To bedzie taki przeglad przygod mRufy Big-Beatowy, a raczej Rockowej mRufy.
Aviomarin prosze zazyc, bo beda skoki czasoprzestrzenne, mozliwe ze dosc gwaltowne i w nieoczekiwanych kierunkach.
Wszystko tak na prawde zaczelo sie w 2011 (bo wczesniejsze pare przypadkow bylo nie dosc, ze niszowych, to na dodatek z kapelami, o ktorych nigdzy wczesniej nie slyszalam).
Zaczelo sie od tego, ze jakies 2 tygodnie przed przeprowadzka z O do W, zawitalam u Rachel na obiedzie i podczas po-obiedniej pogawedki dolaczyl do nas Stu - jej Malz. Nie bylo go na obiedzie, bo jechal dopiero z pracy i dojechal akurat aby wyslac chlopcow do spania, a ja jeszcze chwile zostalam poplotkowac z Rach. Podczas rozmowy wyszlo iz Stu wybiera sie na Festival High Voltage, ktoren odbywa sie w "pobliskim" Londku (tak, to jest blisko, mimo ze kole 100 km, bo biorac pod uwage inne opcje koncertowe, ktore nastapily pozniej, to jest to stanowczo pobliska lokalizacja :) ). Jedzie solo, ale spotyka sie tam z kumplami z pracy.
O festivalu wiedzialam od dawna i mialy na nim wystepowac interesujace mnie zespoly, ale z racji moich rozmaitych przypadlosci (w tym dygeografia i brak milosci do tlumow), relatywna bliskosc geograficzna wcale nie pomagala, a wrecz czynila impreze jeszcze bardziej niedostepna.
Stu planowal pojechac tylko na jeden dzien - ten z mojej perspektywy gorszy, ale i tak szarpnela mna jakas stracencza brawura i zapytalam, czy istnieje taka opcja, zebym do nich dolaczyla...
Ku mojemu zaskoczeniu pomysl zostal przyjety dosc entuzjastycznie... Szczegolnie zaskakujace poniewaz Malza Rach znalam ogolnie dosc slabiutko.
Ale z perspetywy czasu dopuszczam opcje, ze sympatia ich starszego syna (
wowczas mniej wiecej 6cio-7mio-latka) do mojej osoby spotkala sie z wieksza uwaga rodzicielska niz mi sie zdawalo - pare razy w owym czasie robilam za tymczasowa opiekunke i podobno na informacje, ze "zostanie z Toba mRufa", albo "przyjdzie do nas mRufa" wywolywala entuzjastyczna reakcje ;).
Ale dosc tej autoreklamy. Wracamy do cudownego, balaganiarskiego i glosnego swiata rockowego.
Plany zostaly sfinalizowane, ja zakupilam sobie bilet na drugi dzien festiwalowy, ktory wypadal 36 godzin po mojej przeprowadzce i umowilismy sie, ze przyjade po Stu Niebieska Strzala, ktora pozniej porzucimy na parkingu typu park&ride przy O i udamy sie austobusem do Londka.
Prawie sie udalo.
Prawie, bo na P&R okazalo sie, ze autobusy przyjezdzaja juz pelne i nie ma szansy, zeby sie tam upchnac. Wpadlismy na pomysl, zeby w takim razie pojechac w strone Centrum O, do gniazda autobusow i w ten podstepny sposob zalapac sie na NIE-pelen autobus.
I tak tez sie stalo :)
Festiwal byl o tyle pamietny, ze z 3 kapel na ktore sie czailam, jedna okazala sie rozczarowujaca - wokalista nie dawal rady sprostac wlasnym legendarnym numerom sprzed 20lat, tzn prostal im ile wlezie, ale widac bylo, ze sie okropnie meczy, ale poza tym bylam zachwycona. Nawet latajace kubki z piwem (jak sadze) mnie nie szokowaly, a facet tuz obok pilujacy fizjologia do pustego kubka po piwie, wywolal tylko ulge, ze te kubki lataja jednak troche blizej sceny, bo mozliwe, ze one nie wszystkie sa z piwem... ;)
Poza tym pokochalam juz na zawsze kuchnie meksykanska, bo tylko ta budka wystawila lawki dla klientow i po kilku godzianch stania, krotko po przeprowadzkowym rezimie cwiczen (niby mialam pomoc, ale byla to pomoc, a nie firma przeprowadzkowa), ze szczesciem w oczach i stopach usiadlam i delektowalam sie zakupionym burrito.
Grajacy w tym czasie Slash brzmial w mych uszach wyjatkowo niebiansko :).
Historycznie, byla to srednia okolicznosc przyrody, gdyz jedna z kapel, z krajow skandynawskich nie doleciala gdyz, wszystkie loty zostaly u nich odwolane po zamachu - to byli Electric Wizards.
Poza tym zakochalam sie w wokaliscie Thin Lizzy - obecnym, nie oryginalnym :), co zaowocowalo kolejna wyprawa muzyczna ze Stu, kilka miesiecy pozniej.
W kazdym razie, z imprezy wrocilam bardzo zadowolona, z obolalymi nogami (
btw siadanie na ziemi po paru godzianch stalo sie niewskazane bo grunt zrobil sie miejscami dosc grzaski, mimo slonecznej pogody, a majac pozniej podejrzenia, co jeszcze moze byc w tych latajacych kubeczkach oprocz piwka, stracilam zainteresowanie dostepna powszechnie powierzchnia plaska).
