Description

Wspomnienia mniej lub bardziej biezace, bo technologia wyparla potrzebe pisania listow i nawet maili do bliskich i blizszych i tych calkiem oddalonych

Tuesday, 26 May 2020

Pierwsze chwile mRufy-cyborga czyli jak zaglaskac kota na smierc i nie tylko.

Jak juz wspomnialam, udalo mi sie popsuc na sam szary koniec ubieglego roku i w celu napraw wrócilam do siebie czyli na Wyspe.

Po krótkim oczekiwaniu (na Wyspie, bo w ogóle z róznych wzgledów czekanie trwalo nieco ponad dwa tygodnie) sympatycznie prezentujacy sie chirurg-ortopeda o wlosko dla mnie brzmiacy imieniu Dorian, dokonal apgrejdu mojej nadpsutej kosci ramienia, podczas gdy mnie sie nawet nic nie snilo, bo zgaslam tuz przed wjazdem na sale operacyjna w sekundy po zapodaniu mi znieczulenia ogólnego ze slowami "czy to moze zaczac dzialac az tak szybko?".

Dopuszczam, ze zapodano mi konska dawke.

Albo dawke na Losia.

Na zegarze byla okolica godziny 16tej - tak zgrubnie bo nie pamietam po której stronie tej 16tej byla wskazówka minutowa.

Gdy niemrawo odkrylam me stalowo-blekitne oczeta, bylam juz zupelnie gdzie indziej, a zegar na linii wzroku pokazywal, ze jest okolica godziny 19tej i ze stanowczo po.

Nie pamietam jakie slowa rzekla do mnie osoba z sali post-operacyjnej, ale pamietam moje slowa i z ulga odkrylam, ze wypowiadam je w jezyku Wyspy, bo jednym z wielu leków jakie mnie przesladowaly w oczekiwaniu na apgrejdy lapy bylo to, ze po znieczuleniu ogólnym moge sie obudzic wladajac wylacznie mowa ojczysta.
Ujrzalam moja prawa reke bez zaprawy murarskiej, w milym i wygodnie wygladajacym temblaku, wygladala prawie jak moja tylko byla w cholere czerwona (ufarbowali mi ja jak nie patrzylam, i te cholerna farbe zmywalam prawie 2 tygodnie! I wez tu czlowieku usnij pod sala operacyjne, eh?), a wladzy nad nia nie mialam nic.
Nie bylo to moze kompletnym zaskoczeniem, bo wiedzialam, ze zaloza mi blokade nerwu zebym im nie drgnela, ale poniewaz nigdy dotad nie bylo tak, ze nie mialam wladzy nad jakakolwiek wlasna konczyna, to troche mnie to wystraszylo i podyktowalo moje pierwsze pytanie:
"Czy nie nastapilo uszkodzenie nerwu???"
Osoba opiekujaca sie post-opem - chybaPielegniarka - odparla ze nic o tym nie wie, co uspokoilo mnie dosc srednio, ale bylam jeszcze tak malo tomna, ze skupilam sie na kontemplowaniu osobliwej czerwieni mojej zmartwialej konczyny.
Nie bardzo moglam sie po niej pomacac, bo druga reka byla przyczepiona no kroplówki, która chyba byla nawadniajaca.
Przeklelam ja miedzy 2ga a 4ta w nocy.
Ale na to spuscimy zaslone milczenia po wsze czasy.
Zdradze tylko, ze wszyscy ze mna wlacznie bylismy zaskoczeniu pojemnoscia mojego pecherza.
Skupilam sie zatem na pozostalych czesciach mojej osoby - nogi byly, dawalam rade nimi ruszac i nawet nie bylo mi w nie goraco, tylko co jakis czas podlegaly naprzemiennemu obciskaniu co bylo nawet calkiem przyjemne.
Poniewaz bylam przykryta i nie moglam sobie sama uchylic okrycia, to nie bardzo wiedzialam skad te atrakcje.
Po zakonczeniu kroplówki, odczepiono mnie od róznych rzeczy, nogi przestaly byc obciskane i powieziono mnie gdzies-tam.
Przed zabiegiem powiedziano mi, ze na traumie nie ma miejsc wiec maja dla mnie lozko na jakims bardzo egzotycznie brzmiacym oddziale, co bylo mi wtedy bardzo obojetne, ale przysporzylo mojej przyjaciólce, która mi towarzyszyla przed zabiegiem niezapomnianych doznan, albowiem decyzja o mojej lokalizacji zmienila sie w miedzyczasie i nikt jej nic nie powiedzial, wiec szukala mnie po calym szpitalu, który NIE jest maly.
Na widok napisu na drzwich gdzie mnie wwozono troche sie przestraszylam bo pomyslalam, ze wykryli u mnie jakis problem - byl to oddzial naczyniowy.
Polprzytomnie zauwazylam, ze moja przyjaciólka czeka na mnie tuz za drzwiami odetchnelam z ulga, albowiem ona byla niejako moim lacznikiem miedzy przed i po apgrejdem.
Dalej to lezalam w zaciemnionym nieco uchylku korytarza - na wyspie zwykle sa tzw Bays, a nie sale - tzn spore pomieszczenie otwarte na korytarz, podzielone zaslonami na 4 nie-dzwiekoszczelne pojedyncze zakatki - 2 przy oknie i dwa przy korytarzu.
Mój byl przy korytarzu.
Przyszedl do mnie opiekujacy sie mna pielegniarz, przedstawil sie i wyjasnil, ze jestem na tym oddziale na wystepach goscinnych.

