.)

"Moze mlody?"

"Ale po co mu mydlo??"

"No jak to, a z czego jest mydlo?"

(chwila refleksji) "No tak kwasy tluszczowe, gliceryna, ale przeciez chemikalia..."

"Jakie chemikalia? A jakie Ty niby uzywasz mydlo? Nie Bialy Jelen aby? Czyli bez szkodliwych dodatków!"

"Ale to co dzisiaj ukradzione to bylo Szare mydlo!!"

"A tak, a szare to niby jaki ma dodatki?"

"No tak", przyznal z niechecia Fader. 

"To bedzie skur(czony) pierdzial babelkami!" dodal jadowicie po chwili i poskarzyl sie

"Ale ja nie mam teraz mydla do rak w robocie!"

Tu bylam w stanie pomóc albowiem posiadalam zadolowane w Stolycznej kwaterze szalenie hipsterskie mydla otrzymywane w podarunku od róznych zaprzyjaznionych i/lub spokrewnonych jednostek.

A ze ja jestem okropna i w sprawie kosmetyków i srodków czystosci (i nie tylko) nie uznaje kompromisów, a zapomnialam kto mnie nimi obdarowal i nie chcialam popelnic faux-pas dajac owe mydelka w prezencie ofiarodawcy (tzw przezenty przechodnie znamy? Nie? No trudno, ja nie portal edukacyjny, nie bede wszystkeigo wyjasniac ;) ) to tak trzymam owe mydelka, coz mi innego pozostalo.

Zaproponowalam zatem Faderu zutylizowanie owych mydelek. 

Nie byl to pierwszy raz, ale Fader zapomina o takich drobiazgach. 

Fader wybral sobie jedno z posiadanych przez mnie zdalnie mydelek i zabral do pracy. Ucieszyl sie nawet, bo nowe mydlo bylo wieksze niz rozmiar odplywu umywalki, wiec moze tym razem kradziez sie nie uda!

Wieczorem zadzwonilam do delvix i opowiedzialam, jej to powyzsze, na co ona sprzedala mi opowiesc o znikajacych klapkach podwórkowych jej syna (sprzed paru lat, kiedy syn dysponowal stopa mniejsza niz jego osobista Babcia), która moze tez opisze, tylko uzgodnie z nia czy sie zgadza. Ubawilysmy sie wzajemnie, przy czym historia zaginionego klapka znalazla wyjasnienie, a mydlonapping jest jeszcze niewyjasniona i zaintrygowalam zagadka samym kolejna osobe.

Minal weekend i nadszedl dzisiejszy poranek. Zadzwonilam jak to mam w zwyczaju do Fadera i pytam

"I jak jest mydlo??"

"Jest!" odkrzyknal. "Ale za to gabeczka do zmywania byla w umywalce."

"O?" zinteresowalam sie "nie mógl podpie...zajaczkowac mydla to postanowil sie chociaz umyc? A sladów zebów na niej nie ma?"

"Nie zauwazylem. Ale dzis zrobie korki do umywalek!"

Frywolne Lazienkowe Szczury Banksy'ego, wyjatkowo znam zrodlo fotki - dla mnie byl to portal bbc.com

Ciag dalszy byc moze nastapi. A moze pozostanie po wiek wieków tajemnica?


-------------------------------------------------------------------------------------

(*) Fader ma za soba pare trzesienie ziemii, a ja to nawet dwa, z czego jedno - to drugie dla mnie - mamy za soba wspólnie, albowiem przespalismy je w pokoju hotelowym gdzies w srodkowych stanach, Imperium, mozliwe nawet, ze w Missouri.
Rano Fader wstal, obejrzal stan pokoju - poprzewracane po stoliku szklanki i drobne przedmiotu ze stolu na podlodze i z wyrzutem zapytal mnie co ja w nocy robilam ze taki bajzel, a ja mialam za soba wyjatkowo niespokojna noc, w sensie jakosci snu wiec zupelnie nie wykazalam sie tolerancja i cierpliwoscia na jego pretensje, po czym przy sniadaniu odkrylismy, ze tak moja slaba noc jak i balagan zawdzieczamy atrakcji geologicznej.
Zreszta w ogóle te srodkowe Stany chyba jakos czuja potrzebe zapewniania mi rozmatiych atrakcji mozliwe naturalnych - a to pokasaly mnie w tamtych regionach pluskwy po raz pierwszy w zyciu, a to znowu trzesienie ziemii, a to powódz, doprawdy nie zasluguje na az takei fanfary.
No chyba, ze to na czesc Fadera. Tu sie nie moge wypowiadac.

