Przyszedl Urosz, zaprzyjazniony Serb i mowi: "Bylem wczoraj w Sheffield i byl to bardzo dluugi dzien."
mRufa: "Sheffield i z powrotem w jeden dzien? I nie nazywasz sie mRufa? Szacun!!"
Sheffield od Kolchozu jest odlegle o 140 mil czyli ponad 200 km. Yours truly mRufa ma tendencje do dlugich dystansow albowiem nie masz dla niej nic skuteczniejszego na chandre i dylematy zyciowe niz sina dal... no moze jeszcze okazjonalna sina dla w doborowej kompanii. Ale nie jest to obowiazkowe.
Urosz mowi dalej (po odesmianiu sie):
"Totez dlatego wybralem sie tam pociagiem. Co prawda w pewnym momencie musialem do przesiadki posluzyc sie taksowka zeby sie upewnic, ze zdaze z jednej stacji na druga"
Na co przerwalam mu srednio grzecznie szarpnieta wspomnieniem:
"Czy byla to taka taksowka jak u mnie na pewnych wakacjach gdy przejechalam 4 godziny autobusem do dworca autobusowego placac mniej niz za 20 minut jazdy taksowka z tego samego dworca autobusowego na lotnisko? "
Urosz: "Powaga? Nie, az tak zle nie bylo, ale za to w drodze powrotnej osiagnalem mistrzostwo niefartu, bo jak juz udalo mi sie przesiasc i dojechac do kolebki Kolchozu to okazalo sie, ze drogi w centrum sa poblokowane na okolicznosc jakiegos meczu wiec autobusy sa poopozniane na zasadzie "on time in 30 minutes". Przybity ta informacja unioslem wzrok i zobaczylem 10 metrow przed soba moj autobus zatrzymujacy sie kompletnie nie tam gdzie trzeba i otwierajacy swoje wrota. 'Chrzanic tablice informacyjna' wykrzyknalem i rzucilem sie w objecia autobusu. Jade, jade, zblizamy sie do naszego miasteczka. Juz, widze prawie moj dom, juz czuje wygodne kapcie i kolacje, a tu objazd bo przeciez jest w centrum festyn wiec autobusy sa przekierowane na inne trasy i zostalem wywieziony gdzies tam na blota i laki, skad w deszczu ledwo zywy, pelzne pracowicie choc niemrawo w strone domu, ktory przed chwila mialem nieomal w zasiegu wzroku. A tu dzwoni Polowica z wyrzutem - Gdzie jestes, przeciez miales juz byc 20 minut temu?! - pytanie na ktore kompletnie nie mialem ochoty odpowiadac"
mRufa: "Bo na takie pytanie odpowiada sie slowami - Tez tesknie, to moze kochanie wyjedziesz po mnie?"
Urosz: "Ach wiesz, nie wytresowalem sobie Polowicy odpowiednio... Owszem probowalem z bacikiem ale zle mi wyszlo, bo okazalo sie ze Polowica silniejsza...."
mRufa: "I przejela bacik?"
Urosz : smutnie pokiwal glowa, trzesac sie ze smiechu.
I po takiej rozmowie (dodam pospiesznie, ze w duchu wzajemnego rozbawienia bo tak Urosz jak i Polowica jego zyja w doskonalej harmonii jesli chodzi o wyrzuty i ich ogien) nie moglam sie opanowac aby z nostalgia nie wspomniec mojej podrozy ze wspomniana wyzej taksowka jako jedna z atrakcji...
A bylo to tak.
Mamy rok 2005, Antypody. Moj pierwszy... erm... no dobra, pierwszy raz z kangurami, niech tam bedzie juz to innuendo.
Jako ze konczylam w tym czasie okragly wiek to sobie zaplonowalam, ze nie starczy mi Sydney, chce skonczyc ten wiek w maksymalnej egzotyce. Udalam sie zatem na wycieczke.