To uspokoilo mnie na tyle, ze po przyjeciu nowej kroplówki zaczynalam odplywac.

Ale nic z tego.
Pielegniarz wrócil i powiedzial, ze spóznilam sie na kolacje, ale on mi moze jakas kanapke zalatwic jakbym chciala (bo oni wiedza ze dlugo czekalam i doba minela od ostatniego posilku).

Nie chcialam byc niegrzeczna i powiedziec mu gdzie dokladnie mam mysli o jedzeniu, wiec tylko grzecznie i bardzo zgodnie z prawda odparlam, ze absolutnie nie jestem glodna.

Zapytal czy cos mi potrzeba wiec poprosilam go o zdjecie z moich nóg tego czegos w czym one tkwia bo jest mi bardzo goraco - te obciskajace wczesniej nogawice po odlaczeniu od jakiejs pompki przestaly dzialac i powoli, acz nieublaganie zaczly wsciele grzac.
A na nogach mialam jeszcze dodatkowo przepiekne antygwalty-antyzakrzepowe.
Mimo próby protestu pielegniarz zajrzal w koncu pod mój kocyk (bez swintuszenia, na sali operacyjnej wystapilam we wlasnych gaciach) i zgodzil sie, ze rzeczywiscie jak nie sa podlaczone to bez sensuy zebym je miala na nogach.

Ulga byla taka, ze znowu zaczelam odplywac.

Ale nic z tego - pomiar temperatury i cisnienia i zdziwienie po pierwsze moje, bo uslyszalam, ze musi mi tak czesto mierzyc, bo mam bardzo niskie (ja niskie??), a po drugie jego bo kroplówka nie splywa.

Dostalam druga, która splywala, a ja zaczelam ponownie odplywac.

Ale nic z tego - przyszedl chyba-salowy i powiedzial, ze nie wypisalam na karcie menu co bym chciala jesc jutro i ze on by chcial zebym wypisala.

Ja nawet nie zauwazylam, ze cos mi zostawiono do wypisywania wiec tylko popatrzylam sie na moje rece - jedna zakroplówkowana, druga kompletnie zablokowana, nastepnie zwrócilam wzrok na niego, prezentujac prawdopodonie wyraz twarzy pomiedzy skopanym Bambi, a bezradna Szara Myszka, bo skorygowal wypowiedz na jednym oddechu "chcialabys zebym Ci z tym pomógl?"

