Description

Wspomnienia mniej lub bardziej biezace, bo technologia wyparla potrzebe pisania listow i nawet maili do bliskich i blizszych i tych calkiem oddalonych

Tuesday, 28 May 2019

Kielbasa na Krecie - zaslyszane

Krakowska.
Albo moze Zywiecka.
W plasterkach.
Na Krecie.
Ukradzione z Internetów
Otóz wprawdzie bylam na wystepach goscinnych nie tak znowu dawno (2 miesiace to nie tak znowu dawno!) i wcale nie na Krecie, a na mojej Wyspie i nawet z kuzynka - aka Macia mojego CO, co zwykle oznacza troche przygód i zasadniczo cos tam bylo, ale nawalilam okropnie fizjologicznie i nasze przygody byly stonowane, a w szczególnosci te fragmety, które wymagaly podnoszenia wysoko nóg, przez co na przyklad nie bylam w tanie pokonac kawalka ruiny fortu rzymskiego.
Moze przy okazji pare zabawniejszych kawalków opowiem, bo nasza kwatera, urokliwa i przestrzenna miala pare minusów logistyczno-dekoracyjnych, ale na chwile obecna mam duzo lepsza historyjke do opowiedzenia - zaslyszana wlasnie od kuzynki.

Otóz Malzonek kuzynki ma dosc stabilne i wyraziste poglady na rózne sprawy i tematy i juz dawno temu podjelam decyzje, ze nie musze sie z nimi zmagac, bo to jednak nie ja sie z nim 'zenilam', tylko ona, ale jest on (ów malzonek) jednym z wielu swietlanych przykladów dla których trwam w postanowieniu zycia niezameznego.
Acz ogólnie i umiarkowanych dawkach to jest osobnikiem bardzo sympatycznym i ma poczucie humoru, jest ojcem mojego CO i wcale go tu nie zamierzam szkalowac, co nie?

Ale o kielbasce opowiem.

Kuzynka wyrazila zgode :).

Otóz kuzynka z Malzonkiem oraz moim CO wybrali sie na urlop.
Mamy rok 2008.
Precyzyjnie rzecz ujmujac gorace lato.

Lato bylo gorace tak tu jak i u celu podrózy którym byla Grecja.

Malzonek kuzynki miewa glodowe stany lekowe - mianowicie boi sie ze gdzies na bezludziu i bezsklepiu (co obecnie po prostu oznacza niedziele niehandlowa) dopadnie go glód i bedzie cierpial na ten glód.
Aby tego uniknac zwykle udaje sie na wojaze z zelaznymi racjami zywnosciowymi.
Tym razem trafilo na kielbaske.
Kielbasa zostala zapakowana do walizki i poleciala z Warszawy do Heraklionu, który jak zapewnia mnie kuzynka jest stolica Krety.

W Heraklionie, nie rozpakowujac sie kielbaska spedzila noc w hotelu.

Nastepnego udala sie wodolotem na Ios, gdzie ze wzgledu na niespokojne morze nastapila przesiadka na prom i tymze promem kielbaska udala sie na Paros.

Na Paros kielbaska spedzila tydzien, w komforcie hotelowej lodówki.