Stu byl zadowolony, ze po powrocie do O, wsiadl sobie do Niebieskiej Strzaly i zostal odwieziony do domu, bez koniecznosci przesiadek, czajenia sie na nocny autobus, czy taxi.
I tak zaczela sie nasza muzyczna przyjazn, ktora z reszta jakis rok temu przynbiosla intrygujacy zwrot sprawy, gdyz maz mojej przyjaciolki zwrocil sie do mnie slowy:
"I was hoping to catch this triple gig in June, but
My Mrs has already made plans for that weekend"
Czyli - Mialem nadzieje zlapac ten potrojny koncert w czerwcu ale moja pani juz cos zaplanowala na ten weekend.
Kompletnie przy tym nie zauwazajac, ze mowi nie do jakiegos swojego kumpla z pracy, czy tez z tenisa, ale do mnie, przyjaciolki JEGO ZONY ;).
Uznalam to za jeden z tych komplementow zyciowych, ktore z ust facetow cenie bardziej niz jakies tam "ladnie wygladasz" (bo lustro mam, a zludzen raczej nie).
Wieki temu, kumpel z Zakladu, wieziony przez mnie samochodem gdzies tam, w Stolycy, na ktoras z moich energiczniejszych akcji - miewam tak zwane gorsze dni i wtedy jestem jak klasyczna wstrena BABA za kierownica, acz bardzo sie wtedy nie lubie, a w pozostale dni jezdze NIE jak Baba ;), wystrzelil z podziwiem "Jak na kobiete, to Ty bardzo dobrze jezdzisz!" Zdechlam troche ze smiechu, a troche poczulam wage komplementu, bo owszem szowinistyczny jak cholera, ale i kumpel szowinista pelna geba, nie ukrywa tego, bo niby do garow mnie nie wysylal ani do rodzenia dzieci, bo nie chcial osierocic swjego syna, niemniej jednak ta powsciagliwosc na pewno dusila mu jestestwo.
Innym razem, inny kumpel, Yah, o ktorym mowa juz byla przy okazji Wypierania, w ferworze dyskusji zawodowej, kiedy cos zadzialalo, nie tak jak sie spodziewal, wyrwal sie do mnie per "Stary, qrwa, to tak nie moglo wyjsc", a jeszcze inny w podobnej sytuacji wymamrotal "Jakzes, to zrobil dobry Watsonie??"
No ale wrocmy do chronologi w szerokim tego slowa znaczeniu (bo nie wiem czy mi sie uda chocby i lata poprawnie zidentyfikowac).
Moj nastepny koncert to bylo spelnienie marzenia mlodosci - jak dobrze policzylam to 19 lat na to czekalam, ale spelnilam, wlasciwie juz nawet tak straszliwie mi na tym nie zalezalo, jak te nascie lat temu, ale nie wazne, prawda?
Koncert odbywal sie nieco ponad 3 godziny jazdy ode mnie, a z moich loklanych przyjaciol NIKT by ze mna nie pojechal. Z roznych powodow - jedni nie, bo wykonawca, inni nawet wykonawce by teges, ale nie wydaliby tyle pieniedzy zeby go zobaczyc na zywo.
Zdobylam sie wiec na czyn rewolucyjny i kupilam sobie bilet celem pojechania solo. Na dzien przed koncertem zaczelo mnie lamac jakies przeziebienie.
Dramat.
Bo u mnie niestety nie ma czegos takiego jak zwykle przeziebienie. Kazdy katar konczy sie mniej lub bardziej dramatycznym zapaleniem oskrzeli.
Juz sama nie pamietam, czemu sie nie zalamalam i nie zrezygnowalam, ale sie nie zalamalam i nie zrezygnowalam. Uruchomilam za to wszelkie znane mi srodki nie-farmakologiczne - ze 4 rozne rodzaje produktow homeopatycznych, garscie witamin i kubly kropli i pojechalam.
Jak dojechalam, to bylam wlasciwie tak zmeczona, ze najchetniej bym sie zwinela w kulke i przespala, chocby i w bagazniku. A to dopiero byl poczatek...
Chyba jak dojechalam odkrylam aktualizacje na temat koncertu, ze nie bedzie zespolu otwierajacego i w zwiazku z tym drzwi obiektu otworza sie o godzine pozniej.
Z jednej strony sie ucieszylam, bo prawde mowic cala idea numeru otwierajacego koncert do mnie nie przemawiala (
i nadal nie przemawia), z drugiej troche mnie zirytowalo, bo moglam wyjechac pozniej i ominac troche korkow w paru miejscach.
Odsiedzialam na parkingu swoje i przed samym porzucenie samochodu zapodalam konska dawke wszelkich specyfikow, ktore wymagaly wiecej niz lykniecia tabletki, spakowalam reszte, ktora moglam lykac w trakcie koncertu, odblokowalam nos itp i poszlam.
Jako, ze te tlumy, kupujac bilet, wybralam opcje siedzaca i pogratulowalam sobie w duchu tej decyzji.
Koncert sie zaczal i wydarzyly sie trzy rzeczy:
- jedna dlugofalowa, ktora zauwazylam dopiero pozniej - mianowicie jak mawia moja przyjaciolka ze Szwajcarii (ktora jeszcze sie tu pojawi), Rock&Roll ma moc uzdrawiania - spodziewany dramat oskrzelowo/zatokowy po prostu nie wystapil. Posmarkalam jeszcze troche przez pare dni i na tym byl koniec.
