Otoz nie wiem bo nie probowalam.
Ale mam paru kolegow, ktorzy owszem i mowia, ze bardzo trudno.
A bylo tak.
Ozzy kiedys napisal maila:
"Jest akcja. Ja i grupa fanow latania, co jakis czas organizujemy maraton symulatorow lotu i oblatujemy swiat w 24 godziny. Jesli chcesz nas zasponsorwac to super, cala kasa idzie dla jakiejs-tam-organizacji-charytatywnej-co-lata"
Sponsoring szedl akurat na jeden z ambulansow powietrznych o ile pamietam.
Sprawa dosc popularna - ludzie robia cos mniej lub bardziej oryginalnego, czasem zwariowanego, czasem smiesznego, czasem glupawego, reszta okolicznej spolecznosci oraz krewni i znajomi krolika wplacaja kaske, ktora po zakonczeniu akcji idzie na wczesniej okreslony cel - cos jak nasza WOSP tylko non stop niezaleznie od pory roku i nie tylko na jeden cel ale na rozne, wszystkie charytatywne.
Pierwszy raz o tym wtedy uslyszalam, wiec wyjasniono mi o co biega i cos tam dorzucilam do kubelka.
Za jakis czas ktos cos pomamrotal o symulatorze lotu.
Jako, ze bylam juz po pierwszym locie moto-szybowcem to sie lekko podekscytowalam.
Trzeba bylo 4 chetnych zeby koszta nie rzucily na ziemie. Z Ozziem trzech.
Rzecz polagala na tym, ze znajomy Ozziego byl zapalencem lotniczym i zbudowal sobie w pokoju goscinnym (w takim box-roomie) symulator.
Zbudowal go chalupniczo, ale nie bez dedykacji - ekrany komputerowe (nienajgorsze, bo juz plaskie, ale zaden szal) zamias szybek, caly kokpit skompletowany z zezlomowanych samolotow.
No i teraz mysle strasznie co to byl za symulator... znaczy ktorego samolotu...
Mam!
Boeing 747.
I na tym wlasnie symulatorze, Ozzie z tym znajomym dolaczali do tego oblatywania swiata.
Podobno bawili sie bardzo na serio z wieza i pozwoleniami na starty i ladowania.
No banda wariatow mowiac krotko, ale w sensie pozytywnym, nie obrazliwym, z racji celu szlachetnego.
AKTUALIZACJA - znalazlam fotke ktora moge wrzucic bo gab nie widac a wnetrze widac. To z tego lotu sumylatorowego z 2011 roku - kilka lat pozniej niz moja przygoda.
Plecy od lewej to ten wlasciciel, plecy po prawej to Ozzy - jak mowilam biora ten maraton symulatorow lotu bardzo powaznie... - reszta to wlasnie zawartosc box-roomu. |
No i wlasnie ten znajomy sobie tak hobbystycznie to zrobil w pokoju zapasowym, ale ze to za darmo nie jest, bo zre prad i sprzet trzeba serwisowac do pewnego stopnia, to sobie troche dorabial prowadzac tez dzialanosc rozrywkowa.
Az go w koncu zwolnili z pracy i zaczal probowac z tej rozrywkowej dzialalnsci sie utrzymac.
No to Ozzie jako dobry przyjaciel, co jakis czas organizowal mu grupe wariatow na klientow.
No i zapytal kolejna grupke znajomych, w tym mnie i kolege Przebrzydlucha, ktory wtedy jeszcze nie byl Przebrzydluchem.
Ja sie oczywiscie podjaralam, bo wizyta w kabinie pilotow do dzis mnie swym wspomnieniem ekscytuje, jeszcze jeden kolega sie zadekalrowal, ze chce i brakowalo nam 4tego.
No to sie wzielam i spielam w sobie i zaatakowalam Przebrzydlucha z pytaniem czy on tez by teges czy nie.
On na to odparl, ze bardzo chetnie, bo jest to stanowczo bezpieczniejsza rozrywka niz samodzielne latanie samolotem, albowiem niesie ze soba duze mniejsze ryzyko naglego i gwaltownego zejscia.
Przyznalam mu racje i mielismy ekipe.
