W zasadzie tym razem chodzi o odkrycia zywnosciowe, bo dzis po raz kolejny dopadla mnie irytacja na poziom hipokryzji producentow zywnosciowych. Ja nawet nie mowie o takich subtelnosciach jak ulepszacze, wypelniacze (chociaz moze??), dosladzacze, konserwanty itp.
Tlo:
Otoz NIENAWIDZE rodzynek.
Sa to truchla zmumifikowanych winogron, ktorych tez nie znosze.
Podwojne obrzydlistwo.
Kiedys myslalam, ze lubie rodzynki, bo trudno bylo je dostac i byly reglamentowane w moim domu - wylacznie do ciasta lub jako posypka na rzadko serwowane lody. Nie dziwi zatem, ze moim ciaglym pragnieniem bylo dostac to sliczne pudeleczko cale dla siebie...
Otoz dostawalam kazde, ale jak juz bylo puste, no gora z jedna, wbita scisle w kacik rodzynka.
Pakiety, takich 6 pudeleczek jak foto powyzej przywiozl bowiem Fader dwa razy, ze swoich wojazy swiatowych z okresu swojej 4tej i 5tej mlodosci. Czasy byly jakie byly, wiec wszelkie towary ogolnie niedostepne (czyli prawie wszystkie) sie oszczedzalo zeby starczyly na jak najdluzej i jeszcze troche.
Caly czas myslalam zatem, ze uwielbiam rodzynki.
Nic nie dawal mi do myslenia fakt, ze od zawsze wydlubywalam je z sernikow i porzucalam jak takie zajecze bobki na talerzyku, bo jakos sama siebie przekonywalam, ze to dlatego, ze sa w serniku, nasiakniete wtornie itp.
No i przyszla chwila prawdy.
Na Wyspie juz zyjac odkrylam, ze te wymarzone reglamentowane czerwone kartoniki z dobrocia w srodku sa dostepne ile chciac i w roznych rozmiarach w kazdym supermarkecie. No to kupilam raz i drugi. Nadal jakos nie bylo, ze moglam pozrec zawartosc cala sama bo dodawalam je zwykle do ciast piecznych na wynos.
Ale przyszla chwila kiedy mialam takie pudeleczko w Kolchozie, pozno bylo, glod sciskal, a ja kiblowalam po godzinach.
Zrobilam sobie luksus - goraca czekolade z saszetki i zby podniesc wartosc odzywcza tego luksusu dosypalam troche rodzynek. Cale pudeleczko prawde mowiac, ale one niewielkie wiec nie byla to jakas oszalamiajaca ilosc- ot niepelna garsc. Po pierwszych paru ziarenkach poczulam, ze chyba mi troche niedobrze, a po kolejnych kilku rodzynkach, czyli w polowie rozpusty uswiadomilam sobie, ze one mi po prostu nie smakuja... ani te z kubeczka o smaku czekolady, ani nawet takie suche i zapite ta goraca czekolada, wrecz powiem ze mnie od nich odrzuca.
I tak oto mit calego zycia zostal obalony w jednej chwili.
Nie cierpie rodzynek.
I malo brakowalo, a obrzydzilabym sobie goraca czekolade, a bardzo ale to bardzo rzadko po nia siegam bo to takie oszustwo troche, ale lubie ja od wielkiego dzwonu wypic.
Nie lubie i nie jadam brzoskwin. Ani Moreli (takze suchych). Ani nawet nektarynek. Nektarynki lubie nawet, ale pod wplywem osobistej Rodzicielki, ktora uwazala je za jakies manipulowane genetycznie mutanty (pewnie slusznie) bylam zniechecana do nich aktywnie. I dosc skutecznie co widac obecnie. Sliwek tez nie bo pewna sliwka wpedzila mnie kiedys w tak zly stan, ze przyjezdzalo pogotowie i robilo mi zastrzyki z hydrokortyzonu. Ale dosc o tym. Ogolnie ze sliwek to jadam tylko takie suszone dobrze obtoczone czekolada. Moze byc bezcukrowa.