- mimo ciasnoty na siedzeniach - no bo umowmy sie miejsca siedzace, nie polegaja na fotelikach wyscielanych i do takich siedzen w kinie maja sie jak uboga krewna, z prowincji - kompletnie nie czulam sie przytloczona tlumem,
- TESKNIE patrzylam na dol obiektu gdzie klebil sie tlum z zapalniczkami podczas paru bardziej sentymentalnych numerow i marzylam, zeby tam byc! JA. TESKNIE. NA TLUM. No wlasnie...
Kolejny Koncert wystapil znowu w towarzystwie Stu, juz w nastepnym roku - byl to koncert Thin Lizzie gdzies tam w Londku w, jak sie okazalo, calkiem malym obiekcie.
Tym razem miejsca byly stojace, kapele glowna poprzedzaly dwa akty otwierajace i po raz pierwszy zaobserwowalam ludzi przychodzacych pozniej, dopiero na interesujacych ich zespol lub wychodzacych przed koncem, bo to co chcieli obejrzeli...
Obiekt mial jakies miejsca siedace nawet, na gorze, ale jakos albo nie byly dostepne w ofercie biletowej na jaka ja sie zalapalam - 2 bilety za jeden, w ramach promocji w jednej takiej rozglosni radiowej, ktorej slucham.
Ale najciekawsza rzecz z mojego punktu widzenia to byly takie plotki ustawione w kilku miejscach na sali, strategicznie dosc mozna by rzecz. W pierwszej chwili nie bardzo wiedzialam po co to, ale Stu czym predzej popedzil w kierunku jednego z nich, ustawionego centralnie przed scena, ale nie przed sama scena, powiesil na nim swoja kurtke i w pozie rozluznionej oparl sie o tak izolowany plotek, wskazujac mi zachecajaco miejsce obo siebie.
W pierwszej chwili nie bylam jakos szczegolnie rzucona na kolana, bo plotek byl za wysoki dla mnie zeby na nim przycupnac, a zeby sie oprzec na lokciach nadal dosc nisko, ale w miare uplywu czasu docenilam i te wybrakowana wygode, dajac wytchnienie niezywczajnemu dlugiego stania krzyzowi.
Plotki zapewnily jeszcze dodatkowa atrakcje, mianowicie, na koncertach ludzie nie stoja nieruchomo. Laza po sali, ida do wychodka, po piwo, lub oba naraz, wracaja, szukaja znajomych i wogolnie chodza jak g**o w przereblu.
Nieuniknionym jest ustepowanie komus drogi. Normalna sprawa.
Ale mina faceta, ktory wczesniej z zacietym wyrazem twarzy szarzowal na mnie jak Tytanik na gore lodowa byla bezcenna.
Otoz im blizej mnie byl tym bardziej zaciety wyraz twarzy prezentowal. Taki jakby krzyczal do mnie "Rusz sie babo i mnie przepusc".
Ciekawa sprawa, nie pedzil na Stu, kory jest czlowiekiem wzrostu slusznego i postury moze nie az tak slusznej ale zdeycdowanie nie wiotkim wybrykiem wspolczesnego pokolenia ikea.
Ja sie nie ruszam, a on pedzi.
Ten Tytanik, no nie?
Dotarl w koncu do mnie i najnormalniej w swiecie zaczal sie wpychac lokciem miedzy mnie i Stu z wyraznim planem przejscia mniedzy nami.
Ja nawet bym i zbaraniala na takie traktowanie, bo jeszcze bylam dosc niewinna koncertowo, gdyby nie wizja jaka podsunela mi wyobraznia nieco wczesniej - 'rozpedzony Tytanic, nadziewa sie klejnotem rodzinnym na ten plotek i siada na dupsku z wyjatkowo glupim wyrazem twarzy...'
W zwiazku z ta wizja nie zbaranialam, tylko popukalam sie wymownie w czolo i pokazalam na dol.
Tytanic z bardzo glupia mina wycofal sie i ominal nas szerokim lukiem.
A ja tak liczylam skrycie na probe skoku prze plotek, zawadzenie glupia lapa o barierke i zrycie jeszcze glupszym dziobem w posadzke... Ech... glupia mina musiala mi wystarczyc.
Po koncercie milosc do Wokalisty Thin Lizzy wcale mi nie przeszla.
Po zakonczeniu wystepow, a byl to luty, wyszlismy na ulice posypane obficie bialym puchem, ktory padal z niezwykla intensywnoscia. Przed koncertem wcale nie padal i wlasciwie bylo jak na luty calkiem cieplo.
Do O i mojego samochodu dojechalam autobusem, gleboko wdzieczna, ze wybralam wlasnie te konkretna linie (bo jest wybor) gdyz dojechalismy calkiem o czasie, mijajc szereg autobusow linii konkurencyjnej ugrzeznietych na zasniezonej i sniegowym blotem pokrytej autostradzie.
W polowie drogi kierowca postanowil zdradzic nam sekret.
