Description

Wspomnienia mniej lub bardziej biezace, bo technologia wyparla potrzebe pisania listow i nawet maili do bliskich i blizszych i tych calkiem oddalonych

Tuesday, 20 October 2015

Czesc, Jestes moze przy komputerze?... czyli jako to fajnie miec TAKIE przyjaciolki.

Takie i podobne slowa (np "Ratunku? Nie wiem gdzie jestem?" "Yyyy chyba sie zgubilam") od czasu do czasu slyszy w sluchawce lub odczytuje na ekranie telefonu jedna z moich przyjaciolek - czasem dElvix, czasem Smoczynska (duzo rzadziej ktos inny, wybrany losowo).
Zalezy w jakiej czesci swiata akurat jestem, jaka jest pora dnia na Planecie Ojczystej i czy przypadkiem wiem gdzie kazda z nich jest....
I tak na przyklad jadac sobie do (albo z) Wladyslawowa, czasem aby dolaczyc na weekend do rzeczonej dElvix spedzajacej tam urlop z rodzina, w czasach kiedy Obwodnica Trojmiejska byla ewenementem drog polskich i konczyla sie w kierunku poludniowym dosc gwaltownie, w blizej nie zdefiniowanym dla mnie miejscu, a wjezdzalo sie na nia zjezdzajac z krajowej 7mki na Przuszcz Gdanski czy tez na inne okoliczne miejscowosci.
(Byly to tez czasy gdy SatNav, moje bostwo poslednie, byl jedynie na uslugi militarne i szpiegowskie. Ewentualnie owszem juz pospolstwu dostepne, ale Planeta Ojczysta nie byla zbyt wysoko na liscie priorytetow bóstwa w drodze po dominacje nad swiatem. Zreszta jak wyznalam o tu, bardzo dlugo opieralam sie dolaczeniu do grona wyznawców.
A tendencje do jezdzenia na pale czyli na pamiec oraz na znaki odziedziczylam po Faderze i mialam ja od zawsze.
Ale tez juz czasy kiedy telefonia komorkowa przestala byc na uslugach tylko militarnych i szpiegowskich. 
Bardziej dokladnie nie okresle koordynatow czasoprzestrzennych bo byly to czasy kiedy duzo rzeczy sie dzialo, a od nich zdarzylo sie jeszcze wiecej i chronologia na ich temat zostala wyparta z mojej nieindeksowanej pamieci wiele lat temu. 
Jedno jest pewne - bylo to na pewno kilka lat przed migracja na Wyspe.
Dopiero po latach roznych przypadkow koniecznosci wykonywania podobnych telefonow wpadlam na pomysl zeby sobie zapisywac przebieg trasy, a pozniej nawet drukowac co czasem, acz NIE zawsze pomagalo. Zreszta nawet teraz mimo posiadania Nawidakcji czesto trafiaja mi sie momenty w ktorych rozwazam powaznie opcje "telefonu do przyjaciela"...)
Takze tak. Jade sobie. Nad ten Baltyk sobie jade.
Marzy mi sie jedyny w swoim rodzaju mrozony jogurt z kawiarenki na prawo od deptaka we Wladku... tym razem wyprobuje inny smak, obiecuje sobie  duchu, nie ciagle tylko ten jagodowy...
No i udalo mi sie wten sposob przegapic zwyczajowy zjazd na Pruszcz Gdanski.
Tych zjazdow bylo ze 4 w sumie, wiec przejelam sie tym umiarkowanie.
Zjechalam na nastepnym.
Po czym okazalo sie, ze wybralam najglupszy z mozliwych, ktory nie prowadzil do P-G przez to rondo co sie z niego schodzilo na obwodnice tylko jakos inaczej.
No ale pruje dalej, bo co mi pozostaje?
I co? No i okazalo sie, ze ni cholery nie wiem gdzie jestem, na dodatek utknelam w jakiejs kolejce niewiadomo gdzie, dlaczego i za co, znaki mowia mi tyle co nic bo nazwy miejscowosci sa mi kompletnie obce. P-K-P mowiac krotko.
Co robic? Proste. Telefon do przyjaciela. Padlo na dElvix bo znala te rejony najlepiej no i akurat jechalam dolaczyc do ich rodzinnego urlopu na kilka dni.