Z drugiej strony taka na przyklad Krynica Morska tez jakos zawsze stara sie dostarczac mi atrakcji. Najwczesniejszej wizyty nie pamietam, ale juz druga zostala uwieczniona podstepnym pierogiem z serem i rodzynkami na slodko w porcji pierogów ruskich okraszonych zreszta skwarkami z cebulka, nastepna wizyte, w towarzystwie Wiedzminki, uwiecznilo moje pierwsze trzesienie ziemii w okregu Kaliningradzkim, zas jeszcze kolejna wizyta z okazji ubieglorocznych wystepów goscinnych to byl mega-upal, a juz calkiem ostatnio, widac upal i wilgotnosc  tropików nie wystarczyly i Krynica postanowil dolozyc jeszcze zlosliwosc przedmiotów nieozywionych czyli uszkodzona klimatyzacje ktora po 2 próbach dala sie naprawic dopiero w pierwszy nie goracy wieczór tuz przed naszym odjazdem...  

Chyba zrezygnuje z wizyt w Krynicy Morskiej na jakis czas (Never say never, tak?).

Thursday, 12 August 2021

Nieoczekiwane efekty czipowania, czy tylko stary dobry Niszczyciel w akcji? Czyli Podróze pod egida sWirusa trwaja

 Otóz prosze sie z panstwem serdecznie, albowiem dlugo mnie znów nie bylo, a i z podrozami bylo dosc srednio. Wrecz powiedzialabym rachitycznie.

Jakis tam maly wyskok na Kornwalie, który byl wyjatkowo nieudany i równie kosztownie mi wypadl i tyle.

Spiesze psrostowac, ze to nie wina Kornwalii. Ta nieodmiennie piekna i nie jest jej wina, ze trafilam niechcacy, acz z talentem na jeden z nielicznych pryszczy na jej geografii.

Ale.

Bo dodam, ze jedna z zeszlorocznych parek bietów delux niestety wziela i sie zdechla i ostatnim lot samolotem zaliczalam wracajac ze swiat choinkowych w poczatkach stycznia biezacego roku.

No wlasnie, ale.

Przyjelam na klate, a wlasciwie w ramie (drugi raz w to samo) druga polówke czipa i nawet bardzo dlugo myslalam, ze trafil mi sie slepak, a wrecz zamiast tej drugiej porcji, to ze mi witamine C wstrzykneli, bo oprócz lekkiego dyskomfortu w ramieniu chyba z dobe to nie odczulam kompletnie nic.

Nawet glosy jakos zamilkly.

Ale w juz w poczatkach lipca nabralam podejrzen, ze jednak nie. Ze nie slepak, tylko sie mnie trafil wzmacniacz Niszczyciela albo innej Mentalnej Krowy.

Otóz wybralam sie na wystepy goscinne na Planete Ojczysta. 

Bo nigdzie wiecej nie bardzo mozna, a po pól roku Fader zaczal sygnalizowac, ze moze juz najwyzsza pora zebym go troche podreczyla. 

Do kompletu dolaczyla moja CO ze slowami "czy Ty mozesz mi obiecac, ze przyjedziesz 7mego?" no to uleglam. 

Co bylo tym bardziej latwe, ze od 7mego ceny biletów przestaly byc na wysokosci stratosfery i na dodatek samoloty zaczely latac dosc regularnie, wiec uprzednio wybrany termin z 14tego (bo 2ga dawka miala byc 2giego, ale mi ja przyspieszyli z nienacka o 3 tygodnie) przesunelam sobie podróz na 7mego.

Przesunawszy ten lot zauwazylam, ze wg rozpiski na bilecie samolot nie leci do Stolycy jak to miewal w zwyczaju tylko do Modlina. 

