Description

Wspomnienia mniej lub bardziej biezace, bo technologia wyparla potrzebe pisania listow i nawet maili do bliskich i blizszych i tych calkiem oddalonych

Tuesday, 2 February 2016

Czy mRufa jest stworzona do latania? Czyli jak zaczelam podroze podniebne.

No wlasnie do dzis sie zastanawiam i nie umiem ocenic.

Postanowilam wiec spisac mala serie o moim lataniu rozmaitym i zobaczyc co z tego wyniknie.
To znaczy mial byc jeden wpis, ale jak doszlam do 3/4 tresci to sie okazalo, ze nie moge nawet podgladu zrobic taka krowa wielka wychodzi wiec musialam podziabac na kawalki.
Wyszly Trzy.

Moja przygoda z lataniem zaczela sie w 1998 kiedy to loty nie byly jeszcze tak dostepne i przystepne.
Otoz przebywajac edukacyjnie na Wyspie, przy kolejnej wizycie w Ojczyznie uslyszelismy o mozliwosci skrocenia naszej podrozy powrotnej na Wyspe - chodzilo o to ze zamiast jechac z powrotem autobusem przez 26 godzin, moglibysmy poleciec samolotem.
Uczelnia dala nam list z laskawa prosba o przynanie nam znizki z racji ze my biedne studenty, nic nie gwarantujac rzecz jasna, a Rodzicielka naszego wspolnego kolegi z roku (na ktorego mowilismy 'Jerry'), pracujaca w stosownej instytucji (Polski Orzel lotniczy) mogla nam pomoc w zdobyciu korzystnego polaczenia mimo sezonu wysokiego.
We dwojke z Alikiem z tej opcji postanowilismy sokrzystac. Jerry przedstawil na swojej Rodzicielce i zalatwilismy sprawe.
Ciotka M, dla odmiany wracajaca na Wyspe nieco pozniej niz my, uznala ze Polski Orzel jest dla niej za drogi, wiec poleciala inna linia jakos pozniej niz my, ale ona juz byla doswiadczonym latawcem wiec nie bedziemy sie w jej przelot zaglebiac.Dodam tylko tyle ze my z nasza zebracza znizka i lotem w jedna strone zaplacilismy wiecej niz ona. Za bilet powrotny. Ale to drobiazg. wkurzajacy, ale drobiazg.
I tak to polecielismy z kumplem Alikiem samolotem, rodzimych linii lotniczych - nazywam ich Polskim Orlem. Okazalo sie juz na lotnisku, ze tym, samym lotem leci z nami jedna kolezanka, ktora znamy zgrubnie, a ktora juz na Wyspie rezyduje od lat, a drugi nasz kolega - Mis - ma tez leciec, ale korzystajac z innej kombinacji - otoz jako czlonek rodziny mial sie zalapac w ramach stand-by. I sie zalapal, tylko biedaczek musial sie sam tarzac w luksusach w klasie biznes, bez naszego czarownego towarzystwa.
I taki to byl moj pierwszy lot samolotem.
Bardziej bylam przejeta tym, ze lece z Alikiem i moge mu oddac moja szynke z jajecznicy, czy innego omleta (tak, to bylo zanim pojawily sie tanie linie i trzeba bylo robic oszczednosci na kateringu...), niz faktem ze lece.
Moj drugi lot byl bardziej spektakularny, bo nie dosc ze leciala sama i NIE Polskim Orlem to na dodatek zelgalam mimowolnie i mialam meczacy katar.
Klamstwo moze i ma krotkie nogi, ale wyszlo mi troche niechcacy i na dodatek lecialam, a nie szlam pieszo wiec mi krotkosc nog zupelnie nie przeszkodzila.
Nie pamietam czy byl to nadal 1998, ale chyba tak.
Mysle ze lecialam wtedy na chrzciny i bylam dosc istotna osoba bo przyszla matka chrzestna i lecialam z okazji niedlugiej przerwy na Wyspie, tuz po Wielkanocy. I wlasnie ze wzgledu na te chrzciny nie pojechalam do Ojczyzny na Wielkanoc.
Zaladowalam sie do samolotu i mialam zdaje sie ... cholera, czy to wtedy nystraszylam zaloge samolotu??... chyba nie, to chyba bylo nastepnym razem...
No to po kolei.
Otoz lecialam sama tuz po swietach Wielkanocy - pewnie z tydzien po, i mialam byc dosc krotko. Reszta naszej bandy pojechala na Wielkanoc i mielismy sie prawie minac.
Udalam sie na lotnisko solo, wykonalam niezbednie manipulacje, mozliwe ze dokonalam jakichs skromnych zakupow, wlazlam w stosownym czasie do samolotu z manelami i okazalo sie, ze siedze sama w calym rzedzie, ale przy przejsciu. Jakos nie bylo pytania gdzie chce siedziec, wiec nie wiedzialam ze mam wybor.
Jak sie okazalo, ze nikogo juz nie ma zeby do mnie sie dosiadl, zapytalam stewardesy czy moge sie przesiasc do okna, bo pierwszy raz lece ... i tu mialam dodac ze tymi liniami, ale nie zdzaylam bo stewardesa odparla zartobliwie "Absolutnie nie..." na co ja, jakos przytluczoan tym katarem chyba musialam widocznie okazac rozczarowanie na twarzy, bo stewardesa sie dzwiecznie rozesmiala i powiedzial, ze jasne ze moge.
No to uradowana usiadlam gdzie chcialam i nie myslalam o tym wiecej.
Wystartowalismy, ja zaczelam odczuwac niezadowolenie zatok z katarem ze stanu rzeczy ale jeszcze nie bylo najgorzej. Ot dyskomfort jak przy nurkowani na 4 metry z przyblokowanymi zatokami.
Do jedzenia podano nam lososia zapiekanego w czyms tam (patrz wyzej komentarz o kateringu), a ze ja ryby to tylko lubie w akwarium widziec lubo na ekranie, a nie na talerzu to zachomikowalam danie w torbie zeby dac do sprobowania mojej osobistej Rodzicielce.
Po posilku podeszla do mnie stewardesa i mowi, ze skoro lece pierwszy raz to moze bym chciala zajrzec do kabiny pilotow?
Tak mnie tym zastrzelila, ze nie sprostowalam ze pierwszy raz solo i pierwszy raz nimi ale w ogole to juz raz lecialam i tylko pokiwalam glowa bo i lekko zamarlam, jak to ja potrafie.
Bylo to jeszcze w czasach kiedy pewne wydarzenia lotnicze wiodace do katastrof na przestrzeni ostatnich nastu lat byly koszmarem przyszlosci, wiec kabine pilotow odwiedzilam bez przeszkod, panowie za sterami byli bardzo mili, pozwolili sie napatrzec na wszystko do stya, ale nie proponowali mi siadania za sterami (moze to i lepiej biorac pod uwage moje pozniejsze doswiadczenie z symulatorem lotu ;) ).
Wpadlam sobie zatem na poczekaniu w cielecy zachwyt i pokochalam te linie lotnicza bezwarunkowo i do dzis jest w grupie moich ulubionych i preferowanych...