Jako ze finansowo stalam dosc srednio bo podrozowalam jeszcze z Planety Ojczystej to wybralam optymalne finansowo i czasowo srodki transportu, a ze byly warunki brzegowe w postaci obecnie bardzo juz bylego, ale wtedy jeszcze lubego w Brisbane - dluga i dziwna historia, ktorej szczegoly nie maja wiecej wplywu na moja podroz oprocz kilkudniowego przystanku w bliskim jak mi sie zdawalo sasiedztwie Brisbane.
Takze plan wygladal tak: Autobus nocny z Sydnej do Byron's Bay bo mi wszyscy znajomi rekomendowali (tzn wszycy sztuk 2, w tym ow luby, bo odwiedzana przyjaciolka Vika tylko z grzecznosci sie nie popukala w glowe jak jej wyjawilam cel pierwszego etapu podrozy) mi to Byron's Bay.
Autobus bo chcialam jak najwiecej kraju/kontynentu zobaczyc, a nocny bo jakos nie dotarlo do mnie, ze w nocy to za przeproszeniem gowno zobacze, a szkoda bylo tracic dnia calego na podroz.
Mloda jeszcze wtedy bylam i duzo moglam wytrzymac - jedna nieprzespana noc, spedona w autobusie nie budzila we mnie grozy, szczegolnie po samym przylocie na antypody, ktory byl epicko meczacy.
W tym Byron's Bay mialam sie zatrzymac na kilka dni. Nie wiem dokladnie ile - ze 3 pewnie, bo istniala szansa, ze jeszcze-wtedy-luby bedzie akurat mial przerwe w pracy.
(Albowiem kilka dni po podaniu mu (ex-lubemu) dat mojego pobytu w Oz powiadomil mnie on zalosciwie, ze akurat w tym czasie wysylaja go na Outbacks sluzbowo i pewnie akurat sie miniemy, ale zobaczymy, bo moze akurat dostanie "przepustke" i bedzie mogl nawet mnie w tym Sydney odwiedzic, nie powiem co z tego wyniklo, albo wlasnie powiem. Gowno. Ale juz zaczynal pocieszac mnie powoli moj tez juz byly, ale wtedy jeszcze przyszly ukochany, wiec ogolnie przyzylam to rozczarownie dosc lekko).
Po czym mialam kolejnym autobusem, tym razem porannym udac sie z Byron's Bay do Brisbane celem chwycenia samolotu za ogon i udania sie do Cairns. Tam mialam spedzic kilka dni, w tym wlasne urodziny i wrocic samolotami do Sydney.
W ogolnym zarysie plan zostal zrealizowany...
A w szczegolach bylo to tak:
Nie moglam zarezerwowac sobie pobytu w Cairns sama, bo albo moje europejska karta debitowa nie dzialala, albo mialam akurat koniec limitu na dany miesiac (karta miala limit X na miesiac, a po 5 nastepnego miesiaca sie odnawiala wiec jakos to sie chyba wtedy zbieglo z moimi rezerwacjami), wiec pobyt rezerwowala mi Vika, zas za hotel, ktory okazal sie na miejscu motelem i w moim mniemaniu byl na przedmiesciu Byron's Bay (mua ha ha ha ha...), chyba moglam zaplacic nieco pozniej, wiec nie musialam sie do Viki usmiechac o wiecej przyslug rezerwacyjnych.
Dzieki czemu nie moglam miec pretensji o to co udalo mi sie wykonac do nikogo oprocz siebie.
Zarezerwowalam bowiem noclegi w czyms co chyba nadal istnieje i mozliwe, ze nosi te sama nazwe otoz Chaparral Motel - optycznie pasuje mi do wspomnien pod kazdym wzgledem.
Nie skad znowu nie byl wcale daremny, brudny ani zaniedbany, po prostu zachowal ten sam charakter co 10 lat temu.
Vika podrzucilam mnie na autobus wieczorowa pora i pojechalam.