Nastepnie zostala zabrana na wycieczka - stateczkiem wycieczkowym, na Santorini.
Na Santorini zostala zbrana na calodniowa wycieczke autokarowa.
Tam tez Malzonek nabyl kielbasce do towarzystwa pieczywo i usilowal wszystkich naklonic do spozycia tego duetu.
Z jakiegos powodu reszta rodziny odmówila uslug - czemu sie szalenie dziwil, ale sam tez jakos nie odwazyl sie spozyc kielbaski, dzieki czemu w kompletnie nienaruszonym stanie stateczkiem wycieczkowym wrócila na Paros i schornila sie w swojej kwaterze (tej samej lodówce) na kolejny tydzien.
Nastepnie wraz z reszta rodziny, która zaczynala sie juz do kielbaski mocno przywiazywac, wrócila wodolotem na Krete, gdzie nawet sie nie ropakowywala, bo byla to tylko jedna noc, a dnia nastepnego, wciaz w szalejacych letnich upalach wsiadla do Samolotu na Planete Ojczysta i wrócila na kwadrat z reszta rodziny.
Tam zostala z wielkim zalem pozegnana przez cala rodzine. Szczególnie ubolewala nad rozstaniem Kuzynka, bo zaczela miec do wytrwalej i niezlomnej kielbaski stosunek bardzo osobisty i odsylajac ja do wielkiego niebinaksiego zsypy czula sie jakby zdradzala bliskiego przyjaciela.
Kielbaska w swa ostatnia droge ruszyla jakby nie wiecej jak tydzien uplynal od jej zapakowania w prózniowej tacce i nic nie swiadczylo o tym, ze miala za soba pelne i urozmaicone zycie wytrawnej podrózniczki.

Kto, no kto moze sie pochwalic kielbaska, która zwiedzilam pól Europy w upalne lato i nie uciekla z krzykiem po powrocie?

Nawet ja mam na koncie jedynie przemyt przeterminowanego kefiru!!

Monday, 20 May 2019

Czemu zaspalam i D-lock Shrodingera

Zaspalam.
W piatek.
Tzn czesciowo zaspalam, bo jak niektórzy wiedza mam dwa budziki - jeden normalnie jak kazda ofiara cywilizacji w komórce na pobudke i drugi bardziej oldskulowo, ale nie calkiem prehostorycznie, w radiu zeby mi uswiadomic, ze czas uplywa i juz 7.15 i jesli jeszcze nie myje zebów, to za chwile bede w czarnej doopie.
Do konca marca uzywalam starej jezynki w tym celu i wszystko szlo swietnie bo nawet jak wylaczylam jezynke to alarm sie wlaczal i pobudka byla.
Niestety jezynka zdechla i nawet nowa bateria jej nie pomogla - nie wiem czy ladowanie padlo czy cos innego w niej zdechlo, ale nie umiem jej reanimowac.
Przerzucilam sie wiec na stare "Katamaran" czyli mój pierwszy telefon androidowy, mlodszy o jezynki o 2 lata czyli niby nowoczesniejsz i alarmy pozostaly bez zmian, czyli dwa.
No i wczoraj "Katamaran" sie zaczal wieczorkiem rozladowywac  wiec mialam go wpiac w kabel na czas ogladania American Gods (2 odcinki) niestety po seansie odkrylam, ze zamiast wpiac kabel w telefon polozylam telefon obok.
Czyli widac uwazalam ze bedzie ladowanie bezprzewodowe ;).
Czyli rozladowal sie na sama noc do zera. 
Brawo ja.
Wpielam telefon, ale byl zbyt rozladowany, zeby go od razu wlaczyc, a dalej usnelam.
Obudzilam sie w nocy bez jawnego powodu, ale za malo, zeby np sprawdzic godzine czy telefon. 
Zas rano z zaskoczeniem budzilam sie do radia.
czyli 7.15 czyli 45 pózniej niz powinnam.
DLACZEGO?? Przeciez ladowala sie cala noc.
A bo komórka chociaz naladowana jest wciaz wylaczona i wbrew mojemu oczekiwaniu nie wlaczyla sie na sam alarm jak stara jezynka zwykle byla robic.
Brawo ja.