"Prosze spokojnie sobie drzemac, my sie nie slizgamy i dojedziemy na pewno, najwyzej troszke wolnej, bo nasza linia kupuje autobusy szwedzkiej produkcji, a Szwedzi jak wiadomo to i owo o sniegu wiedza. Nam taki sniezek nie straszny". :)
Pozniej byl koncert, na ktory umowilam sie z J - kolezanka ze Szwajcarii - przyjechala specjalnie dla zespolu i jezdzila za nimi po Wyspie.
Kiedys to sie 'grouppies' nazywalo.
Dzis podobno 'weirdos'.
Dolaczylam do niej w Nottingham - zaledwie 2 godziny jazdy ode mnie.
Dojechalam do miasta, zlokalizowalam parkingi w strugach deszczu, zalamalam sie troche na mysl jak artystycznie zmokne szukajac jej hotelu, a pozniej z hotelu idac do koncertowni..., ale jak wygrzebalam sie z parkingu to przestalo padac. Hotel znalazlam, ale nie umialam do niego wejsc, a koleznka z nagla przestala odpowiadac na smsy. W rozpaczy poszlam wiec do koncertowni celem skorzystania z toalety miedzy innymi i nawet skorzystalam tylko... w zadnej kabinie nie bylo papieru... Nie bylo to moj pierwszy raz, wyszlam z tej opresji calo i bez wiekszej traumy, acz nieco zniechecona do Nottingham w ogólnosci, a do tego lokalu w szczególnosci.
No ale udalo nam sie spotkac i silna grupa pod wezwaniem zakulisowej informacji, ze dolne drzwi otworza sie kwadrans wczesniej niz glowne stanelismy w ogonie. Ogon wygladal na dlugi, ale jak juz nas wpuscili to okazalo sie jestem przy barierkach i to po tej atrakcyjnej stronie sceny gdzie gwiazd zespolu, ktory sciagnal na Wyspe moja kolezanke bedzie dawal swoje popisy.
Bo to byl TEN gwiazd.
Koncert obejmowal 3 kapele. Pierwsza kompletnie mi obca, druga - te od kolezanki, troche znalam ale nie blawochwalczo i trzecia bardzo mi znana i na nia mialam najbardziej chec.
Niestety byly opoznienia i do tej trzeciej juz nie doczekalam (gdyz nazajutrz byl dzien roboczy i musialam sie stawic w Kolchozie o jakiejs przywoitej godzinie, niekoniecznie jakas szczegolnie przytomna, ale bardzo obecna), co uznalam za standard biorac pod uwage scenariusz z Festiwalu powyzej.
Ale zanim wyszlam, odpracowalam 2/3 koncertowania.
Kolezanka uprzedzila mnie dosc enigmatycznie, ze mam wlozyc jakies stare ubrania, najlepiej czarne. Zaskoczona tym postaralam sie posluchac, ale problem byl z kombinacja stare i czarne - nie mialam duzo staroci, ani duzo czerni, a to co mam w czerni jest dosc nowe i stanowi t-shirta z Festiwalu... rada nie rada wbilam sie w ten t-shirt.
Coz sie okazalo?
Zespol glowny jeden z ostanich numeru uatrakcyjnial... oblewajac nas KRWIA.
Falszywa wprawdzie, ale wygladajaca ja zywa, tfu, jak prawdziwa.
A ja jestem przy barierkach.
Pierwsza linia obrony niejako.
Are you getting the image?
Kolezanka litosciwie uprzedzila mnie przed samym numerem co bedzie wiec mialam szanse ratowac okulary, Co tez sprobowalam zrobic.
Zaslonilam sobie mianowicie gebe.
Tak w polowie czola...
Krew mialam we wlosach, na rekach, na ubraniu, na tym odslonietym kawalku czola.
Gwiazd bowiem jak zobaczyl, ze sie zaslaniam postanowil sprawdzic moja wytrwalosc.
I wygralam.
Jemu szybciej skonczyla sie krew niz mnie cierpliwosc.
A czemu bylam taka wytrwala?
Bo mialam w glowie wizje, ze jak za pare godzin wracam do domu, po nocy, pusta autostrada, a ja zalana krwia i zatrzymuje mnie na rutynowa kontrole policja...
Are you getting the image?
Nie? To prosze oto probka:
No wlasnie.
"Gdzie schowalas cialo, szmato?" to najlagodniejsze pytanie jakie umialam sobie wyobrazic ;).
Tak, ze tak.
Widok mojego czola przy lini wlosow i przeramion oraz dloni budzil zawisc innych koncertowiczow bo dalsze rejony dostaly duzo mniej specjalnego sosu.
Teraz chronologia dramatycznie okuleje.
Bo byl koncert, na ktory pojechalam, majac niezaleczona infekcje. Jeden z zespolow, a bylo ich trzy - byl to pierwszy multi-zespolowy koncert, gdzie zaden z zespolow nie byl supportujacy - byl mi znany z mojej pierwszej wyprawy za Ocean.
Czulam sie jeszcze mocna zryta, chociaz infekcja glowna juz odpuszczala. Cieszylam sie bardzo, ze mamy miejscowki siedzace bo nie bylo opcji zebym wystala tyle czasu.
Koncert jako taki przebiegl bez wiekszych dramatow - tylko przy jednym z zespolow mielismy uzywanie (wlasnie tym, ktory znalam zza oceanu) bo wokalista byla jakis taki dziwny.
Wygladal na jakiegos nieopierzonego Filipinczyka, ktory ma przerosniete ego i niewiele talentu. Rzucal sie po scenie jak przyslowiowa wsza na grzebieniu i wygladalo jakby okropnie wkurzal reszte zespolu.