Ja zadeklarowalam gotowosc transportowa i zostalam nominowana jednoglosnie szoferka przedsiewziecia i uzbroilam stosownie nawidakcje, Przebrzydluch zadeklarowal, ze nas zaprowiantuje, Ozzy kupil pieczywo, ja kabanosy oraz upieklam muffiny pieczarkowe, po czym prawie sie poplakalam z zalu bo nie przyszlo mi do glowy zapytac Ozziego czy lubi pieczarki - albowiem wiedzialam, ze nie lubi sera zoltego wiec nie moglam upiec kukurydziano-serowych i okazalo sie, ze jedyne czego nie lubi bardziej niz sera to wlasnie grzyby.
Na szczecie reszta nie miala oporow przeciwko pierczarkom.
Kabanosy tez spotkaly sie z dobrym przyjeciem.
Jako wegetarianka przyspozylam sporo klopotow Przebrzydluchowi, bo jego kanapki to istny orgazm kulinarny, ale dla miesozercow.
Ale i on spial sie w sobie i zrobil dla mnie istne dzielo sztuki, ktore do dzis wspominam z lekkim slinotokiem i lezka w oku, mimo ze od tamtej pory kanapek spod jego reki spozylam kilkanascie. Ta pierwsza jest nadal nie do pobicia.
I jest tak.
Koniec dnia sie zbliza i godzina wyjazdu, ja robie za transport, stoje w kuchni kolchozowej kolo Przebrzydlucha wyluzowana, bo przesz beze mnie nie pojada.
Przebrzydluch w nerwach zasuwa z nozem i ma slowotok typu:
"kurcze, wiem ze juz pozno i czas leci i mielismy wychodzic, a ja jeszcze nie skonczylem...."
Poczulam sie wiec w obowiazku wytknac oczywistosc:
"wyluzuj, wszak beze mnie nigdzie nie pojedziemy, tak? A ja jest tu z Toba, tak?
Pomoglo.
No i pojechalismy.
Byl to najbardziej upalny dzien roku.
Lato w ogole i wyjatkowo takie cieple jakies.
Trzech chlopa, z czego dwoch wysokich i ja w Niebieskiej Strzale, pojezdzie 3-drzwiowym, niezbyt obszernym.
Owszem dalismy rade, ale bylo goraco. Mimo klimatyzacji.
Zaparkowani poszlismy do domu znajomego, pukamy, a drzwi otwiera nam...
Kapitan samolotu.
W czapce i z tymi tam pagonami na koszuli.
Ot facecik w srednim wieku, powiedzmy blizej 50 niz 40tki. Zapalony latawiec. Pasjonat.
Mily i sympatyczny. Pokazal nam symulator.
Ja poczulam sie nieco zmieszana, bo owszem wiedzialam, ze to hobbystyczne ale tam najnormalniej w swiecie byly fotele lotnicze, dwa zreszta zeby byl pilot i co-pilot, jakis rodzaj wentylacji zeby sie nie podusic, ale nie chlodzacej, te ekrany, no nie, ten wichajster po srodku, tzn kilka wichajstrow, wszystkie te zegary/wskazniki/liczniki/dzikie weze, co pamietam z kabiny pilotow (pozniej odkrylam ze one prawie wszystkie byly tylko dla picu, znaczy atrapy, ale byly to oryginalne czesci tyle ze nie podlaczone).
Na dole w salonie TV na pol sciany polaczone z symulatorem pokazywalo publice (ktora akurat nie pilotuje) to co widac przez "okna" kabiny.
Na poczatek kazdy z nas zostal poinstruowany jak sie "lata", co trzeba, a czego nie (w sensie, ze nie zawadzic skrzydlem o ten samolot zaparkowany po lewej ani po prawej), no i zaczelismy latac.
Pierwszy lot poszedl mi calkiem fajnie.
Ozzy jak wiadomo profeska, wiec nie ma o czym mowic, drugi kolega pierwszy lot troche slabiej, Przebrzydluch spoko.
"Polatalismy" sobie i przyszla pora na przerwe.
Odetchnelam z ulga bo o ile myslalam, ze w samochodzie bylo nam goraca to po godzinnym pobycie w lub obok pokoju symulatora zaczelam sie czuc jak w saunie parowej.
Niby nic, ale ja do tej sauny wybralam sie w pelnej odziezy biurowej i antygwaltkach.