Nastepnie pojechalam do pracy. 
Spózniona 10 minut. 
Przed wejsciem spotkalam Sandre - kiero programu, która usilowalam przypiac D-lockiem rower do stojaka.
Rower jest wart 2500 dukatów wyspowych. Nie jest ze zlota i diamentów. Ale jest elektryczny i kazdy jego kawalek kosztuje stosownie duzo.
Rower monarchów zostal ubezpieczony, ale warunki ubezpieczenia sa takie, ze musi byc przypiety jakims tam zabezpieczenie klasy gold.
Sandra kupila az dwa, bo oryginalnie rower mial tzw "quick release" czyli powiedzmy, ze szybkie zamki na kolach i siodelku, wiec zeby uniknac odnalezienia roweru bez kól i bez siodelka, przypinala go obydwoma, ale ciezko sie je montowalo, wiec w ciagu tygodnia wymienila szbkie zamki na klasyczne.

Podczas zakupu tych zamków nie-szybkich dowiedziala sie, ze trzesla sie o siodelko warte powiedzmy 40 dukatów, a zostawiala na rowerze modul elektorniczny wart 400 dukatów, bez którego ten rower nie ruszy nawet jakby mial 100 kól, który (modul) nie jest w zaden sposób przymozowany.
Brawo Sandra.

To wszystko opowiedziala mi podczas walki z D-lockiem, który wyglada dokladnie tak:

Tak wyglada D-lock klasy gold w stanie zamkniety.
Sandra próbowala zamknac owo zabezpieczenie wielokrotnie w kadej konfiguracji klucza i palaka i nijak jej nie szlo, w koncu wreczyla go mnie. Ja, jak to ja, podeszlam do tematu analitycznie, obejrzalam gada, upewnilam sie ze na oko oklad palaka nie ma znaczenia wiec skupilam sie na kluczyku i okazalo sie to bylo to.
Otóz po paru próbach odkrylam, ze kluczyk (podobnie jak USB*) ma 3 stany - otwarty zmakniety i Shrodinger i w naturalnym srodowisku wystepuje wylacznie w stanie Shrodingera - neutralnym dopóki nie zostanie zaobserwowany.

* znany fakt glosi, ze USB udaje sie wetknac do gniazdka za 3cim razem i zwykle po sprawdzeniu przed trzecia próba w jakim jest stanie - albowiem posiada 3 stany - górny, dolny i Shrodinger.

ukradzione z internetów
-----------------------------------
PS. Prosze sie nie przyzwyczajac, ze teraz juz bedzie czesto i krótko. Raczej watpie, zeby m iweszlo w nawyk ;)

Tuesday, 14 May 2019

Scenka Rodzajowa z Akwarium na Wygnaniu

Musze bo sie udusze.
Slowo honoru bedzie super krótko (jak na mnie) i bez detali technicznych (czytaj zawodowych), a przynajmniej absolutne minimum.

Otóz pracuje nadal w tym projekcie co wdrazamy to co wdrazamy i projekt chyli sie ku koncowi.

Jako analityk biznesowy Wasza unizona ma pewien zestaw umiejetnosci i nie bedzie sie tu nim przechwalac, ale zestaw ten pozwolil jej zostac maly loklanym Kolchozowym eksperciatkiem od jednego takiego rozwiazanka, które nie chwalac sie wdrazalam dwukrotnie i znam lepiej niz wlasne zeby, które na nim zjadlam,
Od póltora roku nie zajmuje sie tym rozwiazaniem i nadal hula, tzn do powodzi biura hulalo bo od powodzi nie mamy na czym drukowac, czyli tego.
Moze nie piekne, ale odporne, prawie jak "tFurczyni"

No dobra dosc peanów.

W kazdym razie, mimo odpornosci rozwiazanko ma wady - nadal podobnie jak "tFurczyni"- mianowicie jest juz dosc wiekowe (tu bede sie upierac, ze az tak nadgryziona zebem czasu nie jestem, zeby uwazac tego za wade), jak na tego typu rozwiazanka, a na nowelizacje brakowalo czasu i atlasu i zeby nadrobic ograniczenia programowe musielismy napchac troche protez po drodze.
Ja te protezy znam i wiem, ze zeby je sklonowac na nowy system trzeba troche roboty umyslowej wykonac.
Nie wnikajmy czemu klonowanie. Nie moja decyzja. Glosowalam przeciw, ale znowu brak czasu i atlasu.
Od roku blisko wspominalam kazdemu kto mnie sluchal, ze to nie jest takie prosciutkie jak dmuchanie w kij i trzeba by zaczac na to patrzec, a przynajmniej o tym patrzeniu myslec.