Raz spadl ze sceny i pozniej usilowal udawac, ze tak mialo byc, zaliczyl popsuty mikrofon. No w ogole zenada.
Ja na dodatek bylam swiecie przekonana, ze to inny zespol i nie rozumialam, czemu nie graja swoich sztandarowych kawalkow, ktore slyszalam jak ogladaja ich za pierwszym razem (prawie jak ten
Grek Zorba co mial byc operetka).
W drodze do domu, a moze ciut pozniej, bo chyba jednak ja jechalam, sprawdzilam w historii zespolu i okazalo sie, ze wokalista, jest w grupie wiekowej reszty ekipy, byl wtedy z zespolem od lat przeszlo 6ciu, a zespol jest innym zespolem niz ja widzialam na zywo 6/7 lat wczesniej...
Jednakze to droga NA koncert byla osobliwa, bo mijalismy po drodze co nastepuje:
- Jadacy dom. Pietrowy. Co prawda mniejszy niz ten, ktory widzialam stojacy na kolach i gotowy do przeprowadzki za Oceanem ale i tak ewenement rozmiarowy na Wyspie.
- Jadacy Szybowiec, zlozony
- Jadacy Helikopter
Zapytana co jeszcze spotkamy na autostradzie odparlam glupkowato:
- Moze lodz podwodna.
I istotnie, w drodze powrotnej minelimy cos co wygladalo jak niewielka lodz podwodna. Acz jak znam zycie to pewnie byl septyczny pojemnik na szambo ;).
Swoja droga, raz jechal za mna pocisk Ziemia-Powietrze, ale to zupelnie osobne wydarzenie, nie zwiazane z tematem, bo w drodze z pracy do domu.
Byl tez koncert, na ktory wybralam sie w obcasach... No wiem, ale myslalam sobie ze te dodatkowe 5 cm pozwola mi zobaczyc cos wiecej ponad glowami gigantow...
Nie powiem co zobaczylam, bo na ten koncert deczkosmy sie spoznilismy i byl w nieco innej lokalizacji niz ten poprzedni - oba w szerokopojetym Birmingham.
Spoznilismy sie zatem to deczko i w zwiazku z tym szukalismy miejsca na okolicznym parkingu dlugo i wytrwale, znalazlszy go gdzies wysoko, po czym sprobowalismy za ten parking zaplacic, okazalo sie, ze najblizsza nam maszyna bierze tylko drobniaki, a my drobniakow nie mielismy, przyszlo wiec pedzic nizej w poszukiwaniu Mekki, czyli automatu, ktory bierze karty.
Do automatu byla kolejka, ktora dlugo sie nie ruszala, a kazdy odchodzacy byl 3 razy bardziej wsciekly niz przed spotkaniem. Poczekalismy, na nasza kolej, Stu przystapil do placenia i nic. Sprobowal ponownie, dalej nic. Puscil nastepnych z kolejki zrezygnowany i jakos tak bezradnie stanal obok.
W tym czasie poszla juz pogloska, ze zepsuty automat jak nic i ze jest jeszcze jeden automat gdzies nizej, towarzystwo sie rozbieglo, my jakby za nimi, ale ja juz troche niemrawo bo ja te obcasy, gdy z dolu dobiegl okrzyk, ze tam tylko na monety, no to wrocililsimy pol pietra na ten poziom z karto-czytna maszyna, a do akcji przytapilam ja, bo jak ten nastepny z kolejki sie wkurzyl i zabral karte to zauwazylam katem oka na terminalu jakis dziwny komunikat, ktory sugerowal, ze chyba sie czlowiek nadmiernie pospieszyl.
Jako jednostka z zasady cierpliwa, w szczegolnosci do maszyn i urzadzen, wetkenlam moja karte.
Nie dzialo sie nic. Stu juz wykonal ruch zeby mnie ruszyc z miejsca, acz nie wiadomo dokad, ale odpedzilam go niecierpliwie i kazalam poczekac.
Dalej nic.
Cenne minuty plyna.
I nagle... Mrug, Mrug... "Press yellow for overnight parking", czy jakos tak - generalnie bylo kilka opcji, ale o tej porze doby inne juz nie byly adekwatne.
Yellow.
Stu zdebialy stoi obok, bo tego ani on sam ani u nikogo innego nie bylo.
Na twarzy pojawia mu sie cos, co z czasem mogloby stac sie blawochwalczym zachwytem.
Chwila przerwy, ale juz teraz nie jestem popedzana, bo jednak osiagnelam najdalszy poziom wtajemniczenia w Zen Maszyn Parkingowych.
"Podaj Pin."
Podalam.
Stu stoi wrecz z opadnieta szczeka.
"Pobierz bilet parkingogy i umiesc go w pojezdzie na widocznym miejscu"
Stu pobral bilet ode mnie i popedzil na wyzyny umiescic go za szyba, a ja spoczelam na laurach i bardzo posuwistym krokiem udalam sie w strone koncertowa, myslac ze w ostatecznosci pojde posiedziec w samochodzie w polowie.
Co rzecz jasna bylo zbedne bo koncert byl fantastyczny i moje obleczone w obcasy stopy przezyly.
Jeszcze innym razem, jakies 3 lata temu (no prawie) udalismy sie na koncert moim, nowym wtedy pojazdem - Czerwona Blyskawica. Pol roku raptem mialo (auto).