Wymamrotalam, ze tak poprosze, chociaz w srodku wszystko warczalo "mam to w dupie, dajcie mi spac!!".
Nastapil odczyt menu jak ze sredniej klasy restauracji, a ja z rozkojarzenia i zaskoczenia nie rozumialam co slysze.
W koncu zlapalam sie za znajome slowo - smazony kurczak - 'kurczaka poprosze'.
Do tego wybralam brokuly bo bylam swiadoma, ze musze dostarczyc organizmowi blonnika i lody bo to brzmialo jako jedyne kuszaco - pobolewalo mnie gardlo od intubacji i myslalo mi sie, ze lody by mi dobrze zrobili i juz bylam gotowa zamknac oczeta, ale nic z tego - odczyta trwal dalej i znowu brzmial jak menu bez mala z gastropubu.
Wybralam cos kolejnego, co brzmialo jako-tako znajomo, do tego znowu te lody bo nadal myslalo mi sie ze bym pare lyzek lodów w tej chwili z przyjemnoscia przelknela.

Zostalam sama - zaczelam odplywac.
A gówno. Cisnienie, temperatura, nowa kroplówka tym razem paracetamol.

A i jeszcze mialam wasy z tlenem wiec caly czas mi szumialo.

Jak juz wreszcie cisnienie moje przestalo straszyc dzika niskoscia, bo mnie napompowano kroplówkami, co wkrótce mialo przysporzyc mi mase klopotów i zaczelam z pewnym skucesem przysypiac, obudzila sie spiaca do tej pory sasiadka z loza naprzeciwko.

Jak sie obudzila, tak zaczela budzic wszystkich dokola, wyjac, jeczac, odmawijajac wspólpracy ale domagajac sie pomocy.

Byla to mocno starsza pani, która jak pozniej z M zdecydowalysmy byla pochodzenia niemieckiego i w chwilach zaciemnienia i slabosci czesto przeskakiwala na wymowe niemiecka.
Ale to pózniej bo na razie mamy noc.
W przerwach od zajmowania sie sasiadka, zajmowano sie mna, bo jako rzeklam, tez rózowo nie bylo, bardzo chcialam siusiu, najpierw slabo szlo bo nie umiem horyzontalnie odkad skonczylam jakies 5 lat, a pózniej jak poszlo to z przytupem, ale w obu przypadkach nie wolno mi bylo wstac z lózka, nad czym bardzo ubolewalam.
W koncu mój dramat sie zakonczyl.
Sasiadka w miedzyczasie co i rusz przysypiala i wtedy dzielnie sekundowal jej starszy pan z innego zaulka, któremu pomylilo sie gdzie jest i nie rozumial, czemu w jego zamknietym juz na noc sklepie jest tyle osób i nikt nie dzwoni na policje, ze ktos go chce okrasc.
I tak na zmiane - wyla i jeczala pani z naprzeciwka, albo gromko pokrzykiwal starszy pan.

Pan w koncu w desperacji doznal olsnienia i zakrzyknal "Dlaczego mnie ignorujecie??" na co zmeczone, ale wciaz bardzo uczynne i grzeczne nocne pielegniarstwo odparlo, ze nikt go nie ignoruje, tylko nikt nie wie co dla niego zrobic, na co on odparl, ze musi siku i zeby mu ktos pomógl i tu zakonczyl sie jeden dramat, ale drugi trwal praktycznie do 7mej rano, kiedy zmeczona wystepami nocnymi staruszka troche przysnela.

Przysnelam i ja.

Na godzine.

Tuz przed ósma przyszla jakas osoba bardziej amdinistracyjna niz medyczna, zapalila swiatlo, co by mnie nie wzruszylo gdyby nie to, ze obudzila mnie zeby mi o tym powiedziec.

