Description

Wspomnienia mniej lub bardziej biezace, bo technologia wyparla potrzebe pisania listow i nawet maili do bliskich i blizszych i tych calkiem oddalonych

Friday, 14 August 2015

Jak to mRufa na Antypodach pichcila czyli: zywnosciowe osiagniecia odslona druga...


No tak to juz jest ze ta moja pamiecia ze jak zaczne wspominac to ida seria, takze tym razem bez chronologii, ale scisle tematycznie.
Takze poskaczemy troche w czasie ale przestrzennie zapraszam na jeden DUZY skok Kangurzy - do "DogóryNongamiLandii". Czyli na Antypody.
Nie wszystkie kuchenne moje wybryki sa warte uwiecznienia, ale moje wypieki czesto daja nieoczekiwane efekty - muffiny mutanty, czekoladowe muffiny mulaty i tym podobne.
-------------------------------------------------
Opisywalam jakis czas temu miske z wywarem brokulowym wykonujaca salto mortale, i przypomniala mi sie jak podczas mojej pierwszej wyprawy na Antypody, w roku 2005, zostalam poproszona przez mlode dziewcze, lat 10/11 o nakarmienie jej - nie odreczne tylko w sensie przygotowania jakiegos posilku. Dziewcze mialo potrzebe posilku cieplego, Mac jego (dziewczecia) spala, byla albowiem pracowala z tych Antypodow dla projektu w Polsce (to byly czasy mojej pracy "Na Zakladzie", gdzie wczesniej wspolpracowalam z Macia owej dziewieczki, a teraz juz tylko sie przyjaznimy), i pracowala wiekszosc nocy po czym odsypiala to w ciagu dnia, zazwyczaj w godzinach gdy corka byla w szkole. Mozliwe, ze byla to sobota, wiec dziewcze bylo w domu, a mozliwe ze po prostu uskarzajac sie na jakas dolegliwosc w tym domu zostala, a mozliwe tez ze ktos inny ja z te jszkoly przywiozl (zdarzalo sie). W kazdym razie do dyspozycji glodnego dziewczecia bylam ja (w sensie obslugi, nie pozywienia). Gdyby nie pragnienie cieplego posilku to bym jej po prostu zrobila kanapke a'la mRufa przy uzyciu wrapa albo jagodowego bajgla, ktore na antypodach jadalam zachlannie, jako ze nigdzie wiecej nie spotykam takowych.
Ale mialo byc "gotowane" i najlepiej szybko. No to zapytalam co by chciala.
Odparla ze "moze byc o to spagetti with meatballs" i wskazala na puszke z gotowcem.
Ja nie cerber i nie pilnuje takich rzeczy jak balance blonnikowo/weglowodanowy u 10letnich dziewczynek ktore widze raz na 2/3 lata, wiec sie zgodzilam. Szczesliwie byla to puszka z otwieradelkiem, bo nie znalazlam na poczekaniu otwieracza, chociaz umiem otwierac puszki przy pomocy noza, tylko noz pozniej nie zawsze nadaje sie do czegokolwiek oprocz smietnika. Wytrzasnelam chlupoczaca nieco zawartosc puszki do miski. Do sporej miski nawet, albowiem zamierzalam przykryc calosc srednim talerzem i caly naboj wbic do mikrofali, zeby sie mi nie wychlupalo podczas podgrzewania. Miska byla dosc pelna. "Troche duza ta porcja" zatroskalam sie marginalnie, "za duza porcja dla mnie, a co dopiero mlodej dzieweczki" pomyslalam. Ale jak mowie nie jestem cerber. Uznalam, ze dziecko zje ile zje, a reszte zostawi. Przyjrzalam sie tylko badawczo puszce i dostrzeglam ze istonie jest to nieco wieksza objetosc niz w standardowych puszkach, ale nie bylo napisane "Family size" wiec przestalam sie tym zajmowac.
Wstawilam zatem caly naboj do mikrofali, podgrzalam, przemieszalam, podgrzalam jeszcze troche. Gotowe. I zeby nie bylo - wiem doskonale ze talerz i mseczki z goraco zawartoscia z mikrofali wyjmowane sa gorace. Nawet bardzo Moje bylo na dodatek przykryte talerzem dla unikniecia chlapania a zatem wypelnione goraca para. Wyjelam przy pomocy scierki najpierw talerz z wierzchu, para sie uwolnila bez szkody dla mnie, po czym ujelam via ta sama scierka boki miseczki i wyciagam ja na zewnatrz.
Dodam na swoj usprawiedliwienie, ze byla to czynnosc nieco akrobatyczna sama w sobie bo kuchenka znajowala sie pod blatem i przy scianie, w takim ukladzie ze drzwiczki otwieraly sie OD sciany.