(Dla niewtajemniczonych - antygwaltki to podkolanowku ponczosznicze, nazwane tak z racji 'atrakcyjnosci' jakiej dodaja widokowi damksiej nogi. A ja mam taka przypadlosc, ze na boso buta nie wdzieje, stopki akurat byly w nielasce handlu powszechnego w owych latach, a skarpetki prezentuja sie uroczo wylacznie wystajac z sandalka dziecka do lat 4/5, a do spodni dlugosci 3/4 czy tez 7/8 antygwaltki nadaja sie swietnie jesli maja kolor neutralny.)
Odwodnienie na horyzoncie w pelnej krasie, zapas trucizny skromniutki.
Przerwe spedzilismy pozywiajac sie na dole i wtedy tez odkrylam, ze moje muffinki nie sa do konca trafione, bo Ozzy, a robilam je z mysla o nim bo on nie lubi slodyczy, ani sera, a chcialam sie zrewanzowac za zaproszenie mnie - to byl jeszcze okres w ktorym moje zycie towarzyskie na Wyspie bylo bardzo prymitywne i ograniczalo sie do kwartalnych rozrywek, a to cale latanie otworzylo przede mna nowe horyzonty.
Ale to nic bo.
Bo w trakcie rozmowy wyszlo na jaw, ze wlasciciel lokalu nie dosc ze nie ma licancji na duze samoloty - on w zyciu nie latal jako pilot (nawet z Ozziem jak my).
Spojrzelismy sie na siebie z Przebrzydluchem jakos tak znaczaco, ze moim zdaniem wlasnie wtedy zaczela sie nasz przyjazn - wczesniejsze kontakty mialy raczej charakter zdawkowy.
Pozniej okazalo sie, ze faktycznie sie spojrzelismy znaczaco, bo ja sobie pomyslalam 'niegrozny wariat... mam nadzieje', a przebrzydluch 'ja pier...e, fanatyk cholerny', oboje majac na mysli stroj kapitana.
Nastepnie, nadal rozzalona (glownie na siebie, ze nie dopytalam wczesniej o te grzyby) oraz mocno przegrzana i odwodniona, udalam sie do symulatora celem wylotu skads tam i wyladowania w Szwajcarii.
Okazalo sie, ze jest to trudniejsze niz by mi sie wydawalo i nie dosc z nie trafilam na srodek pasa to juz wyladowaszy niby (tak mi sie zdawalo), zjechalam z tego pasa tak jakos niefortunnie, ze zatopilam caly samolot z pelnym oblozeniem...
Najgorsze, ze mnie sie zdawalo ze w pas trafiam calkiem niezle i pozniej tez, ze sie jeszcze spokojnie mieszcze, ale niestety tu wylazla na jaw nie za wysoka jakosc graficzna symulatora bo mnie pokazywal, ze jeszcze lapie sie kolem w brzeg pasa a on juz widzal, ze wpadam do wody.
Moze to i smieszne, ale jakos tak kompletnie stracilam serce do imprezy i oddalam moja ostatnia kolejke chlopakom - wlasnie utopilam 256 osob, w tym siebie oraz bardzo prawdopodobnie wywolalam miedzynarodowy konflikt polsko-szwajcarski, ktory zakonczy sie atakiem lotniczym Szwajcarii na Polske - bede na nas jak nic zrzucac gomolki sera z zegarmistrzowska precyzja...
Do dzis staram sie utrzymywac bardzo poprawne kontakty z moja szwajcarska kolezanka, liczac ze w razie sadu wojennego wstawi sie w mojej sprawie...
;)
Reszte tego wieczoru spedzilam w chlodniejszym nieco salonie, obserwujac sobie w cichosci jak chlopaki na gorze startuja i laduja z mniejszym lub wiekszym powodzeniem na roznych lotniskach, az w koncu ktos - Ozzie lub gospodarz zapytali naszego kolegi, ktorego rodzice sa stamtad wlasnie, czy chcialby wyladowac w HongKongu - najtrudniejszym lotnisku z tego symulatora.
Okazalo sie, ze on bardzo chetnie, po czym okazalo sie, ze to chodzi o stare lotnisku, ktore bylo (jest?) bardzo skomplikowane bo trzeba nadleciec pod bardzo konkretnym katem i zmiescic sie miedzy wiezowcami itp.