No mowilam Fussytarian (czyli ze grymasnica).
Lubie natomiast rozmaite musli, granole itp, a takze produkty pochodne.
-----------------------------------------------
Odkrycie 1:
Kupuje granole z otrebow owsianych. Bo musze otreby zrec ale same z siebie slabo mi na sucho ida, wiec je urozmaicam. Mamy taka marke ktora ma kilka produktow z minimalnym dodatkiem cukru czy innego miodu - bardzo malo slodkie co mnie po nich zgaga nie piecze (chyba ze przegne z mlekiem).
Ale ile mozna zrec ten sam oatbran nut crunch, tak?
No to probuje czasem jakis inny produkt dla urozmaicenia.
Maja takie: Rodzynkowy - jawnie i otwarcie wiec nie biore.
Berry - czyli dla mnie to jest z roznymi suszonymi jagodkami i malinkami, moze pozyeczka sie trafi, ale nie, (Uwaga pokazuje moje prawdziwe Oblicze) Qrwa, garsc rodzynek na 3 garscie towaru. Czy ktos mi wyjasni od kiedy rodzynki naleza do grupy Berry (np wg definicji owocow o nazwie konczacej sie na -berry?). Takze Berry zle.
No to se kupilam tropikalne. No niby ok, troszku kokosa uber suchego, jakies tam suszone mamlygi egoztycznie... i znowu garscie tych pier...niczonych rodzynek.
Kupuje jakies tam batoniki musli - nie ze czesto, ot raz na rok, moze 2 razy, na podroz jakas czyli zelazna racje zywnosciowa do samochodu.
Zawsze pilnuje zeby byly jakies takie orzechowe, ale czasem czlowiek (czytaj: mRufa) by cos innego zakosztowal.
To szukam pieczolowicie, na drogich polkach, zurawinowe, malinowe, te berry nieszczesne, jagoda... Otwieram i czasem juz na oko widze ze mam na stanie jedna zurawinke i 10 pierdzielonych rodzynek.
Ot dzis wlasnie mialam taki przypadek - batonik ma napisane jak wol ze maliny i zurawina... i co?
I Gowno. Same rodzynki. Owszem pachnialy malinowo. I tyle.
A czy to tak boli uczciwie napisac ze bedzie:
Rozynkowo-Zurawinowy, Rodzynkowo-Tropikaly, Rodzynkowo berry??
Na prawde az taki poziom oszustwa i hipokryzji jest potrzebny??
-----------------------------------------------
Odkrycie 2 prehistoryczne.
Jeszcze nie wiedzialam, ze nienawidze rodzynek ale juz widzialam, ze wydlubuje te zajecze bobki z ciast. Poczatek 21 wieku. Krynica Morska. Wakacje z dElvix.
Bedac w Trojmiescie u dElvixowej cioci wybralysmy sie na wycieczke troche sladami Chmielewskiej, ktora obie czytywalysmy z rownym upodobaniem, acz zdaje sie ze ja nieco szybciej ;), a troche ot tak po prostu bo nas opony swedzialy. Mózgowe tez.
No i ogolnie byl to dzien bardzo udany.
Pogoda ladna.
Zdaje sie, ze udalo sie kupic dla mnie mrowke z bursztynu (broszke chyba?).
No i udalysmy sie do jakiegos baru na popas.
Nie byl to jeszcze okres pelnego sezonu albo moze byl to koniec sezonu po slabym lecie, w kazdym razie nie bylo duzego wyboru lokali.
Udalysmy sie w efekcie do czegos co zywo przypominalo bar z filmu Mis wystrojem, aczkolwiek menu bylo nawet dosc atrakcyjne - na tyle ze i wegetarianka i niewegetarianka mogly sie pozywic, czyli nie sama smazona ryba.
Nie pamietam co zamowila dElvix, wiem ze ja zamowilam pierogi ruskie.
