Description

Wspomnienia mniej lub bardziej biezace, bo technologia wyparla potrzebe pisania listow i nawet maili do bliskich i blizszych i tych calkiem oddalonych

Thursday, 12 October 2023

Schowalem, zeby latwo znalezc, czyli jak odkryc, ze przy 2 samochodach nie mozesz uzyc zadnego z nich.

 Rzecz sie dziala 2 tygodnie temu, we czwartek rano. nawet nie jakims wsciekle bladym switem.

I wcale nie mnie to spotkalo.

Mnie spotkalo wylacznie to, ze pojawilam sie w Kolchozie i z zaskoczeniem spedzilam przeszlo pol dnia roboczego prawie sama, w miejscu gdzie zwykle bywa conajmniej 3 innych kolchoznikow.

Tydzien pozniej, czyli tydzien temu stwierdzilam, ze jak mam siedziec calkiem sama to moge zaoszczedzic na paliwie, które na Wyspie zyskalo mocno na wartosci i zostac w domu.

Tak wiem, chyba sie jednak starzeje, albo na prawde czas na zmiane pracy bo moja nienawisc do pracy z domu od blisko roku jest przycmiona niechecia do przebywania w biurze, podbudowana do anafilaktycznej reakcji na korki drogowe.

No i dzis dopiero dotarlam do Kolchozu, gdzie stopniowo powitalam prawie komplet zwyczajowych znajomych.

Apropos od kilku miesiecy siedze znowu w Lochach, bez mala w tym samym miejscu gdzie zaczynalam 17 lat temu.

Przybyl Jase.

Taka, ten sam co tu i oprocz bycia moim kumplem od lat kilkinastu, jest tez od 9 lat mezem kolezanki, która kolezanka moja zostala wychodzac zan za maz. I do dzisjestem jej za to wdzieczna bo zdjela ze mnie ciezar unikania jej meza na bazie dyplomacji.


Zagadujemy sie co jakis czas towarzysko, bo od pol roku jest slomianym wdowcem, wiec czuje imperatyw by sie od czasu do czasu zapytac czy wszystko w porzadku, ale bez przesady, bo nie chce nijakich nieporozumien i niedomowien.

No i dzis okazalo sie, ze nie widzielismy sie od miesiaca wlasciwie, bo mnie nie bylo tydzien temu (jego tez bo byl w inny dzien), a jego 2 tygodnie temu.

Zapytalam sie czemu i uslyszalam, ze nawet mial przyjechac, ale rano nie mogl znalezc kluczyków do samochodu.

Okazalam zainteresowanie i uslyszalam, ze jak poprzednio wrocil do domu, to z nienacka stwierdzil, ze uda sie na spacer dla zdrowia, ale ze nie chce mu sie chowac klucza w zwyklym miejscu, wiec schowal go gdzies indziej z mysla, ze nawet jak zapomni to przeciez na pewno latwo na niego trafi.

W pierwszej chwili wyobrazilam sobie, ze on ten klucz ukryl gdzies poza domem, bo nie przyszlo mi do glowy, ze ten kluczyk ukrywa gdzies gleboko mimo, ze siedzi w tym domu 24/6.

I juz mialam pytac kim jest i co zrobil z moim kumplem, który ma gigantyczne OCD i sam z siebie NIE jest zdolny to przelamania swojej rutyny bez tygodni przugotowan i prób i oswajania sie. 

Ale widac bylo, ze czul parcie na zwiezenia, wiec ugryzlam sie w jezyk i sluchalam dalej.

Jase pospiesznie dodal, ze przeciez, wiem, ze ma paranoje i on zawsze chowa kluczyki przed zlodziejami, bo jak sie wlamia do domu to pierwsze czego szukaja, jesli pod domem stoi samochód, to kluczyków, bo maja wtedy i samochód i moga go wypakowac towarem z wlamu.