Ozzy z gospodarzem dokonali demosntracji i poszlo.
Kolega nasz wykonal spektakularna katastrofe i Przebrzydluch zaczal mnie natychmiast pocieszac, ze moja to pikus, ale ja tam swoje wiedzialam.
On wykosil samolot i wiezowiec na najtrudniejszym lotnisku, a ja utopilam cholerny samolot, myslac ze juz wyladowalam i jeszcze sie mieszcze na pasie...
Musialam sprawiac wyjatkowo zalosne wrazenie, bo Ozzy przelamal swoje obrzydzenie do grzybow i zjadl mojego muffinka!
I nawet pochwalil ze byl duzo lzejszy niz sie spodziewal (czytaj duzo mniej obrzydliwy niz sie obawial ;) ).
A tak prawde mowiac to po prostu bylam okropnie spiczniala od upalu, duchoty i odwodnienia. Odzylam dopiero w drodze powrotnej po zachodzie slonca.
Owszem fakt, ze tym razem siedzial ze mna z przodu Przebrzydluch byl bardzo pomocny ;).
A to w sumie ciekawe, że latanie na symulatorze to też jednak emocje!
ReplyDeleteA czy Ozzy lubi(ł) paprykę? Bo Bożena zna podobny przypadek w zakresie preferencji kulinarnych, i on też paprykę odsądza od czci i wiary. Ser to jeszcze jako - tako, ale już każde ćwierć pieczarki wydłubie z zapiekanki na przykład. I piecze świetne ciasta, których .. nie je, bo nie przepada :D
Kurteczke, znowu mnie telefon zawiodl i jakims sposobem zezarl cala odpowiedz.
DeleteSzwagier?
Ozzy/Ozzie (bo widze ze nie umiem zdecydowac sie na pisownie) papryki chyab nie negowal bo zywil sie w naszej Kolchozowej kantynie a oni papryki jako wypelniacz gdzie sie tylko da nie zaluja. Z tym serem to bylo jeszcze ta, ze jakis rok-2 pozniej - po symulacjach - na jakiejs pracowej wyzerce pochwalil mi sie ze wlasnie zajada sie specjalami z desk iserow i bardzo je sobie chwali, wiec pewnie sie przelamal albo co i jako degustacja mu nie przeszkadza jako podstawowe danie zas moze nadal przeciwnie. Moja obserwacja bo dekadzie (w suemi bo jak wiadomo to moj drugi epizod na Wyspie, tzn pierwsze to byl pilot a obecnie telenowela ;) ) kuchni Wyspowej jest taka ze np danie z grzybami jest ciezkie tak smakowo (bardzo intensywnie i dziwnie doprawiane/przyprawiane) jak i trawiennie - tych grzybow sa wielkie kawaly czesto obrobione na chrupiaca - no inne grzyby. Moje pieczarkowe muffinki maja pieczrke dla smaku, a nie jaki podstawowy budulec. Ale! Ozzy za slodyczami nie przepadal, czyli podobienstwo jest i stad byl moj pomysl wytrawnych buleczek. Ale na przyklad jak byl ktoregos roku z zona w Polsce bo zapalali wielka sympatia do zurku. Az mi nawet zalecili przywiezienie im bazy zurkowej w butelce.
No pewnie, że szwagier :D
DeleteBożena plepla na prawo i lewo, to już nie wie potem co i komu :D
Ponadto Twoje muffinki brzmią zupełnie wyśmienicie, a takiego grzyba na ciężko to Bożena dobrze kojarzy, bo ... bardzo lubi wszamać duszonego boczniaka, który stanowi danie samo w sobie :) Wychodzi z niego taki gumowy glut, ale jakoś Bożenie pasuje ;) A do pieczarkowych wyrobów czy dodatków w ogóle się nie da tego wpasować, bo to inna półka smakowa. :)
Bożena też lubi żurek. Wcale się nie dziwi, że goście zapałali doń - grunt, to spróbować :)
P.S Bożena wczoraj Twoje przygody połykała z telefonu, bo jej komputer powiedział BEEEEK i musi powiedzieć, że rewelacyjnie się układa czcionka i odstęp i wszystko inne. Jakby w ogóle to było zbudowane pod urządzenia mobilne.
