Description

Wspomnienia mniej lub bardziej biezace, bo technologia wyparla potrzebe pisania listow i nawet maili do bliskich i blizszych i tych calkiem oddalonych

Friday, 6 January 2017

Podroze z Merkurym, bo mRufa chyba lubi z nim podrozowac

No musi cholera jasna, psiakrew lubic, skoro maniacko podrozuje tylko w czasie kiedy Merkuriusz hocki klocki wyczynia.
I tak bylo tym razem.
Bo swieta przyszly i trzeba bylo poleciec na Planete Ojczysta w tym roku. To znaczy w tamtym.
Bilet mialam juz w wrzesniu bo i tak bylo wiadomo, ze lece ja.
Pamietna poprzedniej podrozy, wyjechalam stosownie wczesniej.
Kolejka do terminali tez zaczynala sie stosownie wczesniej, mimo ze byl to dzien roboczy i dobre 3 dni przed swietami.
Ale to wszystko bylo spodziewane.
Walizke mialam wybitnie ciezka i nawet jak ja targalam do samochodu to wiedzialam, ze 20 kilo przekroczylam na pewno, a czulam ze dosc porzadnie...
Na miejscu zreszta okazalo sie ze mialam racje - 25.1kg...
No i teraz ciekawostka - moze ktos cos?
Od kilku lotów polskim orlem przy odprawie internetowej mam do wyboru najwyzej 2 miejsca, a odprawiam sie w pierwszej godzinie owych 24 godzin poprzedzajacych lot.
Czy ludzie wykupuja miejscówe od razu?
Czy cos sie w systemie pozmienialo?
Bo jakos nigdy tak nie ma, ze wszystkie miejsca sa zajete i na przyklad siedzialam sobie przy oknie (uff, ze sie udalo) z jakims obcym chlopem, wtulonym we mnie, no nie byl taki do niczego, ale smierdzial jak siedem nieszczesc, a az taki przystojny to jednak nie byl, zeby mi aromoterapia nie przeszkadzala.
No ja rozumiem, chlop po fizycznej pracy np po calym dniu, moze nie pachniec rozami, jak nie wzial prysznica od razu, ale przed podroza?
No dobra, zalozmy ze na to lotniska musial biec z Orkadów. Hektar, spocic sie mozna. Tez bym zrozumiala, w koncu sama mimo porannego przysznica po 4 godzinach z hakiem i pielgrzymce terminalowej z strou zimowym rozami tez juz nie wanialam.
Ale to byl ten slynny aromat starego capa wydzielany przez nieprana od tygodnia mesko intesywnie eksploatowana odziez.
Skad wiem?
A wiem bo pracuje ze mna taki pan kolo, ktorego siedzialam przez miesiace letnie jakis czas temu i na poczatku tygodnia bylo ok, ale juz kolo srody zaczynalo byc gesto, a w piatek staralam sie nie oddychac, bo pan ów caly tydzien opedzal w tej samej parze dzinsów i koszuli, a zycie prowadzil aktywne wiec nie tak, ze zakladal dzinsy dopiero przychodzac do pracy i zdejmowal po 7 godzinach grzenia krzeselka.
No.
Tak, ze mialam podroz luksusowa, bo w aromoterapi z przedsionka piekiel i z obcym chlopem wtulonym w moje plecy (wczesniej w ramie, bo najpierw siedzialam jak bogowie lotniczy zalecaja).
Ale uwaga - pamietacie trudnosc z wskoczeniem w krzeselko ogrodowe w pazdzierniku?
Nic takiego nie nastapilo i pas tez zapielam bez szarpaniny, czyli ewidentnie cos bylo nie tak z tamtym fotelikiem...

Czytalam sobie ksiazke, co pomagalo. Wyglam sie zatem zadem w strone capa, jak tylko dotarl odo mnie ze przeciez moge, zalorzylam filtr na slonce i czytalam z zacieciem. Hobbita czytalam, po raz nie wiem który, w oryginale nota bene, bo sparlam sie po obejrzeniu filmu (w listopadzie ubieglego Anno Domini dopiero) wylapac niescislosci i bujna wyobraznie Petera Jacksona.
Czytalam zatem i nagle czuje kuksanca w bok.