Tu pomyslalam sobie, ze u mnie tylko ten samochód w gre w wchodzi, bo moj stan posiadania wzbudzilby obrzydzenie w najmniej wymagajacym zlodzieju.

I poszedl. 

Na ten spacer znaczy, a nie ze porzucil rozmówce w polowie opowiesci.

Po spacerze oczywiscie zapomnial, ze tego kluczyka nie schowal gdzie zwykle, bo przeciez zawsze chowa go tam gdzie zwykle, wiec jakim cudem niby mialo byc dzis inaczej. 

A jeszcze bardziej zapomnial GDZIE go schowal, zeby go latwo znalezc jakby zapomnial...

Tu sie uspokoilam - chwila szalenstwna nie byla trwala i jednak to OCD-Jase stal przed mna.

No i we czwartek rano (2 tygodnie temu) naszykowal sie do Kolchozu, poszedl po kluczyki do zwyklego miejsca, a tam ZONK.

Kluczyków nie ma.

Przypomnial sobie wprawdzie z trudem, ze ten uprawial ten spontaniczny spacer, ale nie mogl sobie przypomniec gdzie ukryl czasowo te kluczyki. 

No i nie mógl przyjechac.

A z nim nie przyjachala reszta ekipy z miasta na B, zwykle przywozi 2 lub 3 dodatkowe osoby.

Cos czuje, ze to zdazenie jeszcze bardziej zniechecilo go do dzialan spontanicznych i nie przemyslanych tygodniami.

Ale przeciez masz zapasowe kluczyki, nie? zapytalam zaintrygowana, bo poza paranoja Jase jest generalnie oraz przez to OCD wrecz nieludzko zorganizowany.

Tak, ma i nawet od razu poszedl do "sejfu" po niego, ale okazalo sie, ze pilot w zapasowym komplecie mial rozladowana baterie. 

Zdzwilo go to nieywmownie bo uwazal, jak i ja zreszta, ze w nieuzywanym pilocie bateria sie nie wyczerpuje. 

Tzn ja tylko uwazalam, ze sie wyczerpuje ale DUZO WOLNIEJ.

Otóz jednak sie wyczerpala, wiec ta opcja odpadla.

No ale przeciez masz drugi samochód? zapytalam glupkowato, zapominajac, ze aby skorzystac z drugiego musialby najpierw wystawic pierwszy, bo wjazda na "podwórko" ma pojedynczy, a samochody stoja jeden za drugim.

Ale Jase jest jak skala. 

Nawet sie nie popukal w czolo z politowaniem tylko wyjasnil mi bardzo cierpliwie powyzsze.

W czolo bylam zmuszona popukac sie z politowaniem sama. 

Juz nawet nie wyrazilam zdziwienia, ze nie mial zapasowej baterii, bo znajac i jego i jego malzonke spodziewalam sie w pelni, ze kupili tych baterii od razu na zapas, bo pewnie akurat nie wiedzial gdzie sa ukryte, a malzonka nie byla mu latwo dostepna. 

Ewentulanie byla dostepna, ale bateryjki schowala tesciowa i zapomnialam gdzie - raz tak na przyklad znalezli po tygodniu splesniale pieczywo naan, w szafce z dlugoterminowymi zapasami makaronu i kapsulek do ekspresu.

Thursday, 28 September 2023

Serek Obiezyswiat, czyli zarcie globtroter

Tym razem wcale nie zaslyszanem, ale stanowczo sequel do Kielbasa na Krecie, bo z Kuzynka aka Macia mojego CO w roli nabywcy.

Otóz od Maja Anno Domini 2022 zdobylam wreszcie kolejna sprawnosc i równoczesnie wznowilam troche moje wycieczki samochodowe. Na srednia skale.

Wieksza od zwyklych, bo opuszczamy wraz z Beastie Wyspe, ale mniejsza od duzych bo nie opuszczam kontynentu, a rownoczesnie korzystam wlasnie z mocy przerobowych Beastie.

