Uwaga! ----------------------------- Uwaga!
Osoby ze schizami na punkcie higieny lub o slabym zoladku uprasza sie o pominiecie tego wspisu.
Jako dziecko lat 70/80 nic sobie nie robie z dzielenia sie napojem z jednej butelki itp.
Jako dziecko lat 70/80 nic sobie nie robie z dzielenia sie napojem z jednej butelki itp.
Uwaga! ----------------------------- Uwaga!
No i znowu nie wiem kiedy to bylo. dElvix jezdzila maluchem to pewne, ja nie jezdzilam niczym, tzn owszem mialam w sobie Moc, ale nie mialam chwilowo dedykowanego wechikulu. Mozna powiedziec, ze bylam pomiedzy samochodami, maja na uslugach bolid Fadera - besite napedzana Wolami Mechanicznymi.
Maluch dElvix nazywany bywal pieszczotliwie Srajtuniem, ale niezbyt namietnie no i przede wszystkim nie ma to znaczenia dla opowiesci.
O dElvix donosi, ze z racji pojazdu musial byc to rok 1998.
Bo w ogole to wlasnie dElvix przypomniala mi o tej wycieczce i zapytala mnie, cytuje: "a kiedy opiszesz "nie pluj polknij"?".
No to opisuje.
Pod dom dElvix pewnie podwiozl mnie Fader. Jakies manele pewnie mialam, ale nic mi pamiec na ten temat nie podpowiada.
Powod podwozenie mnie byl takie, ze dElvix zostala zaproszona na impreze dzialkowa/weekendowa przez swoich krewnych. Ja tych krewnych jeszcze nie znalam, ale nieco pozniej poznana tam kuzynke dElvix (jedna z dwoch) okreslalysmy mianem Wredza. Tzn ja w samym tworzeniu ni(c)ka udzialu nie mialam - ustalily to miedzy soba dElvix wraz z kuzynka, gdy ta ostatnia w odpowiedzi na jakies przyjacielskie przytyki dElvix wykrzyknela w polowicznym oburzeniu "Ale jestes Wredza!" po czym oslupiala na chwile i wybuchla smiecham wyjasniajac, ze chciala krzyknac "Wredna Jedza" ale wyszedl jej skrot myslowy. Jako ze ja juz wtedy mialam za soba pierwszy stopien specjalizacji ze skrotow myslowych, polubilam Wredze zdalnie od razu.
No ale wybiegam przed szereg.
No i krewni zaprosili dElvix do odwiedzenia ich na tej dzialce - jakies tam swietowanie mialo sie odbywac, zdana matura czy cos w tym rodzaju. A ze zwykle na takie imprezy dolaczala zazwyczaj do dElvix Niemka, to zaproszenie przewidywalo dodatkowe towarzystwo. Niemka prawdopodobnie akurat nie mogla (nie pamietam), wiec dElvix zaprosila mnie.
Na razie jednka dojechalam dopiero do dElvix. Czy weszlam na gore czy tez nie to juz nie pamietam, ale udalysmy sie wspolnie na okoliczny parking aby dosiasc Srajtunia. Byl to dzien sloneczny, calkiem cieply, raczej poranek, nie jakis blady swit ale stanowczo przed poludniem.
Ladujac sie do Srajtunia, zaparkowanego przy ogrodzeniu parkingu, uslyszalysmy nieco rozwlekle: "Czesss Dziewszczynki..."
Po drugiej stronie ogrodzenia stal sobie facet.
Taki typu Lumpen Proletariat troche, pewnie kolo 50tki wtedy.
Wlasciwie on nie tyle stal co sie chwial - po drugiej stronie tego ogrodzenia chyba strasznie wialo jakies silnie zlokalizowane tornado...
Wialo tak bardzo, ze slaniajacy sie facet musial przytrzymac sie ogrodzenia zeby go nie powialo w sina dal, a najwyrazniej wbrew ciezkim okolicznosciom przyrody w jego ekosystemie, czul silne parcie na nawiazanie dialogu.
Ktoras z nas zareagowala adekwtanie na jego powitanie, ale kontynuowalysmy pakowanie.
"Ladna dzis pogoda...." dodal nasz Zawiany Kolega i po namysle kontynuowal, popisujac sie sie swoja przenikliwoscia "na wycieszke jedziecie!"
"Na wycieczke" potwierdzila dElvix.
"Na wycieszke...." powtorzyl. "Do Kaziemierza jedziecie?"