Cos tam stalo w dosc bliskiej odleglosci, mozliwe ze kosz na smieci.
W kazdy mrazie wyciagam.
Idzie mi niezle, micha jest na wysokosci blatu juz prawie, az tu nagle z jakiegos powodu - czy to scierka zaczepila o kant drzwiczek mikrofali czy moze dotknelam goracej miski bez izolacji, dosc ze drgnelam.
Drgnelam tak niefortunnie, ze miska z potrawa wykonala piruet, istne salto mortale, i byloby bo po buraczkach,  tzn po spagetti, bo ja swoim tradycyjnym sposobem zamarlam wpatrzona w akrobacje i tylko pomyslalam sobie "no i pozalowalam dzieciakowi zarcia".
Ale z racji ciasnoty lokalizacyjnej, miska w swym piruecie zaczela zaczepiac o rozne brzegi co spowolnilo lot i wylewanie zawartosci na tyle, ze widzac iz sprawa nie jest przegrana odblokowalam konczyny w koncu i chyba sila woli albo czystym przypadkiem zlapalam te miche i docisnelam ja jakos dziwnie do scierki zanim cala potrawa z niej wyskoczyla. Straty wyniosly nieco wiecej niz 1/3 potrawy. Zlapalam zatem te zaraze i w tym momencie opuscilo mnie napiecie, dotarlo do mnie iz moja obawa, ze to za duzo jedzenia na raz przestala miec racje bytu i zaczelam ryczec ze smiechu jak ranny tur.
Na te dzwieki dziewcze przybieglo do kuchni nader zaciekawione.
I wez tu wytlumacz Australijsko/Ruskiej dziewczynce, glodnej na dodatek czemu rzysz jak mloda krowa nad jej czesciowo rozlanym obiadem! Zaczelam sie smiac jeszcze bardziej i istniala szansa ze pekne z tego smiechu.
Ale jakos wyjasnilam co sie stalo i czemu tak sie smieje szalenczo i dziewcze doceniwszy komizm sytuacji dolaczylo do salwy smiechu. Po czym zasiadlo do posilku i istotnie uratowane prawei 2/3 porcji okazaly sie calkiem wystarczajce. A ja w tym czasie mylam podloge przy mikrofali, gore mikrofali i drzwiczki mini zmywarki ktora stala pod mikrofala. Sciany nie zachlapalam chyba tylko przez niedopatrzenie. A pozniej odmaczalam scierke... i tak minelo mi popoludnie na urlopie na Antypodach...
-------------------------------------------------
W czasie tego samego urlopu upieklam tez ciasto marchewkowe. Ciasto marchewkowe bylo wtedy moja specjalnoscia tak jak obecnie ciasto migdalowo malinowe. Wychodzilo w kazdej sytuacji. z dowolnymi modyfikacjalmi. Robilam je jak mozna sie domyslic wg zmodyfikownych proporcji, bo w przepisie marchewki kaza dodac tyle co kot naplakal i zupelnie mnie to nie satysfakcjonowalo. A ja dodaje ich tyle ile mi sie zapragnie. Do dyspozycji mialam wielofunkcyjny robot kuchenny, ktory najpierw mi te marchew starl, a pozniej byl gotow ja mieszac z reszta skladnikow. Czego nie przewidzialam to ze tarka z tego robota na antypodach bedzie duzo grubsze wiory produkowac niz moje domowe tarki, reczne i te dostepne mi czasem mechaniczne. Przezylam wtedy pierwsza chwile rozpaczy bo okazalo sie ze tarta marchew zabarwila trwale rozne plastykowe elementy z tego robota i nie bylam w stanie ich domyc chocby nie wiem co... Tarlam, pocieralam prawei bylam gotowa nozem skrobac i nic. Troche mi to popsulo humor, ale skoro rozgrzebalam sprawe trzeba dokonczyc. Przeliczylam tylko posiadne fundusze i uznalam ze zamiast kupic sobie prezent urodzinowy odkupie robota kuchennego (spedzalam tam bowiem moje okragle urodziny miedzy innymi).
Zaczelam zatem mieszac. Razem z reszta skladnikow wiory marchwiowe stworzyly mase o konsystencji zaprawy murarskiej. Ale pamietajac  mozliwosci naszego domowego robota kuchennego i zapominajac ze domowy robot mial zaplecze w postaci Fadera ktory w owych czasach (umiarkowanej automatyzacji) umial naprawic kazdy sprzet mechaniczny i elektormechaniczny, wcale sie tym nie przejelam i po prostu kazal mu (temu robotu) miksowac. Sprobowal owszem. Rozmieszal wszystko po czym jak dosypalam rodzynek i usilowalam go naklonic do zmieszania tychze z masa oglosil strajk.