Beastie to, ku przypomnieniu, pseudonim artystyczny mojego obecnego dwusladu, który dodatkowo jest hybryda.

Mianowicie zaczelam wreszcie jezdzic z Wyspy na Planete Ojczysta samochodem. Zwykle solo. Ale czasem mam towarzystwo. 

Przygód miewam bez liku, ale nie mam ich jak spisywac na biezaco, wiec musimy sie prosze panstwa obejsc smakiem, chociaz te pierwsza wycieczke moze i kiedys spróbuje opisac, bo obfitowala w kilka atrakcji, które do dzis wspominamy z Kuzynka z bólem brzuchó od smiechu, bo w tej pierwszej wyprawie towarzyszyla mi wlasnie Ona - Kuzynka aka Odwazna Kobieta.

W ten sposób poszerzylysmy zasieg naszych wspólnych wycieczek na kilka dodatkowych krain - po Polsce i Wyspie.

Ale do rzeczy.

Pamietamy Kielbaske juz wszyscy, prawda?

Tym razem wycieczka miala kilka punktów obowiazkowych - dla mnie byla to wizyta w pierwszym napotkanym Oszolomie na francuskiej ziemii, celem nabycia przemytu zlozonego z bezcukrowych delicji dla Fadera oraz walowki i napoju na poczatek podrózy, bo wiadomo bylo, ze zarcie na europejskich MOPsach bywa rozne, a juz najbardziej to drogie i smazone na glebokim tluszczu.

Dla Kuzynki gwozdziem imprezy mialo byc Ghent.

O ile zadna z nas nie ma oporów przed okazjonalnym niezdrowym i smacznym posilkiem to jadanie tego przez 3 dni z rzedu nie jest naszym marzeniem.

Podróz zaczela sie dosc dramatycznie, albowiem w momencie kiedy, po sprawdzeniu stanu na drogach wylaczylam komputer, na droze do przejazdu pod kanalem wydarzyl sie wypadek.

Wypadek byl spektakularny i wymagal ladawania na autostradzie helikoptera ratunkowego i blokady wieeeeelogodzinnej ruchu po obu stronach owej autostrady.

Beastie posiada na stanie nawidakcje z system ostrzegajacym przed korkami, owszem i nawet informowala mnie o tym wydarzeniu, ale niestety nie podawala tych wszystkich szczególow, w zwiazku z czym potrakotwalam te ostrzezenia dosc lekko, co bylo bledem ogromnym.

Nie wchodzac w detale sprawa zakonczyla sie 3-krotnym przesuwaniem godziny przekraczania tunelu, w trakcie jazdy (Kuzynka, ponownie wykazala sie brawurowa odwaga i robila to wszystko na moim tablecie, poslusznie wypelniajac niezbedne pola na stronie Tunelu nie wnikajac w tresc jaka jej dyktowalam), kosztami dodatkowymi, bo wiadomo, ze im blizej weekendu - nawet o godzine, tym ceny wyzsze, dwoma pecherzami wielkosci arbuzów z przepelnienia, bo albo nie bylo gdzie zjechac, albo jak juz bylo, to udalo mi sie przegapic znak, no i dotarciem w koncu do hotelu Metropol w Calaise kolo 2.30 nad ranem zamiast kolo 23.00 jak to bylo w rozkladzie.

Poniewaz w planach mialam zjedzenie sniadania w hotelu, a nastepnie zakupienia jedzenia na dalsza trase z samego rana, nie spakowalysmy jakis oszalamiajacych zapasów jedzenia, a poniewaz noc w hotelu okazala sie jakos wsciekle krótka, to ja ze sniadania zrezygnowalam na rzecz dodatkowej godzinki snu, a kuzynka tez nigdy fanka wczesnych posilkow nie byla.

W efekcie tego wszystkiego w supermarkecie, w powiedzmy ze Dunkierce, znalazlysmy sie nieco pozniej niz bym chciala, ale rownoczesnie nie na tyle pozno aby wzbudzic niepokoj o logistyke.