"Nie." odparla delvix. "Do Zdzicha".
Na to ja najpierw zamarlam porazona niegrzecznym charakterem odpowiedzi, a nastepnie najnormalnie w swiecie peklam ze smiechu i zaczelam slaniac nie gorzej od Zawianego.
dElvix z duzym trudem hamowala smiech.
Pozegnalysmy Zawianego, ktory jakby w stupor wpadl uslyszawszy slowa dElvix i wsiadlysmy do Srajtunia.
Posmialam sie z zartu sytuacyjnego dosc poteznie, nie traktujac tego jako nic wiecej niz cietego dowcipu. Rownie bardz rozbawila by mnie odpowiedz "Do Lecha" czy "Do Krzycha".
Jedziemy.
W czasie jazdy, przy okazji rozmowy dotarlo do mnie, ze my na prawde jechalysmy do Zdzicha - takie imie nosil wujek dElvix, a zarazem Ojciec Wredzy... A precycyjnie rzecz ujmujac dElvix, a za nia i ja po przelamaniu pierwszych lodow, mowilysmy na niego per "Ciocia Zdzisia".
Rozbawienie dElvix gdy odkryla, ze ja nie wiedzialam, iz my istotnie jedziemy "Do Zdzicha" nie mialo granic. Ale przy okazji zrozumiala moj poczatkowo zaskoczony wyraz twarzy.
Reszta podrozy przebiegla w zasadzie bez szczegolnych ekscesow.
Na miejscu poznalam cale towarzystwo, Wredza, "Ciocie Zdzisie", ciocie E (zone Zdzicha), druga kuzynke ktora tez tam byla z wlasna rodzina oraz znajomych Wredzy.
W trakcie gier i zabaw towarzyskich ekipa, ktora sie znala dobrze i dlugo, wspominala poprzednie edycje imprezowe i atrakcje na nich serwowane.
Na przyklad przy jednej okazji ekipa sluchala nowego dosc wtedy albumu Scooter'a, ze znanym dosc numerem "Fire". Pierwsze 26 sekund utworu wystarcza, nie trzeba sluchac calosci jak ktos nie lubi. Otoz jeden z obecnych w momencie gdy woklaista wykrzyczal slowa intro/refrenu (FIRE!!!!) postanowil przetlumaczyc slowa na polski i wrzasna na cale gardlo "PALI SIE!!!". Na co z sasiedniego domku dzialkowego wyskoczyli w panice rozespani sasiedzi, sprawdzac gdzie sie pali...
Nie obylo sie tez rozmow innuendo (dwuznacznych) - celowal w nich "Ciocia Zdzisia", ale reszta rodziny wcale nie byla gorsza. Z jakiegos powodu rozpoczela sie dyskusja na tematy "pozycji".
Nie, nic niekoszernego, skadze znowu - mimo wszystko jednak zartowal sobie Ojciec rodziny przy swoich corkach, moze i pelnoletnich ale jednak Latoroslach.
Otoz uslyszawszy, ze zona jego jest zmeczona i idzie juz spac wyrazil rozzalenie, ze on takie plany poczynil, ze bedzie "na pajaka, z zyrandola i z telewizora", a tu znowu nic z tego... Na co wtracila sie chyba wlasnie Wredza dodajac, ze jeszcze moglby sprobowac na Pingwina... A jak to jest? zapytano. Ano z gaciami na dole probujac gonic partnerke i zademonstrowala chód pingwina.
I w takim klimacie uplywaly godziny wieczorno-nocne.
Na imprezie obecny byl tez piesy typu suczka imieniem Dejzi zdaje sie.
Jako ze mam umiarkowana alergie na psie sprawy (bialka na siersci itp), to troche unikalam psicy, ktora za nic sobie moje uniki miala okazujac mi spora sympatie.
Mama Wredzy pokazala nam gdzie bedziemy spac - okazalo sie ze przypada nam wersalka jakiejs tam cioci. Troche zmartwialam bo o ile na spanie na podlodze czy innym materacu dymanym bylam przygotowana, to na dzielenie poslania z inna zywa istota jednak nie do konca.
Problem polega na tym, ze ja we snie nadrabiam nieruchawosc dzienna i uprawiam rozmaite akrobacje. Czasem prowadzace do spadniecia mej ukochanej przez grawitacje osoby z lozka.