60% sluchajacyh poblazliwie kiwala glówkami, usilowala mnie poglaskac z politowaniem po mojej i mówila:
"Tak, tak, mRufa, oczywiscie mRufa, jak tylko ogarniemy sie z bardziej skomplikowanymi sprawami mRufa"

30% z kolei wypieralo to co mówie i uwazalo, ze przeciez takie korby jak oni to sobie ze wszystkim poradza.

10% zgadzalo sie ze mna, ale nie sa w projekcie, ewentualnie sa kierownictwem (uff) i nie musza nic robic tylko sluchac.
To po prawo to ja, acz umówmy sie mniejszego kalibru temat mam na oku, a to po lewo to te 60% poblazliwych i 30% wypierajacych. Ukradzione z Internetów rzecz jasna.
I tak latalam od Kajfasza do Judasza przypominajac, ze jest jeszcze jeden temat do ogarniecia i ostrzegajac, ze nie jest to krótka pilka i proste jak budowa cepa i ze da sie zrobic spokojnie, ale trzeba sie powoli przygotowywac do tematu, bo sam osie nie ogarnie.

Minely miesiace.

A ja co jakis czas sygnalizowalam moje poddenerwowanie, bo jednak nikt nie usunal tematu z zakresu projektu, a w temacie dzialo sie nic.

Wiele miesiecy minelo.

W koncu Marca/poczatku Kwietnia temat wreszcie wyszedl z cienia i te 30% czyli te korby co to wszystko 'umia' ruszyly z kosami i cepami na moje male pólko.

Po pierwszej sesji okazalo sie, ze temat wymaga wiecej niz godzinnego warsztatu, bo kosy sie stepily a cepy poluzowaly.

Po drugiej sesji okazalo sie ze 2.5 godziny w sumie to tez za malo, bo cepy dalej sie luzuja, a kosy lamia na kamieniach.

Po kolejnych dwóch sesjach temat zostal wrzucony na liste gatunków zagrozonych i partner implementacyjny usilowal namówic nas na zakup kombajnu. Odmówilismy, bo za co, jak nawet srajtasme juz trzeba wlasna do pracy przynosic.

Po kolejnej sesji polowe zakresu usnieto na pózniej, ku mojej wielkiej radosci, bo tez uwazalam, ze nie trzeba sie spieszyc z wielkim wybuchem i mozna podejsc do tematu fazowo.
Jednakowoz wczesniej nikt mnie nie chcial wysluchac w tym temacie i wrecz zostala zjechana (ch=b) za próby zachowania status quo skoro musimy isc z czasem, postepem i osiagnieciami (i gola doopa, bo nas na to wszystko jako Kolchozu nie stac), ale to zdjelo cisnienie z nas (te 60% poblazliwców), bo te 30% korb nadal tkwilo w czarnej doopie.
Tfu.
Znaczy w lesie.
W lesie Szwarcwaldu.
A rozmowy wygladaly tak:
Oni: "To nie jest takie proste!"
mRufa: "Owszem, nie jest"
Oni: "Czemu nic nie mówilas?"
"Mówilam"
Oni: "Mówilas? A tak cos tam mówilas. Ale mnie sie zadawalo, ze mówilas, ze to jest proste!"
"Nie. mówilam ze nie jest."
Oni: "Ej sluchajcie - prawda, ze mRufa mówila, ze proste?"
Mnie krew zalala i juz mam wybuchnac i rozerwac ich na strzepy (bo jedno czego oprócz poblazliwosci niecierpie bardziej to wtykanie mi w usta nie moich slów i w zycie nie moich akcji), gdy nagle glos z tych 10% zagrzmial...
....szefowa Programu: "mRufa MÓWILA!"
"Ze proste?" z triumfem przerywa jakis poblazliwiec.
"NIE. ZE NIE PROSTE"

Uff.