P.S. Dwa. Bożena jest pełna podziwu, że nie zemdlałaś tam gdzieś po drodze, bo jak ona sama sobie pomyśli o upale, odwodnieniu i reszcie, to słabnie na zaś. Nie trzeba do tego więcej rozrywek. ;)
Szwagra zgadlam po tych ciastach co piecze fantastyczne, bo gdzie byla o tym mowa.
DeleteOtoz to, te grzyby i grzyby w formie dodatku to toalnie inna bajka. Boczniaka jakos nigdy nie jadlam. Rodzicielka moja osobista byla asem zbierania grzybow, bo wchodzac do lasu czula czy jest grzybny czy nie. Ja tez troche umiem, ale za zbieraniam czegokolwiek nie przepadam (wyjatkiem jest zbieranie bursztynu na plazy, ktorego zreszta tez od Rodzicielki osobistej sie nauczylam). No wlasnie wiec byla asem grzybobrania i lubila to, wiec w naszym domu grzyby zawsze byly osobiscie zbierane i byly to podgrzybki lub prawiki, okazjonalny but zimowy (kozak) i tyle, bo akurat lasy przez rodzine odwiedzane tym obfitowaly. Ja jakos preferuje pieczarki, moze z racji podobienstwa traktowania mnie w srodowisku zawodowym (tzw "mushroom treatment" - znamy czy objasnic?, a mzoe z zasady ograniczonego zaufania - Rodzicielce ufalam bezbrzezenie, sobie nie ufam.
P.S. Bo pewnie jest - Komplement dla wujka gugla obawiam sie bo ja tylko wybralam tlo i pare "gadzetow" :), ale cieszy mie ze oka na telefonie nie rani.
P.S. Mialam juz za soba 2 powazniejsze odwodnienia wiec bylam zaprawiona, plus omowmy sie odwodnienie na Wyspie to nie lada wyczyn nawet w tutejsz fale upalow, nieprawdaz, ale niewykluczone ze w Niebieskiej strzale mialam zadolowany jeszcze jakis napoj, bo ja generalnie stara szkola i w samochodzie zwykle miewam rozne awaryjne rzeczy typu prowiant, jakas zlezala butelczyna wody, koc, atlas drogowy itp... :)
Ha, dokładnie! Bożena też sobie za grosz nie ufa w zakresie grzybów, chociaż wychowana na zbieractwie. :D W życiu nie zje czegoś, co sama znalazła, bo jeszcze pokiełbasi z rzadką odmianą trujaka i będzie. Boczniaki kupuje w tesco. :P
DeleteMushroom treatment Bożena zna aż za dobrze. Musi Ci kiedyś objaśnić dokładniej, o co kaman z Kopalnią, to będzie wszystko jasne. :D
P.S. Na telefonie to jest w ogóle lepiej, toteż Bożena przerzuca się na mRufowisko mobline na stałe. ;)
P.S. Bożena właśnie z powodu swoich doświadczeń wpadła w taki podziw, bo jak pamięta swoje przeboje z przegrzaniem i niedopiciem, to woli już grypę w każdej formie. Raz miała takie coś na koncercie, a raz w pracy. Za oba dziękuje uprzejmie i unika.
Otoz to. Niby zasady znam ale. W szachy zreszta to samo. Zasady znam ale grac nie umiem.
DeleteNo to nie musze tlumaczyc powodow mojej nagminnej frustracji :). Objasnienia bardzo chetnie jak Bozenka ma chec, wie jak mnie znalezc :) Ale by bylo smiesznie jakby sie okazalo, ze Bozeny Kopalnia to na przyklad to samo co moj dawny Zaklad (sprzed Wyspy)... ;)
Wszak swiat jest maly...
P.S. Az sie zaciekawilam czy moze wybralam jakisz szablon strikte mobilny hahaha. chociaz na laptoku zachowuje sie przyzwoicie prawde mowic wiec pewnei to zasluga wujka g, ktoren w maobilnosc inwestuje jak szalony.