Poszedl SMS zagajajacy: "Ratunku? Nie wiem gdzie jestem."
Niezawodna dElvix odezwala sie werbalnie z pytaniem "Jak Ci moge pomóc?".
Szczesliwie wtedy chodzilo mi glownie o wsparcie moralne bo wiedzialam, ze bedac na plazy nie pomoze mi za bardzo. Droga okazala sie wlasciwa, a kolejka byla do swiatel prowadzacych posrednio na obwodnice i dosc rychlo dojachalam gdzie trzeba.
Innym razem permanentne zagubienie dopadlo mnie gdy probowalam zdaje sie wracac znad morza i wyszlo mi nagle, ze jade przez Gdansk co kompletnie nie lezalo w moich zamiarach.
dElvix odebrala telefon i powitalam ja ze slowami: "Qr... nie wiem gdzie jestem."
I znowu niezawodna przyjaciolka po moich skapych opisach okolicy rozpoznala lokalizacje ruchomego celu czyli mnie, w Gdansku. I pomogla wycyrklowac sie na wlasciwych skrzyzowaniach na wlasciwe pasy celem wjechania na Obwodnice.
Lata pozniej wybralam sie z Faderem na Wielkanoc nad morzem, a moze po prostu nad morze. Ale wyjazd nastapil w piatek po pracy, a ten sam pomysl miala reszta populacji stolycy i okolycy, wiec mimo prob wczesniejszego opuszczenia centralnej Polski udalo sie dotrzec na luzniejsze rejony Siodemki dopiero zdrowo po zmroku.
Tym razem nie trasa byla problemem tylko istnialo realne ryzyko, ze zajedziemy na miejsce i pocalujemy klamke bo nam pensjonat na noc zamkna i trzeba bylo do nich zadzwonic i powiadomic, ze jedziemy ale bedziemy pozno.
Ha. Taka sama sytuacja zdarzyla sie dwa razy... ten drugi raz to byl srodek tygodnia przed jakas weekendowa okazja na pewno.
dElvix odpadala z jakiegos powodu, czy to poznej pory, czy ze jej nie ma w zasiegu komputera. A moze byl to czas kiedy dElvix nie miala w domu internetu?
Enylej - Telefon do przyjaciela wygrala Smoczynska.
"Czesc... nie spisz co?" zapytalam, w zasadzie znajac odpowiedz - poznawo bylo - mysle ze 22ga sie zblizala duzymi krokami, bo mi sie kolatalo ze recepcja otwarta jeszcze ale juz nie dlugo, ale Smoczynska od zawsze byla Istota Poznych Nocy (obecnie ciut mniej bo ma swiadomosc nocnych wedrowek wlasnej Latorosli, a mojej osobistej chrzesnicy), ale wtedy nagminnie slyszalam, ze sie obudzila z lapa na myszy (lub z mysza na lapie jak akurat byla wyjatkowo niedospana), usnawszy przy komputerze, czy tez przed sniezacym TV na kanapie. Dla mnie czyste blogoslawientwo tak wtedy jak i dzis, bo obecna godzina roznicy miedzy Wyspa a Planeta Ojczysta sprawia ze po mojej 22ej ona i jeszcze jedna zaprzyjaniona jednostka bywaja otwarte na prowadzenie wieczornej dyskusji z moim zaplatanym czasem i w czasie umyslem.
"Jeszcze nie?" odparla pytajaco Smoczynska...
"Bo wiesz, musze powiadomic pensjonat, ze jedziemy ale bedziemy bardzo pozno - po 23ciej..." wyznalam zaklopotana
"Acha?" zachecila mnie Smoczynska.
"No i tego... ja nie mam do nich numeru na komorce..." dodalam nadal zakolpotana ja
"Znalezc Ci numer?" zgadla Smoczynska.
"No... I...wiesz... zadzwonic do nich i im powiedziec, ze jade ale pozno bedziemy, bo nie mam jak sobie zapisac tego numeru bo tu sie zatrzymywac nie wolno" Z zawstydzeniem acz meznie dokonczylam moje zapotrzebowanie ja.