W kolejce stalo ladne kilka osob i zamawialo tez te pierogi.
dElvix swoja potrawe dostala, poczekala chwile ale zgodzila sie ze nie ma sensu czekac i prawie juz zjadla, a moich pierogow sladu nie ma.
Osoby ktore zamawialy pierogi przed i za mna tez juz palaszuja z parujacych talerzy, a ja czekam jak ten gwizdek.
dElvix w koncu wykopala mnie energicznie zebym zlozyla reklamacje, bo zaplacone a zrec nie ma co, wiec poszlam.
Wyluszczylam swoj problem, wywolalo to duze zdziwienie, ale moj kwitek byl dowodem nie do pobicia.
Gdzies tam mi sie obilo o uszy, ze pierogi ruskie nalezy skreslic z tablicy bo to juz koniec na dzis... Ucieszylam sie nawet, ze chociaz zostala ta moja porcja.
Po kolejnych 20 minutach dostalam parujacy talerz pierogow.
Polanych podsmazona cebulka...
Ze skwarkami!
Poczulam sie tym rozweselona i nieco pocieszona, bo po pierwsze jak za dlugo nie spotyka mnie nic glupiego czuje sie mocno wytracona z rownowagi i jeszcze mocniej zaniepokojona, a po drugie istniala szansa, ze w srodku w tych pierogach ruskich juz skwarek nie bedzie - w owych czasach zazwyczaj jak byly w srodku to nie na wierzchu itp.
Biore sie zatem dziarsko za moje pierogi (zaczynajac od obmiecenia kazdego ze skwarek), pierwszy, no, no... chyba warto bylo poczekac... bardzo dobre... drugi... tak, stanowczo warto bylo poczekac... dElvix prawie mi na zeby patrzy, wyczekujac jak sep bez mala, czy bedzie ta skwarka czy jednak nie (bo znala juz dosc dobrze mojego farta)... trzeci... mm..?!?
CO??
z serem...
na slodko... i w tych skwarkach z cebula.
dElvix poczula sie ustatysfkacjonowana na tyle, ze juz sie nie czepiala reszty pierowgow, a nieslusznie bo w ogolnym rozliczeniu nie dosc, ze te wyczekane cholerne pierogi okazaly sie byc w 1/3 z serem na slodko...
To jeszcze ten ostatni mial w sobie co?
TAK!!!
Cholerna rodzynke!! i te skwarki zcebulka...
-----------------------------------------------
A skoro juz tak tu pisze to doloze jeszcze ku pamieci o takie, wprawdzie nie o rodzynkach ale niewatpliwie dla mnie bylo to odkrycie.
Odkrycie 3:
Opisalam to juz w komentarzu u Sekretarki Bozeny (o tu) ale uznalam pozniej, ze chce miec to tez dla siebie i u siebie, wiec Bozenke uprasza sie o pominiecie tego fragmentu chyba, ze bardzo chce czytac go ponownie ;)
Historyjka jest z 2014 roku - czekalam wlasnie u M&Msow na dostawe przesylki, a zostala ze mna Emu, dziecko M&Msow, wtedy jeszcze nie przedszkolne, siedzimy, ja czekam, Emu sie bawi. Czasem z moim udzialem.
Nagle dziecko biegnie do kuchni i wola mnie.
Ide, a ona pokazuje na jakies dziwne male berety i oznajmia, ze ona by takie o chciala.
Niewatpliwie jadalne skoro w kuchni, mysle i niewatpliwie owoce bo w bliskim towarzystwie jablek i bananow, mysle.
Ale matko jedyno kochano, co to jest?? I jak to sie je?
Pytam sie Emu "A jadlas juz takie?", "Tak" odpowiada dziecko.
Hm... ale JAK to sie je??
Pytam Emu "A co to jest?" a one ze " to takie &*&dzki".