Bardzo (qrrrrla) grzecznie.
Wyspowa wersja "zaglaskac na smierc" - Kill with Kindness - ukradzione z internetów.
A mnie znowu podano liste opcji do wyboru na sniadanie. Werbalnie. Nie wiem jak to sie stalo, ze nikt mi nie zaproponowal zwyklego tosta, a platków do wyboru bylo ze 7 róznych rodzajów, wiec swoja przetestowana metoda wylapania znajomego slowa, dostalam miche platków Special-K z mlekiem i zakazem wstwania i siadania, zycze powodzenia z takim zadaniem, wiec widok mnie jedzacej te platki byl hipnotyzujacy.
Bo jesc mi kazali.
Kazdy kto przechodzil usilowal isc z glowa tylem do przodu, nie mogac oderwac ode mnie wzroku.
Mlekiem sie NIE zachlapalam, ale wiecej energii zuzylam machajac tym wioslem niz dostarczylam w formie paliwa do pyska.

Staruszka z naprzeciwka przespala sniadanie i spala gleboko do poludnia.
Patrzylam na nia i ni cholery nie umialam wzbudzic w sobie cieplych uczuc, ze "odpocznie sobie biedaczka".
Ni cholery.

Innych mysli staralam sie nie miec, bo doszlam do wniosku, ze jeszcze jedna taka noc i pomorduje ich wszystkich walac na oslep stojakiem od kroplówki do którego bylam przyczepiona.

A! I na dodatek lezalam na lózku dla osoby praworecznej wiec nie moglam dosiegnac niczego - a juz w szczególnosci pilota do lózka i kazda zmiana ustawienia wymagala wzywania na pomoc pielegniarstwa co bylo mi nieznosne, bo uwazalam, ze takimi rzeczami nie wypada zawracac im glowy.

Szczesliwie jeszcze przed lunczem pozwolono mi wstac z lozka i usiasc na fotelu, a po poludniu nawet wyciagnieto mi wenflon.

I wtedy przyszedl lunch. Okazalo sie, ze mam na talezu dwa spore kotlety panierowane z kurczaka, brokuly, bulke, maslo, krem ze szparagów (nieco wodnisty ale smaczny, ale co ja myslalam jak go wybieralam to nie wiem, wszak po  szparagach doznania olfaktoryczne sa apokaliptyczne!) i te cholerne lody!
Lody byly w malym kubeczku zatkanym wieczkiem i jadlo sie je lyzka.
Stolowa.
Nie dosc, ze nawet otworzyc tego gówna nie moglam to o jedzeniu ich lyzka nie bylo mowy.
Pomijam juz ze gardlo przestalo mnie do tego czasu bolec i kompletnie nie mialam ochoty na lody, bo jak swiat dlugi i szeroki jedyne lody jaki lubie so na patyku i robia takie specyficzne "CHRRRRUP" jak sie w nie czlowiek wgryza.

Mysl "Co ja myslalam jak to wybieralam" pozostala moja mantra do konca pobytu w szpitalu.
Szczesciem odwiedzila mnie wlasnie przyjaciólka i z wielka przyjemnoscia uwolnila mnie od lodów.
Z zalem odkrylam tez, ze nie jestem w stanie zjesc miesa na cieplo bo mi rosnie w gebie i nie chce przejsc przez gardlo.
Brokuly ogarnelam czesciowo, bo niektóre byly za wielkie zeby wziac je do geby i byly za twarde abym dala rade przekroic je reka czesciowo usztywniona wenflonem - juz bez kroplówy rzecz jasna.
A i jeszcze te wasy z tlenem mi sie majtaly i wsciekle przeszkadzaly w manipulacjach zywnosciowych.
I tak to sie okazalo, ze chociaz katering szpitalny jest oszalamiajacy to wiekszosci potraw nie umiem albo nie moge zjesc!
Po lunchu udalo mi sie naklonic moja pielegniarke do wylupania mi wenflonu bo skoro nie byl uzywany od poprzedniego wieczoru to moze nie jest juz potrzebny, a zarabiscie mi przeszkadza w uzywaniu jedynej dostepnej reki.
Obiad zatem spozywalam juz na siedzaco i okazal osie ze udalo mi sie wybrac "kluski z makaronem" a konkretnie cottage pie (zapiekanka z pure ziemniaczanym na wierzchu) z ziemniakami pure jako dodatkiem. Brawo ja, nie lubiaca ziemniaków pure. I lody.
Na szczescie byla u mnie akurat M z wizyta i uwolnila mnie od tego koszmarku.
A kiedy póznym wieczorem poprosilam o cos przeciwbólowego na noc to nocna pielegniarka usilowala mi zamontowac kroplówke paracetamolu, do wenflonu którego nie mam i byla ciezko zdziwiona jego brakiem.
Nastepnie dostalam porzadnej goraczki po raz pierwszy od ladnych kilku lat.
Dobrze chociaz, ze noc byla spokojniejsza i mimo goraczki udalo mi sie ja znosnie (z przerwami na pomiary co dwie godziny) przespac.
Za to nastepnego dnia pani starsza z naprzeciwka wyciagnela sobie cewnik.
Nic wiec dziwnego, ze gdy przed poludniem powiedziano mi, ze wlasciwie to jakbym chciala to moge isc do domu, bo nawet wasy z tlenem juz nie sa mi potrzebne, to postanowilam chciec ze wszystkich sil!