Okupacyjny.
Okupowal bowiem srodek michy z zaprawa murarska przysypana lekko rodzynkami.
W pierwszej chwili pommyslalam, ze to tylko od przegrzania i jak nieco ostygnie to bedzie ok. Mozliwe, ze w chwili rozpaczy zadzwonilam do Fadera ktory bedac lojalnym Faderem uspokoil mnie ze na pewno po ostudzeniu zadziala, a moze nie tak dawno (bo raptem kilka lat wczesniej) zakonczone zajecia z eletkrotechniki napelnily mnie taka nadzieja.
Dosc ze zakonczylam mieszanie rodzynek juz recznie, w sensie ze lycha, wywalilam zaprawe do foremki aluminiowej bo jak sie okazalo w domu nie bylo foremek do pieczenia i gospodyni pobiegla do sklepu i nabyla kilka foremek jednorazowych po czym zostawila mnie z moim szalenstwem i zawiozla corke na tenisa.  I wstawilam ciasto do piekarnika. 
Podjelam kolejna probe domycia marchewkowych plastikow, nic nie wskoralam, umylam zatem reszte i uznalam ze przetestuje czy robot po wysuszeniu zadziala.
Okazalo sie ze: a) marchewkowe plastiki gospodyni doczyscilam bez wysilku uzywajac jakiegos specjalnego plynu - normalnie jak w reklamach zadzialal, a silnik sie zatarl i znowu martwilam sie byle gownem podczas gdy prawdziwy problem potraktowalam lekcewazaco.
Pocieszala mnie tylko mysl, ze juz i tak postanowilam odkupic jej tego robota. W efekcie odkupilam jej mikser reczny ale dopiero 2 lata pocniej przy kolejnej wizycie, bo przekonala mnie wtedy, ze na pewno da sie naprawic, oraz ze dostala go w promocji za darmo przy zakupie lodowki czy czego innego i w ogole go nie uzywa.
Odkupilam go jednak polowicznie - w formie tego miksera recznego - bo 2 lata pozniej przy kolejnej wizycie okazalo sie ze ten stary stoi u nich w nowym domu i przy mnie dopiero pojechal do magika od napraw i okazalo sie ze to taki "jednorazowy" nienaprawialny modul sie zatarl... Pozalowalam z calej sily, ze nie ma ze mna Fadera, ktory obalilby mit "nienaprawilanosci" jak to tylko on potrafii.
(na przykla jakies 4 lata po ciescie marchewkowym np uruchomil i do dzis uzywa rozdrabniacza, ktory byl sie poprzedniemu wlascicielowi zatarl i serwis uznal to za nienaprawialne. Wlasciciel nie chcial naprawionego rozdrabniacza z powrotem bo ktos mu kupil nowy w miedzyczasie, ale naprawy Faderowe zasluguja na osobny wpis)
-------------------------------------------------
Idac za ciosem, owe 2 lata po pierwszej wyprawie na Antypody pojechalam ponownie.
Przyjaciolka mieszkala juz w nowym miejscu, z nowa kuchnia, nowym mazem, a corka juz w trudnym wieku buntu wczesnonastoletniego przebywala ze swoim ojcem, czyli poprzednim mezem przyjaciolki, a ja postanowilam w ramach wdziecznosci za goscine upiec im ciasto. Czekoladowe. Ja nie cierpie ciast czekoladowych.
No po prostu nie jadam i tyle.
Czasem zlapie sie na kasek brownie ale to nie ciasto.
To czekolada ktora udaje ze jest ciastem.
Maz numer 2 przyjaciolki lubi slodycze.
W tym czekolade.
A juz ciemna najbardziej.
No to wzielam sie za produkcje. Po pierwsze poszlam do sklepu i kupilam ten mikser, no bo kurde ten popsuty tylko mieli i co ciekawsze nadal nie sprawdzili czy da sie go naprawic (dopiero jak juz wykonalam to ciasto to pojechali). Zaswitalo mi ze mozliwe ze po prostu nie potrzebuja robota kuchennego i kupilam to co moim zdaniem uzywa sie najczesciej czyli wlasnie mikser reczny.
Zaczelam kroic maslo i cos mnie tknelo - okazalo sie byc to maslo slone.
Maslo slone bardzo lubie, ale do ciasta raczej uzywam tego nieslonego. Niby mozna ze slonym, a do niektorych ciast nawet wskazane, ale nie ze mna te numery. Poszlam do sklepu ponownie, tym razem spozywczego i kupilam maslo niesolone i przy okazji ciemna czekolade do pieczenia bo mialam uzyc zwyklej deserowej, a to nie to samo. Jakos nic mi nie dalo do myslenia, ze ciagle napotykam przeszkody i braki i moze wypadalo by zrezygnowac z tej produkcji i kontynuowalam produkcje.