Kolejny lot, to chyba byl ten gdzie lecialam znowu solo i z nowu na Planete Ojczysta i w podobnym okresie, ale nie umiem sobie przypomniec dokladnie czy byl to 1998 czy moze juz 1999. W kazdym razie zczelo sie podobnie - lotnisko, odprawa, numer bramki podano mi od razu i ciezkie przejecie mozliwe, ze podbite ciezkim niewyspaniem bo z Polnocy Wyspy trzeba bylo jechac nocnym autobusem, a ja w srodkach lokomocji prawie nie sypiam. Siadlam gdzie tam celem odczekania i na pierwszy sygnal na tablicy, ze mamy numer bramki (a moze nawet wczesniej bo podali mi przy odprawie powiedzili numer tejze powiedzieli zeby byc przy niej godzine przed odlotem) cala przejeta popedzilam do bramki.
Nie bylo przy niej nikogo, za to byly zapraszajaco otwarte drzwi, to i wlazlam za te drzwi.
Szklane byly, za nimi nic szczegolnego - ot korytarz.
To poszlam dalej, ale sie zaczelam wachac, bo mnie ten brak ludzi  zastranowil.
Ale nic to, korytarz normalny z wykladzina i bez znakow szczegolnych czy napisow "wstep surowo wzbroniony", to leze dalej.
Doszlam do kolejnych drzwi, a tam dalej nie ma nikogo.
Za drzwiami zaczynal sie juz rekaw.
Drzwi byly zamkniete ale jak je eksperymentalnie pchnelam to sie uchylily bez oporow.
Sploszona ciezko pomyslalam, ze jestem pewnie ostatnia i ze jak nie pojde to odleca beze mnie, a na drugi lot mnie nie stac... No to zlapalam manela i poszlam, no.
Ide przez ten rekaw, a zewszad cisza tylko szum klimy.
Ide i ide i widze wejscie do samolotu. W srodku nikogo nie widze ani nie slysze.
Drzwi rzecz jasna otwarte.
Wlaze zatem do srodka, a tam kapitan lezy sobie na siedzeniach relaksujac sie, stewardesy wokolo tez wyluzowane.
No to coz, zamarlam jak to ja.
Zauwazyli mnie w koncu i pytaja jak tu weszlam...
To mnie odblokowalo i wyznalam, ze drzwi byly otwarte.
Przeprosilam i zostalam kulturalnie wyprowadzona i oczywiscie te cholerne drzwi byly juz zamknieta wiec popatrzyli na mnie bardzo podejrzliwie ale inspekcja karty pokladowej potwierdzila, ze jestem tu gdzie trzeba tylko sporo za wczesnie i jeszcze nie do konca leganie.
A tajemnica niezamknietych drzwi zawisla nierozwiazana.
Tak, ze tak tosie zaczelo...
Po kolei wszystkich lotow nie pamietam juz tylko rozne urywki i epizody.
O pamietam jak pierwszy raz lecialam do Oz z Planety Ojczystej jeszcze i pochorowalam sie okropnie nabawiajac sie urazu do kuchni tajskiej, bo podano nam podczas ostatniego etapu lotu potrawe tajska, a dla mnei byla to jakas 3 w nocy i moj zoladek powiedzial, ze on takie traktowanie ma w odwloku, a na dodatek odwodnilam sie bo nie wiedzialam wtedy, ze trzeba duzo pic... Wlasciwie to pewnie gorzej mi to odwodnienie zrobilo niz ta potrawa ale przechorowalam okropnie (w skrytosci rzecz jasna, czyli ganiajac do wychodka) ostatnie kilka godzin podrozy.
Zapach tajskiej kuchni budzi we mnie obrzydzenie od dzis...
Albo na przyklad kilka lat temu, mialam wracac po wszystkich swietych na Wyspe, a dzien przed moim lotem ten samolot na Okeciu ladowal bez otwartego podwozia i musialam zostac dluzej, albo jak ten wulkan na Islandii sparalizowal przestrzen lotnicza nad Europa na ponad tydzien i moj samolot z Oz byl drugim ktory wylecial do Europy wiec do przedostatniego dnia nie mialam pewnosci czy wroce do siebie w terminie, a akurat kurowalam zapalenie zatok wiec, albo jak to zaplacilam ekstra za lepsze siedzenia i okazalo sie, ze mam niedzialajacy ekranik i z rozrywek byly nici...