Z zaskoczenie pokopalam w archiwum emaliowanym i odkrylam, ze oryginalny bilet na 14tego tez opiewal na WMI czyli kurde Modlin.

Wiadomix, ze z internetów.

Nibyw teorii mnie dosc obojetne, bo odleglosciowa tak samo, ale Fader nie zna tamtego lotniska i zamartwilam sie, ze albo sie wqr...zajaczkuje na mnie przed przyjazdem, albo juz na samym lotnisku jak bedzie samodzielnie mapowal te bezdroza.

Zdecydowalam, ze wole przed niz pozniej i zaczelam agitacje.

Jak latwo zgadnac tym co Fadera znaja, opór stawial straszliwy.

On przyjedzie i on przyjedzie.

Zniechecalam go na rózne sposoby, ale do samego konca (dzien przed podroza) jeszcze usilowal mnie przekonac, ze jednak przyjedzie.

Lot byl o chorej godzinie pt 7.30, a wybieralam sie na 4 tygodnie nawet z malutka zakladka, wiec po dlugich deliberacjach wewnetrznych (miedzy innymi dyktowanych niecheci placenia haraczu za parking i obawa i baterie niejezdzona przez miesiac), zdecydowalam sie, ze sie zahoteluje poprzedniego wieczoru (hotel byl w bardzo przystepnej, jak na poblize lotniska cenie) i usmiechne sie do jednej z zaprzyjaznionych jednostek, czy by mnie do tego hotelu nie podrzucila. Jednostka nie tylko sie zgodzila ale zaczela agitacje wlasna, ze odwiezie mnie bladym switem, zebym nie musialam tracic kasy na hotel. 

W takich chwilach czuje sie zawsze niezwykle wdzieczna losowi za to, ze choc niezbyt licznie to obdarzyl mnie przyjaciólmi wysokiej próby.

Ale zaprawiona w boju z Faderem nie ugielam sie i zaoszczedzilam jej dzikiego niedospania, a sobie zafundowalam niezbyt kosztowna, prawie nieprzespana noc. 

Ale to drobiazg. Okolicznosci wlasne byly niesprzyjajace, bo hotel sprawil sie doskonale.

Poza tym zanim te noc spedzilam to musialam najpierw tam dotrzec i tu zaczyna sie czesc wlasciwa relacji!

Otóz Hotel miescil sie bardzo blisko lotniska, ale nie tak, zeby mozna bylo przejsc pieszo. Nie zeby takiego nie bylo - owszem byl, ale byl zarezerwowany na kwarantanny hotelowe wiec mnie niedostepny.

Droga do niego na ostatniej krzywej (bo prosto z ronda) prowadzila dosc osobliwie - mianowicie tuz za rondem zjedz w druga prawa. 

Przy czym piewsza prawa sie od razu na wstepie rozgaleziala, wiec jednostak zaprzyjazniona zasugerowana komunikatem werbalnym zignorowala widok na nawidakcji i wbila w pierwsze prawo, a takze w lewo, wiodac nas...

...na dziedziniec zaladunku niemieckiej firmy kurierskiej.

Tam odtanczylismy samochodem odpowiednik tanca z szablami lawirujac pomiedzy ruszajacymi i manewrujacymi potworami z zolto-czerwona szata graficzna, a ja grzecznie przypomnialam, ze wbrew pozorom taniosci (relatywnej) biletu lece OSOBOWA klasa delux, a nie czarterem bagazowym.

Po pary chwilach obficie spryskanych adrenalina i glosnym rechotem kilku kierowców TIRów - po ich minach zgadlam, ze nie bylismy pierwsza osobówka, która im sie miedzy nogami krecila pijanym slalomem, zasiegnelismy jezyka i poslugujac sie wskazówkami udalo nam sie trafic na wjazd pod hotel, który oprócz tego, ze miesci sie w parku nie-do-konca-biznesowym to mial bardzo przyzwoity parking, wielopoziomowy i na dodatek oferowal gosciom restauracje oraz transport na Terminal pomiedzy 5 rano a 12 w nocy zdaje sie.

Pozniej to byla juz byla ta niezbyt przespana noc, pobudka bladym switem i troche nerwowa wyprawa na terminal, gdzie okazalo sie, ze wszystko poszlo gladko i pozostalo mi tylko przezyc sam lot i zdobyc odznake ekspoloracji nowego (dla mnie) lotniska.