Monday, 18 May 2020

Placki slaskie, czyli Fader - Szwedzki Kucharz.

Sama nie wiem co o tym myslec, bo jako zywo takich rzeczy nie próbowalam nigdy popelniac, majac gleboko zakorzeniony zwyczaj czytania instrukcji, ale z drugiej strony nadmiar pewnosci siebie, aka robienie czegos "na pale", doprowadzil mnie do kilku porazek typu ciasto jezynowe bez cukru, czy z polowa jajek.

Wbrew pozorom nie bedzie to przepis.
Bedzie to relacja z wyczynów kulinarnych Fadera.
Otóz Fader ogólnie nie jest jakims mistrzem pokrywy i patelni, ale ma swoje specjalnosci, no bo duszona cebulka aka "wróg watroby", jajecznice z glutami (brrr, ale znam takich co lubia), placki kartoflane, pieczona cielecina (brr, ale znam takich co lubia) czy mloda kapusta.

Jednakowoz, co pewien czas nudza mu sie jego wlasne improwizacje typu parzybroda/pazibroda, a nie zgadza sie pójsc droga klasyczna czyli produkcja zupy z jednego warzywa i domaga sie urozmaicenia.

A! I jeszcze jedno - lubi gotowac wode na twardo - tzn gwizdzacy czajnik pozostawia na gazie tak dlugo, ze czasem sasiedzi dzwonia do drzwi sprawdzic czy zyw, bo slyszeli gwizdek od 10 minut.

Mnie to doprowadza do szalu, ale jak jestem w poblizu, tzn na wystepach goscinnych szczesliwie (po wielu awanturach i blaganiach oraz jednym migrenowym pawiu) otwiera gwizdek i tylko gotuje te wode na twardo.

Z racji tego sWirusa w regaliach ostanie 2 miesiace polegal na Kuzynce oraz mnie w temacie dostaw zywnosciowych i kilka razy w ramach zakupów dostawal kopytka oraz kluski slaskie.
Gotowe do podgrzania.
No i jak pierwszy raz dostal te kluseczki to je wrzucil na wrzatek i gotowal je 7 minut i pózniej strasznie sie dziwil, ze mu wyszla prawie zupka-kartoflanka.
Bo jak robil je poprzednio (powiedzmy w styczniu lub lutym) to gotowal i byly dobre.
Wyjasnilam mu, ze takich gotowych sie nie gotuje tak jak mrozonych, ze wystarczy minutka, a jak go to uwiera w gen gotowania wody na twardo to niech podgrzewa w mikrofali i/lub podsmaza.

Rozmowa miala miejsce wcale nie jakies wieki temu - ot na koniec Marca.
No i jakies 2 tygodnie temu liczac, ze robie mu przyjemnosc dolozylam do zakupów internetowych duza pake mrozononych klusków slaskich.
Oraz kopytka w trumience - znaczy gotowe do podgrzania.