I co uslyszalam? Nie odwal sie nie bede za Twoja sekretarke robic, tylko "Jasne, nie ma sprawy. Zadzwonie do Ciebie jak juz zalatwie."
Taka przyjaciolka.
Innym razem pojechalam z Wiedzminka do Irlandii. Na prawie 2 tygodnie smy pojechalysmy. Najpierw na wspolna wloczege, a pozniej ja na szkolenie w Cork (w ktorym sie wiecznie stoi w korku ale to szczegol z innego wyjazdu), a ona poszlajac sie solo po miescie i okolicy.
Ale zanim co do czego, to ta wyprawa chyba zasluguje na osobne wspomnienie.
Jest rok 2005, Szmaragdowa Wyspa, druga Krucjata.
Tym razem zdaje sie, ze zaatakowalam najpierw dElvix, ale na moje pytanie "Czesc, jestes moze przy komputerze?" uslyszalam, a moze odczytalam ze nie. Wieczorowa pora dzwoni wiec telefon Smoczynskiej.
"Czesc? Jestes moze w domu?" Sploszona nieco moja sytuacja, pytam ja - w obcym kraju, slabo oswojona z samochodem mutantem, z ufna pasazerka ktora nie ma pojecia co sie w moim wnterzu odbywa, i kompletnie nie wiedzac czy nadal dobrze jade.
"No?" To Smoczynska, jak zawsze zachecajaco.
"Bo wiesz... jestem w Irlandii i zapomnialam zabrac ze soba wydrukow ze wskazowkami jak dojechac do naszego b&b i z numerem telefonu do nich..."
"No i?" Nieco zaniepokojona ale nadal zachecajaco zapytala Smoczynska
"Yyyy i czy Ty bys mogla znalez w necie to b&b i podac mi numer telefonu do nich? To ja se zadzwonie i oprosze o wskazowki... Bo juz jestem niedaleko miasta i nie wiem jak do nich dojechac".
"Jasne!" radosnie odparla Smoczynska, dodajac z ulga "bo juz myslalam ze mi kazesz do nich dzwonic, a wiesz..." nie dokonczyla...
"Nie, no wiem, no co Ty! A czy zadzwonisz do mnie jak znajdziesz bo mi tu roaming zzrea zlotowki jak woloduch?"
"Jasne"
Tu podalam to co mi sie zdawalo ze jest adresem url (czytaj www) pensjonatu.
Po kilku minutach dzwoni moja komorka (polska wiec Smoczynska nie placila karniaka za zagranice tylko ja pokrywalam koszty). Odzywa sie nieco zaklopotana Smoczynska:
"Czy to na pewno dobry adres? Bo wiesz... mnie sie taka jakas dziwna strona otwiera... no taka wiesz... no... z golymi babami!"
ZAMARLAM w pierwszej chwili bo przemknela mi przez glowe mysl, ze nam na ten urlopik zamtuz znalazlam jakis...
Ale szybko wykombinowalam, ze pewnie zle zapamietalam adres, wiec poprosilam Smoczynska zeby poszukala ich namiarow przez strone trawlerowa na ktorej ich i ja znalazlam.
Po tych machinacjach i pardziesiat zeta ubozsza na telefonie ale za to uzbrojona tak w adres (co mi gowno dawalo bo mapa razem z tymi wydrukami lezala przeciez w domu na Planecie Ojczystej) jak i w telefon, moglam zadzwonic do b&b i poprosic o wskazowki jak dojechac (ze bedzemy pozno to ich uprzedzilam jeszcze z domu wiedzac ze korki moga byc itp... ).
Dodam, ze po dotarciu do b&b i rozpakowaniu sie okazalo sie ze wydruki z dojazdami namiarami itp wszystkie sa elegancko spakowane w bocznej kieszeni walizki... Kieszeni do ktorej, ze tak pospiesznie wyjasnie, zagladalam w ich poszukiwaniu nawet dwukrotnie.
Jeszcze innym razem - jakos w okolicy roku 2001, moze 2002, tak sobie mysle.
Pojechalam sluzbowo do Lodzi.
Z dElvix pojechalam.
Lodz jest miastem skomplikowanym.
Nawet bardzo.
Na te cale targi czy tam jakies expo dojachalysmy nawet w miare latwo, w sensie ze bez wiekszych przeszkod.