Noszkurnagomyszawdupekopana...

Juz sie prawie zrywam przyfanzolic aromatycznemu przytulasowi w leb, a tu sie okazuje, ze somsiad ten od przytulasów dostal batonik i pilnuje, zebym ja swojego nie przegapila...

Szlag jasny i jak ja mam mu gwaltownej sraczki zyczyc, jak taki o moja przytulasnosc troskliwy?
No ale za batonik podziekowalam, bo do konca slodyczowego banu zostaly mi jeszcze 3 dni.
Merkury z mojego kolana dostala drgawek ze smiechu bo jezyki mi sie perwolily artystycznie, bo orlem polskim lecac, powitalam sie jak nalezy i o wode tez poprosilam jak nalezy, a za batonika dziekowalam w language, po czym zbluzgalam sie po polsku za pierdolowatosc... Zdaje sie, ze ubaw mial tez przytulasny somsiad...
Dolecielim i wydostalam sie z czelusci polskiego orla na teren Planety Ojczystej.
A tak w ogole to samolot byl opozniony. Na tyle, zeby z wczesnego popoludnia wrabac mnie w popoludniowe korki.
I dopiero tu zaczla sie polka z przytupem.
Bo musialam zapolowac na tkasówke.
W glebu duszy pragnelam zlapac na lasso pewna konkretna korporacje taksowkowa bo nie zabijaja budzetu i sa mili kierowcy (jak dotad jeden buc mi sie trafil, ale nie zlodziej, wiec mu wybaczylam).
Niestety nie bylo ich w ogole na stanie postoju wiec musialabym albo czekac, albo dzwonic, albo polozyc lache na preferencjach i wsiasc do pierwszej lepszej.
To wsiadlam do pierwszej lepszej, ale niestety byla to osobiscie przeze mnie niecierpiana korporawcaj, co sie nazwzya jak zona ojca-zalozyciela Stolycy...
Co yblo dalej to powinnam okryc zaslona milczenia, ale nie okryje tylko bede ekschibicjonistycznie opisywac w ponizszych paragrafach...
Moze nauczy mnie to nie chodzic na kompromis z wlasnymi przekonaniami.
Zaczelo sie niewinnie - kierowca zapytal czy ma preferencje co do trasy.
Odparlam wersalowo, ze mnie to lotto, bo wszystkie znam, byle najszybciej i najbezpieczniej.
Kierowca niby zawodowo jezdzi po miescie, a wrypal nas w najbardziej zakorkowana z tych kilku tras... Zaczelam nabierac podejrzen.
Ale jeszcze nie tak bardzo bo probujac wyplatac nas z tego korka, artystycznie wrypal nas w kolejny.
Pocieszajaco powiedzialam mu o Merkurym.
Temat sie rozwinal i nagle okazalo sie ze pisze sms do przyjaciolki-czarownicy pytajac o zgodnasc zodiakalna kierowcy i jego najnowszej dziewczyny.
I slucham wyznan typu "bo ja taki serial ogladam. no taki babski troche".
No i teraz jest tak.
Zjezdzamy z mostu juz na okolice mojej dzielni i mozna w prawo albo prosto (nastepnie wybor jest szybko w prawo lub w lewo, ale w lewo to w przeciwna strone niz trzeba wiec moj umysl wyparl taka opcje), a Kierowca sie mnie pyta w prawo czy w lewo. No to ja w owym momencie zgodnie z prawda mowie w prawo i troche sie nawet dziwie gdzie on to lewo widzi. Ale po chwili juz sie nie dziwie, bo znajdujemy sie na pasie w prawo, w tej drugiej transzy wyborow, czyli na zlym.
Niby pasazer ma byc cichy i bezwonny, ale kuzwa, ja za to place... wiec pytam grzecznie "a czemu z tego pasa?" na co Kierowca zdzwiwiony "bo pani tak powiedziala".
A ja "ale przeciez tedy sie nie da dojechac?" na co kierowca potulnie wbija sie w lewy pas i teraz nie wiem - juz kombinowal, czy uczciwie nie wiedzial??
Ale kierowca taksowki?? Zeby nie wiedzial? I nawidakcje mial??
Ale dojechalim i pod domem swiadoma, ze na liczniku jest wiecej niz ja mam gotowki pytam "jak u pana z kartami?"
A on... kierowca DUZEJ stolycznej korpo taksowkowej do mnie, ze..."Nie bardzo".
I tu juz mnie tknelo pozadniej. Ale odparlam, ze ok tylko chwile trzeba poczekac bo mam za malo zlotowek i wyciagam polska komorke celem wezwania Fadera na pomoc, bo byl przygotowany na taka opcje...