Autobus nie byl jakos szczegolnie wypchany wiec zdaje sie, ze nawet mialam dwa siedzenia dla siebie przez wiekszosc czasu i usilowalam troche pospac, ale srednio mi to szlo bo najpierw zagadywal mnie taki mlody chlopak, Amerykanin, ktory do Byron's Bay jechal posurfowac. Pozniej ten sam mlodzian, straciwszy zainteresowanie moja osoba jak tylko wydalo sie, ze ja nie jade tam surfowac ani nawet nurkowac, a w ogole jade tylko na pare dni (z grzecznosci chyba tylko nie popukal sie w glowe i nie zapytal to po cholere jade do Byron's Bay), zagadywal jedna panienke, tez Amerykanke, ktora z kolei nie surfowala, ale nurkowala i wlasnie wracala z Fiji i byla absolwentka prawa i na dodatek barmanka (tzn miala juz za soba tzw Bar Exam, co pozwalalo jej reprezentowac klientow przed sadem, a czego ja nie wiedzialam i stad z niechetnym zainteresowaniem ich podsluchiwalam, ale takze z koniecznosci bo jednak autobus nie byl szczegolnie duzy ani kompletnie pusty).
Noc minela, podroz tez, jako rzeklam wczesniej ogolnie zobaczylam gowno, bo bylo ciemno. Wg rozkladu juz calkiem niedaleko bedac od Byron's Bay, dojechalismy do jakiegos przystanku. Nawet ktos wysiadl. Mozliwe tez iz ktos wsiadl.
Przystanek byl na stacji tranzytowej z gigantycznym homarokoszmarem (termin zapozyczony z polskiej wersji Mrocznej Wiezy S Kinga) w kolorze blado rozowym i w stanie dosc zaawansowanego zuzycia czasowego na dachu.
Do Byron's Bay jakas godzinka zostala. Ja zaczynam sie cieszyc na poczatek przygody, potencjalna mozliwosc spotkania z lubym oraz fakt ze jestem gdzies na drugiej polkuli, i zdobywam nowe sprawnosci... Tia...
Mijamy homarokoszmara, ktory zainteresowal mnie marginalnie bo jeszcze wtedy nie bylam swiadoma kultu "Wielkich Przedmiotow".
Jedziemy dalej, mijamy Baline, jedziemy jeszcze z pol godziny. Moze ciut dluzej. Byron's Bay. Wysiadam. Padam na twarz cokolwiek, marginesowo zauwazam jak mlodzian surfer usiluje sie umowic z mloda prawniczko-barmanko-nurkiem na jakies spotkanie, zostawiam caly ten naboj ludzko-bagazowy i na azymut pedze do widocznej w sasiedztwie chatki z napisem Informacja Turystyczna.
W Informacji calkiem mila pani w wieku na oko przedemerytalnym zapytana o moj hotel odpowiada mi, a ja przestaje ja rozumiec. Nie, to nie kwestia bariery jezykowej ani nawet akcentu.
Ja: Czy mozesz mi powiedziec jak dostac sie to Chaparral hotel?
Ona: Zobaczmy. A tak Chaparral Motel. To w Ballina.
Ja:??
Ona: To najlepiej bedzie autobusem.
Ja: Tak? A to daleko? Myslalam, ze dojde stad pieszo?
Ona: No nie, to nie daleko, ale pieszo nie dojdziesz.
Ja: To jak to? To musze autobusem?
Ona: Tak, och szkoda, ze Ci wlasnie odjechal. Ale jak chcesz to mozesz pojechac tym drugim co, o juz za chwile bedzie. Troche dluzsza trasa jedzie, ale bedzie za 5 minut. I on jedzie az do Transit station z Big Prawn. To nawet dla Ciebie lepiej.
Ja (ignorujac wszystko co nie dotyczylo kierunku autobusu): Ale przeciez on jedzie w kierunku z ktorego przyjechalam?
Ona: A skad przyjechalas?
Ja: z Sydney.
Ona: O to minelas Balline po drodze. To tuz obok Big Prawn.
Ja (nadal ignorujac Big Prawn, bo mialam wradzenie ze kobitka lekko bredzi, albo mowi cos czego ja po prostu nie rozumiem): Minelam? To ten motel nie jest tu?
Ona: No nie. Jest w Ballina.