Po stosownej ilosci godzin marszowania po roznych stoiskach, w tym naszych Zakladowych oraz po krotkim popasie na ceratowanych stolikach, ruszylysmy w droge powrotna.
I tu ujawnil sie dramat.
Otoz aby wyjechac z miasta na Stolyce nalezy skrecic w prawo.
A cala ulica ktora podazalysmy - taka glowna dosc nawet, acz nie pamietam jak sie nazywa - pokryta byla znakami pt "Zakaz Skretu w Prawo". No jak bonie dydy wszystki skrzyzowania byly tak uzbrojone.
Na dodatek okazalo sie ze dalej prosto juz sie nie da, i co tu robic?? Pobladzilysmy w tej Lodzi do imentu. W koncu zdecydowalam sie na krok desperacki.
Telefon do przyjaciela.
W tym przypadku, dElvix byla za kolkiem (potwierdza, ze chyba byla) obok mnie, a Smoczynska bylaby w pracy co wykluczalo ich pomoc. Zadzwonilam zatem do kolezanki z Zakladu - KK. KK siedziala razem ze mna w pokoju, a w tymze pokoju siedzial tez moj kiero PP. Siedzial tez tam inny kumpel Yah, ale chyba wiedzialam, ze go akurat nie ma, wiec wybralam KK.
"Czesc, jestes moze przy komputerze?" Niepewnie zagailam jak to zwykle ja.
"Jestem. Jak tam w Lodzi?" odparla oszczedzajac mi przydlugiego wstepu KK.
"Koszmarnie!! nie mozna skrecic w prawo w calym miescie. Nie mozemy wyjechac, to jakas pulapka!!"
"Zartujesz?"
"A skad. Sluchaj, pomozesz nam? Bo w koncu przyjdzie nam tu nocowac"
"Poczekaj, PP sie pyta o co chodzi..." tu nastopila cichsza wymiana wyjasnien typu 'mRufa sie zgubila w Lodzi musimy jej pomoc', "Jasne, Juz otwieram mape".
I tym sposobem, wraz z kibucujacym jej PP, kolezanka KK wypilotowala nas z tej cholernej Lodzi (nie, nie nabralam wstretu - w kolejnych latach przyszlo mi bywac tam dosc regularnie sluzbowo, tak solo jak i z towarzystwem).
I zeby nie bylo. Moje klopoty nie zawsze dotycza sklerozy czy dysgeografii.
Jest rok 2006. Jestem za oceanem. Z jakiegos powodu kredyt na telefonie skonczyl mi sie szybciej niz podejrzewalam i znajduje sie gdzies w kraju bez dostepu do komputera z internetem zeby sobie zasilic (mozliwe ze dlatego sie konczyl bo zostawalam dluzej niz oryginalnie planowalam). Telefon jest na karte i oczywiscie zapasowych kart nie mam ze soba, bo od jakiegos czasu mam usluge w banku i moge z niej skorzytac.
Ale zeby to zrobic musze jakos sie do tego banku zalogowac.
U dElvix dzwoni telefon. Mozliwe ze dzwonie z automatu, albo na resztkach kredytu. Albo z telefonu mojego owczesego chlopaka. W kazdym razie dzwonie.
"Halo?"
"Czesc! Jestes moze przy komputerze?" Zachecajaco i troche zaklopotana ja.
"No moge byc, a co?"
"Bo mi trzeba zasilic telefon..."
"??" Wymowna cisza w sluchawce wymogla na mnie dokonczenie mysli.
"No chcialabym zebys sie zalogowala do mnie do banku i zasilila mi moja komorke z moich srodkow"
"Ale..." zaczela nieco zaskoczona dElvix
"No podam Ci haslo przeciez, nie musisz zgadywac" przerwalam jej zgadujac w czym tkwi 'ale'.
"Ok, poczekaj juz sie podlaczam"
Po zakonczeniu z sukcesem transakcji, pozdrowilam ja z aktualnego miejsca pobytu, podziekowalam za pomoc, obiecalam kartke i zapowiedzialam wdziecznosc w postaci rozmaitych zabich akcesoriow.
Pozniej uslyszalam (po powrocie juz) jak jej dopiero-co-od-miesiac-maz skomentowal nasza rozmowe slowami "Ale ma do Ciebie mRufa zaufanie..."
Lata ratowania mnie z opresji nawigacyjnych swoje robia... :)