Na samym lotnisku (wciaz na Wyspie) juz po odprawie, zdaniu bagazu, a takze objeciu warty przy bramce zadzwonilam do Fadera i zameldowalam, ze co powyzej, na co uslyszalam ze straszliwie sie wqr...zajaczkowal na siebie, bo poprzedniego wieczoru zapomnial z pracy komórki, na co ja sie ucieszylam, bo to oznaczalo koniec klótni o odebranei mnie z lotniska, bo jednak nijak bysmy sie nie mogli odnalezc na nowym terenie majac oboje genetyczne uzdolnienia w takich sprawach.

Polecielismy.

Z milych niespodzianek to okazalo sie, ze w klasie delux przestali rzucac w pasazerów pudelkami i serwuja normalne jedzenie.

Lot jak lot, ale swiadoma, ze mam eksplorowac nowe terytoria, ostatnie 20-30 minut lotu wpatrzywalam sie za okno ciekawa jakie widoki sa dostepne w pakiecie z Modlinem.

Na poczatku faktycznie widoki byly jakby nieco inne niz zwykle, ale nagle zobaczylam panorame Stolycy.

'Hm, czyzbysmy krazyli?' pomyslalam, patrzac dalej ciekawie bo liczylam, ze gdzies w dole zobacze Twierdze Modlin, której mimo bliskosci jakos jeszcze nigdy nie odwiedzilam.

Ale kapitan oznajmij, ze prosze zapiac pasy bo ladujemy i tu zglupialam poteznie, bo zaprawde znam te rejony bardzo dobrze i jako zywo panoramy Stolycy stamtad nie widac, a juz na pewno nie tak blisko i nie od tej strony!!

A my twardo obnizamy pulap, wycigamy podwozie, mnie oczywylaza tak, ze zeby nie okulary to by juz turlaly sie po wykladzinie na pokladzie.

Ladujemy.

Chyba kazdy wie co to za film byl?

Ja zbaranialam, reszta pasazerów jakos bez emocji.

Zblizamy sie do budynku lotniska, a na nim jak wól napisane "Port Lotniczy Okecie" (znaczy stara nazwa c'nie, bo widac od tej strony nie kalkulowalo sie wymieniac).

Obsluga oznajmila, ze mozemy wykonywac polaczenia, wiec czym predzej wykonalam polaczenie i zameldowalam Faderu, ze jestem na Okeciu. 

Fader tez zbaranial, bo jak to?? 

Nastepnie wyznalam melancholijnie, ze ja jestem na calym pokladzie samolotu jedyna zdziwiona osoba.

Zeby nie bylo, pierwsze co zrobilam to sprawdzilam emalie z biletem i na wszystkich jak wól stalo WMI.

Ale, bylo co bylo, nie ma co sie rozczulac, przynajmniej kraj dobry, tak?

No wlasnie.

Wystepy goscinne mimo dosc dlugiego tym razem tourne smignely jak z bicza strzelil, wiekszosc czasu spedzilam ocieraja pot zewszad i na zmiane oganiajac sie od komarów lub smarujac pokasane fragmenty sterydem i nadeszla chwila powrotu.

Chwila owa nadeszla 3 dni wczesniej albowie wg wyspowych wymogów musialam przedstawic dowód, ze nie przemycam zadnych skarbów "koronnych", wiec udalam sie na rekonesans. 

Najpierw w internetach gdzie bardzodzo dokladnie przeczytalam strone rzadowa Planety Ojczystej, a takze firmy swiadczacej ogólnokrajowe uslugi pobierania próbek i nigdzie tam nie znalazalm informacji, ze trzeba dokonywac zakupu testu zdalnie oraz z uprzedzeniem. 

Nastepnie na zywo, po godzinach, aby namierzyc lokal i wyczytac czy aby na pewno dziala. 

Blad popelnilam taktyczny albowiem zamiast wysiasc i przeczytac kazde slowo nadrukowane na namiocie punktu poboru poprzestalam na wizualnej kontroli, ze punkt jest.