Ja: Znaczy mam jechac teraz autobusem do Ballina?
Ona: Tak. I powiedz kierowcy ze chcesz wysiasc przy Big Prawn.
Ja: Dziekuje, do widzenia. (Twardo ignorujac obsesje z Big Prawn i nawet sie zastanawiajac nieco co ona taka uparta i moze to chodzi o jakis Big Pond i tylko moje niewytrenowane ucho slyszy jakies krewetki)
Popedzilam ile torba pozwolila, do autobusu, zapytalam kierowcy, czy jedzie do Ballina, zadysponowalam, ze chce do centrum, myslac dosc logicznie jak na nieprzespana noc i szok termiczny (bo to juz bylo blizej zwrotnika niz z Sydney), ze na pewno z centrum jakas taksowke zlapie i poprosilam kierowce zeby mi dal umowiony znak-sygnal kiedy to bedzie.
Jak juz wspomnialam - kompletnie zignorowalam pomocne porady pani z informacji turystycznej z grzecznosci nie pukajac sie w czolo na jej obsesje z tym Wielkim Stawem czy czyms tam. Uznalam, ze kto jak kto, ale taksowkarze w kazdym kraju swiata wiedza jak znalezc hotel czy tam jakis motel.
Trasa byla piekna, przyznam niechetnie.
Ale ja bylam taka wymeczona mentalnie, ze mialam widoki bardzo gleboko w odwloku.
Po jakichs trzech kwadransach zatryzmalismy na czyms co wygladalo jak dworzec autobusowy powiedzmy w Opocznie, kierowca dal mi umowiony znak-sygnal i nawet nie musialam nikogo pytac o taksowki, bo znak postoju zobaczylam od razu. Powloklam sie do taksowki i zadysponowalam moj motel. Taksowkarz odparl "O to nie daleko, tuz obok Big Prawn".
Zdziwilam sie grzecznie "acha?" rownoczesnie myslac, ze to jakas lokalna obsesja widocznie skoro i on i ta pani z informacji... ale nie poswiecilam tej mysli zbyt duzo ognia i po prostu bezmyslnie oklaplam na tylnej kanapie i pozwolilam sie odwiezc do hotelu. Ktory byl Motelem. Nigdy wczesniej nie zatrzymywalam sie w Motelu wiec nie bardzo rozumialam czemu tak uparcie mnie wszyscy poprawiali.
Oczywiscie zadnej Wielkiej Krewetki nigdzie nie widzialam. Stawu tez nie. Nawet malych krewetek jakos nigdzie nie bylo. Za to w recepcji powiedzieli mi, ze tuz za budynkiem jest rzeka.
Na drugi dzien dotarlo do mnie ze skoro moj autbus jechal przez Baline to nie ma sensu zebym, wyjezdzajac za pare dni, tlukla sie do Byron's Bay taksowka i/lub autobusem, tylko sprobuje sobie zmienic bilet i jechac bezposrednio z Balliny.
Nie pamietam kto mi powiedzial gdzie znalezc biuro podrozy ktore to dla mnei zalatwi, ale mozliwe ze obsluga Motelu byla pomocna.
W kazdym razie jak pomyslalam tak wykonalam - udawszy sie na piechote w strone centrum znalazlam biuro podrozy i przeczekawszy pania na mobility skuterku i jej rezerwacje rejsu wzdluz wschodniego wybrzeza, dokonalam zmiany, albo nawet zakupu. Dano mi wybor: moge jechac wczesniejszym albo pozniejszym autobusem. Miedzy nimi byly jakies 2 godziny roznicy. Teoretycznie moglam tym pozniejszym bo na samolot powinnam zdazyc, ale troche na styk bo transfer z dworca mimo, ze istnial to jezdzil powiedzmy co pol godziny. Zdecydowalam wiec, ze pojade tym wczesniejszym, bo jednak wole poczekac niz sie spoznic. Zapytalam o przystanek i uslyszalam ze to jest na stacji tranzytowej, kawalek stad. Wyjasnilam, ze ja jestem w Chaparral na co uslyszalam ku swojemu rosnacemu, podejrzliwemu zaskoczeniu: "O to jest tuz obok Ciebie, na pewno ja rozpoznasz. Nie sposob jej nie zauwazyc. Ma Big Prawn na dachu".