Na co kierowca pyta czy mam dukaty Her Majesty.
Mam, mowie.
To on moze wziac w dukatach albo cos.
Na to ktos puka w okienko, a to Fader.
I teraz ciekawostka - wyskoczyl zapytac czy potrzebuje kasy, ale bez kasy...
Ha.
Tak.
Obok mnie caly czas moj wierny kumpel Merkury, ktory tez lubi ze mna jezdzic chyba, chichocze jak najety.
I teraz jest galimatias, bo ja usiluje wydobyc sie z tego cholerna pojazdu, Fader usiluje negocjowac z kierowca (??), ze on zaraz przyniesie pieniadze, a ja usiluje zebrac moje klamoty i rownoczesnie rozliczyc sie w dwoch walutach, bo skoro moge to niech to zrobie.
Na drugi raz prosze mi przypomniec, zebym:
1) po wyladowaniu natychmiast pobrala PLN z okolicznej 'sciany'
2) nie informowala Faera ze nadjezdzam.
Czemu?
Otoz ta polka z przytupem dopiero sie rozkreca.
Wysidlam w koncu, ogolocona tak ze zlotych jak i ze sterlingów, poszlismy do domu, rozpakowalam klamoty na tyle na ile trzeba zeby wydac Faderowi jego wkupne, a nie wypucowac sie z prezentów i szykujemy sie ruszyc na zakupy zywnosciowe, pobranie mojego sterydu z apteki a takze przesylki z lokalnej poczty.
Jest po 17tej jakos.
Zebralam potrzebne fanty na kupe - dowod/prawko/portfel/torebke i siegam po komorke.
Te polska.
Komorki nie ma.
Tu przeczucie mnie tknelo ostro, ale jeszcze trzymam sie pazurami nadziei i dzwonie sama do siebie.
Gówno, prosze jasnie panstwa, komorki brak.
Juz wiemy co sie stalo?
Otoz w ferworze walki z platnoscia z taksowke i Faderem probujacym pomoc, telefon zamiast do torebki wlozylam... OBOK torebki.
Jest to telefon dosc stary i z prepaidem w srodku, ale mimo wieku nadal jest wart wiecej niz niejeden nowy, bo jest to ostatnia Jezyna z wymienna bateria i pelna klawiatura, wykonana jeszcze zanim zaczeli ciac koszty... Malo tego - ma w sobie taka mase kontaktow, ze az mi serce zakrwawilo na te strate.
Zadzwonilam zatem ponownie z nadzieje, ze kierowca uslyszy...
Uslyszal i oddzownil, ale nie z mojej jezyny tylko ze swojego telefonu.
Ciekawe moze nie umial... ;)
Ze on juz jest daleko i jedzie spod Zabek, ale sa korki.
Dziwne bo jak sa takie kroki, to by az pod Zabki nie podjechal, wiem bo znam trase (dzieki Yahu, za nasze dlugie nocne Polakow rozmowy, jak Cie do domu odwozilam po dlugim dniu).
Troche zamarlam ile mnie zakosztuje ta impreza, ale z nadzieja pytam czy bede mogla sobie odebrac go z biura rzeczy znalezionych w firmie.
"Nie bardzo" mowi kierowca "bo my nic takiego wlasciwie nie mamy"...
Tu zdebialam bo jak to?
Od razu wyrzucaja czy sprzedaja na alledrogo??
"A poza tym to musialaby pani gdzies az na Wawer jechac" tu juz mi sie to przestaje podobac, ale bardziej mi zalezy, na odzyskaniu tej jezyny niz niz na prawdomownosci kierowcy.
No to mowie, ze moze jak bedzie mial kurs w mojej okolicy to bym go zamowila. No co on dziwnie ochoczo:
"To ja do pani jade, ale to potrwa bo korki sa"
Godzine pozniej.
"Tak, ja jade wie pani, ale korki straszne sa"
Na co proponuje, ze moze gdzies wyjade naprzeciw, np do fastfooda na stacji benzynowej?
Oj nie bo to jemu nie po drodze (WTF??? to praktycznie jedyna droga??)
kolejne pol godziny pozniej
"A bo wie pani tyle korkow bylo, ze ja podjechalem do domu obiad zjesc i stad juz prosto do pani jade i policze tylko za ten kawalek"
Dodam, ze w miedzy czasie Fader odstawial swoj numer "pomagam", czyli sle wiachy na taksowkarza,wyzywa go, wyzywa mnie, obraza sie, nastepnie znowu wyzywa wszystko, wtraca sie do rozmowy, komentuje ktoredy kierowca ma jechac, wszystko to na pelen regulator, bo przeciez kierowca musi go uslyszec z odleglosci tych 15-20 kilometrow...