Cholera, mysle, glupio sie dopytywac bo jak nie dorozumialam za pierwszym razem, to z doswiadczenia wiem ze powtorki nie pomoga. Chyba fidzki czyli, ze figi, czyli juz wiem jak to sie je. Biore jeden berecik i usiluje go rozlupac tak ja mnie kolega przebrzydluch (z malej litery bo popadniety wciaz w potezna nielaske) nauczyl rozlupywac figi...
Jakiez bylo moje zaskoczenie gdy w srodku tej beretowatej figi, ktora okazala sie biala a nie brunatno bordowa w srodku (WTF?? mysle) zobaczylam, PESTKE. Jedna.
Zaskoczona mowie do Emu - "Patrz, ona ma pestke!", a Emu (3 lata i jakies 4 miesiace wtedy) odpowiada z nagana "Tak. Wszystkie owocki maja pesteczki, nie wiesz ciociu?" ZDEBIALAM.
Przynalam oczywiscie dziecku racje, tylko ze ja sie nastawilam, ze to jest figa, a figa ma pestek miliony malutkich i sie je pozera.
Troche niepewnie pytam dziecka "obrac Ci ja ze skorki?"
Dziecko potwierdzilo wiec skorzystalam z okazji i przy obieraniu odkroilam maly kasek i sprobowalam, bo pomyslalam, ze skoro zle zrozumialam slowa " to takie &*&dzki" i to jednak figa nie jest, musze koniecznie sprawdzic co to, a nie bede pozeralam drugiego bereta, bo moze to drogie i tylko dla dziecka kupuja.
Hm smakuje jak cos pomiedzy nektarynka a jablkiem.
Dziecko zjadlo owoc ze smakiem, przyjechal &M, czyli maz M (dawniej narzeczony) zwolnil mnie z posterunku (przesylka dotarla), a ja wrocilam do Kolchozu i przy okazji pytam M, co to sa te dziwne male berety - "brzoskwinie" uslyszlam w odpowiedzi... (FacePalm moment) " to takie &*&dzki" oznaczalo "To takie piczki" (dziecko miesza jezyki i spolszczylo liczbe mnoga od peach). Ciotka poczula sie wyedukowana.
Kurtyna.
PS. one nie byly tak mechate jak regularne "peachki", tekstura nawet mi do tych figow pasowaly.
Oraz owszem widze, ze to PS jest mocno dwuznaczne - piczki, figi i mechate... ale nie o innuendo tu szlo tylko o mroki sredniowiecza jakie otaczaja moja znajomosc oferty owocowej ;)
-----------------------------------------------
I teraz niech mi ktos sprobuje wmowic, ze to nie jest spisek?? Edukacyjny moze. Chwilami. Ale spisek.
Podstepnego naklaniania mnie do spozycia produktow ktorych nie cierpie!
Bożena jako dziecko lubiła rodzynki, bo nie było za bardzo czego innego. Kiedyś na święta dostała worek rodzynek do ciast. Sprawiedliwie podzieliła je na trzy części - jedna dla siebie, druga dla siostry, trzecia do sernika. Matka wpadła w furię naturalnie, jak zobaczyła ile Bożenka doniosła z pokoju do kuchni.
ReplyDeleteObecnie Bożena rodzynki toleruje w mieszankach orzechowo- studencko-bakliowych, ale nie pała miłością.
W tych pierogach na słodko nie dali rodzynek? Podobnież zdarza się taki twaróg z piegami. W sosie skwarkowym musiało być wyśmienite. :)
Piczki dobre i drugi raz :D
A w ogóle to Bożena jest zdania, że owoce są jej zbedne do życia. Chyba, żeby porządnie dojrzałe śliwki, to tak. No i cytrynusy, to koniecznie. A reszta jakoś snu z powiek nie spędza. Prędzej dobra zapiekanka. ;)
w sumie tych pierogow byl z 9, z czego 3 byly ze slodkim serem, a w jednym nawet byla rodzynka. Przypuszczam ze na opakowaniu bylo ze to z serem i rodzynkami, ale czasy byly jeszcze wstrzasajace i na gar pierogow pewnie byla garstka tych rodzynek. Obolnie to nie mialabym pretensji ze jest gdybym zamowila pierogi z serem, bo zapewne podawali je ze slodka smeitana ale rodzynka w slodkim twarogu w towarzystwie cebulki i skwarki to jednak bylo za duzo szczescia na raz ;).