(Sklepy calkiem niedaleko prawde mowiac, pewnie z 10 minut pieszo gora, gdyby bylo po plaskim terenie, ale bylo pod gore. Stroma. Do sklepow docieralam zasapana, i swiszczaca jak stara lokomotywa bo australijska wiosna ciepla bywa jak Europejskie lato i nieco tropikalna miejscami, a dla astmatyka to nienajlepsza kombinacja. A pozniej z torbami hamowany galop w dol na zbity pysk, ale jakos sie nie wypierniczylam)
Upieklam i jako, ze nieznany piekarnik to wyszlo mi troche za suche. Ale pomyslalam, ze albo przekroje i przesmaruje jakas masa albo przynajmniej polewa poleje.
Co oznaczalo  ze musze isc znowu do sklepu. Ale zanim do tego sklepu poszlam, wyjelam wystudzone ciasto z formy (formy albo juz w tym domu mieli, albo ja kupilam do tego ciasta). Przy tym procesie okruszki jakies sie mi na wierzchu zrobily. Postanowilam sie ich pozbyc i wzielam ciasto miedy dlonie i obrocilam do gory nogami. I tu mnie diabel podkusil chyba, bo lekko potrzasnelam rekami.
Na to ujawnila sie nadmierna suchosc ciasta - w reku zostam mi srodek gory zwezajacy sie w nierowny stozek.
Reszta ciasta w paru kawalkach znalazla sie na desce nad ktora trzymalam ciasto, a jeden niewielki kawalek chyba nawet na podloge polecial, ku radosci lokalnego psa.
Jak to mam w zwyczaju zamarlam.
Odstalam tak chwile klnac w myslach, a moze i polglosem, jak szewc.
Uruchomilam konczyny i juz mialam wyrzucic cala te ruine do smieci, gdy dotarlo do mnie, ze oprocz kawalka brakujacego (psia podloga) reszta jest w 3 czy 4 stabilnych porcjach.
Zlozylam ta kawalki jak puzle w calosc (z brakujacym niewielkim kaskiem z brzega) i nawet zaswitala mi mysl zeby pobiec jednak po te polewe i uzyc jej jako spoiwa. Wrocil juz jednak maz przyjaciolki, wiec tylko mu opowiedzialam co sie stalo, pokazalam budowe ciasta, bo na oko nie sposob bylo powiedziec, ze jest skladane. Rozbawilam go setnie, ale z jakiegos powodu nie chcial nawet sprobowac mimo zapewnien ze wszystko dzialo sie na desce kuchennej - nawet przez chwile pomyslalam  ze moze prze to, ze niekoszerne albo co - nie wiem na czym polega koszernosc produktow pieczonych, ale pozniej uswiadomilam sobie, ze przeciez je co mu zona zrobi, a ona nie gotuje koszernie. Takze nie wiem czemu nie chcial nawet skosztowac - pozniej powiedziano mi, ze chcial jechac do matki swojej na obiad i czekal tylko na powrot zony zeby jej zameldowac.
Ciasto poszlo jakos, mimo nadmiernej suchosci i dziwnej konstrukcji - po powrocie przyjaciolki z pracy  pojechalysmy do jej mamy ktora nakarmila nas pierozkami z serem (prawdziwe domowe pielmieni, z racji mojego pelnoetatowego wegetarianizmu w tamtych latach, zrobione z twarogiem) i ciasto do kawy i herbaty sie nadalo.
A ja obiecalam sobie nie eksperymentowac juz poza domem.
-------------------------------------------------
Obietnicy dotrzymalam do czasu. Otoz podczas kolejnej i jak dotad ostatniej wizyty na Antypodach, pojechalam swiezo po odkryciu silikonowych foremek na muffinki. Zakochalam sie w nich bez pamieci i kupowalam je dla wszystkich! I zabralam dwa komplety po 12 foremek ze soba - jeden dla przyjaciolki od wczesniejszych eksperymentow i drugi dla drugiej znajomej, poznanej podczas mojej pierwszej wedrowki po krainie z kangurow slynacej.
Odwiedzajac te druga znajoma, imieniem Lyn, wreczylam jej obok paru innych drobiazgow kartonik z foremkami i jej reakcja mnie totalnei zaskoczyla - otoz byla zachwycona. Czemu? Zainteresowalam sie jawnie. Otoz ona odkryla fenomen muffinkow dopiero co i zueplnie niedawno nabyla wysylkowo kucharski zeszyt z przepisami na rozmaite muffiny.