W kazdym razie objechalam kilka dni pozniej dzielnice, co w niej te korki byly, bardzo porzadnie i z detalami, doprowadzajac Nawidakcje Malego Czerwonego Czolgu do rozpaczy, bo trasa jaka mi wskazywal byla totalnie rozkopana i musiala sie biedaczka ostro gimnastykowac, zeby doprowadzic mnie do celu, ale warto bylo, bo takiej smiechoterapi to ja od wielu miesiecy nawet z dElvix nie mialam, jak podczas tego spotkania na Wyspowo-Azjatyckim szczycie w prawobrzeznej Stolycy.
A jakbym nie objechala to bym do dzis uwazala, ze jest to dzielnica wieksza niz cala Stolyca  bazujac na relacji kierowcy.

Telefon odzyskalam i potwierdzily sie moje podejrzenia co do historii - wyglada, ze kierowca to on moze i byl, ale albo sobie kursik zrobi na lewo, albo w ogole jezdzil nie na swojej maszynie, bo jezyne przywiozl mi z obstawa...
Zaplacilam i przysieglam sobie NIGDY W ZYCIU NIE KORZYSTAC Z TAKSÓWKI Z TEJ KORPORACJI.
Poprzednio tylko sobie obiecywalam unikac.
Teraz nie wsiade do dziadów.
Nawet gdybym miala rypac na piechote przez cale miasto.
A kierowca niech sie liczy, ze moge mu na maske napluc bo numer kierowcy zapamietalam.
Z pozniego popoludnia zrobil sie wieczor i z zaplanowanych rzeczy udalo sie wylacznie wykonac zakupy zywnosciowe. Reszta zostala na kolejny dzien przerzucona.
--------------------------------
Dodam tez, ze mimo slynnego juz roztargnienia, byl to PIERWSZY raz w moim zyciu uzytkownika komorkowego (od konca lat 90tych, czyli pierwszych komorek na karte), ze zadzialam gdzies telefon tak skutecznie, zeby oddalil sie ode mnie bez mojej wiedzy.
--------------------------------
Nie byl to koniec przygód, bo jako kolejna atrakcja wystapila dostawa z Wyspy.
Dzien tez mial byc nieco rozbity przez to, ale nie sadzilam ze az TAK!
Otoz spodziewany kurier firmy na F mial przywiezc mi trunki ktore zamowilam z Wyspy na Planete Ojczysta.
We czwartek mial.
Czwartek przyszedl, ja dostalam sms, ze kurier w drodze i moge go sledzic, co probowalam uczynic ale nie szlo i w tym momencie kurier na F zajechal pod dom.
Fader stanl na bacznosc pode drzwiami, ja dostalam bezdechu bo akurat w lazience przebywalam i czekam na dzwonek.
Dzwonka brak, ale kurier wszedl, pognal na gore i wrocil, wsiadl do samochodu i pojechal, wg slow Fadera ktory przestal na bacznosc polowe atrakcji, a druga przegapil, wiec nie wiedzial czy kurier paczke z domu wyniosl czy nie.
Status przesylki - w drodze.
Zdzwilam sie, jak rzadko bo jak to? Dwa razy przyjedzie?
Moze miedzynarowdowe jezdza osobno?
No ale pojechal, nie wraca, kartki nie zostawil to ruszylismy zalatwiac to co poprzedniego dnia sie nie udaly.
Wlaczylam sobie w telefonie wyspowym przesyl danych i religijnie co godzine sprawdzalam status przesylki, za co ostro zaplace, zmuszajac Fadera do powrotow do domu co 2 godziny.