Bo o tym jak pojechalam na lotnisko dzien przed odlotem juz gdzies pisalam...
Oraz o tym jak kupilam Faderowi bilet na swoje nazwisko i na dodatek w niewlasciwych kierunkach.

A jak ostatnim razem wracalam z Oz to oglosili nam 3 godzinne opoznienie z powodow technicznych, po czym juz na pokladzie powiedziano nam, ze to dlatego ze przed poprzednim lotem byly problem z jednym z silnikow i musieli czekan na czesci/naprawe... Nie powiem zeby natchnilo mnie to otucha, ale nie probowalam wysiasc pospiesznie z samolotu...
Innym razem, jadac na swieta grudniowe chyba na Planete Ojczysta odkrylam ze opady sniegu w zimie sa zjawiskiem nieoczekiwanym, zaskakujacym i paralizujacym NIE TYLKO ruch drogowy ale rowniez lotniczy... Przynajmnie jna Wyspie.
Ale to jakby nie z lataniem mialo zwiazek. Przynajmniej nie bezposredni.
Szczesliwie w ramach patriotyzmu wybralam lot Polskim Orlem, a o ile piloci rodzimi moze jezykiem obcym nie wladaja zbyt dobrze to latac umieja chyba najlepiej na swiecie i zgodnie z powiedzonkiem "Polak to nawet na drzwiach stodoly poleci jak potrzeba" (nie gdzie je uslyszalam, chyba od meza dElvix) wiec po kilku stresujacych godzinach w tymczasowym namiocie przed terminalem (poprzedzonych nerwowym dniem poprzednim) dowiedzialam sie ze moj lot odlatuje co prawda z parugodzinnym opoznieniem, ale w planowanym dniu.

5 comments:

  1. To mialas wielkie szczescie, ze to Twoje nielegalne wtargniecie do samolotu odbylo sie w erze przed-terrorystycznej. Obeszlo sie bez aresztu, przesluchan (Ciebie, rodziny, znajomych i sasiadów) i kontroli osobistych!

    A to ze przyjechalas na lotnisko o dzien za wczesnie (imponujace osiagniecie ;) przypomnialo mi, jak kiedys przyszlam do pracy miedzy swietami a sylwestrem, bo zapomnialam ze mamy wolne. Przyjechalam pod same drzwi. I sie odbilam. I dopiero wtedy mi sie swiatelko w mózgownicy zapalilo... :/

    ReplyDelete
    Replies
    1. Owszem, teraz by tak letko nie przeszlo. Ale wtedy moim problemem bylo to, ze jesli odleca beze mnie to nie bede miala na drugi bilet - stypendium EC nie bylo zle ale nie byly to kokosy ktore pozwalaly na traktowanie biletow lotniczych jak autobusowych ;)
      Sprawdzam teraz po 7 razy czy dobrze wybralam, zreszta nie tylko bilety. wszelkie zakupy "on the line" sprawdzam bo teraz drobny atak roztargnienia i juz mas w domu pigwina albo niedzwiedzia polarnego, a ja mam bardzo mala lodowke i bylby problem ;)

      Delete
    2. oj tak, ja ostatnio zamówilam cos dla tesciowej na adres mojej mamy (ale imie i nazwisko prawidlowo, taki mix). To sie Mama moja zdziwila, ze Stanislawa B. u niej mieszka. Musi gdzies cichutko w kaciku, bo nikt jej nie zauwazyl.

      Delete
    3. O to Twoja tesciowa calkiem jak ja - a to u M&Msow mieszkam a to u Judi, a to znowu u siebie, a czasem na Planecie Ojczystej ;)

      Delete
  2. This comment has been removed by the author.

    ReplyDelete