Tyle, ze glodne juz bylysmy chyba obie.

Co przelozylo sie na zakupy imponujace - jak to zwykle bywa z zakupami robionymi na glodno.

Miedzy innymi kupilysmy dwa rodzaje serków miekkich w malych porcyjkach, a przez to latwo podzielnych w warunkach spartanskich i torbe malych bagietek.

Byl to maly mix serków kremowych w czterech smakach i mix kostek aperitif serków topionych (chociaz to mnie zaskoczylo bo myslalam, ze to tez beda kremowe) z krówka na opakowaniu, tez w kilku smakach. chyba nawet w czterech.

Serki zaczelysmy spozywac juz tego samego dnia (a byl to piatek), blizej wieczora, w Ghent, lub tez jak Kuzynka upiera sie nazywac to miasto, w Gandawie.

Jak dla mnie, za duzo liter, wiec bedzie Ghent.

Bo Kuzynka omówila pojscia ze mna na dol do hotelowej restauracji na kolacje, chociaz specjalnie na nia czekalam (chociaz ona o tym nie wiedziala hehe), wymawiajac sie zjedzonymw centrum miasta waflem belgijskim z czekoladem i bananem. 

Slaba wymówka, tez tak uwazam ;) 

To poszlam twardo i ponuro sama, po sprawdzeniu na tablicy informacyjnej przy windzie, ze restauracja w piatek jest otwarta. 

I zdebialam, bo w restauracji bylo pusto, cicho i bez mala ciemno. 

Otóz restauracja mimo zapenien tablicy informacyjnej w owym dniu nie byla czynna.

 Wyjatkowo.

Bo zwykle jest czynna.

Ale tego dnia nie.

Specjalnie dla mnie jak sadze. 

Zbytek uprzejmosci, doprawdy.

Wrócilam wiec na góre jeszcze bardziej ponuro i spozylam troche naszego prowiantu. 

pt male bagietki z roznymi serkami.

Kuzynka po pewnym czasie nawet do mnie dolaczyla wiedziona bardziej ciekwoscia niz glodem, bo róznosci mialysmy sporo.

Nazarlysmy sie tych serkow do wypeku, szczególnei tych koktajlowych bo sycace, ale bylo ich naprawde sporo, wiec w pudelku nadal zostalo ich bardzo duzo.

Rano bylo sniadanie w hotelu, bo i tak bylo wliczone, wiec reszte serków w myslach skreslilam, gdyz cieplo sie zaczynalo robic, a torba lodówka juz przestala spelniac swa chlodzaca funkcje.

Ale nie wyrzucilysmy tych serków z blizej nie wyjasnionych wzgledów. 

Nastepny wieczór spedzilysmy w Wolfsburgu.

Tam tez z jakiegos powodu Kuzynka odmówila wieczornego posilku, chyba twierdzac, ze najadla sie ciastek albo innych czekoladek, wiec zapiekana kanapke z szynka i serem jadlam w barze sama.

To znaczy sama jadlam, bo towarzystwa mi Kuzynka nie odmówila tym razem.

Nie wiem czy jakies serki byly spozywane tego wieczoru, ale odnosze wrazenie, ze moze symbolicznie, po koktajlowej kosteczce poszlo.

Pokoje mialysmy osobliwie prawie obok siebie tyle, ze po dwoch stronach windy, a w pokojach nie dzialala klimatyzacja, a wlasciwie tochyba nawet nieco grzala.

Nastepnego ranka znowu bylo sniadanie hotelowe, wiec serki w silnej grupie wskoczyly do torby, nie lodówki i dziarsko wisadly do samochodu z nami.

Kolejny przystanek to juz byla Stolyca i tam reszta serków spoczela w koncu, po 2 dniach ciepelka, w lodówce. Byla to niedziela.