Nic. Cisza. Amba. Kurier w drodze. Dostarczy do 18tej.
I tak bylo do 16tej.
Od 16tej wyladowalismy w domu i odmowilam wychodzenie az do 18tej.
Status na stronie bez zmian.
Przyszla 18ta. Przesylki ani sladu.
Przeszla mi przez glowe mysl, ze to rano to byla pomylkowa proba dostarczenia, albo moze moje przesylke dostarczyli innemu kurierowi?
sprawdzilam dane zamowienia kilkakrotnie... wszystko sie zgadza - adres, telefon... zadnych blednych danych.
Ale srawdilam raz jeszcze status i....
"Proba dostarczenie nieudana o 16.35, instrukcje na kartce".
Nosz kur zapial pies zaszczekal.
Kartki nie ma, a my w domu bylismy.
Szukam telefonu do firmy F, a telefonu brak. Zero. Nawet sex-linii (0700) nie maja na stronie wymienionej.
Moze jakis numer bylby na kartce, ale kartki brak.
Oczywiscie w tle Fader "pomaga".
Nie bede sie powtarzac, ale tym razem wyjasnia mi co mam im powiedziec jak zadzwonie, nie baczac ze juz 3 razy meldowalam, ze dzwonic to ewentualnie moge zebami, jak mroz chwyci.
Wyslalam do F wiadomosc z detalami i sugestia co o nich mysle.
I postanowilam, ze mam ich w dupie. Jutro jedziemy z programem bez taryfy ulgowej, a ja zloze skarge w sklepie i strace frimie F klienta.
I tak bylo.
Pojechalismy, zalatwialismy wszystko po kolei, gdy okolo 16tej z groszami zadzwonil moj telefon polski (ten odzyskany), akurat jak wsiadlam do czolgu i zaczelam sie rozgrzewac po ostatniej gimnastyce na sliskich sciezkach i bezdrozach cmetarnych.
Odbieram, a tam... cisza.
Mysle sobie 'ech, nie zdazylam. ale moze to kurier? oddzwonie"
Oddzwaniam, ktos odbiera, a tam cisza.
Po chwili dzwonek, odbieram, cisza.
Przychodzi sms
"kurier z F z przesylka, nic pani nie slysze"
Odpisuje
"ja tez pana nie slysze, oddzwonie z drugiego telefonu"
"czekam"
Fader to the rescue, tzn jego komorka.
Dziala.
"Bo ja tu jestem z przesylka i nikogo nie ma."
"zgadza sie bo my jestesmy gdzie indziej" odparlam rownie bystro co zgodnie  prawda.
"acha..."
"bo wie pan wczoraj nikt nam zadnej kartki nie zostawil, wiec nie wiedzialam co robic"
cisza...
"acha"
"A moze pan zostawic przesylke u ochorny?"
"Moge, ale czy pani sie zgadza, zebym podpisal za pania?" (jakby poprzedniego gadania o kartce nie bylo, totalne wyparcie w glosie)
"Moge sie zgodzic, ale moze pan z ochrony podpisze - nie powinien robic problemow"
"tak? To ja wroce na ochrone i zapytam"
"niech pan zapyta, jakby co to moze pan zadzwonic i ja panu z ochrony wyjasnie, albo co" (myslac, ze mnie kaze zadzwonic za kilka minut)
I tu chyba zadzialal moj ukryty atut glosowy, bo nie wiem co innego - mianowicie kurier nawet nie probowal mi powiedziec, zebym to ja zadzwonila za te 5 minut tylko odparl ochoczo, nie baczac na koszty:
"dobrze"

Merkury z tylnego siedzenia, az czkawki ze smiechu dostal, tak sie dobrze bawil...
Jak nic lubi on ze mna podrozowac, oj lubi...