Kilkakrotne proby dzielenia loza z innymi zywymi istotami konczyly sie na siniakach i ciezkim poobijaniu wspolspiacych, czasem nawet skopaniu przeze mnie wspolspiacej istoty z loza na ziemie.
(Bedac dziewczeciem 5 letnim mniej wiecej, skopalam z duzego tapczanu moja osobista Babcie, a pozniej obudziwszy sie, tej samej nocy i odkrywszy ,ze jestem sama na tym tapczanie, udalam sie na jej (Babaci) poszukiwanie, rzetelnie ja przy tym udeptujac, bo spala na chodniczku przy lozku, gdyz albo nie chcialo jej sie ewakuowac jak juz sie na tym chodniczku obudzila, albo uznala, ze lepiej bedzie jak zlece na nia, niz na glebe jak juz sie sama dam rade zwierzgnac z tapczanu...).
Takze przerazilam sie, ze poturbuje dElvix.
No ale coz ja wiedzialam...
Otoz po pierwsze wlazilam na te wersalke w takich nerwach, ze nawet nie zaoponowalam gdy dElvix oznajmila, ze chce spac do sciany.
Odnosze wrazenie, ze w tym samym pokoju ktos jeszcze z nami spal na drugiej wersalce, np Ciocia E, ale nie jestm tego pewna.
Polozylysmy sie.
dElvix zasnela dosc szybko.
Ja nie.
Odwrocilam sie plecami do wspolspaczki i... utkwilam zaskoczony wzrok w podgrzewaczu do butelek, ktory byl wlaczony i podgrzewal... nic.
Ale podgrzewal uczciwie, blyskaja co i rusz czerwonym swiatlem.
Juz mialam odwrocic sie znowu aby jednak nie patrzec na pulsujace czerwone swiatlo, gdy na moich nogach cos usiadlo. (!!!)
Usiadlo i sapnelo cicho.
Umoscilo sie, prychnelo i zaczelo posapywac.
Byla to psica Dejzi. Jak mowilam, nie przejmowala sie moimi wczesniejszymi unikami, po prostu umoscila mi sie na nogach i usnela
Przelezala mi tak na nogach do switu. A ja przelezalam do tego switu prawie bez zmruzenia oka wpatrzona w pulsujace czerwone swiatlo podgrzewacza, z nogami docisnietymi kilogramami psicy, sluchajac regularnych oddechow spiacych szczesciarzy, w tym dElvix, ktora nawet nie wiedziala jakiego miala farta z ta psica na moich nogach...
Jedyne pocieszenie stanowil fakt, ze dzieki tej blokadzie nog nikomu nie stanie sie krzywda - wszak uderzona/wierzgnieta dElvix mogla mi najnormalniej w siecie oddac...
Przyszedl wyteskniony poranek. Pozycje udalo mi sie nieco zmienic, w ktoryms momencie i porzucilam widok pulsujacego podgrzewacza. Odetchnelam z ulga i juz mialam przymknac oczy i odplynac w nerwowa drzemke...
Budzi sie dElvix, siada, i mowi do mnie "Julac mi sie chce", a widzac psice na mich nogach zaczyna bezceremonialnie przelazic nade mna.
W pewnym momencie, doklanie w polowie przelazenia, z jedna noga juz na ziemii druga nadal na czesci wersalki od sciany, moja przyjaciolka zamiera w bezruchu. W tej pozycji patrzy na mnie bezrdanie i mowi "Utknelam". Na co ja w oka mgnieniue wyobrazilam sobie jak taka utknieta przestaje kontrolowac pecherz i "jula" prosto na mnie. Poniewaz mialam tylko jedne spodnie i sweter i w nich spalam bo noc byla chlodna, wizja ta zmotywowala mnie do tego stopnia, ze dElvix blyskawicznie znalazla sie obiema nogami na ziemii po czym obie dostalysmy ciezkiego ataku smiechu, ktory obudzil psice na moich nogach i uznala ona, ze juz nie chce spac na tym podrygujacym i halasliwym poslaniu.
Pozniej dowiedzialam sie ze psica zawsze spi na tej wersalce z ta ciocia co jej akurat nie bylo i ze nie byla to akcja skierowana przeciw mnie. Ot poszla na swoje zwyczajne poslanie, a ze nogi pod kocem nalezaly do innej jednostki ludzkiej kompletnie jej nie interesowalo...