Koncert byl jak zwykle fajny, mozliwe, ze byl to koncert Slasha z jakimis przybocznymi kapelami.
Im bardziej rozbawione bylo towrzystwo, tym czescie bylismy przepychani to tu, to tam.
Nic nowego. Im blizej sceny tym czesciej lataly okazjonalne plastykowe szklanki po piwie.
W pewnym momencie zostalam pchnieta mocno w plecy. Nie padlam, tylko lekko sie przesunelam zeby nastepnym razem dostac bardziej w ramie niz w srodek plecow. Po jakims czasie, relatywnego spokoju nagle dostalam poteznego dubla.
Tak silnego, ze przesunelo mnie po ziemii o dobre pol metra.
Poniewaz bylam juz nastawiona i dubel nastapil wlasnie w ramie, to sprobowalam od niego (tego dublanta) sie jeszcze odsunac. Sila pchajaca mnie zsunelam sie po ramieniu i w postaci dlugowlosej, rudej istoty w kapeluszy a'la Indiana Jones w zwolnionym tempie, bo probujac lapac wszystko po drodze, w tym moje ramie, padla mi pod nogi.
W oczach stanela mi scena z wrzesnia czy moze pazdziernika 1997, kiedy to podczas wygibasow w klubie nocnym potknelam sie nieco i w podobny sposob wyladowalam na glebie, poczulam natychmiastowa empatie do istoty o charakterystyce na razie i wstepnie kobiecej i ta empatia sama wyciagnela moje rece, zeby pomoc jej wstac.
Jakiez bylo moje zaskoczenie gdy okazal osie, ze NIE JESTEM W STANIE podniesc lezacej... Nawet poruszyc!
Nie z braku wspolpracy. Po prostu byla dla mnie za ciezka...
Z zaskoczenia zdebialam taka pochylona i napieta proba ciagniecia istoty do gory, myslac marginalnie, ze chyba musze byc chora, bo przeciez ogolnie jestem mimo nikczemnego wzrostu calkiem silna mRufa.
Stu zauwazyl moja sytuacje i rzucil sie na ratunek, a i okoliczni rockerzy tez dlugo nie zwlekali i wspolnymi silami udalo nam sie postawic jednostke na nogi. I wtedy wlasnie zdziwilam sie jak rzadko bo domniemana ruda kobieta w kapeluszu okazala sie wielkim chlopem, z dlugimi rudymi wlosami i w kowbojskim kapeluszu.
Ulzylo mi, bo troche bylam zdetonowana faktem, ze nie jestem w stanie pomoc wstac kobiecie, nawet pijanej.
Z noszeniem pijanych mezczyzn, slusznego wzrostu, jesli nie zostali mi zadani fachowo na plecy, moge miec problemy ;).
Facet okazal mi swoje wdziecznosc wylewnie, doslownie, bo wylewajac na mnie jakas resztke piwa z szklanki, ktora jakis cudem nie wylala sie podczas upadku.
Typical, eh?
Spodobalo mu sie u nas i zaczal brykac z okolicznymi mlodziakami.
No i teraz ciekawostka. Poszedl po pewnym czasie dalej, a po jakims kwadransie, moze 20 minutach dziewczyna z tej grupy mlodziakow zaczela sie zle czuc. Nie zaslabla, ale chyba bylo blisko, dotrwala do konca kleczac na ziemii, co tylko upewnia mnie w mniemaniu, ze rock&roll ma moc uzdrawiajaca, ale nie moglam pozbyc sie mysli "czyzbym uniknela nieprzyjemnosci".
Po koncercie udalismy sie w droge powrotna.
Jako, ze jechalismy moim autem, to prowadzilam ja.
Juz na autostradzie, gdzie w polowie drogi, a takze rozmowy o potencjalnym nastepnym koncercie, zmienilam pas ze srodkowego, na rownie pusty skrajny, bo zaleca sie tu jezdzic skrajnym jesli sie nie wyprzedza, co zwykle ignoruje bo jade szybciej nic wszyscy ze skrajnego w ogole, a w srodku nocy w szczegolnosci i doslownie minuty po tym poczulam wstrzas i lupniecie - zupelnie jakbym po jakiejs przeszkodzie, niewielkiej sadzac po podskoku, przejechala, ale biorac pod uwage lupniecie, rownie dobrze moglby to byc niewielki slon.
Podskoczylam i odruchowo zapytalam:
"Co to bylo?"
Na co Stu odparl dosc stoicko
"Chyba lis"
"Ale jak to, zywy?"
Myslac, ze albo sobie robi jaja, albo przejechalam po padle jakims oraz oczywiscie totalnie zaskoczona dopytalam ja.
"No.... teraz juz nie"
Odparl Stu i dolaczyl do mojego histerycznego wybuchu smiechu.
Po wyjasnieniu sobie przebiegu rozmowy rozwazalismy przez chwile , czy istnieje szansa, ze wyzyl, w co Stu watpil, a ja mialam nadzieje, ze sie mylil.
Wsluchalam sie w szum opon, nic sie nie zmienilo, kierownica nie stala sie zwichrowana itp.
Po czym wyrazilam rozzalenie pytaniem:
"Dlaczego ja??" majac na mysli pusta droga po obu stronach, i niefortunny wybor zmiany pasa.