Deletetwarogu z piegami nie spotkalam chyba ze jak juz sam z lodowki wychodzi to wtedy mogl miec nawet brodawki kudlate...
Ale u mnie rzadko sie zdarza marnowac twarog bo zeby go kupic to powazna wyprawa do Polskiego Sklepu albe przynajmniej do tesco.
Ogolnie co do owocow to czeresnie lubie. A takze maliny i borowki amerykanskie. Reszta moze nie istniec. w szczegolnosci suszona.
Podzial wora lakoci dobry, chociaz to rodzynki (brrr). Nie rozumiem kompletnie furii bo przeciez Bozenka na swieta dostala, a nie sernik wiec i tak hojny przydzial m usie dostal ;)
Ja kiedys dostalam na swieta, a moze na urodziny pare skarpetek.
frotte.
kazda skarpetka byla zapakowana osobno... nie, nie od Rodzicieli, tylko od kolezanek - od dwoch siostr, dzieci zaprzyjaznionych sasiadow.
Moja Rodzicielka sie zedenerwowala. Nie rozumialam dlaczego. Teraz rozumiem...
A ja, zanim sie dowiedzialam, ze nie moge jesc owoców, to moglam je jesc na okraglo. To znaczy NIE MOGLAM, ale jadlam bo nie wiedzialam, ze nie moglam. No.
ReplyDeleteA teraz wiem, i staly sie dla mnie towarem scisle reglamentowanym :(
Aczkolwiek tylko i wylacznie na surowo, no albo na ciescie. Nie lubie kompotów, drzemów, soków, napojów, mazidel itp.
Druga rzecza, która bym mogla ciagle jesc, jest ciemna czekolada. Ale tak sie sklada, ze tez nie moge za duzo. 2 kostki dziennie przezyje - ale paaaani, co to za zycie!
Wolno mi natomiast jest mieso i nabial - których nie jem, bo nie lubie i sie brzydze, i mnie mdli na sam widok bialego (serek, jogurt, mleko, smietana). Tylko jako dodatek ujdzie - mleko do kawy, troche smietany z sola i pieprzem do mizerii, odrobina twarogu do ruskich, ale naprawde odrobina.
Masz racje, to wszystko jest spisek jakis. Niecny. Bo jak to tak, ze apetyt i ochote mam wylacznie na rzeczy, których mi nie wolno?
to juz spisek na skale globalna w takim razie... tylko smutek ze twarog nie pasuje.
DeleteA ja wczoraj kupilam eksperymentalnie czekolade pt ohsogood ktora jest ze stewia i na dodatek 70% czekolady w czekoadzi i prawde mowiac calkie smaczna. podobno ze dostarcza roznych kulturalnych bakterii i dzieki czemu mozna ja jesc bez skutkow ubocznyc hw postaci blokad... ale tylko odpowiednick powiedzmy 3 kostek bo inaczej moze byc skutek uboczny z drugiego konca spektrum blokady... ;)
Ja akurat na bialym serze wychowana, a za zotlymi tlustymi twardzielami przepadam. Czasem przeholuje i odchoruje rzecz jasna bo salicylany, ale co tam dzien cierpienia i po wszystkiemu, tyle moge przebolec ;)
To co, sernika tez nie lubisz?
A tofu? bo ja np nie szczegolnie tekstura mi nie odpowiada, ale podobno mozna z niego robic rozne ciekawe rzeczy dla wegetarian i nie tylko.