Cholera znowu ta krewetka, pomyslalam, ale nic nie mowiac co mysle o tej ich obsesji podziekowalam i sobie poszlam, postanawiajac sie zapytac po prostu w motelu jak przyjdzie pora.
Przyszedl dzien przez wyjazdem, zapytana obsluga Motelu pokazala mi w ktorym kierunku trzeba sie udac, dodala, ze spokojnie dojde tam na piechote i ze poznam miejsce... TAK! po cholernej Big Prawn. Jakies 400 metrow od motelu.
Rano, nieco nieufnie traktujac informacje o dystansie wyszlam dosc wczesnie i udalam sie we wskazanym kierunku. Po kilku minutach spaceru mym oczom ukazal sie:
Homarokoszmar w wyblakloszarzejacym rózu,
ktorego tak marginalnie zarejestrowalam kilka dni wczesniej.
BIG PRAWN!! Jasny szlag.
Oni wcale nie bredzili... To ja tu bylam i tluklam sie stad do Byron's Bay, z powrotem i jeszcze taksowka zeby tu wrocic...
Na swoja obrone powiem tyle:
- bylam nietomna po nocnym maratonie autobusowym,
- w zyciu nie widzialam krewetki z bliska,
- akcent australijski zdolal mnie juz pare razy oglupic (przyklad - Darlin Haba. Chodzi rzecz jasna o Darling Harbour, ale w mojej glowie istnieje do dzis jako Haba, Haba...) wiec sama sobie wmowilam ze na pewno mowa o jakims Wielkim Stawie, bo kto przy zdrowych zmyslach wmawialby my Wielka Krewetke??
(Dygresja informacyjna - autoryzowany przeklad historyczny: Big Prawn byla oryginalnie czerwona, byla jej polowa i siedziala na dachu centrum tranzytowego gdzie zatrzymywaly sie tak autobusy jak i tiry i inne pojazdy na popas i mozna bylo tam wlezc na gore i popatrzec na swiat okiem krewetki. Pojawila sie w koncu lat 80tych. Wygladala mniej wiecej tak:
Foto z zasobow NSW Tourism |
Jak ja tam bylam miala juz kolor wyplowialego rozu. O:
Zrodlo-wikitravel.org, jak znajde jakas wlasna to podmienie, bo ta jest z 2006 roku, ale mam obawy ze sila wyparcia Big Prawn z mojego umyslu nie pozwolila mi uwiecznic tej zarazy na fotce. |
Zas kilka lat pozniej stala sie prawie kompletnie biala, a stacja tranzytowa podupadla zdaje sie (zdjecie z mapy googla z 2011 potwierdza te teorie)
Zrodlo: http://www.northernstar.com.au/news/big-prawns-big-move/1530363/ |
Ale to nie koniec, bo celem jest Cairnes a ja jestem jeszcze w Ballina.
Czekam sobie spokojnie na autobus. Pora przyjazdu nadeszla i minela, a autobusu nie ma.
Cholera.
Czekam jeszcze troche, ale w koncu zaczynam miec nerwa. Znalazlam na bilecie numer do przewoznika. Dzwonie. (Mialam bowiem komorke z australijaskim simem - na karte bo uznalam, ze na miesiac warto miec). Odbiera automat i mowi do mnie, ze bardzo mu przykro ale jeszcze jest nieczynny albowiem ich biura sa czynne od 9tej. Rozlaczam sie i patrze baranim wzrokiem na zegarek. 9.30 jak byk. Cholera.