P.S. Chwalilam sie gdzie sie po raz pierwszy odwodnilam? Jak nie to powiem tylko, ze tam gdzie byla Czerwona Krewetka. A jak tak to przynajmniej nie gledze dwa razy tej samej historii ;). Drugi raz byl rownie egzotyczny bo na terenie osrodka lotow kosmicznych. a co se bede zalowac, jak juz mam zdychac to przynajmniej nie w Pcimiu dolnym przy zniwach, tak? ;)
"mushroom treatment" slysze po raz pierwszy w zyciu i po przeczytaniu wiki-definicji niestety stwierdzam, iz jestem pieczarka.
Delete(°_°)
a to mój pieczarkowy leb.
Sluchaj, chillax, jestes w doskonalym towarzystwie - Bozenka i Mua ;) nieprawdaz?
DeleteGrzybowa impreza po prostu!
DeleteZdjęcie genialne!! Oddaje w każdym razie powagę sytuacji.
P.S. Wielowątkowość tej rozmowy trochę wybija Bożenę z rytmu, ale jakoś sobie poradzi.
P.S. 2. Bożena nie sądzi, żeby w karierze Kopalni ktokolwiek wybył na jakąś Wyspę, chyba, że ocean wiecznej samotności w zakładzie o klamkach tylko z korytarza.
P.S. 3. Bożena nie mówiła jeszcze jaki to koncert ją odwodnił i w zasadzie to śmieszna historia. ;))
Istny konwent fungalny hehehe.
DeleteWielowatkowosc to moja 4te imie. ;)
No to pewnie Kopalnia <> Zaklad, bo Zaklad jest rozczlonkowany i ma macki wszedzie w tym spore biuro nad morzem naszym tesz. Stad poczulam sie zaintrygowana potencjalnym polaczeniem. Ale jak nie to nie :) wcale nie musze miec wszystkich znajomych z korzeniami w tej samej donicy :)
No to niech Bozenia opowie jaki koncert :) ja wcale nie twierdze ze koncert to nie egzotyka :) widze potencjal. Wyspowa przyjaciolka na przyklad odwodnila sie podcza half-maratonu i zrobila sensacje dnia padajac zemdlona, podczas gdy jej mZonek pieczolowicie ignorowal swoja dzwoniaca komorke bo czychal w napieciu z aparatem gotowym do strzalu prz mecie, aby uwiecznich galopujaca mZonke swoja... czyli tego, czekam na smieszna historie :)
Właśnie Bożena chciał zrobić preview komcia i jej wcięło cały. Merci, blogspocie!
DeleteTo again..
Kopalnia Bożeny z natury swej instytucji jest rozczłonkowana dość ogólnopolsko, acz sama Kopalnia nazwę zawdzięcza lokalizacji. Nieco no. Podziemnej. Nieco, bo są dwa okna, ale jedno w połowie tylko funkcjonalne, bo obudowane kominem. Długa historia. Szczegóły Bożena raczej by wolała bardziej prywatnie wyjawiać ;)
A koncert.
Cóż.
Musisz pamiętać, że Bożena jest na wskroś rockowa. Metalowa nawet. Ale zanim owoc dojrzeje, to musi różnych różności spróbować i Bożena też próbowała intensywnie. Na przykład w siódmej klasie jeszcze kochając się na zabój w jednym Patryku z takiej wielkiej, chyba irlandzkiej (chociaż google podają, że to amerykańsko - europejski zespół?!?), rodziny muzykującej. Tego rodzeństwa tam mieli na tony i wszyscy cuzamen w jednej kapeli ... ale ten Patryk taki był cudowny, taki długowłosy i przystojny... że jak dali koncert u Bożeny w mieście, to sama się wybrała (żeby świadków nie mieć po okolicy) i tak w zachwycie wielkim dała się porwać muzyce, że prawie na scenę wlazła. Gdyby nie omdlenie naturalnie, bo przecież ochrona by wpuściła na scenę taką uroczą fankę, nie?