Po 5 minutach telefon: Kurier: "To ja, pan z ochrony chcial z pania porozmawiac."
Rozmowa:
O- dziendobry
Moi- dziendobry, to co, zechce pan podpisac sie w moim imieniu na tej przesylce?
O- no moge, ale kiedy panstwo wracacie?
Moi- no za godzine.
O- A to nie ma sprawy!
(WTF??) pomyslalam, ale podziekowalam wylewnie obu panom i juz uspokojona odpalilam Czolg i ruszylam w szerokopojetym kierunku domu.
I wtedy zgadlam, ze ochroniarzowi chodzilo o czas przechowywania, bo miejsca tam na tej ochronie duzo nie maja).

Napiecie puscilo do tego stopnia przez przez kolejne 2 dni w mRufim kwadracie na Planecie Ojcystej szalaly TAKIE awantury, jakich swiat nie widzial... Pozniej dwiedzialam sie, ze ksiezyc jakies glupoty wyczynial i powodowal wqrw powszechny w naszych rejonach...

Zas z pozytywow to po ostatniej awanturze z ust przyjaciolki-czarownicy uslyszalam komplement, szkoda ze nie byl to poniedzialek, ze pieknie wygladam 'jakbym skrywala jakas slodka tajemnice', a ze byl to pierwszy dzien swiat to odparlam, ze owszem duza ilosc czekolady ;)

A pozniej zaczal sie powrot do domu. No nie od razu, po paru dniach.
Ale to juz opowiesc na osobny wpis, bo i tak juz sie dlugo zrobilo...

20 comments:

  1. A Bożenka opowiadała o sprytnym taksiarzu, co to z Sopotu do Gdańska drogi nie znał? Tak Bożenkę rozsierdził, że prawie mu na środku skrzyżowania wysiadła z auta i wonczas się kapkę opamiętał.
    A najlepsze przyszło potem, jak Stefana olśniło dzień później, że w sumie to on tego taksiarza zna, bo to maż jego kuzynki.
    Tylko się parę lat nie widzieli.
    U Bożenki takich luksusów jak ochrona w bloku nima, to potem trza po sąsiadach hasać i odgadywać, który ma paczkę akurat dzisiaj. Tak że i tak z Merkurym miałaś całkiem nieźle :D

    ReplyDelete
    Replies
    1. U nas pisza zwykle pod jakim numerem zostawili na karteczce. Tzn na Wyspie. Na Planecie Ojczystej nigdy u nikogo nie zostawiaja wylacznie na ochronie. Wie Bozenka, ta ochrona to glownie sluzy do tego, zeby bramke ostwierac dostawom, taksowka, a takze pierdolom jak ja, kiedy im pilot z jakiegos powodu nie chce zadzialac. Jak mi zajumali spod okna przy pomocy wybicia szyby radio z auta (z Fobii) to na tyle pomoglo, ze bidny ochroniarz rzucil sie w pogon za zlodziejem i malo pracy nie stracil bo mu podobno terenu obiektu nie wolno ot tak opuszczac... Tak, ze to co place w czynszu z te ochrone to teraz sobie przynajmniej w dostawach odbieram ;)
      A tak,ze uprzejmie donosze, ze to byla tylko rogrzewka Merkurego, bo te haszcze co lecialy w hclupie przed Wigilia i w pierwszy dzien swiat ta takie jak nigdy byly. Duo by mnie zrozumiala, bo tez nie robi juz roznosci dla swietego spokoju jak sa niezgodne z jej przekonaniem.
      A poza tym to jak juz zapowiedzialam - jeszcze musialam wrocic co nie, skorom juz na Wyspie.
      A tak w ogóle to jeszcze z bagazem byla ladnie, acz podezlam do tematu z takim luzem wewnetrznym (widacz czulam co mni czeka po opuszczeniu lotniska ;), ze okolicznosci sie zawstydzily i same sie naprostowaly :)

      Delete
    2. A taksiarz z Sopotu do Gdanska tez z tej samej szkoly cwaniactwa ulicznego... Mnie ostatnio tak potraktowac pewnie taksowkarz w O - pojechal dluga droga przez obwodnice, ze jak mu w wstecznym lusterku pokiwalam z politowaniem glowa to przestal zerkac.
      Dlatego jak mi Przebrzydluch zaproponowal w grudniu ze mnie zaprowadzi do radiotaxi lokalnego nic nie protestowalam, bo samej by mi sie nie chcialo rypac dodatkowa mile ale z nim to jednak przyjemniej ;)