A mówia, ze to ja jestem Cotnrarian.

Ukradzione z internetów
Kurtyna.

PS. I nawet "a niemówilam??" nie moglam im powiedziec, bo bym wyszla na pieniaczke!

Wednesday, 8 May 2019

Nie poleciala pani? Czyli mRufa wraca po wystepach goscinnych

A bylo to tak, ze polecialam na Planete Ojczysta na dosc dlugie tourne, które objelo wystepy w 3 krancach krainy, miedzy innymi wpadajac na tego oto pana na ojczystym morzem Baltyckiem.

John szukal toalety. Zabralismy go z Wasami do najblizszej kawiarnii, gdzie zjadl z nami na nalesniki oraz czarna pomarancze, bo szarlotki nie bylo.
Nastepnie w grodzie z kolei Kraka korzystajac z toalety, poczulam lekki dyskomfort podczas manipulacji z papierem toaletowym...
I teraz prosze panstwa juz wiem na pewno.
Jednorozce owszem wyprózniaja sie tecza. Ale NIE rzygaja nia.
Tak, to jest wzorek na srajtasmie. Ukula mnie w tylek. Od razu przypomnial mi sie Squatty Potty.
Wystepy w detalach przebiegaly tak, ze strach sie bac, szczególnie w pierwszej polowie, wiec uwazalam, ze atrakcje mam juz za soba, ale okazalo sie, ze tkwilam w bledzie.

Otóz nadejszla wiekopomna chwila powrotu.