Nie ,sernika tez nie lubie :) Tofu jest ok, takie przysmazane do warzywek. Albo wedzone, na chleb, z musztarda ostra. Ale zeby desery z tego krecic, to juz nie moja bajka. Kiedys sie naczytalam w necie o przepysznym deserze czekoladowym na bazie miekkiego awokado, ze cud-miód, delicyja. Sporzadzilam wiec pelna nadzieji i zapalu owo cudo - po czy skosztowalam troszke i wywalilam do smieci. Smakowalo jak trawa z kakao na slodko. Chociaz awokado bardzo lubie tak poza tym, ale na sposób wytrawny jednak.
DeleteA ser zólty jem,ale taki przypieczony na pizzy tylko, jak juz nie czuc go krowa ;)
Natomiast czekolade ciemna mam swoja ulubiona, i jest ona tak pyszna, no tak pyszna, smak, zapach, konsystencja, ze po prostu juz chyba nidgy zadnej innej nie zjem... O, ta:
http://www.worldofsweets.de/Rausch/Rausch-Trinidad-75-Edel-Bitter-Schokolade.html?adword=Google/PRODUKTERWEITERUNG/Rausch/304423
Wyglada obiecujaco, taliej nie znam :).
DeleteA czy to tylko od krowy nie lubisz czy od innyxh zwierzat tez nie? Np kozi czy tez bunc owczy?
Jestes druga mi znana osoba co nie lubi smaku sera. Mama kolezanki nie znosi smaku, zje jesli bedzie smakowalo jak nie ser na ten przyklad :). Moja Rodzicielka nie tolerowala mleka w sensie smaku. Odrzucalo ja, ale juz cala reszta przetworow nabialowych to owszem.
Mnie kiedys pytano jak upieklam red velvet cake do pracy czy do koloru uzylam buraka!! Malo z lrzesla nie spadlam, do ciasta dodac warzywo?? Aczkolwiek raz upieklam muffinki veganskie i bezglutenowe i nawet bez cukru choc nie pamietam co im slodycz dawalo i byly to z cukinii i pekanow. Nie powiem ze bylo to niebo w gebie ale zjesc sie daly bez obrzydzenia ;) ale wiecej nie pieklam. Wole cukinie na wytrawno
Od zadnego innego zwierzecia tez nie. Chyba ze wlasnie nie smakuje serem, jak to mleko u Twojej Rodzicielki. Czyli przypieczony na pizzy na przyklad.
DeleteAle czekaj czekaj czekaj, przeciez pieczesz ciasto marchewkowe, wiec jak to spadalas z krzesla o niewinnego buraczka? Czy marchewka to nie warzywo? :)
A Jak z Haloumi? bo on zgrilowany wlasnie nie smakuje jak ser. smazony tez nie smakuje jak ser.
DeleteOraz tak, wiedzialam ze sie zapytasz o marchewke w ciescie.
Otoz pieklam - czas przeszly bo od 9 lat juz go nie pieke, ale nie wynika to ze zmiany pogladow - pieklam, ale nie jadalam ;).
Przypuszczam, ze problem tkwi w mojej glowie - jak warzywo to na wytrawno. Owoc na slodko. I dla mnie niezaleznie od stanu faktycznego, avocado to bedzie warzywo ;) pomidor tez. :)
jak to nie smakuje jak ser... Haloumi to wlasnie dopiero wali mlekiem! Nawet mocno zgrillowany!
DeleteChyba mamy zamontowane inne sensory :)
Ne cheddar ani gouda to to nie jest... smakuje inaczej niz dostepne mi sery :) ergo, nie smakuje jak ser :) Ja sie edukacyjnie dopytuje bo dla mnie kazdy wlasciwie ser smakuje dobrze. no moze tzw serek homo oraz Wyspowy Quark to mi dosc srednio ida, ale nie jadam bezposrednio tylko pcham w sernik albo galaretek celem zrobienia "ptasiego mleczka".
DeleteMoze mamy inny haloumi dostepny ;)