Slodkie i wytrawne.
I miala forme metalowa ale byla zrozpaczona bo jej z tej formy muffinki nie chcialy wylazic. Wyjasnilam jej ze potrzebne so jej muffin paper cases - podobno po poslku mowia na to papilotki (DLACZEGO??? przeciez papiloty to z sa do okrecenia lokow - kawalki gazety albo paski tkaniny z nawinietym kawalkiem papieru przez srodek...). Oraz ze te foremki co jej przywiozlam beda latwiejsze do obslugi.
Od razu zaproponowala, ze mozemy cos wyprobowac z tego zeszyt  z przepisami. Niepomna mojej obietnicy zeby eksperymentowac tylko w domu zgodzilam sie i wybralysmy 2 przepisy - wytrwany i slodki. W domu bylo w zasadzie wszystko oprocz jablka.
Przepis wytrawny domagal sie malej puszki kukurydzy. Zapytalam Lyn czy mamy, ona odparla ze mamy i nawet mi ja z daleka pokazala. Ja zaczelam przygotowania do muffinow wtrywanych, a ona skoczyla do sklepu po to jablko.
Wrocilam z jablkiem (i peweni czyms tam jeszcze) w chwili kiedy ja otowieralam puszke z kukurydza, miala wiec unikalna szanse zobaczyc moja mine na widok tego czegos w puszce. W pierwszej chwili pomyslalam ze sie popsula tak kukurydza, ale przed natychmiastowym rzutem do smietnika powstrzymal mnie zapach bo byl normalny. Popsuta kukurydza wygladajaca na ostatnei stadia rozkladu nie ma prawa pachniec jak normalna kukurydza. Moja mina musiala mowic na prawde wiele bo Lyn przestraszona podbiegla i zajrzala do tej puszki wraz ze mna. I rzekla na widoek tej ochydnej brei, dziwnie stoickim, jak na moj gust glosem "Och... to jednak mialam corn mash w domu".
Na to ja odblokowalam miesnie twarzy i zapytalam nadwyraz inteligentnie "ze co?" (Whaaa?)
"Corn mash - pure z kukurydzy"
Tu juz zrozumialam co slysze, a nawet i to co widze. I zatroskalam sie zatem, bo ja nigdy o tym nie slyszalam wczesniej, wiec nie przeszlo mi na mysl, ze pytajac o kukurydze w puszce trzeba doprecyzowac, ze chodzi o cale ziarenka a nie maziaje taka ochydnie wygladajaca...
Lyn tez sie troche stroskala, ale nie wyrazala checi ponownej wyprawy do sklepu (pamietam co tam jeszcze bylo - dokupila maki bo bylo malo), wiec wspolnym sumptem zdecydowalysmy sie na eksperyment!
Muffinki z pure kukurydzianym okazaly sie prawdziwie smaczne i nawet rozwazalysmy czy bo nie napisac do autora zeby dodal wariant przepisu do kolejnego wydania.
Podczas tej produkcji Lyn wyrazila zaskoczenie - "Jakie to wszystko proste i szybkie jak to robisz i dobre wyszlo,a nawet nie przesialas maki??"
Ze szybkie i proste to akurat nic szczegolnege bo ja unikam jak ognia przepisow, ktore maja skomplikowane procedury przygotowawcze i przedwstepne.
A ze nie przesialam maki? Ale po co? Jeszczy bym musiala po tym sitko myc...
Jakos zawsze mi tkwilo w glowie, ze przesiewalo sie zeby wylapac smieci z przemialu - wniosek wynikajacy z obserwacji mojej Babci i Rodzicielki przesiewajacych make na drozdzowe, albo jak akurat byla kupiona z mlyna z nie sklepu. Takze nawet mi przez mysl nigdy nie przeslo ze to ma jakis inny cel. Otoz podobno ze przesiana maka daje bardziej puszyste ciasto. Prawda to?
Tak czy siak. Nie przesiewam. Drozdzowego tez nie pieke bo czynnosci przedwstepne, wiec tym bardziej.
-------------------------------------------------
Owszem mam, a raczej mialam tendencje piec i gotowac w cudzych domach, szczegolnie na Wyspie i na urlopach, bo bardzo dlugo nie mialam wlasnej kuchni. Wlasnej w zasadzie nie mam nadal (Fader sobie wykonczyl moja po swojemu i nawet mimo prosb nie dal mi jednej szafki na wylacznosc, wiec NIE moja), ale od ponad 4 lat mam jakies tam kuchnie do wylaczengo uzytku i wyzywam sie u siebie. Wczesniej zapraszano mnie slowy "mRufa, przyjedziesz do mnie ugotowac nam obiad?" ;)