Na lotnisko udalam sie po ekspresowym pieczeniu 12 muffinek marchewkowych w stylu a'la Fader (Fader ofiarowal sie pomóc i utarl marchewke na terce do placków ziemniaczanych czyli na drobne trocinki, co zaniepokoilo mnie o efekt koncowy, ale okazalo sie nieszkodliwe) oraz sernika równiez nie do konca standardowego bo z wiekszej ilosci sera niz zwykle przy limicie jajecznym.
Po odprawieniu bagazu i krotkim oglupieniu numerem bramki udala sie na kontrole paszportu i maly maraton po sklepach, nastepnie spozylam siedzac chylkiem (oraz tylkiem) na module wentylacyjnym kanapke zabyta za horendalne pieniadze, bo od tego calego pieczenia wyszlam z domu o suchym pysku. Ciekawostka - pol litra trucizny kosztowalo 12 zeta.
Nastepnie nabylam fajki dla znajomej, zaparkowalam przed nieczynna bramka i zaczelam czekac.
Lot mial byc o 15.30. Okolo 40/45 minut przed otwarciem bramki, jak sie akurat podnosilam aby udac sie pod bramke wlasiuslyszalam ogloszenie duszpasterskie:
"Lot numer 279 do Londynu zostal odwolany  przyczyn technicznych. Prosze udac sie po odbiór bagazu."
Czyli "Pocalujcie Misia w doope, a ja ide do domu".
Zbaranialam tak poteznie, ze sila rozpedu udala sie w kierunku tej bramki, z której kierunku wylaniali sie poirytowani rodacy zadni krwi ofiarnej. Jako ten baran udala sie za nimi. Co prawda slabo by to wygladalo, bo nikt nie wiedzial gdzie isc gdyby nie pojawil sie jakis czlowiek z obslugi lotniskowej i nie wypchnal nas w kierunku.
Jaki to byl kierunek to nikt nei wiedzial, bo facet nie posunal sie az tak daleko w swej usluznosci i nie wyjawil nam gdzie nas wysyla.
I tu wyjasnie, ze mialam na placach plecak z laptopem, telefonami, zawartoscia dmskiej torebki, kilogramem czekoladek, pol litrówka trucizny i lekkim na szczescie wagonem fajek. Oceniam ze bylo to okolo 6 kilogramów.
Oraz bluze z dlugim rekawem, a w garsci kurtke bo noc wieczór na Wyspie zapowiadano chlodnawy.
Ruszylam zatem w stadzie rozjuszonych rodaków wskazana droga, widaca po schodach w dól i clay czas prosto, ale nikt nie wie dokad.
Okazalo sie ze na sale bagazowa.
Kto zna wielkosc obecnego lotniska Chopina ten wie ze troche trzeba sie nabiegac, zeby z jednego konca w drugi i z powrotem ale pietro nizej sie przemiescic. Kto zna mnie ten wie, ze ja mam jedna predkosc chodzenia, czyli zadna. Staralam sie dotrzyamc tempa rzrzartej tluszczy zeby chociaz slyszec co mówia i kto im cos mówi.
Popedzilismy do tanowiska reklamacji bagazy.  Ja nie weszlam do punktu, bo dostalam sms, ze lot odwolany i musialam sie troche wysmiac, ze rychlo w czas. Tam gdzies ktos nam powiedzial, ze nasze bagaze bede wydawane na tasmie 5a dla bagazy duzych.
Mnie na to stanela zywcem scena sprzed moze roku, kiedy to czekalam jak gwizdek przy tasmie 1a, bo tak glosila tablica, a 1a byla wylacznie dla duzych bagazy w czesci starego lotniska i stalabym tam jak gwizdek do dzis bo mój bagaz wyszedl zdaje sie na tasmie 7, ale ekran, który sprawdzalam 4 razy bo to 1a wydawalo mi sie podejrzane, nie byl laskaw tego nam zdradzic.
Jakim cudem inni ludzie sie polapali w atrakcji nie wiem.
Ale wrócmy do 5a.
Postalismy tam pare minut, ale najbardziej niepokorna kobieta pognala czym predzej tlum do panów z ochorny pogranicza, próbujac od nich wymóc informacje czemu Lot odwolal lot i co mamy zrobic, skoro musimy leciec.
W tym momencie podjelam decyzje, ze skoro tlum jest tak bystry jak najmniej bystry jego przedstawiciel, musze sie oddzielic i tak uczynilam.