Kopyta zostaly pozarte w pierwszej kolejnosci, a w kolejnym tygodniu (w tym co wlasnie minal) po zjedzeniu kolejnej zupy-mix byla debata, co Fader sobie bedzie jadl.

Zapomnialam sie zapytac w piatek wieczorem i zapytalam dopiero w sobote po poludniu, za co jestem wdzieczna wszystkim bogom swiata, a juz staronordyckim w szczególnosci.

Rozmowa:
- Co jadles w piatek na obiad? Upiekles to mieso?
- Nie. Kluseczki zjadlem.
- Slaskie?
- Tak.
- I jak sobie zrobiles? (spodziewajac sie, ze uslysze na slodko lub na slono)
- Normalnie, w kuchence mikrofalowej i na patelnie.
- Po ugotowaniu?
- Jakim gotowaniu?
- Nie ugotowales? Tych mrozonych?
- A co? One byly surowe?
- No raczej. Przeciez byly zamrozone.
- hm... no dziwilem sie troche ze sie troche lepily
Zbaranialam.
- yyyy
- Az dwa razy musialem je podgrzewac w kuchence - po pierwszej póltorej minuty jeszcze nie byly takie jak trzeba wiec wstawilem drugi raz.
- (zduszonym glosem) acha?
- Takie suche sie troche zrobily, ale po tym usmazylem ja na patelni, po obu stronach
- Tak? (nadal zduszonym glosem)
- No az kolor zmienily, po obu stronach. Po bokach byly jasne.
- I co??
- No i nic, zjadlem i byly bardzo dobre.
(tu wreszcie odzyskalam troche równowage, zmora przestala mnie dusic, bo wyszlo mi, ze rozmawiamy 24 godziny po znamiennym posilku, oraz ze slaskie kluski nie sa z surowych kartofli, a usmazone zostaly wiec nawet maka nie byla surowa)
- No to ja sie niezmiernie ciesze, ze sie nie pochorowales, bo ugotowane to one nie byly.
- No ale przeciez w kuchence?
- W kuchence to sie wylacznie woda "zagotowuje", a Ty je rozmroziles, ale na szczescie klusku slaskie sa z gotowanych kartfoli, a jajko w tych warunkach by sie juz zagotowalo i usmazylo. Ale co Ci przyszl odo glowy, ze mrozone sa juz ugotowane?? Przeciez robiles sobie mrozone w styczniu i ugotowales.
- No ale dobre byly
- No wiesz, jestem pod wrazeniem. Gotowe kluski rozgotowales na miazge, a surowe rozmrozles i usmazyles... (w duchu dodajac 'jak to dobrze ze wczoraj o tym nie wiedzialam bo by mnie zgaga z nerwów zabila') Znaczy Placki Slaskie sobie zrobiles.
- No tak. I dobre byly.
Moglo byc gorzej. (wiadomo kto, ukradzione z internetów)
Brawo Fader.
Od razu przypomnial mi sie fragment z autobiografi Chmielewskiej opowiadajacej o jej Ojcu, który zostal w domu z psem usilowal i siebie i jego nakarmic z tego samego garnka i ugotowal makaron mysl sama w sobie nie najgorsza zwazywszy ze dzial osie to powiedzmy w poczatkach lat 50tych, gdyby nei to, ze pamietajac iaz suszone produkty sie namacza (fasola, groch) wzial i namoczyl przez noc makaron. Po ugotowaniu nawet pies tego nie chcial jesc.

Friday, 1 May 2020

O Poniedzialku, który staje sie Piatkiem i czemu mnie to nie cieszy.

Chcialabym obwinic za to chocby sWirusa i jego szkodliwe dzialania spoleczne, ale chyba jest to po prostu mój osobisty Niszczciel.

Bo jest tak.

Na Wyspie nie sweitujemy Pierwszego Maja, ani nawet Trzeciego Maja, ale i tak mam dwa dni wolne od pracy, które zawsze za mojej bytnosci na Wyspie wypadaly w Poniedzialki. Konkretnie w Pierwszy i Ostatni Poniedzialek Maja.