I dociera do mnie, ze zdaje sie miala byc zmiana czasu na letni, ale przeciez ja nie zmienialam czasu... uznalam ze widocznie to dlatego (blednie, bo cos tam bylo ze strefami czasowymi i nie kazdy region czas zmienial wiec udalo mi sie popelnic jakas glupote taz z czasem jak i z telefonami). Odczekalam pol godziny, dzwonie znowu, odbiera czlowiek i na moje rozzalone "Siedze na przystanku w Balina i czekam na autobus do Brisbane, a jego tu nie ma."
slysze: "A tak, bo sie popsul i ma opoznienie".
'O?' pomyslalam i pytam: "A kiedy mozna sie go spodziewac?"
Czlowiek: "A trudno powiedziec ale opoznienie bedzie okolo 3 godzin bo jeszcze nie dotarla do niego pomoc."
'Oh qr...' pomyslalam i zaczynam szybko sie zastanawiac czy w takim razie moze wracac do Sydnej i polozyc lache na calej imprezie, bo na drugi bilet samolotowy to mi juz nie starczy funduszu urlopowego, bo na wykupiony spoznie sie na bank... ale slysze w telefonie:
"Ale bedzie drugi autobus, za godzine i jak chcesz to mozemy Cie na niego przerezerwowac?"
'O!' pomyslalam znowu i pytam: "A czy beda w nim miejsca?" myslac, ze jak sie zatrzyma przy tym zepsutym i wezmie tamtych ludzi to juz nie bedzie miejsca.
Czlowiek: "O tak, jeszcze sa miejsca."
Ja: "A ile musze doplacic?" myslac ze powinnam przez godzine zdazyc zdobyc jakas dodatkowa gotowke.
Czlowiek: "A nic, przeciez masz wazny bilet."
Zaskczona Ja: "To ja bardzo poprosze, bo ja mam samolot z Brisbane i nie zdaze na niego jesli wyjade dopiero za 3 godziny"
I w ten sposob odjechalam z Baliny tym pozniejszym autobusem, bo tym wczesniejszym to bym sie spoznila...
Dojechalismy do dworca w Brisbane z bardzo lekkim opoznieniem i istniala szansa, ze nie dobiegne do najblizszego tranzytowego busika na lotnisko, a nawet jesli dobiegne to moge sie nie zalapac na niego bo sporo nas sie na niego czailo, a kolejny prawdopodobnie dowiezie mnie na lotnisko akurat jak skoncza przyjmowac pasazerow do odprawy (bylo to jeszcze przed zakazem wozenia plynow, wiec moja torba robila za podreczna i nie musialam sie martwic o zdawanie bagazu), wiec zdecydowalam sie znowu wziac sprawy we wlasne rece, tym bardziej ze juz polowicznie pogodzilam sie z stratami finansowymi slyszac w Balinie "3 godziny opoznienia", wiec czulam sie bogata. No i ta taksowka wlasnie, jechala 20 minut i kosztowala mnie wiecej niz autobus z Baliny do Brisbane ktory jechal 4 godziny.
Ale na samolot zdazylam.
Acha - pozniej odkrylam ze wiedzac o naszym opoznieniu podstawili 2 busiki wiec bym sie zdazyla i zmiescila. Australijczycy to calkiem fajny narod. Stres w zyciu tepia ze wszystkich sil.
-----------------------------------------
Retrospektywnie patrzac na moje rozne zawirowania podrozno komunikacyjne wiekszosc z nich miala miejsce wlasnie w trakcie lub w okresie bezposrednio przed faza Retro.
Nie zamierzam sie upierac ze to przez to. Po prostu taka obserwacja.
W trakcie zawsze winie swoje gownane szczescie bo tak juz mam, ze zdazaja sie mi rozne nie do konca typowe przygody.
Od kilku lat zas, post factum ktos astrologiczny mnie informuje, ze "a tak na marginesie wiesz ze akurat jest/bylo retro?".
Ojaciepikuje.
ReplyDeleteBożena czyta na raty. Trochę to potrwa.