A Stu na to, z wyjatkowa znajomoscia tematu:
"Z tego samego powodu, z ktorego wlasnie Tobie pod nogi rzucaja sie pijani faceci"
Kurtyna.
Byl tez koncert dosc lokalny, bo w O, wiec musialam tylko dojechac jak do pracy, ewentualnie zostac do pozna. Co zrobilam nie pamietam, ale to malo istotne.
Koncert byl dosc ostrej kapelki, jak na moje dotychczasowe doswiadczenia koncertowe, mianowicie Airbourne. Czterech Australijczykow, ze stosownym temperamentem, zgniatajacych puszki po piwie na wlasnych czolach.
Wielka fanka kapeli jest J - moja szwajcarska przyjaciolka, ktora podobnie jak kiedys za Motley Crue (sztuczna krew), jezdzi za nimi podczas tras. No nie, ze wszedzie ale np na Wyspe przylatuje na 5-7 dni i zalicza w tym czasie minimum 3 koncerty.
Tym razem wybrala sie tez na koncert w O.
Umowione bylysmy, ze sprobuje ja odnalezc. Stu nie oponowal, a ze bylismy na tyle wczesniej zeby miec wybor... znalezlismy J jak zwykle przy barierkach.
Zaproponowala, ze zrobi nam miejsce, ale wiedzac o moich ograniczeniach (tlumy) wolalam sie dopytac czy aby nie bedzie to dla mnie zbyt duzo. Okazalo sie, ze moze tak byc, wiec po chwilce rozmowy na ten temat odsunelismy sie zgodnie, ze Stu o jakies powiedzmy 5 metrow. No moze 7.
Jak sie okazalo pozniej byla to linia graniczna tzw Mosh-Pit, czyli War Zone, czyli Rzezni.
Jest to istotna informacja, a nie tylko proba chwalenia sie brawura.
Kapele wspierajace byly podobnego autorament. Tej pierwszej w ogole nie pamietam, ale druga nazywala sie Orange Goblin.
Przed wystepem tej drugiej zebralo sie wiecej ludzi niz na poczatku, wiec przod sie nieco zagescil, ale jeszcze bylo calkiem luzno jak na takie bliskie sasiedztwo sceny.
Salka w ogole dosc kameralna porownujac z innymi - moze nawet mniejsza niz ta z koncertu z plotkami.
Czekajac na Orange Goblin, ja sobie nie myslalam nic, bo z mojej perpektywy wszystko jest wysokie, wiec czy cos jest nieprzecietnie wysokie czy tylko wysokie, nie robi juz na mnie wrazenia.
Stu zas, wzrostem slusznym obdarzony, mial nieco inna perspektywe i nieco pozniej opowiedzial mi, ze stal, patrzyl na mikrofon wystawiony
na scenie i zastanawial sie jak do cholery wokalista ma do niego
dosiegnac - zwisac z gory czy jak?
Na scene wyszedl wokalista i okazalao sie, ze do mikrofonu siega totalnie bez problemow, wlasciwie nawet moglby miec go wyzej. Pomyslalam sobie tylko, ze wielkie zen chlopisko i tyle.
Stu powiedzial mi, ze jego zdaniem wokalista mialo jak nic 2 metry wzrostu. A bedac postury adekwatnej, sprawil tylko, ze zastanowilam sie, ze moze kapela powinna nazywac sie Orange Orc... ale co ja tam wiem...
Po goblinie pojawila sie kapela glowna i pojechalismy z koksem.
Sala, przynajmniej w polowie przy scenie zapelnila sie bardzo szczelnie.
Zanim Airbourne wyszli na scene, poczulam sie jakos tak osobliwie przytloczona, nawet nie fizycznie, bo nikt sie do mnie nie przyciskal.
Uczucie to zmusilo mnie do rozejrzenia sie na boki... Otoz po lewicy byl Stu, chlopisko wysokie, ale to kumpel wiec luz. Natomiast z pozostalych strony otoczona bylam facetami podobnego wzrostu i postury. Wszystko o pol metra prawie ode mnie wyzsze.
No moze przesadzam, ale okolice 190cm okupowali bez wiekszych wysilkow.
I zadna wiotkosc w gre nie wchodzila.
Najpierw nie pomyslalam sobie nic, a pozniej pomyslalam sobie:
"Cholera jasna, jak oni wszyscy zaczna skakac to zostanie ze mnie duuuuza mokra plama"
Wiecej juz nie pomyslalam, bo zaczal sie wystep wariatow z Airbourne.
Chlopaki sa jeszcze mlode i glodne zabawy, wiec bez oporow z tlumem sie na rozne sposoby integruja.
|
Perosz, gitarzysta i wokalista w jednym, przyszedl sie ze mna przywitac ;) |
Pierwsza atrakcja byl deszcz.
Tak, w sali.
I jak bozie kocham mam nadzieje, ze bylo to jednak piwo...
Nie, nie zostalam oblana nadzieniem latajacego kubka.
Kubki lataly jak zwykle, ale jakos dziwnie malo chlapiac.
Po kilku minutach jednakowoz ludzie wokolo zaczynali sie dziwnie otrzepywac - a to wlosy, a to ramiona, a to okulary przecierac...
Ja poczulam wilgoc na ramieniu.