W stosownym dniu udalismy sie do punktu i okazalo sie, ze niestety od reki to moge co najzwyzej dostac po pysku, bo test nalezy wykupic wirtualnie i na dodatek nalezy wiedziec samemy jaki test jest potrzebny.
Dobrze, ze ja to wiedzialam, bo znam te moja Wyspe.
Jak na zlosc na te przejazdzke nie zabralam telefonu z internetem wiec wracalismy na ura do domu, zebym szybko wykupila test i zbrojna w te orez wrocilam czym predzej do namiotu celem honorowego oddania wydzieliny z nosogardzieli.

Przemytu nie stwierdzono, wiec przygotowalam kolejne fragmenty lamiglówki których kilka sztuk bylo i nie nich clou finalu. Otóz ostatnim krokiem byl ponowny test, juz na Wyspie w ciagu 2 dni od przyjazdu. 

Obawiajac sie opóznien i kolejek jakimi straszono juz od polowy czerwca nie ryzykowalam testu w dniu przylotu i zamówilam sobie termin an nastepny dzien, na lotnisku, zeby dac szanse samochodowi rozruszac zawory.

Pojechalam ze srednim marginesem czasowym albowiem praca mi stanela na drodze, ale dotarlam w okolice terminala z 15 minutowym zapasem. 

W teorii masa czasu. W praktyce, ech co tu bede szklic, juz detaluje.

Wszystkie górne poziomy wlacznie mialy znak "brak miejsc szukaj dalej", wiec jechalam dalej. W koncu dotarlam do poziomu który mrugal zachecajaco na zielono.

Znalazlam miejsce mozliwie niedaleko od jakiegos wejscia, myslac nie tyle o lenistwie, co o widocznosci samochodu, bo parkingi wielopoziomowe pelne sa pulapek dla osób bedacych niewolnikami roztargnienia.

Swiadoma ze czas mi sie kurczy wydarlam z auta z odrzutem i tylko ostatkiem rozsadku spojrzalam gdzie stoje. 

Poziom 1. 

Rzad? kurde nie widze! 

A nie, ok po prawo wyglada na C, po lewo tez wyglada na C czyli 1 C. 

Jeszcze w windzie utrwalilam sobie poziom, bo wlazlam do windy jadacej na dól chociaz w pamieci mialam, ze mam byc na odlotach, czyli na samej górze, ale skoro tylko jeden poziom w dól byl to szybciej bedzie niz czekanie az nastepna przyjedzie.

Wjechalam na góre i zaczelam sie rozgladac za wlasciwym miejscem. W oko wpadl mi napis sugerujacy ze albo stoje tuz przed punktem, które ni cholery nie widze, albo musze zjechac na dól. Tu nieco zdebialam i korzystaja z wrosniecia w ziemie wyciagnelam telefon celem sprawdzenia emalii z instrukcjami. Na instrukcji jak wól napisali "Przyloty".

Rozejrzalam sie niepewnie i pogodzilam ze slowem pisanym i zjechalam na przyloty (czyli na sam dól).

Oczywiscie napisy z punktem dostrzeglam na szarym koncu budynku, wiec rzuszylam z kopyta ile fabryka dala (czyli nie byla to formula1, zapewniam). Dotarlam z jeszcze 5 minutami zapasu i zostalam zastopowana przez czynnik ludzki. 

Otóz moj test jest na górze, poinformowala mnie pancia stojaca na drodze do mego sukcesu. A ze ja juz od dobrych 20 lat przestalam przyjmowac slowo ludzkie jako swieta prawde to pokazalam slowo pisane i zapytalam co ona na to.
Ona na to uparcie, ze na górze i nie wie czemu tu napisali inaczej.
Upewnilam sie tylko, ze wie co jej zrobie, jak z góry odesla mnie dól i ruszylam z kopyta z powrotem, bo pamietalam, ze pierwsze podejscie bylo prawie na drugim koncu terminala, a przynajmniej w drugiej polowie.

Oczywiscie Niszczyciel byl ze mna caly czas i wypchnal mnie na jedyne schody ruchome, które jechaly w góre tylko do polowy wiec mój misterny plan przyspieszenia sprawy i nie czekania na winde spalil na panewce, bo musialam na nia czekac w glupim miejscu, do którego mozna dojechac schodami, ale nie mozna z niego wyjechac schodami (takie rozwiazanie wymyslil jak nic projektant Matrixa).