7 comments:

  1. A czy Bożena już mówiła, że Ty musisz po prostu napisać książkę? Knigę? Wielką formę?
    Toż taki potencjał nie może się zmarnować! Bożena może wspierać w łapaniu literówek w razie czego :)
    I tak na marginesie, to jak przeczytała początek, to się złapała za głowę z lekkim wstydem, bo .. no wiadomo bo co. "Czeeeść, siedzisz może przy kompie?". Standard. Nawet własnej matce nie raz spokoju nie dawała .. o rany.
    Bożena jeszcze tu wróci na doczytkę, bo na raz tyle czasu nima ;)))

    ReplyDelete
    Replies
    1. No wlasnie tak mi sie przypomnialo o tym wszystkim i postanowilam oddac hold moim przyjaciolkom ktore gotowe sa pomoc na odleglosc, nawet jak jeste mna drugim koncu swiata :).
      A o tych wielkich formach to juz rozmawialaysmy hehehe... vice versa sie klania i w ogole.
      A literowki, no owszem, ale bez nich polowy smiechu w moim zyciu nie bylo, wiec nie bede na nie za mocno narzekac :)

      Delete
    2. "Łódź jest miastem skomplikowanym", "Jestem w Irlandii i zapomniałam sobie wydrukować ..." Bożena siedzi i rechocze z zapałem :D Najgorsze jest to, że do takiego "a jesteś może przy kompie ..." człek potrafi przywyknąć i staje się ofiarą losu do kwadratu. Bożena o sobie mówi, wspominając na przykład wypad na wesele do miasta obok i około-północny refleks, że ha! fajnie, a do domu to jak?
      A analizując końcówkę, to Bożena sobie myśli, że ma tak ze trzy osoby (pozamałżeńsko-rodzinne), które by jej mogły przelew z konta zrobić, dostawszy dostępy. To chyba dobrze, że Bożena mało zarabia. Zawsze to jest taki komfort, że można swobodnie zaufać komuś, kto fortuny i tak nie osiągnie w razie czego ;) Ale uczciwie przynajac, jeszcze takiej sytuacji Bożena nie miała, żeby z chłopaka-komórki-do-przyjaciółki-o-doładowanie-telefonu-z-osobistego-konta :D

      Delete
    3. Sprostuje tylko jedno, w Irlandii wszystko bylo wydrukowane, z detalami, setka mapek chyba juz gugla i w ogole. Tylko zrobilo mi numer Houdiniego w kieszeni walizki gdzie nic wiecej ni bylo, po czym wrocilo na miejsce jak juz i my dotarly na miejsce. Poza tym wszystko sie zgadza, rechot wskazany ;). No widzi Bozenka, az trzy poza rodzinne. A ja jedna dElvix, ale to za armie wystarczy. Jedyny minus to ze dElvix czasem za daleko od kompa... Anakceptable po prostu co? Zasadniczo moglam poprosic zeby mi zasilila po prostu fona, 50ziko na 10 dni to nie taka znowu wielka pozyczka, ale by potrwali a ja bym musiala automaty i lubego komorke zuzywac, a po co skoro mogla mi z moich pieniedzy przylac :). A co do kombinacji alpejski kontaktowych to Mama Ammara jakis czas temu, z okazji braku pradu kontaktowala sie z mezem via siostra w Polsce i to wlasnie sprawilo ze mi sie mone wyczyny przypomnialy.

      Delete
    4. Zeby nie bylo, pare razy znalazlam sie po drugiej stronie telefonu: 'czesc mRufa, jestes jeszcze w pracy? Mozesz sprawdzic na moim biurku czy lezy tam moja komorka/inhalator/cos tam?', albo 'stoje w korku w x, mozesz sprawdzic czy jest dlugi/ktoredy go ominac?'
      Karma nie spi :).

      Delete
    5. Erm... no wlasnie nie wiem... bo slyszalam jak ktos porownywal karme do panienki szemranej profesji eke lekkiej konduity ;) ale fakt moze nie laczy pracy z wypoczynkiem i po pracy z byle kim nie spi ;)

      Delete