Summa summarum koncert Bożena w połowie spędziła szalejąc, w połowie omdlewając i cztery razy znalazła się w punkcie pomocy (z czego tylko dwa razy ją napoili trochę)(co było nieludzkie, bo nie dość, że napoje własne wyrzucili ochroniarze każdemu przed koncertem, nie dość, że nie było gdzie kupić nowych, to jeszcze woda w pierwszej pomocy była reglamentowana i dawali tylko tyle, żeby nie trzeba było od razu wzywać karetki). Tak że o. takie story, z kupą wstydu pod paznokciami. ;)
Wczorja nie moglam odpisac nie wiem czemu - na fonie my reply nie dzialalo, takze moze to tylko dobry wyglad na telefonie a funkcjonalnosc na wozku inwalidzkim jezdzi ;)
DeleteNo prosze u mnie Kolchoz tez ma symboliczne znaczenie albo wiem w Kolchozie sie zapiep*lo dla dobra sprawy i w Kolchozie tez dla dobra sprawy bo to charytatywny Kolchoz. A Lochy bo Dungeons and Dragons i IT zwykle ida w parze, plus jak worcilam po 3 latach oddelegowania do IT to tez przenioslam sie 2 pietra nizej, na najnizszy poziom, a ze na Wyspie piwnice to cos bardzo, ale to bardzo rzadkiego to okreslilam tym malowniczym mianem (Dungeon) nasz parter, gdzy siedza UmpaLumpy i odwalaja robote przez nikogo nie widzane (czyli my ;) )
Rany, ja pamietam te kapele rodzinna i ja myslalam ze to Amerykanska rodzina z typu tych co to ich duzo i zyja w warunkach prostych i nieywszukanych a spiew stanowi jedyna dostepna rozrywke w dlugie zimowie wieczory, jakze sie zdziwilam gdy jakis rok-dwa temu mlodych i glupich lat naszych muzyke z M wspominalysmy. Muzycznie zas z Bozena przypijamy sobie nie tylko piatke, ale i dziesiatke no... ;)
U nas na koncertach tez plyny wlasne zabieraja ale tylko po to aby zarobic na lokalnych za-bramkowych wodopojach, tylko ze jak czlowiek zatankuje pod korek to po godzinei gora dwoch czuje zew natury i wtedy ryfa bo albo sie cierpi, albo rznie po gaciach, albo czlowiek kulturalnie galopuje do wychodka i traci swoje miejsce w pierwszym rzedzie... Z tymi pierwszymi rzedami to zreszta tez fajna historia...
ufff! Jak to dobrze, że nie trzeba było użyć publicznie nazwy tej kapeli. :D
DeleteA z tym Kołchozem to ciekawa sprawa w zasadzie, bo Bożeny Kopalnia też jest z natury oparta na pracy społecznej (czyli po prawdzie wyzysku w biały dzień).
W zakresie koncertów, które elegancko połączyły potrzebę nawodnienia, odwodnienia, miejscówki i reszty to Bożena onegdaj dotarła przypadkiem do Płocka na koncert Theriona, który sie odbył w ogóle nie wiadomo czemu, gdyż ani w oficjalnym kalendarium nie widniał ani nic. Chyba w prezencie dla burmistrza płockiego, bo w dodatku koncert był darmowy. A ponieważ było odpowiednio ciepło, scena w ołpenspejsie, ludzi nie aż tak znów dużo, to się dało a) napić b) odfiltrować c) wrócić na miejsce.
Bożena bardzo lubi zdjęcia z tego wypadu, bo było to 20 kg temu.
Ponadto był to tez bardzo pamietny przejazd egzotycznym autokarem, który w okolicy Bozeny siedzenia grzał tak niemiłosiernie, że leżąca przy fotelu woda w butelce miała temperaturę ciepłej herbaty. Gdyby trasa była dłuższa, Bożena jest pewna, że doszłoby do wrzenia.
A z pierwszymi rzędami to co?
Patrzy Bozena jakie z nas spoleczniki ;)
DeleteTen autokar co mozna na siedzeniu herbate zaparzyc to cos, jak mojego ex-bylego stary samochod, gdzie na tablicy rozdzialczej w letnie przedpoludnie podgrzewalismy po drodze wczorajsza pizze zeby nie tracic czasu na przerwe na posilek w dlugeij trasie ;)
Z tymi pierwszymi rzedami to albo zalana krwia (sztuczna na szczescie, ale wygladala jak zywa, tfu jak prawdziwa) albo z siniakiem na klatce z piersiami wychodze... wiec sceptycznie te pierwsz rzedy oceniam... ale to chyba zasluguje na zbior sytuacji koncertowych a'la mRufa... tak czuje... ;)
Bożena tez tak czuje.