Po tak nieprzespanej nocy nie moglam sie rozkrecic kompletnie, wiec przez polowe dnia nie stanowilam zbyt dobrego towarzystwa, odmowilam tez spacerow po lesie i wlasciwie wszelkiej aktywnosci, bo po prostu ledwo trzymalam oczy otwarte. Bylo to chyba pierwszy raz bezsennej nocy w moim zyciu. Niestety moge powiedziec, ze nie ostatni... Oj nie.
Ale nie o tym chcialam!
Przyszedl czas powrotu.
Na droge mialysmy tylko picie, bo nie byla to daleka droga - ja pijalam juz od jakiegos czasu moja obecna trucizne wiec zapewne wlasnie to mialysmy do picia. Byla akurat promocja tzw butelek szerokoustnych... No dobra przyznam sie. Moja trucizna to pepsi max. No i tego maxa szerokoustnego chyba mialysmy, ale nie duzo wiec pilysmy na zmiane z tej samej butelki.
dElvix zula gume. Bez cukru. Ja zreszta tez. Gum bylo wiecej wiec nie zulysmy jednej na zmiane ;).
dElvix miala tez problem z szerokoustna butelka bo pila z niej tak jak z normalnej, co nie jest zbyt wygodne. Ja szerokoustne lubilam, bo pilam z nich jak ze szklanki.
Jedziemy, rozmawiamy, smiejemy sie z mojej blokady nocnej przez Dejzi, z "Na Pingwina", z "PALI SIE!", popijamy.
dElvix napila sie, ja trzymalam korek bo ona prowadzi (podskoczylismy na lekkiej nierownosci), podaje mi butelke i mowi "Uwazaj, wpadla mi tam guma".
Dostalam ataku smiechu, zamknelam flache i jedziemy. Po jakims czasie poczulam i ja pragnienie. Upchnelam moja gume bezpiecznie nie w polika, metoda chomika tylko pod gorna warge bo uwazalam i nadal uwazam, ze tam jest bezpieczniej, po czym napilam sie.
Napilam sie drugi raz...
Samochod podskoczyl na wyboju...
Mocno podskoczyl...
Napoj rzucil sie na mnie chlusnieciem.
Chcac uniknac zmarnowania cennego plynu i przy okazji nie zalac sie (chyba miala biala bluzke/Tshirta/Koszulke - jedno z, a nie wszystko na raz), zdaje sie ze zlapalam caly wylot butelki w usta i pociagnelam odruchowo konkretniej...
I poczulam w gebie gume... w pierwszej chwili myslalam, ze to moja wyskoczyla z ukrycia, ale nie, moja nadal jest w schowku nad zebami.
Zamarlam na moment, bo nie wiedzialam co zrobic... w ulamku sekundy uznalam, ze nie wpuszcze przeciez napoju z guma do butelki bo niehigienicznie (tak wiem, nieco osobliwe skrupuly po dzieleniu napoju z jednej butelki i na dodatek z guma dElvix, ale coz poradze, tak wlasnie uznalam).
Butelke stanowczo odstawilam od ust i zakorkowalam, aby uniknac kolejnej fali plynu w twarz i probuje teraz jakos jezykiem wycyrklowac te gume w okolice ust i zdala od przelyku, z mysla ze ja wypluje po przelknieciu plynu obie gumy, bo przeciez nie zgadne ktora jest moja, w tym czaasie napoj, ktory jest gazowany rosnie mi objetosciowo w gebie... To wszystko rzecz jasna robie w milczeniu.
Mine musialam miec przy tym powyzszym mocno nietega, bo w tym momencie spojrzala na mnie dElvix i uznala, ze zaraz prychne, zapewne dalej ze smiechu nad ta jej guma, cala zawartoscia geby na przednia szyba, wycieraczek w srodku brak wiec bedzie slaba widocznosc, wiec rozkazuajcym tonem wykrzyknela do mnie
"Nie pluj! Polknij!!".
Tak zaskoczyla mnie tym rozkazem, bo plucie nie bylo mi w glowie, ze poslusznie przelknelam cala zawartosc geby i nieco zduszonym glosem (ktory zabrzmial chyba dosc zalosnie) odparlam z lekka pretensja:
"Polknelam gume."
dElvix: "Swoja??"
ja "nie... obie...."
Nic takiego, zdazylo sie kazdemu zapewne, polknac gume... ale polknac 2 gumy gdy sie zulo tylko jedna to jednak chyba rzadkosc...
Srajtunio byl przez pare kilometrow najglosniejszym pojazdem na drodze...