Otóz jest to tzn May Bank Holiday Monday x2. Znaczy Majowe Poniedzialekowe Swieto Bankowe.
--------------------
Geneza nazwy Bank Holiday nie jest mi do konca znana, ale sa to po prostu dni ustawowo wolne od pracy i zostaly po raz pierwszy zdefiniowane w koncu XIX wieku (byla to redukcja 33 dni religijnie inklinowanych i wolnyc hod pracy do 4rech, pare lat pozniej zrobiono ich 6, a na chwile obecne wypada ich w roku 8).
--------------------
Jakies 2 tygodnie temu sprawdzalam sobie cos w telefonicznym kalendarzu i zauwazylam, ze pierwszy poniedzialek Maja nie jest oznaczony jako dzien wolny, a za to pojawil sie osobliwy dzien wolny w piatek, 8 Maja.
Zaskoczona zaczelam dlubac w ustawieniach kalendarza swiecei przekonana ze jakims cudem wrzucilam tam sobie dni wolne od pracy z jakiegos innego kraju.
Niejasno myslalam, ze korespondencja z moim Amerykanskim Ex-em dokonala jakiegos zawirowania w moich ustawieniach bo dzien byl oznaczony jako "VE bank holiday" co mnie sie wylacznie skojarzylo z Veterans Day swietowanym w Imperium.

To, ze Veterans Day wypada w Listopadzie w ogóle do mnie nie przemówilo. Znaczy wyparlam. A wszyscy juz wiem jak doskonale jestem uzdolniona w dziedzinie wypierania.

Nie udalo mi sie nic wydlubac z ustawien, bo wszystko wskazywalo, ze ciagna "kalendarz Wyspy", a nie mialam energii zeby zalogowac sie do googla i tam sprawdzic ustawienia, wyparlam i dalam sie poniesc niemrawemu nurtowi obecnej codziennosci w izolacji.
Minelo pare dni, zdolalam zrobic sobie zakupy zdalne z dostawa w ostatnie dni kwietnia, zadowolona, ze na dlugi weekend, czyli 2-4 Maja mam rozne zapasy na poprawe nastroju, nawet nie bardzo zaskoczona, ze mialam az taki wybór terminów dostawy na ów tydzien przed Bank Holiday Monday.
Nadszedl obecnie nam królujacy tydzien, ja z nieceirpliwoscia licze dni do dlugiego weekendu, bo wbrew pozorom wcale nie czuje jakbym miala wolne, pracujac z domu, odebralam wytesknione produkty z lokalnego supermarketu metoda - klinkij i odbierz (click&collect) i podczas rozmowy z Polowica Urosza (przez komunikator sluzbowy) pochwalilam sie jej osiagnieciem.
Ona zaskoczona zarzadala detalicznej relacji jak tego dokonalam, wiec bez oporów zalecilam próbe przed poludniem, lub przynajmniej przed 15ta, bo w porze lunchu lub tez po 16tej zwykle sukcesów nie odnosilam.
Polowica Urosza po chwili poinformowala, ze na o becny tydzien nie ma luz terminów, ale sa na przyszly.
Stoicko odparlam, ze ma to sens, bo po dlugim weekendzie ludzie mniej potrzeb maja na zakupy zywnosci, wiec pewnei dlatego.
Po dluzszej chwili Polowica Urosza poinformowala mnie, ze one ma termin dostawo/odbioru PRZED dlugim weekendem.
Na to zbaranialam, bo skoro nie w tym, a wprzyszlym, to jakim cudem PRZED??
W ty mczasie Polowica Urosza poinformowala mnie, ze dzien wolny wypada w PIATEK, ÓSMEGO MAJA, ale ze o tym dlugim weekendzie zapomniala i bardzo mi dziekuje za przypomnienie.
JA dalej smiertelnie zbaraniala zdolalam z siebie tylko wyklikac oczywiscte pytanie:
"Jakim cudym wolny PONIEDZIALEK Majowy wypada w PIATEK???"
W odpowiedzi uslyszalam, ze w tym roku nastapila zamiana.