W ciagu najblizszych dni ich ilosc odrobine sie zmniejszyla, ale jakosc smaku ku mojemu zaskoczeniu nadal byla doskonala, a i reperkusji rzadnych nie bylo.

We czwartek serki zostaly spakowane do torby-lodówki, znowu chlodzacej i udaly sie ze mna i Faderem tym razem, do Fromborka.

We Fromborku mialy do dyspozycji lodóweczke i trzymaly sie doskonale, acz niecu ich znowu ubylo.

W Sobote, znowu dosiadly torby z wkladami ledwo-chlodzacymi (bo lodóweczka nie miala zamrazalnika) i pojechaly z nami do Leby.

Tam do dyspozycji dostaly juz tylko barek hotelowy ze schlodzonymi napojami, no i posrednio poznaly 3/4 rodziny Wasów, która odwiedzila nas w sobote na pozny obiad.

Szalency, ale mój ulubiony typ Szalenców, którym chce sie rypac pare do kilku godzin, zeby z taka mRufa i jej Protoplasta aka Faderem zjesc posilek lub dwa. 

Serki zakonczyly maly wpad nad Baltyk w Poniedzialek i wrócily z nami do Stolycy, gdzie tkwily grzecznie w lodówce az do konca tygodnia.

W sobote wczesnym popoludniem zostaly na nowo zapakowane do torby-lodówki i ruszylismy (serki i ja) na Zachód.

Jedna noc spedzilismy w hotelu w Helmstedt am Lappwald, serki chyba nawet nietkniete, bo mialam na kolacje do dyspozycji salatke ziemniaczana z majonezem i druga szynkowa z lokalnego supermarketu, kupione troche omylkowo bo myslalam, ze biore ziemniaczana z cremem fresh i druga jarzynowa, a które wiadomo bylo ze podrózy w upalach nie przetrwaja.

Serki zreszta wiozlam ze soba wylacznie z przyzwyczajenia, bo nawet po spozyciu ich na Planecie Ojczystej nie sadzilam, ze przetrwaja kolejna podróz, tym razem w fali upalów.

Kolejny wieczór spedzilismy z serkami w Nieuwpoort w Belgii, gdzie urozmaicily nieco moje sniadanie, a nastepnego dnia, dokldnie 2 tygodnie i 3 dni po zakupie, minely miejsce swojego oryginalnego zakupu i udaly sie ze mna do Tunelu.

I tak w poniedzialek wczesnym popoludniem spoczely w mojej lodówce na wyspie, przejechawszy, z powiedzmy ze Dunkierki do powiedzmy, ze Oxfordu (300km), przez Belgie, Niderlandy, Niemcy i petlac po Planecie Ojczystej, oraz z powrotem, poknujac lacznie blisko 4 tysiace kilometrów, w dwóch róznych pojazdach i spedzajac lacznie blisko 8 dni poza przytulnymi i chlodnymi lodówkami.

Jeden, z chyba 8 wspanialych.

Mrowie kostek koktajlowych, kazda po 1cm3

W odskonalym stanie, bo pozeram je stopniowo do dzis i wciaz mnie jeszcze po spozyciu nie spotkaly zadne zadnie reperkusje.

Hobbit Tam i z Powrotem to przy tym wojazy pikus, bo nawet Smoków w tej wyprawie nie zabraklo!

Powiem tylko tyle - Viva La France jesli chodzi o zarcie! Co do reszty, cóz, spuscmy na to zaslone milczenia.

Tuesday, 21 February 2023

Cudowne rozmnozenie placków. A moze raczej wielka Ucieczka 1 i 3/4

 Rzecz dziala sie dzis.

W Stolycy, czyli na Planecie Ojczystej i wcale mnie przy tym nie bylo.

Dzwonie do Fadera i pytam jak mija mu dzien do tej pory. Otóz objazdy po POTUS, deszcz, koszmarnie zlei dlugo sie jechalo. 