Bez pospiechu ;). Troche literowek mize zdaze poprawic :). A tak na marginesie to dodam ze w samej Balinie tez mnie spotkaly rozne komunikacyjno tranzakcyjne przygody i jakbym je chciala tu upisac to bym chyba mogla zaczac pisac przewodnik "jak nie spedzac czasu na Antypodach, poradnik praktyczny" ;)
DeleteBożena na Antypody prędko raczej nie trafi, ale kodowała intensywnie - szczególnie te kawałki z krewetkami :D
ReplyDeletePodejrzewa bowiem, że jej ignorowanie tematu byłoby zbliżone do Twojego, zrzucone natomiast na krab niezrozumienia australisjkiego angielskiego :)
Takie super-ekskluzywne taksówki (w zakresie wyceny przejazdu) to Bożena lubi szalenie. Jedną taką wiozła się do szpitala urodzić Agatkę. Drugą zaś na lotnisko, gdy postanowiła nigdy więcej już nie mieszkać na wyspach. :)
Szczegolnie podoba mi sie inspirowana literowk "krab niezrozumienia" ;)
DeleteTa taksowka to nawet nie byla jakos zabojczo droga jak tak sboie teraz patrze z perspektywy taksowek Wyspowych, tylko rozbieznosc w proporcji - 220km vs powiedzmy 10/15 km i cena x vs cena x+10 na przyklad :). A co zabawne kilka miesiecy pozniej kiedy Vika byla znowu w Stolycy i przyjechala do mnie na obrzeza z centrum przy pomocy taksowki, to mi sie skarzyla ze poslkie taksowki sa bardzo drogie - bo w Sydney zaplacilaby mniej. I faktycznie - przy kolejnej wizycie na antypodach skorzystalam z taksowki i istotnie nie bylo jakos szczegolnie drogo, ale to bylo juz po podrozy wyspowa taxi za 17 funciakow... wiec 20 OzDolków nie zrobilo juz na mnie takeigo wrazenia ;)
Hahaha, no rzeczywiście :D Krab niezrozumienia wyszedł wyśmienicie :D
DeleteAle swoją drogą ta krewetka jest straszliwa. Okropniasta. Jak można ludziom takie horrory live serwować? Jeszcze powiedz, że wąsem poruszała ...
No niby ogolnie betonowa ale owszem jestem w stanie uwierzyc, ze podczas tej burzy z pieronami ktora mi Ballina zaserwowala jednej nocy mogla ruszac wasem... Ale pod moim czujnym i podejrzliwie zdegustowanym okiem nie drgnela, bo jakby drgnela to bym pewnie do tego Brisbane z buta szybciej dotarla niz wsyzstkie autobusy razem wziete... Ba niewykluczone, ze nadal bym biegla... ;) Totez wlasnie Homarokoszmar jak malowany... tfu... betonowany.
DeleteA tych Big Things to ponoc grubo ponad setka. Spytalabym, czy widzialas tez jakies inne - ale z powodów oczywistych nie spytam ;)
ReplyDeleteGrand Canion widzialam... tylko nie wie mczy jest na tel liscie Wielki rzeczy ;) Ale pamietam go bardzo dobrze bo istniala szansa z podrozujacy ze mna kumpel do niego spadnie w pogoni za kapelusiekiem (swoim dodam, nie moim). ;)
DeleteAle jakis niefart maja te Wielkie Rzeczy bo za oceanem mialam ogladac Wielka Butle Mleka ale akurat byla w remoncie...
Wielkiego Banana mijalismy w nocy.
Mam wrazenie ze widzialam Wielkiego Kapitana Cook'a ale jakos kompletnie do mnie nie przemowil - wzielam go chyba za jakas reklame. Za to widzialam Big Kiwi w Rotorua, i co gorsza malo brakowalo a byloby to jedyne Kiwi na lapach jakie widzialam bo okazalo sie ze z mojej wycieczki nikt oporcz mnie nie chcial na farme Kiwi jechac (w sensie ze na ferme a nie na plntacje ;) ). na szczescie w tym parku w Rotorua udalo mi sie w zaciemnionym pawilonie, wsrod roslinnosci za srednio czystym szklem wypatrzec pare tych uroczych pedzli do golenia na kurzych lapach ;)
Za to bylam na kilku najwyzszych budynkach niektorych miast.