W sms-ie byl mianowicie numer telefonu i ja na ten numer zadzwonilam.
Nie zebym sie dodzwonila o reki. O nie, nic z tych rzeczy.
wisialam na sluchawce z 15 minut, przez tan czas czesciowo goniac tlum, a czesciwo przed nim sie chowajac.
Na marginesie dodam, ze po bagaze czekalo nas moze z 10-15 osob - reszta psazerów wyszla od razu i poszla stac w kolejce do biura LOTu.
Bo wiecie, ze LOT nie ma okienka w strefie paszportowej? No powaga. mnie zaskoczylo to epicko.
Nie wiem jak inne linie lotnicze, bo mnei to do tej pory nie interesowalo, ale przypominam, ze jak pare lat temu mnie odwolali lot do Frankfurtu Niemieckim Orlem to pokopytkowalam sobie swobodnie do stanowiska linii, tam potwierdzilam ze przyjelam do wiadomosci, ze mnie przerzucili na lot godzine pózniej bez nijakich gimastyk z bagazami itp.
Ale nie w tym dzielo.
W koncu doczekalam sie polaczenia i bardzo mila osoba plci zenskiej zaproponowala mi przelot o 20tej. Ucieszylam sie i tylko zapytalam co robic dalej, ale uslyszalam, ze mam pobrac bagaz, wyjsc z nim, a nastepnie wrócic na góre i nadac go z powrotem.
Pogratulowalam sobie w duchu, ze jednak nie skusilam sie na zaden alkohol na 'bezclowce', bo jeden wagon fajem to mi wolno bez laski przewiez, a chyb nawet dwa, ale mialam jeden.
Podziekowalam i poszlam w strone 5a, gdzie wciaz tkwili ludzie z mojego "tlumu". Tam paru osobom przekazalam co moga robic w miedzy czasie - czyli dzwonic na ten numer i czekalam z nimi.
Po dobrych 20 minutach przyszly jakiesz dziewczyny i powiedzialy, ze zeby odzyskac bagaz z 5a, trzeba najpier o niego wystapic w reklamacji bagazowej.
"Tlum" znowu stal sie rozwscieczona tluszcza i popedzil do stanowiska, gdzie niektórzy usilowali robic awantury kobietom z obslugi stanowiska, tak jakby one byly winne odwolaniu lotu z LOTu.
Tu dodam rozzalona ze obsluga klienta naszej rodzimej linii lotniczej poza liniami telefonicznymi przedstawia sie dosc dramatycznie - nikt nam nic nie wyjasnil, nie ma przedstawicieli na calym terenie poza kontrola bezpieczenstwa - czarna dupa mówiac krótko i dosadnie.
Nie jest to stan wieczny bo kilka lat temu w gorace lato, silniki sie za wolno chlodzili w maszynie która mialam leciec to nam podstawili inny samolot, opózniony, bo opózniony ale samolot odlecial. 
Osobiscie uwazam, ze w ramach wychodzenia z impasu finansowego za duzo oszczednosci pozyniono i odbija sie to wlasnie teraz na reputacji.
Okazalo sie, ze mimo iz ja mam miejsce w kolejnym samolocie to nadal musze odebrac bagaz wyejsc i nadac go ponownie.
Odczekalam swoje, pobralam walize i stoicko udalam sie na przyloty, z przylotów schodami ruchomymi na odloty, tam stanalema w kolejce do tej samej kobiety która juz raz mój bagaz pobierala (bo nie moglam odprawic sie ani na www, ani przez terminal na odlotach) której wyjasnilam, ze nie moglam sama sie obsluzyc bo jestem z wczesniejszego lotu i zapytalam czy mam odelpic naklejki z poprzedniej odprawy.
Na co pani zapytalam mnie:
"A co, nie poleciala pani?" tonem tak poblazliwym, ze kontrolowany do tej pory charakter wystrzelil mi spod piety i jezyka zgryzliwym:
"Ja to bym nawet i poleciala prosze pani, ale samolot czegos nie chcial."
Pani chyba zaskoczona jadowitym tonem nic juz nie rzekla tylko wydrukowala mi nowa karte pokladowa oraz paski i nalepki.
W ten sposób do mojej kolekcj podróznych wyczynów doszla umiejetnosc odprawy na dwa osobne samoloty do Londka w tym samym dniu.