"A ile?" zapytalam pomocniczo.

"45 minut" z oburzeniem wyburczal Fader. Burczal bo chyba wiedzialam jak straszliwie go wysmieje i wypomne jak to mawialo sie, ze do godziny to mozna wytrzymac, zaledwie, och 3 lata temu.

Ale nie w tym rzecz, bo nagle dodaje (Fader) z dziwnym ozywieniem "Ale mialem przygode tu w domu".

Ja zdretwialam, bo znam ja te jego przygody i spektrum moze byc od takich drobnostek, do atrakcji z nieco ponad roku jak to wyladowalim z nim na urazowce z obawa czy nie bedzie amputacji palca (nie bylo, a przynajmniej nie wiecej niz sam sobie wonczas amputowal). 

A i sama jako nieodrodna córka wlasnego Fadera, znam przygody wlasne.

I mówie "a co sie stalo?", nawet jeszcze dosc spokojnym glosem, acz na lekkim bezdechu.

(Tu tlo historyczne - w niedziele, niesiony jakas dzika gastrofaza, Fader nie dosc, ze ugotowal krupnik, upiekl ryby panierowane i z rozpedu jeszcze oraz zapomniawszy, ze ma przedwczorajszy makaron, upiekl placki ziemniaczane. Czego nie zjadl to zakitral w lodówce.)

"Przyjechalem i postanowilem, ze dzis zjem sobie te placki. Bylo ich 5, wiec odlozylem sobie 2 na teraz drugi talerz, a pozostale 3 przykrylem na nowo alufolia i wlozylem z powrotem do lodówki. 

Te do zjedzenia na talerzu podgrzalem w mikrofalowce, wyjalem sobie ryzyk na deser (w nocniczku, pewnej niemieckiej firmy, ktora wypuszcza nie tylko wersje cukrowa, ale rownie bez cukrowa, a od niedawne jeszcze cukrowa weganska), zeby sie ogrzal, usiadlem, placki sie podgrzaly, wyjalem, biore sie za zarcie, a na talerzu mam 3 placki. 

Zdziwilem sie, jak to sie stalo, ale co tam, teraz zjem 3, a jutro beda 2. 

Zjadlem, popilem, zjadlem ryzyk, wstaje z taboretu , patrze a obok na podlodze lezy placek. 

Co do cholery, pomyslalem (na glos). I zajrzalem do lodówki, pod alufolie. A pod folia pusty talerz.

Zbaranialem, bo przeciez na pewno rozkladalem na 2 talerze i zjadlem tylko 3. Rozgloadam sie po kuchni, a glebiej pod bufetem lezy drugi placek!

Jak to sie stalo, nie mam pojecia, ale do lodówki schowalem pieczolowicie owiniety alufolia pusty, nieco zatluszczony talerz.

Wypadly mi jak je zaiwijalem??"

Od chwili "na podlodze lezy placek" ja wyje nie gorzej niz niePotus, tyle ze ze smiechu.

Zgadlam (znowu znajac Fadera), ze jak owijal alufolie to przechylil talerz, dla lepszego uchwytu, zapomniawszy, ze placki sliskie sa, a alufolia nie obcisnieta porzadnie, nie stanowi bariery nie do pokonania. 

Ten sam MO kosztowal mnie ladne pare litrów rozmaitych napojów w butelkach pieknych i nowoczesnych acz niezbyt szczelnych, trzymanych zawziecie przez Fader w poprzek. Pomimo moich prósb, zeby jednak raczej nosic je za wbudowany sznureczek.

Pocieszylam jeszcze Fadera, ze zawsze moglo wyjsc gorzej - mógl pusty talerz w lodówce i przechodzonaeplacki odkryc nazajutrz usilujac i wtedy podwójny cios bo i zarcie zmarnowane i rozczarowanie nad pustym talerzem.

I pomyslalam, ze sie jednak ta historyjka ze swiatem podziele