      Delete
    3. Funkcja ochrony jako przyjmowacza przesylek wystarczylaby mi w zupelnosci! Naprawde nie musi pan nic wiecej robic, tylko niech tam siedzi i odbiera. Bo potem to po tych pocztach i innych siedzibach firm kurierskich trzeba latac, a to w cholere daleko jest u mnie.
      Co prawda mamy jedna poczte pod nosem, ale przypisani jestesmy do calkiem innej, na podstawie kodów pocztowych. I do tej naszej to jest 15-20 minut autobusami, czynne do 17.30, w soboty do 12.
      Zebys widziala jakie dlugosci potrafi miec sobotnia kolejka! Raz nawet przechodnie nam zdjecia robili, takiego póltoragodzinnego (!!!) wezo-smoka zesmy utworzyli :)

      Delete
    4. O! Pamietam tez przez jakis czas glupkowato moje mrowisko bylo przypisane do glowne poczty na dzielni, bo ta pobliska, albo nie ogarniala tematu, albo miala juz za duzo narodu z nowych oseidli nad Wisla. Teraz jest trzecia od jakiegos roku, niejako rzut beretem (obciazonym kamieniem) - widze wejscie do budynku z tym przybytkiem przez kuchenno okno. Ale kuriery miewaja rozmaite pomysly. Jeden na przyklad czasem zostawia u ochrony z entuzjazmem, a drugi, ta sama firma odnosi do punktu lokalnego, ktory niby nie daleko w prostej linii, stanowi dobry spacerek dla zdrowia, a juz szczegolnie w drodze powrotnej z paka. Metoda eliminacji przestalam zamawiac z niektorych sklepow, bo korzystajna z tych chimernych kurierów.
      Kolejki doskonale sobie wyobrazam, bo ja ze stosownego pokolenia jestem i listy spoleczne, to moze juz z autopsji nie, ale stanie za wlasna RO po ser i udawanie, ze sie nie znamy to pamietam doskonale :D

      Delete
  2. Matgaeska tak se z postulatem tu przyszła, boby mRufa raz w życiu, z Merkurym czy bez, sobie ot tak jak najnudniejszy śmiertelnik popodróżowała, co? ;)))

    taksówkarze na całym świecie to kombinatorzy, tutaj na dokładkę tworzą potężne zagrożenie na drogach publicznych, raz wew Frankfurcie, to nawet policje zawołałam do rachunku, tak mnie obwiózł opłotkami, ogólnie jest dla mnie wielka tajemnica jakim cudem oni dostają licencje bez znajomości języka, w wielu przypadkach, a w prawie wszystkich bez znajomości terenu na którym się poruszają, po porwocie z Izraela Misiek w zadumie stwierdził, ze wolal juz jak go tam taksiarze oszukiwali od tego, jak tu go nic nie rozumieja, a do tego nie znają drogi ... wew Warszawie uszczęśliwieni, ze nas taksiarz nie oszukał, dowiedzieliśmy się od wujka Czarownicy Warszawskiej, który jest taksiarzem, ze jednak oszukał :D

    ReplyDelete
    Replies
    1. O, nawrocona ;) Tosz ja juz od lat pytam, czy ja bym choc z raz nie mogla podrozy odbyc tak normalnie, just for the novelty of it, jak mawiaja wyspiarze...
      Ale Wy mi z Bozena tlumaczycie, ze moglabym jakiejs kataplazmy dostac z szoku, to moze faktycznie lepiej nie...
      jeszcze dzis i jutro i zacznie poziom glupot wracac to normy - podkreslam - poziom glupot, a nie wszystko :)
      A z tymi taksiarzami to juz tak jest. My kiedys mielismy znajomego "taryfiarza" jak sie kiedys mawialo, ale to bylo jeszcze L i dawno temu, wiec tego. Ale zauwazylam w O na przyklad, ze najmniej kantuja Ci z rozmaitych radiotaxi, a najgorzej tacy co jezdza tymi kultowymi z wygladu pojazdami - black cabbies. Chociaz w Wyspowym Londku kurs i egzamin an black cabby jest zarabiscie ciezki i przetrwaja najlepsi. ale to w Londku. W O nawet black cabbies sa kolorowe i mam na mysli kolor pojazdu bo a zawartosci siedzenia kierowcy nawet nie wspomne - najuczciwszy kierowca byl Azjata i ten co mnie oszwabil na obwodnicy tez byl Azjata wiec jak wszedzie i ze wszystkim, nie ma reguly.