Trzeba mi tu uwierzyc na slowo, ze obie sa moje i z tego samego dnia, bo jednak danych osobowych tu ujawniac nie bede.

Wcale nie byl to koniec gier i zabaw, bo jak sie juz odprawilam, przeszlam ponownie przez kontrole bezpieczenstwa, zalozylam buty i przeszlam przez kontrole paszportowa, to poszlam zjesc obiad i wybralam sobie miejsce pt restauracja Misa, gdzie zadysponowalam placki ziemniaczane z grzybami i wpadlam w stupor na widok nozy jakie byly wsród sztucców.

To w tle to pokryty sosem grzybowy kartoflak, a nie mózg kosmity,
Doprawdy godne baru Mis, nieprawdaz?
Nawet mialam zajumac, zeby miec na pamiatke, ale pomyslalam, ze byloby to tylko dowodem czemu te noze takie musza byc, bo normalne mogliby krasc pasazerowie o nieczystych zamiarach.
Ale swoja droga, nie wiem czy nastepnym razem nie zajumam. Bo jednak krojenie taka "kosa" to jest mistrzostwo swiata.
Po posilku poszlam pod bramke i tam czekalam murem.
Po kilku minutach dostalam sms, ze mój NOWY lot ma zmieniona godzine odlotu - o 35 minut pózniej.
Pokiwalam z politowaniem glowa, sama nad soba albowiem mialam juz glupkowata nadzieje, ze to byl koniec atrakcji, ale widac nie.
o godzinie okolo 19.30, czyli teoretycznei godzine przed odlotem, zadzwonilam do Fadera powiedziec mu ze opóznienie, ze juz do niego nie bede po przlocie dzownila, bo bedzie za pózno. Pogadalismy troche po czym ja znowu zbaranialam. napis nad bramka zniknal, a do samolotu który stal pod rekawem wsiadali ludzie wchodzac don po schodkach z plyty lotniska.
Przez chwile spanikowalam, ze jakim quzwa cudem przeoczylam komunikat, ze trzeba udac sie do autobusu, albo co, wiec czym predzej pozegnalam sie z Faderem i wielkimi oczami wgapialam w widok za oknem.
Przelamalam wewnetrzna niemoc i juz mialam uruchomic sie w kierunku ekranu z numerami bramek, ewentualnie rzucic sie na wyjscie do rekawa, zeby choc za ogon zlapac ten cholerny samolot, skoro tak podstepnie usiluje beze mnie odlecic, gdy z glosników (o, a tu kolejna ciekawostka - ogloszenia o roznych lotach i samolotach sa wyglaszane bez wczesniejszej koordynacji i tak na przyklad wezwanie do bramki 20 na lot do Istambulu bylo wyglaszane unisono bez mala z wezwaniem ostatnich 4rech pasazerów do Telawiwu. Nie musze chyba dodawac co mozna bylo uslyszec? Musze? Otóz gówno. znaczy tyle szlo uslyszec) padl komunikat
"Panstow lecace do Londynu zapraszamy do nowej bramki (na drugim koncu terminala), kurcgalopkiem!! Raz, Raz!!"
No dobrze, moze wcale nam nie kazali kurcagolpkime, ale to byl jedyny styl przemieszczania jaki podczas tego, drugiego juz dzis parkuru bylam z siebie w stanie wykrzesac.
Pelna niepokoju zasiadlam pod nowa bramka i dopiero jak zobaczylam zaloge wlazaca do rekawa zaczelam nabierac cihcitkiej nadziei, ze moze jednak dzis gdziesz jeszcze odlece.
Odlecielismy dobre póltorej godziny spóznieni. Dolecielismy nieco mniej spoznieni, ae fakt pozostaje faktem, ze na przystanuk autobusu parkingowego znalazlam sie okolo 23.20 i tam czekalam jak gwizdek przeszlo 15 minut na autobus, a napis na tablicy z infomacja autobusowa glosil
"Zalujemy, ze sa opóznienia ze wzgledu na duze korki"
Napis byl osobliwie skonstruowany i mial akcenty.
Pelna wyczekiwania uzbroilam sie w cierpliwosc bo skoro te korki to pewnie dlugo sobie pojedziemy, ale jak pragne zakwitnac te korki to byly chyba dla zab. Zlamany pojazd nam drogi nie przegrodzil, ani nawet mnie jak juz dosadlam czerwonej blyskawicy.
Za to Nawidakcja wypiela sie na mnie straszliwie i mialam obawy, ze bede musiala wracac objezdzajac pól lotniska wokolo, bo tylko tej drogi bylam pewna, ze ja znam...
W domu bylam juz o godzinie 1wszej w nocy i na tym zakonczylam dzialalnosc swiadoma.
A nie przepraszam - wyjelam jeszcze z walizki przemy spozywczy i odkrylam, ze tak pieczolowicie przewozony przez mnie ulubiony kefir byl w dniu wylotu dwa dni po dacie waznosci.
Oczywiscie ze wypila.
W koncu kefir to zadpsute mleko pelne kulturalnych bakterii. nieco wiecej kultury im, ani mnie nie zaszkodzilo ;)