Na górze juz na oparach adrenaliny pedzac namierzylam punkt poborowy i istotnie na samym wstepie stalam prawie naprzeciwko niego, ale byl malo widoczny i tej wersji bede sie trzymala.

Zatem dotarlam do wlasciwego miejsca, odnalazlam wlasciwe identyfikacje i oddalam ponownie honorowo nieco wydzieliny z nosogardzieli.

Po krótkiej audiencji z Tamiza udalam sie do wyjscia na parkingi.

Nie udalo mi sie przypomniec którym wejscie przybylam, tzn udalo mi sie zawezic opcje do dwóch i wybralam te po prawej, myslac ze skoro zaparkowalam w 1 C to bede najblizej samochodu.

Wsiadlam do stosownej windy i zjechalam na poziom 1, oplacilam haracz za pobyt i poszlam do rzedu C.

Który byl prawie pusty i w zupelnosci nie kryl w sobie mojego bolidu.

Niedowierzajac wlasnym oczom rozejrzalam sie ponownie, ale nawet Solomon z pustego nie naleje wiec musialam sie pogodzic,ze cos poszlo niezgodnie planem. 

Owszem mysl budzaca groze, ze ktos dopuscil sie carnapingu przeleciala mi przez glowe, ale po pierwsze jak parkowalam to bylo dosc ciasno i nie wierzylam w masowy carnapping, a nie bylo mnie zaledwie 20 minut no moze 30, wiec wszystkich by tak szybko nie wywiezli, a moje auto nie nalezy do nadmiernie lakomych kasków, wiec czym predzej ja wyparlam (te mysl) i zaczelam sie pilnie zastanawiac CO moglam pomylic.

Poziom sprawdzalam 2 razy, ale zadna litera alfabetu w najblizszym sasiedztwie C nie dalaby sie pomylic z C. Tak mi sie przynajmniej zdawalo.

Uznalam wiec, ze moze jednak poziom pomylilam i pojechalam na poziom 2. 

W C tez mojego samochodu nie bylo. Acz ogólnie byl mniej pusty niz na 1wszym poziomie

Tu juz sie troche zdenerwowalam.

W tym zdenerwowaniu powtórzylam ruch sprzed juz teraz 35-40 minut i zerknelam na slupy z literkami po obu stronach pod tym samym katem co po zaparkowaniu.

Ejze! a czemu tam dalej znowu jest C, skoro wczesniej jest E i F??

Hola, hola! To nie C!!

TO JEST              G

Ejze, a moze ja stoje na G?

Pobieglam na G, wciaz na 2gim, ale nadal zonk, tzn samochodów sporo i jakby nieco dejavu, ale mojego brak.

Zjechalam na poziom 1 i juz mocno kolejna adrenalina poganiania, wiec równiez zlana potem od stóp do glów, bo atmosfera parkingu nie grzeszyla rzeskoscia, popedzilam do G i :

ULGA!!

Uffff, jest moja Bestyjka (Beastie). Czeka grzecznie gdzie ja zostawilam.

Dosiadlam bolida i ruszylam, co bylo bledem, bo powinnam byla jednak chwile odczekac na opadniecie poziomu adrenaliny i kortyzolu w krwiobiegu, albowiem natychmiast po wyjezdzie z parkingu pomylilam skrety i objechalam bez mala pol lotniska celem powrotu na wlasciwa trase.

Koniec relacji, a wnioski i analize przyczynowo-skutkowa serdcznie prosze robic samemu!

-------------------------------------------------------------------------------------

Jako ciekawostke dodam, ze na stronie linii lotniczych - Wyspowego Orla wciaz uparcie podaja jako lotnisko docelowe/wylotowe sama nazwe Stolycy, nie rozczulajac sie które lotnisko, a w mailach nadal uparcie dostaje WMI!

Zas wylot osobisty sprawdzalam wielokrotnie na portalach obu lotnisk i dopiero jak na samym Okeciu wyczytalam na tablicy odlotów, ze owszem stad odlata to ptaszysko Albionu uwiezylam, ze jestem na wlasciwym lotnisku!