Tu wpadlam w stupor, bo przeciez czytam wiadomosci w internetach raz dziennie od 1.5 miesiaca, a wczesniej czytywalam raz na tydzien obowiazkowo.

Owszem mialam pare tygodni przerwy na poczatku roku, kiedy malo co mnie obchodzilo bo skupialam sie na oddychaniu i innych podstawowych czynnosciach fizjologicznych, bo na wiecej nie starczalo mi umyslowych mocy przerobowych, ale trwalo to na prawde zaledwie pare tygodni i wlasciwie w polowie lutego wrócilam do tygodniowych/dwutygodniowych prasówek.

Ogarnawszy zgrubnie chaos w umysle rzucilam sie na wyszukiwarke i zarzucilam haslo "Dni wolne w 2020".
Z zaskoczeniem odnotowalam, ze po pierwsze dni majowe nie nazywaja sie juz Bank Holiday Monday, podobnie jak dzien sierpniowy, tylko po prostu Bank Holiday Day.
Nastepnie sprawdzilam daty i istotnie wolny dzien wypada w piatek,  8mego Maja.
CHOLERAJASNAPSIAKREW
Jakim cudem przeoczylam taka informacje??
I DLACZEGO??
Ale z tym nie bylo juz problemu - wyszukiwarka dzialala i poinformowala mnie, ze w ZESZLYM roku podjeto taka decyzje i jest to drugi taz w historii kiedy w tym kraju Poniedzialek wypadnie w Piatek.
Zawsze myslalam, ze gorzej byc nie moze, a tu prosze - gorzej jest gdy wolny Poniedzialek zamieni sie w nastepny Piatek!!
Oraz, ze oba przypadki zamiany odbywaja sie z tego samego powodu - w 1995 roku na okolicznosc 50tej rocznicy zakonczenia II Wojny Swiatowej w Europie (aka Dzien Zwyciestwa) oraz w tym tym, 2020 roku, bo lat 75.
Zas dlaczego nie zrobili tego na 25ta rocznice pozostanie tajemnica po wsze czasy zapewne.

Jakim cudem przegapilam te informacje w ubieglym roku, nie zgadne. Moze przebily ja tak doniesienia jak i moje osobiste nerwy na tle zblizajacego sie wówcza i odkladana ciagle Brexitu.

Moje rozczarowanie, niezaleznie od przyczyny przeniesienia poniedzialku na piatek nie zna granic.
Acz ucieszylam sie, ze przynajmniej nie zrobie z siebie kretynki dodatkowo w poniedzialek nie stawiajac sie na stanowisku pracy!

Dalam wyraz memu rozczarowaniu na dzisiejszym spotkaniu porannym rozbawiajac wiekszosc ekipy do lez, ale na szczescie nie tylko rozbawiajac, bo jeden z kolegów zakrzyknal
"No tak! zapomnialem!! A wie ktos dlaczego??"
Co napelnilo moje serce ulga, bo raz, ze nie bylam jedyna nie wiedzaca dlaczego (dopóki nie sprawdzilam), a dwa ze chlopak inteligentny i sympatyczny.
Próby kolektywnego pocieszenia mnie, ze bede miala swój dlugi weekend ale dopiero za tydzien nie odniosly sukcesu, ale wyznalam, ze cieszy mnie fakt, ze sie nei zblaznie nieobecnoscia w poniedzialek, wiec na zakonczenie spotkania przypomniano mi, ze Poniedzialek jest dniam pracy w przyszlym tygodniu.

Po zakonczeniu rozmowy uswiadomilam sobie, ze moje zmiagania z kalendarzem w telefonie wynikaly wlasnie z tego powodu - telefon wiedzial lepiej ode mnie co sie dzieje i gdybym wtedy sie przemogla i pogrzebala glebien w czelusciach internetu to moze nie zaoszczedzilabym sobie rozczarowania, ale przynajmniej juz bym mi mijalo do tej pory.