DeleteBędzie wyczekiwać. ;)
Matkobosko, ale odjazd! Skad oni to wszystko mieli, w sensie te czesci samolotowe, kokpity?!
ReplyDeleteOstatnie zdanie - bardzo znaczace :) Znaczy miło znaczace :)
No wlasnie bylo o tym duzo gadania bo sie pytalismy i cos mi w pamieci stoi o jakims odpowiedniku "szrotow" samolotowych czesci. Na pewno nei bylo to za darmo i stanowilo wydatek bo mimo ze stare/czesciowo uszkodzone elementy te nie sa dostepne do znalezienia za plotem fabryk, czy lotniczych hangarow... BArdzo malo pamietam bo dzialo sie to mniej wiecej w roku 2009, czyli juz chwilka... No i owszem, ale to bylo wszystko zanim Przebrzydluch zaczal mnie okropnie wkurzac i wkurza mnie tak juz ze 3 lata prawde mowiac.
DeleteZalaczylam fotke znaleziona w archiwach bo zamierzam zapytac Ozziego o historie. Cos dawno nie wysylal nic o symulowanych locie do okola swiata...
DeletePrzy nich zabawy innych "duzych chlopców" modelami kolejek albo zdalnie sterowanych samochodzików / samolocików wydaja sie dziecieca igraszka ;)
DeletePrawda? Stad wlasnie tak blyskawiczne porozumienie osiagniete z Przebrzydluchem. Do dzis sie nie moge porzadnie z niego wyplatac lol.
DeleteNajlagodniejsze okreslenie dla powaznego Pana Kapitana jakie wyglosil moj przyjaciel i osobiste nemezis to "effing nutter" ;)
a gibie, przekrzywia i częsie tysz w tym prywatnym symulatorze? bo w firmowym, to strach się bać symulować :)))
ReplyDeletelądowanie i start na lotnisku nowym w Hongkongu należało do średniej przyjemności, najpierw było tak: http://margaeska77podrozuje.blox.pl/2013/06/kierunek-Hong-Kong.html
czemu tu niema klika?! ;)
a na start czekaliśmy półtorej godziny, bo wściekła się burza, jak już się odwściekła, to następne pół godziny nas dotankowywali, za to miszcz dżojstika czyli kapitan (tak wew współczesnych samolotach kierownicę zastąpił dżojstik, co na prawdę dziwnie wygląda) przyczadował tak, że do Frankfurta dolecielismy tylko z pół godzinnym opóźnieniem :)
dobrze wiedzieć, żeś niemięsna, niestety ominie Cię kaczusia w orzechach, na dworcu głównym wew Frankfurcie, żałuj bo jest czego :P ;)
Wtedy nie gibalo. Teraz nie wiem, bo znalazlam ich strone i na fotkach widze ze grafika sie poprawila drastycznie, ale reszta wyglada dosc podobnie. Podobno zainwestowali w lepszy sound system i dzwieki czuc spod tylka (nie wlasnetyle samolotowe ;).
DeleteBezmiesna byla przez lat 15 z okladem. od kilku lat z roznyc hwzgledy jestem recovering vegetarian czyli nie jestem bez miesna tylko mocno grymasna :) Takze uwazaj czym mnie kusisz bo kaczusie odkrylam wiosna 2014 i zapalalam do niej duza sympatia kulinarna. Owszem powoli wracam do starych nawyku vege, ale jeszcze nie do konca!
O Hong Kongu Twoim czytalam kochana, i miedzy innymi przypomnial mi sie ten nasz symulator.
No nie ma chyba tego klika :(. Dlatego tak sie zachwycalam klikiem u Was na bloxie :)
kaczusia z najlepszej kaczkowni w Pekinie, frankfurckiej do (co w ogóle mają kaczki na nogach?) płetwy nie dorasta, się przekonasz :)
ReplyDeletedlatego tysz i się na blogspocie nie produkuje jusz ;)
A no widzisz, ja tu bo i konto mam od wiekow i bylo najlatwiej.
DeleteCeny lotow do Frnafurtu na kwiecien juz wstepnie sobie ogladam no ;) bo i czemu nie popatrzec, tak? :D