5 comments:

  1. Bożena akurat po urlopie, na którym gotowała dla siedmiu osób zamiast dla czterch, także temat na czasie i u niej.
    Szalenie jej się podobał lot spaghetti :D Jak Ty to złapałaś w ogóle, to nie do wiary!
    Z ciastami Bożena nie ma doświadczeń za wiele, w kazdym razie z takimi jadalnymi. Ale te muffinki z puree kukurydzowym brzmią niezwykle! W polandii raczej takowego puree nie widziano, ale może produkcja nie jest nadmiernie skomplikowana?

    ReplyDelete
    Replies
    1. Sama jestem do dzis pelna podziwu ze tak ten lot ladnie zatrzymalam. Zazwyczaj jak probuje cos ratowac wbrew naturalnemu zastygnieciuto tylko osiagam efekt komiczny, stracajac cos innego w efekcie.
      Przepis na muffiny posiadam oryginalnie ma zeykla kukurydze, nie zmasakrowana. Zeskanuje przepis jak Bozenka zyczy? Ta ksiazka ma duzo fajnych w tym lak e kilka sztuk wytrawnych. Nawet modyfikacje moich ukochanych pieczarkowych oraz z feta i szpinakiem, a nawet mufinki z ziemniakow gotowanych, calkiem fajne, raz sie pokusilam bo normalnie w domu kartofelki sa tylko jak przyjezdza Fader, znany kartoflarz i mlekopij na odwyku. Produkcja pure z kukurydzy przypuszczam wymaga posiadania jakiegos narzedzia zbrodni typu tluczek... Poszukam :)

      Delete
    2. Poszukam przepisu nie tluczka. Tluczek mam. Kijowy, ale w rubryce 'posiada t/n?' Stanowcze t.

      Delete
    3. Tłuczek to i może by się znalazł, ale jakby się dało BEZ, to Bożenka przepis poprosi! Jakoś bowiem nie do końca widzi rozmemływanie kukurydzy na slisko - przeż to ma łupinki! Także na takie bez tłuczenia Bożenka przepis poprosi chętnie.

      Delete
    4. Jasne, domyslilam sie ze obie opcje moge zainteresowac :) mialo byc dzis z przepisam oryginalnym ale mi nie wpadla ksiazka na wyjsciu w oko wiec zostala w domu.
      Ale wiem gdzie jest, a to juz sukces.
      Bo np nitki dentystycznej nie ma. I nie wiem gdzie jest, ale mozliwe ze jest.
      A plastrow nie ma i nie bedzie bo akurat wiem gdzie zostaly - na starym lokalu.
      A takie piekne byly z mottami Monty Pythona oraz calkiem niewidzialne i mieciutkie jak kaczuszka... ;)

      Delete