Odruchowo zerknelam w gore, bezmyslnie bo przeciez wiedzialam gdzie jestem, a oczom moim, zaskoczonym ukazal sie czarny sufit, o teksturze jakby pluszu i na moich oczach z tego sufitu spadlo kilka kropli. Dosc szybko polaczylam fakty - latajace kubki malo chlapice i zlokalizowny deszcz i pokazalam Stu. Bez slow chyba porozumielismy sie, ze mamy nadzieje, ze to tylko piwo i odsunelismy sie pare krokow.
Co bylo zgubnie.
Ale nie od razu.
Najpier wystapil numer na Mojzesza. Wokalista zadysponowal zeby zrobic przejscie na cala dlugosc sali. Myslelismy, ze zamierza zbiec na dol, ale nic bardziej mylacego.
Usatysfakcjonowany przerwa, zadysponowal na rzucic sie tlumnie na druga strone sali, a im na nas... Ja od przerwy bylam na szczescie dosc daleko.
Nastepnie wlasnie jak na tym zdjeciu, artysta dosiadl technika i pogalopowal na nim tuz obok nas zeby pobrykac z gitara na barze po naszej lewej.
Fotka zdjeta jak wracal na scene.
Jeszcze odwrocona od sceny, sledzilam przejazd wokalisty, gdy kto mnie popukal w ramie.
Myslalam, ze to Stu, ale nie.
Jakis obcy facet.
Dosc krepej budowy, z sympatyczna mina zaczal do mnie cos nawijac gestykulajac obficie.
Gówno slyszac rzecz jasna pomyslalam, ze pyta czy mi sie podoba, ewentualnie ze pyta, czyz to nie wspaniala integracja z tlumem, pokiwalam mu glowa.
Na co on pochyla sie, wspierajac rece na przygietych kolanach i stoi tak z opuszczona glowa.
Zdebialam rzecz jasna.
Czujac, ze nic sie nie dzieje, jedna reka osobnik pokazuje mi, ze mam mu wskakiwac na ramiona.
No to tu juz nie wytrzymalam i bym sie byla i przewrocila ze smiechu, bo wyobrazilam sobie jak wskakuje mu na te ramiona, a on albo pada twarza na posadzke od razu, albo jednak jest silniejszy niz wyglada i podnosi mnie jednak, po czym oboje wykonujemy piekny rzut na plecy wywolujac lekkie trzesienie ziemii.
Facet najwyrazniej byl juz na etapie upojenia pt "kulo-odporny" to nie docenil jakze slodkim ciezarem moglabym mu byc, a najwyrazniej pytal czy chce
zeby mnie podniosl na ramionach tak jak technik wokaliste, popukalam go w ramie i pokazalam zeby sie podniosl i wyjasnilam gromko, ze doceniam, ale jednak zmienilam zdanie... W zyciu nie widzialam takiego rozczarowania... widac byl juz nawet na etapie "jak ona slicznie pluje" ;).
Stu oraz moja szwajcarska przyjaciolka przekonywali mnie, ze
a) wiedzial co robi i dalby rade bo rock&roll dodaje sil
b) nic by mu sie nie stalo
c) glupia jestem, przynajmniej bym wiecej widziala...
tia... gwiazdy chyba, i to nie estrady, po tym jak bym pier...la o glebe ;)
Tak czy siak humor mi sie drastycznie poprawil po tym wydarzeniu, acz nie na dlugo.
Bo po kilkunastu minutach zagrali wyjatkowo agresywny kawalek i tzw mosh-pit zaszalal. My na granicy wiec wszystko fajnie widac...
Nagle poczulam mocne dziabniecie w okolicy lewego "oka" (tego dolnego "niebieskiego") nastepnie poczulam jak odrywam sie od ziemii i lece...
Trwalo to najwyzej ze 2-3 sekundy, ale zdazylam sie zorientowac, ze zostalam Po PROSTU pchnieta przez szalejacy tlum z taka sila, ze mnie poderwalo z ziemii i rzucilo do tylu i rownoczesnie dostalam w lokcia mosh-pitowego w klatke z piersiami.
O dobre pol metra polecialam.
Szczesliwie tlum litosciwie mnie zlapal zanim padlam na ziemie z zamknietym podwoziem...
I tylko Stu sie zdziwil bo zerknal na dol i mnie nie zobaczyl... Zaczal sie rozgladac i z zaskoczeniem odkryl, ze jestem kawalek za nim i w ogole z drugiej strony.
Troche mnie to zdegustowalo, ale poniewaz nie bylo w tym zlej woli, oraz nic mi sie nie zlamalo fizycznie, to postanowilam przyjac to "na klate" tak doslownie jak i w przenosni i jednak bawic sie dalej.
I slusznie.
Siniaka z koncertu mialam przez pare tygodni, ale szacunek Stu trzyma do dzis...
Ale i tak moje szczescie nie znalo granic, bo nie wyladowalam twardo na ziemii.
I to na razie tyle.
Moze bedzie ciag dalszy albowiem na te jesien zaplanowane sa juz 2 koncerty.
PS.
Kupujac bilety na jeden z tych przyszlych koncertow zapytalam pisemnie Stu czy chce miejsca siedzace, czy stojace jako, ze sa w tej samej cenie. Odparl, ze on by wolal stojace jesli mnie to nie przeszkadza.
Odparlam:
'Jasne, jak na razie daje rade, nawet jesli czasem musze zrobic pare przysiadow, a jakis pijany facet pada u mych stop'