      Delete
    2. najbardziej uczciwych spotkałam w Hongkongu, serio, serio, a mnamieccy maja w siedzenia pasazerow wbudowane liczniki dup zabieranych, wiec okancic nie mogo, jeno przewieźć przez opłotki ;)))

      Delete
    3. To juz i Duo mowila, ze HK to w zasadzie nie Chiny w sensie miedzyludzkich relacji. Cos w tym jest :)
      A to w DE taxi sie placi od lebka, znaczy dupska na seidzniu, a nie tylko od odleglosci x stawka strefy?
      U nas sie placi dziwnie o tyle ze licznik bije nawet jak sie stoi na swiatlach tyle ze wolniej niz jak sie jedzie (?), ale nie wazne czy jest mRufa czy mRufa z banda 6 osob. Placi sie tyle samo.

      Delete
    4. oczywiście, ze od kilometra, a ten czujnik jest po to, żeby kontrolować kiedy pasażer wysiadł :)

      Delete
    5. a, zeby nie upierac sie ze wysiadl i kurs byl tanszy, a roznica do kieszeni?
      Ja moglabym byc wylacznie kierwca taksowek poza-miejskich, ewentualnie musze rozwazyc te ciezarowki... latka leca niby, ale moze jeszcze bym sie nadala ;)

      Delete
  3. Matkaeska tysz ładnie :D :D :D

    ReplyDelete
    Replies
    1. Bardzo ladnie ;) aczkolwiek bardziej MargaCiotka jakos tak mi pasuje, podobnie zreszta jak ciocia mRufa ;)
      PS. Reanimowany Macek nadal dziala :D

      Delete
  4. Aha, a w taksówce kiedys zgubilam bluzke, taka fajna. Znaczy nie ze z siebie zdjelam, kupiona, z torby mi wypadla. Tyle chociaz, ze z przeceny byla, za 10 zeta.

    A w tamtym tygodniu mielismy znów kuriera-widmo. Niby byl u nas 4 razy (bo z dwoma przesylkami) i nikogo nie zastal. Pomalu sie zastanawiam, czy nie istnieje gdzies taka sama ulica, z takim samym numerem i nazwiskiem. Taki adres po drugiej stronie lustra.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Wiesz, ja 3 razy sprawdzalam, czy adres dostawy nie mial pomylki typu numer ulice zamieniony z numerem lokalu, albo np numer ulicy jako oba numery... Wieczor ze strefy mroku normalnie. Zreszta cale 24 godziny od taksówkowej zguby, az po wiadomosc, ze nieudana proba jak my siedzieli w domu we mojej pamieci wyglada jak odcinek z Twilight Zone ;)
      Ja zgubilam kilka razy okulary - w poczatkach mojej kariery okularnika - i byla t ota sama para, ktora wracala do mnei jak bumerang, a w koncu chyba za trzecim razem "udalo mi sie" je zaprzepascic nieodwolanie i bezpowrotnie ;)

      Delete
    2. a nie, okularów to nigdy nie zgubilam, ale to pewnie dlatego, ze sciagam je tylko do spania ;) Jakbym sciagnela wczesniej, to bym mogla nawet do lózka nie trafic.

      Delete
    3. ja teraz juz tez, ale w poczatkach to jednak nie musialam nosic bez przerwy i zdejmowalam bardzo czesto :)

      Delete
    4. parasolki i rekawiczki nalogowo gubilam :)

      Delete
    5. rekawiczki owszem ale tylko polowicznie ;), a parasolek nie nosze, bo upierdliwe do pamietania sa. Wole kaptura ;)

      Delete